ROZDZIAŁ SZÓSTY

Wtorek, dwudziesty ósmy marca. Podróż pociągiem była okropna; potworny tłok, a do tego rzęsisty deszcz. George oczywiście miał rację. Waza imari w rzeczywistości wcale nie jest japońska. Znalazłam jednak coś dla Jennifer. Nie byłam jedyną osobą, która przeglądała pudła na zapleczu w nadziei, że znajdzie coś wartościowego, co nie zostało zauważone. Może powinnam wspomnieć o tym jednemu z portierów? A jeśli to cacko zostanie przez nieuwagę stłuczone? Och, do diabła!

Daisy zdjęła mokre buty, otrzepała płaszcz przeciwdeszczowy, powiesiła go wraz z parasolką w łazience, a potem rozebrała się aż do bielizny. Dawno nie widziała takiego deszczu.

Rozwiesiła spodnie i sweter na wieszaku na ręczniki, potem zaś włożyła krótki chiński szlafroczek. Następnie ręcznikiem w ręce usiadła w starym, krytym adamaszkiem fotelu i usiłowała wysuszyć włosy.

Gdy rezerwowała podwójny pokój, czuła się trochę winna powodu jego ceny, ale było to jedyne wolne lokum, jakie w ogóle nadawało się do zamieszkania. Dziś, po całym dniu buszowania wśród skarbów, ale również i zwykłej tandety, znała, że zasłużyła na odrobinę luksusu. Masując palce próbując wykrzesać z siebie nieco energii do zaparzenia herbaty, doszła do wniosku, że pierwszy dzień wyprzedaży u Harrodsa od dzisiaj będzie jej się wydawał jedynie miłą rozrywką. Spojrzała tęsknie na barek. Czy nie znalazłoby się tam trochę brandy…?

Myśląc o rozkosznym cieple rozchodzącym się po jej ciele, przymknęła oczy. Tylko na sekundę lub dwie…

Warbury Arms – przyjemna, stara gospoda z dębowymi belkami na suficie i prawdziwym kominkiem – w pełni odpowiadała tradycyjnemu wyobrażeniu turystów o starej Anglii. Ten cholerny deszcz jest niestety równie prawdziwy i angielski, pomyślał z irytacją Robert, przepychając się wśród tłumu handlarzy i kolekcjonerów, którzy zjechali na aukcję i kłębili się przy recepcji.

– Czy panna Galbraith już się zameldowała? – spytał podniesionym głosem, wypełniając kartę meldunkową.

– Och, tak, oczywiście. Przyjechała kwadrans temu. Czy państwo będziecie jedli razem kolację? Radziłabym zamówić stolik już teraz, ponieważ mamy mnóstwo gości.

– Zobaczymy – powiedział Robert wymijająco. Przecież Daisy mogła mieć inne plany. Poza tym nie był pewien, czy ucieszy się na jego widok. Ta myśl przygnębiła go tak bardzo, że przez moment chciał nawet odwrócić się na pięcie i uciec, gdzie pieprz rośnie. Ale tylko przez moment. Michael mógł sobie bagatelizować afery miłosne Daisy, ale on nie potrafił. – Jaki jest numer jej pokoju?

Zaniósł torby do siebie, odświeżył się i już po kilku minutach ruszył na poszukiwanie Daisy. Nim zapukał do jej pokoju, zatrzymał się na chwilę. Czuł się jak tani detektyw z przedwojennego filmu, który śledzi niewierną żonę.

Zacisnął dłonie w pięści i przyłożył ucho do drzwi. Gdyby tylko wiedział, czy Daisy była sama. Do licha, nie chciał stawiać jej w kłopotliwej sytuacji. Pragnął jedynie pomóc. Ale najpierw należałoby chyba zebrać więcej informacji.

Może lepiej zejść na dół i poczekać, aż Daisy się pojawi? Tak byłoby bardziej elegancko. A jeśli ona zamówi kolację i szampana do pokoju? Co powinien zrobić, jeśli okaże się, że Daisy nie jest sama w pokoju? Z pewnością będzie zażenowana, a tego nie chciał. Byli przecież przyjaciółmi – dobrymi przyjaciółmi. Nagle przypomniał sobie wyraz jej oczu, w chwili gdy ją pocałował. Natychmiast odrzucił konwenanse i wątpliwości. Musiał wiedzieć. Po prostu musiał.

