Londyn tonął w słonecznym blasku, który nieodmiennie przywodził Ilonce na myśl złote jezioro w posiadłości Lavenham. Nie widziała ulicznego ruchu: eleganckich faetonów ani jednokonnych karet. Zamiast tego miała przed oczyma wysmukłe łabędzie, białe oraz czarne, płynące dostojnie po lśniącej wodzie, jak gdyby przy rzewnej cygańskiej muzyce.
Od czasu gdy uciekła od hrabiego, korzystając z jego wyjazdu na wyścigi, myślała o nim całymi dniami, a nocami, nie mogąc zaznać snu, leżała rozbudzona i wspominała żar pierwszego pocałunku.
Próbowała sobie wmawiać, że hrabia Lavenham na pewno już od dawna nie pamięta o jej istnieniu, więc powinna jak najszybciej go zapomnieć.
Nie mogła jednak hrabiego wyrzucić z myśli ani z serca. Wszystko się z nim kojarzyło: czy to blask słońca, czy dźwięki ulicznej katarynki.
Jakiś chłopiec na posyłki zagwizdał kilka taktów „Gdzie jest mój luby”. Wystarczyło tych parę nut, by Ilonka, osaczona wspomnieniami, miała ochotę krzyczeć z bólu.
„Jak mogłam się tak bezrozumnie zakochać w człowieku, który chciał jedynie na jakiś czas uczynić mnie swoją kochanką?” – strofowała się ostro.
A jednak miała niezłomne przekonanie, że istniało pomiędzy nią i hrabią Lavenhamem coś niecodziennego, jakaś ponadczasowa więź, że dana im była cząstka wieczności. Nie zapomni go nigdy, bez względu na to, jak długo będzie żyła i jak wielu mężczyzn spotka na swojej drodze.
„Miałam bardzo skromne doświadczenia z mężczyznami – próbowała sobie tłumaczyć – dlatego hrabia Lavenham wydał mi się taki wytworny, przystojny i ujmujący.”
Zdawała sobie teraz sprawę, że początkowe uczucie niechęci w stosunku do niego było sprowokowane cudzymi opiniami. Przecież kiedy go wreszcie ujrzała, wydał jej się zupełnie inny…
Matka Ilonki była zachwycona możliwością przyjazdu do Londynu akurat na otwarcie sezonu i nie mogła się doczekać zaprezentowania córki przed obliczem króla Williama oraz królowej Adelajdy.
Ilonka próbowała, dla dobra matki, podzielać jej podekscytowanie. Tymczasem czuła jedynie nieutulony ból w sercu i choć wciąż sobie powtarzała, że to zupełnie bez sensu, żal nie ustępował.
Lady Armstrong, usłyszawszy wieść o śmierci Hanny, przeraziła się nie na żarty, lecz nie zadawała zbyt wielu kłopotliwych pytań. Uznała, że Ilonka zachowała się całkiem właściwie, gdy po noclegu w plebanii i pogrzebie Hanny wynajęła powóz do Bedfordshire.
– To było bardzo rozsądne posunięcie, kochanie – rzekła – choć może cokolwiek niekonwencjonalne.
– Nie mogłam postąpić inaczej, mamusiu.
Ciotka Agata była oczywiście zbulwersowana, ale szczerze mówiąc, nie zdobyłabym się na dalszą podróż dyliżansem pocztowym po tym wszystkim… co się wydarzyło.
– To całkiem zrozumiałe – zgodziła się matka.
– Wybrałaś najlepsze wyjście w tych warunkach.
Dzięki Bogu, że miałaś dostatecznie dużo pieniędzy.
– Ledwie mi starczyło, mamusiu. Wróciłam do domu bez grosza przy duszy!
– Na to łatwo zaradzimy – odparła matka ze śmiechem. – Twój ojczym okazał niezwykłą szczodrość z okazji wprowadzenia mojej córeczki do towarzystwa. Nie tylko przewidział całkiem sporą sumę na nowe suknie dla nas obu, lecz także przyrzekł przed powrotem Muriel z Francji wyprawić bal specjalnie dla ciebie!
– Och, mamusiu, jak się cieszę! – powiedziała Ilonka, choć niełatwo jej było wykrzesać z siebie entuzjazm, bo sama myśl o tańcu przywodziła nazbyt żywe wspomnienie występu w jadalni hrabiego Lavenhama.
Do Londynu przeprowadzili się w dwa dni po powrocie Ilonki do domu.
Dziewczyna miała dużo zajęcia przy gorączkowych przygotowaniach do wyjazdu, pakowaniu, szukaniu służącej na miejsce Hanny i otwarciu londyńskiego domu sir Jamesa. Dzięki temu łatwiej było jej uwolnić myśli od hrabiego. Niestety, nocami, gdy już codzienne obowiązki nie zaprzątały jej głowy, bezwiednie pogrążała się we wspomnieniach żaru i uniesienia, jakie nią owładnęły, kiedy pocałunek mężczyzny uniósł ją na ośnieżone szczyty gór, wysoko ponad ziemię.
„Nie miałam pojęcia, że tak wygląda miłość” – powtarzała w kółko.
Niekiedy rankiem miała ciemne kręgi pod oczyma.
Za dnia była dziwnie spokojna i cicha.
Lady Armstrong zdawała się nic nie zauważać.
Pochłaniała ją ambicja, by uroda córki została na leżycie doceniona. Skoncentrowała się na sprawianiu sukien, które miały podkreślić białą cerę debiutantki i ogniste błyski w lśniących włosach.
Jeżeli w ogóle istniały jakieś wątpliwości co do sukcesu Ilonki, rozwiały się po pierwszym proszonym obiedzie. Było to przyjęcie wydane przez księżnę Bolton, dawną przyjaciółkę sir Jamesa Armstronga.
W chwili gdy Ilonka weszła do salonu, gdzie zgromadzili się już liczni goście, w tłumie przeszedł szmer. Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy, że to jej wejście wywołało taką sensację, lecz lady Armstrong doskonale o tym wiedziała i była bardzo dumna.
