Niedziela, dwudziesty szósty marca. Nigdy nie widziałam Michaela równie szczęśliwego. Cały czas miał na twarzy lekko głupkowaty i niezbyt przytomny uśmiech. Można by pomyśleć, że jest pierwszym facetem na świecie, który się zakochał. Jeśli samo czytanie zapowiedzi tak na niego działa, to Bóg jeden wie, co będzie wyprawiał podczas ślubu. Ginny naprawdę ma szczęście.
Robert natomiast zachowuje się bardzo dziwnie. Zupełnie, jakby nie chciał ani na chwilę stracić mnie z oczu… Naprawdę dziwnie.
– O której chcesz wracać? – spytała Daisy.
Michael i Ginny wyjechali od razu po lunchu, a zaraz po nich reszta towarzystwa. Wydawało się, że Robert nie spieszy się do Londynu. Razem z matką zostali zaproszeni na lunch i Robert siedział teraz wygodnie przed kominkiem, gawędząc z ojcem Daisy.
– Nie ma pośpiechu – odpowiedział. – Spojrzał na Daisy badawczo i dodał po chwili: – A może…?
– Nie – powiedziała szybko. – Zastanawiałam się tylko, czy przed wyjazdem zdążę zabrać Flossie na spacer. – Spanielka, słysząc swoje imię, podniosła łeb, a Daisy podrapała ją za uchem. – Gdy wrócę, zaparzę herbatę.
– Poczekaj, pójdę z tobą.
– Nie musisz… – Zignorowała nagłe bicie serca wywołane tą propozycją. Bohatersko udawała, że wcale nie zależy jej na towarzystwie Roberta. Ale nie było to łatwe.
– Wprost przeciwnie – przerwał, nim zdążyła uświadomić mu, że nie jest odpowiednio ubrany na spacer. – Muszę się trochę rozruszać, żebym nie obrósł sadłem. Jestem łakomy, a twoja matka wspaniale gotuje.
Daisy z niedowierzaniem uniosła brwi, a on tymczasem wstał. Patrząc na jego rozłożyste ramiona, wąskie biodra i smukłą sylwetkę pomyślała, że Robert wcale nie potrzebuje ćwiczeń fizycznych, by zachować dobrą figurę.
Zauważył jej spojrzenie i wzruszył ramionami.
– Chyba nie sądzisz, że opychanie się szarlotką pomaga mi w utrzymaniu dobrej formy? Trzeba pamiętać o równowadze między zjadanymi i spalanymi kaloriami.
– No cóż, jeśli traktujesz spacer w moim towarzystwie jako karę za obżarstwo, to proszę bardzo. Poproś tatę, żeby ci pożyczył kalosze – dodała z taką nonszalancją, na jaką tylko udało jej się zdobyć. A było jej coraz trudniej. Może dlatego, że Michael i Ginny tak jawnie obnosili się ze swoim szczęściem… A może dlatego, że z upływem lat traciła nadzieję na ułożenie sobie życia. Robert był niedostępny, a Daisy nie zamierzała wychodzić za mąż za nikogo innego.
Margaret Galbraith wsunęła głowę do pokoju.
– Czy możemy teraz zasiąść do herbatki? Och, już wyjeżdżacie?
– Nie, mamo. Zabieram na razie Flossie na spacer. Odpocznij sobie, a my po powrocie przygotujemy herbatę. Robert mi pomoże.
– Naprawdę? – spytał zaskoczony.
– Musisz spalić trochę kalorii, nie pamiętasz?
– Ale nie idźcie za daleko – poradziła matka. – Za chwilę może się rozpadać.
– Zaopiekuję się Daisy. – Niespodziewanie położył rękę na jej ramieniu. – Chodźmy, Flossie – powiedział. – Spacerek! – Flossie nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Przez chwilę szli w milczeniu ścieżką wzdłuż rzeki, a Flossie biegła przodem, płosząc bażanty.
– Nadal jesteś wściekła, że położyłem kres twojej znajomości z Nickiem? – spytał wreszcie.
– Nie bądź głupi, Robercie – obruszyła się.
– To dlaczego przez cały dzień mnie unikałaś?
