ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Niedziela, drugi kwietnia. Siostra Ginny potrafi wydawać doskonałe przyjęcia. Nikt nie wspomniał o Robercie. Nawet Sarah, mimo że słowo „dyskrecja" nie figuruje w jej słowniku. Może bała się, że przebiję ją na wylot szpadą Zorro?

Daisy była ubrana raczej wygodnie niż elegancko. Luźne spodnie, miękka koszula i ulubiony sweter z angory.

– Wyglądasz… – Robert nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa.

– Wygodnie? – dokończyła.

– Zamierzałem powiedzieć, że przytulnie, ale przyszło mi do głowy, że możesz nie uznać tego za komplement.

Czy naprawdę niepokoił się, że ją urazi?

– Masz na myśli, że wyglądam jak pluszowy miś? Sweter z angory rzeczywiście trochę przypomina futerko.

– Mogę dotknąć?

Nim zdążyła go powstrzymać, zamknął ją w niedźwiedzim uścisku i przytulił tak mocno, że cały świat zawirował jej przed oczami. Poczuła chłodny dotyk jego policzka i lekkie drapanie brody.

– Może masz rację – powiedział, rozluźniając uścisk i gładząc miękką, puszystą wełnę. Potem odsunął się na odległość ramienia. Uśmiechnął się. – Jesteś gotowa?

– Na następny uścisk?

– Gotowa do wyjścia – wyjaśnił i roześmiał się głośno.

Aż jęknęła w duchu, że dała się nabrać na taki banalny trik. Mało brakowało, a uległaby pokusie. A przecież powinna wiedzieć, że właśnie w taki sposób Robert postępował z kobietami – uścisk, trochę żartów, a potem śmiech zabarwiony kpiną. Ale ona nie da się omamić!

– Możemy pościskać się później, jeśli chcesz – dodał.

– Wielkie dzięki. – Podała mu pudło z suknią druhny. – Zanieś to do samochodu. Przyniosę prezent dla twojej matki.

– Jak udało się wczorajsze przyjęcie? – Robert zerknął na nią, gdy pędzili przez Knightsbridge.

– To był bal! W roli Zorro odniosłam wielki sukces. A jak przyjęcie u Mike’a?

– Żadnych skarg. Czy Sarah wspominała o Warbury?

– Zwierzyła się tylko automatycznej sekretarce. Od tamtej pory ani słowem o tym nie wspomniała. Myślę, że kombinacja mrożonej margarity i chili pomaga trzymać język za zębami.

– Co powiedziała? A może nie powinienem pytać?

– Wolałabym zapomnieć o tym incydencie. – Ziewnęła. – Przepraszam, Robercie, ale ledwie patrzę na oczy.

– Rozłóż sobie fotel i zdrzemnij się – zaproponował. – Nie chcę, byś zasnęła z głową w torcie urodzinowym.

Odchyliła do tyłu oparcie fotela, położyła się i zamknęła oczy, zadowolona, że dzięki tej wymówce uniknie rozmowy na temat nocy w Warbury Arms. Od tamtej pory ze wszystkich sił próbowała o tym nie myśleć. Bez rezultatu. Miała dziwne wrażenie, że wszyscy wiedzieli, ale bali się o cokolwiek zapytać i… czekali. Właściwie, na co czekali? Nie miała pojęcia.

Westchnęła, przypominając sobie, jak rano w dniu aukcji pocałowała Roberta na pożegnanie. Łza, która wtedy spłynęła po jej policzku, zaskoczyła ją. Wówczas jeszcze tego nie rozumiała, ale w ciągu minionych dni, narastało w niej wrażenie, że słowo „żegnaj", które szepnęła w ciemności, było jak najbardziej na miejscu. Po ślubie wyjedzie. Zostawi Londyn, Latimera. Zostawi Roberta.

Nadszedł czas, aby zrealizować marzenia. Przynajmniej te, które mogła urzeczywistnić. Chiny, Ameryka, Japonia…

Robert zaparkował astona przed domem swojej matki i przez chwilę obserwował śpiącą Daisy. Pod powiekami, delikatnie muśniętymi cieniem, jej gałki oczne poruszały się tak gwałtownie, jakby śniła. Zastanawiał się, o czym…

Jakby w odpowiedzi na jego pytanie, na jej rzęsach zabłysła łza i wolno potoczyła się po policzku. To nim wstrząsnęło.

