Środa, dwudziesty dziewiąty marca. Nie spałam. Nie zmrużyłam oka. Wreszcie dopadło mnie znużenie, ale gdy Robert wszedł do pokoju, tylko udawałam, że śpię. Kiedy głośno wymówił moje imię, o mały włos się nie zdradziłam! Musnął mój policzek. Tak delikatnie… Gdyby od razu się nie odsunął…
Robert naprawdę spał, gdy Daisy wstała z łóżka. Leżał na plecach z jednym ramieniem odrzuconym na bok; kołdrę miał owiniętą wokół pasa. Wyglądał tak młodzieńczo… Daisy zapragnęła dotknąć jego twarzy, podobnie jak on zrobił to w nocy.
Koniuszkami palców musnęła jego brodę, ale zaraz cofnęła rękę. Lepiej, żeby spał, gdy ona będzie się ubierać. Zabrała ubranie do łazienki, a potem tak szybko i tak cicho, jak tylko potrafiła, wzięła prysznic. Następnie zaparzyła herbatę i jedną filiżankę postawiła na stoliku obok łóżka Roberta.
Przystanęła, ciesząc się chwilą tej nieoczekiwanej intymności. Zapewne druga taka okazja się nie nadarzy. Robert leżał przed nią prawie nagi. Mogła napawać się widokiem doskonale umięśnionych ramion i pięknie sklepionej klatki piersiowej.
– Do widzenia… – szepnęła, a potem, czując pieczenie pod powiekami, pochyliła się i pocałowała go w policzek. – Żegnaj!
Nawet nie drgnął. Nie było powodu, by go budziła. Odwróciła się i cicho wyszła z pokoju.
Roberta obudził telefon. Nieporadnie namacał słuchawkę, potrącając przy tym filiżankę i zalewając zimną herbatą nocny stolik. Zaklął z irytacją.
– Furneval! – rzucił do słuchawki.
W restauracji, gdzie zgromadzili się na śniadaniu uczestnicy aukcji, rozlegał się szum podekscytowanych głosów. Daisy, choć bardzo zdenerwowana, skubnęła co nieco i wypiła kawę. Nim sięgnęła po dzbanek z sokiem, uprzedził ją Monty.
– Pozwól, że ci naleję. Robert jeszcze śpi? – spytał gładko, a widząc, że Daisy mimo woli się rumieni, dodał; – Nie obawiaj się, nie zdradzę waszej słodkiej tajemnicy.
– Nie ma żadnej tajemnicy, Monty.
– Nie? Robert też tak twierdzi. – Monty uśmiechnął się przebiegle. – Ale zgodził się dać mi łapówkę.
– Łapówkę? – Ile w obecnych czasach warta była reputacja? Czy niepokoił się o siebie, czy też o nią? Plotka, że spędził noc z Daisy Galbraith, nie wpłynęłaby w ogóle na jego wizerunek, jej zaś mogłaby tylko przydać intrygującej otoczki… George na przykład byłby zachwycony. A jej matka… – Chyba nie spodziewasz się, że mnie sprowokujesz do zwierzeń? Doskonale wiesz, że ja i Robert jesteśmy tylko dobrymi przyjaciółmi.
– Naprawdę? – Nalał soku pomarańczowego do jej szklanki. – Nie sądziłem jednak, że to aż tak poważne…
– W taką noc jak wczoraj nikt nie wygnałby nawet psa. – Zaczęła nerwowo zajadać jogurt, byle tylko uniknąć wzroku Monty'ego. – Nawet ciebie bym nie wyrzuciła… – W głębi duszy wiedziała, że ucieczka nie była najlepszym wyjściem z sytuacji, postanowiła odważnie stawić czoło Monty'emu. – Chcesz mnie przekonać, że jesteś draniem bez serca, Monty, ale ja w to i tak nie uwierzę.
– Och, do diabła! – Uśmiechnął się jak psotny uczeń.
