D'Arcy Archer nie bez trudu zdołał wynająć szybki powóz z rozstawnymi końmi, który okazał się znacznie wygodniejszy niż dyliżans pocztowy.
Stary aktor musiał zdobyć się na ten niemały wydatek, ponieważ liniowy dyliżans przejeżdżał przez miasteczko wczesnym rankiem, a wówczas wraz z Ilonką oczekiwali jeszcze na pogrzeb Hanny oraz Lucille Ganymede.
Kiedy stali nad otwartymi grobami na niewielkim przykościelnym cmentarzu, gdzie wiele płyt nagrobnych liczyło sobie po kilkaset lat, Ilonka z najwyższym trudem przyzwyczajała się do myśli, że wczorajszy tragiczny wypadek to nie koszmarny sen, lecz straszna rzeczywistość. Tak niedawno przecież opuściła dom pod nieco uciążliwą i nie bardzo miłą, lecz zawsze troskliwą opieką Hanny, a teraz służąca nie żyła. Trudno się było pogodzić z tym faktem.
„Gdybym siedziała na jej miejscu – pomyślała Ilonka – to właśnie ja zginęłabym razem z tą aktorką, a Hanna żyłaby nadal”.
Nikt nie potrafi odmienić przeszłości. Za nieszczęścia można jedynie obciążać winą zły los lub jakąś inną, przerastającą ludzkie pojęcie siłę, dla której trudno znaleźć racjonalne wytłumaczenie.
Ilonka próbowała się skoncentrować na szczerej modlitwie za duszę pokojówki, za to, by Hanna znalazła spokój i wiekuiste szczęście w niebie.
D'Arcy Archer stał zgarbiony tuż obok. Zdaniem Ilonki wyglądał wyjątkowo smutno i staro. Zupełnie jakby śmierć młodziutkiej londyńskiej aktorki odebrała mu nie tylko ambicje i nadzieje na przyszłość, lecz także, być może, ostatnie wspomnienia dawnych lat. Dziewczyna szybko przywołała siebie do porządku. Nie powinna sobie wyobrażać niestworzonych historii, lecz skupić się na udziale w mszy żałobnej, śledzić ją słowo po słowie i odmawiać modlitwy poświęcone duszom dwóch kobiet, które opuściły ten świat.
Po uroczystości podziękowała duchownemu za uprzejmość i gościnność, a jego gospodyni dała tak ogromny napiwek, że kobieta ledwie wierzyła własnym oczom.
Ilonka była szczęśliwa, że zbliża się chwila wyjazdu.
Ostatnie wydarzenia stanowiły w jej życiu straszny epizod, o którym chciała jak najszybciej zapomnieć. Szczególnie przerażający był moment, gdy patrzyła na przewracający się powóz znikający za skrajem zapadniętej drogi.
Od pastora dowiedziała się, że jeden z koni połamał przy upadku nogi, więc czekała go pewna śmierć. Drugi był tak przerażony, że potrzebował przynajmniej kilku dni przerwy w pracy.
„Choć to jedno dobre, że biedne zwierzę będzie mogło trochę odpocząć” – pomyślała dziewczyna.
Właściciel powozu na pewno zechce go znowu umieścić na trasie jak najszybciej.
Zaraz po zejściu na śniadanie usłyszała że D'Arcy Archer posłał umyślnego do najbliższej gospody, w której wynajmowano powóz z rozstawnymi końmi.
– Niedługo powinien być z powrotem – oznajmił aktor. – Nie śmiałbym proponować pani dalszej podróży dyliżansem pocztowym, nawet gdybyśmy mogli zdążyć na ten, który zatrzymał się w miasteczku o ósmej rano.
– Rzeczywiście, wolałabym już nie jechać dyliżansem – przyznała Ilonka.
– I… jeszcze jedno – podjął D'Arcy Archer z niejakim zakłopotaniem. – Nie jest pani biedną aktorką żyjącą z własnych zarobków… czy wolno mi sądzić, że nie będzie się pani spodziewała równie… wysokiego wynagrodzenia, jakiego zażądała Lucille?
Przez dłuższą chwilę Ilonka nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów.
– Mam nadzieję – rzekła w końcu – że zechce mnie pan właściwie zrozumieć, panie Archer.
Zgodziłam się spełnić pańską prośbę wyłącznie dlatego, że chcę panu pomóc. W żadnym wypadku nie przyjmę zapłaty za to, co sam pan nazwał aktem miłosierdzia.
Uśmiech na wargach pana Archera i promienność spojrzenia starego aktora powiedziały jej, że właśnie taką odpowiedź miał nadzieję usłyszeć.
Był wdzięczny i uszczęśliwiony, że całą wypłatę może zatrzymać dla siebie.
– Pozostaje jedynie mieć nadzieję – ciągnęła Ilonka – że odniosę dziś wieczorem sukces i w konsekwencji hrabia Lavenham, a może także jego przyjaciele zechcą zaangażować pana na inne przyjęcia, na których będzie już pan mógł zastąpić pannę Ganymede inną, równie utalentowaną aktorką.
– Może pewnego dnia zdołam pani wynagrodzić jej dobre serce. – rzekł D'Arcy Archer cicho.
– Teraz trudno mi nawet wyrazić słowami, co czuję.
– Wobec tego proszę, skończmy tę rozmowę.
Skoro tylko wyruszyli w drogę, wygodnie ulokowani w wynajętym powozie, w D'Arcym Archerze obudziła się dusza profesjonalisty. Pogrążył się w szczegółowych wyjaśnieniach, czego dokładnie spodziewał się po dziewczynie nadchodzącego wieczoru.