Począwszy od tego wieczoru, zaproszenia posypały się wyjątkowo obficie.
– Coś mi się zdaje, że Ilonka długo z nami nie zostanie – rzekła lady Armstrong do męża. – Już otrzymała cztery propozycje małżeństwa, a lada chwila należy oczekiwać oświadczyn jeszcze dwóch bardzo dostojnych parów.
– Nie musi się śpieszyć z podjęciem decyzji – rzekł sir James. – Chociaż, kochanie, nie przeczę, niecierpliwie czekam, kiedy wreszcie będę cię miał tylko dla siebie.
– Jesteś dla nas taki dobry – rzekła lady Armstrong.
– Wiesz, jak jestem ci wdzięczna.
– Chcę tylko twego szczęścia.
Lady Armstrong ciepłym gestem przytuliła rękę męża do policzka.
– Jestem szczęśliwa – rzekła. – Choć trudno mi przywyknąć, bo pogrążona w żałobie po śmierci pułkownika nie spodziewałam się, że jeszcze odnajdę to uczucie.
– Nie pozwolę, by kiedykolwiek smutek przygasił blask twych oczu – oznajmił sir James i pocałował żonę.
Ilonka natomiast była przygnębiona.
„Powinnam być najszczęśliwszą panną w Londynie” – myślała.
Zamiast tego czuła się winna, bo choć postanowiła zapomnieć hrabiego Lavenhama, ciągle na niego czekała. Łapała się na tym, że szuka go wzrokiem pośród uczestników balu lub przy stole w czasie proszonego obiadu. Na przejażdżce w parku wypatrywała barw jego faetonu.
„Zapomnij o nim. Zapomnij. Zapomnij!” – rozkazywała sobie bez ustanku.
Bezskutecznie. Zawsze czuła siłę jego mocnych ramion, które zamknęły ją w objęciu.
– Jutro zostaniemy przyjęte na audiencji w sali tronowej – oznajmiła lady Armstrong pewnego wieczoru. – Mam nadzieję, moje drogie dziecko, że będziesz równie zachwycona jak ja. Już jedenaście lat minęło, od kiedy ostatni raz byłam w pałacu Buckingham.
– Na pewno wszystko będzie tak samo – odparła Ilonka.
– Król Jerzy IV jako ostatni dokonał zmian w ceremonii i była to doprawdy prawdziwa sensacja! – ciągnęła lady Armstrong. – Na mnie cała uroczystość zrobiła ogromne wrażenie, ale byłam wtedy bardzo płochliwa. Ty nigdy nie miałaś w sobie takiej niepotrzebnej rezerwy, kochanie.
– Zawsze byłam śmiała dzięki wam, mamusiu – tobie i tatusiowi. Nigdy mnie nie traktowaliście jak kogoś pośledniejszego. Ufaliście mi jak istocie dojrzałej i odpowiedzialnej, dlatego nie bałam się ludzi i uczyłam się bez trudu.
– Czy to nie za wiele, że jesteś i mądra, i piękna? – rzekła matka. – Mężczyzna, który cię poślubi, otrzyma znacznie więcej niż tylko śliczną istotkę, która by go prędko znudziła.
Ilonce przyszło na myśl, że hrabia docenił jedynie jej urodę. A może nie znali się dostatecznie długo, by mógł dostrzec w niej także inteligencję?
Następnego wieczoru, wystrojona w nową suknię, uszytą specjalnie na okazję, prezentacji, sama musiała przyznać, że wygląda wręcz zniewalająco.
Ponieważ czysta biel nie najlepiej uwydatniała piękną barwę magnoliowej cery, lady Armstrong wybrała dla córki tkaninę dyskretnie połyskującą srebrem. Cieniutki jedwab znaczył delikatny romboidalny wzór srebrnego haftu. Suknia miała szeroką spódnicę i wyjątkowo szczupłą talię. Całość bardzo stosowną dla młodej dziewczyny zdobiły srebrne wstążki.
Srebrzysta suknia natychmiast przywiodła dziewczynie na myśl występ w pałacu Lavenham. Obudziły się w jej pamięci słowa pana Archera: „nimfa, która wyszła ze srebrnej toni jeziora”.
Ojczym podarował jej w prezencie subtelny diamentowy naszyjnik połyskujący przy najlżejszym ruchu.
– Wyglądasz ślicznie – rzekł. – Nawet nie trzeba ozdób, byś olśniewała urodą.
Był to niewątpliwie szczery komplement. Do prawdy, wielkie szczęście spotkało je obie z matką, że znalazły w nim czułego opiekuna.
„Mama nie kocha go tak samo jak kochała tatusia – myślała dziewczyna – lecz choć inaczej, kocha go naprawdę. Może i ja odnajdę miłość do jakiegoś innego mężczyzny i wówczas poczuję, że będę mogła wyjść za niego za mąż”.
W rzeczywistości pragnęła jedynie takiej miłości, jaką kochali się jej rodzice i jaką w głębi serca czuła do hrabiego Lavenhama.
Minionej nocy znów długo leżała bezsennie i myślała o nim. Co by się stało, gdyby zamiast uciec, została w pałacu jeszcze jedną noc? Samo wspomnienie żaru pocałunku paliło jej usta i budziło wewnętrzne drżenie. Nie znała piękniejszego uczucia.
Nagle uderzyło ją straszne podejrzenie. Czy hrabia aby na pewno zjawił się w jej sypialni po to, by ją uratować przed lordem Marlowem? Och, jakże była niemądra i naiwna! Przyjęła za pewnik, że przyszedł do niej drzwiami łączącymi sypialnię z salonem, gdyż usłyszał hałas czyniony przez intruza na korytarzu.
Dopiero teraz po raz pierwszy uświadomiła sobie, że kiedy się odwróciła i zaczęła go błagać o ratunek, wyglądał na zdumionego widokiem mebli tarasujących drzwi i przez moment zdawał się nie rozumieć, dlaczego to zrobiła. Potem wyszedł, by przepędzić natręta.