– Byłam zajęta. A jeśli chcesz wiedzieć, flirtowałam z Nickiem tylko dlatego, że miałam nadzieję, iż uda mi się zaprosić go na wesele jako swego chłopaka. Niestety, wraca we wtorek do Australii.
– Trzy dni to wystarczająco długo, by kogoś poznać.
– Mnie wystarczyły trzy godziny, by się zorientować, że Nick Gregson nie jest w moim typie. W ogóle, zapraszanie mężczyzn na imprezy przysparza samych kłopotów. Wszyscy od razu wyobrażają sobie, że to taka forma podrywu.
– Równouprawnienie, jak widzisz, ma swoje dobre i złe strony.
Gdy przystanął na chwilę, odwróciła się szybko, ponieważ była pewna, że się z niej śmieje. Ale jego twarz na tle ciemnych, deszczowych chmur wydawała się skupiona i bardzo poważna.
– A czy ja nadawałbym się na twojego chłopaka? – zapytał niespodziewanie.
Serce jej podskoczyło, puls przyspieszył, ale zdołała się opanować i wykrztusić:
– Nie, Robercie. Nie nadawałbyś się. Moja matka nie potraktowałaby cię poważnie.
– Twoja matka? – Wybuchnął śmiechem. – Och, rozumiem!
– Właśnie! Nigdy byś jej nie przekonał, że jesteś dobrym materiałem na męża.
Nic nie powiedział i przez chwilę znów maszerowali w milczeniu.
– Właściwie moglibyśmy zostać na noc i wrócić do Londynu jutro rano – odezwał się w końcu. – Wieczorem wpadlibyśmy do pubu…
Przez chwilę miała ochotę ulec pokusie.
– Przykro mi, Robercie, ale muszę być dziś wieczorem w Londynie.
– Tylko tak sobie głośno myślałem – wycofał się szybko.
– Wychodzisz gdzieś dzisiaj?
Daisy zerknęła na niego z zainteresowaniem. Nigdy dotąd nie pytał, co zamierzała robić. Patrzył teraz w zamyśleniu wprost przed siebie. Trudno było zgadnąć, co też mu chodzi po głowie.
– Jutro rano muszę bardzo wcześnie wstać, to wszystko – wyjaśniła.
– Nigdy nie uważałem George'a za poganiacza niewolników, ale najpierw zmusił cię do pracy w sobotę wieczorem, a teraz chce, byś przychodziła w poniedziałek o świcie. Może powinienem porozmawiać z nim o kodeksie pracy?
– Nie idę do pracy – zaprotestowała. – Umówiłam się z fryzjerem, który będzie nas czesać w dniu ślubu. Poniedziałek, ósma rano, to był jedyny termin, jaki nam obojgu odpowiadał. Potem idę na ostatnią przymiarkę sukni. Tak więc w porze lunchu również jestem zajęta.
– Rozumiem. – Spojrzał na nią z góry i uśmiechnął się. – Zamierzasz przystrzyc sobie piórka, nieprawdaż?
– Nie wiem. Cała nadzieja w tym, że to naprawdę dobry fryzjer. Ma za zadanie okiełznać moje włosy na tyle, by można było wpiąć w nie stroik.
– Twoje włosy wyglądały bardzo ładnie w sobotni wieczór – zauważył mimochodem. – Częściej powinnaś je rozpuszczać.
Daisy udało się nie upaść z wrażenia tylko dlatego że Flossie wybrała sobie właśnie ten moment, aby rzucić się w zarośla w pogoni za kaczką. Daisy skorzystała z okazji i pobiegła zaraz za psem, unikając w ten sposób konieczności skomentowania słów Roberta.
Zanim złapała Flossie i wyciągnęła ją z zarośli oraz sprawdziła, czy kaczka wyszła z tego spotkania bez szwanku, włosy całkiem jej się rozplotły i naprawdę trudno było powiedzieć, że wyglądają ładnie.
Gdy usiłowała doprowadzić do porządku potargane kosmyki, Robert uświadomił sobie, że zawsze ochoczo żartowała ze swego wyglądu, jakby chciała uprzedzić wszelkie ewentualne uwagi innych osób. Czyniła tak, by chronić się przed ustawicznymi porównaniami ze starszą siostrą, w jakich celowała jej matka. Robert często zżymał się z tego powodu. Sarah była atrakcyjna, ale jej uroda należała do banalnych, a poza tym za dużo mówiła i, w przeciwieństwie do Daisy, nie potrafiła słuchać innych.