– Zazwyczaj przy takich okazjach – zaczął aktorzy występują na zaimprowizowanej scenie w jadalni. Dżentelmeni w tym czasie popijają porto, jeszcze przy stole.
Ilonka była zdziwiona.
– Spodziewałam się, że ktoś tak bogaty jak hrabia Lavenham dysponuje prywatnym teatrem albo przynajmniej specjalną salą do takich wystawień.
– Jestem przekonany, iż w pałacu hrabiego są takie pomieszczenia- odparł D'Arcy Archer lecz nasz występ będzie raczej nieoficjalny. Właściwie ma to być arystokratyczna i bardzo de luxe wersja zwykłej tawerny, takiej w jakich ostatnio występowałem.
Znać było, że nie wspomina tych czasów ze szczególną przyjemnością, więc Ilonka szybko zmieniła temat pytając o przewidywany program.
– Najpierw zagram coś żywego…
– Jest pan pianistą? – przerwała mu Ilonka.
– Zaczynałem od gry w orkiestrze w Italian Opera House, lecz szybko zdałem sobie sprawę, że lepiej się odnajduję jako solista niż członek zespołu.
– Czym się pan zajmował?
– Imałem się wszystkiego – rzekł D'Arcy. -
Grałem role w sztukach Szekspira, podróżowałem po całym kraju, śpiewałem, tańczyłem, a od czasu do czasu akompaniowałem doskonałym śpiewakom.
– Prowadził pan szalenie interesujące życie.
– To prawda. Niestety, zestarzałem się, a nikt nie chce zatrudniać starych ludzi. – Mówił tak smutnym głosem, że Ilonka ponownie odczuła serdeczny żal.
Aktor jednak, jak gdyby chciał odegnać przygnębienie dziewczyny, zaraz wrócił do kwestii planowania występu.
– Wprawię słuchaczy w dobry humor opowiadając dowcipy i śpiewając przy akompaniamencie pianina swobodne kuplety. Lepiej, żeby ich pani nie słuchała.
Dostrzegł zdziwioną minę Ilonki.
– To będzie przyjęcie dla panów – wyjaśnił – nie sądzę, żeby zaproszono na nie jakieś damy. – W jego głosie dało się wyczuć powątpiewanie.
Wiedział, że hrabia Lavenham podejmował u siebie kobiety różnego autoramentu, również te, które z całą pewnością przyprawiłyby o poważny wstrząs osobę tak młodą i niedoświadczoną jak i Ilonka. Starał się zapomnieć o obawach.
– Miejsce, do którego się udajemy – powiedział – to wiejski dwór, odwieczna siedziba znamienitego rodu Hamptonów, znanego jak Anglia długa i szeroka. – Wypowiadając te słowa nabrał pewności, że bez względu na to, jak hrabia Lavenham zachowuje się w Londynie, nie będzie przecież sprowadzał kobiet wątpliwej konduity do swojego rodowego gniazda.
Umilkł zamyślony.
– A co po kupletach? – zapytała Ilonka.
– Nastąpi pani kolej. Zaanonsuję panią jako osobę wyjątkowo utalentowaną oraz w niespotykanym stopniu oryginalną. Wyjdzie pani i zaśpiewa piosenkę.
– Jaką?
– Zdecydujemy o tym na próbie, zaraz po przyjeździe na miejsce. – Przerwał na chwilę. – Wspomniała pani, że śpiewała „Gdzie jest mój luby”, utwór, który tak zachwycająco wykonywała madame Vestris, lecz nie jestem pewien, czy będzie on dla pani odpowiedni. Proszę mi zdradzić, jakie zna pani inne popularne piosenki.
– Myślałam o tym wczoraj wieczór – odparła Ilonka. – Znam „Pannę z gór”, „Miesiąc maj” i słynną balladę z „Opery żebraczej”.
– Tak więc mamy całkiem niemały wybór – rzekł D'Arcy Archer z uśmiechem. – Zdecydujemy się na ten utwór, w którym będzie pani mogła najpełniej zabłysnąć talentem.
– Dziękuję panu. – Ilonka skłoniła głowę.
– Następnie chciałbym, by pani zatańczyła – ciągnął. – Jaki rodzaj muzyki najbardziej by pani odpowiadał? Nie widziałem pani na scenie, panno Compton, lecz i bez tego mam pewność, że jest pani pełną wdzięku tancerką.
– Mam taką nadzieję – odparła Ilonka – ale proszę pamiętać, że jestem zupełną amatorką.
– To sprawa bez znaczenia.
– Jeśli więc do mnie należy wybór… Najbardziej lubię tańczyć przy muzyce cygańskiej. Nie wiem, czy zna pan takie utwory… W moich żyłach płynie węgierska krew i najlżejsze dźwięki podobnej muzyki, zwłaszcza wydobywane ze skrzypiec, wyzwalają we mnie nieprzepartą ochotę do tańca, jakby u nóg wyrastały mi skrzydła.
Archer był najwyraźniej uszczęśliwiony taką odpowiedzią.
Zaczął nucić fragmenty różnych melodyjnych utworów, aż Ilonka zyskała pewność, że nie będą mieli kłopotu z wyborem melodii inspirującej do takiego tańca, jaki by zachwycił jej ojca.
Podczas zmiany koni pokrzepili się szklaneczką jabłecznika w gospodzie. Wkrótce powóz ruszył w dalszą drogę.