Jeżeli przyszedł do jej sypialni nie wiedząc, co się dzieje, jaki był cel jego wizyty?
Ilonka była niewinna i niedoświadczona, a hrabia Lavenham wydawał się jej wszechwładny i powściągliwy.
Stąd też aż do tej pory nie przeszło dziewczynie przez myśl, że mógł istnieć ukryty powód, dla którego zamieniono jej pokój, a hrabia zjawił się w sypialni gościnnej ubrany w szlafrok…
Teraz wiedziała. Zamierzał się z nią kochać.
Nie umiała wyjaśnić, co się kryło za tymi słowami, lecz wiedziała, że było to coś złego i bardzo niewłaściwego, jeśli mężczyzna i kobieta nie byli sobie poślubieni.
Sądziła, że mogło się to zdarzać pomiędzy dżentelmenami i aktorkami takimi jak madame Vestris, ale było rzeczą niewiarygodną i niegodziwą spodziewać się czegoś podobnego po damie.
„Miał mnie za aktorkę, dlatego przypuszczał, że się zgodzę na coś tak bezwstydnego” – tłumaczyła sobie Ilonka.
Nagle poczuła się bardzo nieszczęśliwa. Nie tylko dlatego że straciła hrabiego. Właśnie sobie uświadomiła, że nie była dla niego damą, nie darzył jej szacunkiem ani uwielbieniem, traktował jak aktorkę, wobec której można się zachowywać obraźliwie, podobnie jak lord Marlowe. Straszne odkrycie zaostrzyło ból w jej zranionym sercu.
Musiała pamiętać, że za wszystko mogła winić jedynie siebie. Przecież zupełnie świadomie przystała na propozycję pana Archera, by jechać z nim i wystąpić przed hrabią oraz jego przyjaciółmi.
Wreszcie poznała prawdę, zrozumiała niebezpieczeństwa, jakimi groziła ekscytująca wyprawa. Teraz mogła tylko zanosić modły, dwakroć żarliwiej niż dotąd, by matka nigdy się nie dowiedziała o całej przygodzie.
„Mama byłaby nie tylko przerażona – myślała – byłaby głęboko zraniona i oburzona, że mogłam postąpić tak niemądrze”.
– Wygląda pani naprawdę prześlicznie! – zachwycała się pokojówka, która pomagała jej wkładać suknię.
Ilonka przed zejściem na dół rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro.
– Dziękuję.
W 1346 roku Czarny Książę zdobył w bitwie pod Crecy nie tylko ostrogi, lecz także słynne strusie pióra, które ozdobiły jego herb Księcia Walii.
Od tego czasu młode dziewczęta prezentowane monarsze przystrajały się w ozdoby wzięte od tych egzotycznych ptaków. Ilonka twarzowo upięła we fryzurze trzy pióra.
– Nie będzie na balu piękniejszej panny! – rozpływała się w zachwytach pokojówka.
Ilonka podziękowała uśmiechem. Pomyślała, że jest na tym świecie jeden człowiek, od którego chciałaby za wszelką cenę uzyskać pochwałę swego charakteru i umysłu, podczas gdy on z pewnością zapamiętał jedynie jej urodę.
„Zapomnij o nim. Zapomnij. Zapomnij!” – zdawały się wystukiwać pantofelki, gdy lekko stąpała po schodach. W drodze do pałacu Buckingham koła eleganckiego londyńskiego powozu sir Jamesa toczyły się po bruku powtarzając ten sam rytm.
Lady Armstrong w bladofioletowej sukni wyglądała prześlicznie. Z biżuterii wybrała ametystową tiarę połyskującą gdzieniegdzie diamentami oraz naszyjnik od kompletu. W ręku trzymała bukiet liliowych orchidei ofiarowany przez sir Jamesa.
Ilonka dostała od ojczyma małą wiązankę białych, ledwie rozwiniętych różyczek. Dziewczynie natychmiast przypomniały one kwiaty, które przymocowała sobie u nadgarstków i wpięła we włosy przed występem w pałacu hrabiego Lavenhama.
– Wygląda pani jak Persefona zstępująca do Hadesu – powiedział wówczas pan Archer.
Tylko że ona, w przeciwieństwie do mitycznej bogini, miała pozostać na zawsze pogrążona w ciemnościach. Nigdy już nie odnajdzie w sercu wiosny.
Chcąc okazać wdzięczność ojczymowi, uśmiechnęła się uroczo. Siedział naprzeciw niej. Wyglądał szczególnie elegancko, wystrojony w mundur pułkownika, deputowanego lorda Buckinghamshire.
– Jednego jestem pewien – odezwał się do żony – żaden mężczyzna obecny dziś w pałacu nie przywiedzie ze sobą dwóch równie pięknych kobiet jak te, które ja mam u boku!
– Nie możesz niczego być pewien, dopóki nie zobaczysz – drażniła się z nim lady Armstrong. – Ilonka zaś i ja będziemy z drżeniem serca oczekiwały, czy nie przyćmi nas, mój najdroższy, jedna z tych olśniewających kobiet, które znałeś, nim wybrałeś mnie.
– Od kiedy cię wziąłem za żonę – rzekł sir James – nie zauważyłem żadnej innej kobiety.
Ilonka nie słuchała rozmowy. Jej myśli krążyły wokół aktorki z Drury Lane. Tej, którą był zainteresowany hrabia Lavenham. Z pewnością była nie tylko piękniejsza, lecz także o wiele bardziej utalentowana niż ona.
„Będzie oglądał jej występ co wieczór – myślała – i szybko zapomni o moim amatorskim przedstawieniu”.
Wjechali na dziedziniec pałacu Buckingham i tam musieli zaczekać, gdyż przed nimi stał co najmniej tuzin innych ekwipaży. Stopniowo pasażerowie wysiadali i wchodzili do wnętrza, a oni przesuwali się coraz bliżej, aż wreszcie lokaj w upudrowanej peruce otworzył drzwiczki powozu i pomógł wysiąść lady Armstrong.