Mocno zapukał do drzwi. Żadnej odpowiedzi.

Może jest w łazience albo w skupieniu przegląda katalog i nie życzy sobie, by jej przeszkadzano? A może leży w objęciach kochanka…

Brak strony

w ustach i wszelkie udawanie, że nie widzi w swej przyjaciółce kobiety, przestało mieć jakikolwiek sens. Miał tylko jedno w głowie – porwać Daisy w ramiona i…

Prawdę mówiąc, od czasu przyjęcia u Monty'ego nie mógł przestać o niej myśleć. To dziwne, ale dopiero ten bezczelny Australijczyk uzmysłowił mu, że Daisy jest niezwykle seksowna. Nawet teraz nie mógł oderwać od niej oczu.

– Wygodny pokój – zauważył. – Ale trochę za duży jak na jedną osobę.

– Nie miałam wyboru – powiedziała bezradnie. – Oprócz tego wolny był jedynie jednoosobowy pokoik na strychu, w dodatku bez łazienki. Co ty tu robisz, Robercie?

– Wypełniam misję. – Podszedł do tacy, szybko odkrył, że stojący na niej czajnik jest zimny i pusty, a potem rozejrzał się w poszukiwaniu łazienki. Tutaj teren był czysty – żadnej marynarki na krześle ani męskich kapci… Doznał krótkotrwałej ulgi. Nie mógł jednak oprzeć się przykremu wrażeniu, że na jego widok twarz Daisy przybrała wyraz rozczarowania. Czyżby czekała na kogoś innego? – Dostanę herbaty? – spytał.

– Wybierałam właśnie pomiędzy herbatą a brandy, gdy zmorzył mnie sen – wyznała, poprawiając palcami zmierzwione włosy i tłumiąc ziewanie. – A więc jaka to misja?

– Trochę za wcześnie na brandy – odparł wymijająco.

– Być może, ale miałam bardzo ciężki dzień. – Wyjęła mu z ręki czajnik i poszła do łazienki po wodę. – Jaka to misja? – powtórzyła głośno, odkręcając kran.

– Może „misja" to niezbyt adekwatne słowo – odparł. – Raczej przypływ miłosierdzia. Otóż przyjechałem, by dotrzymać ci towarzystwa i zaprosić cię na kolację.

Gdy wyłoniła się z łazienki, Robert miał okazję podziwiać jej smukłe, zgrabne nogi. Przypomniał sobie niezgrabną dziewczynkę z kościstymi, wystającymi kolanami i mimo woli uśmiechnął się szeroko.

– Co cię tak rozbawiło?

– Co? Och, nic. – Uśmiech zgasł równie szybko, jak się pojawił. Teraz jej nogi były bardzo zgrabne, a kolana krągłe i kształtne. – Zrobiłaś coś z włosami – powiedział tylko po to, aby oderwać myśli od jej nóg.

– Mówiłam ci, że byłam u stylisty. Wiele nie zmienił, po prostu trochę podciął końce. Widocznie uznał, że nie warto się bardziej wysilać. Ale dlaczego tu przyjechałeś, Robercie? – nie ustępowała.

– Nie uwierzyłaś, że przyjechałem po to, by zaprosić cię na kolację?

– Nie – potwierdziła bez wahania. Z czajnikiem w ręce podeszła do tacy. – Nikt zdrowy na umyśle nie przyjechałby tu w taką pogodę, gdyby nie musiał…

– Właśnie.

– Chcesz powiedzieć, że musiałeś przyjechać?

– Otrzymałem rozkaz od matki, że mam się tu stawić z książeczką czekową. – Wziął od niej czajnik, włączył go do kontaktu. – Masz coś kupić dla mojej mamy, prawda? – spytał. – Uznała, że możesz potrzebować pieniędzy.

– Och! Przykro mi, Robercie, ale fatygowałeś się niepotrzebnie. Waza, którą zainteresowała się twoja matka, to tylko kopia.