– W tym tempie dotrzemy na miejsce nawet przed czwartą- orzekł D'Arcy Archer. – Mam nadzieję, panno Compton, że nie będzie pani mocno zmęczona i zechce po przyjeździe zaśpiewać na próbę, a także wybrać muzykę do tańca?
– Zupełnie nie czuję zmęczenia – odparła Ilonka. – Chociaż, szczerze mówiąc, wczoraj długo nie mogłam zasnąć. Wciąż wracał do mnie wizerunek biednej Hanny.
– Proszę, niech pani spróbuje o niej nie myśleć.
Przeżyliśmy straszną przygodę, jestem pewien, że już nigdy nie spotka nas podobne doświadczenie.
– Mam nadzieję – westchnęła dziewczyna.
W rzeczywistości ciążyła jej nie tyle świadomość śmierci Hanny, lecz tego, że jechała z obcym, przygodnie poznanym człowiekiem do nieznanego domu, do którego nikt jej nie zapraszał. Z drugiej strony, jeśli miała do wyboru tłuc się sama, w ślimaczym tempie dyliżansu pocztowego do domu ciotki Agaty w Bedfordshire, wolała już obecną sytuację.
„Poza tym, kiedy już tam dotrę – powiedziała sobie – będę miała o czym myśleć i co wspominać.
W ten sposób nastrój tego posępnego zamku nie będzie mi się wydawał aż tak przygnębiający”.
Mimo wszelkich tłumaczeń doskonale zdawała sobie sprawę, że zachowuje się w sposób wysoce naganny. Gdyby pani Adolphus kiedykolwiek się dowiedziała o jej wyprawie, z pewnością przypłaciłaby to przynajmniej atakiem serca.
„Tylko tata mógłby zrozumieć moje pragnienie przeżycia przygody” – myślała Ilonka.
Oczywiście rozumiała doskonale, że myśląc w ten sposób jedynie szuka usprawiedliwienia dla własnych nieodpowiednich uczynków.
Spojrzała na pana Archera. Tak, był już rzeczywiście starym człowiekiem. Gdyby nie promienny uśmiech oraz pogodny wyraz twarzy, jego oblicze przypominałoby maskę. Zmarszczki wokół oczu oraz bruzdy ciągnące się od nosa do ust były na tyle głębokie i wyraziste, że dziewczyna zrozumiała, dlaczego tak trudno jest mu dostać rolę na scenie.
„Za dzisiejszy występ otrzyma tyle pieniędzy, że nie zazna niedostatku przez jakiś czas” – uspokajała własne sumienie.
Gdyby odmówiła pomocy potrzebującemu, z nie wybaczyłaby sobie do końca życia.
Wreszcie, nieco wcześniej nawet niż przewidywał D'Arcy Archer, powóz minął ogromną kamienną bramę zwieńczoną koroną. Ilonkę opanowało podniecenie.
Długa droga prowadziła między szpalerem wiekowych dębów. Na jej końcu wznosił się imponujący pałac. Ilonka rozpoznała styl wczesnogregoriański z wyniosłą częścią centralną i dwoma rozłożystymi skrzydłami, dzięki którym harmonijna całość tworzyła niezapomniany widok.
D'Arcy Archer także był pod wrażeniem. Oboje milczeli. Powóz przejechał mostem przerzuconym nad węższym końcem dużego jeziora, na którym białe i czarne łabędzie majestatycznie sunęły po srebrnej tafli wody.
Zatrzymali się u podnóża długiego ciągu kamiennych stopni wiodących do frontowych drzwi.
W tej samej chwili lokaje odziani w żółte i zielone liberie – kolory reprezentujące hrabiego Lavenhama także na wyścigach – pośpieszyli, by zabrać bagaże i pomóc przybyłym wysiąść z powozu.
D'Arcy Archer zapłacił woźnicy, a następnie ruszył po schodach pewnym krokiem zdradzającym, że wcielił się w rolę wyniosłego, władczego mężczyzny, dżentelmena w każdym calu.
W drzwiach spotkał ich majordomus. Zdaniem Ilonki zabrakło w zgotowanym przez niego powitaniu odrobiny uprzejmego respektu. Prawdopodobnie byłoby inaczej, gdyby się zjawiła w tym domu, nie kryjąc kim jest naprawdę.
– Zapewne są państwo aktorami – rzekł służący do Archera – których pan hrabia nakazał mi się spodziewać. Pokoje czekają. Przedziela je – zgodnie z życzeniem pana hrabiego – salonik, do którego specjalnie dla państwa wstawiono pianino.
– Nasz gospodarz pomyślał o wszystkim – podziękował D'Arcy Archer. – Czy jest w domu?
– Nie, proszę pana – odparł majordomus. – Pan hrabia wraz gośćmi udał się na wyścigi.
Jakiś lokaj poprowadził aktora i Ilonkę na piętro, a następnie długim korytarzem do apartamentu składającego się z dwóch sypialni połączonych salonikiem, gdzie na środku stało pianino. Instrument był tutaj tak bardzo nie na miejscu, że bez wątpienia został wstawiony wyłącznie z powodu ich przyjazdu.
Ilonka przypomniała sobie słowa pana Archera o zainteresowaniu hrabiego Lavenhama utalentowaną aktorką występującą na Drury Lane i pomyślała, że to zapewne od niej arystokrata musiał się dowiedzieć, co będzie potrzebne artystom kabaretowym.
Przyniesiono kufry. Zaraz też w sypialni Ilonki zjawiły się dwie pokojówki.
