Jak spokojnie! Dom tchnął pustką. Cisza wokół była nieomal namacalna. Irina usadowiła się w sypialni. Ciężkie kotary, pamiętające czasy wojny i zaciemnienia, nie pozwalały, by światło lampy wydostało się na zewnątrz.
Paranoja, pomyślała z lekkim rozbawieniem, ale teraz czuła się bezpieczniej.
Wolny dzień upłynął pod znakiem snu i odpoczynku.
Przyszła środa i kolejna noc czuwania. Telefon Nocnego Rozmówcy był podłączony, ale jak dotąd nikt nie zadzwonił. Nic dziwnego, jeszcze nie minęła północ.
Irina niepokoiła się, za kilka dni ogłoszenie ponownie ukaże się w gazecie. Może powinna je wycofać? Uznała to za zbyt tchórzliwe posunięcie, nie zamierzała tak łatwo rezygnować z niesienia innym pomocy.
Pomocy? Ludzi, którzy potrzebowali niezobowiązującej nocnej rozmowy, nie było znów tak wielu.
Sporządziła listę dotychczasowych rozmówców.
Marianne. Irina sprawiła, że starsza pani poczuła się bezpieczniej.
Mała Katerine. To był prawdziwy dobry uczynek, a nawet dwa. Nie, trzy! Po pierwsze, otrzymała jej towarzystwa. Po drugie, razem złapały dwu złodziejaszków. Po trzecie, po reprymendzie policji matka pewnie częściej przebywała z córeczką.
Filozof. Rozmowy z nim wiele jej dały.
Do tego miejsca mogła być zadowolona. Dalej jednak same porażki.
Dziennikarz, który chciał wykorzystać jej poświęcenie. Żałosne.
Pijana kobieta.
Lubieżny typ. Wstrętny!
Kobieta, która chciała pożyczyć pieniądze i rozgniewała się na nią. Kompletne fiasko!
Chichocząca grupa nastolatków. Głupota.
To wszystko. Niewiele powodów do dumy.
Odezwał się dzwonek telefonu.
Ostrożny kobiecy głos zdawał się ją badać. We wstępnych pytaniach czaiła się niepewność. Irina odpowiadała przyjaźnie i z wyrozumiałością, której rozmówczyni wyraźnie potrzebowała. W jej głosie pobrzmiewał smutek.
– Trafiłam na ogłoszenie parę dni temu, ale zwlekałam z telefonem.
– Rozumiem – przyznała Irina. – Zwykle nie siadamy w nocy przy telefonie, by porozmawiać z nieznajomą osobą.
– No właśnie! Ja właściwie leżę…
Powiedziała to ze śmiertelną powagą.
– Czasami nie ma to jak nieznajoma osoba – ciągnęła Irina. – Jesteśmy sobie obce i nigdy się nie spotkamy. To komfortowa sytuacja.
– Też tak sobie pomyślałam. Mam pewien problem i chcę o nim porozmawiać. Jest pani gotowa mnie wysłuchać?
– Na tym polega moja rola. Proszę mi jednak mówić po imieniu, będzie znacznie łatwiej.
– Nie należę do osób, które szybko przechodzą na ty – stwierdziła chłodno kobieta.
– Ja też nie. Przynajmniej tak było do niedawna. Człowiek szybko się uczy.
W końcu kobieta zdecydowała się opowiedzieć swoją historię.
– Wychodzę za mąż w święta, kiedy mój wybrany dostanie rozwód. Nie jestem jednak pewna tej decyzji…
Irina nie odezwała się taktownie, ale kobieta nie podjęła wątku.
– Nie jesteś pewna swoich uczuć? – spytała w końcu.
– Nie, tak, sama już nie wiem! Mieszkamy razem, może nie powinniśmy, ale…
– Teraz to powszechnie akceptowane. W czasach mojej młodości było zupełnie inaczej.
– No właśnie. Chyba jesteśmy w podobnym wieku?
– Tak sądzę. I odebrałyśmy podobne wychowanie.
– Wiele na to wskazuje – stwierdziła kobieta.
Irina usłyszała weselszy ton w jej głosie.
– Ostatnio wiele się zmieniło – ciągnęła tamta z wahaniem. – On jest taki… Nie wiem, jak to określić. Nieobecny? A ja… zaczynają drażnić mnie jego drobne przywary.
– To zupełnie normalne – zapewniła ją Irina. – Faza przystosowania.