– Och, moja kochana – wyszeptał i wierzchem dłoni pogłaskał ją po policzku. Gdy dostrzegł następną łzę, nie mógł się powstrzymać i znów ją pogłaskał. Powieki jej zadrżały, zamrugała gwałtownie, wreszcie otworzyła zdumione oczy.

– Chodź, moja śpiąca królewno – powiedział z uśmiechem. – Jesteśmy w domu.

– Naprawdę? – Lekko zadrżała. – Musiało mi się coś śnić. Myślałam, że jestem w Japonii… Przepraszam – powiedziała, wycierając kąciki oczu. – Chciałam uciąć sobie tylko krótką drzemkę. – Gdy zobaczyła w drzwiach Jennifer, nie czekając na Roberta, wysiadła i pobiegła ścieżką. – Wszystkiego najlepszego, Jennifer! – Uściskała ją mocno.

Kiedyś, dawno temu, gdy była małą dziewczynką, w taki właśnie sposób witała się z Robertem. Rzucała mu się na szyję i gorąco go ściskała. Nie potrafiła już sobie przypomnieć, kiedy te uściski zamieniły się w uprzejme i konwencjonalne pocałunki w policzek.

– Chętnie zostałabym dłużej, ale obiecałam mamie, że wpadnę pokazać jej suknię – powiedziała Daisy. – Ona tak bardzo pragnie ją zobaczyć.

– Zanieść ci pudło?

– Nie, dam sobie radę. Lepiej pomóż mamie przy zmywaniu. Ale jeśli nie wrócę za pół godziny, proszę, przybądź mi na ratunek. Przyprowadź Majora i zaproponuj spacer. Flossie też przyda się trochę ruchu.

– Cóż to za urocza dziewczyna, Robercie. – Jennifer stanęła przy synu i razem patrzyli na odchodzącą Daisy. – I bardzo inteligentna. Właściwie powinna zatrzymać to naczynie dla siebie. Albo je sprzedać. Ona marzy o podróży do Chin i Japonii, a to kosztuje.

Japonia! A więc śniła o Japonii.

– Nawet nie chciała o tym słyszeć. – Odwrócił się do matki. – Opowiedz mi o niej.

– Znasz ją przecież od dziecka.

– To prawda, a mimo to niewiele o niej wiem. W zeszłym tygodniu… Cóż, poczułem się tak, jakbym spotkał całkiem nieznajomą osobę.

– Rozumiem. – Usta Jennifer drgnęły niemal niepostrzeżenie.

– Co rozumiesz? – Czuł się jak ostatni głupek. Wszyscy wszystko rozumieli, tylko on nie miał o niczym zielonego pojęcia.

– To nie Daisy się zmieniła. To ty się zmieniłeś.

– Nieprawda! Przecież widzisz tę dziewczynę – gestem pokazał na okno – w za dużych spodniach, starym swetrze i z niewidocznym makijażem.

– Uważam, że w tym swetrze wygląda naprawdę uroczo.

– Tak, słodko… – I tak seksownie, że od razu pomyślał, by zdjąć go z niej i ściskać ją bez końca. Zmusił się, by wrócić myślami do sedna sprawy. – Ale szkoda, że nie widziałaś jej w stroju służbowym. Krótka spódnica, ciemnoczerwona szminka i czarne pończochy…

– Na pewno rajstopy – wtrąciła matka.

Robert popatrzył na nią ze złością. Mogłaby potraktować jego problemy bardziej poważnie. Tymczasem ona powiedziała:

– Przykro mi, Robercie, ale nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi. Chyba nie spodziewasz się, że Daisy będzie pracować w galerii sztuki na West Endzie ubrana w wytarte dżinsy?

– Masz rację… – Przypomniał sobie strój, w jaki była ubrana podczas ich ostatniego wspólnego lunchu i westchnął.

– Na spotkania ze mną nigdy się tak nie ubierała, bez względu na to, czy pracowała, czy nie. – Chociaż mała, wyszywana koralikami torebka powinna dać mu nieco do myślenia. W połączeniu ze zgrzebnymi spodniami wyglądała dość szokująco. Jednak do czerwonego pasowałaby wręcz idealnie.