Dziewczyna miała ze sobą sporo bagażu. Jechała przecież do Bedfordshire nie wiedzieć na jak długo, a przy tym miała nadzieję, że może poczuje się tam choć odrobinę lepiej, jeśli będzie otoczona znajomymi drobiazgami. Tutaj kazała wypakować jedynie ubrania potrzebne na jeden wieczór i noc.
W pewnej chwili ze zdumieniem stwierdziła, że w sypialni znajdują się nie tylko jej własne dwa kufry, lecz także trzeci, wytarty i odrapany, który z pewnością do niej nie należał.
Już miała poprosić, by go wyniesiono do pokoju pana Archera, gdy zdała sobie sprawę, że musiał być przecież własnością Lucille Ganymede.
Przyszło jej do głowy, iż aktorka dublująca madame Vestris i śpiewająca piosenki, które uczyniły ją tak sławną, z całą pewnością również przebierała się w męskie ubrania. W popłochu przemknęło jej przez myśl, czy przypadkiem pan Archer nie spodziewał się po niej podobnego stroju.
Natychmiast jednak odegnała niepotrzebne obawy.
Tak czy inaczej sama obecność bagażu Lucille Ganymede krępowała dziewczynę. Przede wszystkim dlatego, że należał do niedawno zmarłej kobiety, a po wtóre, ponieważ zawierał ubrania uważane za nieskromne i nieprzyzwoite.
– W tym kufrze – rzekła do jednej z pokojówek – są rekwizyty sceniczne, których nie będę potrzebowała podczas dzisiejszego występu. Proszę go stąd zabrać i ustawić w saloniku lub w miejscu, gdzie nie będzie nikomu zawadzał aż do naszego odjazdu.
– Tak jest, proszę pani.
Pokojówki kończyły rozpakowywanie, a Ilonka nagle zdała sobie sprawę, że cały czas obrzucały ją zaciekawionymi spojrzeniami, zupełnie jakby była jakąś przedziwną, wielce interesującą, a zupełnie nieznaną istotą. Rozbawiło ją to spostrzeżenie.
Zmieniła suknię podróżną na jedną z prostych w kroju, lecz kosztownych sukienek, które matka kupiła jej w Londynie na najbliższy sezon, i przeszła do salonu, gdzie zastała pana Archera siedzącego przy pianinie.
Zaczął grać.
– Czy taką muzykę pani lubi? – zapytał odwrócony do niej plecami.
Przebiegł palcami po klawiaturze i z instrumentu popłynęła melodia, która w wyobraźni Ilonki natychmiast wyczarowała obraz cygańskich muzyków odzianych w barwne stroje, podróżujących malowanymi wozami. Słuchała zachwycona, aż D'Arcy Archer odwrócił się w jej stronę.
– Czekam na pani werdykt, panno Compton – rzekł.
– Doskonałe! – oceniła Ilonka. – Tylko… jeśli się pan zgodzi, nie chciałabym teraz próbować tańca. Wolałabym reagować na muzykę spontanicznie.
– Oto słowa prawdziwej profesjonalistki! – wykrzyknął D'Arcy Archer. – Niemniej, jeśli mam pani akompaniować do śpiewu, powinniśmy to przećwiczyć.
– Ależ tak, oczywiście.
Niestety, przerwało im wejście dwóch lokajów niosących tacę pełną wspaniałych, cieniuteńkich jak papier kanapek i ogromny wybór ciast. Ilonka, która zjadła bardzo skromny obiad, natychmiast poczuła wilczy apetyt. Już w trakcie jedzenia zwróciła uwagę na Archera. Pochłaniał łakomie duże kęsy, jakby się obawiał, że nim zdąży się nasycić, pożywienie zniknie.
Gdy później o tym rozmyślała, nabrała pewności, iż musiał swego czasu zaznać prawdziwej nędzy i nigdy już nie pozbędzie się strachu przed głodem.
„Jeżeli nadarzy się okazja – pomyślała – poproszę hrabiego Lavenhama, by zarekomendował pana Archera przyjaciołom. Wówczas, przynajmniej na jakiś czas, stary aktor oddali od siebie widmo głodu i nie będzie musiał tak bardzo obawiać się o przyszłość”.
Po herbacie przećwiczyli dwie lub trzy piosenki, aż w końcu D'Arcy Archer ocenił, że najbardziej podoba mu się „Panna z gór”, a dokonawszy wyboru, wymógł na Ilonce, by udała się na spoczynek.
– Zależy mi, żeby dziś wieczór prezentowała pani doskonałą formę – powiedział – i wyglądała jak sama Persefona zstępująca w ciemności Hadesu.
– Nie byłoby to zbyt grzeczne w stosunku do naszego gospodarza – roześmiała się Ilonka. – Nie potrafię sobie wyobrazić domu mniej podobnego Hadesowi, piękniejszego i robiącego większe wrażenie.
Mówiła lekkim tonem, nie dostrzegała troski malującej się w oczach starego aktora. Wyraźnie się o nią obawiał, choć nie chciał tego zdradzić.
Ilonka leżała w łóżku i prawie zasypiała, gdy usłyszała z salonu mocny męski głos. W pierwszym momencie odebrała go jedynie jako dźwięk na pograniczu jawy i snu, lecz już w następnej chwili stał się bardziej realny. Najwyraźniej gospodarz wrócił z wyścigów i dawał panu Archerowi instrukcje dotyczące wieczornego wystawienia.
Słuchając tego głosu pomyślała, że jest dokładnie taki, jak się spodziewała, sądząc po tym wszystkim, co słyszała o hrabim Lavenhamie – jasny i władczy, a także chłodny, choć jednocześnie bez wątpienia protekcjonalny.
