ROZDZIAŁ ÓSMY

Odnalezienie Blanche zajęło Julianowi trzy miesiące. Chociaż wpadł na jej trop, ponownie go stracił. Tak jak stracił ją na Boże Narodzenie.

Kiedy obudził się, za oknem panował jasny dzień. Częściowo był rozbawiony, a częściowo gniewny za to, że dziewczyna opuściła łóżko i sypialnię. Bez pośpiechu umył się, ogolił, ubrał, po czym wyruszył na poszukiwania Blanche. Nie zaalarmował go fakt, że nigdzie w domu ani poza domem jej nie znalazł. Doszedł do wniosku, że przebywa w pokoju pani Moffatt i tam zachwyca się dzieckiem.

Upłynęło prawie pół dnia, kiedy w końcu dotarła doń prawda. Blanche zniknęła, zabierając cały swój dobytek, z wyjątkiem gwiazdy i sygnetu. Z całych sił ścisnął wisiorek w dłoni.

Opuściła go.

Dlaczego?

Jeszcze tego samego dnia wyjechał do Londynu, wymyślając uprzednio szereg wymówek dla Bertiego, Debbie i Moffattów. Natychmiast po powrocie do miasta przystąpił do energicznych poszukiwań. Blanche porzuciła pracę w operze bez słowa wyjaśnienia. Nie zaangażowała się do żadnego innego teatru – sprawdził wszystkie. Żadna z jej dawnych koleżanek tancerek nie wiedziała, co się z nią stało. Od Bożego Narodzenia Blanche jakby zapadła się pod ziemię.

Przy pomocy łapówki wydobył od kierownika opery adres dziewczyny, lecz okazał się on fałszywy. Właścicielka domu oświadczyła, że żadna Blanche Heyward u niej nie mieszka. Nie mieszka też nikt, kto odpowiadałby opisowi dziewczyny z wyjątkiem panny Ewing. Ale panna Ewing, podobnie jak żadna z pozostałych lokatorek wynajmujących mieszkania, nie pracuje w operze. Też pomysł! – oburzyła się właścicielka, obrzucając Juliana płonącym wzrokiem. Julian był tak zdesperowany, że rozważał pomysł, by pojechać do Somersetshire i tam szukać rodzinnej kuźni Blanche. Ale ile kuźni znajduje się w Somersetshire?

Blanche najwyraźniej nie chciała, by ją odnalazł.

Następnie próbował o niej zapomnieć. Boże Narodzenie okazało się nader sympatycznym interludium, głównie dzięki Blanche, a spędzona z nią noc stanowiła jedynie lukier na i tak słodkim już torcie. I tylko tyle, nic dodać, nic ująć, Nikt nie wlecze za sobą klimatów Bożego Narodzenia przez cały rok. Święta mijają i każdy wraca do swych codziennych zajęć.

Pod koniec stycznia Julian złożył trzydniową wizytę w Conway, gdzie doznał najserdeczniejszego przywitania ze strony rodziców oraz srogiej reprymendy od swej młodszej siostry. Po południu zasiadł z ojcem w bibliotece. Na wstępie oświadczył, że nie zamierza poślubić lady Sarah Plunkett. Zanim ojciec zaczerpnął tchu, by zapytać – tak, z całą pewnością o to właśnie chciał zapytać – z kim w takim razie ma zamiar się ożenić, Julian dodał, że na świecie istnieje tylko jedna kobieta, którą mógłby poślubić, ale ona za niego nie wyjdzie, ponieważ nie stanowi dlań odpowiedniej partii.

– Odpowiednia partia? – zainteresował się ojciec, unosząc brwi.

– To córka kowala – wyjaśnił syn.

– Kowala? – Ojciec Juliana ściągnął usta. – I ona nie chce cię poślubić, Julianie? Ma zatem więcej zdrowego rozsądku niż ty.

– Ale ja ją kocham.