– A chciałbyś, żeby na wasze spotkania wkładała bardziej seksowne szmatki?

– Ależ skąd! – Wzruszył ramionami. – Zresztą, może… – Przeczesał palcami włosy. – Sam nie wiem, czego chcę.

– Myślę, że już wiesz, tylko nie jesteś jeszcze gotów, by się do tego przyznać.

– To byłoby bez sensu, prawda? Mówimy przecież o Daisy. Nie potrafiłbym jej zranić.

– Wiem o tym.

– W takim razie, chyba rozumiesz moje wahanie.

– Uważasz, że jesteś podobny do ojca, prawda? Dlatego unikasz stałych związków. – Gdy Robert wzruszył ramionami, ciągnęła: – Nie powinieneś przywiązywać do jego zachowania zbyt wielkiej wagi. Przecież odeszłam od niego, gdy miałeś siedem lat. I wychowałam cię zupełnie inaczej.

– Mam już trzydzieści jeden lat i nigdy nie spotkałem kobiety, która przykułaby moją uwagę na dłużej niż na kilka tygodni…

– Prócz Daisy.

– Nie zaprzeczył. Przecież Monty powiedział coś bardzo podobnego.

– Prócz Daisy – powtórzył. – Dlaczego tak długo nie zdawałem sobie z tego sprawy? – Major otarł się o jego nogi, a Robert pochylił się i pogłaskał psa po jedwabistych uszach.

– Nigdy nie jest za późno – odezwała się matka. – Tylko czasami może być za wcześnie. Przez długi czas Daisy była za młoda. Gdy miała szesnaście lat, bałam się, by nie popełniła jakiegoś głupstwa. – Jennifer mówiła bardzo spokojnie.

– Obawiałam się również, że ty możesz zrobić coś bardzo głupiego… Pamiętasz to Boże Narodzenie, gdy pocałowałeś ją pod jemiołą?

– Jemioła… – Miał wrażenie, że stracił oddech, gdy ulotne wspomnienie wyłoniło się w jego pamięci. A potem już bardzo wyraźnie zobaczył słodkie, smutne i tęskne spojrzenie, które sprawiało, że każdy mężczyzna stawał się miękki jak wosk. – Nie zdawałem sobie sprawy, że ktoś to widział – przyznał z zadumą.

– Powiedziałabym, że znalazłeś się w innym świecie… – Urwała. – Czy się pomyliłam?

– Nie. – Potrząsnął głową. – Zrobiłaś coś wówczas! Dopiero teraz na to wpadłem. Co takiego zrobiłaś, mamo?

– Zadzwoniłam do twego ojca i poprosiłam, żeby zabrał cię na narty. A potem, ponieważ Daisy chodziła taka smutna, a ja czułam się winna, zabrałam ją na kilka dni do Londynu. Zwiedziłyśmy British Museum i Muzeum Wiktorii i Alberta. – Spojrzała na syna uważnie. – Czy pamiętasz, że zawsze gdy tylko usłyszała, że przyjechałeś do domu, wpadała tu przez tylne wejście? W roku, w którym zrobiłeś dyplom, nie potrafiła sobie znaleźć miejsca. Gdy w końcu przyjechałeś, ubiegła ją Lorraine Summers.

Lorraine?

– Wyszła później za mąż za prawnika z Maybridge. Ma teraz trójkę dzieci.

– Wiem, za kogo wyszła Lorraine Summers! – powiedział opryskliwie. – Ale co ona ma z tym wspólnego?

– Przypuszczam, że Daisy zobaczyła, jak ją całujesz. – Odwróciła się i spojrzała synowi prosto w oczy. – Już nigdy później do nas nie przyszła, gdy wiedziała, że jesteś w domu.

– Ale przecież to śmieszne! – wybuchnął. – Przez cały czas ją widuję.

– Nie, kochanie. Widujesz ją, gdy się z nią umawiasz. Zapraszasz ją na lunche, na przyjęcia, ale nie spotykasz jej przypadkowo, prawda?

– Nie. Ale Londyn to nie nasza wieś… Gdy jestem w domu, widuję ją przez cały czas…

– Widujesz ją, kochanie, ale tylko taką, jaką ona chce, byś ją widywał. Czy spodziewała się ciebie w Warbury?

