Kolejna bezsenna noc. Tabletki nie przynosiły ukojenia. Kieliszek dżinu z tonikiem kusił, ale nie sięgnęła po niego z obawy, że wpadnie w zły nawyk. Jak dotąd skutecznie oddalała od siebie myśl, by kłopoty ze snem utopić w alkoholu.
Godziny wlokły się jak lata.
Stała na chłodnej posadzce, wyglądając na ulicę.
Sierpniowy mrok. Z szerokiego okna okolonego białą ramą ledwie widać było parkan, skrywany przez krzaki bzu i gałęzie kasztanowca, kołyszące się w jesiennym wietrze. Latarnia po przeciwnej stronie poruszała się miarowo, rozświetlając niewielki fragment ulicy i okalający ją żywopłot. Poza tym kręgiem światła panowała ciemność, którą gdzieś między drzewami łamał blask kolejnej latarni.
Minęło tyle samotnych nocy w tym ogromnym, pustym domu…
Arnt już w nim nie mieszkał.
Gdyby choć umarł, pomyślała Irina z gorzką ironią, mogłabym nosić żałobę po nim, zamiast tkwić w okowach smutku. Nie zwykła jednak życzyć nikomu śmierci.
Słowa, które wypowiedział, miały brzmieć pocieszająco:
„Wiesz, jak bardzo cię lubię, Irino. Nie chcemy… to znaczy nie chcę cię skrzywdzić. Tyle że już nad tym nie panujemy… chcę powiedzieć, że to ja straciłem kontrolę. Nie możemy tego powstrzymać, choć, uwierz, próbowaliśmy. Uczucie okazało się silniejsze. Wreszcie wiem, co znaczy miłość.
Banalne słowa! Pospolite aż do śmieszności!
Irina nie mogła jednak zdobyć się na uśmiech.
Zostawił jej wszystko. Dom wraz z całym wyposażeniem.
Ale co teraz z nim począć?
Miała trzydzieści pięć lat, rzucił ją dla… Nie, nie dla młodszej, dla swojej rówieśniczki, która powinna wykazać się większym rozsądkiem.
Bezwstydnica!
Nie mogła nawet złożyć jego postępowania na karb wieku, który każe czterdziestoletniemu mężczyźnie desperacko szukać znacznie młodszej od siebie dziewczyny, by dowieść swej wartości przed samym sobą. Ten związek opierał się, niestety, na poważniejszych podstawach.
Noc i cisza. Ciepły sierpniowy wiatr wpadał łagodnym strumieniem przez otwarte okno. Kiedyś uwielbiała te ciemne noce babiego lata, mistyczne nieomal kołysanie gałęzi w chybotliwym świetle latarni. Teraz cisza doskwierała jej boleśnie.
Z zewnątrz nie dobiegał ani jeden dźwięk. Wszyscy spali, wszyscy oprócz Iriny.
Nie ma do kogo zadzwonić, zresztą nie dzwoni się do znajomych w środku nocy.
W którym momencie popełniła błąd? Dlaczego nie potrafiła zatrzymać Arnta przy sobie? Uważała się za dobrą żonę. Zawsze, no, prawie zawsze, w dobrym humorze, miła, łagodna, dla dobra małżeństwa ustępliwa. Stała u jego boku, kiedy potrzebował pomocy. Wierzyła, że wiele ich łączy, że jest szczęśliwy. Nigdy nie dała poznać po sobie zmęczenia, nawet jeśli wieczorami padała z nóg. Najczęściej przyznawała Arntowi rację, kiedy sprzeczali się o drobiazgi życia codziennego.
Może w tym właśnie tkwił błąd? Może powinna była wykazać się większą stanowczością? Tyle że upór często przyjmuje się za oznakę złego nastroju.
Irina rzadko bywała w złym nastroju.
Spytała Arnta, ale zbył ją zdawkowym komentarzem.
– Nie zrobiłaś niczego nagannego. Takie rzeczy się zdarzają.
– Jakie? Że miłość umiera?
– Niekoniecznie. – Wił się jak piskorz. – Nie chcieliśmy, by tak się stało. Ani ja, ani Inger. Po prostu się stało, i bardzo nad tym bolejemy.
Żeby choć powiedział: Boleję! Nie, użył liczby mnogiej.
Stanowili jedność. Irina znalazła się poza nawiasem.
Arnt wykluczył ją ze swego życia.
