ROZDZIAŁ 5

Ilonka stała na środku pokoju. Dłonie przycisnęła do piersi.

Nadal słyszała głos lorda Marlowe'a. Napastnik nie rezygnował. Na szczęście wiedziała już, że nawet gdyby udało mu się włamać, hrabia Lavenham ją ocali. Mimo to bezwiednie wstrzymywała oddech, dopóki nie usłyszała gospodarza. Nie rozróżniała słów, lecz ton jego głosu był ostry i rozkazujący.

Lord Marlowe zaś wyraźnie wszczynał kłótnię.

Mówił na tyle głośno, że mogłaby go zrozumieć, ale nie słuchała.

Stała oszołomiona, aż wreszcie lord Marlowe, utyskując i protestując, odszedł. Jego mrukliwy głos ucichł w oddali.

Wówczas dopiero odwróciła się i spojrzała na drzwi, przez które nie tak dawno wszedł do jej sypialni hrabia Lavenham. Zapewne był za nimi salonik, podobnie jak przy pokoju, który zajmowała wcześniej.

Niewiele miała czasu na podobne przemyślenia, bo po krótkiej chwili gospodarz wrócił. Miał na sobie nie wieczorowe ubranie, lecz ciemny szlafrok sięgający niemal podłogi. Wydał jej się wyższy i jeszcze bardziej wszechwładny niż wówczas, gdy siedział w jadalni.

Podszedł do dziewczyny.

Chciała mu podziękować, lecz nie zdołała. Może spowodowała to ulga, że została ocalona przed lordem Marlowem, a może wyczerpanie, bo przecież wcale nie przesadzała mówiąc, jak bardzo jest zmęczona – tak czy inaczej poczuła, że pokój zaczyna się kołysać. Musiała się wesprzeć na ramieniu hrabiego.

– Dobrze się pani czuje? – zapytał.

– Tak się przestraszyłam… – odrzekła nieskładnie.

– Ma pani za sobą długi dzień… – Wziął ją na ręce, zaniósł do pościeli i ułożył na poduszkach.

– Proszę spróbować zasnąć – rzekł. – Chciałem pani powiedzieć coś ważnego, ale poczekam z tym do jutra.

Zaciekawił ją, lecz była zbyt wycieńczona, by wypytywać. Zapamiętała jeszcze, jak przesunął na właściwe miejsce fotel, następnie przestawił krzesło, które umieściła przy drzwiach.

– Czy… lord Marlowe… już na pewno nie wróci?- spytała.

– Może pani być tego całkowicie pewna.

– Jest… straszny! – wyszeptała. – Zbyt wiele… wypił… – Ostatnie słowa rozpłynęły się w ciszy.

Hrabia Lavenham ustawił krzesło z brokatowym siedzeniem przy łóżku i stanął zapatrzony w Ilonkę.

Włosy dziewczyny spływały na poduszkę, blask świec budził w nich drobne płomyki. Gęste czarne rzęsy rzucały długi cień na policzki. Wyglądała bardzo krucho, delikatna jak dziecko.

Hrabia stał patrząc na nią, aż rytmiczny oddech unoszący jej pierś zdradził, że głęboko usnęła.

Wówczas z leciutkim uśmiechem pochylił się nad śpiącą i delikatnie dotknął wargami jej ust.

Ilonka poruszyła się, lecz nie obudziła.

Hrabia Lavenham wziął jedną ze świec stojących koło łóżka, zdmuchnął drugą i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi obok kominka.

Ilonka budziła się z trudem, powoli wracała z głębin snu. W komnacie było jasno, któraś z pokojówek odsunęła już story.

W pierwszej chwili dziewczyna nie mogła sobie uprzytomnić, gdzie się właściwie znajduje.

Przecież chyba nie w domu… Jeszcze nie całkiem przytomna, chwytając cenne okruchy snu, nagle przypomniała sobie wszystkie wypadki poprzedniego dnia.

Nie była w Towers, lecz w gościnie hrabiego Lavenhama. Wcieliła się w rolę dublerki madame Vestris, aktorki londyńskiego Royal Olympic Theatre.

Wydało jej się to znacznie dziwniejsze niż najbardziej nieprawdopodobny sen. Wreszcie szerzej otworzyła oczy, a wówczas pokojówka podeszła do łóżka.

– Zechce mi pani wybaczyć, że przeszkadzam – powiedziała – ale pan hrabia życzył sobie rozmawiać z panią, zanim wyjedzie.

Ilonka usiadła na łóżku.

– Która godzina?

– Minęła jedenasta, proszę pani.

– Och, nie! Niemożliwe! – wykrzyknęła Ilonka z trwogą.

Przecież hrabia miał jej pokazać Apolla i inne konie, a ona tak karygodnie zaspała! Zaraz jednak przypomniała sobie, że wraz z panem Archerem będzie dziś wieczór dawała jeszcze jeden występ, więc jutro znajdzie okazję, by obejrzeć stajnie.

– Jak mogłam tak zaspać?