„Jeśli hrabia jest tak bogaty, jak ludzie opowiadają, do tego cieszy się ogromnym szacunkiem jako amator wyścigów, a na dodatek jeszcze adoracją tych wszystkich pięknych kobiet, które go oblegają, łatwo zrozumieć, że jest obrzydliwie zarozumiały”
Nie pojmowała dlaczego, ale w tej jednej chwili odkryła w sobie antypatię do hrabiego Lavenhama, choć przecież nawet go jeszcze nie spotkała.
Zupełnie jakby naprawdę była biedną, ambitną aktorką mającą nadzieję, że patronat możnego arystokraty pomoże jej w karierze. Mało brakowało, aby jak pan Archer zaczęła się modlić o uznanie hrabiego, gdyż przychylność wielkiego pana mogłaby zmienić jej los.
Po śmierci ojca Ilonka poznała prawdziwą biedę i strach przed pozostaniem bez środków do życia, stąd nietrudno jej było wykrzesać przyjazne uczucia dla kogoś, kto się znajdował w podobnej sytuacji.
Słyszała pana Archera i choć nie mogła rozróżnić słów, nieomylnie odgadywała pokorny, uniżony ton; stary aktor wkradał się w łaski magnata.
Niewiele, zdaje się, brakowało, by padł przed hrabią na kolana.
„To niesprawiedliwe – pomyślała – że jeden człowiek ma tak wiele, a drugi prawie nic i jeszcze musi się korzyć”.
Raz jeszcze postanowiła zrobić wszystko co w ludzkiej mocy, by hrabia Lavenham pomógł panu Archerowi. Zastanowiła się, kiedy mogłaby porozmawiać z gospodarzem na osobności. Przeczuwała jednak, że zaraz po zakończeniu występu zwyczajnie opuszczą jadalnię czy inne pomieszczenie, w którym będą wystawiać, i rankiem zostaną odesłani z dworu jak ludzie już niepotrzebni. Nikt im nie poświęci jednej zbędnej myśli.
W sąsiednim saloniku nastała cisza. Najwyraźniej hrabia Lavenham wyszedł.
„Wydał rozkazy – pomyślała – a my mamy po prostu je wykonać!”
Była bardzo zmęczona. Szybko zmorzył ją sen.
Ilonka czekała za kurtyną oddzielającą główną część jadalni od podium, na którym mieli występować.
Słyszała donośne głosy i śmiechy gości.
Doskonale wyczuwała zdenerwowanie pana Archera.
Z uśmiechem rozbawienia pomyślała, że teraz raczej on przypomina amatora, ona zaś opanowaną profesjonalistkę. Nie musiała się o siebie obawiać. Nawet jeśli gościom hrabiego Lavenhama miał się nie spodobać jej występ, w niczym jej to nie zaszkodzi, cierpiał będzie jedynie pan Archer.
Chciała zadziwić widzów. Przede wszystkim ze względu na starego aktora, ale także dlatego, że w jej sercu zakiełkowała niechęć do gospodarza.
Ilonka pragnęła dać mu odczuć, że nie jest wszechpotężny.
Nie potrafiła określić przyczyn swej antypatii, ponieważ jak dotąd trudno było gospodarzowi zarzucić jakiekolwiek uchybienie w traktowaniu wynajętych aktorów. Owszem, pokoje, które im przydzielono, z pewnością nie należały do najlepszych w pałacu, lecz przecież były wygodne. Pianino dostawiono specjalnie z myślą o artystach.
Posiłek przyniesiony do saloniku, w czasie gdy hrabia i jego goście posilali się na dole, był wyborny, ponadto podano do niego butelkę dobrego wina, którą zajął się D'Arcy Archer. Ilonka wybrała lemoniadę.
A jednak przez cały czas narastało w niej uczucie zniechęcenia. Nie podobało jej się odgrywanie osoby z niższych warstw społecznych, niosło ze sobą zbyt wiele negatywnych wrażeń. Pocieszała się jedynie, nieco ironicznie, że zawsze warto zdobywać nowe doświadczenia.
Swoją drogą trudno byłoby jej określić konkretne powody złego samopoczucia. Może był to po prostu ton, jakim hrabia zwracał się do pana Archera, może sposób podania obiadu, bo choć obsługiwano ich bez zarzutu, Ilonka miała wrażenie, że lokaje, podobnie jak wcześniej pokojówki, patrzyli na nich raczej z ciekawością niż szacunkiem.
Sam pałac także budził w niej mieszane uczucia.
W drodze do jadalni rzuciła okiem do wnętrza ogromnego salonu oświetlonego kryształowymi kandelabrami. Zdobiła go wspaniała kolekcja obrazów oraz bajecznie piękne meble.
Teraz, zerkając zza kurtyny, powiedziała sobie raz jeszcze, że hrabia Lavenham posiadał stanowczo zbyt wiele. Właśnie podziwiała długi stół w stylu Jerzego IV, gładki i zdobiony zatykającymi dech w piersiach ornamentami ze szlachetnych kruszców, gdy jej spojrzenie padło na siedzącego u szczytu gospodarza.
Człowiek rozparty w krześle z wysokim oparciem wyglądał dokładnie tak, jak go sobie wyobrażała.
Choć jego przyjaciele, a było ich przynajmniej dwudziestu, najwyraźniej świetnie się bawili, śmiali hałaśliwie i rozmawiali głośno o dniu spędzonym na wyścigach, on sam sprawiał wrażenie wyniosłego i niemal znudzonego.