Zawsze uważał Daisy za silną osobę, ale przecież każdy ma swoje słabości… Jeśli teraz jakiś podstępny mężczyzna, pozbawiony zasad moralnych, wykorzysta jej brak pewności siebie, Daisy nie wyjdzie z tej przygody bez uszczerbku.
– Chyba nie masz nic przeciw temu, byśmy wrócili dziś wieczorem? – spytała po chwili.
– Nie, oczywiście, że nie. – Czy naprawdę musiała jutro wcześnie wstać, czy raczej zamierzała spędzić dzisiejszą noc z tajemniczym kochankiem? – Wreszcie zrozumiałem, czego najbardziej brakuje mi w Londynie… – Zatrzymał się, gdy dotarli do ścieżki wijącej się wzdłuż brzegu rzeki. – Wydaje mi się, że najpiękniejsze chwile swego życia spędziłem właśnie tutaj, nad tą wodą. Pamiętasz, jak Mike włożył kij w gniazdo os, a one usadowiły ci się we włosach?
– Tak, to było rzeczywiście zabawne. Zwłaszcza że wrzuciłeś mnie do rzeki, by mnie nie użądliły.
– Ale szybko cię wyciągnąłem.
– Owszem, i wyciągnąłeś też z moich włosów zmoknięte osy, które natychmiast cię zaatakowały. – Ujęła go za dłoń. – Miałeś wtedy takie spuchnięte i czerwone palce. – Pogładziła kciukiem bliznę na jego ręce. – A to pamiątka po psie Billa Pembertona. – Podniosła na niego wzrok. – Sprawiałam wiele kłopotów, prawda?
– Mnóstwo – przyznał. – Znosiliśmy cię tylko dlatego, że zawsze zabierałaś coś do jedzenia.
– Wiedziałam, że nie odeślecie mnie do domu, jeśli przyniosę kanapki.
Miała sześć lat, a już wiedziała, jak najłatwiej zdobyć serce mężczyzny, pomyślał.
– Może powinniśmy przyjechać tu w przyszły weekend? Jeśli zabierzesz jedzenie, ja załatwię robaki. – A gdy nie podchwyciła tego pomysłu, dodał: – Oczywiście, jeśli znów nie musisz do późna pracować…
– Nie jestem pewna. Cały tydzień będę bardzo zajęta. Wyjeżdżam na dwa dni na aukcję.
Przez chwilę szli w milczeniu.
– Gdzie będzie ta aukcja?
– W Wye Valley – powiedziała, zadowolona ze zmiany tematu. – Być może będę również licytować w imieniu twojej matki. Wystawiają tam naczynie w stylu imari, które chciałaby mieć, a sama nie może pojechać.
– Naprawdę? – Nigdy nie interesował się zbytnio tym, co robiła w galerii. Pamiętał, że to jego matka poleciła Daisy George'owi Latimerowi, gdy ten szukał asystentki. Z tego, co Daisy opowiadała o swojej pracy, wywnioskował, że całe dnie spędzała, odbierając telefony, parząc herbatę i odkurzając eksponaty. – To brzmi interesująco – powiedział z zadumą w głosie.
– Prawdę mówiąc, jestem trochę zdenerwowana. George po raz pierwszy wysyła mnie samą.
Zadrżała lekko. Nerwy, pomyślał Robert. Raczej nerwy niż temperatura. Włożył ręce do kieszeni i wysunął łokieć, oferując Daisy ramię.
– Weź mnie pod rękę – zaproponował serdecznie. – Będzie ci cieplej.
Po chwili wahania posłuchała go.
A cóż to za ceregiele? – zastanawiał się Robert. Czyżby to też był wpływ jej tajemniczego kochanka? Na myśl o Daisy leżącej w ramionach nieznanego mężczyzny poczuł dziwne ściskanie w dołku. Mocniej przycisnął jej ramię do swego boku, jakby chciał ją zatrzymać, dać jej poczucie bezpieczeństwa.