Ilonka podążyła za matką. Zostawili służbie okrycia i szerokimi schodami wyłożonymi czerwonym dywanem podążyli do sali tronowej na spotkanie królewskiej pary. Dłuższą chwilę wspinali się po imponujących stopniach, na których stali w równych odstępach członkowie gwardii szlacheckiej.
Ilonka pomyślała, że interesująco będzie zobaczyć królową Adelajdę, od 1818 roku żonę dużo starszego od niej króla Williama. Ludzie wiele plotkowali o małżeństwach w rodzinie panującej, nie oszczędzali samej królowej ani jej matki. Niektórzy mówili o Adelajdzie jako o miłej drobnej kobietce, inni znacznie bardziej krytycznie określali ją jako nieciekawą i wyjątkowo ograniczoną.
– Słyszałaś zapewne – rzekł cicho sir James do swojej żony – że księżna Kentu odmówiła księżniczce Wiktorii prawa przebywania na królewskich salonach?
– Doprawdy?! – zdumiała się lady Armstrong.
– To fatalne, szczególnie w sytuacji gdy król tak lubi uroczą księżniczkę.
Wolno posuwali się naprzód, aż w końcu dotarli do sali tronowej. Ilonka widziała teraz królową Adelajdę, siedzącą w odległym końcu pomieszczenia.
Nawet spowita blaskiem klejnotów wyglądała na bardzo drobną i niepozorną przy ogromnym, dosyć tęgim mężu.
Król był niemal łysy, na jego czaszce gdzieniegdzie tylko widniały resztki śnieżnobiałych włosów.
Uśmiechem witał każdego gościa. Ilonka nabrała pewności, że opinie głoszące, iż władca jest uprzejmy i bezpretensjonalny, nie mijały się z prawdą.
Obok Armstrongów pojawił się jeden z przyjaciół sir Jamesa.
– Te formalne przyjęcia nudzą mnie śmiertelnie! – rzekł. – Nie sposób zaprzeczyć, że za króla Jerzego wszystko było o wiele zabawniejsze.
– Bez wątpienia w dzisiejszych czasach musisz się lepiej prowadzić, Arturze – roześmiał się sir James.
– To prawda. Wieczory na dworze królewskim są nie do zniesienia. Król chrapie, królowa robi na drutach, a nam nie wolno rozmawiać o polityce.
Sir James zaśmiał się ponownie, a Ilonka pomyślała, że hrabia Lavenham z pewnością spędza znacznie bardziej urozmaicone wieczory niż te, które opisywał przyjaciel ojczyma.
Rozpoczęła się prezentacja. Dworzanin królowej przedstawiał przybyłe panny i ich opiekunki.
– Panna Mary Fotheringay Stuart pod opieką księżnej Bolton! Lady Ahburton przedstawia markizę Jane Trant i pannę Nancy Carrington!
Dworzanin monotonnie wykrzykiwał tytuły i nazwiska, więc Ilonka po chwili zaczęła rozglądać się wokół, po złoconych i białych ścianach, na tle których skrzące tiary dam zdawały się lśnić jak gwiazdy.
Wreszcie przyszła kolej i na nią. Wskazano jej miejsce w długim rzędzie, gdzie każda dama uważała, by nie nadepnąć na tren poprzedniczki.
Dworzanin zaintonował kolejne nazwiska, prawie jak w kościele.
– Hrabina Hull przedstawia pannę Penelopę Curtis!
Potem dokładnie tym samym tonem:
– Lady Armstrong przedstawia pannę Ilonkę Compton!
Matka wysunęła się naprzód i pochyliła w dworskim ukłonie przed królową. Władczyni skinęła głową i lady Armstrong przeszła dalej, by skłonić się królowi.
Ilonka zajęła jej miejsce.
Kiedy dygnęła we wzorowym ukłonie, z prostymi plecami i wysoko uniesioną głową, królowa obdarzyła ją łaskawym uśmiechem. Dziewczyna instynktownie oddała uśmiech.
Następnie, podobnie jak matka, przeszła przed oblicze monarchy.
Zaprezentowała ukłon nawet nieco niższy niż przed królową, a kiedy się podnosiła, usłyszała słowa króla:
– Śliczna panna! Doprawdy wyjątkowa!
Władca znany był z komentarzy zbijających ludzi z tropu. Ilonka sądziła, że mówił do siebie i nie mogła powstrzymać uśmiechu.
Nagle usłyszała znajomy głos:
– Trudno zaprzeczyć, sire.
Podniosła wzrok i serce zamarło jej w piersiach.
Zmartwiała.
Za tronem króla stał, spowity w blask połyskliwych odznaczeń, z błękitną wstęgą Orderu Podwiązki na ukos przez pierś, nie kto inny, ale sam hrabia Lavenham.
Ilonka nadludzkim wysiłkiem wytrzymała jego spojrzenie, wyprostowała się i poszła za matką.
Miała w głowie absolutny chaos.
Z pewnością hrabia ją rozpoznał. Zastanawiała się gorączkowo, co o niej pomyśli teraz, kiedy już wie, kim węgierska tancerka jest naprawdę.
Była tak oszołomiona, że niemal zapomniała o otoczeniu. Dłuższą chwilę nie potrafiła wydobyć z siebie słowa.
Sir James przedstawił żonę przyjaciołom. Mówili coś do Ilonki i dziewczynie się wydawało, że odpowiada z sensem. Jednocześnie czuła się, jakby przebywała w innym świecie, wszystko wokół było nieważne i nieprawdziwe. Serce biło jej jak szalone.
Przez następną godzinę rozmawiała, zdaje się, z wieloma nowo poznanymi osobami, zasypywano ją komplementami, a ona najwyraźniej rozumnie odpowiadała na pytania.
Po jakimś czasie król ujął królową pod ramię i poprowadził między przybyłych. Co jakiś czas zatrzymywał się na chwilę, by zamienić kilka słów z tym czy owym. W końcu królewska para opuściła salę tronową. Teraz także goście zaczęli wychodzić z przyjęcia.