Dla Roberta japońska waza była jedynie pretekstem do przyjazdu, ale Daisy wyglądała na szczerze zmartwioną.

– Czy to falsyfikat? – zainteresował się uprzejmie.

– Nie, kopia. Niekiedy sprowadzano nie wykończoną porcelanę z Japonii i pokrywano ją wzorami w Europie. W katalogu ta waza figuruje jako porcelana w stylu imari. Przypuszczam, że w pewnym momencie usunięto znak wytwórcy, by sprzedać ją jako wyrób japoński. W ten sposób można oszukać amatora, ale Jennifer byłaby rozczarowana.

– Szkoda. Miałem nadzieję, że to będzie świetny prezent urodzinowy. A może znajdziesz na aukcji jakiś inny ciekawy okaz?

– Może.

Robert spojrzał na nią uważniej. Daisy była wyraźnie zmęczona. Pod oczami miała ciemne obwódki, których nigdy przedtem u niej nie zauważył. A mimo to sprawiała wrażenie podnieconej. Wątpił, by to miało coś wspólnego z aukcją… I nagle zrobiło mu się smutno. Odwrócił się szybko, by Daisy nie zauważyła zmiany jego nastroju

– Zobaczę, co uda mi się znaleźć – ciągnęła. – A ile zamierzasz wydać na ten prezent?

– Wszystko jedno. – Wzruszył ramionami. – Wolałbym najpierw obejrzeć to cacko, by zorientować się, ile jest warte.

– Zobaczyć?

– Oczywiście. Skoro już tu przyjechałem, zamierzam zostać na aukcji.

– Och! – Daisy korciło, by powiedzieć mu o naczyniu w stylu kakiemon, które zauważyła w jednym z pudeł na zapleczu. Sama zamierzała je kupić dla Jennifer, ale mógłby to być wspaniały prezent urodzinowy od Roberta. Jeśli oczywiście udałoby się je nabyć za rozsądną cenę… Trudno jednak przewidzieć, jak potoczy się licytacja. W każdym razie nie powinna zdradzać nadmiernego podniecenia z powodu swego znaleziska. Oczywiście, mogła się pomylić, co do jego wartości, ale… – Gdzie się zatrzymałeś? – spytała, zmieniając temat.

– Chyba będę musiał zadowolić się pokojem bez łazienki, z którego ty zrezygnowałaś – odpowiedział Robert.

– Nie zastanawiaj się zbyt długo! Nie widziałeś tego tłumu na dole? Ciesz się, że w ogóle cokolwiek znalazłeś.

– U ciebie jest wolne bardzo wygodne łóżko – powiedział z prowokującym uśmiechem. – Nie wyrzucisz mnie chyba na ten deszcz, prawda?

– Nie jesteś z cukru.

– Być może, ale jeśli szybko nie zdejmę mokrych skarpetek, na pewno złapię grypę.

– Zapalenie płuc – sprostowała. – Nie wiesz, że grypę wywołuje wirus?

– Zapalenie płuc? Tak sądzisz? – Przez chwilę się zastanawiał. – Oczywiście, z zapaleniem płuc nie będę mógł być drużbą…

– I oczywiście z tego powodu Michael i Ginny odłożą ślub – powiedziała i uśmiechnęła się szeroko.

Było to zwyczajne przekomarzanie się, ale Robert dosłyszał w głosie Daisy cień zdenerwowania. A zatem dodatkowe łóżko było zajęte… Mimo że się tego spodziewał, ogarnęła go bezsilna wściekłość. Musi wiedzieć więcej.

– Mogę pojechać do Ross i znaleźć pokój, ale nie ma powodu, byśmy nie mieli pójść razem na kolację – powiedział z wyraźnym naleganiem.

– Widzisz, Robercie, zamierzałam zjeść kanapkę w pokoju i położyć się wcześniej do łóżka – odparła, zwijając się w kłębek w dużym fotelu.

– Sama? – To słowo wymknęło mu się mimo woli.

– Wracaj lepiej do Londynu. Obiecuję, że znajdę coś dla Jennifer na urodziny. Zwrócisz mi pieniądze w Londynie.