– Nie. – Poczuł, że robi mu się gorąco z wrażenia.

– No tak. Przypuszczałam, że zadzwonisz do niej i dopiero wtedy jakoś się z nią umówisz – powiedziała Jennifer. – Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że popędzisz za nią na oślep. – Uśmiechnęła się ze zrozumieniem. – Gdybym to wiedziała, lepiej bym wszystko zorganizowała.

– Niczego byś lepiej nie zorganizowała – zapewnił ze złością. – Ale nie pojechałem do Warbury wyłącznie z powodu twojej prośby. To był tylko pretekst.

– Dlaczego więc tam pojechałeś? – Zaczęła ustawiać filiżanki na tacy.

– Martwiłem się o nią. Mike powiedział mi, że jest w kimś zakochana. To brzmiało niepokojąco. Pomyślałem, że może mieć romans z żonatym mężczyzną.

– Daisy? – Roześmiała się szczerze. – To znaczy, że pognałeś do Warbury, by wyrwać Daisy z ramion jakiegoś uwodziciela? Och, kochanie, jakie to romantyczne!

– Gdy głębiej się nad tym zastanowiłem, doszedłem do wniosku, że działałem pod wpływem zwykłej zazdrości. Byłem wściekły, że ktoś sięgnął po coś, co należy do mnie. Po mój skarb…

– Po Daisy.

– Tak, do diabła, po Daisy! Teraz widzę, że Mike mnie do tego popchnął. To on sprawił, że zacząłem o niej myśleć. – Przeczesał palcami włosy. – I, na Boga, udało mu się. Od kilku dni nie mogę myśleć o niczym innym!

Jennifer roześmiała się, a Robert wyjął jej tacę z rąk i zaniósł do kuchni.

– Zawsze podejrzewałam, że gdy Daisy trochę podrośnie, zostaniecie parą. Ale, pamiętaj, Daisy nie nadaje się na „zabawkę Furnevala".

– Na litość boską, mamo!

– Czy nie tak je nazywają? – A gdy nie odpowiadał, ciągnęła: – Ona należy do tych dziewczyn, dla których miłość trwa aż po grób, Rob. – Położyła dłoń na jego ramieniu. – Będziesz musiał przekonać ją, że jesteś wart jej uczucia.

– Jak z Elinor James… – mruknął pod nosem.

– Co mówisz, kochanie?

– Nic. Mike o niej wspomniał. – Elinor James mogła mieć u swoich stóp każdego chłopaka w szkole. I jego też, ale nie chciał się do tego przyznać. Dumnie trzymał się od niej z daleka. Przyjaciele nawet zakładali się, jak długo uda mu się wytrzymać. Aż w końcu zaczęli się zakładać, kiedy ona zaprosi go na randkę.

Czy w podobny sposób obserwowano go również teraz?

Monty na pewno. Większość życia spędził na podglądaniu ludzi, zwłaszcza tych, którzy często robili z siebie głupków. Widział różne związki, śledził wzloty i upadki zakochanych.

Mike także musiał o wszystkim wiedzieć od bardzo dawna. Prawdopodobnie nigdy by się nie zdradził, ale upojony szczęściem, nie mógł się powstrzymać, by nie dać przyjacielowi jakiejś wskazówki. Do licha, czyżby Mike wiedział, że potrzeba tylko trochę zwykłej, niemodnej już zazdrości?

Przesunął dłonią po twarzy i zobaczył, że jego matka na coś czeka. Czyżby i ona wiedziała? Nagle wszystko stało się tak jasne i oczywiste, że zaczął podejrzewać, iż był ostatnim człowiekiem na świecie, który dostrzegł prawdę.

– Miałaś rację – odezwał się w końcu. – Na temat Daisy. Ale również się pomyliłaś. Ja wiedziałem, że ona była za młoda… Bawiłem się przez te lata, czekając, aż ona dorośnie. A gdy dorosła, byłem… zbyt zajęty rozrywkami. Czy uda mi się ją przekonać, że tym razem to poważna sprawa? Czy Daisy będzie potrafiła mi zaufać?

– A chcesz tego naprawdę?

– Tak.

Jennifer poklepała syna po ramieniu.