– Nie powiesz o tym Robertowi, dobrze? Obiecał, że w zamian znajdzie mi dobrego doradcę podatkowego.
Dostała odpowiedź na swoje pytanie. Reputacja w zamian za usługi doradcy podatkowego. Dobrze, że nie wyobraziła sobie Bóg wie czego! Dobrze czasami poznać własną wartość, bo dzięki temu unika się megalomanii.
Roześmiała się szczerze, potrząsając głową.
– Nie zdradzę twojej tajemnicy – powiedziała.
Zanim zadzwonił telefon, spał i śnił o Daisy. Po gwałtownym przebudzeniu, gdy o wiele za późno przypomniał sobie, gdzie jest i z kim, odwrócił się w nadziei, że zobaczy ją zwiniętą w kłębek, śpiącą słodko tuż obok.
Łóżko Daisy było puste.
Odruchowo dotknął ręką policzka, a potem patrzył zdumiony na lekko pobrudzone na czerwono palce. Rozpoznał od razu kolor szminki, jaką wczoraj pomalowane były usta Daisy. Czyżby mgliste wspomnienie pocałunku nie było snem?
– Daisy? – Drzwi do łazienki były uchylone; spakowana i zapięta torba stała przy drzwiach, a płaszcza nie było. Wstał i mimo wszystko zajrzał do środka. – Do licha! – Dopiero wtedy przyszło mu do głowy, że powinien sprawdzić, która godzina. Dochodziła dziewiąta.
Kochana dziewczyna! Pozwoliła mu dłużej pospać. Potarł dłońmi twarz. Potrzebował snu. Nadal potrzebował ośmiu godzin snu. Spojrzał na swe odbicie w lustrze, na słaby już ślad szminki na policzku. Dziwne, ale policzek był mokry… Dotknął palca językiem i wyczuł charakterystyczny, słony smak łez.
Pomimo zdenerwowania i przyprawiającego o mdłości podejrzenia, że za chwilę zrobi z siebie kompletną idiotkę, przynajmniej miała pewność, że pod jednym względem nie zawiedzie George'a – nie będzie wyglądać na zaniedbaną. Najwyżej trochę mizernie. Przestało padać, a nawet wyjrzało słońce i w dodatku Monty zaproponował, że ją podwiezie do rezydencji, nie musiała się zatem martwić, że na wyboistej drodze zniszczy drogie pantofle.
Gdy dojechali na miejsce, Monty od razu zniknął, by trochę powęszyć po zakamarkach siedziby Warburych, ona tymczasem zarejestrowała się, wzięła swój numerek i poszła po raz ostatni zerknąć na przedmioty, które zamierzała kupić. Z pozoru obojętną miną przeszła obok ławki, na której stały pudła z rzekomo niezbyt wartościowymi naczyniami kuchennymi. Gdy odwróciła się, by zająć miejsce pod wielką markizą rozpostartą przed domem, zauważyła stojącego w drzwiach Roberta. Nie miał zbyt szczęśliwej miny.
Robert od razu ją spostrzegł. Wyróżniała się w tłumie ludzi przybyłych na aukcję. Jeszcze tydzień temu upierałby się, że wie wszystko o Daisy Galbraith. Ale, jak widać, mylił się sromotnie. Ta olśniewająca kobieta, którą dziś ujrzał, wydała mu się kimś obcym i w innych okolicznościach zapewne zrobiłby wszystko, by ją poderwać.
Nie chodziło tylko o sposób, w jaki złote loki wiły się wokół jej twarzy. Pięknie skrojony ciemnoczerwony kostium z krótką spódnicą odsłaniał zgrabne nogi. Ale przede wszystkim martwiło go, że dotąd nie zauważył, na jak atrakcyjną kobietę wyrosła Daisy.
To bolało. Naprawdę bolało, że inni zauważyli to o wiele wcześniej…
– Powinnaś była mnie obudzić – powiedział bez wstępów z nutką żalu.