Znaczące „hm” stanowiło jedyną odpowiedź ojca. Zapewne jego zdaniem inny komentarz nie był potrzebny. Nie istniała groźba, iż mariaż taki dojdzie do skutku.

Po powrocie do Londynu Julian wszczął na nowo żmudne poszukiwania, aż pewnego dnia w marcu, po południu, dostrzegł Blanche Heyward na zatłoczonej Oxford Street. Znajdowała się po drugiej stronie ulicy, gdzie wyszła właśnie ze sklepu modystki. Julian, nie wierząc własnym oczom, stanął jak wryty. Wtedy ich wzrok spotkał się i Julian pojął, że to nie pomyłka. Rzucił się gwałtownie w stronę dziewczyny, ale ona jeszcze szybciej ruszyła chodnikiem.

W tej samej też chwili kariolka dżentelmena weszła w kolizję z wozem handlarza, a miary bałaganu dopełnił jeszcze wielki powóz wynajęty przez dwóch panów obładowanych pakunkami.

Handlarz klął ordynarnie, dżentelmen nie pozostawał mu dłużny. Wokół powozów skupił się tłum gapiów zainteresowanych rozgrywającym się spektaklem. W tłumie tym ugrzązł również Julian. Kiedy w końcu udało mu się dostać na drugą stronę ulicy. Blanche Heyward dawno już tam nie było. Ruszył spiesznie ulicą w kierunku, w którym szła, i zaglądał do każdego mijanego sklepu, w boczne alejki i ślepe zaułki. Dziewczyna zniknęła bez śladu. Jak również jej dużo młodsza towarzyszka.

Julian pojął jedno. Jeśli nawet Blanche żałowała ucieczki z domku myśliwskiego Bertiego, to teraz była rada ze swego postępku. Nie chciała, by ją odnalazł. Nie zamierzała nawet zgłaszać pretensji do drugich dwustu pięćdziesięciu funtów.

Tak dobrze udawała cierpiętnicę, że tamtej nocy nawet tego nie zauważył. Był głupcem, sądząc, że kierują nimi podobne motywy. Uznał, że Blanche podoba się utrata dziewictwa z hulaką, który bardzo hojnie wynagradzał jej względy. Jakże wielkim okazał się głupcem!

Przestał jej poszukiwać. Żywił tylko nadzieję, że dwieście pięćdziesiąt funtów, wystarczyło dziewczynie na pokrycie długów, jakie z pewnością miała, a ponadto trochę jeszcze jej zostało.

Sytuacja jednak zupełnie odmieniła się w kwietniu, kiedy udał się na raut do swej najstarszej siostry. W salonach jej domu tłoczyli się liczni goście, a ona, trzymając brata pod rękę, oprowadzała go po pokojach. Zaczynał się sezon i do miasta przybywało coraz więcej osób. W pewnej chwili Julian zatrzymał się jak wryty.

– Kto to jest? – zapytał, wskazując dyskretnie głową szczupłą, śliczną dziewczynę stojącą w towarzystwie starszej damy oraz generała sir Hectora Ewinga i jego małżonki.

– Generał? – zapytała siostra. – Nie znasz go, Julianie! To…

– Chodzi mi o tę młodą dziewczynę.

Siostra popatrzyła ze zdziwieniem na brata, po czym domyślnie się uśmiechnęła.

– Jest bardzo ładna, prawda? To bratanica generała, panna Chastity Ewing.

Ewing. Ewing!!! To samo nazwisko nosiła kobieta mieszkająca pod fałszywym adresem, jaki podała kierownikowi opery Blanche Heyward. A panna Chastity Ewing była tą młodą osóbką, która towarzyszyła na Oxford Street Blanche.

– Znam generała, Elinor, ale tylko przelotnie – zwrócił się Julian do siostry. – Czy mogłabyś przedstawić mnie pannie Ewing?

