Sobota, dwudziesty piąty marca. Kupiłam te buty. Są piękne i kosztowały majątek. Wydałam wszystkie pieniądze, jakie dostałam od taty na urodziny. Mam wielką ochotę wystąpić w nowych pantoflach na przyjęciu u Monty'ego! I pewnie bym tak zrobiła, gdyby nie Robert… Ciekawe, czy ktokolwiek zauważył, że ubieram się inaczej, gdy mam się spotkać z Robertem. Być może Michael… Jestem pewna, że mój brat zna prawdę, ale nigdy nie wspomniał o tym ani słowem. A zatem nadal będę jedynie cierpliwą słuchaczką, pocieszającą Roberta po rozstaniu z kolejną dziewczyną. I nadal będę wracać sama do domu po przyjęciach…
Daisy miała mnóstwo czasu na przeglądanie swojej garderoby i wybór odpowiedniego stroju na wieczorne przyjęcie. Miała też mnóstwo czasu, aby wymyślać sobie od idiotek.
Mogła zjeść kolację z Robertem w jakiejś wytwornej restauracji, a zamiast tego z powodu fałszywej dumy przeżuwała bez apetytu kanapkę z serem i oglądała głupi program rozrywkowy w telewizji. I choć wmawiała sobie, że wykazała się dużym rozsądkiem, z minuty na minutę miała coraz gorszy humor.
Chyba pora coś zmienić w swoim życiu. Wyłączyła telewizor, odłożyła nadgryzioną kanapkę i znów zaczęła przeglądać garderobę. Mimo wszystko powinna chyba poszukać sobie chłopaka, choćby tylko po to, aby ostudzić nadmierny zapał matki, która gotowa siłą zmusić córkę do zamążpójścia.
Oczywiście nie mogła konkurować z pięknymi dziewczynami Roberta, ale nie narzekała na brak powodzenia u płci przeciwnej. Młodzi mężczyźni, których Robert przydzielał jej często jako eskortę, gdy sam urywał się z przyjęcia z jakąś nowo poznaną panienką, nie pozostawali obojętni na wdzięki Daisy. Chcieli się z nią umawiać, dzwonili, nagabywali…
Och, nie! Nie zrobiłby chyba czegoś podobnego! Zaczerwieniła się na samą myśl, że Robert być może ich do tego zachęcał. Czyżby zabierał ją na przyjęcia po to, aby umożliwić jej poznanie kogoś odpowiedniego? A może jej matka go o to prosiła?
Tak, matka byłaby do tego zdolna, pomyślała z rezygnacją. I Daisy mogła być jedynie wdzięczna losowi, że w głowie jej rodzicielki nigdy nie zaświtał pomysł, by wyswatać swą latorośl z samym Robertem. Najprawdopodobniej uznała, że młody Furneval jest nieosiągalną partią dla takiej przeciętnej dziewczyny, jak jej córka.
Wyciągnęła z szafy jedwabne szare spodnie. Zamierzała włożyć do nich czarny prosty sweter. Był to zestaw bez wątpienia elegancki, niemniej jednak nudny i nie rzucający się w oczy. Gdyby szła na przyjęcie bez Roberta, z pewnością wybrałaby coś bardziej ekstrawaganckiego.
A może mimo wszystko powinna pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa? Skoro Robert popychał ją w ramiona swych młodych podwładnych z banku, to przecież i tak nie miało znaczenia, w co się ubierze, nieprawdaż?
Do diabła! Dlaczego wszystko musi być takie skomplikowane? Chciała być jego przyjaciółką. A przyjaciół nie traktuje się protekcjonalnie…
Zamrugała powiekami, ale nie zdołała powstrzymać łez, które spływały teraz wolno po policzku. Tak bardzo pragnęła być rozsądna – ale w wypadku jej miłości do Roberta, rozum zawodził. Nie robiły na niej wrażenia ani jego odpowiedzialne stanowisko w banku, ani jego pieniądze czy szybkie samochody lub oszałamiająca męska uroda. Kochała go bez tych paradnych dodatków. Zawsze go kochała. I nic nie mogła na to poradzić.