Wzruszył ramionami. Czyżby nie zauważyła, do czego zmierzał? Chyba że tak świetnie potrafiła się maskować… Była zamknięta w sobie, to fakt. Tak właśnie powiedział Michael. Bardzo skryta.

– Mam nadzieję, że mimo wszystko poczęstujesz mnie filiżanką herbaty? – Nie czekając na odpowiedź, zalał torebki herbaty wrzątkiem. – Proszę – powiedział, dolewając mleka i podając Daisy filiżankę. – Wiesz, nie musisz się już martwić o swoje kolana. Wcale nie są kościste.

Bezwiednie zakryła nogi i zaczerwieniła się. Dlaczego w jego towarzystwie czuła się tak onieśmielona? Przecież Robert nie po raz pierwszy widział jej nogi… Wiele razy na przykład kąpali się razem w rzece. On, Michael i Daisy… Robili tak każdego lata, aż do wyjazdu Roberta na uniwersytet. A nawet później… Aż do czasu, gdy skończył studia i przeniósł się do Londynu.

– O której rano rozpoczyna się ta zabawa? – spytał ostrym tonem.

– Zabawa?

Wyglądała na przestraszoną. Czyżby dręczyło ją poczucie winy?

– Aukcja – wyjaśnił spokojniej.

– Och, rozumiem. Nie nazwałabym tego zabawą. Rano przez godzinę można jeszcze oglądać eksponaty, sprzedaż zaś rozpoczyna się o dziesiątej. Przy odrobinie szczęścia, jeśli zdążę na pociąg, powinnam być w domu o piątej.

– Nikt cię nie podwiezie?

– Nie jeżdżę z nieznajomymi.

– Może spotkasz kogoś… znajomego? – Dopił herbatę, odstawił filiżankę i podszedł do drzwi. – Gdybym został, mógłbym cię odwieźć – powiedział zachęcająco.

Nie dała się złapać na haczyk.

– Wynudzisz się – odparła. – To nie będzie taka aukcja, jakie ogląda się w telewizji…

– Byłem już wcześniej na kilku aukcjach – przerwał jej. – Na pewno nie zmienisz zdania na temat kolacji?

Wstała i odprowadziła go do drzwi.

– Na pewno. Dziękuję.

Gdy spojrzał na nią uważniej, dostrzegł w jej oczach cień desperacji. Wyciągnął dłoń, dotknął jej policzka i zmusił się do uśmiechu, którego zapewne po nim oczekiwała.

– Zaczynam podejrzewać, że próbujesz się mnie pozbyć, kaczuszko. Chyba nie ukrywasz w łazience tajemniczego kochanka?

– Do diabła, przyłapałeś mnie! – Roześmiała się, pokazując równe, białe zęby, pozostające w żywym kontraście z czerwonymi, niezwykle zmysłowymi ustami. A potem nagle jej oczy zaszły mgłą. – Proszę, jedź uważnie – powiedziała pospiesznie. Położyła rękę na jego ramieniu, wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.

Dotyk jej dłoni i ciepły oddech na skórze – wszystko to sprawiło, że zachowanie spokoju przychodziło mu z największym trudem. Do licha, jeszcze tydzień temu na myśl, że Daisy ma tajemniczego kochanka, śmiałby się do rozpuku. Ale dziś nie mógł o tym przestać myśleć i zerkając na drzwi łazienki – które dokładnie zamknęła – zastanawiał się, jak wyratować przyjaciółkę z opresji.

Daisy oparła się o drzwi i jęknęła. Do diabła z George'em, który zawsze wszystko wiedział najlepiej! Do diabła z Jennifer, która zawsze była taka troskliwa! Do diabła z Robertem, którego tak kochała, a który był poza jej zasięgiem… Znów jęknęła.

Nie mogła tego zrobić… Nie mogła wyrzucić go na taką pogodę. Nie postąpiłaby tak z psem, a co dopiero z mężczyzną, którego kochała. Zwłaszcza że kierował nią czysty egoizm. Po prostu chciała sobie oszczędzić bólu, gdyż dzielenie pokoju z Robertem byłoby dla niej koszmarem. Oczywiście, wiedziała, że w jego towarzystwie mogła czuć się zupełnie bezpiecznie, i to właśnie było takie przygnębiające.