– Porażony od pierwszego wejrzenia? – zapytała siostra i wybuchnęła perlistym śmiechem. – To nader interesujące, Julianie. Chodź.


– Kto? – spytała słabym głosem Verity.

Czekała na powrót siostry, choć było bardzo późno, a dziewczęta nie dzieliły już wspólnego pokoju.

– Wicehrabia Folingsby – powtórzyła Chastity. – W każdym razie wydaje mi się, że dobrze powtarzam to nazwisko. Jest bratem lady Blanchford. To bardzo przystojny, czarujący i dystyngowany młodzieniec.

Verity doznała zawrotu głowy. W końcu było to nieuchronne. Wiedziała, że Julian przebywa w Londynie – widziała go – a zatem pojawiał się na wszelkich spotkaniach i wieczorkach, zwłaszcza teraz, kiedy zaczynał się sezon. Ich stryj, gdy wrócił już z Wiednia w tydzień po Bożym Narodzeniu, nalegał, by Chastity towarzyszyła mu na wszystkich balach i rautach. Verity miała nadzieję, że jej młodsza siostra, choć bardzo powabna, jest zbyt młoda, by przyciągnąć uwagę wicehrabiego Folingsby.

– Naprawdę?

Chastity popatrzyła na nią z łobuzerskim uśmieszkiem i usiadła obok niej na łóżku. Wciąż miała na sobie wieczorową suknię.

– Oczywiście. Ale ty go przecież znasz, Verity.

– Naprawdę?

Chastity z uciechy klasnęła w dłonie.

– Naturalnie. A z twojego zmieszania wnioskuję, że pamiętasz go doskonale. Wszystko nam opowiedział o Bożym Narodzeniu.

Verity odniosła wrażenie, że z głowy odpływa jej cała krew, ze twarz ma martwą i zimną.

Chastity ujęła siostrę za lodowatą, bezwładną dłoń.

– Kochana Verity – powiedziała serdecznie – podejrzewam, że wmówiłaś sobie, że cię nie zauważył. Ale to nieprawda. Jakiego dżentelmena nie ujęłabyś swoją urodą i osobowością? Bez względu na to, kimkolwiek byś była.

– Czy mama wie? – szepnęła struchlała Verity.

– Oczywiście – odparła Chastity, śmiejąc się radośnie. – Przecież przez cały czas towarzyszyła mnie i stryjowi.

– To stryj również o wszystkim wie?

Jutro rano z całą pewnością znajdą się na bruku. Czy istniał sposób, by przekonać generała, że powinien wypędzić tylko ja? Już i tak wystarczająco go rozgniewała, odmawiając udziału w spotkaniach towarzyskich. Czy wypędzi również mamę i Chastity?

– Wicehrabia wiedział, że lady Coleman wyjechała w dzień po Bożym Narodzeniu do Szkocji – wyjaśniała Chastity. – Sądził więc, że pojechałaś z nią. Wyobraź sobie jego zdumienie i radość, kiedy dowiedział się, że wciąż przebywasz w Londynie.

– Co???

Przecież żadna lady Coleman nie istniała, a on nie wiedział, że tak naprawdę Blanche nazywa się Verity Ewing.

– Och, Verity, głuptasku. – Chastity czule pogłaskała po policzku starszą siostrę. – Czyżbyś sądziła, że nie zauważył cię, kiedy byłaś tylko damą do towarzystwa lady Coleman? Sądziłaś, że nie zechce odnowić znajomości? Powiedział mamie, że tak przygotowałaś święta, iż nie tylko lady Coleman, ale wszyscy zaproszeni goście wynosili cię pod niebiosa. Opowiedział też o przygodzie pastora i o tym, jak odebrałaś poród. Och, Verity, dlaczego nic nam o tym nie wspomniałaś? Wyznał też mamie, że pocałował cię pod pękiem jemioły. Miał przy tym bardzo szelmowski uśmiech.