– Najpewniej była pani bardzo zmęczona – odparła pokojówka. – Przyniosłam śniadanie. – Postawiła tacę na stoliku obok łóżka.

– Dziękuję.

– Czy mam nalać wody do wanny w łazience, czy woli się pani wykąpać w sypialni?

– Nie mogę się doczekać, kiedy skorzystam z rzymskiej łaźni – odparła Ilonka z uśmiechem.

– Nigdy nie miałam takiej okazji.

– Zaraz wszystko przygotuję, proszę pani.

Ton głosu służącej nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości, że za jedyne właściwe postępowanie uważała tradycyjną kąpiel w sypialni.

,,Hanna zachowałaby się tak samo” – pomyślała Ilonka. Znów ogarnął ją żal po śmierci starej pokojówki.

Wciąż czuła się zmęczona. Przez wypadek i śmierć Hanny niewiele spała poprzedniej nocy.

Potem sporo napięcia kosztował ją występ przed publicznością złożoną z obcych ludzi, nie znanych jej dżentelmenów. Nigdy przedtem nie miała podobnego doświadczenia. Do tego doszła jeszcze trwoga, a nawet przerażenie, kiedy lord Marlowe próbował sforsować drzwi sypialni. Nic dziwnego, że w końcu zaspała i nie dane jej było zobaczyć Apolla.

„Dzięki Bogu, hrabia Lavenham przyszedł mi na pomoc!” – pomyślała.

Ciekawa była, skąd wiedział, że musi ją ratować.

Pewnie spał niedaleko i usłyszał nalegania lorda.

„Jak lord Marlowe mógł sobie choćby wyobrażać, że go wpuszczę?” – pytała sama siebie oburzona.

Przypuszczała, że kiedy mężczyźni wypiją zbyt dużo, mają dziwaczne pomysły i ich zachowanie bywa nieobliczalne.

Zjadła wyśmienite śniadanie ukoronowane brzoskwinią z dworskiej cieplarni. Obierając owoc myślała o tym, że jednak źle zrobiła zgadzając się zostać na jeszcze jedną noc. Bez względu na to jakie miałaby z tego odnieść korzyści.

Pomogła panu Archerowi, ponieważ mu współczuła, ale przecież powiedział, że chodzi o jeden jedyny występ.

Dziś znowu spotka lorda Marlowe'a. Nawet jeżeli uda się jej go unikać, będzie miała świadomość, że impertynent ciągle śledzi ją wzrokiem i próbuje ściągnąć na siebie jej uwagę, podobnie jak poprzedniego wieczoru.

„Mama byłaby przerażona – powiedziała do siebie Ilonka. – Jeśli chcę się zachować tak jak powinnam, muszę dzisiaj odjechać”.

Nie mogła jednak być na tyle okrutna, by opuścić pana Archera akurat teraz, gdy z taką niecierpliwością oczekiwał wieczornego przedstawienia i wyrazów uznania ze strony hrabiego.

„Wystarczy, jeśli zignoruję lorda Marlowe'a – postanowiła wreszcie. – Tak czy inaczej zostaję.

Chcę zobaczyć konie, a poza tym… rozmowa z hrabią jest dość interesująca…”

Może i był wyniosły, ale potrafił wykorzystać tę cechę w dobrej sprawie, na przykład kiedy odsyłał lorda Marlowe'a spod jej drzwi. Odtwarzając w myślach poprzedni wieczór przypomniała sobie, jak hrabia porządkował pokój, by służba nie miała powodów do komentarzy, kiedy rano przyjdzie ją budzić.

Pokojówka musiała, podobnie jak gospodarz, wejść przez salonik, bo przecież Ilonka nie wstała na czas, by otworzyć drzwi na korytarz.

„Hrabia był dla mnie bardzo miły” – pomyślała dziewczyna.

Przypomniała sobie, jak zaniósł ją do łóżka. Ale przecież… wówczas gdy przestawiała meble pod drzwi, by powstrzymać lorda Marlowe'a, była tak nieskromnie ubrana! Miała na sobie jedynie cienką nocną koszulkę zawiązywaną pod szyją, o lekko marszczonych wokół przegubów rękawach, uszytą z tak delikatnej bawełny, że musiała się wydawać niemal przezroczysta. Dziewczyna zapłonęła rumieńcem na myśl, że obcy mężczyzna widział ją w takim stroju.

„Pewnie nic nie zauważył” – uspokajała samą siebie.

Nie bardzo pamiętała, co do niej mówił ani czy mu podziękowała, zanim wyszedł. Na pewno zabrał jedną świecę i zdmuchnął drugą. Stopniowo przypominała sobie, że powiedział lub zrobił coś, przez co serce zabiło jej szybciej, nim się pogrążyła w najgłębsze otchłanie snu.

Co to mogło być?

Chyba jednak nie słowa ani czyny hrabiego. Raczej senne marzenie. Śniła, że ktoś dotknął wargami jej ust. Wyśniła pierwszy w życiu pocałunek.

To na pewno był sen.

Ale inny od wszystkich, jakie dotąd śniła.

