Dyliżans pocztowy uwożący w dal Ilonkę był stary, niewygodny i wlókł się jak ślimak. Takie właśnie powozy jeździły bocznymi drogami. Tylko na głównych trasach spotykało się pojazdy szybkie i dobrze resorowane, natomiast na krętych wiejskich traktach podróżny nie miał wyboru – musiał korzystać z wiekowego dyliżansu kursującego raz dziennie. Woził on pasażerów od jednej wioski do drugiej i w rezultacie zatrzymywał się niemal co kilometr.
Ilonkę zawsze interesowali ludzie, więc z przyjemnością zagadywała kolejnych wsiadających: i otyłą żonę farmera wiozącą koszyk pełen pisklaków, i młodą dziewczynę jadącą po raz pierwszy na służbę do pobliskiego miasteczka.
Hanna nie omieszkała ostentacyjnie dać do zrozumienia, że nie pochwala tych zbyt poufałych, jej zdaniem, pogaduszek, lecz Ilonka nic sobie z tego nie robiła. Służąca siedziała sztywno w pozie wyrażającej dezaprobatę i nieporuszona jak kamień, monosylabami odpowiadała niebacznym straceńcom, którzy odważyli się do niej zwrócić.
Na obiad stanęli w wiejskiej gospodzie. Jak zazwyczaj w takich miejscach, na froncie rozciągał się spory zieleniec. Z tyłu lśnił staw dla kaczek, na którym nie było ani jednej kaczki.
Właściciel gospody – szczęściem rozsądny człowiek – nie próbował raczyć gości wyszukanymi regionalnymi specjałami, lecz podał dobrze przyrządzoną domową szynkę, a do niej ser, zdaniem Ilonki znacznie smaczniejszy niż wiele pretensjonalnych, fatalnie przyrządzonych dań, jakie podczas wojaży miała okazję próbować. Do posiłku wypiła szklaneczkę domowego jabłecznika, choć Hanna nalegała, by wybrała raczej herbatę, którą, jak wiadomo, zalewa się przegotowaną wodą.
Hanna była doprawdy trudna do zniesienia.
Wszystko oceniała krytycznie i przyjmowała z ponurą dezaprobatą, aż Ilonka zaczęła żałować, że nie podróżuje z jakąś młodszą służącą – mogłaby z nią swobodnie rozmawiać i żartować. Najchętniej wybrałaby się w podróż z mamą, bo ona, kiedy były we dwie, zawsze we wszystkim potrafiła odkryć zabawne i miłe strony.
Dziewczyna planowała, że kiedy już znajdzie się w Chmurnym Zamku, pod opieką siostry ojczyma, którą kazano jej nazywać „ciocią Agatą”, każdego dnia będzie pisała do mamy choćby kilka słów.
Utworzy z listów rodzaj pamiętnika i będzie próbowała odnaleźć w codziennym życiu u ciotki rzeczy oraz zdarzenia, o których mogłaby napisać, że są zabawne i miłe.
„Nie będzie to łatwe” – pomyślała ze smętnym uśmiechem.
W Chmurnym Zamku dni wlokły się jeden za drugim z monotonną regularnością i zazwyczaj nie działo się nic godnego odnotowania.
Kiedy zatrzymali się na postój w mieście, gdzie właśnie był dzień targowy, wysiedli wszyscy podróżni oprócz Ilonki i Hanny. Następnie weszło dwoje tylko nieznajomych, za to zdecydowanie bardziej interesujących niż którykolwiek z pasażerów jadących dyliżansem do tej pory.
Mężczyzna nie należał do najmłodszych. Roztaczał wokół siebie trudną do określenia aurę. Z pewnością nie był bogaty, choć jego ubranie miało modny krój, a płaszcz, który przewiesił przez ramię, zdobił aksamitny kołnierz. W pierwszej chwili dziewczynie wydało się dziwne, że taki człowiek podróżuje akurat dyliżansem pocztowym, lecz zaraz, jako osoba spostrzegawcza, zwróciła uwagę na jego buty – wypolerowane do połysku, a jednak wyraźnie podniszczone i zdarte. Białe mankiety przy jego koszuli czas wytarł na krawędziach.
Towarzyszka intrygującego pasażera była niewysoka i zwracała na siebie uwagę oryginalną urodą.
Miała ciemne włosy, ogromne błyszczące oczy podkreślone tuszem, a wargi mocno purpurowe.
Ilonka doszła do wniosku, że musi to być para aktorów.
Hanna wraz z podopieczną siedziały twarzą w kierunku jazdy, nowo przybyli zajęli miejsca naprzeciwko.
Po wejściu dziwnej pary służąca momentalnie zesztywniała: usiadła prosto jakby kij połknęła, odwróciła się od dwojga pasażerów i poczęła z udawanym zajęciem wyglądać przez okno. Bez wątpienia potępiła nowych podróżnych z kretesem.
Wkrótce powóz ruszył w dalszą drogę.
– Dzięki Bogu – odezwała się wówczas aktorka – wreszcie odpoczną mi nogi. Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam usiąść jak najwygodniej.
Mówiąc to przesunęła się w kąt dyliżansu i uzyskawszy w ten sposób wolne miejsce, położyła nogi na ławce.
– Mądrze robisz – zgodził się z nią mężczyzna.
– Trzeba korzystać z każdej okazji. Mam nadzieję, że zdołasz odpocząć przed jutrzejszym występem. Czeka nas jeszcze długa podróż.
– Ciekawe, gdzie będziemy nocować? – zastanowiła się kobieta markotnie.
– Mam nadzieję, że warunki będą znośne – rzekł mężczyzna bez wielkiego przekonania. – Za to kolejną noc z pewnością spędzimy w luksusie. – W jego przygnębionym głosie zabrzmiały weselsze nuty. Aktor najwyraźniej z niecierpliwością oczekiwał następnego dnia, musiał on mieć dla niego wyjątkowe znaczenie.
Ilonka pogrążyła się w rozważaniach, dokąd mogli zdążać nowi towarzysze podróży. Miała ogromną ochotę zapytać, czy naprawdę występują na scenie.