Długo łudziła się, że wyjazd na studia położy kres temu zauroczeniu. Naprawdę miała nadzieję, że pozna na uczelni mężczyznę, dzięki któremu będzie potrafiła zapomnieć o Robercie. Może nie rozglądała się zbyt uważnie? A może w głębi duszy wcale nie chciała nikogo poznawać?
Nadszedł jednak czas, by zamknąć ten rozdział, położyć kres głupiej grze, w która się uwikłała. Powinna wycofać się, nim uczyni coś naprawdę szalonego.
Wierzchem dłoni wytarła policzek z mocnym postanowieniem, że zajmie się czymkolwiek, byle tylko mieć jak najmniej wolnego czasu. Kiedyś chciała się nauczyć robić na drutach…
Och, na litość boską! Nie będzie kręcić się wokół Roberta i czekać, aż raczy z nią zatańczyć. Dziś wieczorem znajdzie sobie kogoś, kto odwiezie ją do domu. A jeśli nie, to z godnością wyjdzie sama…
Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze i obiecała sobie, że poszuka partnera, z którym mogłaby pójść na ślub Ginny. Przynajmniej sprawi przyjemność matce.
Wydmuchała nos i poszła pod prysznic.
Dziś wieczorem nie będzie starała się oszpecić. Postanowiła, że pomaluje paznokcie na jaskrawy czerwony kolor, obficie skropi się perfumami i, zamiast zapleść włosy we francuski warkocz, pozostawi je rozpuszczone. Nie była to elegancka fryzura. Jej włosy nie mogłyby konkurować miękkością z jedwabiem, nie miały blasku, nie układały się kokieteryjnie, nie chwytały promieni światła, krótko mówiąc – nie wyglądały tak wspaniale, jak w reklamie szamponu. Najlepszym rozwiązaniem byłoby ogolenie głowy do gołej skóry, pomyślała ponuro, starając się choć trochę uładzić niesforną burzę loków. Ale nawet dobra, miła, słodka Ginny nie zgodziłaby się na skinheada w roli druhny.
Ostry dzwonek do drzwi przerwał te bezsensowne rozważania. Zerknęła na zegarek; dochodziła za piętnaście dziesiąta. Przyszedł za wcześnie, a zatem nie potrafił się pogodzić z jej nową taktyką postępowania. To było naprawdę niezwykłe. Naciskając guzik domofonu, uśmiechnęła się do siebie.
– Jesteś za wcześnie.
– Wypiję drinka i poczekam – poinformował ją Robert beznamiętnym tonem.
Wpuściła go do budynku i poszła do sypialni, aby pomalować usta na taki sam czerwony kolor, na jaki wcześniej pomalowała paznokcie.
– Wino jest w lodówce! – zawołała z sypialni, patrząc nerwowo na swe odbicie w lustrze i zastanawiając się, czy nie posunęła się za daleko.
– Nalać ci kieliszek?
– Poproszę. – Musiała coś wypić. Na dobry początek. Wpięła w uszy długie srebrne kolczyki, potem założyła nowe buty. Uznała jednak, że przy tym stroju nikt ich nie zauważy, zdjęła je więc i ganiąc się w duchu za tchórzostwo, włożyła pantofle na płaskim obcasie.
Robert – wysoki, o silnych ramionach, prezentujący się oszałamiająco w jasnym garniturze i ciemnozielonej koszuli – na jej widok zatrzymał się w drzwiach. Popatrzył na szerokie jedwabne spodnie oraz na obcisłą czarno-srebrną bluzkę, która przypominała trykot tancerki baletu, i nie powiedział ani słowa.