– Idźcie już na ten spacer. Wybierzcie się do sadu, może pod jemiołą uda wam się odnaleźć tamten magiczny świat.


– Przyniosłaś suknię! – Margaret Galbraith wyjęła z rąk Daisy pudło i zaniosła je na górę. – Och, Daisy, jaka piękna! – zachwyciła się, unosząc do góry bibułkę. – Włóż ją. Chcę zobaczyć, jak wyglądasz.

– Nie jestem uczesana i nie mam odpowiednich butów – zaprotestowała Daisy.

– Mam wystarczająco bujną wyobraźnię. O, mój Boże, tylko spójrz! -Podniosła do góry koronkowy stanik nafaszerowany drutami.

– Jak wiesz, potrzebuję niewielkiej pomocy – wyjaśniła Daisy, zadowolona, że choć na chwilę udało jej się odciągnąć uwagę matki od wydarzeń w Warbury. – Ten fason sukni tego wymaga. Zawołam cię, gdy już się przebiorę, dobrze?

– Zejdź potem na dół. Tata też chce cię zobaczyć.

Wkładając wytworną, koronkową bieliznę, Daisy czuła się jak sześciolatka, która szykuje się do pierwszego występu na scenie. Zapięła w końcu suwak i zmierzwiła włosy. Martwiło ją nie tyle samo paradowanie w sukni, co nieuchronny wyraz dezaprobaty, jaki spodziewała się zobaczyć na twarzy matki. Nigdy nie potrafiła jej dogodzić…

– Już schodzę. Zamknij Flossie w kuchni, dobrze? – Wzięła głęboki oddech i unosząc nieco miękko udrapowaną, białą spódnicę, zeszła na dół.

Przez chwilę żadne z rodziców się nie odezwało.

– I jak? – odważyła się spytać.

– Wyglądasz uroczo, Daisy! – powiedział ciepło jej ojciec i zwrócił się do żony: – Nieprawdaż, Margaret?

– Wydawało mi się, że żółty będzie dla niej prawdziwą katastrofą, ale okazuje się, że bardzo się myliłam… Góra jest bardzo prosta i gustowna, a biała spódnica taka zwiewna i lekka. Świetne zestawienie! Oczywiście, pozostałe druhny, ze względu na ciemne włosy, będą wyglądać bardziej efektownie, niemniej przy odpowiednim makijażu… Odwróć się, kochanie.

Daisy właśnie posłusznie robiła obrót, gdy nieoczekiwanie w drzwiach stanął Robert. Spoglądał na nią w jakiś dziwny sposób, którego znaczenia nie potrafiła zrozumieć. Nie dostrzegła w jego oczach ani drwiny, ani żartobliwego błysku… To było dokładnie takie spojrzenie, o jakim zawsze marzyła. Intensywne, przenikliwe, sięgające w głąb duszy.

– Wydaje mi się, że z każdym dniem kaczątko staje się coraz bardziej podobne do łabędzia – skomentował, nie zdając sobie sprawy, że wszyscy mu się przyglądają. – Tylne drzwi były otwarte – wyjaśnił pospiesznie. – Zostawiłem Majora w sieni. – A potem nagle uderzył się w czoło. – Och, nie, tylko mi nie mów, że to przynosi pecha, gdy drużba zobaczy druhnę przed ślubem!

Ojciec Daisy zaczął się śmiać, matka poszła jego śladem.

– Lepiej pójdę się przebrać – powiedziała Daisy. Musiała poczekać, aż Robert zrobi jej przejście, ale on wcale się z tym nie spieszył.

– Niepotrzebnie martwiłaś się z powodu tego koloru – powiedział z uśmiechem. – Doskonale pasuje do twoich włosów. – Pociągnął ją za wystający kosmyk. Najwyraźniej żartował. Ale były to żarty skierowane do widowni, nie do niej.

– Łabędzica, rzeczywiście! – Matka z urażoną miną wypchnęła Daisy z pokoju i poszła za nią na górę. Czyżby się obawiała, że Robertowi może wpaść do głowy zaoferowanie pomocy przy rozpinaniu haftek? – Nie pozwól, by ten złotousty zawrócił ci w głowie – mruknęła.

– To się nigdy dotąd nie zdarzyło – powiedziała Daisy, rozpinając haftki stanika.