Skończyła brzoskwinię, wyskoczyła z łóżka i poszła do łazienki.

Dwie pokojówki napełniały wannę ciepłą wodą, a obok stała blaszanka z zimną, na wypadek gdyby kąpiel okazała się za gorąca. Po chwili służące wyszły. Ilonka została sama.

Podekscytowana zeszła do wanny po trzech marmurowych stopniach i usiadła w wodzie zanurzona po szyję. Czuła się jak córka rzymskiego generała albo nawet – kto wie? – samego imperatora.

„Muszę o tym opowiedzieć mamie” – pomyślała, lecz jednocześnie zastanowiła się, czy kiedykolwiek zdoła to uczynić.

Nie ociągała się w łazience długo, wiedziała, że hrabia czeka.

Wróciwszy do sypialni włożyła, korzystając z pomocy pokojówki, sukienkę w spokojnym zielonym kolorze, uszytą z muślinu zdobionego wzorem gałązek z drobnymi kwiatuszkami. Tkaninę przywiozła z Paryża – specjalnie dla niej – jedna z królewskich krawcowych. Rzuciwszy okiem na swoje odbicie w lustrze, uświadomiła sobie, że jak na aktorkę, która sama musi zarabiać na utrzymanie, wygląda o wiele za dobrze.

Cóż, było już za późno, by się przebierać.

– Gdzie mogę znaleźć hrabiego? – spytała pokojówkę.

– Oczekuje pani w buduarze, za tymi drzwiami.

Ilonka spodziewała się raczej, że będzie musiała zejść do niego na dół. Była nieco zakłopotana, bo spotkanie z mężczyzną w takich warunkach nabierało cech zbytniej chyba poufałości.

Pokojówka otworzyła przed dziewczyną odpowiednie drzwi.

Buduar zaskoczył Ilonkę swą wielkością i bogactwem.

Ściany zdobiły zapierające dech w piersiach obrazy francuskich malarzy, meble także pochodziły z pracowni francuskich mistrzów, a powietrze przepełniał słodki zapach goździków ułożonych w kilku wazonach.

Hrabia Lavenham siedział na wygodnym krześle, pogrążony w lekturze jakiegoś czasopisma.

Na widok Ilonki odłożył je i wstał. Obrzucił suknię uważnym spojrzeniem. Na pewno zauważył, że taki strój nie pasuje do roli, w którą Ilonka próbowała się wcielić.

– Dzień dobry… panie hrabio – odezwała się prędko dziewczyna. – Bardzo mi przykro, że zaspałam…

Chciałabym przeprosić, że pan na mnie czekał… Dla mnie to niepowetowana strata, tak pragnęłam zobaczyć Apolla…

– Mam pani coś do powiedzenia – zaczął cicho hrabia Lavenham – i obawiam się, że będzie to dla pani wstrząsająca nowina.

– Wstrząsająca nowina? – powtórzyła Ilonka zdziwiona.

– Proszę, niech pani usiądzie.

Spojrzała na niego pytająco, próbując odgadnąć przyczynę żałobnych nut w jego głosie.

A przecież… nawet w takiej chwili nie mogła nie zwrócić uwagi na godną podziwu elegancję jego stroju. W świetle dnia gospodarz wydawał się jeszcze przystojniejszy niż poprzedniego wieczoru.

Najwyraźniej czekał, by zajęła miejsce na sofie, więc posłusznie usiadła. Podniosła ku niemu oczy i z obawą czekała hiobowych wieści.

Nagle straszna myśl przyszła jej do głowy. Czyżby odkrył, że nie jest prawdziwą aktorką?

– Z przykrością muszę panią poinformować – rzekł hrabia Lavenham bardzo cicho – że kamerdyner, który przyszedł dziś rano zbudzić pana Archera, znalazł go martwego.

Ilonka nie pojęła słów hrabiego.

– Co pan mówi?! – wykrzyknęła. – To… To niemożliwe!

– Obawiam się, że to jednak prawda. D'Arcy Archer był, jak sądzę, w dość podeszłym wieku.

Pewnie cierpiał na serce, mógł sam o tym nie wiedzieć.

Może panią pocieszy, że zmarł z uśmiechem na ustach.

– Nie… Nie mogę w to uwierzyć! Był taki szczęśliwy, że mógł tu przyjechać… i że prosił go pan o… jeszcze jeden występ.

Hrabia Lavenham usiadł obok niej na sofie.

– Kim był dla ciebie ten człowiek? – odezwał się zupełnie innym tonem.

– Było mi go żal – odparła Ilonka. – Powiedział mi… że to jego ostatnia szansa… i że jeśli się panu nie spodoba… będzie go czekała śmierć z głodu.

– Czy to jedyny powód, dla którego z nim przyjechałaś?

– Błagał mnie i zaklinał, prosił o ratunek.

Okrucieństwem byłoby odmówić…

– Czegoś w tym rodzaju się spodziewałem – mruknął hrabia Lavenham.

– Nie mogę uwierzyć, że… nie żyje.