– Myślę, że pora wracać – powiedziała. – Flossie! Chodź tutaj! – I nim zdążył ją powstrzymać, wyzwoliła ramię z jego uścisku. – Ścigamy się! – zawołała. – Przegrywający wyciera psa!
Z tyłu nadal wyglądała jak mała dziewczynka, którą tak dobrze pamiętał. Ale teraz już wiedział, że było to tylko złudzenie. Daisy Galbraith, choć nadal zaplatała włosy w warkocz, z pewnością nie była już małą siostrą Michaela.
Gdy dojeżdżali do mieszkania Daisy, dochodziła ósma.
– Jestem ci wdzięczna za podwiezienie, Robercie – powiedziała i nie czekając, aż otworzy jej drzwi, wyskoczyła z samochodu.
Robert zignorował tę wyraźną sugestię, że powinien ją już uwolnić od swego towarzystwa. Przypominał sobie, że ilekroć usiłował skierować rozmowę na jej temat, Daisy opowiadała mu o swoim komputerze.
– Wystarczająco wdzięczna, by mi pokazać swój komputer? – zapytał podstępnie.
Popatrzyła na niego tak, jakby całkiem oszalał.
– Nie masz ich dość w banku?
– To nie to samo. Moja matka rozważa ostatnio pomysł kupna komputera. Chce podłączyć się do Internetu i zainstalować pocztę elektroniczną, co oczywiście ułatwi jej kontakt z zagranicą. Mam jej doradzić przy zakupie, chętnie więc dla porównania zobaczę, na co ty się zdecydowałaś. – Zamknął samochód, ignorując jawne niezadowolenie Daisy. – Oczywiście, nie odmówię filiżanki czekolady – dodał. – I kawałka ciasta. Prawdziwego, nie wirtualnego.
– Wiesz, że nie piekę ciast.
– Mogą być grzanki.
– Poświęcę ci pół godziny – ustąpiła wreszcie. – Ale ani minuty dłużej. Muszę wcześnie pójść spać. Sen to najlepszy kosmetyk – dodała kokieteryjnie.
– Mam zasadę, by nigdy nie przeciwstawiać się kobiecie – odpowiedział lekko, lecz równocześnie pomyślał, że cera Daisy jest wprost nieskazitelna, a włosy, mimo że w nieładzie, były gęste i lśniące. Natomiast nawet najdłuższy sen nie przydałby krągłości jej figurze ani też nie zmniejszyłby nosa. Chociaż, przyglądając jej się uważniej, doszedł do wniosku, że rysy jej twarzy są niezwykle harmonijne. Za duży nos? Przesada…
Sarah była ładna, ale Daisy wydawała mu się bardziej interesująca. Jeśli zaś chodzi o figurę… Cóż, zazwyczaj ukrywała ją pod luźnymi ubraniami.
Gdy tylko weszli do mieszkania, Daisy włączyła komputer i poszła do kuchni.
– Jakie masz hasło? – zawołał Robert.
– Słucham?
– Twoje hasło.
Lekko zarumieniona pojawiła się w drzwiach kuchni.
– Lepiej sama to zrobię. – Podeszła do biurka i odsunęła Roberta od klawiatury. – Odwróć się. To tajemnica.
– Nie zamierzam włamywać się tu w nocy, by poznać twoje sekrety – zaprotestował.
– Nie o to chodzi – wykręcała się.
– Podam ci moje hasło, gdy ty podasz mi swoje – przekonywał. W końcu, gdy nie ustępowała, wzruszył ramionami i odwrócił się. Dziwne zachowanie Daisy utwierdziło go w przekonaniu, że hasłem było imię jej kochanka. Nasłuchiwał. Sześć uderzeń… Sześć liter? Imię? Nazwisko?
– W porządku – odezwała się wreszcie. – Możesz spojrzeć. Zobacz, naciskam klawisz i wchodzę do poczty… A tym do Internetu…
– A książka adresowa? – dopytywał się.
– Tutaj. – Kliknęła ikonę i wyświetliła listę. – Popatrz, tak się wchodzi. – Znów kliknęła myszą. – Widzisz? To bardzo proste…
– Daisy, czy przypadkiem nie zostawiłaś mleka na kuchence?!