W pewnej chwili pasażer rzucił na nią przelotne spojrzenie – po raz pierwszy od chwili gdy wsiadł do powozu. Dziewczyna ujrzała w jego wzroku całkowite osłupienie. Często spotykała się z taką reakcją ze strony obcych mężczyzn i zawsze ją to krępowało. Odwróciła twarz i zaczęła obserwować krajobraz wolno przesuwający się za oknem, lecz ciągle czuła na sobie spojrzenie aktora.
Milczenie w powozie nie trwało długo.
– Zechce mi pani wybaczyć- zagaił obcy przepraszającym tonem – czy nie miałaby pani nic przeciwko temu, bym odrobinę uchylił okno?
Mówił głębokim, wyjątkowo melodyjnym głosem.
Jego sposób wysławiania zdradzał człowieka wykształconego.
– Ależ bardzo proszę- odparła Ilonka.- Dzień jest ciepły, odrobina świeżego powietrza nie zaszkodzi.
– Dziękuję pani.
Zajął się opuszczaniem okna. Nie szło mu łatwo, gdyż rama była już stara i wypaczona, a utrzymująca okno na odpowiedniej wysokości pętla ze skóry pościerana, więc trudno było ją umieścić na odpowiednim haczyku. W końcu dopiął swego.
– Och, żeby tylko mnie nie zawiało – odezwała się aktorka. – Nie mogę jutro mieć chrypki.
– Jeżeli uchylone okno ci przeszkadza – rzekł uprzejmie starszy aktor- natychmiast je zamknę.
– Nie, zostaw na razie otwarte!
Mężczyzna usiadł z powrotem naprzeciw Ilonki.
– Obawiam się, że ten powóz jedzie wyjątkowo powoli – westchnął ciężko. – Już jest spóźniony ponad godzinę.
– Konie są zmęczone – rzekła Ilonka. – Biedne zwierzęta, mają za sobą długą drogę.
– Zasługują na współczucie – zgodził się aktor.
– Dobrze przynajmniej, że dyliżans nie jest przeładowany, choć to i tak zbyt ciężki pojazd dla dwóch tylko koni.
Hanna ostentacyjnie okazywała niezadowolenie, że jej podopieczna rozmawia z obcym, lecz Ilonka nie bardzo wiedziała, jak powinna zakończyć konwersację.
Wreszcie zdecydowała się zignorować humory służącej i zatrzeć wywoływane przez nią przykre wrażenie.
– Zawsze mnie trapi – podjęła rozmowę – gdy dyliżanse pocztowe zabierają zbyt wielu pasażerów i za dużo bagażu. A zdarza się to nagminnie. Podobno koń pocztowy żyje niewiele dłużej niż trzy lata!
– Trudno się z panią nie zgodzić, haniebne jest tak bezlitosne traktowanie zwierząt! – odparł mężczyzna.
– Na dodatek przewoźnik pobiera coraz większe opłaty za przejazd, choć poziom usługi jest w większości wypadków godny ubolewania.
– Mówiłam ci, że powinniśmy byli pojechać wynajętym powozem z rozstawnymi końmi – odezwała się z wyrzutem towarzysząca mu kobieta. – Za każdym obrotem kół tej rozchwierutanej taczki czuję, jak klekoczą mi wszystkie kości!
Aktorka zrobiła wyjątkowo zabawnie nadąsaną minę. Ilonka roześmiała się serdecznie.
Przemknęło jej przez myśl, że tę wymianę zdań będzie mogła z przyjemnością zrelacjonować mamie.
W tym momencie Hanna zdecydowała się interweniować.
– Mamy przed sobą jeszcze długą drogę, panienko.
Powinna panienka przymknąć oczy i spróbować się odrobinę zdrzemnąć. Inaczej, kiedy dotrzemy na miejsce postoju, będzie panienka zbyt zmęczona, żeby zasnąć.
Ilonka odpowiedziała jej uśmiechem.
Doskonale wiedziała, że Hanna próbuje zapobiec dalszej rozmowie z nieznajomymi, lecz nie miała ochoty milczeć, dopóki nie dowie się o nich czegoś więcej.
– Czy zechciałby mi pan powiedzieć, dokąd się państwo udają? – zapytała – Panna Ganymede i ja będziemy przebywali w gościnie hrabiego Lavenhama!
Wypowiadając nazwisko uniósł się w pełnym szacunku półukłonie.
– Oczywiście, jeżeli w ogóle kiedykolwiek tam dotrzemy! – zauważyła panna Ganymede. – A jeżeli nawet, to do tego czasu będę zapewne tak wycieńczona, że nie zdołam postawić kroku o własnych siłach, nie mówiąc o tańczeniu!
– Pani jest tancerką? – spytała Ilonka zaciekawiona.
– Mam nadzieję, że to nie ulega wątpliwości – odparła panna Ganymede. – Opowiedz pani, D'Arcy.
– Oczywiście, z przyjemnością – rzekł mężczyzna.
– Pozwoli pani, że się przedstawię:
D'Arcy Archer, do usług, a oto panna Lucille Ganymede z londyńskiego Royal Olympic Theatre.
– Och, słyszałam o tym teatrze! – wykrzyknęła Ilonka. – A raczej czytałam. Prasa donosiła, że wystawiana jest tam sztuka „Maria, królowa Szkocji”, bardzo chciałabym ją zobaczyć.
– Jest pani doskonale poinformowana – orzekł z galanterią pan Archer.
– Czy sztuka odniosła sukces?
Aktor roześmiał się głośno, jak na scenie.
– Jedno z czasopism ogłosiło w zeszłym tygodniu, że ulica Grabowa, przy której się mieści Royal Olympic Theatre, powinna być odtąd nazywana ulicą Czarodziejską od czaru, jaki rzuciły na widzów panie Vestris i Foote.
Spoglądał bacznie na swoją rozmówczynię, by się upewnić, czy wszystko jest dla niej zrozumiałe, a widząc, że niezupełnie, wdał się w wyjaśnienia.
– Madame Vestris, o której pani z pewnością słyszała, jest właścicielką teatru, a panna Foote wielką aktorką, która gra rolę Marii Stuart.
– Słyszałam o madame Vestris – przyznała Ilonka.