Wedle ulubionego powiedzonka Hanny nieszczęścia zawsze chadzają parami. Trudno było nie przyznać jej racji. Najpierw wypadek, w którym zginęła stara pokojówka i aktorka, teraz śmierć biednego pana Archera.

Ilonka czuła na sobie uważny wzrok hrabiego Lavenhama.

– Może w pewnym sensie – odezwała się po chwili – to najlepsze, co mogło go spotkać. Wiedział, że wczoraj odniósł sukces. Pan zamówił u niego jeszcze jedno przedstawienie, a to oznaczało, że będzie miał dość pieniędzy… by przeżyć jakiś czas… we względnym dostatku…

– Bardzo rozsądne spojrzenie na całą sprawę – zgodził się hrabia. – Chcę, żebyś się zdała na mnie, Ilonko. Dopilnuję, by zmarły został pochowany na cmentarzu w parku. Nie widzę powodu, byś się miała kłopotać obecnością na pogrzebie, chyba że masz takie życzenie. Może chcesz zawiadomić jego krewnych?

– Nie wiem… czy miał kogoś bliskiego.

– Chcesz powiedzieć, że znałaś tego człowieka jedynie od strony zawodowej?

– Spotkałam go dopiero przedwczoraj – odparła bez zastanowienia.

Natychmiast zdała sobie sprawę, że popełniła błąd.

– Wówczas kiedy cię poprosił, byś tu z nim przyjechała? – uściślił hrabia.

Zapadła cisza.

– Tak… – przyznała w końcu Ilonka.

– W tej sytuacji myślę, że możemy pozostawić zawiadomienie o jego śmierci urzędnikowi, z którym skontaktował się mój sekretarz – stwierdził hrabia. – To on zajmował się organizacją występu na wczorajszym przyjęciu. Wypłaci pieniądze należne Archerowi jego wierzycielom. – Uśmiechnął się do Ilonki i dodał: – Ty również dostaniesz swoją gażę. Nie martw się o nic. Zajmę się tobą.

– Dziękuję panu – rzekła Ilonka szybko – ale ja…

Miała zamiar powiedzieć, że nie potrzebuje, by ktokolwiek się nią zajmował, kiedy hrabia Lavenham się podniósł, wziął ją za rękę i nakłonił do wstania.

– Posłuchaj, Ilonko. Mamy sobie wiele do powiedzenia, ale teraz muszę jechać z przyjaciółmi na wyścigi. Obejrzyj dom, przejdź się po ogrodach, pozwiedzaj posiadłość dopóki nie wrócę.

– Wydaje mi się… że w tej sytuacji… powinnam raczej wyjechać – zdołała wykrztusić dziewczyna.

Hrabia Lavenham uśmiechnął się ponownie.

– Naprawdę sądzisz, że ci na to pozwolę? Zamierzam zostać twoim protektorem i chronić cię przed podobnymi przygodami w przyszłości.

Ilonka przyglądała mu się z niedowierzaniem.

Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów.

Niespodziewanie ujął ją pod brodę i zmusił do podniesienia głowy. Zajrzał jej w oczy, a potem – niewiarygodne! – uwięził wargami jej usta.

Ilonka nie znała mocy pocałunku. Nie miała pojęcia, że wargi mężczyzny mogą z niej uczynić niewolnicę, odebrać zdolność ruchu. Zbyt była zdumiona, zbyt oszołomiona, by jasno myśleć.

W chwili gdy zebrała siły, by się bronić, poczuł a, jak przez jej ciało przepływa rzeka światła. Opanowała ją słodka ekstaza, podobna do uczucia, którego doznawała w tańcu. Zdawała się wypływać z muzyki, prosto z serca. Z jej serca czy z serca hrabiego? Ogarnęła ich oboje.

Nieopanowane drżenie, magnetyczne doznanie pulsowało w niej jak drobne fale, zdwojone mocą drugiego serca – serca mężczyzny. Byli złączeni w jedno nie tylko wargami, ale każdym oddechem, całą duszą.

Było to tak gwałtowne, tak cudowne odczucie, że kiedy hrabia podniósł głowę, dziewczyna nie mogła z siebie wydobyć słowa. Patrzyła tylko na niego, ogromne oczy zdawały się bez reszty wypełniać drobną twarzyczkę.

– Teraz rozumiesz? – zapytał głębokim głosem.

– Porozmawiamy o tym, jak wrócę. Do tej pory chcę, żebyś robiła, co ci się żywnie podoba.

Odsunął się od niej, wyszedł i zamknął za sobą drzwi buduaru.

Ilonka przez dłuższą chwilę nie mogła się nawet poruszyć.

Stała tak, jak ją zostawił, z sercem łomoczącym w piersiach i ciałem dziwnie pulsującym. Podobnie się czuła ostatniej nocy, gdy tańcząc do wtóru cygańskiej muzyki obrazowała gestami poszukiwanie miłości.

Wreszcie, kompletnie oszołomiona uczuciem zupełnie odmiennym od wszystkiego, o czym do tej pory marzyła i śniła, ponownie usiadła na sofie i ukryła twarz w dłoniach.