– Och!

Verity zdobyła się tylko na tyle.

– Myślałaś, że o tobie zapomniał? Otóż nie zapomniał. Zapytał mamę, czy wolno mu będzie złożyć ci wizytę. I poprosił stryja o rozmowę w cztery oczy. Odeszli, zostawiając nas same. Verity, on jest cudowny. Tak cudowny, że prawie zasługuje na ciebie. Wicehrabina Folingsby. O, tak! – Chastity znów się roześmiała. – Pasuje. Teraz już rozumiem, dlaczego tak unikałaś towarzystwa. Nie chciałaś go spotkać. Obawiałaś się, że cię nie zapamiętał. Jesteś głuptaskiem!

Verity mogła tylko tulić do twarzy dłoń młodszej siostry i spoglądać na nią szeroko rozwartymi ze zdumienia oczyma. Wiedział, kim jest! Mama lub Chastity musiały coś wspomnieć o lady Coleman, a on natychmiast zorientował się, w czym rzecz, i podjął grę. I pragnął się z nią spotkać. Po co? By zapłacić resztę pieniędzy? Ale ona przecież na nie nie zarobiła. Czy chce odebrać jej dwieście pięćdziesiąt funtów danych w formie zaliczki? A największą ironią w tym było to, że jej ofiara poszła na marne. W dwa dni po powrocie z Wiednia stryj wziął na siebie wszelkie wydatki związane z ich utrzymaniem i leczeniem Chastity.

A może chce ją zmusić, by odpracowała dane jej pieniądze. Być może chce, by została jego kochanką tutaj, w mieście. Ale przecież już wie, że tak naprawdę Blanche Heyward jest bratanicą generała sir Hectora Ewinga.

Nie chciała nawet widzieć Juliana. Na samą myśl o tym ogarniała ją panika; tak samo jak tamtego popołudnia na Oxford Street.

Mimo że upłynęły już cztery miesiące, ból nie ucichł. Przeciwnie, z każdym dniem stawał się silniejszy. Nawet gdy odkryła, że ich zbliżenie nie zaowocowało dzieckiem, obok ogromnej ulgi poczuła też w sercu ukłucie żalu.

– Verity. – Oczy jej siostry lekko rozbłysły. – Pamiętasz go. Kochasz go. Nie oszukasz mnie. To cudowne. Bardzo romantyczne.

Verity wyrwała dłoń z uścisku siostry i zerwała się na nogi.

– Jesteś dziecinna! Najwyższa pora, byś poszła spać. Wprawdzie wróciłaś już do zdrowia, lecz wciąż jeszcze musisz się oszczędzać. A więc marsz do łóżka. Odwróć się, to rozepnę ci z tyłu suknię.

Chastity nie dawała się zbyć byle czym. Zerwała się z łóżka i wzięła Verity w ramiona. W oczach zalśniły jej łzy.

– Jestem zdrowa dzięki twemu poświęceniu – powiedziała. – Nigdy nie zapomnę, ile ci zawdzięczam. Spotka cię za to nagroda. Gdybyś nie podjęła pracy u lady Coleman i gdybyś nie zrezygnowała ze spędzenia z nami świąt, nie spotkałabyś wicehrabiego. A więc widzisz, że już spotkała cię nagroda. Jestem taka szczęśliwa, że aż chce mi się płakać.

– Marsz do łóżka – odrzekła zdecydowanie Verity. – Wyciągasz zbyt daleko idące wnioski z tego, że dziś wieczorem wicehrabia Folingsby zachowywał się szarmancko. Poza tym, nie przepadam za nim.

Chastity zachichotała tylko i bez słowa opuściła sypialnię siostry.


Poprzedniego wieczora Julian odbył rozmowę z jej stryjem, Następnego ranka obaj panowie ponownie się spotkali, by przedyskutować i ustalić szczegóły. A tego popołudnia rozmawiał z matką Verity. Pani Ewing poleciła córce zejść do salonu, gdzie czekał Julian, bardziej zdenerwowany niż kiedykolwiek dotąd w życiu.