– Wiem, byłam już mężatką. Nie chcę go stracić, w naszym wieku trudno spotkać mężczyznę o odpowiedniej pozycji i wysokich dochodach. Odnoszę jednak wrażenie, że zaczął żałować. To musiało być dla niego straszne przeżycie, tak po prostu zerwać wieloletnie więzy, ale tamto małżeństwo było martwe! Jego żona musiała być beznadziejna, nie miała żadnych zainteresowań, za grosz uroku, brakowało im tematów do rozmowy. Sama jest sobie winna i nie budzi we mnie współczucia. Aż tu nagle w zeszłym tygodniu odkryłam, że nie mogę znieść tej jego maniery odkładania przeżutych kawałków jedzenia na talerz. Wiem, że to błahostka, ale…
Irina chciała właśnie wykrzyknąć, że jej mąż robił to samo, kiedy w nagłym przebłysku zrozumiała całą prawdę. Rozwód przed świętami. Odpowiednia pozycja, wysokie dochody…
Jej rozmówczynią była nowa narzeczona Arnta!
Zakryła dłonią mikrofon, by zaczerpnąć tchu.
Co teraz?
Miała ochotę rozłączyć się, ale nie mogła tego zrobić. Jęknęła w duchu, kurczowo ściskając słuchawkę i usiłując zapanować nad biciem serca.
Nie znały się. Arnt zadbał o to, by nigdy się nie spotkały, co zresztą nie było takie trudne, bo Inger pochodziła z innego miasta. Tam ją poznał. Teraz mieszkali razem na przedmieściach po drugiej stronie Høyden. Arnt nie chciał pozbywać się swojej praktyki adwokackiej, którą budował od wielu lat.
Inger nie przestawała paplać o ciemnych stronach małżeństwa Arnta. Irina usiłowała zebrać myśli, choć słowa Inger nie pozwalały się jej skupić. Bez zainteresowań, pozbawiona uroku, z ust tamtej płynął strumień coraz to nowych oskarżeń.
W końcu zdobyła się na ostrożne pytanie.
– Obawiasz się, że się rozmyślił? I chce wrócić do żony?
Natychmiast pożałowała swojej odwagi.
– Nie, nie! – krzyknęła Inger. – Nawet mu to nie przyszło do głowy! Skończył z nią. Boję się, że ja też mu się znudziłam. Skoro się odeszło od jednej żony, można odejść od następnej. Może znalazł sobie nową? Młodą i głupią gąskę, która leci na żonatych.
Sama tak się zachowałaś, pomyślała Irina. I nawet nie możesz zrzucić tego na karb młodzieńczej głupoty. Powiedziałaś przecież, słyszałam dobrze, choć usiłowałam zebrać myśli: Chciałam go i miałam do niego prawo, skoro jego tępa małżonka nie potrafiła go przy sobie utrzymać.
Powinna właściwie odczuwać satysfakcję, ale nagle kłopoty tamtej kobiety wydały się jej obojętne. Arnt był Żałosny w tej swojej nieustannej żądzy nowych podbojów. Rzecz jasna, jeśli Inger się nie myliła. Choć wszystko na to wskazywało, nieobecność, irytujące nawyki… Tak, miał już dość Inger.
Ta konstatacja nie wywarła na Irinie specjalnego wrażenia.
Przepełniona poczuciem ulgi i trochę zła na samą siebie za zmarnowane miesiące niepotrzebnego żalu, odnalazła w sobie ten niezbędny ton ciepła i wyrozumiałości, którego trzeba było jej rozmówczyni. Teraz potrafiła zdobyć się na współczucie wobec Inger, choć wciąż dźwięczały jej w uszach obraźliwe uwagi. Powiedziała, że kryzys może być przejściowy, jakieś kłopoty w pracy? Doradziła Inger ostrożność. Najgorsze rozwiązanie to obciążać go winą, zmuszać do zachowań, na które nie ma ochoty. Czekaj i bądź cierpliwa, staraj się ładnie wyglądać, a wszystko się znów ułoży.
Inger podziękowała za słowa, które wyraźnie dodały jej otuchy, i trudna rozmowa dobiegła końca.
Irina zdobyła się na zrezygnowany uśmiech. Skąd brała takie rady? Może były wyrazem czystej złośliwości? Nie, właśnie tak zachowywała się tuż przed zerwaniem. Była cierpliwa, opanowana i zawsze zadbana. W efekcie go straciła.
Teraz to już nie ma żadnego znaczenia, to już nie jej problem. Życie zaczynało nabierać jaśniejszych barw.