Przypomniała sobie, jak ogromne wrażenie na jej mamie zrobiła wiadomość, że słynna aktorka wciela się w męskie role, a co za tym idzie, pokazuje publiczności nogi! Idąc tym śladem, odnalazła w myślach wspomnienia gazet pełnych komentarzy na temat roli madame Vestris w sztuce pod tytułem „Giovanni w Londynie”.
Madame Vestris występowała w dworskim stroju, na który składały się między innymi krótkie spodnie spięte tuż pod kolanami. Matka Ilonki nazwała to zupełnie niesłychanym bezwstydem oraz zniewagą wołającą o pomstę do nieba i była szczerze zdumiona, że ktokolwiek kupował bilety na tę sztukę.
Ojciec śmiał się z jej oburzenia.
– Ludzie nie idą oglądać sztuki, moja najdroższa – powiedział – lecz piękne nogi Lucy Vestris!
– Doprawdy! – wykrzyknęła pani Compton.
– Nie dziwi mnie, że teatr jest pełen mężczyzn, ale żadna prawdziwa dama z pewnością nie będzie patrzyła na tak nieskromne widowisko!
Ojciec tylko roześmiał się ponownie. Ilonka zapamiętała ten incydent, ponieważ zaintrygowała ją myśl o kobiecie, która publicznie pokazywała nogi.
Przez kilka następnych lat z zajęciem czytała artykuły o madame Vestris występującej w „Operze żebraczej”, „Ochmistrzyni” i w „Artaxerxesie”, gdzie raz jeszcze jej nogi odegrały niepoślednią rolę.
Nie wspominała nigdy o swoim zainteresowaniu przy matce, ponieważ miała świadomość, że każda rozmowa na ten temat bardzo ją irytuje, ale kiedyś zapytała ojca:
– Czy ty, tatusiu, widziałeś tę madame Vestris, o której ciągle piszą gazety?
– Jest bardzo atrakcyjną kobietą – odpowiedział ojciec – ale bez względu na to, czybym się nią interesował, czy nie, jest dla mnie o wiele zbyt kosztowna – odparł bez zastanowienia i dopiero ujrzawszy zdumienie na twarzy córki, dodał szybko:
– Zapomnij, co ci powiedziałem. Twojej matce by się to nie podobało. Chodziło mi oto, że fircyki i eleganci z Saint James zarzucają ją kwiatami i prezentami wartymi bajeczne sumy.
Po tej rozmowie Ilonka jeszcze uważniej studiowała czasopisma, chcąc się dowiedzieć o madame Vestris możliwie jak najwięcej.
Mijały trzy lata, od kiedy po raz pierwszy ujrzała jej karykatury; jedną przedstawiającą aktorkę jako Janka Paryżanina – w spódnicach podciągniętych wysoko nad kolana, a innym razem jako Kapitana Macheatha – ubraną, zupełnie jak mężczyzna, w przylegające pantalony, elegancki krawat i w cylindrze na głowie.
Po śmierci ojca, kiedy matka przeprowadziła się do ogromnego luksusowego d o m u sir Jamesa, Ilonka właściwie całkiem zapomniała o madame Vestris i londyńskich teatrach, o których często dyskutowała z ojcem.
Teraz okazało się, że możliwość rozmowy z parą aktorów pociąga ją nieodparcie.
– Czy pan także występuje w Royal Olympic Theatre, panie Archer?
– Niestety, nigdy nie dostąpiłem tego zaszczytu.
Panna Ganymede i ja jesteśmy w drodze do włości hrabiego Lavenhama, gdzie dla niego i jego przyjaciół mamy dać prywatne przedstawienie.
Sądzę, iż nasz gospodarz nie będzie rozczarowany.
– Mówiąc to, aktor spojrzał na pannę Ganymede.
– Jestem pewien, Lucille, że hrabia będzie zachwycony widząc, jak naśladujesz madame Vestris.
– Mam nadzieję – odparła panna Ganymede – biorąc pod uwagę, jaki kawał drogi musimy pokonać, żeby wystąpić z tym numerem.
Ilonka zauważyła, że w przeciwieństwie do pana Archera, panna Ganymede mówiła z akcentem zdradzającym pospolite pochodzenie.
– Czuję przeciąg! – wykrzyknęła nagle. Najwyraźniej się obawiała, by pan Archer nie skupił na sobie całej uwagi Ilonki. – Na litość boską, zamknij okno, bo jutro będę miała taką chrypę, że nie zaśpiewam ani jednej nuty!
– Jak sobie życzysz. Już zamykam.
Chwycił za rzemień, lecz zamknięcie okna okazało się bodaj jeszcze trudniejszym zadaniem niż otwarcie. Po krótkiej walce zdjął cylinder, położył go na siedzeniu obok i wstał.
Pociągnął za rzemień nieco silniej i w efekcie kawałek skórzanego troka został mu w dłoni, a okno ześlizgnęło się poniżej framugi.
– No i popatrz tylko, coś zrobił najlepszego! – wykrzyknęła panna Ganymede.
– Tak mi przykro – przepraszał pan Archer. – Niestety, rzemień był zupełnie sparciały. Spróbuję podnieść okno bez niego.
Zaczaj wydobywać szybę z głębokiej szczeliny w drzwiach.
Wtem pojazd skręcił ostro. Zarzucił, aż pan Archer musiał się przytrzymać ramy obiema dłońmi.
Woźnica krzyknął na konie i gwałtownie ściągnął lejce.
Jadący poczuli raptowne szarpnięcie. Panna Ganymede krzyknęła z przestrachu. Hanna, spojrzawszy na czubek własnego nosa, rzekła oschle:
– Karygodne! Ciekawam, o co znowu chodzi tym razem.
Na zewnątrz trwało jakieś poruszenie, lecz nie można było rozróżnić słów. Pan Archer wystawił rękę przez okno, otworzył drzwi i wyszedł na drogę.
Oddalił się o kilka kroków, na chwilę stanął patrząc przed siebie, aż nagle biegiem zawrócił do dyliżansu.
– Wysiadać! – wołał głośno. – Wysiadać, szybko!
Ilonka siedziała przy drzwiach. Chwycił ją za rękę i wyciągnął z powozu.