Daisy ledwie na niego spojrzała, tak była pochłonięta obserwowaniem przybywających na aukcję kolekcjonerów. A może szukała wzrokiem tej jednej jedynej twarzy?
– Spałeś tak słodko, że nie miałam serca – odparła. – Ale co się stało? Nie zdążyłeś zjeść śniadania?
Zirytowało go jej zuchwalstwo w takim samym stopniu jak fakt, że stała się zmysłową, pewną siebie kobietą. O wiele bardziej wolał cichą, nieśmiałą, słodką dziewczynę, jaką była do niedawna. Dziewczynę, która nigdy nie użyłaby takiego wyzywającego odcienia szminki…
A myśl o szmince przywołała wspomnienie porannego pocałunku i nagle oblała go fala gorąca, która zmyła całą irytację.
– Śniadanie to małe piwo – powiedział. – Dzwoniła do ciebie twoja siostra.
– Sarah? – Daisy zmarszczyła brwi. – Po co?
– Nie mam pojęcia. Spieszyła się, by odłożyć słuchawkę i przekazać wszem i wobec nowinę, że spędziliśmy razem noc, więc zapomniała zostawić wiadomość.
– Powiedziałeś jej, że spędziliśmy razem noc?
Ależ ona jest opanowana! Kiedy się tego nauczyła?
– Nie. Sama musiała dojść do takiego wniosku, ponieważ to ja odebrałem telefon. Spałem, gdy zadzwoniła, byłem na wpół przytomny… Powinnaś była mnie obudzić.
– O Boże! – Głos jej lekko się załamał. – Naprawdę mi przykro.
– Za co mnie przepraszasz?
– Wyglądasz na zdenerwowanego. Takie plotki zapewne nie wpłyną korzystnie na twój wizerunek.
– Na mój wizerunek? Jaki wizerunek? O czym ty, u diabła, mówisz? A co z tobą?
– Ja nie mam żadnego wizerunku, Robercie. – Wydawało się, – że nad czymś się gorączkowo zastanawia. – Ale, jak sądzę, dzięki takim plotkom mogę go zyskać. Posłuchaj, może jednak poszukamy jakiegoś miejsca, nim wszystkie zostaną zajęte.
Przez jedną ulotną chwilkę Daisy miała wrażenie, że wzbija się w powietrze. Wszyscy pomyślą, że Robert Furneyal jest jej kochankiem! Takie marzenie powierzyła już wiele lat temu swojemu pamiętnikowi… Nigdy nie kochała się w gwiazdach filmu czy estrady. Istniał tylko Robert. Marzyła, że pewnego dnia spojrzy na nią tak, że zobaczy w jej oczach cały świat i wreszcie zrozumie, iż są dla siebie stworzeni. I przez chwilę, przez jedną cudowną chwilę, myślała, że to marzenie się ziści.
Ale pamiętnik nastolatki miał tyle wspólnego z prawdziwym życiem, co fajans z porcelaną. Nie pozostawało zatem nic innego, jak obrócić całą tę historię w żart. Robiła to przez całe życie, miała wprawę. Nawet Monty jej uwierzył. Wszyscy inni też uwierzą. Tylko Robert wyglądał na zmieszanego. Czyżby naprawdę sądził, że jego droga przyjaciółka zacznie się trząść jak galareta i oświadczy, że nigdy więcej nie będzie mogła pokazać się ludziom na oczy?
– Nie martw się – odezwała się w końcu, biorąc go pod rękę. – Zadzwonię do Sarah, gdy tylko wrócę do domu. Wszystko wyjaśnię.
– Myślisz, że ci uwierzy?
– A dlaczego nie? Zrobiłaby to samo dla przyjaciela, który znalazłby się w trudnej sytuacji. – Nawet Sarah po kilku minutach namysłu będzie musiała przyznać, że pomysł, iż jej młodsza siostra i Robert Furneval zostali kochankami, jest niedorzeczny. – Na pewno mi uwierzy.