Był przystojniejszy, niż się spodziewała. Miał klasyczne rysy twarzy, włosy sczesane z wysokiego czoła. Ubrany był w strój wieczorowy, zdobiony eleganckim, misternie i suto wiązanym krawatem, który do połowy przesłaniał jego długą szyję. Nawet z tej odległości hrabia Lavenham wyglądał olśniewająco.
Jednocześnie robił wrażenie pełnego rezerwy, dalekiego od zstąpienia pomiędzy zwykłych śmiertelników i zmieszania się z pospolitym tłumem.
„Jest zbyt dumny, zbyt zadufany w sobie” – pomyślała Ilonka.
Zaciągnęła szczelniej kurtynę. Nie chciała, by się zorientował, że ktoś na niego zerka.
Niewielka scena, czy raczej podwyższenie, na którym mieli występować, znajdowało się pomiędzy dwoma filarami. Zapewne zwykle było wykorzystywane jako miejsce dla orkiestry, a może częściej odbywały się tu przedstawienia podobne do tego, jakie oni mieli dać dziś wieczór.
D'Arcy Archer z zadowoleniem stwierdził, że pianino ustawione na scenie było instrumentem najwyższej klasy.
Na krawędzi podwyższenia umieszczono kilka lamp, które miały spełniać rolę dolnej rampy.
Przygotowując się do występu Ilonka nie była pewna, w co powinna się ubrać. Po namyśle zdecydowała się na sukienkę, którą uważała za jedną z najładniejszych w swojej garderobie, wybraną przez matkę na eleganckie przyjęcia i bale.
Nie była to suknia biała – w takich zazwyczaj pokazywały się w towarzystwie debiutantki – lecz jasnopopielata. Miała szeroką spódnicę spływającą wdzięcznie ze szczupłej talii oraz bufiaste rękawy. Dekolt odsłaniał jasną i delikatną jak kwiat magnolii skórę dziewczyny.
Ilonka zdecydowała się na jedną tylko ozdobę – maleńką kameę wysadzaną drobnymi diamencikami, zawieszoną na wstążeczce tego samego koloru co suknia.
Wiele miała kłopotu z włosami, ponieważ pierwszy raz w życiu próbowała je ułożyć w sposób znacznie bardziej wymyślny. Jej dotychczasowa fryzura była, zdaniem matki, odpowiednia dla dobrze wychowanej skromnej panienki. Dziś Ilonka zwinęła długie lśniące pasma w obfite loki i zebrała je z tyłu głowy, co nadawało jej, przynajmniej we własnym mniemaniu, wygląd bardzo teatralny.
W rzeczywistości osiągnęła efekt taki, że ciężkie pukle podkreślały miękko rysy twarzyczki w kształcie serca.
Na nic się zdało postanowienie, iż będzie zupełnie spokojna. Z podekscytowania jej oczy wydawały się jeszcze większe niż zazwyczaj. W ich zielonej toni połyskiwały złote iskierki, które sprawiały, że ktokolwiek w nie zajrzał, nie potrafił odwrócić wzroku.
Chcąc nadać swej postaci jeszcze bardziej teatralny wygląd, wokół przegubów zawiązała popielate wstążki, a do każdej z nich przytwierdziła białą różyczkę wyjętą spośród ozdób innej sukienki.
W ostatniej chwili wpięła dwie różyczki we włosy, co przydało jej wiosennego uroku i upodobniło do Persefony, o czym przecież wspominał pan Archer.
Wreszcie gotowa przeszła do saloniku. D'Arcy Archer długi czas patrzył na nią w milczeniu.
– Wygląda pani absolutnie doskonale – odezwał się wreszcie – nie potrafiłbym sobie życzyć niczego więcej.
– Dziękuję – rzekła Ilonka. – Chciałabym spełnić pana nadzieje także na scenie.
– Trzeba ufać we własne siły. Przy końcu wieczoru będziemy wiedzieli, czy odnieśliśmy sukces, czy też ponieśliśmy porażkę, lecz jestem najzupełniej pewien, że to ostatnie słowo możemy wykluczyć z naszego słownika.
Ilonka podziękowała uśmiechem.
– Mój tatuś zawsze powtarzał, że aby wygrać, należy uwierzyć w zwycięstwo.
– Do tego właśnie musimy dążyć – zgodził się D'Arcy Archer. – Teraz chodźmy już, zejdziemy na dół. Jednak… proszę mi pozwolić jeszcze raz podziękować, że zechciała pani przyjść mi z pomocą.
Z tymi słowy ujął dłoń dziewczyny i złożył na niej pocałunek. Ilonkę rozśmieszył ten patetyczny gest, lecz nie dała po sobie niczego poznać. Wdzięcznie przyjęła hołd starego aktora, po czym ramię przy ramieniu zeszli głównymi schodami na parter, a lokaje zgromadzeni w hallu przyglądali się im z podziwem.
Znalazłszy się na podwyższeniu za kurtyną, usłyszeli hałas czyniony przez biesiadników. Ilonka nie bardzo potrafiła sobie wyobrazić, jak w takim zgiełku zdołają w ogóle przyciągnąć uwagę hrabiego Lavenhama i jego przyjaciół. Jeśli zostaną zignorowani, doznają równie dotkliwego poniżenia, jak wówczas gdyby zostali wygwizdani.
Po krótkim zastanowieniu uświadomiła sobie, że nawet jeśli goście nie będą zainteresowani jej występem, dla niej samej nie będzie to miało większego znaczenia, natomiast pan Archer z pewnością ucierpi.
„Zrobię dla jego dobra wszystko co w mojej mocy – pomyślała. – Reszta pozostaje w rękach Boga”.