W chwili gdy dziewczyna, zdumiona obrotem spraw, znalazła się na drodze, powóz zachybotał się niebezpiecznie i pochylił w bok pod dziwnym kątem.
Woźnica rzucił lejce i zeskoczył ze skrzyni.
Ilonka patrzyła w przerażeniu, jak wóz przechyla się coraz mocniej. Wreszcie razem z wierzgającymi końmi zsunął się ze zbocza i w następnej sekundzie zniknął z oczu.
Przez długą chwilę nie potrafiła uwierzyć, że katastrofa nie jest wyłącznie tworem jej imaginacji.
Powóz jednak przecież zniknął. Dziewczyna wraz z panem Archerem oraz woźnicą stała na drodze, która nagle się urywała – dosłownie dwa metry przed nimi. Ilonka uczyniła kilka kroków.
Parę metrów niżej, w błocie i kamieniach obsuniętego gruntu ujrzała dyliżans leżący kołami do góry.
Konie waliły kopytami w powietrze, próbowały się wyswobodzić z uprzęży, rżały przerażone. Strażnik, który cudem jakimś wyszedł z wypadku cało, gramolił się ku oszalałym ze strachu zwierzętom.
Woźnica zaczął schodzić po stromym zboczu.
– Trzeba ratować… – szepnęła Ilonka. Niespodziewanie zdała sobie sprawę, że przywiera kurczowo do ramienia pana Archera.
– Musimy zaczekać na pomoc – rzekł. – Jestem pewien, że nawet w tak odludnym zakątku wkrótce ktoś się pojawi. – Spojrzał w kierunku, z którego nadjechali.
W tej właśnie chwili ukazało się na drodze dwóch jeźdźców, najprawdopodobniej robotników z jakiejś pobliskiej farmy.
– Jak… jak mogło dojść do tak strasznego wypadku?
– spytała Ilonka, wciąż oszołomiona. – Przecież ktoś powinien był nas ostrzec, że droga się zapadła i nie można tędy jechać.
– Chyba się to zdarzyło całkiem niedawno – odparł pan Archer.
Ilonka przyznała mu rację, lecz uczyniła to mimochodem, bowiem myślała jedynie o Hannie uwięzionej w przewróconym dyliżansie. Nie wiedziała, jak mogłaby jej pomóc.
Ponownie zbliżyła się do skraju drogi.
– Powinniśmy tam zejść, ratować…
Postąpiła krok naprzód. W tej samej chwili towarzysz podróży chwycił ją za ramiona.
– Ostrożnie! Spadnie pani! – krzyknął. – Sami nie damy rady ich uwolnić, trzeba przecież odwrócić powóz. Musimy zaczekać na pomoc.
Woźnica i strażnik wspinali się po zboczu, prowadząc za sobą śmiertelnie przerażone konie.
Po niezbyt długim czasie wokół zaczęli się pojawiać -jakby za sprawą czarów – coraz to nowi ludzie. Dużo później Ilonka zdała sobie sprawę, że byli to chłopi wracający z pól albo może mieszkańcy pobliskiego miasteczka, którzy jakimś szóstym zmysłem odgadli tragedię.
Tak czy inaczej, nareszcie jedni zaczęli podnosić dyliżans, inni uspokajali konie, jeszcze inni wyciągali na drogę kufry i resztę bagaży z dachu powozu.
Ilonka raz jeszcze spróbowała zsunąć się po zapadłym urwisku do leżącego w dole dyliżansu.
– Ty tu teraz zostań, kochanieńka – odezwał się za jej plecami głos nabrzmiały macierzyńską troską. – Nic im nie pomożesz tam na dole.
– Muszę się zająć pokojówką. Została w środku, uwięziona!
– Nic jej nie pomożesz – sprzeciwiła się kobieta.
– Siadaj no tutaj! Trudno tak czekać, ja dobrze wiem, ale tylko byś im tam zawadzała.
Ilonka musiała przyznać nieznajomej rację, lecz ciągle wstawała z kufra, na którym ją posadzono, i próbowała dojrzeć, co się dzieje. Wysiłki ratowników zdawały się jej bezładne i chaotyczne: w powietrzu bezustannie krzyżowały się wołania i rozkazy, ale nikt ich nie słuchał i nie wykonywał.
Mężczyźni mieli ogromne trudności z poruszeniem wozu, który ugrzązł głęboko w błocie.
Wyobrażała sobie, jakie katusze musi cierpieć służąca, najpewniej ranna i przerażona. Każda sekunda nerwowego oczekiwania na wieści o stanie Hanny ciągnęła się w nieskończoność. Dziewczyna mogłaby przysiąc, że minęło przynajmniej kilka długich godzin, gdy przy jej boku pojawił się miejscowy pastor.
– Powiedziano mi, że to ty, panienko, podróżowałaś z pokojówką, z tą starszą kobietą.
– Czy nic jej się nie stało? – spytała Ilonka.
– Tak mi ogromnie przykro… – rzekł duchowny cicho. – Ona nie żyje. Nie żyją obie kobiety, które zostały w dyliżansie.
Ilonka wraz z panem Archerem siedziała w skromnym saloniku na plebanii. Próbowała sobie w pełni uświadomić nieuchronność śmierci. Nie zobaczy więcej biednej Hanny, nie usłyszy charakterystycznych oschłych komentarzy pełnych dezaprobaty, które najczęściej tylko ją bawiły.
Gospodyni pastora dała gościom gorącą herbatę w filiżankach oraz kanapki. Ilonka odruchowo odgryzała kęsy. Nie czuła smaku.
– Nie w mogę w to uwierzyć! – odezwała się nagle.
– Ja także nie potrafię – rzekł cicho pan D'Arcy Archer.
– Uratował mi pan życie… Wyciągnął mnie z wozu. Jestem panu… niezmiernie wdzięczna.
– Lepiej by się stało, gdybym to ja zginął zamiast tej biednej dziewczyny – westchnął pan Archer.
– Jestem już niemłody i straciłem ostatnią szansę w życiu. Ona nie powinna była umierać.
Ilonka nie chciała być niegrzeczna, zmusiła się, by okazać zainteresowanie.