Drzwi cicho się otworzyły, a następnie zamknęły. Verity oparła się o nie plecami. Ręce trzymała za sobą, zaciskając je na gałce. Miała na sobie jasnozieloną, muślinową suknię o prostym kroju. Włosy też upięła w nieskomplikowany węzeł w tyle głowy. Znacznie schudła i zmizerniała. Niemniej wciąż pozostawała kobietą o niezwykłej urodzie. Julian nisko się skłonił.

– Panna Ewing? – zapytał.

Ona przez chwilę bacznie mu się przyglądała i w końcu puściła gałkę drzwi.

– Tak, mój panie.

– Panna Verity Ewing – powiedział. – To niewłaściwe imię.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała.

– Verity – powiedział.

– Zostało mi dwieście funtów – powiedziała cicho, podnosząc dumnie głowę. – Nie potrzebuję tych pieniędzy. Chcę ci je zwrócić. Mam nadzieję, że pięćdziesiąt funtów puścisz w niepamięć. Ostatecznie na nie zarobiłam.

– Sądzę, że twoje dziewictwo warte było pięćdziesięciu funtów – oświadczył. – Co z resztą?

– Mam je tutaj.

Zauważył, że ma ze sobą niewielką torebkę. Otworzyła ją i wyjęła rulon banknotów. Wyciągnęła je w jego stronę, a kiedy Julian nie wykonał najmniejszego ruchu, sama do niego podeszła. Wziął pieniądze w jedną rękę, w drugą torebkę i położył wszystko na stojącym obok niego krześle.

– Zadowolona? – zapytał. – Nasza umowa wygasa?

Verity skinęła w milczeniu głową i popatrzyła na pieniądze.

– Zwróciłabym ci je wcześniej, ale nie wiedziałam, jak mam to zrobić. Wybacz.

– Verity – powiedział cicho – kochana.

Zamknęła oczy.

– Nie – powiedziała z całą mocą. – Między nami wszystko skończone. Nie zostanę twoją kochanką. Może i jestem kobietą upadłą, ale… twoją kochanką nie będę. Proszę, daj mi teraz spokój i odejdź. Dziękuję, że nie wyjawiłeś prawdy mojej matce i siostrze. Ani stryjowi.

– Kochana. – Julian stracił całą pewność siebie. Verity Ewing, alias Blanche Heyward, jak już przekonał się na własnej skórze, miała niezłomną wolę i wielki hart ducha. – Czy muszę odejść? A może zostanę… na zawsze? Czy wyjdziesz za mnie?

Otworzyła oczy i popatrzyła nań szyderczo.

– A, naturalnie. Jestem córką dżentelmena, i ty również jesteś dżentelmenem. Nie, mój panie, nie musisz silić się na przyzwoitość. Ja również cię nie zdradzę.

– To był twój pierwszy raz – odparł Julian. – Nie spodziewałem się, że zrozumiesz; przecież nie miałaś doświadczenia, Kiedy kupuje się seks, robi się to dla rozkoszy, w każdym razie odnosi się to do mężczyzn. Ale tym razem było to coś więcej. W takim sensie, że dla mnie też był to pierwszy raz. Nigdy przedtem nie kochałem. To stało się z miłości, Verity. Wiedziało o tym moje ciało, kiedyśmy się kochali, wiedział o tym mój umysł, gdy już było po wszystkim. Stałaś się dla mnie niezbędna jak powietrze, którym oddycham, samym życiem, duszą. Myślałem, że odczuwasz to samo. Prawda dotarła do mnie dopiero wtedy, gdy odeszłaś. Czy tamtego dnia przenikał cię taki sam ból, jaki dręczył i mnie? Nigdy jeszcze bardziej nie cierpiałem,

– Byłam prostą córką kowala, tancerką w operze, ladacznicą. Nie zaproponowałbyś mi małżeństwa. Od tamtego czasu nic się nie zmieniło, mój panie. Jestem córką pastora, lecz w dalszym ciągu ladacznicą. Nie zostanę ani twoją kochanką, ani twoją żoną.