Z rozmachem otworzyła drzwi. Chciała go zawołać, ale korytarz był pusty. Do licha! Wsunęła stopy we wciąż mokre buty i z rozwiązanymi sznurowadłami wybiegła na korytarz, a potem na schody.

– Robert!

Był już na samym dole. Odwrócił się i spojrzał na nią zdumiony.

– Co się stało, kaczuszko?

– Zmieniłam zdanie w sprawie kolacji – wyrzuciła z siebie jednym tchem, uświadamiając sobie, że zwróciła na siebie powszechną uwagę innych gości.

– Tylko w kwestii kolacji? – Uśmiechnął się chytrze.

Zarumieniła się gwałtownie.

– Jennifer nigdy by mi nie wybaczyła, że cię wyrzuciłam na taką pogodę. Zwłaszcza że rzeczywiście mam wolne łóżko…

Urwała w oczekiwaniu, że Robert powie coś śmiesznego, co ją rozluźni, ale on po prostu wszedł na górę, wziął ją za rękę i chwilę potrzymał.

– Włóż coś na siebie, a ja zarezerwuję stolik, zgoda? – zaproponował.

Dopiero wtedy zorientowała się, że stoi przed tłumem ludzi ubrana jedynie w krótki szlafroczek i sznurowane buty. Do licha! Gwałtownym ruchem zgarnęła poły szlafroka i popędziła na górę, nie potykając się na szczęście o rozwiązane sznurowadła.

Słysząc dochodzące z dołu tłumione wybuchy śmiechu, jęknęła ciężko. Świat kolekcjonerów dzieł sztuki był taki mały! Do dziś mogła buszować wśród wystawionych eksponatów, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Ale w wyniku swego impulsywnego zachowania stanie się powszechnie znaną postacią. Nawet po latach ludzie będę powtarzać: „Daisy Galbraith? Znam ją! Byłem wtedy w Warbury, gdy na wpół naga goniła po schodach jakiegoś mężczyznę".

Mocno zatrzasnęła za sobą drzwi. Dlaczego, na Boga, nie potrafiła zachować ani krzty zdrowego rozsądku? Dlaczego akurat teraz musiała stracić głowę?

Nim znalazła sensowne odpowiedzi na te pytania, spojrzała w lustro i zadrżała. Za dużo nóg, za dużo wszystkiego! A w dodatku jej ciało nazbyt się zaróżowiło, kontrastując nieprzyjemnie z żółtawymi włosami!

Na samą myśl, że ma wrócić do baru pełnego ludzi, poczuła głębokie zażenowanie. Ale jedzenie kolacji w pokoju byłoby jeszcze gorszym rozwiązaniem. W ten sposób cały wieczór spędziłaby sam na sam z Robertem w sypialni… Co by robili? O czym rozmawiali? A potem musieliby się rozebrać i pójść do łóżek… To byłoby naprawdę dosyć kłopotliwe. Szła o zakład, że Robert nie używa piżamy.

Gdy będą na dole, znajdzie jakiś pretekst, by wrócić wcześniej na górę, bezpiecznie schować się pod kołdrą i zamknąć oczy, zanim Robert położy się do łóżka.

Zdjęła wilgotne buty i otworzyła szafę. Nie miała dużego wyboru. Nie należała do dziewczyn „przygotowanych na każdą okazję". Pakowała tylko rzeczy bezwzględnie konieczne. W podróż ubrała się w stare, wysłużone spodnie oraz jedwabną bluzkę, teraz już niestety nieco pogniecioną.

Pozostał jedynie seksowny czerwony kostium, który zgodnie z instrukcją Georg’a miała włożyć na aukcję, aby godnie reprezentować galerię, oraz buty na dziesięciocentymetrowych obcasach. Właściwie cieszyła ją myśl, że podczas aukcji będzie rozpraszać innych uczestników licytacji, zakładając w odpowiednim momencie nogę na nogę.

Ileż by teraz dała za długą, luźną spódnicę oraz sportowe buty na płaskim obcasie, z których tak wyśmiewał się George!

