ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Sobota, ósmy kwietnia, bardzo wcześnie rano. Dzień ślubu Ginny i Mike'a. Robert wpadł przed chwilą i razem z Michaelem wyprowadzili psy na spacer. Zwykle Robert rzucał w moje okno kamykami, by sprawdzić, czy z nim pójdę. Ale dziś rano tego nie zrobił. Może to miał być męski spacer?

Zresztą i tak bym z nim nie poszła. Nie mam czasu na spacery. Po tym pocałunku w sadzie… Nie chcę… Nie będę… Nawet gdybym musiała wyjechać z kraju, by uniknąć pokusy. Trzeba przetrwać jakoś ten dzień. Robert na pewno zapomni, że zaprosił mnie na lunch i odkryje moją ucieczkę do Londynu, gdy już będzie za późno.

Kościół był wspaniale udekorowany. Drzwi wejściowe i bramę otaczały girlandy z żółtych i białych kwiatów, a każdą ławkę w kościele zdobiły kokardy i lśniące gałązki bluszczu. I Ginny wyglądała tak pięknie…

Daisy wiedziała, że płacz na ślubie był rzeczą jak najbardziej naturalną, ale w jej przypadku to było coś więcej niż zwykłe wzruszenie.

Gdyby przynajmniej Robert nie włożył tej idiotycznej, żółtej kamizelki! Zupełnie się tego nie spodziewała. Przygotowała się na wszystko, tylko nie na to. Zrobił to dla niej. Wiedziała, że zrobił to dla niej i teraz oczekiwał, patrząc na nią z lekkim uśmiechem, że doceni jego wysiłek.

Próbowała. Naprawdę próbowała. Dokonywała nadzwyczajnych wysiłków, by uśmiechnąć się niefrasobliwie i przyjaźnie. Ale nie potrafiła. Wiedziała, że łzy spłynęłyby po jej policzkach i zniszczyłyby wspaniały makijaż, zrobiony specjalnie na tę okazję przez wykwalifikowaną kosmetyczkę z Londynu.

Wbiła wzrok w uroczy, mały bukiecik, który trzymała w ręce, i udawała, że nie dostrzega wymownego spojrzenia Roberta.

Japonia. Uchwyciła się tej myśli. Miała już spakowaną torbę i zarezerwowany bilet. Kochany George nie tylko pozwolił jej wyjechać, ale jeszcze skontaktował się z przyjaciółmi, u których będzie mogła się zatrzymać. A może chciał, żeby wyjechała? Powiedział przecież, że brak jej instynktu kupieckiego i powinna poświęcić się pracy naukowej. Może miał rację…

W nocy z niedzieli na poniedziałek nie zmrużyła oka z powodu pocałunku Roberta. Rzucała się bezsennie z boku na bok i bez przerwy prześladowały ją słowa matki:,jaki ojciec, taki syn" oraz „biedna Jennifer". Wyobrażała sobie, że za trzydzieści parę lat ludzie będą o niej mówić „biedna Daisy". Kochała Roberta Furnevala, a on był dokładnie taki sam, jak jego ojciec…

Gdy w poniedziałek rano zjawiła się w galerii, George zakomunikował, że wygrali dziesięć funtów na loterii, po pięć na głowę. Wygrana na loterii! To było zrządzenie losu i znak niebios. Dziadek zostawił jej w spadku trochę gotówki, która miała stanowić posag. Daisy uznała, że posag nie będzie jej potrzebny. Nadszedł czas, by zrealizować swoje marzenia.

Przez następną godzinę mętnie tłumaczyła szefowi motywy swej decyzji. George dał jej chusteczkę i cierpliwie wysłuchał potoku bezładnych słów. Słuchał o bólu, skrywanej namiętności, o miłości. Zaparzył zieloną herbatę w specjalnym czajniczku i, podczas gdy Daisy popijała ją drobnymi łykami, wykonał kilka ważnych telefonów do swoich przyjaciół. Potem odesłał ją do domu, by poczyniła stosowne przygotowania.

Nadszedł czas realizacji marzeń. Już jutro będzie w drodze do Tokio. Czeka ją nowe życie, w którym odkryje tajemnice i piękno obcej kultury.

A Robert włożył tę żółtą kamizelkę i wprowadził zamęt w uporządkowane już zdawałoby się myśli.

Zły sen.

Poprzez łzy widziała, jak Michael całuje Ginny. Potem szła u boku Roberta za nowożeńcami do zakrystii, aby podpisać akt ślubu. Najpierw zrobił to Robert.