Ujął w ręce obie jej dłonie. Były zimne jak lód.

– Oddasz mi pieniądze – powiedział gwałtownie – co do pensa. I odwołasz te straszne słowo, jakim się sama określiłaś, Powiedz mi jedno. I powiedz prawdę, Verity. Dlaczego spędziłaś ze mną tamtą noc? Czy po prostu zarabiałaś na życie? A może byłaś jedynie kobietą dającą i biorącą miłość i nie myślałaś o pieniądzach? Spójrz na mnie i odpowiedz.

Verity podniosła głowę.

– Powiedz.

Julian stwierdził, że mówi szeptem.

Od odpowiedzi dziewczyny zależała cała jego przyszłość, jego szczęście.

– Jak mogłabym cię nie kochać? – odrzekła. – To były czarodziejskie dni, a ja straciłam czujność. Pojechałam tam z cynicznym, aroganckim hulaką. Dopiero później odkryłam, że mężczyzna ten ma wiele ciepła, jest miły, czuły, potrafi kochać. Nie miałam doświadczenia w tych sprawach, mój panie. Jak mogłabym nie pokochać cię ciałem, duszą i sercem? Kiedy to się działo, nie docierało do mojej świadomości, że staję się ladacznicą.

– Wcale się nią nie stałaś – zaprzeczył gwałtownie Julian. – Stałaś się moja, a ja twój. To, co zrobiliśmy, było złe. Ale ludziom wybaczano już cięższe winy. Pozwól, że zanim jeszcze raz cię poproszę, coś ci wyznam. Po Bożym Narodzeniu odwiedziłem ojca w Conway Hali. Mój ojciec to earl Grantham. Czy o tym wiesz? Jestem jego dziedzicem. Od jakiegoś czasu bardzo mu zależy na tym, bym ożenił się i spłodził potomka, ponieważ nie ma więcej synów. Verity, kocham swego ojca. Wiem, co jestem winien jemu i do czego zmusza mnie moja pozycja społeczna. Oświadczyłem mu wyraźnie, że jeśli już kogoś poślubię, to tylko ciebie. Uważałem cię wówczas za córkę kowala i tancerkę w operze, ale w żadnym razie za ladacznicę. To, co zrobiliśmy, wynikało z czystej miłości, nie kupczenia ciałem.

– I co na to twój ojciec?

Twarz Juliana rozjaśnił pogodny uśmiech.

– Verity, on bardzo mnie kocha. Najważniejsze dla niego jest moje szczęście. W naszej rodzinie zawsze miłość i uczucie stawiano najwyżej. Dałby mi, choć zapewne niechętnie, swoje błogosławieństwo, nawet gdybym chciał poślubić córkę kowala.

Dziewczyna spuściła wzrok i popatrzyła na ich złączone ręce. Julian ściskał jej dłonie z całych sił.

– Kochana – powiedział – panno Ewing. Czy wyświadczysz mi zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

Verity nie podnosiła wzroku.

– Wtedy trwało Boże Narodzenie – powiedziała cicho – a w Boże Narodzenie wszystko wygląda inaczej. Bardziej różowo, bardziej nierealnie i bajkowo. To błąd. Nie powinieneś był tu przychodzić. Nie wiem, jak odkryłeś, kim naprawdę jestem.