Wewnętrzny głos szeptał jej, że po powrocie z Warbury nic nie będzie już takie jak kiedyś. Z głową pełną ponurych myśli weszła pod prysznic.


Robert nie był pewien swoich uczuć. Oszołomienie? Może lekka postać klinicznego szoku?

Gdy wychodził z jej pokoju, był naprawdę przygnębiony. A potem, gdy odwrócił się, słysząc swoje imię, i zobaczył ją stojącą na podeście schodów, owiniętą tylko w jedwabny szlafroczek sięgający zaledwie połowy uda… Cóż, większość osób znajdujących się w barze również była zdumiona. Jednak Roberta zaszokował nie tyle strój Daisy, co rozpierająca piersi radość.

Może dziś w nocy Daisy będzie sama? Może jej kochanek nie mógł przyjechać? Nie ulegało jednak wątpliwości, że ktoś był w jej życiu.

Do licha, może to i lepiej. Sama myśl, że mógłby się zakochać, przyprawiała go o śmiech. Równocześnie jednak po raz pierwszy w życiu miał ochotę się rozpłakać – właśnie z tego powodu, że nie potrafił zakochać się w Daisy.

Postanowił, że przenocuje w pokoju na strychu, a jutro odwiezie ją do domu. Przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić. A potem, zgodnie z jej życzeniem, aż do ślubu będzie trzymać się od niej z daleka. Pomyślał z goryczą, że jeśli rzeczywiście jest nieodrodnym synem swego ojca, to jego zainteresowanie Daisy wygaśnie bardzo szybko.

– Chciałbym zarezerwować stolik – powiedział do recepcjonistki. – Na dwie osoby.

– Na siódmą czy na dziewiątą, proszę pana? Mamy dziś bardzo dużo gości.

– Na siódmą. – Odwrócił się, ponieważ stojąca obok kobieta w średnim wieku dramatycznie podniosła głos.

– A ja muszę dostać jakiś pokój! Wezmę cokolwiek. Samochód mi się zepsuł i nie ma szans, by naprawiono go wcześniej niż jutro po południu. – Kobieta była przemoczona, wyczerpana i najwyraźniej zdesperowana.

– Może pani wziąć mój pokój – odezwał się niespodziewanie Robert. – Numer dwadzieścia trzy – dodał, gdy recepcjonistka uniosła brwi. – Żaden problem – dodał. – Zaraz wezmę swoje rzeczy i przyniosę klucz.

– Żaden problem? Właściwie nie… Przynajmniej tym dobrym uczynkiem wymaże kłamstwo, jakim uraczył Daisy. Teraz pozostało mu ponieść konsekwencje.

Daisy zostawiła dla niego otwarte drzwi. Słysząc szum wody, zapukał do drzwi łazienki, by dać znać, że wszedł.

– Nalać ci drinka? – zapytał. Woda przestała na chwilę lecieć.

– Tak… Dziękuję. Zaraz wychodzę.

– Nie ma pośpiechu. – Potrzebował kilku minut, by zebrać myśli.

Obejrzał zawartość barku, znalazł brandy dla Daisy, a dla siebie szkocką, rozlał do szklanek butelkę piwa imbirowego i, nim Daisy wyszła z łazienki, zdążył upozować się przy oknie, skąd obserwował z udawanym zainteresowaniem krople deszczu rozpryskujące się o dach.

– Brandy i piwo imbirowe, to cię rozgrzeje – zwrócił się do Daisy, zerkając na nią kątem oka. Głowę miała owiniętą ręcznikiem, drugi zaś ręcznik szczelnie przykrywał całą jej postać od stóp do głów. – Zabiorę to ze sobą do łazienki – dodał, podnosząc swoją szklankę. – Nie mamy dużo czasu. Zarezerwowałem stolik na siódmą. Pomyślałem, że wolisz się wcześniej położyć… Po tak długim dniu…

Zamknął drzwi do łazienki i sącząc drinka, wsłuchiwał się przez chwilę w odgłosy dobiegające z pokoju. Zaraz, ten dziwny dźwięk, to chyba… Tak, Daisy podnosiła właśnie słuchawkę telefonu…

Загрузка...