Ale co na to jej kochanek?! Jak on to przyjmie? Robert pomyślał, że na jego miejscu nie byłby taki łatwowierny.
– Cóż, jeśli miałbym wybór między dzieleniem pokoju z Sarah a potopem, wybrałbym potop – oświadczył Robert poważnie.
– To fakt, ona dużo mówi.
– Mogę cię jednak zapewnić, że dziś rano całkiem zapomniała języka w buzi.
Zajęli dwa wolne miejsca w centralnej części widowni. Daisy usiadła z brzegu, by móc lepiej widzieć. Licytacja się rozpoczęła.
– Czy to już koniec? – zapytał Robert dwie godziny później, gdy Daisy przelicytowała wreszcie przeciwników i kupiła ostatnią rzecz, zaznaczoną przez George'a w katalogu. – Możemy pójść na kawę?
– Jeszcze nie.
– Myślałem, że to już wszystko, na czym ci zależało.
– Mam jeszcze chrapkę na pudło z naczyniami kuchennymi. – Niedowierzanie musiało być wyraźnie wymalowane na jego twarzy, ponieważ dodała: – To dla kogoś bliskiego.
– Rozumiem – powiedział chłodno. – Ale jak zamierzałaś przytargać to wszystko do Londynu?
Miała zakłopotaną minę.
– Przecież mnie podwieziesz, prawda? – zreflektowała się szybko.
– A jeśli bym nie przyjechał?
– Jakoś bym sobie poradziła.
Oto odpowiedź, do kogo dzwoniła wczoraj wieczorem! Miał nadzieję, że dowie się więcej przy płaceniu rachunku za pokój, ale Daisy dziś rano go ubiegła. To oczywiste, że ostrzegła swego kochanka, by nie przyjeżdżał.
– Tak, nie wątpię – skwitował krótko.
– Idź na kawę. Niedługo do ciebie dołączę.
– Nie, zaczekam.
W takim razie przestań wymachiwać swoim numerkiem, zaraz okaże się, że zostałeś szczęśliwym właścicielem kartonu starych garnków. Daj go lepiej mnie.
Bez sprzeciwu oddał jej numerek i obserwował, jak chaotycznie i bez powodzenia licytuje karton za kartonem.
– Co ty wyprawiasz? – szepnął. – Chcesz to kupić, czy nie?
– Za odpowiednią cenę – odparła z uśmiechem.
Postukała numerkiem o kolano, gdy licytowano kolejny karton niezbyt cennej starej porcelany. Zalicytowała raz, potem znów. Jej rywal, siedzący kilka rzędów dalej po drugiej stronie, znów podbił cenę. Wydawało się już, że Daisy straciła zainteresowanie, ale gdy licytator zamierzał po raz ostatni uderzyć młotkiem, nagle podniosła numerek, jednocześnie wolno zakładając nogę na nogę. Nim jej przeciwnik ochłonął z wrażenia, karton był jej.
– Chodźmy, to już koniec – powiedziała wesoło.
– Jestem pod wrażeniem – rzekł Robert, patrząc na nią z podziwem. – To był najbardziej spektakularny przykład kobiecej przebiegłości, jaki w życiu widziałem.
– Daj spokój! Ten facet łypał na mnie pożądliwym okiem przez cały ranek.
– A czego się spodziewałaś? Ta spódnica jest tak krótka, że prawie odsłania majtki. No i jeszcze te czarne pończochy…
– Rajstopy, dla ścisłości. Pończochy za bardzo przyciągałyby wzrok.
– Cieszę się, że to rozumiesz. – Chwycił ją za ramię, gdy się od niego odsunęła. – Ale co ty wykombinowałaś?
– Ja? – Spojrzała na niego wzrokiem niewiniątka. – Musisz jeszcze zapłacić rachunek, Robercie. Ten ostatni karton został wylicytowany w twoim imieniu.