Gdy podano na stół porto w karafkach, a przed hrabią postawiono brandy, zorientowała się, że posiłek dobiega końca.
W pewnej chwili usłyszała mocny głos gospodarza:
– A teraz, panowie, zabawią was artyści kabaretowi!
Dziś wieczorem zobaczycie występ, jakiego tutaj jeszcze nie było!
– Budzisz moją ciekawość, Vincencie – zauważył jeden z gości.
– Zdradzę wam pewną tajemnicę – rzekł hrabia Lavenham. – Jak sądzę, wszyscy znacie madame Vestris?
Rozległy się szmery potwierdzenia i aprobaty, po czym nastała cisza. Biesiadnicy byli zaintrygowani.
– Madame Vestris niestety nie mogła do nas przybyć dzisiejszego wieczoru – ciągnął hrabia – ale mamy okazję gościć jej dublerkę, osobę równie atrakcyjną i równie… niebezpieczną jak sama Lucy, a przy tym – ośmielę się to powiedzieć głośno – nieco młodszą!
Jego wypowiedź nagrodziły śmiechy.
– Madame Vestris podbiła serca wielu mężczyzn.
Nie chciałbym ujawniać, ilu spośród nas legło u jej stóp. Dziś jej dublerka dowiedzie – miejmy nadzieję – że jest drugą Lucy, taką jaką pamiętamy z czasów, gdy ruszała na podbój beau monde, otoczona aurą czaru, powabu i niewątpliwego skandalu… jedenaście lat temu.
Znów rozległy się śmiechy, kilku gości odpowiedziało na słowa gospodarza oklaskami.
Następnie, jak na dany sygnał, D'Arcy Archer zaczął grać rytmiczną, wesołą melodię, o której wspominał Ilonce. Ukryci za kurtyną słyszeli szmer rozmów dobiegających z jadalni.
Archer zaczął śpiewać głębokim barytonem, nieco osłabionym przez wiek, lecz z doskonałą dykcją.
Prawie każda linijka kupletu budziła wybuchy śmiechu, toteż Ilonka uspokoiła się, że występ aktora zyskał uznanie słuchaczy. Jej trudno był o pojąć sens utworu. Uznała w końcu, że musi zawierać double entendre, ponieważ zupełnie proste jej zdaniem – frazy wzbudzały u słuchających prawdziwe burze wesołości.
Po paru zwrotkach przestała słuchać i, wróciwszy do szpary w kurtynie, znów zajęła się obserwacją hrabiego Lavenhama. Zgodnie z tym, czego się spodziewała, gospodarz nie uczestniczył w ogólnej zabawie. Na twarzy miał wzgardliwy, irytujący uśmiech. Poprawił się w krześle, spokojny i niewzruszony. W dłoni trzymał szklaneczkę, najpewniej z brandy, lecz wszystko wskazywało na to, że gdy jego przyjaciele solidnie sobie dogadzali podczas kolacji, on najwyraźniej zachował wstrzemięźliwość.
Oczywiście, mogła się mylić, lecz zaczerwienione twarze gości błyszczały od potu, natomiast hrabia zachował nienaganny chłodny wygląd, a dowcipy, jeżeli to one właśnie rozśmieszały w kupletach, nie robiły na nim żadnego wrażenia.
„Może zarekomenduje pana Archera, chociaż jemu samemu przedstawienie się nie podoba” – pomyślała Ilonka.
Nic nie wskazywało na to, by występ starego aktora zrobił na nim jakiekolwiek wrażenie. Ilonka postanowiła, że jeśli pan Archer nie zdoła się spodobać hrabiemu, wówczas ona będzie musiała tego dokonać. Kolejna piosenka dobiegła końca; D'Arcy Archer opowiedział kilka żartów. Ilonka ich również nie zrozumiała i nagle zdała sobie sprawę, że lada chwila nadejdzie jej kolej. Miała nieprzyjemne uczucie, iż wszystko zależy od tego, czy odniesie sukces.
Śmiechy publiczności ucichły.
– A teraz, panowie – odezwał się D'Arcy Archer uroczyście – mam zaszczyt przedstawić pewną damę. Wystarczy, że ją ujrzycie, a bez wątpienia zgodzicie się ze mną, iż jest jak nimfa, która wyszła ze srebrnej toni jeziora, albo może jak leśne bóstwo, co na chwilę opuściło knieję. Choć może najbardziej przypomina boginię, która zstąpiła z Olimpu, by oszołomić i oczarować rodzaj ludzki. Tak, tak właśnie! To bogini zstąpiła pomiędzy nas. Panowie, pozwólcie mi przedstawić – bogini Ilonka we własnej osobie. Zaszczyci nas jednym jedynym objawieniem, zanim wróci tam, skąd przyszła.
Pompatyczna przemowa zadziwiła dziewczynę o tyle, że stary aktor przedstawił ją widzom jej własnym imieniem. Z drugiej strony może to nawet zgrabniej, niż gdyby miała udawać osobę, która od niedawna nie żyła.
D'Arcy Archer wrócił do pianina i zagrał pierwsze akordy „Panny z gór”. Ilonka powoli, olśniewając wrodzoną gracją, wyszła na środek podwyższenia i stanęła bez ruchu.
Jedną krótką chwilę, kilka sekund zaledwie, nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Jak przyciągana magnesem spojrzała na gospodarza. Wreszcie słowa ballady zabrzmiały w ciszy jadalni, zawibrował piękny, niemal hipnotyczny głos. Dziewczyna nie miała pojęcia, że jest wyjątkowym zjawiskiem, śpiewała zupełnie po prostu, dla hrabiego, tylko dla niego.