– Ręka bardzo mi się trzęsie – szepnęła, gdy podawał jej pióro.

Wyjął chusteczkę, podniósł brodę Daisy i delikatnie osuszył łzy, tak by nie rozmazać makijażu. Na jedną ulotną chwilkę przymknęła oczy i pozwoliła mu się pocieszać.

– Oddychaj głęboko – poradził.

Zrobiła, co jej kazał, potem wzięła od niego pióro. Patrzył na nią pełnymi sympatii, ciepłymi, współczującymi oczami. To było takie dziwne… I takie nierealne.

Gdy dopełniono wszystkich formalności, wziął ją za rękę i mocno ściskał jej palce, gdy za parą młodych opuszczali zakrystię, a potem kościół.

Nieco zmieszana zerkała na pozostałe druhny. To nie tak miało być. Ale Robert naprawdę zapomniał o trzech olśniewających brunetkach, które im towarzyszyły.

Na przyjęciu druhny próbowały, naprawdę próbowały, używając rozmaitych sztuczek, zwrócić na siebie uwagę Roberta, zwabić go do jakiegoś cichego zakątka, ale okazało się, że nawet wspaniały, wiktoriański ogród zimowy nie zdołał go przyciągnąć. Oczywiście, Robert zachowywał się uprzejmie i jak zwykle był duszą towarzystwa, ale taki sam był dla wszystkich kuzynek, ciotek i babć oraz innych gości na przyjęciu.

Po raz pierwszy w życiu nie flirtował. To wprawiło Daisy w nie lada zdenerwowanie.

Uroczyste mowy zostały wygłoszone, państwo młodzi poszli się przebrać, a Robert gdzieś zniknął. Daisy skorzystała z okazji i wyślizgnęła się na taras, by uciec na chwilę od gwaru i hałasu panującego w sali balowej. Jeszcze tylko kilka minut. Gdy Ginny i Mike wyjadą, ona również ucieknie.

– Do świętego Ducha nie zdejmuj kożucha. – Robert przeszedł przez taras, zdjął z siebie żakiet i zarzucił go Daisy na ramiona. – Założę się o wszystko, że nie masz niczego pod tą sukienką – zażartował.

– Dziękuję. – Odwróciła się, czując przy sobie ciepło jego ciała. – Tam jest trochę za głośno – usprawiedliwiała się.

– Jest o wiele za głośno – powiedział, opierając się o balustradę. – To wspaniały ślub. Jeśli lubi się tego typu imprezy.

– Muszę cię rozczarować, ale ja nie lubię. Pewnie zaraz powiesz, że nie jestem romantyczna…

– A jak sobie wyobrażasz własny ślub?

Odwróciła się i popatrzyła na niego przez chwilę, a potem znów odwróciła wzrok.

– Nie zamierzam wychodzić za mąż. Zamyślam zająć się pracą naukową w dziedzinie sztuki orientalnej i podróżować po świecie.

– Poczynając od Japonii.

Przez moment, przez ułamek chwili przemknęło jej przez myśl, że odkrył jej sekret. Ale nie pozostawił jej czasu na myślenie.

– Jeśli jednak zdecydujesz się wziąć ślub, kogo chciała byś na nim widzieć? – spytał.

Mimo wszystko poczuła ulgę, że zmienił temat i zrobiła się gadatliwa.

– Och, myślę, że dwoje ludzi w jakimś cichym, spokojnym i pięknym miejscu wystarczą sobie za całe towarzystwo.

– A więc żadnych druhen? – Popatrzył na swoją kamizelkę. – I żadnego żółtego aksamitu?

– I ani jednego drużby! – zapewniła go.

– Zgadzam się z tobą w zupełności. Wyjdziesz za mnie?

Wybuchnęła śmiechem.

– Czy nie masz lepszych pomysłów, Robercie? Czy nie powinieneś teraz przywiązywać balonów albo starych butów do samochodu nowożeńców?

– To już zrobione.

– W takim razie, może zajmiesz się uwodzeniem druhen albo czymś podobnym.

Zerknął na nią wymownie.

– Zgłaszasz się na ochotnika?