Spojrzała na niego nieprzytomnie. A gdy dotarły do niej jego słowa, odwróciła się szybko i pobiegła do kuchni. Zanim wróciła z dwoma kubkami czekolady i górą tostów na tacy, wyjął z pudełka pustą dyskietkę i skopiował książkę adresową. Potem zajął się buszowaniem po Internecie.
– Ledwie zdążyłam – powiedziała, stawiając tacę na małym stoliku.
– Co?
– Uratować mleko. – Uśmiechnęła się lekko. – No tak, mężczyźni nigdy nie potrafią się oprzeć nowej zabawce.
– Niezła maszyna – przyznał.
Zamknął komputer, a gdy się odwrócił, zobaczył górę grzanek posmarowanych masłem i cienką warstwą marmolady. Kolacja w sam raz dla dzieci.
– Czy już ci ktoś powiedział, że masz zadatki na świętą? – Nie wyglądała na zadowoloną, zresztą wcale się temu nie dziwił. Podobało mu się, że potrafiła sobie stroić żarty zarówno z niego, jak i z siebie. – Lepiej pójdę umyć ręce.
Łazienka pomalowana była na ciemnozielony kolor, a nad umywalką wisiało ogromne, stare lustro w złotej ramie. Wszędzie stały grube, biało-złote świece, a w powietrzu unosił się słaby zapach lawendy. Przez krótką chwilę wyobraził sobie Daisy leżącą w kąpieli – jej skóra w świetle świec musiała wydawać się niemal przezroczysta, a włosy miękkimi, mokrymi lokami opadały na twarz i ramiona. Ta wizja była tak zmysłowa, że, lekko zaszokowany, bezwiednie cofnął się o krok. Nigdy dotąd nie myślał w ten sposób o Daisy. Nie myślał o niej jak o kobiecie…
Ale przecież jedynym celem jego wizyty było odnalezienie tu śladów obecności mężczyzny. Nie znalazł jednak niczego podejrzanego… Nawet najbardziej ostrożny mężczyzna zostawiłby jakiś ślad. Maszynkę do golenia, szczoteczkę do zębów… Czyż zakochana kobieta nie przechowywałaby pieczołowicie tych drobiazgów?
Istniała jednak możliwość, że kochanek Daisy był zbyt dyskretny, by przychodzić do jej mieszkania. Zaraz, co właściwie powiedział Michael? Tylko tyle, że małżeństwo nie wchodzi w grę.
Co to miało znaczyć, do diabła? Może tajemniczy amant był w separacji? Albo nie mógł się rozwieść w obawie przed skandalem? Robert postanowił, że nie spocznie, dopóki nie pozna całej prawdy.
Dyskietka w kieszeni paliła go jak piętno. Jeszcze chwila, a Daisy zorientuje się, że jej przyjaciel zachował się jak pospolity złodziejaszek.
– Zadzwonię do ciebie w tygodniu – powiedział, zbierając się do wyjścia. – Może zjemy razem kolację?
Ku jego zdziwieniu nie zareagowała na tę propozycję zbyt entuzjastycznie.
– Możemy to odłożyć, Robercie? W tym tygodniu jestem bardzo zajęta.
– Już drugi raz mi odmawiasz. Zaczynam podejrzewać, że coś przede mną ukrywasz.
– Z pewnością, mój ty Sherlocku. – Uśmiechnęła się do niego miło. – Po prostu mam w tym tygodniu aukcję, a poza tym ślub…
Nie mówiąc już o sekretnym romansie, pomyślał. To rzeczywiście pochłania mnóstwo czasu. Trzeba zawsze być w pogotowiu, na wszelki wypadek gdyby ukochany znalazł trochę wolnego czasu. Do licha, ona zasługuje na lepszy los! – zżymał się w duchu.
– Musisz jednak jeść – podkreślił. – A poza tym miałem nadzieję, że podsuniesz mi jakieś pomysły na wieczór kawalerski Michaela.
– Wieczór kawalerski wymaga szczególnych pomysłów? Myślałam, że wystarczą hektolitry alkoholu i seksowne striptizerki. No i latarnia, do której zgodnie ze zwyczajem trzeba przykuć kajdankami narzeczonego.
– Czyżbyś była zwolenniczką tradycji?