Musiał pomyśleć, że Daisy wygląda jak mała dziewczynka, która całe popołudnie bawiła się kosmetykami matki, był jednak zbyt dobrze wychowany, aby to powiedzieć. Daisy zauważyła dziwny wyraz jego twarzy i miała ochotę pobiec do łazienki, zmyć makijaż i wyszorować twarz mydłem.
– Wychodziłaś…? – spytał z lekkim wahaniem, podając jej kieliszek.
Przez moment nie zorientowała się, o co mu chodzi.
– Nie mogłaś pójść ze mną na kolację – przypomniał, mrużąc oczy.
– Och, tak… – Zastanawiała się przez chwilę. – Byłam zajęta… sprawami zawodowymi. – Chwyciła się tej wymówki jak ostatniej deski ratunku. Nie mogła dopuścić, by się domyślił, że po prostu chciała mu utrzeć nosa.
– Oglądałaś coś interesującego? Gdybym wiedział, poszedłbym z tobą. Szukam urodzinowego prezentu dla mamy.
– Na przykład czego? – spytała, by odwrócić jego uwagę od właściwego tematu.
– Jeszcze nie wiem. To powinno być coś wyjątkowego. Co oglądałaś? – nalegał, nie dając za wygraną.
– Właściwie nic ciekawego…
Uniósł brew i powstrzymując się od dalszych komentarzy, upił łyk wina.
– Nie uwierzył jej. Ale co innego mogła powiedzieć? Nie chciała się przyznać, że wolała zostać w domu i oglądać telewizję, zamiast zjeść z nim kolację. Nie zrozumiałby powodów, a ona nie miała ochoty niczego mu wyjaśniać.
– Wychodzimy? – spytała.
Robert Furneval skinął na taksówkę.
– Mogliśmy pójść piechotą – powiedziała Daisy, wsiadając do auta.
– Jeśli rzeczywiście pracowałaś, zasługujesz na to, by pojechać taksówką
Jeśli… Dlaczego, do diabła, to powiedział? Instynktownie przeczuwał, że nie była z nim szczera. Tak, miała dziwnie skruszoną minę, a jednocześnie wyglądała niezwykle powabnie… Gdyby George Latimer był trzydzieści lat młodszy, Robert zacząłby podejrzewać przyjaciółkę o romans z szefem.
Oczywiście, to śmieszne. Ale skoro była zajęta do wpół do dziesiątej, nasuwało się podejrzenie, że spotyka się z żonatym mężczyzną, który o określonej porze musi wrócić da domu. Zerknął na nią z ukosa. Nawet w mroku panującym w taksówce zauważył, że oczy jej bardzo błyszczały. No i tu rumieńce… Ale czy Daisy wplątałaby się w taki romans?
Myślał, że ją dobrze zna, jednak nagle przyszło mu do głowy, że właściwie niewiele potrafiłby powiedzieć o jej życiu osobistym. Jak spędzała wolne wieczory? Czy z kimś się spotykała?
Nigdy dużo o sobie nie mówiła. Może dlatego, że rzadko o coś pytał? Nie, to nieprawda. Potrafił przecież rozmawiać z kobietami, a szczególnie z Daisy, którą znał od dziecka. Nagle jednak dziewczyna, siedząca obok niego w taksówce, wydała mu się prawie obca.
Zawsze myślał o niej jak o młodszej siostrze Michaela. Wesoła, zabawna dziewczyna, która nigdy nie robiła problemu, że zabłoci nogi nad rzeką. Ale dziś wieczór jej oczy lśniły, a policzki dosłownie płonęły. Domyślał się, co to oznacza… Ponieważ jednak chodziło o Daisy, czuł się wyjątkowo niezręcznie. Prawie tak, jakby przypadkiem odkrył czyjąś tajemnicę.
Zauważyła właśnie, że na nią zerka, uniosła pytająco brwi i uśmiechnęła się lekko.
– Co się stało, Robercie? Nadal tęsknisz do porywającej Janine? – zażartowała.