Robert chętnie polemizowałby z tym poglądem, ale w końcu z rezygnacją wyjął książeczkę czekową i zapłacił za karton brudnych naczyń kuchennych.
– I co dalej? – zapytał.
– Idź po samochód, a potem ulokuj to pudło na tylnym siedzeniu. Bardzo ostrożnie. Rozwiązałam ci problem prezentu urodzinowego.
– Co to jest? – Robert zaniósł pudło na górę do mieszkania Daisy i teraz przyglądał się z dezaprobatą niezbyt pięknemu naczyniu, które trzymała w ręce.
– To siedemnastowieczne naczynie w stylu kakiemon oryginalne japońskie – wyjaśniła.
– Żartujesz?
– Ani trochę. – Ostrożnie ustawiła naczynie na przy krytym serwetą kuchennym stole. – Teraz jestem tego pewna.
– George Latimer tego nie zamówił?
– Poinformowałam George'a o tej okazji, ale mi nie zaufał. Zresztą, ty to kupiłeś.
– Skoro już mowa o pieniądzach, zwrócę ci za hotel, przynajmniej połowę… – odpowiedział.
– Nie ma potrzeby. To była rezerwacja na koszt Latimera. Za ciebie nie wzięli ani grosza, choć nie wiem dlaczego. Recepcjonistka powiedziała, że w tych okolicznościach nie będzie dodatkowych opłat. – Zmarszczyła brwi. – Właściwie, w jakich okolicznościach?
Robert przyłożył koniuszek kciuka do jej czoła.
– Nie marszcz brwi – powiedział. – Musiał jakoś odwrócić jej uwagę. A potem, ponieważ wydawało mu się, że cały świat skurczył się do tego małego kawałeczka ciepłej, tętniącej życiem skóry, odsunął kciuk i pocałował małą zmarszczkę na jej czole.
Szare oczy Daisy rozszerzyły się i pociemniały. Przez krótką chwilę, gdzieś głęboko w sercu, Robert poczuł, że cały świat mógłby się zmienić, gdyby on wypowiedział teraz te dwa najważniejsze słowa. Niestety, był pewien, że Daisy nie potraktowałaby jego wyznania poważnie. Zamiast tego więc zmusił się do uśmiechu.
– Zawsze trzeba się uśmiechać – dodał.
– Matka Ginny nie darowałaby mi, gdybym nie uśmiechała się na ślubnej fotografii. – Śmiech Daisy wydawał się wymuszony. Drżącą dłonią dotknęła rozpalonego czoła.
Robert chciał chwycić ją za rękę, objąć ramionami i mocno przytulić. Ale nie starczyło mu odwagi.
– Muszę już iść. – Podniósł porcelanowe naczynie. – Możesz mi to zapakować?
– Nie, zostaw. Ja je wyczyszczę i ładnie zapakuję. Mężczyźni nie potrafią pakować prezentów.
– Dlatego właśnie tę usługę oferują domy towarowe. Jesteś pewna, że nie chcesz zatrzymać tej zdobyczy dla siebie?
– Nie. Zamierzałam znaleźć dla Jennifer coś wyjątkowego, w dowód wdzięczności. Niedawno dowiedziałam się, że to ona poleciła mnie Latimerowi.
– W takim razie, będzie to prezent od nas obojga. W niedzielę są jej urodziny. Pojedziesz ze mną? Chyba nie jesteś zajęta?
Spojrzała na niego badawczo.
– Wiesz, że po raz pierwszy spytałeś mnie, czy nie jestem zajęta? Zwykle zakładasz, że jestem do twojej dyspozycji.
Czyżby naprawdę tak się zachowywał? Dlaczego tak długo pozwalała mu się w ten sposób traktować?
– Niczego z góry nie zakładam. Pytam, ponieważ chciałbym bardzo, żebyś ze mną pojechała. Pojedziesz?