Wróciła do łóżka, choć wiedziała, że sen nie przyjdzie. Jej organizm zaczął pracować złym rytmem. Irina zdawała sobie sprawę, że śpi za mało, ale nie mogła nic na to poradzić. Łapała parę godzin snu nad ranem. Usypiała gdzieś o wpół do szóstej po to, by obudzić się o dziewiątej z wyrzutami sumienia z powodu straconego poranka. W najgorszym razie otwierała oczy o siódmej. Później przychodziły dni, kiedy w ogóle nie wychodziła z łóżka.
Rzecz jasna, musiała zrezygnować z posady w biurze. Lekarz wypisał jej zwolnienie na trzy miesiące. Epizod nerwicowy, taką postawił diagnozę. Lub coś w tym rodzaju, Irina nie była w stanie dokładnie powtórzyć fachowego terminu.
Wiatr poruszył latarnią, gałęzie rzucały chybotliwe cienie na dach domu.
Zadzwonił telefon.
Irina spojrzała na zegarek. Za kwadrans trzecia. Kto to może być…?
Położyła niepewnie dłoń na słuchawce. Dzwonek telefonu w nocy wzbudza przestrach i każe myśleć o krewnych i znajomych. Może ktoś miał wypadek? Może ktoś zachorował? Może zdarzyło się coś znacznie gorszego?
W natłoku myśli jedna nieustannie wybijała się na pierwszy plan: Arnt.
Pokłócili się. Chce wrócić do niej?
Podniosła gwałtownie słuchawkę.
– Anna? – odezwał się zalękniony kobiecy głos. Niemłody, trzeźwy.
– Pomyłka – odrzekła Irina.
W odpowiedzi usłyszała głuchy jęk zawodu.
– Proszę spróbować jeszcze raz – powiedziała przyjaźnie.
– Anna i tak nie odbierze. – Głos wciąż pobrzmiewał rozczarowaniem. – Proszę zaczekać! Niech pani nie odkłada słuchawki! Przykro mi, że panią obudziłam, ale proszę mi poświęcić kilka chwil. Jestem taka samotna. Boję się!
– Nie obudziła mnie pani, i tak nie mogłam zasnąć. Proszę mówić, to mi szybciej zejdzie czas.
– Jaka pani dobra! Jestem taka samotna. Mój mąż zmarł. Całymi nocami nasłuchuję szmerów. Założyłam dwa zamki na drzwi, ale i tak nie pozbyłam się strachu przed nieproszonymi gośćmi. Mieszkam w kamienicy… – Obca kobieta zawiesiła głos. – Nie wszystkim mogę ufać. U nas zdarzały się włamania…
– Proszę wybaczyć – zaczęła ostrożnie Irina – ale i tak uważam, że ma pani więcej szczęścia ode mnie. Pani mąż umarł. To zabrzmi być może brutalnie, ale… chętnie zamieniłabym się z panią miejscami.
– Co też pani mówi?
– Mój mąż odszedł do innej kobiety. Ten ból jest nie do zniesienia.
Zapadła długa cisza. Irina pomyślała przez chwilę, że tamta kobieta odłożyła słuchawkę, ale w końcu usłyszała jej głos.
– Musiałam się nad tym zastanowić. Rozumiem panią. Gdyby Ulf miał inną… gdyby odszedł ode mnie, to chyba czułabym się jeszcze gorzej. Pojmuje jednak pani, jak boleśnie odczuwam jego stratę?
– Oczywiście! Ma pani kłopoty ze snem?
– Szkoda mówić!
Odbyły długą, serdeczną rozmowę o bezsenności. O przyczynach braku snu i o sposobach walki z tą dolegliwością, a może raczej o ludzkiej bezradności wobec niej, jeśli nie chce się uciekać do tak drastycznych środków, jak alkohol lub silne lekarstwa.
– Ma pani taki życzliwy głos – stwierdziła wreszcie kobieta, która przedstawiła się jako Marianne. – Łagodny i kojący. Jest pani psychologiem?
– Ależ skąd! Pracuję w biurze parafialnym.
– Ach! Więc jest pani osobą religijną? – W pytaniu Marianne wyczuła pewną powściągliwość.
– Nie na tyle, by to mogło komukolwiek wadzić – odrzekła Irina, uśmiechając się. – Każda praca jest dobra. Teraz jestem na zwolnieniu, od rozstania z mężem nie mogę się pozbierać.
Dziwne! Po raz pierwszy była w stanie mówić o swoim bólu i przygnębieniu, nie łykając ukradkiem łez. Może cierpienie tamtej kobiety łagodziło jej własny żal?
– Na pani strach przed włamywaczami można z pewnością coś poradzić – ciągnęła. – Ma pani dwa zamki, prawda? I wciąż nie czuje się pani bezpieczna?