Odetchnął z ulgą. Nie, Daisy się nie zmieniła. To on był dziwnie spięty.
– Urażona duma, nic więcej – powiedział.
– Robisz się nieostrożny, Robercie – wytknęła mu. – Pewnego dnia obudzisz się na czele orszaku ślubnego w charakterze pana młodego.
– Och, przestań mi dogryzać.
– W porządku. Ale powiedz mi, z którym to miłym człowiekiem planujesz odesłać mnie dzisiaj do domu?
– Kto ci powiedział, że planuję cię z kimś odsyłać?
– W określonych sytuacjach zawsze tak robisz.
– W określonych sytuacjach?
– No wiesz… – Przycisnęła dłonie do serca i zaczęła go naśladować: – Co za wspaniała rudowłosa piękność! Poszedłbym z nią do klubu… Ale, o Boże, co zrobię z Daisy? – Uśmiechnęła się złośliwie. – Mam na myśli właśnie takie sytuacje.
– Och, znów mi dokuczasz! Dziś, moja panno, osobiście odprowadzę cię do domu i…
– I?
Mógł zażartować na temat chłopców, którzy ją odprowadzali, ale wiedział przecież, że poza „dobranoc" i „dziękuję", do niczego więcej nigdy nie doszło.
– Ale mnie nie wystarczy zwykłe „dobranoc" i uścisk dłoni – powiedział buńczucznie. – Za swą fatygę spodziewam się dostać kawę i wielką kanapkę z bekonem.
– Skąd wiesz, że oni zadowalają się uściskiem dłoni? – spytała zaczepnie. – Czyżby składali ci raporty?
– Oczywiście – skłamał bez zastanowienia. Nie musieli nic opowiadać, ich rozczarowane miny mówiły same za siebie. – Zawsze pytam, czy dotarłaś bezpiecznie do domu.
– I nigdy nie przyszło ci do głowy, że może nie mówią całej prawdy?
– Nie ośmieliliby się kłamać.
– Czyżby? – Otwarcie z niego kpiła. – Uważaj, Robercie, ponieważ pewnego dnia możesz stracić kontrolę nad sytuacją. A jeśli rzeczywiście potrafisz oderwać się od wspaniałej rudowłosej albo blondynki czy brunetki, dostaniesz tyle kawy i kanapek, ile tylko zdołasz pochłonąć.
– Dzisiaj wieczorem nie mam zamiaru szaleć, będę się oszczędzać dla uroczych druhen. Powiedziałaś przecież, że są urocze, nieprawdaż?
– Olśniewające. Opowiem ci o nich wszystko, jeśli zaprosisz mnie w przyszłym tygodniu na kolację, zgoda?
– Wiedźma – wymamrotał pod nosem, gdy taksówka zwolniła.
Wysiadł pierwszy, ale nim zdążył zapłacić kierowcy, Daisy już wmieszała się w tłum gości, serdecznie przez nich witana. Należała do tych dziewczyn, które chętnie zapraszano na przyjęcia. On też chętnie przebywał w jej towarzystwie… I nagle doszedł do wniosku, że właściwie nie widywał się z nią zbyt często.
Ktoś włożył mu do ręki kieliszek. A potem znajomy, który chciał uzyskać poradę na temat korzystnych inwestycji, odciągnął go na bok. Jeszcze później przyczepiła się do niego jakaś dziewczyna, która go znała, a on nie pamiętał jej imienia.
I nagle zobaczył, że Daisy rozmawia z wysokim, jasnowłosym i zupełnie nieznajomym mężczyzną. Z osobnikiem, który patrzył na nią w wielce wymowny sposób.
– Przepraszam – wymamrotał Robert do rozszczebiotanej blondynki i odszedł, rezygnując z wysiłku przypomnienia sobie jej imienia.