Siedziała tak chyba bardzo długo.

Stopniowo, gdy szaleńczy rytm serca uspokoił się nieco, a uniesienie przestało ściskać ją za gardło i pozwoliło wreszcie oddychać, uświadomiła sobie, że musi być rozsądna, stawić czoło faktom i spróbować wreszcie zachować się rozumnie.

Musiała zepchnąć na dno pamięci cudowne uczucie, które obudził w niej ten mężczyzna, i zmusić się wreszcie do jasnego myślenia.

Gdyby matka poznała słowa hrabiego! Byłaby z pewnością wzburzona. W ogóle nie chciałaby ich słuchać!

Pan Archer wspominał, że Lucille Ganymede straciła protektora i dlatego, między innymi, zdecydowała się dać przedstawienie u hrabiego Lavenhama.

Ilonka nie do końca zdawała sobie sprawę ze znaczenia słowa „protektor”. Teraz stopniowo przypominała sobie różne zasłyszane przypadkiem rozmowy, których wówczas nie rozumiała, a które właśnie zyskały nowy sens.

Pewnego razu słyszała, jak ojciec opowiadał matce:

– Madame Vestris stanęła mocno na nogach.

Ma za protektora jednego z najbogatszych ludzi w Londynie.

– Sądziłam, że jest zamężna – odparła pani Compton.

– Rozeszła się z mężem – wyjaśnił pułkownik – co w jej sytuacji było najlepszym posunięciem, szczególnie pod względem finansowym.

– Zupełnie nie rozumiem, dlaczego sprawy takich kobiet ciebie interesują, kochanie – zaprotestowała pani Compton.

– Jeśli jesteś zazdrosna, najdroższa – roześmiał się jej mąż – to wiedz, że nie masz najmniejszego powodu. Po prostu powtarzam ci plotki z klubu.

Mieszkając tak daleko od towarzystwa, otrzymujemy wieści o kilka tygodni albo nawet miesięcy spóźnione.

Ilonka wyczuła, że bardzo żałował – nie pierwszy raz – iż nie było ich stać na częstsze wyjazdy do Londynu. Nie mogli też sobie pozwolić na uczestnictwo w sportach, które uważał za wyjątkowo zajmujące.

Matka, jakby wiedziona tą samą myślą, zarzuciła mężowi ręce na szyję.

– O mój kochany! Tak bym chciała być bogatą dziedziczką.

– Wówczas bez wątpienia wyszłabyś za jakiegoś księcia – roześmiał się pułkownik – a ja nie mógłbym na ciebie nawet spojrzeć! Kocham cię taką, jaka jesteś i pieniądze nie mają najmniejszego znaczenia.

– Nie, oczywiście, że nie – zgodziła się pani Compton.

Odeszli objęci, nieświadomi, że córka, siedząca za zasłoną na szerokim parapecie, słyszała całą rozmowę.

W owym czasie Ilonka nie była tą wymianą zdań specjalnie zainteresowana, ale teraz pomogła jej ona dokładnie zrozumieć intencje hrabiego.

Była wstrząśnięta… i czuła obawę, bo jego pocałunek wzbudził w niej uczucia, których istnienia nawet nie podejrzewała.

„Muszę wyjechać – myślała gorączkowo. – Nie mogę tu zostać i dalej go zwodzić. Nie mogę dać mu poznać, że jego pocałunek był dla mnie jak natchniony taniec na szczycie ośnieżonej góry”.

Dziwne porównanie dobrze chyba oddawało jej wrażenia.

A jednak… przeżywa znacznie więcej, bo uczucia, które w niej obudził, nie były zimne jak lód, lecz gorące i palące jak słońce albo jak płomienie cygańskiego ogniska wzbijające się wyżej i wyżej, gdy wokół nich tańczyła.

– Muszę wyjechać! – powtarzała w kółko, jakby w ten sposób mogła się zmusić do posłuchania własnego rozkazu.

Wreszcie wstała.

I nagle ogarnęło ją nieopanowane pragnienie, by usiąść, czekać na powrót hrabiego Lavenhama z wyścigów, móc z nim rozmawiać. Może wówczas, choć przecież nie powinna o tym nawet myśleć, pocałowałby ją raz jeszcze? Chciała poczuć jego wargi na ustach.

– Chyba oszalałam! – skarciła się hardo. – Co by sobie o mnie pomyślała mama?

Podeszła do okna. Rozciągał się z niego widok na front domu po lewej stronie i jezioro połyskujące wśród zieleni parku. Przed drzwiami widziała kilka faetonów ustawionych w rzędzie jeden za drugim.

Czekały na hrabiego oraz jego gości. Miały ich zawieźć na wyścigi.

Właśnie dżentelmeni zaczęli się pojawiać na schodach. Stali czas jakiś, aż dołączył do nich gospodarz z cylindrem zawadiacko przekrzywionym na bok, w ciemnych wysokich butach wypolerowanych do połysku, kontrastujących z kremowymi obcisłymi spodniami. Wraz z jednym z przyjaciół wsiadł do pierwszego faetonu.

