Robert głaskał Victorię po rękach, ramionach, plecach. Jakby chciał się upewnić, czy to naprawdę ona. Na moment przerwał i zajrzał jej w oczy, a potem objął dłońmi jej twarz i pocałował.
Całował z całą namiętnością, którą tłumił od siedmiu lat.
Całował z tęsknotą, którą przez kilka ostatnich tygodni potęgowała niepewność, co się z nią dzieje i czy w ogóle żyje.
I pewnie całowałby ją w nieskończoność, gdyby czyjaś ręka nie złapała go za lewe ucho i nie odciągnęła na bok.
– Robercie Kemble! – przemówiła ciotka. – Jak ci nie wstyd?
Rzucił błagalne spojrzenie Victorii, która wyglądała na oszołomioną i przerażoną.
– Muszę z tobą porozmawiać – powiedział stanowczo, celując w nią palcem.
– Co to ma znaczyć? – zapytała madame Lambert bez śladu francuskiego akcentu.
– Ta kobieta będzie moją żoną – ogłosił Robert.
– Co? – jęknęła Victoria.
– Wielkie nieba – wydusiła pani Brightbill.
– Och, Victorio! – radośnie zaszczebiotała Katie.
– Robert, dlaczego nic nam nie mówiłeś? – zapytała Harriet.
– Kim ty jesteś, do diabła? – wykrzyknęła madame Lambert, ale nikt nie wiedział, czy zwraca się do Roberta czy do Victorii.
Wszyscy mówili jednocześnie, zrobiło się spore zamieszanie, aż w końcu Victoria krzyknęła:
– Cicho! Przestańcie wszyscy!
Wszyscy spojrzeli w jej stronę. Nie wiedziała, jak się zachować, znalazłszy się w centrum uwagi. W końcu uniosła głowę.
– Przepraszam wszystkich – przemówiła w końcu. – Nie czuję się najlepiej. Chyba dzisiaj pójdę wcześniej do domu.
Rozpętało się piekło. Każdy z obecnych miał własną stanowczą i niepodważalną opinię na temat niezwykłej sytuacji, której właśnie byli świadkami. W zamieszaniu Victoria próbowała wymknąć się tylnymi drzwiami, ale Robert był szybszy. Złapał ją za nadgarstek i pociągnął z powrotem na środek pomieszczenia.
– Nigdzie nie idziesz – rzekł głosem jednocześnie wzburzonym i łagodnym. – Najpierw porozmawiamy.
Harriet zrobiła unik przed machającą wściekle rękami matką i dopadła Victorii.
– Naprawdę wyjdziesz za mojego kuzyna? – zapytała zachwycona.
– Nie – odparła Victoria i lekko pokręciła głową.
– A właśnie że tak – wtrącił Robert. – Wyjdzie za mnie.
– Przecież nie chcesz się ze mną ożenić.
– Ależ chcę. Czy w innym razie mówiłbym coś takiego w obecności największej plotkary w Londynie?
– Ma na myśli moją mamę – wyjaśniła Harriet.
Victoria usiadła na beli zielonej satyny i ukryła twarz w dłoniach.
U jej boku stanęła madame Lambert.
– Nie wiem, kim pan jest – powiedziała, celując w niego palcem – ale nie pozwolę krzywdzić swojej pracowniczki.
– Jestem hrabią Macclesfield.
– Hrabią… – Wybałuszyła oczy. – Hrabią… Victoria jęknęła. Zapragnęła zapaść się pod ziemię. Madame Lambert usiadła obok niej.
– Ej, dziewczyno, on naprawdę jest hrabią? I chce się tobą ożenić?
Victoria skinęła głową, nadal kryjąc twarz w dłoniach.
– Na miłość boską! – odezwał się władczy głos. – Czy wy nie widzicie, że dziewczyna jest w rozpaczy?
Starsza dama ubrana na czerwono podeszła do Victorii i obdarzyła matczynym uściskiem. Victoria podniosła głowę.
– Kim pani jest?
– Wdową po księciu Beechwood.
Victoria spojrzała na Roberta.
– Kolejna twoja krewna?
Księżna odpowiedziała w jego imieniu.
– Zapewniam cię, że ten łotr nie jest ze mną spokrewniony. Przyszłam tu w swoich sprawach, bo szukam sukni dla wnuczki na bal, debiutantek i…
– Boże… – załkała Victoria i z powrotem schowała twarz w dłoniach. Słowo „upokorzenie” nabrało nowego odcienia, gdy zaczynali się nad nią litować zupełnie obcy ludzie…
Wdowa karcąco spojrzała na madame Lambert.