– Mamusiu, możemy już iść? – spytała Ilonka.
– Nie ma pośpiechu, kochanie – odparła lady Armstrong. – Doskonale się przecież bawimy.
Twój ojczym chciałby jeszcze odnaleźć pewnego przyjaciela, z którym pragnie mnie poznać.
Ilonka nie mogła wyjaśnić matce, że chce wyjść, zanim spotka hrabiego Lavenhama. Rozglądała się bojaźliwie po gwarnym tłumie, w każdej chwili oczekując widoku hrabiego z oskarżeniem we władczym wzroku.
Patrzyła akurat w zupełnie inną stronę, gdy niespodziewanie usłyszała w pobliżu jego głos:
– Witaj, Armstrong! Nie spodziewałem się ciebie tutaj spotkać!
– Witaj, Lavenham! – odparł sir James. – Raczej ja powinienem to powiedzieć. Sądziłem, że będziesz zbyt zajęty końmi, by znaleźć czas na dworskie formalności.
– Naciskano na mnie, bym wypełnił swój obowiązek.
– Chyba nie poznałeś jeszcze mojej żony – rzekł sir James z uśmiechem. – Najdroższa, pozwól, że ci przedstawię hrabiego Lavenhama, który, jak wiesz, jest posiadaczem najwspanialszej stajni w kraju i wygrywa wszystkie klasyczne wyścigi z takim rozmachem, że nikt inny nawet nie śmie o tym marzyć.
Lady Armstrong podała hrabiemu dłoń.
– Wiele o panu słyszałam i jestem szczęśliwa mogąc pana poznać osobiście.
– Jest pani bardzo uprzejma.
Hrabia Lavenham zwrócił spojrzenie ku Ilonce.
– A oto przyczyna mojej dzisiejszej obecności w pałacu – rzekł sir James. – Wraz z żoną przedstawiliśmy na dworze moją pasierbicę.
Hrabia skłonił się przed Ilonką, dziewczyna dygnęła głęboko. Nie potrafiła spojrzeć mu w twarz.
Opuszczone powieki rzucały głęboki cień rzęs na policzki.
– Jestem zachwycony mogąc panią poznać.
Ilonka była pewna, że usłyszała sarkastyczną nutę w tym uprzejmym stwierdzeniu. Nie miała ochoty w ogóle się odzywać, lecz jej milczenie mogło się wydać dziwne.
– Słyszałam o pańskich… wspaniałych koniach… hrabio.
– Mam nadzieję, że pewnego dnia będę mógł je pani pokazać… – zawiesił głos -…jeśli znajdzie pani odrobinę wolnego czasu, by odwiedzić moje stajnie.
Ilonka wstrzymała oddech.
Czynił jej wyrzuty, że wyjechała nie obejrzawszy Apolla i pozostałych jego koni! Patrzył na nią przenikliwie, a ona doszukiwała się w jego spojrzeniu wzgardy.
Nagle ogromnie się przeraziła. Przecież mógłby powiedzieć coś, co obudzi w matce podejrzenia, że spotkali się już wcześniej, a wówczas cała historia i wszystkie jej kłamstwa wyjdą na jaw.
Przytłoczona poczuciem winy nie potrafiła ocenić wymowy szarych oczu hrabiego. Czuła jedynie magnetyczną siłę pchającą ją w jego ramiona i bała się nie na żarty, że jej uczucie jest widoczne jak na dłoni nie tylko dla niego, lecz także dla matki i ojczyma.
W ostatnim momencie przyszło wybawienie.
– James! Jakże się cieszę, że cię widzę! Dlaczego zaniedbywałeś mnie tak długo?
Jakaś kobieta, połyskująca szafirami, ubrana w niebieską suknię podkreślającą błękit oczu, pojawiła się między obu mężczyznami i wsunęła d ł o ń pod ramię sir Jamesa.
Przypadkiem stanęła w taki sposób, że oddzieliła hrabiego oraz Ilonkę od matki i ojczyma.
Dziewczyna postanowiła spróbować pokierować rozmową.
– Winna… jestem panu… wyjaśnienie- odezwała się drżącym głosem.
– Chętnie posłucham. Rzeczywiście, jest mi pani winna wyjaśnienie.
– Tak… to prawda.
– Gdzie mogę panią spotkać samą?
Próbowała myśleć rozsądnie, znaleźć jakieś miejsce, gdzie mogliby porozmawiać bez świadków.
Hrabia Lavenham najwyraźniej rozumiał jej trudności.
– Jutro rano – powiedział – wybieram się do parku na konną przejażdżkę. O siódmej będę przy figurze Achillesa.
Ledwie słowa dotarły do uszu Ilonki, kiedy matka znalazła się przy jej boku.
– Kochanie- rzekła- chciałabym, żebyś poznała ambasadora Francji i jego żonę.
– Tak, mamusiu.
– Muszę wracać do obowiązków – pożegnał się hrabia Lavenham. – Dobrej nocy, lady Armstrong.
Dobrej nocy, panno Compton.
Skłonił się cokolwiek sztywno i odszedł w stronę grupy krewnych króla i ambasadorów, którzy najwyraźniej oczekiwali na przyjęcie przez starszych członków królewskiej rodziny.
Ilonka z odczuciem, że rozstają się na wieki, patrzyła, jak odchodził. Nagle serce w niej drgnęło.
Przecież spotkają się jutro!
Jak zdoła mu opowiedzieć, dlaczego udawała aktorkę?
Bez wątpienia będzie jej czynił wyrzuty. Ale dzięki temu jeszcze raz go zobaczy. Tylko to się liczyło.
Nigdy potem nie mogła sobie dokładnie przypomnieć, co się działo przez resztę wieczoru.