Lokajczyk wdrapał się na wąską ławeczkę z tyłu i ruszyli. Hrabia powoził końmi w sposób zdradzający prawdziwego eksperta.

Inne powozy szybko zapełniły się pasażerami.

Ci, którzy nie chcieli jechać faetonami, podróżowali w bardzo wygodnym, wręcz luksusowym powozie na resorach.

Ilonka stała w oknie i przyglądała się odjeżdżającym, dopóki ostami pojazd nie zniknął za zielonym szpalerem dębów. Potem westchnęła i przeszła do sypialni.

Miała do wykonania trudne zadanie, nie tylko dlatego, że nigdy dotąd nie podróżowała zupełnie sama. Choć wstyd jej było się przyznać, serce nakazywało jej zostać.

Dwie godziny później była już w drodze.

Natychmiast po odjeździe hrabiego Lavenhama poleciła pokojówkom spakować swoje rzeczy i zamówiła powóz, który miał ją zawieźć do najbliższej gospody – przystanku dyliżansu pocztowego.

Wydawała rozkazy tak autorytatywnym tonem, że uniknęła wszelkich dyskusji ze służbą czy choćby sugestii, że powinna zaczekać na powrót pana domu.

Miała szczęście, że sekretarz hrabiego – który wydawał polecenia, gdy gospodarz był nieobecny – także wyjechał na wyścigi i w ten sposób nie został nikt, kto mógłby jej mówić, co powinna, a czego nie powinna robić.

Dopiero kiedy była już ubrana w podróżną suknię, a jej kufry zapakowano i przygotowano do zniesienia na dół, zagadnęła pokojową:

– Zanim odjadę, chciałabym jeszcze zobaczyć pana Archera.

– Czy… jest pani pewna? Ten widok może panią rozstroić…

– Chcę się przy nim pomodlić – odparła Ilonka.

Bez jednego słowa więcej służąca powiodła dziewczynę w stronę pokoju, który zajmowała zaraz po przyjeździe.

Story były zaciągnięte, ale przez szpary wpadało wystarczająco dużo światła, by dostrzec, że pan Archer został ułożony z rękoma skrzyżowanymi na piersi.

Ilonka zbliżyła się do łóżka. Stary aktor wyglądał prawie jak kamienna rzeźba na kościelnym grobowcu.

Zdawał się młodszy niż w rzeczywistości, śmierć wygładziła mu zmarszczki. Jego twarz wyrażała dziwny spokój, jak gdyby wiedział, że już o nic nie będzie musiał się martwić.

Hrabia Lavenham miał rację mówiąc, że stary aktor umarł z uśmiechem na ustach. D'Arcy Archer po śmierci wyglądał na szczęśliwego.

„Był szczęśliwy” – pomyślała Ilonka.

Na pewno hrabia nie tylko by mu zapłacił za oba występy, lecz także polecił go przyjaciołom. Z drugiej strony jaką wartość miałyby rekomendacje, jeśli pan Archer nie mógł zagwarantować występu Ilonki? Hrabia miał na ten temat zupełnie inne wyobrażenie, a w efekcie pan Archer, wydawszy pieniądze, znów popadłby w biedę.

Uklękła przy łóżku i zmówiła modlitwę za spokój duszy zmarłego. Bóg z pewnością wiedział, co było najlepsze dla pana Archera. Może śmierć oszczędziła staremu aktorowi wielu nieszczęść i męki niepewności o przyszły los?

W korytarzu czekała pokojowa.

– Trumnę dla tego biedaka przywiozą dzisiaj po południu – powiedziała. – Nie zostanie pani na pogrzebie?

– Niestety, nie mogę – westchnęła Ilonka.

– Jeżeli pan hrabia będzie sobie życzył panią zobaczyć, czy będzie wiedział, jak ją odnaleźć?

– Sądzę, że pan hrabia wie wszystko co konieczne – odparła Ilonka wymijająco.

Podziękowała kobiecie i dała jej wysoki napiwek dla pokojówek, przy czym odniosła wrażenie, że służąca przyjmuje go z niemałym zdziwieniem.

Schodząc po wielkich schodach uświadomiła sobie boleśnie, że na zawsze opuszcza najwspanialszy pałac, w jakim kiedykolwiek gościła… a także jego właściciela. W końcu nie zobaczyła Apolla ani nawet nie zwiedziła domu. Odjeżdżała niepocieszona.

„Do końca życia będę musiała sobie jedynie wyobrażać wszystko to, czego tu nie widziałam”.

Jednego się nauczyła. Wiedziała, jakie to uczucie być całowaną. Zrozumiała słowa poetów i pisarzy.

„Jak to możliwe, żeby całował mnie człowiek, którego dopiero co spotkałam i który o mnie nic nie wie?” – pytała sama siebie.

A jednak jego pocałunek był bardziej ekstatyczny i gwałtowniejszy niż cokolwiek, o czym zdarzyło jej się czytać lub marzyć.