Smukły, opalony i uderzająco przystojny mężczyzna był Australijczykiem. Daisy, rozmawiając z nim, głośno się śmiała. Można by pomyśleć, że świetnie się bawiła. Robert poczuł się oszukany. Przecież przyszła tu z nim!
– Czy mogę podać ci coś do picia, kochanie? – zapytał, obejmując ją protekcjonalnie ramieniem.
– Nie, dziękuję – powiedziała, patrząc na niego ze zdziwieniem, ponieważ rzadko zajmował się nią, gdy wychodzili razem na przyjęcie. – Nick się mną opiekuje. Czy już się poznaliście? Nick, to jest Robert Furneval. Nick Gregson.
Robert popatrzył na Australijczyka takim wzrokiem, jakby chciał zasugerować, że ten powinien znaleźć sobie inną partnerkę do rozmowy. Nick spojrzał na Daisy, zawahał się, w końcu wzruszył ramionami i zniknął w tłumie.
– Co się stało? – Daisy odwróciła się do Roberta. – Czyżby żadna blondynka nie złapała się jeszcze na twoje czułe słówka?
– Jesteś dziś rozdrażniona, skarbie. Może wściekasz się, bo przyznałem ci rację, że na ślubie Michaela będziesz wyglądać jak kaczka?
– Słucham?
– Niestety, to prawda, będziesz wyglądać jak kaczka… – powtórzył Robert akurat w chwili, gdy w zatłoczonym salonie zapadła cisza. Wszyscy goście odwrócili się jak na komendę i spojrzeli na Daisy z nie skrywanym zaciekawieniem.
Daisy spłonęła rumieńcem.
– Dziękuję ci, Robercie – powiedziała z pasją. – Naprawdę sprawiłeś mi ogromną przyjemność. – A potem wcisnęła mu do ręki swój kieliszek i obróciła się na pięcie.
Daisy była wściekła. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek przedtem była zła na Roberta. Miała wrażenie, jakby przed chwilą ktoś podał jej sole trzeźwiące. Wrażenie było piorunujące i z niczym nieporównywalne.
Krążąc wśród gości, natknęła się ponownie na opalonego Australijczyka. Daisy zachowywała się wobec niego nadzwyczaj kokieteryjnie, widząc, że Robert co i rusz zerka na nich ze złością, niewiele uwagi poświęcając swojej rozmówczyni – tym razem ponętnej brunetce.
– Czy ty i on…? – Nick gestem głowy wskazał na Roberta, a potem wzruszył bezradnie ramionami, jakby zabrakło mu odpowiednich słów.
Daisy oderwała wzrok od Roberta i skupiła całą swoją uwagę na Nicku.
– Robert i ja? – Roześmiała się z przymusem. – Łączy nas wyłącznie przyjaźń. Znamy się od kołyski. Jesteśmy jak brat i siostra.
– Doprawdy? – Uśmiechnął się szeroko. Miał wspaniałe zęby, olśniewającą bielą kontrastujące z opalenizną. – Twój przyjaciel patrzy na mnie wzrokiem bazyliszka. Może powinniśmy stąd wyjść? Co powiesz na klub?
Właściwie nie miała nic przeciwko temu. Brunetka najwyraźniej zmierzała do opuszczenia przyjęcia z Robertem u boku. Jeszcze pięć minut i Robert całkiem zapomni o kanapce z bekonem… Zapomni, aż do następnego razu… Cóż, sama narzuciła sobie taką rolę i dzięki temu Robert zawsze wracał do niej, gdy chciał się komuś wyżalić. Jeśli nie zrobi teraz żadnego głupstwa, taki stan rzeczy może trwać latami.
A na razie przyjemnie będzie wesprzeć się na ramieniu przystojnego mężczyzny, który jest nią wyraźnie zainteresowany.
Gdy patrzyła na Nicka, przyszło jej do głowy, że zrobiłby wielkie wrażenie na jej matce. A skoro powiadają, że trzeba kuć żelazo, póki gorące…
– Czy masz jakieś plany na weekend za dwa tygodnie? – spytała śmiało.