– Owszem. – Uśmiechnęła się szeroko. – W przyszłym tygodniu jest również wieczór panieński Ginny i na pewno zorganizujemy wszystko zgodnie z przyjętymi zwyczajami. Mrożone margarity, meksykańskie smakołyki, i oczywiście, wiem to z pewnego źródła, pojawi się Zorro, jeśli nie we własnej osobie, to przynajmniej jego godny naśladowca.
– Jestem pod wrażeniem. – Zrobił wszystko, by udać zdziwienie, ale był pewien, że nie dała się nabrać. – Potem mi wszystko opowiesz, dobrze?
– Jeśli ty opowiesz mi, co działo się na wieczorze kawalerskim Michaela.
– Zgoda.
– Może niekiedy lepiej zostawić więcej pola wyobraźni? – powiedziała rozbawiona, podchodząc do drrzwi. – Czas na ciebie, Robercie. Byłeś dłużej niż pół godziny.
– Czas szybko leci, gdy człowiek dobrze się bawi. – Nachylił się, aby pocałować ją w policzek, ale pod wpływem impulsu musnął jej wargi.
Nic nie powiedziała, popatrzyła tylko na niego, a on utonął w tych ogromnych, ciemnych źrenicach; jakby pogrążył się w dziwnym śnie, w którym wszystko wymykało mu się z rąk, było poza zasięgiem. I całkiem nieoczekiwanie, ze zdziwieniem zrozumiał, że toczy wewnętrzną walkę z rozpaczliwym pragnieniem wzięcia jej w ramiona i pocałowania tak, jak powinna być całowana – z pasją i żarliwie, a nie potajemnie i w pośpiechu, jak czynił to zapewne jej kochanek.
I po raz drugi tego wieczoru Robert gwałtownie cofnął się o krok.
Daisy zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. Drżała tak mocno, że prawie nie mogła ustać na nogach.
– To nic nie znaczyło, przekonywała się w myślach. Robert już taki jest. Pocałował ją na pożegnanie, bo jest jej przyjacielem. Ot, taki niewinny wyraz sympatii. Kiedyś już tak ją pocałował, a ona długo łudziła się, że chciał jej w ten sposób coś powiedzieć. Cóż, była wtedy dzieckiem, a teraz jest już dojrzałą kobietą.
Oderwała się w końcu od drzwi i poszła posprzątać ze stołu. Nadal nie mogła opanować drżenia rąk. Może powinna podkręcić ogrzewanie? Albo wziąć gorącą kąpiel?
Gdy w końcu zanurzyła się w ciepłej, pachnącej lawendą wodzie, uspokoiła się i zebrała myśli. Obiecała sobie, że będzie odporna na urok roztaczany przez Roberta. Nie zamierzała spotykać się z nim aż do ślubu. Ani razu. Ale pocałunek pozostawił niezatarty ślad. Usta jej nadal płonęły. Nie pomogła gorąca kąpiel ani zimny prysznic.
Robert włożył dyskietkę do komputera, kliknął polecenie „drukuj", po czym zamknął się w łazience. Musiał zmyć z siebie wrażenie brudu, które dręczyło go, od chwili gdy zaczął grzebać w prywatnym życiu Daisy. Ale woda nie pomogła mu pozbyć się poczucia winy.
Zawinął się w ręcznik i przytrzymując się umywalki, przez chwilę patrzył z obrzydzeniem na swe odbicie w lustrze. Powtarzał sobie, że robi to wszystko wyłącznie dla dobra Daisy. Kiedyś jeszcze mu za wszystko podziękuje… Nałożył na twarz piankę do golenia i wziął do ręki maszynkę. Ale zaraz ją odłożył. Ogoli się rano, gdy będzie miał pewniejszą rękę.
Mieszkanie wydało mu się bardzo ciche. Janine zawsze nastawiała muzykę albo rozmawiała przez telefon. Właściwie tęsknił za spokojem i ciszą, ale dziś czuł się bardzo nieswojo. Za chwilę zrobi coś, czego długo będzie się wstydził.
Nalał szybko drinka – potrzebował tego, by dodać sobie odwagi – a następnie zebrał kartki papieru wyplute przez drukarkę. Ze szklanką w ręce usiadł na sofie i oddał się lekturze.