– Dlaczego mówi pan, że stracił ostatnią szansę?
– Zapewne to pani nie zaciekawi… Cóż, nie miałem ostatnio szczęścia.
– Nie dostawał pan ról w teatrze?
– Obszedłem biura chyba wszystkich agentów w Londynie – rzekł gorzko D'Arcy Archer – niestety, jedyna praca, jaką znajdowałem, to zabawianie gości w tawernach. Śpiewałem, opowiadałem anegdoty, ale klientela takich miejsc nie jest zbyt szczodra.
– To przykre – powiedziała Ilonka cicho i umilkła zasmucona.
– Nagle wczoraj… grom z jasnego nieba! – ciągnął pan Archer. – Otworzyła się przede mną życiowa szansa.
– Jaka to szansa?
– Byłem akurat w biurze agenta, Solly'ego Jacobsa.
Niemal na kolanach błagałem o pracę. Nawet jeśli miałbym zarobić tylko kilka szylingów, oddaliłbym od siebie widmo śmierci głodowej. – Wziął głęboki oddech. – Tak, śmierci głodowej.
Może być pani wstrząśnięta, ale taka jest prawda.
– Co się wydarzyło?
– Właśnie mi powiedział, że nic dla mnie nie ma i jest już chory od widoku mojej gęby – odparł D'Arcy Archer- kiedy posłaniec w liberii przyniósł mu jakiś list. Solly Jacobs otworzył kopertę i zaczął czytać. Ja czekałem. Wreszcie agent skończył i odezwał się do posłańca: „Możesz powiedzieć swojemu panu, że nie mam nikogo, kto by chciał jechać przez cały kraj na prowincję, jeśli ma pełno roboty w Londynie”.
Ilonka z uwagą słuchała słów pana Archera. Zainteresowanie dziewczyny jakby go ośmieliło.
– Byłem zdesperowany – rzekł – więc odważyłem się powiedzieć: „Ja pojadę na prowincję!”
,Ach, więc pan pojedzie! – roześmiał się Solly Jacobs. – Pojedzie pan na prowincję? Hrabia życzy sobie zabawić przyjaciół. Chce wystawienia świeżego i miłego dla oka”.
„Czego dokładnie życzy sobie hrabia?” – spytałem szybko, na wypadek gdyby posłaniec chciał już odejść.
Solly Jacobs rzucił mi pismo przez biurko.
„Proszę, niech się pan sam przekona”.
Ująłem list drżącą ręką. – ciągnął D'Arcy Archer. – Miałem wrażenie, dziwne przeczucie, że to pismo może odmienić mój los. Czyżby szczęście miało się do mnie wreszcie uśmiechnąć?
– Co było w liście?
– Hrabia Lavenham życzył sobie dwojga najlepszych artystów do zabawiania gości zaproszonych na przyjęcie, które wydaje w swoim pałacu w Hertfordshire jutrzejszego wieczoru. Jest przygotowany na zapłacenie każdej rozsądnej sumy, pod warunkiem że otrzyma usługę najwyższej jakości.
D'Arcy Archer zamilkł, jak gdyby chciał sprawdzić, jakie wrażenie wywiera na Ilonce jego historia.
Ponieważ dziewczyna słuchała zaciekawiona, podjął opowieść.
– Zapewne zna pani ze słyszenia hrabiego Lavenhama? To miłośnik sportu wyścigowego, dobrze znany na każdym torze. Bogaty jest niczym Krezus, a piękne kobiety lgną do niego jak pszczoły do miodu.
– Nie, chyba nigdy oni mnie słyszałam – rzekła Ilonka z namysłem – w każdym razie tak mi się wydaje.
– A więc musi mi pani uwierzyć na słowo, że człowiek ten jest w towarzystwie jednym z najświetniejszych.
– Proszę, niech pan opowie, co się zdarzyło dalej.
D'Arcy Archer zdawał się teraz mniej przygnębiony, nawet jak gdyby nieco ożywiony.
– Powiedziałem agentowi:, Jeżeli hrabia żąda usługi najwyższej klasy, powinien ją otrzymać.
Może się pan zdać na mnie!”
„O czym też pan gada?” – zapytał Solly Jacobs.
„Mówię panu, że mogę zapewnić usługę najwyższej jakości” – odparłem.
„I jak niby ma pan zamiar to zrobić?”
„Cóż… Jak sądzę, będzie pan zapewne skłonny uznać, że jedna z dam występujących w Olympic Revels powinna się spodobać hrabiemu i jego przyjaciołom?”
, Jeśli ma pan zamiar próbować namówić na tę wyprawę madame Vestris – powiedział Solly Jacobs – lepiej niech pan o tym zapomni. Nie ruszy się z Londynu dla żadnego mężczyzny, nawet dla hrabiego Lavenhama!”
„Nie myślałem o samej Vestris – odparłem – lecz o jej dublerce”.
D'Arcy Archer przerwał opowiadanie i uśmiechnął się mimo woli.
– Szkoda, że nie widziała pani jego miny! „Jest pan pewien, że może ją przekonać do tego występu?” – zapytał.
„Prawie całkowicie – odparłem. – Akurat teraz gra tylko niewielką rólkę w Revels oraz w razie potrzeby dubluje madame Vestris. W dodatku tak się składa, że jest moją krewną.”
„Trudno dać wiarę pańskim słowom” – orzekł Solly Jacobs.
„A jednak to prawda! Dziewczyna nazywa się Lucille Ganymede. Nie wypadła sroce spod ogona!
Nie będzie chciała się ugodzić za marne parę groszy! Tylko ja mogę w ogóle próbować ją przekonać do tego wyjazdu”.
Odgadłem z wyrazu twarzy Jacobsa, że nie dowierzał mi do końca, lecz z drugiej strony nie potrafił odrzucić żądań hrabiego. Odesłał posłańca każąc mu przyjść po odpowiedź za dwie godziny, a następnie zwrócił się do mnie: „Ma pan równe dwie godziny na załatwienie całej sprawy”.
„Ustalę wszystko – rzekłem – lecz teraz chcę wiedzieć, ile jest pan w stanie wyciągnąć od hrabiego”.