Wyraźnie jej się przyglądał i choć siedział rozparty w krześle, pozornie znudzony, miała niemal całkowitą pewność, że zyskała jego zainteresowanie.
Rzeczywiście, promieniująca z dziewczyny świeżość, radość życia i niewytłumaczalny magnetyzm usidliły słuchaczy. Po skończonej balladzie Ilonka skłoniła się lekko. Goście hrabiego w podziękowaniu nagrodzili ją żywym i hałaśliwym aplauzem.
Hrabia nie klaskał, lecz nie spuszczał wzroku z twarzy Ilonki, co natchnęło dziewczynę nadzieją, że chociaż gospodarz nie okazuje wyraźnie swojego zadowolenia, to jednak może uważa jej występ za wart uwagi.
D'Arcy Archer zaczął już grać cygański utwór, który wybrali jako podkład do tańca, a ona wciąż stała bez ruchu. Z zapartym tchem próbowała zapomnieć o hrabim, wczuć się w muzykę, znaleźć w niej natchnienie.
Przed oczyma, wyraźnie jak na obrazie, miała rozległe węgierskie stepy. Stała u podnóża niebotycznych gór zwieńczonych dziewiczym śniegiem.
Plemię Cyganów rozłożyło obóz dokoła ogniska, kobiety siedziały w drzwiach malowanych wozów, srokate konie pasły się na soczystej trawie.
Kilku mężczyzn wzięło w ręce skrzypce. Zaraz wokół nich zjawiły się dziewczęta, gotowe tańczyć przy muzyce znanej od dawien dawna, tętniącej im w żyłach wraz z krwią.
Ilonka stała się jedną z tych cygańskich dziewcząt.
Stopy same poniosły ją do tańca.
D'Arcy Archer, prawdziwy profesjonalista, instynktownie odgadywał, czego dziewczynie potrzeba.
Z początku grał wolno i spokojnie, łagodnie wydobywał z muzyki tęskne tony zrodzone w głębi duszy Cygana, który szukał jedynej prawdziwej miłości.
Nareszcie ją odnalazł, ale nie dane mu było rozkoszować się szczęściem. Musiał ruszyć za nią daleko w obce ziemie, do Eldorado, które zawsze mamiło za odległym horyzontem, a może jeszcze dalej?
Ilonka poruszała się lekko, kołysała, przekładała na rytm gestów muzykę spływającą spod palców Archera. Całe jestestwo dziewczyny emanowało radością życia; nie tylko umysł i dusza, ogarnięte bliskimi sercu wyobrażeniami, lecz także gibkie ciało.
Muzyka nabrała tempa. Stopy Ilonki zdawały się frunąć nad gładką podłogą. Patrzący mogliby przysiąc, że tancerka unosi się w powietrzu.
Poruszała się szybciej i szybciej, jej smukłe dłonie oddawały wdzięcznie rytm, oczy błyszczały w ekstazie – była zespolona z muzyką w jedno, była pochwałą życia.
Po dłuższej chwili osłupiałego zapatrzenia goście poczęli rękami i stopami wybijać rytm, jakby wtórowali muzyce biciem w bębny.
Obie postacie na scenie oraz wszyscy goście poruszali się w coraz szybszym tempie, aż w końcu dziewczyna nagle – jak gdyby uznała właśnie, że osiągnęła już wszystko, czego chciała i pragnęła – zamarła jak posąg.
Ręce miała wzniesione wysoko, głowę odrzuconą do tyłu w zachwycie i tak zastygła, nim się osunęła na ziemię w nieopisanym geście poddania mocom silniejszym od człowieka.
Na znak Archera, przy dźwiękach finalnego crescendo, lokaj opuścił kurtynę.
Aplauz w jadalni był ogłuszający. Kilku gości zerwało się z miejsc.
– Brawo!!! – krzyczeli jedni.
– Bis!!! – wołali inni.
Za kurtyną D'Arcy Archer wstał od pianina i pomógł Ilonce się podnieść.
Rozumiał. Wiedział z całkowitą pewnością nabytą w ciągu lat na scenie, że Ilonce trudno jest wrócić do rzeczywistości z czarodziejskiego świata, w który przeniósł ją taniec.
– Była pani wspaniała! – wykrzyknął.
Obdarzyła go bladym uśmiechem. W tej samej chwili kurtyna rozsunęła się na boki, a uścisk dłoni Archera powiedział dziewczynie, że powinna się pochylić w ukłonie, podobnie jak on, przy wtórze grzmiącego aplauzu dobiegającego z jadalni.
Wreszcie kurtyna opadła znowu.
– Prosimy do nas! – dobiegły zza niej okrzyki.
– Cudowna! Boska!
– Chcemy z panią porozmawiać!
Lokaj, który miał za zadanie obsługiwać kurtynę, spojrzał na artystów pytająco. Ilonka nagle uświadomiła sobie, że jest jedyną kobietą w pokoju pełnym mężczyzn.
– Nie! Nie! – rzuciła cicho.
Nie czekała, by Archer dotrzymał jej towarzystwa.
Zanim w ogóle zdążył cokolwiek powiedzieć, wysunęła dłoń z jego ręki, przemknęła przez drzwi, którymi wprowadzono ich do jadalni, i pobiegła korytarzem, a potem w górę po schodach.
Nie potrafiłaby wyrazić swoich przeczuć słowami, lecz instynktownie odgadywała, że właśnie się zetknęła z czymś, co niespodziewanie okazało się kolejnym niebezpieczeństwem.