– Nie, wciąż się boję.
– Proszę założyć jeszcze jeden zamek, nie zaszkodzi. Może też pani podpisać umowę z jakąś firmą ochroniarską. Wystarczy jeden telefon, by przyjechali. Nie jest już pani przecież taka młoda?
– Mam siedemdziesiąt sześć lat. Pani pomysł bardzo mi się podoba. Może się przecież zdarzyć, że się źle poczuję.
– Właśnie! Mam znajomego w takiej firmie. Porozmawiam z nim.
– To miło z pani strony! Będę szczerze zobowiązana!
Ta rozmowa dała Irinie sporo do myślenia.
W czasie trwania małżeństwa z Arntem nie narzekała na brak znajomych. Arnt dobierał ich starannie, był człowiekiem sukcesu i obracał się pośród ludzi ze szczytu hierarchii społecznej. Z wieloma Irina straciła kontakt. Choć nie skarżyła się na swój los, ludzie wokół niej zaczęli zachowywać się jakoś dziwnie. Niektórzy słowem nie wspominali o zerwaniu, inni obwiniali Arnta do tego stopnia, że nieomal musiała go bronić, jeszcze inni zniknęli bez słowa. Rozumiała, że spotykali się z Arntem i jego nową flamą i krępowali się utrzymywać stare więzy.
Pozostało jej kilku wiernych przyjaciół.
Tego ranka nie mogła opędzić się od myśli o swojej sytuacji. Przejrzała się w lustrze.
Była ładna i zadbana. Może niezbyt atrakcyjna, ale zadbana. Tym właśnie słowem większość ludzi scharakteryzowałaby jej osobę. Zadbana.
Co za nudne określenie!
Ciemne włosy, ułożone w sposób aż nadto staranny. Nienaganna figura, cera bez skazy. Strój dyskretny i zawsze odpowiedni, praca w biurze parafialnym miała swoje wymagania. Przyjazna w obejściu, z lekko powściągliwym uśmiechem na ustach. Pomocna i miła, trzymała jednak innych na dystans.
W sumie raczej… nijaka?
Dość tego!
Irina postanowiła przejść do działania. Zaczęła od odwiedzin u pastora, swego pracodawcy i przyjaciela. Po kilku wstępnych frazesach zebrała się na odwagę i powiedziała:
– Wiesz, że źle sypiam.
– Wspominałaś o tym.
– Nie sądzisz, bym mogła zostać… kimś, jakby to nazwać? Nie pocieszycielem dusz, bo to twoja domena. Raczej słuchaczem. Kimś, do kogo ludzie dzwonią nocą, bo nie mogą spać lub coś ich gnębi?
Pastor spojrzał na nią uważnie.
– To znakomity pomysł, ale jak chcesz wprowadzić go w życie? Jak cię znajdą?
– Dam ogłoszenie do gazety – odrzekła pospiesznie, nie zdając sobie sprawy, że się czerwieni. – Podam zastrzeżony numer, tak by nie mogli do mnie dotrzeć. Zrozum, czuję się taka zbędna, niepotrzebna nikomu. Skoro i tak bezsennie spędzam noce, mogłabym zrobić coś użytecznego.
– No dobrze, ale jak będą ci płacić, jeśli nie podasz swojego nazwiska?
Irina zaniemówiła.
– Płacić? Nie będę tego robić dla pieniędzy! Przecież oni też mi coś ofiarują, nie jesteś w stanie tego zrozumieć?
Pastor westchnął.
– Nie jestem pewien, czy to dobrze przemyślałaś, ale… Może wrócisz do pracy w biurze, skoro masz dość sił, by siedzieć nocami? Brakuje nam ciebie.
– Nie, dziękuję – żachnęła się. – Nic nie rozumiesz. To przez te bezsenne noce nie mogę pracować w ciągu dnia. Nocne zajęcie bardziej mi odpowiada.
– Zatrudnij się więc w szpitalu.
– Pośród tylu ludzi? Wystawić się na publiczny osąd? Brak mi na to sił, i psychicznych, i fizycznych. Jeszcze nie teraz. Anonimowy głos… w mojej sytuacji to najlepsze rozwiązanie. Chcę zostać w domu. Chcę być sama.
– W takim razie umywam ręce. Myślę, że nie zdajesz sobie sprawy, w co się wplątujesz.
– Wręcz przeciwnie. Tylko nie zacznij opowiadać na herbatkach u parafian, że Irina zbawia dusze. Muszę zachować anonimowość, to sprawa najistotniejsza.