Telefon zadzwonił ponownie. Odezwał się filozof, a że trafił na dobry humor Iriny, rozmawiali przez trzy kwadranse. O sztuce, którą zaniedbała, o filmach i literaturze i tysiącu innych miłych rzeczy. Płynęli na tej samej długości fali. Irina odważyła się nawet zapytać o mężczyznę, którego zauważyła na ulicy. Może to był jego brat? Opisała mu jego wygląd.
Filozof milczał przez dłuższą chwilę. Przestraszyła się swojej bezpośredniości i właśnie zamierzała go przeprosić, kiedy odpowiedział twierdząco.
– Wyglądał na bardzo sympatycznego człowieka – Irina usiłowała zatuszować skutki swej nachalności.
– Miło mi to słyszeć – odrzekł chłodno.
Zaraz potem się rozłączył.
Do diabła! Irina rzadko pozwalała sobie na przekleństwa. Zniszczyłam coś ważnego. Teraz już pewnie nigdy nie zadzwoni.
Dzwonek zadźwięczał ponownie. Irina podniosła słuchawkę w nadziei, że to filozof. Tymczasem usłyszała najmniej pożądany głos.
– Cholernie długo gadasz!
Znów ten lubieżny złośnik!
– Wiem, kim jesteś – ciągnął, a Irina przeraziła się nie na żarty. Jak sparaliżowana trzymała słuchawkę przy uchu. – Znamy się – rzucił przymilnie. – Już się kiedyś spotkaliśmy.
A więc to ten wstrętny typ, którego widziała na paradzie muzycznej? Nie, miał wyraźnie co innego na myśli.
– Nie pamiętasz? Nie wypuszczę cię, mówiłaś, bo znikniesz w mroku nocy. Słyszysz? W mroku nocy. Z miejsca poznałem te słowa. No i jestem. Możesz mnie mieć. Skończyło się twoje czekanie.
Ogłoszenie. Powiązał ją z jakimś zdarzeniem ze swego życia. Co za pech!
– Bierzesz mnie za kogoś innego – odrzekła ostrożnie.
– Nigdy nie wypowiedziałam takich słów.
Wyczuł jej strach? Nieznaczne drżenie głosu?
– Bez takich numerów – przerwał jej brutalnie. – Gadaj, gdzie mieszkasz, to zaraz się tam zjawię. Wiem, że mnie pragniesz, a mogę ci sporo zaofiarować. Zresztą widziałaś go, dotykałaś, aż się pokazał w pełnej krasie! Masz na mnie ochotę, mogę przysiąc, poznałem to wtedy po twoich oczach. Dobrze wiem, czego babom trzeba, nieraz mi opowiadały. Przyjadę. Podaj tylko adres i się tak nie kryguj!
Irina wyrwała się z odrętwienia i rzuciła słuchawkę.
Co mam począć? Zgłosić się na policję czy…?
Siedziała sztywno wyprostowana, niezdolna do ruchu. Bała się, że telefon znów zadzwoni, ale nie zdobyła się na to, by wyrwać wtyczkę z kontaktu. Bała się też ciszy. Nerwowego nasłuchiwania odgłosów z zewnątrz.
Dyżur jeszcze się nie skończył, a Irina zawsze dotrzymywała obietnic. Do kogo by zadzwonić? W ostatnich miesiącach odizolowała się od przyjaciół. Marianne? Za późno, z pewnością się już położyła. Filozof chyba się na nią pogniewał. Pastor nie życzył sobie nocnych telefonów.
Siedziała w absolutnej ciszy i nasłuchiwała bicia serca. Zdawało się jej, że ktoś kręci się kolo garażu. Wiatr ucichł, spoza domu nie dochodziły żadne dźwięki. Zatęskniła za widokiem liści kasztana i tańczącej latarni. Co za cisza. Chciała wyjrzeć na ulicę, ale nie odważyła się odsłonić kotar. Tkwiła w pułapce, którą sama sobie zbudowała.
Tej nocy nikt już nie zadzwonił.
Za to następna miała się okazać aż nadto emocjonująca.
Cholernie uparta i niedostępna!
Ale to ona, poznaję ten zarozumiały ton.
Dziś jest czwartek, noc bez dyżuru. Muszę czekać do jutrzejszego wieczoru.
Jakby tu zdobyć jej adres?
Zaraz! Ale ze mnie idiota!
Gazeta, że też wcześniej o tym nie pomyślałem! Przecież musiała podać im swój adres. Teraz jest już za późno, przejdę się do nich jutro.
Mam cię, ptaszku!