W spisie adresowym Daisy figurowało sporo osób, które mógł z góry wykluczyć. Przede wszystkim kobiety. Michael zdecydowanie twierdził, że chodzi o mężczyznę… Mężczyznę, którego kochała od bardzo dawna… Właściwie od kiedy? Gdzie się poznali? Do licha, jak mógł tego nie zauważyć? To oczywiste, że Michael wiedział, kim był ów mężczyzna, ale jasno dał do zrozumienia, że nie piśnie ani słowa więcej. Dlaczego był taki tajemniczy?
Cóż, sam musi rozwikłać tę zagadkę.
Zaczął czytać listę, skreślając kobiety oraz członków rodziny. Niektórych mężczyzn, których dobrze znał, również mógł śmiało wykluczyć. Przede wszystkim skreślił siebie.
Wreszcie zostały tylko trzy sześcioliterowe imiona. Zakreślił je kółkiem.
Conrad Peterson. Nazwisko brzmiało znajomo, ale facet mieszkał w Nowej Zelandii. Jego kandydatura wydawała się mało prawdopodobna.
Samuel Jacobs. Zarówno imię, jak i nazwisko składało się z sześciu liter. Robert wykręcił numer telefonu, ale nikt nie odbierał. Trzeba będzie sprawdzić go jutro.
Drugie imię to Xavier O'Connell. Ojciec Xavier O'Connell. Robertowi zamarło serce, gdy zorientował się, że ten mężczyzna jest duchownym. Podniósł szklankę, potem ją odstawił. Zerknął na zegarek. Dochodziła jedenasta. Może nie było za późno na telefon do duchownego? Z wahaniem wykręcił numer.
– Tu St Catherine. Czym mogę służyć?
Robert nie spodziewał się, że usłyszy kobiecy głos.
– Czy… czy mógłbym rozmawiać z ojcem O'Connellem?
– Jest trochę późno. Ojciec O'Connell pewnie już śpi… Czy nie mógłby pan zadzwonić rano?
– Naprawdę muszę z nim dziś porozmawiać.
– Zobaczę, czy ojciec może podejść do telefonu – odpowiedział kobiecy głos, trochę mniej uprzejmym tonem.
Po chwili odezwał się mężczyzna z miękkim, śpiewnym, irlandzkim akcentem:
– Tu O'Connell. Czym mogę służyć?
Robert tak mocno ściskał słuchawkę, że pobielały mu dłonie.
– Nazywam się Robert Furneval. Jestem przyjacielem Daisy Galbraith…
– Robert Furneval? – Głos z namysłem powtórzył imię i nazwisko. – Syn Jennifer, prawda?
Wszystkiego się spodziewał, ale nie tego.
– Ojciec zna moją matkę? – zdumiał się szczerze.
– Owszem. Poznaliśmy się w Hongkongu jakieś dwadzieścia lat temu. Razem poszukiwaliśmy tam skarbów. Jak ona się miewa?
– Bardzo dobrze…
– A Daisy? Co u niej? Chyba nie ma kłopotów? – dodał z lekkim niepokojem w głosie. – Czy jest chora…?
– Nie, nie jest chora.
– Dzwoni pan w sprawie tego tłumaczenia? Robię je tak szybko, jak mogę, ale obawiam się, że nie jestem już tak sprawny, jak kiedyś. Do siedemdziesiątki czułem się doskonale, ale teraz oczy odmawiają mi posłuszeństwa.
Robert przełknął ślinę.
– Daisy na pewno poczeka… – zapewnił. Po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co powiedzieć.
– A ty, mój synu? – nalegał ojciec O'Connell. – Masz jakiś problem?
– Tak, mam – przyznał szybko Robert. – Ale teraz wydaje mi się, że ojciec nie może mi pomóc. Przepraszam, że niepokoiłem o tak późnej porze.
– Nic się nie stało, drogi chłopcze. Proszę powiedzieć Daisy, żeby do mnie wpadła na szklaneczkę czegoś mocniejszego. Pan też może przyjść. Towarzystwo młodzieży zawsze sprawia mi przyjemność.
Miał o wiele lżejsze serce, gdy skreślał nazwisko Xaviera O'Connella.