„To moja sprawa! – uciął Jacobs.- Ale będzie się to opłacało i panu, i dziewczynie. Pan dostaje pięćdziesiąt funtów i zapłaci dziewczynie, ile będzie chciała za występ, a ja zatrzymam resztę”.
D'Arcy Archer westchnął.
– Na pewno ta „reszta” jest nieprawdopodobnie wielką sumą, lecz nie mogłem się targować.
Wiedziałem, że Lucille nie będzie tania, ale przypadkiem wiedziałem także, iż w tym momencie nie wiedzie jej się najlepiej, ponieważ straciła protektora i będzie skłonna wysłuchać mojej propozycji.
– Przecież… jeśli występowała w londyńskim Royal Olympic Theatre, jak mogła wyjechać? – zapytała Ilonka.
– Zaraz to pani wytłumaczę- rzekł D'Arcy Archer. – Ostatni sezon w Royal Olympic właśnie się zakończył. Rozpoczyna się on zawsze w styczniu, a kończy w kwietniu. Potem madame Vestris, podobnie jak reszta obsady, odpoczywa przed otwarciem nowego sezonu.
– Ach, rozumiem! W ten sposób panna Ganymede była zupełnie wolna!
– Właśnie! I bardzo chętna, by skorzystać z nadarzającej się okazji poznania hrabiego Lavenhama.
Nie ma w Londynie aktorki, która by nie próbowała ściągnąć na siebie jego spojrzenia z teatralnej loży. – D'Arcy Archer zachichotał. – Większość płaszczy się przed nim i poniża, błagając o zaproszenie na kolację. Hrabia Lavenham jednak znany jest z grymaśnego usposobienia. Powiedziała mi o nim jedna z aktorek: „Prędzej dostanę gwiazdkę z nieba niż zaproszenie na przyjęcie do tego napuszonego wielkiego pana”.
– Czy to rzeczywiście człowiek tak bardzo się wyróżniający wśród innych dżentelmenów? – zapytała Ilonka.
– O tak, z całą pewnością. Wystarczy na niego spojrzeć. Osobliwie wyniosły, a przy tym arystokrata w każdym calu, o czym lepiej nie zapominać.
– D'Arcy Archer przerwał na chwilę. – Czegokolwiek się tknie, zamienia w złoto – podjął po chwili. – Szczęście sprzyja mu nieustannie. Jego konie zawsze są pierwsze na mecie. Gracze bledną, gdy podchodzi do zielonego stolika. Wszystkie piękne kobiety wpadają prosto w jego ręce niczym dojrzałe brzoskwinie!
Ilonka zaśmiała się rozbawiona.
– Dobrze się pani śmiać – rzekł aktor, a w jego głosie na powrót zjawiło się przygnębienie – lecz teraz rozumie pani, dlaczego bez panny Ganymede nie mam już powodu jechać do Herfordshire. – Z jego głosu przebijała gorycz. – Muszę wrócić do Londynu i oznajmić agentowi, że zawiodłem.
A on nie omieszka zażądać zwrotu pięćdziesięciu funtów.
– Przecież w tym nieszczęśliwym wypadku nie było pańskiej winy – oburzyła się Ilonka przepełniona współczuciem.
– Próżno takie sprawy tłumaczyć agentowi!
Będzie chciał odzyskać pieniądze co do grosza i ja sam będę musiał mu je wszystkie spłacić. – D'Arcy Archer gwałtownie odrzucił do tyłu głowę i zakrył dłońmi oczy. – Po co ja jeszcze chodzę po tym świecie? – zapytał z goryczą. – Stary jestem, nie ma dla mnie żadnej nadziei. Im szybciej znajdę się w grobie, tym lepiej.
Słowa aktora zabrzmiały niczym afektowana kwestia wyjęta z dramatycznej sceny, lecz Ilonka wiedziała, że są najzupełniej szczere. Rozumiała, jak gorzka była dla pana Archera utrata wielkiej życiowej szansy. Przecież gdyby się spodobał hrabiemu Lavenhamowi, mógłby dzięki jego wpływom otrzymać dalsze angaże. Teraz jednak został „odstawiony na boczny tor”, jak zwykł mawiać ojciec Ilonki.
„Biedaczek” – pomyślała dziewczyna.
Dla pana Archera śmierć aktorki była równie straszna, jak dla Ilonki utrata Hanny.
Gdyby lady Armstrong wiedziała o śmierci pokojówki, umierałaby z niepokoju o córkę. Ilonka nie darzyła służącej szczególną sympatią, ale przecież Hanna stanowiła nieodłączną część jej dzieciństwa.
Dziewczyna żywiła obawy, że szczególnie mocno odczuje brak Hanny w Chmurnym Zamku.
Hanna miała spełniać rolę bufora pomiędzy nią a panią Adolphus. Teraz Ilonka będzie sam na sam z gospodynią i nie pozostanie jej nic innego, jak tylko zamknąć się w sobie i nade wszystko uważać, by nie zareagować nieuprzejmością, kiedy każdy jej ruch zyska krytyczną ocenę, a imię matki będzie nieustannie znieważane.
Westchnęła głęboko. Powinna zapytać pastora, kiedy zjawi się następny powóz, który będzie mógł ją zabrać w dalszą drogę.
Duchowny pojawił się w saloniku znienacka, zupełnie jakby przyciągnięty myślą dziewczyny.
Usiadł u jej boku.
– Panno Compton – odezwał się cicho – poczyniłem wszelkie niezbędne przygotowania do pogrzebu pani służącej i tej młodej damy. Obie zostaną pochowane jutro rano. Nasz cieśla szykuje dla nich trumny. Zapewne będzie pani chciała kontynuować podróż, kiedy nie będzie już powodu, żeby pozostawać tu dłużej.
– Tak… oczywiście – odparła Ilonka. – Dziękuję za wszystko. – Po chwili namysłu dodała: – Czy mogłabym się zatrzymać na noc gdzieś w mieście?
– Mogą państwo przenocować tutaj. Przykro mi, jeśli nie dałem tego do zrozumienia dostatecznie jasno, sądziłem, że to zupełnie naturalne. Po prosiłem już gospodynię o przygotowanie pokoju dla pani i drugiego dla pana Archera.