Po krótkiej chwili wahania odpowiedziała:
– Muszę przyznać, że marzę, by zobaczyć minę Jennifer podczas rozpakowywania prezentu. Ale nie przyjeżdżaj o wpół do ósmej rano. W sobotę jest wieczór panieński Ginny, w niedzielę mogę mieć lekkiego kaca.
– My szalejemy w piątek.
– Mam nadzieję, że nie wylądujecie w areszcie. Ginny by wam tego nie darowała.
– Nie martw się. Jeszcze nigdy nie wpakowałem żadnego pana młodego w tarapaty.
– W takim razie, baw się dobrze.
Zatrzymał się, przypominając sobie, że gdy ostatnio żegnali się w tych drzwiach, pocałował ją. Ale tamten pocałunek był spontaniczny. Teraz byłoby zupełnie inaczej… Niespodziewanie Daisy otarła się policzkiem o jego policzek i zamknęła drzwi.
To już stało się tradycją. Żegnając się z Robertem, czuła się tak słaba, że nie miała odwagi puścić klamki. Przed chwilą, gdy przystanął w drzwiach, była pewna, że przypomniał sobie, jak ją pocałował. Oczywiście, to śmieszne. Dlaczego miałby o tym pamiętać?
Zamknęła oczy i głośno jęknęła. Czy kiedykolwiek uda jej się o tym zapomnieć?
Zadzwonił telefon. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, ale gdy zmusiła się, aby odejść od drzwi i podnieść słuchawkę, zauważyła, że na sekretarce nagranych jest aż sześć wiadomości. Od matki, siostry, George'a…
– Daisy, dzwonię i dzwonię. – To była jej matka.
– Dopiero wróciłam z aukcji.
– Jak poszło?
– Kupiłam wszystko, co zaplanowałam. Masz do mnie jakąś sprawę? Chcę wziąć prysznic – dodała.
– Nie, nic szczególnego. Sarah próbowała się z tobą skontaktować. Podałam jej nazwę hotelu… Ciekawe, czy cię odnalazła? – U pani Galbraith wrodzone wścibstwo walczyło z poczuciem taktu.
– Przekazano mi, że dzwoniła – odpowiedziała Daisy wymijająco. – Może wiesz, czego chciała?
– Chciała cię prosić, byś popilnowała dzieci w piątek wieczorem.
– I po to dzwoniła do mnie do Warbury?
– Znalazła się w rozpaczliwym położeniu. Wydaje dobroczynną kolację, a ja jestem tego dnia zajęta i nie będę mogła zająć się wnukami.
– W porządku, mamo. – Daisy roześmiała się. – Nie martw się, nie zawiodę jej.
– A jak wypadła wizyta u fryzjera?
– Był pełen optymizmu. Uważa, że nie popsuję ślubnej fotografii.
– I to wszystko…?
Matka robiła nadludzkie wysiłki, by cokolwiek z niej wyciągnąć. Miała jednak problemy z zadaniem najbardziej nurtującego ją pytania, które brzmiało: „Czy spędziłaś noc z Robertem Furnevalem?". Przecież to łatwe. I odpowiedź: „Trudno powiedzieć. I tak i nie. Ale raczej nie".
– Przyjedziesz na weekend? – spytała wreszcie matka, nie doczekawszy się odpowiedzi.
– W niedzielę jedziemy z Robertem do Jennifer – wyjaśniła Daisy.
– Tak? – W glosie pani Galbraith słychać było niedowierzanie i ciekawość. – Jakaś szczególna okazja?
– To jej urodziny. Na aukcji znalazłam dla niej coś specjalnego i Robert chce, by był to prezent od nas obojga.
– Zaniosę jej kwiaty – oświadczyła matka.
– Na pewno będzie zachwycona. Wpadnę do ciebie na chwilę. Przywiozę suknię na ślub. – Należało jak najszybciej zmienić temat. – Ale nie wiem jeszcze o której godzinie.
