ROZDZIAŁ XII

PIERWSZY WSTRZĄS

Per Kron i Marita omawiali swoje próby samobójcze, poza malowaniem i rysowaniem nawet to ich łączyło. Irina przyglądała się im z uwagą.

Nie brała udziału w dyskusji. Na sztuce się nie znała, samobójstwa także nie były jej specjalnością. Myślała o tym, by skończyć ze sobą, kiedy Arnt ją opuścił, ale nigdy nie posunęła się dalej. Marzyła jedynie o tym, by zapomnieć o wszystkim. Zasnąć, na całą wieczność.

Marita użyła wypróbowanego argumentu.

– Pan tak dobrze wygląda, czemu pan chciał się zabić?

Irina pokiwała głową na tak proste rozumowanie. Wymieniła spojrzenia z Perem, jego oczy błyszczały.

– Muszę pocieszyć to biedne dziecko, przeżywa teraz trudny okres – mruknął do Iriny, kiedy przez chwilę byli sami.

Pokiwała głową i powiedziała, że go rozumie.

Była jednak trochę zazdrosna o zainteresowanie, jakie okazywał Maricie. Może nie tyle zazdrosna, co wyłączona z ich artystycznej wspólnoty.

Per pokazał dziewczynie swoje obrazy. Marita była nimi zachwycona. Potem poprosił, by coś narysowała, pochwalił i udzielił kilku fachowych porad.

Przez głowę Iriny przemknęła pewna myśl. Marita mogłaby być wdzięczną pomocnicą dla Pera. Mogłaby przychodzić na parę godzin, a w zamian za opiekę otrzymać kilka lekcji rysunku i malowania.

Co jednak, gdyby zechciał innej zapłaty?

Marita miała siedemnaście lat i pierwsze doświadczenia za sobą, zdążyła już się zwierzyć Irinie w czasie porannej toalety. Marita oceniała swe życie z przerażającą prostotą: chodziła z chłopcami do łóżka, bo to była jedyna okazja do kontaktów z nimi, jedyna szansa na okruchy udawanej miłości. Wiedziała, że nic do niej nie czuli, ale przez tych kilka chwil mogła pogrążyć się w marzeniach i wyobrażać sobie, że jest obiektem ich westchnień. Nigdy z nią potem nie rozmawiali, a wobec innych nie chwalili się zdobyczą, dzięki czemu Marita uniknęła złej sławy.

Irina wzdrygała się na myśl o takiej samotności i tak nędznych radościach.

Per miał jednak prawie czterdzieści lat. Co powiedzieliby rodzice Marity, gdyby Irina milcząco przystała na ten związek?

Nigdy by do tego nie dopuściła. Jeśli ktoś miałby uwolnić Pera od ciężaru samotności, to musiałaby to być ona sama. Miała w sobie dość dojrzałości i zrozumienia.

Otrząsnęła się z przerażeniem. Skąd lęgną się w jej głowie takie myśli? Zaczerwieniła się.

Per Kron poprosił ją o pomoc, a Irina nie zwykła odmawiać. Tym razem chodziło o coś więcej. Nie mogła ukryć, że ją pociągał. Zwróciła uwagę na jego wyraziste dłonie, kiedy na nie patrzyła, wyobrażała sobie, że ją pieszczą. Zastanawiała się, jakby to było, gdyby naprawdę ją pieściły, i czuła w całym ciele falę gorąca, taką samą jak w pierwszych latach małżeństwa z Arntem. Później stał się nazbyt natarczywy, ale Irina nigdy nie zasłaniała się bólem głowy. Zawsze gotowa była spełnić małżeński obowiązek…

W przypadku Pera Krona było inaczej. Jej współczucie dla niego stanowiło dodatkowy argument. Mogła mu tak wiele dać…

Siedzieli z Maritą, przeglądając książkę o malarstwie.