– Nie widzi pani, że biedaczka napiłaby się herbaty?
Madame zawahała się, bo nie chciała stracić ani chwili z przebiegu akcji, a potem szturchnęła Katie. Dziewczyna pobiegła zrobić herbatę.
– Victoria – rzekł Robert, siląc się na spokój i cierpliwość, co przy takiej widowni było trudne. – Musimy porozmawiać.
Podniosła głowę i przetarła oczy. Współczucie obcych kobiet i własny gniew dodawały jej sił.
– Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego – oznajmiła, lekko pociągając nosem. – Nic a nic.
Po tych słowach ciotka Roberta usiadła z drugiej strony obok Victorii i otoczyła ją drugim matczynym uściskiem.
– Cioteczko Brightbill – odezwał się Robert rozdrażnionym głosem.
– Coś ty zrobił tej biedaczce? – zapytała ciotka.
Robert westchnął. Najwidoczniej wszystkie kobiety z Wysp Brytyjskich – wyjąwszy lady Hollingwood – sprzysięgły się przeciwko niemu.
– Próbuję prosić ją o rękę – wybuchnął. – To chyba coś znaczy.
– On ci się oświadcza, moja ty biedaczko. – Pani Brightbill spojrzała na Victorię z zatroskaniem. Zniżyła głos o oktawę i rzeczowo zapytała: – Czy z jakiegoś powodu jest to konieczne?
Harriet otworzyła usta. Nawet ona zrozumiała, co to znaczy.
– W żadnym razie! – uniosła głos Victoria. A potem zdając sobie sprawę, że obecność licznego damskiego towarzystwa wprawi Roberta w zakłopotanie i, ponieważ nadal była na niego wściekła, dodała: – Próbował mnie zbałamucić, ale się nie dałam.
Pani Brightbill zerwała się na równe nogi niewiarygodnie szybko, jeśli brać pod uwagę obwód jej pasa, i wymierzyła Robertowi policzek.
– Jak śmiałeś?! – wrzasnęła. – To biedactwo jest takie delikatne i wrażliwe. – Nagle uświadomiła sobie, że jej bratanek, hrabia, na miłość boską, właśnie oświadczył się krawcowej. Odwróciła głowę do Victorii. – Mówiłam, że jesteś delikatna i wrażliwa? Chciałam powiedzieć, że takie sprawiasz wrażenie.
– Victoria jest delikatna i wrażliwa pod każdym względem – powiedział Robert. – Jej ojciec jest pastorem w Bellefield – dodał i w skrócie opisał ich historię.
– Och, ale romantyczne – westchnęła Harriet.
– Nie było w tym krzty romantyzmu – ucięła Victoria. A potem dodała łagodniej: – Mówię to na wypadek, gdyby tobie kiedyś wpadło do głowy uciekać z mężczyzną.
Matka Harriet wyrozumiale poklepała Victorię po ramieniu.
– Robert – odezwała się uroczyście. – Rzeczywiście będziesz najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, jeżeli zdołasz przekonać tę uroczą i rozsądną kobietę, aby przyjęła twoje oświadczyny.
Otworzył usta i chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu szum wody w czajniku. Gdy herbata została zaparzona, kobiety straciły dla Roberta zainteresowanie. Poklepywały Victorię po ramieniu i wyrażały współczucie.
Robert nie wiedział, jak do tego doszło, ale zdecydowanie utracił przewagę. Był tu jedynym mężczyzną wśród – rozejrzał się dokoła – ośmiu kobiet.
Ośmiu? A niech to. Zaczęło robić się duszno. Poluzował krawat.
W końcu, gdy pewna dama w różowej sukni – nie miał pojęcia, co za jedna, domyślał się tylko, że kolejna przypadkowa obserwatorka – odsłoniła mu Victorię, powtórzył chyba setny raz:
– Muszę z tobą porozmawiać.
Wdowa po księciu Beechwood jeszcze raz ją poklepała, a Victoria, przełknąwszy łyk herbaty, odparła:
– Nie.
Ruszył krok do przodu i powiedział nieco mocniejszym tonem:
– Victoria…
Zrobiłby jeszcze krok, ale osiem kobiet jednocześnie spojrzało na niego z pogardą. Nawet on nie był w stanie tego wytrzymać. Uniósł ręce i mruknął:
– Idę z tego kurnika.
Siedząca wśród swych nowych wielbicielek Victoria uśmiechała się Z satysfakcją.
Robert zaczerpnął tchu i uniósł palec.
– Ale to jeszcze nie koniec. I tak porozmawiamy.