Kiedy dotarła do gospody, podziękowała woźnicy oraz lokajczykowi hrabiego za odwiezienie; zdumiała obu obdarowując ich napiwkami, a następnie wynajęła powóz.

Choć było to mało prawdopodobne, brała pod uwagę, że może hrabia zechce podążać jej tropem.

Dlatego dojechała jednym powozem tylko do pewnego miasteczka na granicy Bedfordshire, a tam ponownie się przesiadła i dopiero ostatnim środkiem transportu podążyła do Stonefield, w pobliżu którego znajdował się dom pani Adolphus.

Przewidywała, że tym sposobem mądrze i skutecznie zatarła za sobą wszelkie ślady. Jednocześnie nie była pewna, czy jej wyobrażenia, że hrabia Lavenham uczyni choćby najmniejszy wysiłek, by spróbować ją odnaleźć, nie są skutkiem wyjątkowego zarozumialstwa i próżności.

„Nie mogłam przecież dopuścić, by się dowiedział, kim jestem” – usprawiedliwiała się w myślach.

Żałowała, że D'Arcy Archer przedstawił ją prawdziwym imieniem, ponieważ w ten sposób dał hrabiemu do ręki klucz, dzięki któremu można b y ł o ją zidentyfikować.

„Dla niego jestem tylko podrzędną aktoreczką”

– przekonywała siebie, wyglądając przez okno powozu na płaskie, nudne pola Bedfordshire.

Nie będzie jej szukał. Po prostu zajmie się aktorką z Drury Lane i pozwoli się adorować pięknym kobietom, które bezustannie mu się narzucają.

Poczuła w sercu bolesne ukłucie. Nie, nie mogła sobie pozwolić na śmieszne uczucie zazdrości.

„Muszę pamiętać, że hrabia i lord Marlowe są gotowi całować każdą ładną kobietę, jaką spotkają”.

Ona sama nic dla nich nie znaczyła. Była jedną z wielu.

„Hrabia Lavenham na zawsze pozostanie dla mnie kimś szczególnym” – pomyślała.

Raz jeszcze poczuła w sobie to dziwne gwałtowne poruszenie, muzykę wypływającą z serca i drżenie ogarniające całe ciało, magnetyczne fale sięgające hrabiego, by uczynić z nich obojga na jeden pełen uniesienia moment spójną doskonałość.

„Nic dziwnego, że ludzie szukają miłości”.

Spłoszyła się tą myśl, gdyż właśnie przyznała przed samą sobą, że to była miłość.

Sarna jechałaś wynajętym powozem? Niesłychane!

– wykrzyknęła pani Adolphus.

Ilonka została przyjęta w zimnym brzydkim salonie, gdzie pani Agata Adolphus, z tamborkiem w ręku, siedziała przy oknie.

– Cóż miałam zrobić, ciociu Agato? – odparła dziewczyna. – Biedna Hanna zginęła w wypadku.

Pani Adolphus przeszyła ją ostrym spojrzeniem, jakby doszukiwała się kłamstwa. Ze zgrozą wzniosła ręce ku niebu.

– Jechałaś bez opiekunki? Jak mogłaś?

– Nie miałam wyjścia. Byłam w bardzo małym miasteczku. Nie przypuszczam, żeby ktokolwiek tam słyszał o najmowaniu damy do towarzystwa.

– Z pewnością mogłaś coś na to poradzić, gdybyś się porządnie zastanowiła – odparowała pani Adolphus, zawsze gotowa wytknąć błąd. – A gdzie spędziłaś noc, jeśli można spytać?

– Pastor był na tyle miły, że użyczył mi pokoju w plebanii. – Przynajmniej to wyjaśnienie nie powinno obudzić zastrzeżeń.

Jednak pani Adolphus nie czuła się usatysfakcjonowana.

– Czy to żonaty człowiek? – spytała ostro.

– Nie, ale po pierwsze, zbliża się do osiemdziesiątki, a po drugie, mieszka z nim gospodyni, starsza kobieta. Uwierz mi, ciociu, była z niej doskonała przyzwoitka.

– Nikogo więcej z tobą nie było?

Ilonka milczała przez chwilę. Gdyby wyznała prawdę, wzbudziłaby tysiące podejrzeń.

– Nie… nikogo więcej – odpowiedziała wreszcie.

Pani Adolphus westchnęła, nie z ulgą, lecz rozczarowana.

– No cóż – rzekła – w końcu dotarłaś tu bezpiecznie, chociaż muszę powiedzieć, że uważam całą tę historię za bardzo dziwaczną. Trudno doprawdy uwierzyć, że nie miałaś innego wyjścia, jak udać się w tak daleką drogę bez opieki.

Ilonka nie odpowiedziała na ten zarzut, bo sprowokowałaby tylko bezsensowną sprzeczkę.

– Czy mogę pójść na górę, ciociu? – spytała. – Chciałabym umyć ręce i twarz. Ostatnią część trasy przebyłam w tumanach kurzu.