Nie, związek Pera z Maritą mógł doprowadzić do nieobliczalnych skutków, pomysł nagle wydał się Irinie zupełnie nieodpowiedni.

A poza tym chciała go mieć wyłącznie dla siebie.

Kiedy Maritą wyszła do łazienki, zapytał ją szeptem:

– Irino, wrócisz tu po odwiezieniu Marity?

To pytanie zmroziło ją.

– Ona mieszka strasznie daleko – zaoponowała słabo. – Będzie zbyt późno.

– Nie dla mnie – odrzekł pospiesznie.

– Dla mnie tak – rzuciła z nie zamierzoną ostrością. – Muszę się położyć. Ostatnio nie dosypiam.

– Więc może jutro?

– Jutro wieczorem mam ostatni nocny dyżur.

– W czwartek?

Jej serce biło przyspieszonym rytmem.

– Zobaczymy. Może. Musimy iść, obiecałam rodzicom Marity, że odstawię ją przed dziesiątą. Dziękuję za miły wieczór! Chętnie zaprosiłabym cię do siebie, ale podjazd jest bardzo stromy, a przed wejściem schody.

– Nie dostosowane dla niepełnosprawnych – stwierdził z gorzkim grymasem. – W czwartek. Obiecaj!

Wahała się. Jeśli się zgodzi, będzie skazana na to, by mu pomóc. Czy była na to przygotowana?

– Postaram się – wyjąkała bez przekonania, czując opornie budzące się pożądanie, a na sobie jego gorący i głodny miłości wzrok.

Do domu Marity dotarły tuż przed dziesiątą. Rodzice zarzucili ją tysiącem pytań, Marita nastroszyła się, Irina udzieliła spokojnych wyjaśnień. Doradziła, by zabrać dziewczynę ze szkoły i czekać na rozwój wypadków. Po ostatnich przejściach Marita potrzebowała wypoczynku.

Irina pożegnała się szybko, czekała na nią taksówka.

Rodzice Marity podziękowali jej za wszystko, może mogli coś dla niej zrobić?

Irina chciała powiedzieć: poświęćcie więcej uwagi córce. Uznała jednak, że nie powinna, w końcu nie znała wszystkich okoliczności. Marita uścisnęła ją serdecznie.

W czasie długiej jazdy do domu Irina uświadomiła sobie, że od rozpoczęcia nocnej służby jej życie zmieniło się na lepsze.

Z każdą upływającą nocą robiła się coraz dojrzalsza, odnajdywała w sobie pokłady siły, których w ogóle nie była świadoma, pozostając pod nieustanną dominacją Arnta. Poznała nowych ludzi, zyskała przyjaciół. Nawet młodziutka Marita chciała ją odwiedzić, dom Iriny zrobił na niej ogromne wrażenie, sposób bycia gospodyni zresztą też. Irina ugościła ją z przyjemnością, los dziewczyny leżał jej na sercu.

Uważała, że w osobie Patrika Westlinga znalazła dobrego i godnego zaufania przyjaciela.

Per Kron…

Irina wciągnęła głęboko powietrze. Dlaczego nie mogliby pozostać dobrymi znajomymi tak jak dotąd? W ich związku pojawiło się jakieś napięcie, a dalszy ciąg zdawał się nieprzewidywalny. W porządku, pomyślała, może kiedyś zgodzę się na jego prośbę, ale po co ten pośpiech? W czwartek? Pojutrze! Daj mi więcej czasu, Per, pozwól nam poznać się lepiej, daj mi szansę zastanowić się nad własnymi uczuciami. Nie akceptuję szybkich związków, choć rozumiem twą samotność i specyficzny problem.

O którym nie mogę spokojnie myśleć, który odpycha mnie i pociąga jednocześnie. Daj mi więcej czasu, proszę!