Po czym dodał jeszcze coś o kwokach i grzędach i wyszedł z zakładu krawieckiego.
– Jeszcze tam jest?
Na pytanie Victorii Katie kolejny raz wyjrzała przez okno wystawowe.
– Kareta stoi, jak stała.
– Do diabła – wymamrotała Victoria, na co natychmiast zareagowała pani Brightbill: – Myślałam, że masz ojca pastora.
Victoria spojrzała na zegar. Kareta Roberta stała przed zakładem krawieckim już dwie godziny i nic nie wskazywało na to, aby miała odjechać. Również żadna z kobiet, które były świadkami spotkania Victorii i Roberta, nie kwapiła się do odejścia. Madame Lambert musiała zaparzyć już cztery dzbanki herbaty.
– Nie może przecież stać na ulicy cały dzień, prawda? – spytała Harriet.
– Jest hrabią – odpowiedziała jej matka rzeczowym tonem. – Wszystko mu wolno.
– I na tym właśnie polega problem – podsumowała Victoria. Jak on śmie wchodzić z buciorami do jej życia tylko dlatego, że znów sobie ubzdurał, że chce się z nią ożenić?
Chce się z nią ożenić. Z niedowierzaniem pokręciła głową. Kiedyś o niczym innym nie marzyła. Teraz wydawało jej się to okrutnym żartem losu.
Chce ją poślubić? Ha! Trochę na to za późno, do cholery.
– Znowu przeklinasz? – szepnęła Harriet, spoglądając ukradkiem na matkę.
Zdziwiona Victoria uniosła głowę. Nie miała pojęcia, że myśli na głos.
– To przez niego.
– Przez kuzyna Roberta? Victoria skinęła głową.
– Wydaje mu się, że może dyrygować moim życiem. Harriet wzruszyła ramionami.
– Wszystkimi próbuje dyrygować. Przeważnie świetnie mu to wychodzi. Jeszcze nigdy nie byliśmy w tak znakomitej sytuacji materialnej, odkąd on zajął się naszymi finansami.
Victoria spojrzała zdumiona.
– Czy rozmowa o pieniądzach nie jest przypadkiem w złym tonie?
Harriet machnęła ręką.
– No tak, ale ty należysz do rodziny.
– Nie należę do waszej rodziny – oświadczyła Victoria.
– Ale będziesz – odparła Harriet – jeśli kuzyn Robert tego chce. On zawsze dopnie swego.
Victoria przyłożyła dłonie do ust i spojrzała przez okno na karetę.
– Nie tym razem.
– Ech, Victoria. – Harriet wyglądała na nieco zaniepokojoną. – Za mało się znamy, żebym mogła czytać ci z twarzy. Ale muszę powiedzieć, że nie podoba mi się to twoje spojrzenie.
Victoria odwróciła się zmieszana.
– O czym ty, do diabła, mówisz?
– Nie wiem, co ci chodzi po głowie, ale nie radzę.
– Mam zamiar z nim porozmawiać – oświadczyła Victoria i zanim ktokolwiek w zakładzie się zorientował, wyszła na ulicę.
W jednej chwili Robert wyskoczył z karety. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale Victoria go uprzedziła.
– Chciałeś ze mną rozmawiać? – zaczęła ostro.
– Tak, chcia…
– Dobra. Ja też chcę porozmawiać.
– Torie, ja…
– Nawet sobie nie myśl, że możesz decydować o moim życiu. Nie wiem, co cię skłoniło do nagłej zmiany planów, ale wiedz, że nie jestem marionetką w twoich rękach.
– Oczywiście, że nie, tylko…
– Nie możesz mi ubliżać i liczyć, że zaraz o tym zapomnę.
– Zdaję sobie sprawę, ale…
– Poza tym dobrze mi bez ciebie. Jesteś arogancki, natrętny i nie do zniesienia…
– … ale mnie kochasz – przerwał wyraźnie zadowolony, że w końcu zdołał się odezwać.
– Wcale nie!
– Victoria – powiedział irytująco słodkim głosem – zawsze mnie będziesz kochać.
Popatrzyła z politowaniem.
– Wariat jesteś!
Ukłonił się, przyciągnął jej dłoń i złożył pocałunek.
– Jeszcze nigdy nie byłem rozsądniejszy niż w tej chwili.
Victoria wstrzymała oddech. Nagle ogarnęły ją wspomnienia. Znów miała siedemnaście lat. Znów była zakochana po uszy. Znów marzyła o pocałunkach.
– Nie – wykrztusiła z trudem. – Nie. Drugi raz mi tego nie zrobisz.