– Robercie…

– Robert! Daisy! Ach, tu jesteście. – Sarah z rozwianymi od tańca włosami i głupim uśmiechem przyklejonym do ładnej buzi pojawiła się na tarasie. Gdy uważniej przyjrzała się siostrze i Robertowi, przystanęła w pół kroku. Zrozumiała, że przerwała jakąś bardzo ważną rozmowę. – Przepraszam… ale Ginny i Michael właśnie wyjeżdżają…

– Już idziemy. – Daisy oddała Robertowi żakiet i szybko wmieszała się w tłum gęstniejący na dole ozdobnej klatki schodowej. Ginny, stojąca z bukietem w ręku na górze schodów, na widok Daisy uśmiechnęła się i rzuciła bukiet ponad głowami zebranych gości.

Ktoś stojący za nią chwycił bukiet. Rozległ się głośny szmer. To był Robert. Stał za Daisy i złapał kwiaty, które Ginny rzuciła w tę stronę.

Była to okazja do ciętego dowcipu, jakiejś ostrej, znaczącej uwagi, która wszystkich by rozśmieszyła. Ale Daisy całkiem zabrakło konceptu i gdy Robert z lekkim ukłonem przekazał jej bukiet, potrafiła jedynie go przyjąć przy wtórze chóralnych „achów" i „ochów", rozlegających się wśród zgromadzonych gości.

Trwało to zaledwie kilka sekund, ale jej wydawało się, że minęła wieczność, nim wszyscy wyszli za Michaelem i Ginny przed dom, by wśród błysków fleszy pomachać nowożeńcom na pożegnanie.

– Nie rozumiem. Co się stało? – Jakby samo latanie nie było już dość stresujące, pomyślała z irytacją. – Rezerwacja została przecież potwierdzona w ubiegłym tygodniu.

Pracownica biura podróży obdarzyła Daisy profesjonalnym, w zamyśle uspokajającym uśmiechem.

– Wczoraj próbowaliśmy się z panią skontaktować, niestety, bezskutecznie – powiedziała. – Ale właściwie nie ma wielkiego problemu. Znaleźliśmy dla pani miejsce w innym samolocie odlatującym za pół godziny.

Był to jednak lot z przesiadką w Delhi i jednodniową przerwą w podróży. Daisy nie była z tego powodu szczęśliwa. Specjalnie zarezerwowała lot bezpośredni, by przeżywać jak najmniej startów i lądowań…

– Przeniesiemy panią do pierwszej klasy – ciągnęła gładko kobieta – i będzie pani mogła uczestniczyć w dodatkowej wycieczce…

Nie było sensu się złościć. To nie była wina tej kobiety, że nastąpiło przekłamanie w komputerze. Zadzwoniła do matki, by powiadomić ją o zmianie planów.

– Przekaż wiadomość George'owi, dobrze? Niech zawiadomi swoich przyjaciół w Tokio, by nie wychodzili na ten samolot.

– Oczywiście, kochanie. Przyślij mi kartkę z Tadż Mahal!

– Skąd…?

– I życzę ci szczęścia, kochanie.

Nim zdążyła o cokolwiek zapytać, matka odłożyła słuchawkę. Pożegnała się z nią niezwykle czule… Daisy złożyła dziwne zachowanie matki na karb wzruszeń ślubnych i wypitego szampana.

Ale Tadź Mahal?

Nie przypuszczała, że jej matka tak dobrze znała Indie. Zaraz, skąd w ogóle wiedziała o przesiadce w Delhi? Przecież plany podróży uległy zmianie dosłownie w ostatniej chwili… Och, zapewne tak się mówi do każdego, kto po raz pierwszy odwiedza Indie. Przyślij mi pocztówkę z Tadż Mahal…

Rozchmurzyła się nieco. Jeśli rzeczywiście oferowano jej dodatkową wycieczkę na pewno z niej skorzysta. Usiadła na swoim miejscu w pierwszej klasie i wyjęła książkę. Bardzo nie lubiła tych chwil przed startem, kołowania na pas startowy, ryku silników…

– Proszę ustawić fotele w wyprostowanej pozycji i zapiąć pasy.

Wiedziała, że to głupie. Znała przecież statystyki. Więcej ludzi zabijało się, wypadając z łóżka… Mimo wszystko mocno chwyciła się fotela i zamknęła oczy.

Ktoś zajął miejsce obok niej. Usłyszała trzask zapinanego pasa. Wiedziała, że wygląda jak idiotka, ale nic nie mogło zmusić jej do otwarcia oczu, zanim samolot bezpiecznie nie wzbije się w powietrze.

Nic – prócz chłodnej ręki, która nagle przykryła jej dłoń. I głosu Roberta.