– Przecież rozpoznają cię po głosie.
– Mój głos nie wyróżnia się niczym szczególnym. Zresztą ludzie z mojego otoczenia nie dzwonią pod taki numer.
Pastor przyglądał się jej badawczo.
– Dlaczego nie znajdziesz sobie kogoś nowego? Jeszcze nie jest za późno.
– Nie wygłupiaj się, jeśli wolno mi w ten sposób zwrócić się do księdza. Oczywiście, że nie jest za późno, nigdy nie będzie, ale pozostaje kwestia uczuć. Nie można tak po prostu sobie kogoś znaleźć, liczy się wzajemność.
Pastor zmieszał się.
– Wyraziłem się dość niezręcznie. Chciałem tylko powiedzieć, że świetnie wyglądasz i… Nie, chyba zabrnąłem za daleko. Zresztą i tak już się zdecydowałaś?
– Tak! A jeśli trafię na ludzi przeżywających kryzys wiary, odeślę ich do ciebie.
– Byle nie w środku nocy!
– To właśnie w środku nocy najbardziej brak im rozmówcy. O świcie lęk ustępuje. Tak jak i potrzeba zwierzeń i odwaga do nich.
– Tak, tak… Życzę ci powodzenia w realizacji zamiaru. Daj mi znać, jak ci idzie!
Irina wracała do domu wolnym krokiem, tak jakby słowa pastora odebrały jej cały entuzjazm. Wysunął tyle wątpliwości, radził szukać męża, zamiast pomagać samotnym, przewrócił jej system wartości do góry nogami. Które z nich miało ograniczone horyzonty?
A zresztą to nieważne, i tak da sobie radę!
Kilka dni później przeczytała w gazecie swoje ogłoszenie. Serce biło jej mocno ze zdenerwowania i lęku, ale była zadowolona z ostatecznej wersji, sformułowanej rzeczowo i przejrzyście, bez dwuznaczności.
W mroku nocy
Jeśli nie możesz zasnąć, jesteś samotny i niespokojny i pragniesz z kimś porozmawiać, znajdziesz mnie pod tym numerem telefonu we wszystkie noce, poza wtorkową i czwartkową. Pełna dyskrecja, żadnych nazwisk. Moje zadanie to słuchać, czasami radzić i pocieszać. Nie prawię morałów. Usługa darmowa. Nocny Rozmówca jest do twojej dyspozycji wyłącznie między 23 a 5 rano.
U dołu znajdował się numer, który uzgodniła z urzędem telekomunikacji, inny niż numer jej domowego telefonu.
Ogłoszenie miało się ukazywać w regularnych odstępach czasu.
Irina odczuła lekkie podniecenie. Czy ktoś w ogóle zadzwoni?
Telefon rozdzwonił się już pierwszej nocy. Najpierw zgłosiła się inna gazeta, która chciała zamieścić wywiad z Iriną i jej duże zdjęcie. Tylko tego brakowało!
Co właściwie nią kierowało? Nic. Po prostu znała gorzki smak samotności.
Dziennikarz żądał szczegółów, ale Irina nie powiedziała nic więcej.
Później zadzwonił jakiś mężczyzna, który chciał dotrzymać jej towarzystwa w samotności – i w łóżku, Irina rozpoznała dziennikarza po głosie i zrozumiała, że chce ją wciągnąć w pułapkę, a jej przedsięwzięcie przedstawić w fałszywym świetle. Wyjaśniła mu spokojnie, że nie zrozumiał treści ogłoszenia, i odłożyła słuchawkę.
Miała pewność, że tamten spróbuje zdobyć jej dane w informacji telefonicznej. Wyglądało na to, że marzy mu się skandalizujący, podszyty zjadliwą ironią artykuł o Irinie. Dziennikarze jego pokroju nie dostrzegają w ludziach żadnych dobrych cech i bawią się cudzym kosztem.
Fatalnie się zaczęło.
Irina nie mogła opanować drżenia rąk, kiedy parę godzin później znów usłyszała dzwonek telefonu. Do tej chwili, krążąc nerwowo po pokoju, zdążyła ze sto razy pożałować swojej decyzji. Najchętniej w ogóle nie podniosłaby słuchawki.
To była Marianne. Dzwoniła z ciekawości, by sprawdzić, czy to nie Irina kryła się za ogłoszeniem. Irina poprosiła, by nikomu nie zdradzała jej imienia, nie chciała narażać się na nieprzyjemności. Marianne pojęła w lot, o co jej chodzi. Odbyły długą rozmowę, która podziałała na Irinę kojąco. Poprosiła swą telefoniczną przyjaciółkę, by dzwoniła, jeśli samotność będzie zbyt mocno jej doskwierać.