Gdy wracali do domu, matka w podnieceniu rozprawiała na temat umeblowania i innych wspaniałości pałacu, sir James natomiast, wyraźnie skruszony, próbował wyjaśnić powody wylewnego przywitania zgotowanego mu przez ową tajemniczą damę, najpewniej „dawną dobrą znajomą”.
Głosy obojga wydawały się Ilonce odległe, a tematy mało ważne.
Dopiero w domu uświadomiła sobie w pełni, że niełatwo jej będzie następnego ranka pojechać do parku bez wiedzy matki czy sir Jamesa.
Jeżeli powie, że wybiera się na przejażdżkę, ojczym z pewnością zechce jej towarzyszyć. Możliwe też, że matka zdecyduje, iż lepiej dla niej będzie, jeśli rano raczej wypocznie, tak jak to robiła do tej pory każdego dnia pobytu w Londynie – ponieważ wieczorem wybierali się na kolejny bal.
„Muszę się z nim zobaczyć!”- postanowiła Ilonka, choć nie bardzo potrafiła sobie wyobrazić, jak ma tego dokonać.
Całą rodziną zjedli późną kolację i udali się na górę, do sypialni. Ilonka ciągle głowiła się nad tym, w jaki sposób ma rano nie zauważona opuścić dom.
Nie mogła zasnąć, dziesiątki razy w ciągu nocy wstawała, podchodziła do okna, by spojrzeć w rozgwieżdżone niebo. Co myśli o niej hrabia Lavenham?
Jak przebiegnie ich spotkanie?
Niechybnie będzie na nią zły. Zapewne także wstrząśnięty. Najważniejsze jednak, by wymóc na nim przyrzeczenie, że nie zdradzi przed matką ani przed sir Jamesem jej nagannego zachowania.
Była to najdłuższa noc w życiu dziewczyny.
Kiedy stojąc przy oknie usłyszała w oddali bicie zegara na piątą, zdawało się jej, że wieki minęły od czasu, gdy widziała się z hrabią.
Miała już pewność – a zyskała ją na przyjęciu w pałacu Buckingham, kiedy się oddalił – że nic dla niego nie znaczyła. Niegdyś zaoferował jej w swoim życiu rolę kobiety, u której liczy się tylko ładna buzia. Nie mogła się pogodzić z podobnym upokorzeniem.
Wychowywano ją w przekonaniu, że bogata osobowość znaczy o wiele więcej niż wygląd zewnętrzny. Owszem, była bardzo zadowolona, gdy ludzie nazywali ją piękną, lecz wiedziała, że ma do zaoferowania o wiele więcej. Mogła obdarować uczuciem, rozumem i duszą – najcenniejszymi w jej pojęciu przymiotami.
Tyle że jako tancerka i aktorka, kobieta, która mogła zostać czyjąś utrzymanką, była niemal przedmiotem. Czyjąś własnością, o wiele mniej wartą niż dobry koń wyścigowy. Można nią było dysponować wedle woli.
„ Oto jak traktuje mnie hrabia Lavenham” – pomyślała.
Czuła w tej chwili, że została wtrącona w głębokie, mroczne piekielne otchłanie, z których nigdy nie zdoła się wydostać.
Gdy pierwsze promienie słońca ukazały się nad dachami i rozjaśniły niebo, pojęła, że minęła noc.
Nadchodziła pora spotkania z hrabią Lavenhamem.
Dziewczyna miała gorzką świadomość, że choć tęskniła za nim i pragnęła go widzieć, będzie musiała się upokorzyć, przepraszać za godne potępienia bezwstydne kłamstwa, tym bardziej wołające o pomstę do nieba, że wyszły z ust damy, a nie aktorki, o czym już wiedział.
A może lepiej byłoby nie iść na spotkanie pod statuą Achillesa? Lecz jeśli nie pójdzie, on może się zjawić w jej domu i zdradzić matce, że już się spotkali, i to w bardzo szczególnych okolicznościach.
Nagle, jak za sprawą czarów, miała w głowie cały plan. Szybko włożyła strój do jazdy.
Konie sir Jamesa trzymano w stajni za domem i można się było tam dostać przez tylne drzwi, wychodzące akurat na rząd boksów.
Bywali teraz co wieczór, więc lady Armstrong nie wstanie przed dziewiątą. Sir James zawsze jadał śniadanie na dole o ósmej trzydzieści. Ilonka wiedziała, że jeśli wymknie się z domu o wpół do siódmej, nikt nie zauważy jej wyjazdu.
Ubrała się starannie, ułożyła włosy w koczek, włożyła kapelusz z wysoką główką i siatkową woalką. Ostatniego roku weszły w modę amazonki nieco obszerniejsze w spódnicy. Miały obcisły stan i do tego krótki żakiecik noszony na białą muślinową bluzkę, koniecznie z kokardką pod szyją-
Ilonka w swojej amazonce wyglądała bardzo wdzięcznie, a pod surowym, nieco sztywnym kapelusikiem jej włosy wydawały się płomieniami cygańskiego ogniska. Lekko przestraszone oczy tak zogromniały, że ich blasku nie mogłaby przesłonić najgęstsza woalka.
Dziewczyna kazała osiodłać konia i wyjechała ze stajni. Skierowała się do parku. Towarzystwa dotrzymywał jej zaspany lokajczyk, zezłoszczony, że kazano mu wstać tak wcześnie. Jechał kilka metrów za swoją panią.
Ilonka przybyłaby na miejsce nieco za wcześnie, więc zamiast jechać prosto ku Hyde Park Corner, wybrała dłuższą drogę prowadzącą wokół parku.
Przejechała mostem nad Serpentine, dalej puściła konia kłusem po mało uczęszczanym trawniku. Nie widział jej nikt prócz kilku chłopców grających w piłkę.
Potem wolno jechała pustawą o tej porze aleją Rotten Row. Spotkała na niej tylko kilku młodych dżentelmenów, lubiących uprawiać sport. Chcieli pojeździć konno, zanim w parku pojawią się w powozach modne damy, z którymi trzeba będzie zamienić kilka grzecznych zdań.