– Bardzo to miło z pańskiej strony- rzekł D'Arcy Archer.
– Obawiam się, że nie znajdą państwo w moim domu wielu luksusów – przeprosił pastor z bladym uśmiechem- ale przynajmniej pokoje są czyste, czego by państwo zapewne nie zaznali w oberży,,Pod Zielonym Człowieczkiem”.
– Jestem panu niewymownie wdzięczna.
Wypowiadając te słowa zdawała sobie sprawę, jak przerażona byłaby jej matka na samą myśl, że córka miałaby nocować gdzieś w publicznym zajeździe sama, bez opieki Hanny.
– O której przyjedzie powóz jutro rano? – za- pytał D'Arcy Archer. – Chodzi mi o wóz jadący z powrotem do Londynu.
– Nie jestem pewien – odparł pastor – ale proszę zaczekać. W kuchni powinien jeszcze być człowiek, który będzie potrafił odpowiedzieć na pańskie pytanie. – Podniósł się i wyszedł z pokoju.
– Szczerze panu współczuję- odezwała się Ilonka do starego aktora. – Gdybym tylko potrafiła jakoś zaradzić pańskiemu nieszczęściu…
– Byłbym niezmiernie rad i serdecznie wdzięczny.
I nagle, jakby jakaś niespodziewana myśl zaświtała mu w głowie, spojrzał na Ilonkę uważniej.
Oszacował wzrokiem jej piękną twarz i wdzięczną szczupłą kibić, drobne stopy wyzierające spod rąbka podróżnej sukni.
Poprawił się w krześle, nachylił ku dziewczynie.
– Proszę mi zdradzić, panno Compton, czy umie pani śpiewać? – zapytał.
– W domu często śpiewałam, a mama akompaniowała mi na fortepianie – odparła Ilonka. – Och, i właśnie sobie przypomniałam, że jedna z moich ulubionych melodii została rozsławiona przez madame Vestris. To piosenka bawarskich dziewcząt pod tytułem „Gdzie jest mój luby”.
D'Arcy Archer wstrzymał oddech i zacisnął nerwowo dłonie.
– Jestem przekonany, nieomal całkowicie pewien, że potrafi pani także tańczyć – rzekł drżącym głosem.
Ilonka uśmiechnęła się do niego.
– Skłamałabym, gdybym powiedziała „nie”.
Ludzie często powtarzają mi, że ładnie tańczę.
Prawdę mówiąc, kocham taniec!
Nastąpiła krótka chwila ciszy.
– Domyśla się pani zapewne- odezwał się dziwnie zmienionym głosem D'Arcy Archer – o co chcę panią prosić… nie, nie prosić… raczej upraszać, błagać, zaklinać… czy rozumie pani, o co skamlę, o co się do pani modlę?
Ilonka spojrzała na niego zdziwiona.
– Co też pan mówi?
– Błagam, by zechciała mnie pani uratować, by mi pani ofiarowała szansę, którą właśnie utraciłem za sprawą złego losu czy nawet samego diabła!
– Nie całkiem… niezupełnie rozumiem.
– To takie proste! Czy zechce pani w miłosierdziu swego serca uratować biednego starego człowieka od śmierci głodowej?
– Prosi mnie pan… o pieniądze?- spytała Ilonka niepewnie.
Czuła się zakłopotana tak żarliwym błaganiem o wsparcie. Jednak po tym, co do tej pory usłyszała, zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób, nie obrażając uczuć pana Archera, mogłaby mu dać może jakieś pięć funtów z pieniędzy przeznaczonych na wydatki podróżne.
– Nie chodzi o pieniądze – rzekł szybko. – Chciałbym, żeby pani zajęła miejsce Lucille. Jeśli się pani zgodzi to uczynić, panno Compton, wówczas w przenośni i dosłownie uratuje mi pani życie.
Ilonka odniosła wrażenie, że nie do końca zrozumiała prośbę przygodnego znajomego z podróży.
Gdy wypytywał ją o znajomość śpiewu i tańca, sądziła, że z prostej uprzejmości interesuje się jej talentami. Nie przyszło jej na myśl, iż będzie ją zaklinał, by zajęła miejsce aktorki i pojechała z nim wypełnić zobowiązanie, które zaciągnął wobec hrabiego Lavenhama.
Teraz jednak ujął to w słowa, nie pozostawiając najmniejszych wątpliwości.
W pierwszym odruchu zamierzała kategorycznie odmówić. Coś podobnego było absolutnie niemożliwe. Lecz już w następnej chwili jakiś podstępny głos szepnął jej do ucha: „A dlaczego nie?”
Z pewnością wyświadczyłaby panu Archerowi ogromną przysługę. Cała jego historia nie była na jotę przesadzona ani rozpacz po stracie Lucille udawana.
Z drugiej strony uświadomiła sobie, jak zgorszona byłaby matka, gdyby się dowiedziała o podobnej propozycji uczynionej jej córce.
Jednocześnie ujrzała oczyma wyobraźni ponury obraz zimnego brzydkiego zamku w Bedfordshire.
W myślach już słyszała ostry głos pani Adolphus.
Wiedziała, że będzie się tam czuła jak zamknięta w więzieniu na długie tygodnie, a może nawet miesiące, jeżeli Muriel nie otrzyma szybko propozycji małżeństwa od lorda Dentona.
W tej jednej chwili raz jeszcze sobie uświadomiła, jak opuszczona i samotna będzie bez Hanny.
Stara pokojówka zawsze była lojalna w stosunku do pani pułkownikowej i na swój szorstki sposób chroniła Ilonkę przed oschłością i złymi humorami siostry ojczyma.
„Jeżeli spełnię prośbę pana Archera – myślała dziewczyna – spóźnię się do Chmurnego Zamku najwyżej jeden dzień. To niewiele i nie powinno spowodować żadnych kłopotów, a o cały dzień mniej spędzę w towarzystwie ciotki Agaty. U cioci Alicji – jeśli zechce mnie zaprosić – nie zatrzymam się długo, nie stać jej na podejmowanie gości.
W ten sposób i tak zbyt szybko będę musiała wrócić do Chmurnego Zamku”.