Za oknami samochodu gęstniała wrześniowa noc, w miarę jak zbliżali się do centrum, blask neonów zastępował kępy świerków. Irina obróciła wzrok w kierunku swojego wzgórza, ale stąd nie było widać domu. Mogłaby jedynie dostrzec latarnię, gdyby samochód nie jechał tak szybko.

Jej nocna służba trwała niecałe dwa tygodnie. Irina czuła lekkie zawstydzenie, że musi ją porzucić, ale zbyt wiele zmian zaszło w jej życiu, zbyt wiele zdarzeń, których wcale się nie spodziewała.

To dobrze, że koniec się zbliżał. Była teraz znacznie silniejsza.

Samochód pokonywał wzniesienie. Taksówkarz rzucił jakąś uwagę o pogodzie i Irina odpowiedziała. Ileż to słów można powiedzieć na zupełnie banalny temat. Takie jak na przykład jesienny wiatr, którego nie sposób było nie zauważyć, nawet on zasługiwał na poważny komentarz.

Właściwie to wcale nie jestem błyskotliwa, pomyślała z gorzką autoironią. Właśnie takie zwykłe rozmowy nie sprawiają mi większego trudu. Bywało gorzej, kiedy siliłam się na dowcip na przyjęciach w tak zwanych wyższych sferach. Arnt posyłał mi czasami ostrzegawcze spojrzenie. Niewiele trzeba, by stracić pewność siebie.

Per jest błyskotliwy, zmusza mnie do wysiłku intelektualnego. Czasami dotrzymuję mu kroku, zwykle jednak przytłacza mnie swą osobowością.

Patrik ma prostszą naturę, z nim czuję się swobodnie. Tyle że on zniknie z mojego życia, kiedy policja straci zainteresowanie moją osobą.

Samochód zatrzymał się łagodnie. Irina zapłaciła za kurs i życzyła kierowcy dobrej nocy. Taksówka zniknęła w ciemności, Irina została sama.

Latarnia rzucała blask na ogrodzenie i furtkę, skryte częściowo pod gałęziami bzu i kasztanów. Krzewy rozrosły się zbyt bujnie, najwyższy czas je przyciąć.

Kto miał to zrobić? Irina nigdy nie odważyłaby się ciąć żywych roślin.

Strome kamienne schody. Kilka stopni, jednak wystarczająco dużo, by utrudnić wjazd wózkiem.

Ogród pełen drzew i krzaków, za którymi czaić się mógł ktoś niepożądany. Księżyc rzucał blady blask poprzez cienką powłokę chmur. Irinie przebiegł zimny dreszcz po plecach i zanim włożyła klucz do zamka, rozejrzała się instynktownie.

Nigdy dotąd tak się nie czuła. Mieszkała w spokojnej dzielnicy, a jej dom niczym szczególnym się nie wyróżniał. Sąsiednie posiadłości były znacznie okazalsze.

Wszystko przez tego telefonicznego terrorystę.

Nareszcie w środku! Bezpieczna.

Zdjęła szykowny płaszczyk i poprawiła włosy przed lustrem w holu. Zgasiła światło i weszła do salonu. Zapaliła lampę.

Zatrzymała się w progu.

Pokój wyglądał normalnie, coś jednak nie dawało jej spokoju.

Minęła dłuższa chwila, zanim zorientowała się, co to było.

Ze stolika pod ścianą zniknęła mała srebrna waza.

Irina zmartwiała, przez ułamek sekundy nie mogła się poruszyć. Potem wbiegła do gabinetu Arnta – nie wiedzieć czemu wciąż nazywała ten pokój gabinetem Arnta, choć przecież był już jej – i otworzyła szafkę w sekretarzyku.

Pusta. Pieniądze, kosztowności, wszystko zniknęło.

– Nie – jęknęła słabo.

Nagła i przerażająca myśl przyszła jej do głowy.

Może nie jest sama?

Może włamywacz wciąż znajdował się w domu? Ukryty w którymś z pokoi?

Co miała począć?

Загрузка...