– Wcale mnie to nie dziwi, niestety dawno nie padało – odparła pani Adophus. – Bóg jeden wie, co się stanie ze zbiorami, jeśli wkrótce nie nadejdą deszcze.

Ilonka odwróciła się do drzwi, lecz kiedy do nich dotarła, pani Adolphus odezwała się ponownie:

– Ach, Ilonko, w hallu jest dla ciebie list od matki – rzekła takim tonem, jakby przekazanie dobrej wiadomości sprawiało jej przykrość. – Rozpoznałam pismo. Spodziewam się, że jej ciebie brakuje.

– List od mamy? Cudownie!

Ilonka nie zwlekając wyszła do hallu. List adresowany ręką matki ujrzała starannie umieszczony z boku stołu, w takim miejscu, by go nie znalazła przypadkiem.

Chwyciła kopertę i pobiegła na górę. Chciała być sama, choćby w tym nieładnym, surowym pokoju, który zajmowała, kiedy mieszkała w Chmurnym Zamku.

Podeszła do okna, bo chociaż na zewnątrz było wciąż jeszcze dosyć światła, półmrok panujący we wnętrzu nie pozwolił jej wyraźnie widzieć liter.

Niecierpliwie otworzyła list. Pierwsze słowa zamazały jej się przed oczyma.

Mam dla ciebie dobre nowiny, kochanie. Lord Denton oświadczył się Muriel, a ona go przyjęła.

Zaręczyny zostaną ogłoszone w najbliższym porannym wydaniu „Gazette”.

Matka lorda Dentona, która ze względów zdrowotnych mieszka we Francji, chce jak najszybciej poznać przyszłą synową, stąd Muriel, w towarzystwie ciotki narzeczonego jako przyzwoitki, jedzie ją odwiedzić. Sam narzeczony nalega, by zostali u jego matki przynajmniej na miesiąc. Możesz więc szybko wracać do domu, bym w ciągu tego miesiąca, przed powrotem Muriel, mogła cię przedstawić na dworze królewskim.

Omówiłam z lordem Dentonem, który okazał się doprawdy czarującym młodym człowiekiem, sprawę prezentacji Muriel. Lord jest zdania, że jego matka będzie sobie życzyła przedstawić synową na dworze dopiero w dniu ślubu, dzięki czemu dla nas obu wszystko układa się znacznie pomyślniej.

Niestety, twój ojczym nie zechciał forsować koni aż do Chmurnego Zamku, chociaż jestem pewna, że w głębi serca bardzo się cieszy z twojego powrotu.

Przekonałam go, by wysłał po ciebie i Hannę do Saint Albans. Powóz będzie czekał w gospodzie,Pod Pawiem”, dokąd musicie dotrzeć dyliżansem pocztowym.

Dostaniesz mój list w środę, konie przybędą w piątek, będziesz więc miała czas udobruchać panią Adolphus. Zapewne się jej nie spodoba, że wyjedziesz wkrótce po przybyciu.

Ilonka chciała krzyczeć z radości. Był czwartek, a to oznaczało, że mogła wyruszyć nazajutrz z samego rana.

– Dzięki Bogu! – powiedziała do siebie. – Wrócę do domu, spędziwszy tutaj tylko jedną noc!

Była to wiadomość tak cudowna, że dla Ilonki z zachmurzonego nieba słońce zaświeciło pełnym blaskiem.

W czasie gdy czytała list, wniesiono na górę jej kufry. Starsza pokojówka mierzyła je złowrogim spojrzeniem.

– Nie musisz ich rozpakowywać, Józefo – oznajmiła Ilonka. – Jutro rano wyjeżdżam. Mama potrzebuje mnie w domu.

Nie czekając na reakcję służącej rzuciła czepeczek na krzesło i zbiegła na dół, by przekazać ciotce najświeższe wiadomości. Z łatwością sobie wyobraziła jej niezadowolenie. Przecież ciocia Agata będzie musiała kogoś z nią wysłać do Saint Albans.

Nie mogła jej pozwolić jechać samej, po długiej gadaninie na temat poprzedniej podróży.

„Jadę do domu! Wracam!” – myślała zachwycona, a stopy same niosły ją po schodach.

W hallu opanowała się nieco. Nieświadomie zaczęła rozmyślać nad tym, czy hrabia Lavenham zdążył już wrócić z wyścigów i czy wie o jej nieobecności.

„Co uczyni, kiedy spostrzeże, że mnie nie ma?” – zastanawiała się dziewczyna.

Bezwiednie przystanęła.

Niemal czuła jego palce pod brodą, jak wówczas gdy unosił jej twarz ku swojej. Ujrzała uśmiech na jego ustach, inny od wszystkich uśmiechów, jakie widziała kiedykolwiek przedtem.

Znowu doznała tego przedziwnego uczucia, które ją ogarnęło, gdy gorące wargi wprawiły w drżenie jej ciało, a przedziwny magnetyzm połączył ich oboje w doskonałą jedność.

Wyniósł ją na szczyt ośnieżonej góry przy dźwiękach muzyki tysiąca cygańskich skrzypiec.

Загрузка...