– Verity, oboje popełniliśmy błąd. Zachowujemy się, jakby Boże Narodzenie trwało tylko przez jeden dzień w roku, jakby spokój, nadzieja i szczęście istniały tylko wtedy. Ale to nie tak. Czyżby to, co wydarzyło się w Betlejem, miało przynieść światu radość wyłącznie w ten jeden dzień w roku? Jakże uboga jest nasza wiara w moc religii. Jak niewiele od niej wymagamy. Dlaczego Boże Narodzenie nie może trwać do dziś, dla ciebie i dla mnie?

– Bo nie – odparła krótko Verity.

Julian puścił jej dłonie i wsunął rękę do kieszeni płaszcza.

– Ależ tak – odrzekł. – Co powiesz o tym? – Wyciągnął na otwartej dłoni płócienną chusteczkę, którą dostał w prezencie świątecznym od Verity.

Ostrożnie ją rozwinął. W środku znajdował się złoty wisiorek z gwiazdą.

– Och!

– Czy pamiętasz, co powiedziałaś o tej gwieździe, kiedy ci ją dawałem?

– Sprawiłam ci przykrość.

– Tak. Sprawiłaś. Powiedziałaś, że Gwiazda Betlejemska zesłana została przez niebiosa, by nieść nadzieję, by prowadzić poszukujących mądrości i sensu życia. I oto ją masz. Leży miedzy nami. Sądzę, Verity, że w Boże Narodzenie poszliśmy za nią ślepo, nic nie rozumiejąc, dokładnie jak tamci trzej mędrcy. I doprowadziła nas do siebie. Dała nam nadzieję. Dała miłość. A w przyszłości, jeśli za nią podążymy, ofiaruje nam jeszcze więcej, ofiaruje miłość i szczęście. Chodź ze mną. Chodź ze mną do końca tej drogi. Zrób ten jeden nieodwołalny krok. Proszę.

Dziewczyna popatrzyła na Juliana oczyma pełnymi łez.

– Czy i dziś może być Boże Narodzenie? – spytała. – Dziś i każdego następnego dnia?

– I nie będą to żadne czary – odparł. – To od nas zależy, czy każdego dnia będziemy święcić Boże Narodzenie. Czeka nas dużo ciężkiej pracy. Ani na chwilę nie wolno nam zapomnieć, że każdy dzień naszego życia jest cudem.

– Och, mój panie!

– Julian.

– Julianie.

Popatrzyła nań takim wzrokiem, że w jednej chwili opuściły go wszelkie obawy. Twarz Verity rozjaśnił promienny uśmiech.

– Wyjdziesz za mnie? – zapytał szeptem.

Verity ujęła jego twarz w dłonie.

– Powinnam bardziej ufać swemu sercu niż głowie – odparła. – Serce mówiło mi, że łączy nas miłość. Rozum temu zaprzeczał. – Zarzuciła mu ręce na szyję. – Julianie, najdroższy? Jeśli tylko jesteś pewien swego uczucia… Tak, wierzę ci. Ja też cię kocham. Kochałam cię miłością bolesną. Tęskniłam, a jednocześnie nie ufałam ci. Kocham cię.

Zamknął jej usta pocałunkiem. Objął ją ramionami i tulił do siebie. Trzymał w objęciach swój największy skarb i przysięgał w duszy, że nigdy już nie pozwoli jej odejść, że nigdy na jedną chwilę nie zapomni, iż dana mu została niepowtarzalna szansa – na którą zresztą nie zasłużył – udania się na pustynię, gdzie nieznaną drogą w nieznanym kierunku ruszył w pogoń za błędną gwiazdą. Nigdy nie przestanie się cieszyć, że on, cyniczny, arogancki i pewien siebie, ruszył w drogę, by odzyskać spokój w miłości.

Gdy tonęli w pełnych żaru i pasji objęciach, ściskał w dłoni płócienną chusteczkę, najcenniejszą pamiątkę po jej ojcu, w którą zawinięta była złota gwiazda. Po chwili zawiesił klejnot na szyi Verity.

Dary Bożego Narodzenia.

Dary miłości.

Загрузка...