– Bo nigdy przedtem nie próbował – powiedziała z naciskiem. – Jest taki sam jak jego ojciec.

– Nie wiedziałam, że znasz ojca Roberta.

– Nie znam, ale widziałam jego zdjęcie. Rzeczywiście, jest bardzo przystojny… – Powiesiła suknię na wieszaku. – Dwadzieścia lat minęło od rozwodu, a biedna Jennifer nadal trzyma jego fotografię przy łóżku. Taka przystojna kobieta, a nigdy nie widziałam jej z innym mężczyzną. – Powiesiła suknię w szafie i zaczęła owijać ją bibułką. – Robert jest bardzo podobny do ojca. Tak samo przystojny i pełen uroku… To piorunująca mieszanka.

– Już to mówiłaś.

– I zachowuje się tak samo – ciągnęła niestrudzenie. – Cóż, jaki ojciec, taki syn.

– Mamo… – Chciała wszystko wyjaśnić, zapewnić, że w Warbury nic się nie stało, ale, o dziwo, zamiast tego powiedziała zupełnie coś innego: – Mam dwadzieścia cztery lata. I znam Roberta od zawsze. Ufam mu. Nie zrobiłby nic, co mogłoby mnie zranić.

Przez moment matka wyglądała na przestraszoną.

– Wiem o tym – powiedziała z westchnieniem. – Przepraszam. Prawię ci kazania, jakbyś nadal była dzieckiem. Ale oczywiście dla mnie zawsze nim będziesz. Zresztą wy wszyscy… Sarah zawsze mi powtarza, że traktuję ją jak nastolatkę, pouczając, jak ma wychowywać dzieci. A przecież jest doskonałą matką. Ale gdy gniazdo puste, cóż nam pozostaje…?

– Należy cieszyć się życiem, mamo. Najlepiej pomyśl o wakacjach. – Daisy objęła matkę ramionami. – W przyszłym tygodniu, gdy już będzie po ślubie Michaela i emocje opadną, poczujesz się przygnębiona. Jest kwiecień. Poproś ojca, żeby cię zabrał do Paryża. Albo sama zarezerwuj bilety i ty go zabierz. Nie trzeba być świeżo po ślubie, żeby wyjechać na miodowy miesiąc.

Ledwie Daisy otworzyła drzwi, Flossie, która już od dawna piszczała z podniecenia w kuchni, wprost rzuciła się na Majora, po czym we dwójkę wypadli z domu i popędzili w stronę rzeki.

– Tam będzie błoto – zauważył Robert. – Którędy idziemy?

– Tędy.

Daisy miała ochotę zrobić jakąś sarkastyczną uwagę, ale gdy spojrzała na Roberta, wydał jej się tak głęboko pogrążony w myślach, że dała spokój i przez chwilę szli w zupełnym milczeniu…

– Flossie! – krzyknął w końcu na spanielkę, która przedzierała się przez żywopłot. – Na litość boską, to najgorzej wychowane zwierzę…

– Nie bądź taki spięty!

– Przepraszam. – Zerknął na nią, zatrzymując się przed bramą prowadzącą do starego sadu przy kościele.

– Drzewa jeszcze nie kwitną – powiedziała, gdy otwierał przed nią furtkę.

– Nie szukam kwiatów, szukam jemioły – odparł. – Czasami rośnie na jabłoni. W każdym razie na tej zawsze ją widziałem. – Zatrzymał się pod starym drzewem. Miał dziwny, nieprzenikniony wyraz twarzy.

– Myślę, że nie warto się tu zatrzymywać – powiedziała, zdumiona nieco jego tajemniczym zachowaniem. – Gdzie się podziały psy?

Gdy się odwracała, złapał ją i zmusił, by stanęła z nim twarzą w twarz.

– Pamiętasz te święta, kiedy miałaś szesnaście lat? Pocałowałem cię wtedy pod jemiołą.

Przełknęła ślinę. Oczywiście, że pamiętała.

– Tak. – Jej pierwszy pocałunek. Słodki, wyjątkowy…

– Wziąłem ją z tego właśnie drzewa – powiedział, spoglądając do góry. – Jestem pewien, że to było tutaj…

– W tym roku mają zamiar wyciąć ten sad. – Nie wiedziała, jak się zachować, ale usiłowała za wszelką cenę zmienić temat.