– A więc to prawda.

Niedowierzanie było silniejsze niż strach. Odwróciła głowę i otworzyła oczy.

– Robert? – Choć widziała go, trzymał ją za rękę, nadal nie mogła uwierzyć.

– Myślałem, że wolisz popłynąć statkiem.

– Nie mogłam sobie na to pozwolić.

– Słyszałem, że wygrałaś na loterii.

– Dziesięć funtów. A właściwie pięć, ponieważ podzieliliśmy się z George'em… – Urwała. To w ogóle nie było ważne. – Co tutaj robisz?

– Trzymam cię za rękę. I lecę do Indii, by tam pracować w banku. Proszę cię, byś za mnie wyszła. Niekoniecznie w takiej kolejności. Mam jeszcze tydzień do rozpoczęcia nowej pracy.

Samolot ruszył, ale Daisy nawet tego nie zauważyła. Tak bardzo chciała, by to, co powiedział Robert, było prawdą, że na chwilę głos jej odebrało.

– Jedziesz do Indii? – wykrztusiła po chwili milczenia. – Co za zbieg okoliczności…

– Nazywanie tego zbiegiem okoliczności byłoby lekką przesadą. Wyjdziesz za mnie, Daisy?

To nie mogła być prawda!

– Lecę do Japonii.

– Indie są po drodze.

– Tylko wtedy, gdy leci się z przesiadką. Jak długo tam zostaniesz?

– Jak długo będzie trzeba. Znowu mi uciekasz, Daisy. Znowu ukrywasz się przede mną. – Samolot zakręcił na pasie startowym. – Obydwoje uciekaliśmy od siebie, ale czas już przestać. Wyjdziesz za mnie?

Ryk silników był coraz potężniejszy.

– Nie należysz do mężczyzn, którzy się żenią, Robercie.

– Nasłuchałaś się plotek. Ale ja też.

– Rozumiem, o co ci chodzi. Myślisz sobie: „Do diabła, to jest Daisy. Teraz, gdy już zobaczyłem jej nogi, chciałbym dodać ją do swojej kolekcji. Ale nie mogę uciąć sobie z nią małego romansu, ponieważ…"

– Ponieważ Mike nigdy by się do mnie odezwał, a twoja matka, niech Bóg broni, zaatakowałaby mnie wałkiem do ciasta. Czy to właśnie masz na myśli? – Gdy milczała, dodał: – Wiem, o co ci chodzi. To fakt, że zrozumienie problemu zajęło mi trochę czasu i potrzebowałem nawet pewnej pomocy.

– Pomocy? – Czyjej pomocy? Czego jeszcze miała się dowiedzieć?

– Mike udzielił mi pewnych wskazówek. Powiedział, że jesteś w kimś zakochana. Od zawsze. Strawiłem całe dnie, usiłując dociec, przez kogo tak cierpisz… Zamierzałem się z nim porachować.

– Och.


– Jakie jest hasło do twojego komputera? Ta rozmowa była surrealistyczna.

– Królik.

– Królik? – Z niedowierzaniem potrząsnął głową.

– Czy to ma jakieś znaczenie? – Niczego nie rozumiała.

– Teraz już nie. – Mocniej ścisnął jej rękę. – Czy wspomniałem ci, że Monty wiedział? Podkreślił, że jesteś jedyną dziewczyną, którą nigdy się nie znudziłem i do której zawsze wracałem.

– Monty tak powiedział?!

– Też byłem zaskoczony. Ale to jego specjalność, moja droga. Żyje z obserwowania natury ludzkiej. W dodatku matka powiedziała mi, że musiałaś widzieć, jak całowałem Lorraine Summers, ponieważ od tamtej pory zaczęłaś mnie unikać. Ale, cóż, byłaś o wiele za młoda na poważny związek, Daisy. A ja o wiele za młody, by czekać. Teraz proszę, wyjdź za mnie.

Coraz trudniej przychodziło jej ignorować to pytanie. Ale próbowała nadal.

– Czy twoja matka o tym wie? O tym, że tu jesteś?

– Wszyscy wiedzą. Daj spokój, Daisy. Wiem, że chcesz…

– Przestań! – Przyłożyła wolną rękę do czoła. – Przestań! – Zaczęło trząść samolotem. – Muszę pomyśleć.