Targały nią sprzeczne uczucia, nie potrafiła podjąć decyzji.
„Nie mogę bez Hanny jechać do domu hrabiego Lavenhama” – pomyślała nagle.
D'Arcy Archer nie odrywał wzroku od jej twarzy.
Ręce złożył jak do modlitwy, wzrok miał błagalny niczym wierny pies patrzący ufnie na swego pana.
– Myślę…- zaczęła dziewczyna- wydaje mi się… mogłam przesadzić, kiedy rozmawialiśmy o moich… uzdolnieniach- ciągnęła niezdecydowanie.
– Z pewnością nie potrafię naprawdę dobrze śpiewać ani tańczyć… Daleko mi do zawodowej wprawy, której by pan oczekiwał…
– Będę z panią szczery. Muszę przyznać, że choć Lucille zupełnie dobrze tańczyła i miała ładny kontralt – inaczej przecież nie mogłaby dublować madame Vestris – jednak nie wyróżniała się silną osobowością, no i z pewnością nie dorównywała pani urodą.
Po krótkiej przerwie dodał z naciskiem.
– Nie chcę pani schlebiać, panno Compton. Zaledwie mówię prawdę, kiedy twierdzę, że moim zdaniem jest pani najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem.
– Dziękuję – powiedziała Ilonka odruchowo.
– Proszę mi wierzyć, że chciałabym panu pomóc, lecz musi pan zdać sobie sprawę, iż wszystko, co się wiąże z zawodem aktora, także to jedno szczególne wystawienie, które miałoby miejsce w prywatnym salonie, wydałoby się szokujące mojej mamie.
– Sądzę, że każda matka panny z dobrego domu traktuje scenę nieco podejrzliwie – zauważył D'Arcy Archer. – Jednak mogę pani przyrzec, panno Compton, że będę się panią sumiennie opiekował i dbał, by wszyscy traktowali panią z szacunkiem.
Zamilkł na chwilę.
– Przypadkiem wiem, że hrabia Lavenham jest akurat zainteresowany pewną utalentowaną młodziutką aktoreczką występującą w teatrze na Drury Lane, a w dodatku może wprost przebierać pośród piękności, za których zdrowie wznosi się toasty od jednego końca ulicy Saint James po drugi!
– Chce pan przez to powiedzieć, panie Archer, że w żadnym wypadku nie zaistnieje możliwość, by hrabia Lavenham zainteresował się moją osobą? – rzekła Ilonka.
– Próbuję panią upewnić, panno Compton, że pani wizyta w tym domu nie będzie miała skutków w postaci niepożądanej dla pani znajomości z gospodarzem ani, mam nadzieję, z żadnym z jego przyjaciół.
Szczerze mówiąc, powiedziano mi, że hrabia Lavenham jest bardzo wybredny w kwestii kobiet, które podejmuje.
– Niemało pan o nim wie – zauważyła Ilonka.
D'Arcy Archer roześmiał się niewesoło.
– Opieram się na tym, co zasłyszałem tu i ówdzie… jedno słówko rzucone w teatralnej garderobie, tam znów plotka obiegająca towarzystwo, kiedy panowie spotkają się na dyskusji o wyścigach i czworonożnych faworytach…
– Jestem pewna, że powinnam była słyszeć o hrabim jako hodowcy koni i bywalcu wyścigów – oznajmiła Ilonka. – Mój ojciec zawsze interesował się zwycięstwami na torze. Nie mogę jednak przypomnieć sobie hrabiego Lavenhama, który wygrałby derby lub wyścig w Ascot.
– Trzy lata temu, kiedy jego koń wygrał derby, hrabia przedstawiał się jako Hampton – wyjaśnił D'Arcy Archer.
– Och, ależ oczywiście! – wykrzyknęła Ilonka.
– Teraz już wiem, o kim pan mówi. Wygrał dzięki koniowi o imieniu Apollo, którego mój ojciec nazwał najpiękniejszym zwierzęciem świata.
– Jestem pewien, że hrabia Lavenham chętnie to od pani usłyszy- rzekł DArcy Archer.
Ilonka spojrzała na niego mocno zaskoczona.
– Nie powiedziałam jeszcze, że przystaję na pana dziwną i bardzo nieodpowiednią propozycję.
– Ale zrobi to pani, prawda? Jak mam przekonywać, panno Compton, ile dla mnie znaczy pani zgoda? Jeśli wierzy pani w siłę modlitwy, to zanoszę żarliwe modły, by nie przeszła pani na drugą stronę ulicy, podobnie jak faryzeusz, lecz by była pani dla mnie miłosierną samarytanką i zechciała przynieść ratunek.
Ilonka wstała.
– Robi pan wszystko, bym nie mogła odmówić, choć przecież powinnam.
– Gdybyśmy zawsze robili dokładnie to, co powinniśmy, świat byłby niemożliwie nudny – odparł DArcy Archer. – Proszę, panno Compton, niech pani potraktuje tę wycieczkę jako wspaniałą przygodę, wydarzenie, do którego będzie pani wracała wspomnieniami i myślała wówczas, że choć postępek był dość śmiały, miał jednak w sobie wiele z aktu odwagi, a z pewnością stanowił najwspanialszy gest chrześcijańskiego miłosierdzia.
Ilonka spoglądała przez okno. Rozciągał się za nim zaniedbany, źle utrzymany ogród, lecz dziewczyna nie widziała długich cieni ani gasnącego słońca za odległym horyzontem.
Przed oczyma miała płaskie pola Bedfordshire rozciągające się aż do szarego widnokręgu i słyszała głos pani Adolphus, ostry jak zgrzyt metalu po szkle, raniący każdym słowem niby zabójczym sztyletem.
„Przygoda! – myślała. – Doznam czegoś ekscytującego, nowego, niepowtarzalnego. W dodatku pomogę człowiekowi, który nie ze swej winy utracił życiową szansę”.
Czy miała serce z kamienia? Czy potrafiłaby odmówić bliźniemu pomocy w potrzebie, dać kilka funtów i zapomnieć o cudzym nieszczęściu?
Odwróciła się od okna.
– Zgadzam się, nie odmówię panu w potrzebie – powiedziała cicho.