– Pamiętasz, co wówczas powiedziałem? – Nie dawał się zbić z tropu.

Czy kiedykolwiek mogłaby zapomnieć, co powiedział jej tamtego wieczora?

– A ty pamiętasz? – spytała.

– Zapomniałem. – Przesunął ręką po jej ramieniu w czułej pieszczocie, jakby chciał złagodzić ból, który jej zadał tym wyznaniem. – Wiem, że coś… specjalnego, nieuchwytnego… Wiesz, jak to jest. Budzisz się rano i nie możesz sobie przypomnieć, co ci się śniło. Pozostaje tylko nieokreślone wspomnienie czegoś miłego…

Wiedziała. Och, doskonale wiedziała.

– To wspomnienie jest jak błędny ognik – ciągnął rozmarzonym tonem. – Jest na pozór blisko, ale gdy chcesz je pochwycić, ucieka. – Wyciągnął rękę i uniósł jej podbródek.

Nie miała innego wyboru; musiała spojrzeć na niego albo zamknąć oczy. Zamknęła oczy.

– Powiedziałem… że będę na ciebie czekać.

– Ja nie chciałam czekać – odparła i otworzyła oczy. Drzewo rzucało cień; słońce stało nisko i wszystko wokół było rozświetlone różowym światłem, dzięki któremu liście upodobniły się do kwiatów.

– Ja też nie – powiedział Robert. – Byłaś taka młoda. Gdybym i ja miał szesnaście lat, pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej…

Nie, to było zbyt okrutne. Kazał jej wspominać! Minęły miesiące, lata, nim zapomniała o bólu serca, nim nauczyła się udawać przed sobą, że to tylko kieliszek wina uderzył do dziewczęcej, nieprzywykłej do alkoholu głowy i sprawił, że mówiła rzeczy, o których w jasnym świetle dnia wolała zapomnieć. On zapomniał naprawdę. Ale jej się to nie udało… I teraz znów ból przenikał jej serce.

Robert spojrzał na nią, a potem uśmiechnął się lekko.

– Pocałujesz mnie pod jemiołą, Daisy? Ostatni raz.

Po raz ostatni! To zabrzmiało jak nieodwołalny wyrok.

– Nim zetną drzewo – wyjaśnił szybko.

– Nie mogła. Nie powinna. Ale nie umiała mu odmówić. Uznał jej milczenie za przyzwolenie.

Wszystko trwało nie dłużej niż chwilę. Jego usta przybliżyły się kusząco blisko, ona zaś lekko przechyliła głowę na bok i czekała w takim samym napięciu jak tamta szesnastolatka.

Robert odsunął się trochę; kąciki ust uniósł w zakłopotanym uśmiechu. Spróbował znów, a potem znów, ale gdy jego wargi znalazły się tuż przy jej ustach, znieruchomiał. To było tak urocze, że zaczęła chichotać.

– Cicho… Całujemy się po raz ostatni pod tą jabłonią. – Objął ją w pasie i przytrzymał, aby stała spokojnie. – Śmiech jest zabroniony.

– Wcale nie. – Starała się zrobić poważną minę, ale przychodziło jej to z trudem. Pocałunków Roberta, niestety, nigdy nie będzie mogła traktować serio. Nigdy.

I nagle cała ochota na śmiech wyparowała. Jaki ojciec, taki syn… Nie, to nie było śmieszne. Robiła najgłupszą rzecz w życiu…

– Nie, Robercie, nie… – Ale protest przyszedł za późno. Starł te słowa z jej warg, wymazał lekkim jak piórko dotykiem – raz, dwa, trzy razy przywołując wspomnienie minionego pocałunku.

Potem odsunął się nagle i znów lekko drwiący uśmiech wykrzywił mu wargi.

– Teraz wszystko sobie przypominam.

– Robercie! – Bezskutecznie usiłowała się wyrwać, ale ciało nie było jej posłuszne.

Nagle, zza drzew wypadła Flossie, rozdokazywana i umazana błotem. Skoczyła na Daisy i Roberta. W zamieszaniu, które nastąpiło później w domu – podczas suszenia ubrań i picia herbaty – świat stopniowo wrócił do normalności.

Загрузка...