Nick otworzył usta, potem je zamknął, a jeszcze później znów je otworzył i powiedział:
– Co masz na myśli?
– Nic specjalnego. Zastanawiałam się tylko, czy nie poszedłbyś ze mną na ślub mojego brata.
– Brata czy przyjaciela? – Zerknął na Roberta.
Robert jest drużbą, to mój brat Michael się żeni.
– Bardzo chętnie bym poszedł. Uwielbiam śluby. Ale niestety, będę wtedy w Perth.
– Masz na myśli Perth w Australii? – spytała, mając jeszcze słabą nadzieję, że chodzi o Szkocję.
W odpowiedzi uśmiechnął się szeroko. Zaczynała podejrzewać, że zarabiał na życie, reklamując pastę do zębów.
– Obawiam się, że tak. Ale mimo to możemy umówić się na randkę. Odpuść sobie ślub brata i pojedź ze mną.
Mężczyzna składający tego rodzaju propozycje niewątpliwie musiał być ekscentryczny. Może miał wybujałą wyobraźnię? A może był po prostu pijany? Nie, chyba nie wypił zbyt dużo. W każdym razie na pewno nie był nudny.
– Muszę ci odmówić. Jestem czwartą druhną, rozumiesz?
– Gdyby uciekła na drugi koniec świata z nieznajomym mężczyzną jedynie po to, aby uniknąć roli druhny, matka na pewno by się jej wyrzekła. Co innego, gdyby uciekła, aby wyjść za mąż… Może zostałoby jej to wybaczone, kto wie? I z pewnością mogłaby wreszcie zapomnieć o Robercie…
– Po co aż cztery druhny? – naciskał.
– Tak ma być, i koniec. A poza tym, dlaczego miałabym rozważać taką niedwuznaczną propozycję złożoną mi przez zupełnie obcego mężczyznę.
Nick nie przejął się zbytnio ostatnim argumentem.
– Wyjeżdżam dopiero za trzy dni. Mamy mnóstwo czasu, żeby się lepiej poznać. Zacznijmy może od wspólnego tańca, co ty na to?
– Całe trzy dni? – spytała ironicznie, podczas gdy on zręcznie wyjął jej kieliszek z ręki, a potem objął ją wpół i przyciągnął do siebie. – Nie tracisz czasu, prawda? – dodała.
– Trzeba korzystać z życia.
– Jesteś szalony!
– Dlaczego tak uważasz? Dlatego, że chcę cię lepiej poznać? A może jesteśmy dla siebie stworzeni? Jeśli jednak pójdziesz na ten ślub, a ja polecę do Australii, nigdy się tego nie dowiemy.
– Trudno – odpowiedziała, choć nie sądziła, by istotnie było czego żałować. Podejrzewała, że Nick szukał dziewczyny, która umiliłaby mu czas, jaki pozostał do odlotu do Australii.
– Nie chciałabyś się tego dowiedzieć? – Głos Nicka wyrwał ją z zamyślenia.
– Czego się dowiedzieć?
Pytanie było głupie. Gdy przystanęli na chwilę w skąpo oświetlonym rogu pokoju, Nick pochylił się i zaczął ją całować.
Było przyjemnie, ale Daisy odsunęła się szybko, gdy pieszczota stała się zbyt namiętna. Z pewnym żalem popatrzyła na wysokiego, opalonego faceta. Tak, jej matce Nick z pewnością by się spodobał.
– Przykro mi – powiedziała. – Ale chyba musimy to tak zostawić i żyć w nieświadomości.
Nick roześmiał się szczerze ubawiony.
– Wiesz, naprawdę wpadłaś mi w oko – przekonywał.
– Przepraszam… – Wyzwoliła się z jego objęć, odwróciła i stanęła oko w oko z Robertem.