Dopiero gdy dostrzegła przed sobą statuę Achillesa, poczuła, że serce zamiera jej w piersiach.
Zaraz też ujrzała hrabiego na grzbiecie wielkiego czarnego ogiera. Nagle zapragnęła zawrócić konia i uciec galopem.
Było za późno. Hrabia Lavenham już ją zobaczył.
Przyciągał ją niczym magnes. Wolno ruszyła w jego stronę. Czuła się, jakby wstępowała na gilotynę.
Zatrzymała konia i w milczeniu patrzyła szeroko otwartymi oczyma, nieświadoma własnego lęku.
Hrabia Lavenham zdjął kapelusz.
– Dzień dobry, panno Compton!
– Dzień dobry… hrabio. – Głos jej drżał.
Zdawało jej się, że hrabia skrzywił wargi w cynicznym uśmiechu.
– Może pojedziemy w stronę Serpentine? – zaproponował.
– Oczywiście… tak… chętnie.
Nie potrafiła zapanować nad głosem.
Skierowali konie w stronę wody i ruszyli wolno, ramię przy ramieniu. Lokajczyk trzymał się z tyłu.
Ponieważ Ilonka nie mogła wydobyć z siebie słowa, nastała cisza. Hrabia najwyraźniej nie miał ochoty prowadzić rozmowy. Podjechali aż do samego brzegu Serpentine, staw błyszczał złotem porannego słońca.
Tu hrabia Lavenham ściągnął wodze.
– Zostawmy konie pod opieką pani lokajczyka i przejdźmy się nieco dalej między drzewa. Znajdziemy tam jakieś miejsce, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
– Tak… oczywiście… jak pan sobie życzy…
Hrabia zsiadł z konia, skinieniem ręki przywołał służącego i podał mu wodze. Wydał polecenie dosyć ostrym tonem, jakby był w złym humorze.
Następnie podszedł do dziewczyny i pomógł jej zejść z siodła.
Objął ją dłońmi w talii i poczuła, jak przez jej ciało przepływa strumień światła. Mógł się na nią gniewać, nie miało to najmniejszego znaczenia.
I tak go kochała.
Gdyby tylko zechciał raz jeszcze obdarzyć ją pocałunkiem!
O niczym więcej nie śmiała marzyć.
Nagle znalazła się znów na ziemi. Hrabia Lavenham oddał wodze jej konia lokajczykowi.
Wolno szli przed siebie wąską ścieżką prowadzącą między krzewy pod brzozami. Niespodziewanie znaleźli ustawioną w zaciszu ławeczkę. Ilonka uznała to miejsce za odpowiednie, więc usiadła.
Ledwie to zrobiła, zdała sobie sprawę, że byli tutaj całkowicie ukryci przed ludzkim wzrokiem, można ich było dostrzec jedynie z łodzi, z Serpentine.
Była bardzo zdenerwowana, toteż rozmyślnie zajęła się wyjątkowo starannym układaniem fałdów spódnicy. Hrabia Lavenham stał obok i przyglądał się jej z wysoka.
Równie dobrze mógłby stać na piedestale, na którym wyobrażała sobie tego arystokratę, kiedy go po raz pierwszy ujrzała – w jadalni u szczytu stołu. Nigdy nie zstąpi z wyżyn, by się zmieszać z pospolitym tłumem.
Jednak usiadł koło niej, jak wówczas gdy siedzieli na sofie w buduarze w pałacu Lavenham, i położył ramię na oparciu ławeczki. Zdjął cylinder i postawił go obok, na ziemi.
– Tak więc, mademoiselle Ilonko Ganymede – zagadnął mało zachęcającym tonem – cóż takiego ma mi pani do powiedzenia?
Ilonka nabrała głęboko powietrza.
– Chciałam pana… przeprosić- zaczęła. – Nie zamierzałam zrobić… nic złego… ale wiem teraz, że popełniłam ogromny błąd przyjeżdżając do pańskiego domu.
– To nie był błąd, to było szaleństwo! Jak mogła pani udawać dublerkę madame Vestris i… – przerwał. – Dobrze już. Nieważne, co pani zrobiła.
Chcę wiedzieć dlaczego.
– Jeżeli powiem panu całą prawdę – rzekła Ilonka bardzo cichutko – czy przyrzeknie mi pan, czy mi pan przysięgnie na wszystko co dla pana święte, że nie powie pan nic mojej mamie?
– Domyślam się w związku z tym, że zdecydowanie powinienem jej wszystko opowiedzieć – mruknął hrabia.
Ilonka krzyknęła z cicha.
– Proszę pana, błagam…! Jeśli pan jej powie, nie tylko będzie na mnie zła, lecz także poczuje się niewymownie zawiedziona, że mogłam się zachować w tak naganny sposób.
– Wcale mnie to nie dziwi – stwierdził hrabia.
– Nie spodziewałam się spotkać pana w pałacu Buckingham- wyznała dziewczyna impulsywnie.
– Myślałam… że jeśli jeszcze kiedykolwiek się spotkamy, zdołam wcześniej uprosić pana, by nie odsłaniał przed mamą mojego… nietaktu.
– Aha, więc tak to pani nazywa. Ja potrafiłbym znaleźć kilka znacznie bardziej trafnych i dosadnych określeń na pani zachowanie.
– Wiem. – Ilonka była do głębi nieszczęśliwa.
– Tylko że… po prostu zostałam… uwikłana i nie zdawałam sobie sprawy… co się może wydarzyć.
– Zapewne nie zdawała sobie pani sprawy, jakim niebezpieczeństwom umknęła.
Ilonka pomyślała o lordzie Marlowe i zadrżała.
– Ale… pan mnie uratował.
Nastała chwila ciszy.
– Tak – odezwał się w końcu hrabia Lavenham oschłym tonem, który tak dobrze znała – uratowałem panią od lorda Marlowe a, lecz nie od siebie samego. – Przyglądał się, jak rumieniec ogarnia policzki dziewczyny.