– Ponieważ znów uciekasz. Ale tym razem ci nie pozwolę. – Wziął ją za drugą rękę. – Zawsze wydobywałaś ze mnie to, co najlepsze, Daisy. Nigdy cię nie okłamałem. I teraz też nie kłamię. Kocham cię. Zawsze cię kochałem. Jeśli każesz mi to udowodnić, to będę czekać. Myślę jednak, że obydwoje czekaliśmy już wystarczająco długo.

Puścił jej rękę i ujął twarz w obie dłonie. Nie mogła teraz uniknąć jego wzroku – tych oczu, które obiecywały wieczną miłość.

– Proszę cię, powiedz, czy wyjdziesz za mnie?

Pędzili po pasie startowym, a serce waliło jej w rytm potężnych silników. Ryzyko. Życie było ryzykowne. Ale znała Roberta. Nigdy nie kłamał, nigdy nie oszukiwał. Był podobny do ojca, ale także do Jennifer. Serce, które raz komuś odda, nigdy nie będzie należało do kogoś innego. A prawda była tak jasna jak światło słoneczne ponad chmurami.

– Napiją się państwo szampana?

Popatrzył na nią.

– Masz ochotę na szampana, Daisy?

Jeden długi, drżący oddech – i była stracona.

– Tak, proszę. – Gdy podał jej kieliszek, spytała: – Poczekaj, jednego nie rozumiem. Skąd wiedziałeś, że polecę tym samolotem? Miałam lecieć bezpośrednio do Tokio.

Robert stuknął kieliszkiem o jej kieliszek.

– Na szczęście zawsze można obwinić komputery. I agentkę z biura podróży, która ma romantyczną duszę.

– A więc ty to wszystko uknułeś?

– Z małą pomocą przyjaciół. Gdy George wszystko dla ciebie załatwił, opadły go wątpliwości, czy postąpił właściwie, zadzwonił więc do mojej matki po radę. A ponieważ ona znała moje uczucia, zadzwoniła do mnie.

– Ale ktoś mnie oczekuje w Tokio…

– Przyjaciele George'a zostali powiadomieni, że możesz się spóźnić – powiedział delikatnie. – Wybór należy do ciebie. Wyjdź za mnie. Pojedziesz do Japonii w przyszłym tygodniu, a ja dołączę do ciebie, gdy tylko będę mógł. Albo zostań ze mną i pojedziemy tam razem. Wezmę roczny urlop i poświęcę go na studiowanie życia codziennego Japończyków. A ty będziesz robić, co zechcesz.

– Wszystko dokładnie zaplanowałeś, prawda?

– W końcu jestem finansistą. Opracowywanie planów to moja specjalność. Ale muszę ci wyznać, że miałem ciężki tydzień.

– Dlaczego więc nie powiedziałeś mi tego wszystkiego, zanim wyjechałam?

– Zbyt wiele się działo. Zbyt wiele spraw odwracało uwagę. – Uniósł jej dłoń i pocałował. – Pomyślałem, że na to, aby cię przekonać, będę potrzebować każdej minuty z tych dziewięciu godzin bez zabłoconych psów i sióstr w nieodpowiednich momentach przerywających rozmowę – dziewięciu godzin, gdy jesteś bezpiecznie przypięta pasem do siedzenia i nie masz możliwości ucieczki.

– Trafiłeś na moją chwilę słabości. – Uśmiechnęła się szeroko. – Ale było to wspaniałe lekarstwo na strach przed lataniem. – Chwyciła jego dłoń i dotknęła nią swego policzka. – Chyba zostanę z tobą, Robercie, jeśli zawsze będziesz trzymać mnie za rękę podczas startów.

Daisy miała na sobie czerwono-złote ślubne sari, a Robert kremowy, tropikalny garnitur. Wszystkie sprawy urzędowe zostały pomyślnie załatwione i teraz siedzieli objęci, patrząc na najpiękniejszy na świecie pomnik miłości i jego lustrzane odbicie w spokojnej wodzie. Trzymali się za ręce i myśleli o przyszłości.

A potem, gdy ogromny blady księżyc pojawił się na czarnym nieboskłonie, Robert zwrócił się do Daisy:

– Kocham cię. Zawsze będę cię kochać.

A Daisy odpowiedziała:

– Ja też cię kocham. Zawsze cię kochałam.

Dotknął misternie wykonanego, złotego pierścionka, który miała na palcu, a następnie uniósł jej dłoń do ust.

– Czekanie, moja ukochana, dobiegło końca. – A potem wziął ją w ramiona i pocałował.

Загрузка...