– Chyba nie zapomniałaś o naszym układzie, prawda? – zapytał, patrząc z wściekłością na Nicka.
– Układzie? Czyżby naprawdę zamierzał odwieźć ją do domu?
– Och, Robercie, na litość boską, poflirtuj sobie z kimś odpowiednim!
– Pozwolisz, że zrobię to później. Najpierw zatańczymy. – Nie czekając na odpowiedź, objął Daisy w talii. – Spytałbym cię, czy dobrze się bawisz, ale to przecież widać gołym okiem – dodał sarkastycznym tonem.
– Owszem, bawię się dobrze – przyznała, gdy poruszali się po parkiecie w rytm muzyki. Tańczyła z nim tak rzadko, że nie zdążyła się do tego przyzwyczaić. Władczo zacisnął ramię wokół jej talii i przez długą, błogą chwilę, czując go tak blisko, zapomniała o całym świecie. Ale w końcu musiała wrócić do rzeczywistości. Ten moment był zawsze bardzo trudny. – Otrzymałam nawet propozycję małżeństwa – rzuciła, aby dodać sobie otuchy.
Słowa te przyniosły pożądany efekt. Robert zatrzymał się, odsunął trochę, a na jego czole pojawiły się głębokie pionowe zmarszczki.
– Wyglądasz na zdenerwowaną – powiedział. – Jakoś inaczej niż zwykle… Powiedz… Czy coś było nie w porządku?
– Nie w porządku? – zdziwiła się. – Może i złamałam mu serce – dodała po namyśle. – Jestem jednak pewna, że wyzdrowieje.
– O czym ty mówisz? – Mocniej ściągnął brwi.
– On mieszka w Australii – wyjaśniła spokojnie. – Gdybym z nim pojechała, nie mogłabym być druhną na ślubie Ginny. Och, wszystko w porządku, Robercie – dodała uspokajająco, widząc oszołomienie na jego twarzy. – Idź już, spełniłeś swój obowiązek. A ja sprawdzę, czy Monty nie potrzebuje kogoś do pomocy przy serwowaniu jedzenia.
Skierowała się do kuchni, ale Robert podążył w ślad za nią jak cień.
– Daisy, moja kochana! – powitał ją radośnie Monty na progu, wręczając jej fartuch. – Przed chwilą dostarczyli te wszystkie pudełka. Nie mam pojęcia, co z tym robić!
– Trzeba to włożyć do piekarnika i podgrzać – poradziła. – Oczywiście, byłoby lepiej, gdybyś podał jedzenie na aluminiowych tackach… Nie sądzę, by ktoś miał ci to za złe.
Gdy przechwyciła z lekka przerażone spojrzenie Monty'ego i Roberta, bez zbędnych słów założyła fartuch i sama wzięła się do roboty. Już po kilku sekundach żałowała, że zamiast zająć się bliższym poznawaniem Nicka Gregsona, zgodziła się pracować w charakterze bezpłatnej pomocy kuchennej.
Trudno. Wzruszyła ramionami i zaczęła pieczołowicie układać jedzenie na tackach. Gdy odwróciła się, by postawić to wszystko na stole, zauważyła, że Robert nadal stoi w drzwiach. Zazwyczaj na przyjęciach nie poświęcał jej tyle uwagi. Czuła się trochę zażenowana jego intensywnym spojrzeniem.
– Tu jest drugi fartuch, jeśli masz ochotę mi pomóc – powiedziała.
Uzyskała pożądany efekt. Ostatecznie przynajmniej pomógł jej przy pasztecikach, a potem wreszcie zniknął bez słowa.
Dwie godziny później miała już dość życia towarzyskiego. Serwowała jedzenie, wysłuchiwała aktualnych plotek, tańczyła więcej niż zwykle. Przyjęcie można by było zaliczyć do udanych, gdyby nie to, że przez cały czas Robert kręcił się w pobliżu i bacznie ją obserwował. Nie chciała, by tak jej się przyglądał… Miał zmarszczone czoło, co świadczyło o niepokoju lub niezadowoleniu. Zawsze sądziła, że wie, jakimi torami podążają jego myśli, ale dziś chyba straciła rozeznanie.