– Nigdy nie sądziłam- szepnęła- nawet przez chwilę, że może się zdarzyć coś takiego. Ja… jedynie próbowałam pomóc panu Archerowi.
– Czy nie zdawała sobie pani sprawy, że podszywając się pod dublerkę madame Vestris kusi pani mężczyzn takich jak Marlowe, by się z panią spoufalali?
– Przysięgam panu… nigdy mi to nie przyszło do głowy. Oczywiście słyszałam o madame Vestris…
i wiedziałam, że mama uważa ją za… nieprzyzwoitą, ponieważ występowała na scenie w bryczesach… ale nie rozumiałam innych spraw, dopóki… – przerwał a, bo zbrakło jej słów.
– Dopóki nie zaoferowałem pani protekcji – dokończył hrabia Lavenham spokojnie. – Mogę chyba przypuszczać, że teraz już pani rozumie, co to oznacza?
– Tak… teraz tak- potwierdziła dziewczyna cicho. – Pan Archer powiedział, że panna Ganymede, której miejsce zajęłam, straciła swego protektora i dlatego właśnie… chciała… potrzebowała pieniędzy, które pan był gotów zapłacić za występ.
– Co się przydarzyło pannie Ganymede?
Ilonka wstrzymała oddech.
– Ona i moja dama do towarzystwa, Hanna, zginęły w wypadku dyliżansu pocztowego – rzekła z prostotą.
Hrabia patrzył na nią z niedowierzaniem.
– Chyba się przesłyszałem. Dyliżans pocztowy, którym pani podróżowała, uległ wypadkowi? – powtórzył.
– Tak. Mój ojczym nie życzył sobie wysyłać mnie powozem, bo to podróż zbyt męcząca dla koni, więc Hanna i ja… pojechałyśmy do Bedfordshire liniowym dyliżansem.
– Po co pani tam jechała?
– Córka mojego ojczyma… Muriel… mnie nie nawidzi… i miał przyjechać lord Denton… chciała, żeby się z nią ożenił… – Dziewczyna bezradnie rozłożyła ręce. – Och, wszystko jest takie skomplikowane… to długa historia. I tak dziwna, że trudno w nią uwierzyć.
– Spróbuję – rzekł hrabia – choć to z całą pewnością niejasna sprawa.
– Och, tak, bardzo skomplikowana – przytaknęła Ilonka. – Nie przypuszczał pan chyba ani przez chwilę, że mogłabym rozmyślnie… udawać aktorkę albo przyjechać do pana domu, jeślibym nie znalazła się w sytuacji, gdy odmowa byłaby wyjątkowym okrucieństwem? – spytała z pasją. – Błagam pana, zaklinam – dodała zupełnie innym tonem- niech pan spróbuje zrozumieć… i nie gniewa się na mnie.
– Dlaczego to dla pani ważne, bym się nie gniewał? – zdziwił się hrabia Lavenham.
Na chwilę zapadła cisza.
– Obawiam się, by nie był pan na mnie zły – rzekła w końcu Ilonka – i nie powiedział wszystkiego mamie…
– Nie powiem nic pani matce, jeśli przyrzeknie pani nie zrobić już nigdy, do końca życia, nic tak nagannego. Jednak w dalszym ciągu chciałbym wiedzieć, dlaczego zależy pani, bym się nie gniewał.
Ilonka mogła mu powiedzieć dokładnie, czego się obawiała. Chciała, by zamiast traktować ją ze wzgardą i lekceważeniem, zawstydzać i ganić, raczej podziwiał ją i szanował.
Nie, jednak znów kłamała. Tym razem okłamywała samą siebie. W rzeczywistości chciała, żeby ją po prostu kochał! Pragnęła, by ją całował tak samo jak wtedy, a jeśli było to niemożliwe, jakie miało znaczenie, co o niej sądził?
Zapatrzyła się przed siebie, jej profil ze zgrabnym prostym noskiem rysował się delikatnie na tle krzewów.
– Z pewnością wyrobił pan sobie opinię o mnie – odezwała się wreszcie – i tak naprawdę nie ma już sensu, bym cokolwiek więcej mówiła.
– Może tak, a może nie – rzekł hrabia. – Jestem zainteresowany poznaniem powodów, dla których zachowała się pani w taki sposób.
Ilonka uparcie milczała.
– Przyjechała pani do mojego domu – ciągnął hrabia- by dać wspaniałe przedstawienie, tak różne od wszystkiego, co kiedykolwiek widziałem.
W rezultacie sprowokowała pani jednego z moich gości do bardzo niestosownego zachowania!
Niesprawiedliwość jego słów zabolała Ilonkę.
– Nie wolno panu tak mówić – zaprotestowała.
– Lord Marlowe jest strasznym człowiekiem…
Wypił zbyt wiele, a pan nie może mnie obarczać winą za to, że się dobijał do drzwi mojej sypialni. Nigdy mi w głowie nie postało, że dżentelmen mógłby się zachowywać w podobny sposób.
– Żaden dżentelmen nigdy by się tak nie zachował… w stosunku do damy.
– Rozmyślałam już o tym – stwierdziła Ilonka spokojnie. – Ponieważ nie uważa mnie pan za damę i… gardzi mną, nie widzę celu dalszej naszej rozmowy. Mogę tylko powiedzieć… że jest mi wstyd… a mimo to wiem, że czułabym się winna do końca życia, gdybym odmówiła prośbie pana Archera. Przekreśliłabym jego ostatnią szansę i odebrała resztkę nadziei.
– Właśnie tę historię bardzo chciałbym usłyszeć – rzekł hrabia spokojnie.
– Nie rozumiem, dlaczego miałby pan być nią zainteresowany.
Głos jej troszkę drżał, bo czuła, że niełatwo będzie wszystko mu opowiedzieć, a większość powodów bardzo trudno było wyjaśnić.
Podniosła na niego wzrok.
Kiedy ich spojrzenia się spotkały, zniknął cały jej gniew złość i uraza.
Widziała tylko jego szare oczy. Zamknął się w nich cały świat.