– Wspaniale.
Po zakończeniu rozmowy z matką Daisy włączyła automatyczną sekretarkę i usłyszała głos swojej siostry: „Daisy? Tu Sarah. Byłam tak zaskoczona, gdy Robert podniósł słuchawkę, że zupełnie zapomniałam, po co dzwoniłam. Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. On nie jest materiałem na męża, a moim zdaniem ty należysz do kobiet wiernych jednemu mężczyźnie. Czy możesz w piątek wieczorem popilnować dzieci? Andy wychodzi na wieczór kawalerski Mike'a, a ja mam przyjęcie dobroczynne na rzecz lokalnego hospicjum. Opiekunka do dzieci złapała grypę… Jestem w beznadziejnej sytuacji".
Ach, więc to tak. Matka okazała niewiarygodną powściągliwość, podobnie Sarah. Daisy westchnęła i odsłuchała następną wiadomość: „Daisy? Kupiłaś tę sztukę? – To był George. – Czy to prawdziwy kakiemon?"
Reszta telefonów była głucha. Prawdopodobnie dzwoniła ponownie matka, Sarah albo George.
Robert rzucił marynarkę na krzesło i podszedł do telefonu. Był przekonany, że zaraz oszaleje. Nie potrafił przestać myśleć o Daisy.
– Mike? Musisz mi powiedzieć, kto to jest!
– Spokojnie, Robercie. W czym problem? O co ci, do licha, chodzi?
– Chodzi o Daisy. Ona jest moim problemem. Nosi pantofle na wysokich obcasach, spódnicę odsłaniającą całe nogi i czarną bieliznę… Doprowadza mnie do szału!
– Czarną bieliznę?
– Z kim ona się widuje, Mike?
– To od ciebie wiem, jakiego koloru majtki nosi moja siostra. Poza tym nie przypominam sobie, bym twierdził, że ona się z kimś spotyka.
– Ale powiedziałeś…
– Powiedziałem, że kogoś kocha. A to pewna różnica.
– Rozumiem – powiedział Robert po krótkim namyśle. – To oznacza, że zachowałem się jak idiota. A więc ona wcale nie ma romansu?
Robert, usiłując opanować gonitwę myśli, tak mocno ściskał słuchawkę, że pobielały mu palce. I nie było żadnego kochanka… Poczuł ulgę. Była jednak zakochana…
– Kto to jest? – zapytał. – W kim ona jest zakochana? Czy ja go znam?
Nastała długa i wymowna cisza.
– Tak – powiedział w końcu Mike.
– Na litość boską, zlituj się nade mną, Mike!
– Niestety, nie mogę. Ale dam ci pewną wskazówkę. Elinor James. – Mike zachichotał. – Do zobaczenia w piątek.
Robert odłożył słuchawkę, usiadł w fotelu i zatopił twarz w dłoniach. Daisy tak bardzo kochała jakiegoś nieznajomego mężczyznę, że mimo braku wzajemności nie była w stanie związać się z nikim innym.
Niechętnie przyznał, że właściwie jest bez szans. Wyidealizowany w wyobraźni ukochany był rywalem nie do pokonania. Ów ideał mógł zapominać o urodzinach i rocznicach, ponieważ nikt nawet nie spodziewał się, że będzie o nich pamiętać. Nie mógł powiedzieć niczego niewłaściwego, nie mógł zachować się nieodpowiednio… Był kochany po prostu za to, że w ogóle istniał.
Skąd on to znał? Przypomniał sobie Elinor James. To kiedyś była jego wielka miłość. Sam jej widok podniecał każdego chłopaka ze szkoły. Szesnaście lat, jedwabiste blond włosy długie na pół metra i skóra, jakby prześwietlona słońcem…
Co Mike miał na myśli, przypominając mu właśnie Elinor James?