Właściwie nic się przecież nie zmieniło. Nadal pozostawał głównym obiektem zainteresowania wszystkich wolnych dziewczyn na przyjęciu, a nawet kilku zajętych, toteż wcale nie spodziewała się, że będzie miał ochotę na obiecaną kanapkę i kawę. Postanowiła jednak, że tym razem nie pozwoli, by odprowadzał ją do domu ktoś wybrany przez Roberta.
Wykorzystując moment nieuwagi przyjaciela, przemknęła niepostrzeżenie do przedpokoju i wzięła płaszcz. Ale nim dotarła do drzwi, jak spod ziemi wyłonił się Nick.
– Hej! Chyba nie myślisz, że wyjdziesz beze mnie? Jesteśmy prawie zaręczeni, nieprawdaż?
– Nieprawda, nie jesteśmy. – Uśmiechnęła się, mimo wszystko zadowolona, że komuś się wreszcie spodobała. – Przecież wiesz, że to niemożliwe…
– Nie ma rzeczy niemożliwych. Kiedyś w Las Vegas wziąłem ślub z kobietą, której prawie nie znałem.
– Naprawdę? – Dlaczego jej to nie dziwi? – I nadal jesteście małżeństwem?
– Skądże! – Wyglądał na urażonego. – Czy wyglądam na bigamistę? Wiesz, w Las Vegas jest fantastycznie! Dzisiaj ślub, jutro rozwód, rozumiesz?
Nie wiedziała, czy mu wierzyć, czy potraktować jego słowa jak kiepski żart. Obawiała się jednak, że mówił szczerą prawdę.
– Gdzie chciałabyś wziąć ślub? – ciągnął. – Moglibyśmy zatrzymać się w jakimś egzotycznym miejscu. Co myślisz o ceremonii na plaży? To takie romantyczne… Co powiesz na Bali?
Bali brzmiało o wiele bardziej atrakcyjnie niż żółta welwetowa suknia. Ale występ w sukni był torturą kilkugodzinną, a związek z innym człowiekiem… Cóż, małżeństwo było dla Daisy zobowiązaniem na całe życie.
– Mam uczulenie na piasek – powiedziała. – I boję się latać.
– Naprawdę? – Nie wyglądał na zniechęconego. – W takim razie może być ślub na statku. Wystarczy poprosić kapitana…
– To mit, że kapitan może udzielić legalnego ślubu – odparła. Dowcipy Nicka zaczynały ją z wolna nużyć. – W tej chwili interesuje mnie tylko powrót do domu. Bez asysty – dodała, po czym otworzyła drzwi i wyszła na ulicę.
Jednak niełatwo było pozbyć się natrętnego wielbiciela.
– Ulice o tej porze nie są bezpieczne, zwłaszcza dla samotnej kobiety – powiedział, wychodząc za nią.
– A z tobą jestem bezpieczna? – spytała zaczepnie.
– To zależy wyłącznie od ciebie – obiecał. – Słowo harcerza!
Nim zdążyła powiedzieć, że nie wierzy, by kiedykolwiek był harcerzem, Nickowi udało się złapać taksówkę.
– Daisy! – To był Robert. – Tutaj jesteś, kochanie. Szukałem cię wszędzie. Już nie mogę się doczekać na kawę i kanapkę, które mi obiecałaś – powiedział, biorąc ją pod rękę i uśmiechając się serdecznie do Nicka. – Dzięki za załatwienie taksówki, Gregson! O tej porze to graniczy z cudem.
Potem usiadł obok Daisy na tylnym siedzeniu i zatrzasnął drzwi, pozostawiając Nicka Gregsona w kompletnym osłupieniu.