Irina nie mogła jednak stłumić niepokoju. Za dużo osób wiedziało, kim jest. Pastor, urząd telekomunikacji, Marianne. Jak długo jeszcze uda się jej zachować anonimowość?
Nad ranem, kiedy Irina kładła się do łóżka, zadzwoniła jakaś kobieta.
– Wwwiesz, całą noc zzzbieram się na odwagę, by zzzadzwonić. Chciałam tylko powiedzieć, że to sssuper pomysł.
Słowa rozmówczyni Iriny regularnie przerywała pijacka czkawka.
– Dziękuję – powiedziała uprzejmie Irina. – Mogę w czymś pomóc, czy tylko chcesz porozmawiać?
Po drugiej stronie linii usłyszała pospieszne, wypowiadane szeptem komentarze, potem znów odezwał się bełkotliwy głos kobiety.
– Ten twój pomysł jest sssuper. Sssama bym tego lepiej nie wymyśliła. Zamknij się, Birger, terazzz ja mówię. Mój kumpel się uchlał, ma cholernie sssłabą głowę. Ccco to ja chciałam powiedzieć… sssuper. Nocne rozzzmowy, wtedy właśnie ma się odwagę do gggadania.
– Wiem. I właśnie nocą potrzeba rozmowy jest największa – dodała cierpliwie Irina. Zastanawiała się, czy kobieta przejdzie w końcu do rzeczy. Jeśli w ogóle miała jakiś problem, w co Irina szczerze wątpiła. – Może porozmawiamy kiedy indziej, jak będziesz sama – zaproponowała przyjaźnie. – Zdaje mi się, że ktoś ci przeszkadza?
– Cccoś ci powiem…
O, nie, znów to samo!
– Ma się w końcu tę ssswoją godność. Ale jak się idzie po zzzasiłek… i ci mówią, że jesteś do nnniczego… Birger, co robisz? Nie przez okno! Idź do łazienki! Co powiedzą sssąsiedzi… Zzzadzwonię później. On kompletnie zzzgłupiał…
Połączenie urwało się. Szkoda. Irina czuła podświadomie, że kobieta potrzebowała pomocy, a ona by jej chętnie udzieliła.
Zegarek wskazywał kwadrans po piątej. Irina wyłączyła nocny telefon z kontaktu i położyła się spać.
Początek nie był zachęcający, same kłopoty. Nocne rozmowy nie przyniosły Irinie satysfakcji, a jej rozmówcom żadnego pożytku. Może z wyjątkiem Marianne. Irina uzyskała obietnicę firmy ochroniarskiej, że otoczy opieką starszą panią; podali numer, pod który staruszka mogła dzwonić o każdej porze dnia i nocy. Marianne nie posiadała się z wdzięczności, pogłoski o wyczynach włamywacza w sąsiednich domach nie dawały jej spokoju i napełniały przerażeniem.
Plotki ó włamaniach dotarły też do Iriny, ale się nimi zbytnio nie przejęła. Okna i drzwi domu miały solidne zabezpieczenia. Marianne mieszkała w kamienicy, do której łatwo się było dostać, więc wiadomość o wzięciu jej pod kuratelę przyjęła z wielką ulgą.
To już było coś. Pozostałe rozmowy nie miały żadnego sensu.
Następnej nocy, zupełnie nieoczekiwanie, przyszło Irinie rozwiązać prawdziwy problem.
Zadzwoniło samotne dziecko.
Siedział w bibliotecznej kawiarni, gdzie za darmo udostępniano gazety.
Jego wzrok padł na pewne ogłoszenie.
To ona, pomyślał z rosnącym podnieceniem. To ona przemieniła moje życie w piekło, zamknęła mnie w zakładzie psychiatrycznym. Nie mogła zostawić mnie w spokoju? Jej przecież nic nie zrobiłem! Psycholog, głupia jędza, która udaje świętą!
I tak nie dopięła swego. Inny lekarz mnie wypuścił, świetnie mnie rozumiał i w końcu go przekonałem.
Wyprowadziła się, a ja zapomniałem zapytać w szpitalu o jej nazwisko. Przez telefon nic nie uzyskałem, ta głupia recepcjonistka rozpoznała mnie po głosie. „To pan, Karlsen? A o co chodzi?”
I co miałem powiedzieć?
Wreszcie ją odnalazłem. To są jej słowa!
Wyrwał stronę z gazety i wyszedł.