Spojrzał jej w oczy płomiennym wzrokiem.
– Victoria, ja cię kocham. Zabrała rękę.
– Ale ja nie kocham ciebie – rzuciła i pobiegła do zakładu. Spoglądając za nią, Robert ciężko westchnął. Dlaczego myślał, że padnie mu w ramiona i wyzna dozgonną miłość? Przecież miała prawo być na niego zła. Nawet wściekła. Jednak nie miał czasu na głębsze rozmyślania, bo z zakładu krawieckiego jak burza wypadła ciotka.
– Coś ty zrobił tej biedaczce? – zagdakała. – Mało już dzisiaj narozrabiałeś?
Rzucił ciotce ostre spojrzenie. Jej wścibstwo zaczynało go irytować.
– Wyznałem Victorii miłość. Ciotce zrzedła mina.
– Naprawdę?
Nawet nie pofatygował się skinąć głową.
– W każdym razie cokolwiek jej nagadałeś, więcej tego nie powtarzaj.
– Cioteczka chce, żebym przestał wyznawać jej miłość? Położyła ręce na wydatnych biodrach.
– Jest bardzo zdenerwowana.
Miał po dziurki w nosie babskiego kramarzenia.
– Ja też, do cholery.
Pani Brightbill zrobiła krok do tyłu i, oburzona, przyłożyła dłoń do piersi.
– Robercie Kemble, ważyłeś się zakląć w mojej obecności?
– Zmarnowałem sobie siedem lat życia z powodu głupiego nieporozumienia wywołanego przez dwójkę cholernie upartych ojców. I szczerze mówiąc, cioteczko, nie mam teraz głowy do dbania o twoją nadwrażliwość.
– Robercie Kemble, tak dotkliwa zniewaga…
– … w życiu cię nie spotkała. – Westchnął i przewrócił oczami.
– … w życiu mnie nie spotkała. I nie dbam o to, że jesteś hrabią. Poradzę tej biedaczce, żeby za ciebie nie wychodziła. – Ostro się żachnęła, zrobiła w tył zwrot i pomaszerowała do zakładu.
– Kwoki! – krzyknął Robert w stronę drzwi, – Wszystkie jesteście jak kwoki w kurniku!
– Najmocniej przepraszam, jaśni panie – odezwał się woźnica oparty plecami o ściankę karety – ale kogut to lepi j, żeby się tam tera nie pakował.
Robert spojrzał na niego wściekłym wzrokiem.
– MacDougal, gdybyś tak cholernie dobrze nie znał się na koniach…
– Wim, wim, to jaśni pan już dawno by mnie wykopał.
– Nigdy nie jest za późno – warknął Robert.
MacDougal uśmiechnął się z ufnością człowieka, który ze służącego stał się przyjacielem.
– A widziałeś pan, jak szybko powiedziała, że pana nie kocha?
– Widziałem.
– Ja tylko tak. Na wypadek, jakbyś pan nie zauważył. Robert popatrzył groźnie i powiedział:
– Trochę za zuchwały jesteś jak na woźnicę.
– I dlatego jaśni pan mnie trzymasz.
Robert wiedział, że to prawda, ale nie miał zamiaru przyznawać Szkotowi racji, więc znowu spojrzał na witrynę zakładu krawieckiego.
– Możecie się barykadować – krzyknął, grożąc pięścią. – Ja nie odjadę!
– Co on mówi? – zapytała pani Brightbill, kojąc skołatane nerwy siódmą filiżanką herbaty.
– Że nie odjedzie – odpowiedziała Harriet.
– Nic dziwnego – mruknęła Victoria.
– Poproszę jeszcze o herbatę! – zawołała pani Brightbill, potrząsając pustą filiżanką. Katie pośpiesznie dolała jej parującego napoju. Starsza dama wypiła, wstała i wygładziła spódnicę. – Przepraszam na moment – zwróciła się do zebranych i poczłapała w stronę toalety.
– Madame musi kupić jeszcze jeden dzbanek – powiedziała cicho Katie. Victoria skarciła ją wzrokiem, ale dziewczyna nie zrozumiała i dodała: – Nie ma już herbaty. Ani kropli.
Harriet zrobiła osowiałą minę i odstawiła filiżankę.
– To szaleństwo – stwierdziła Victoria. – Robert nas uwięził.
– Właściwie to tylko ciebie – zauważyła Harriet. – Ja mogę wyjść w każdej chwili, a on nawet nie zwróci na to uwagi.
– Zwróci – powiedziała Victoria. – On wszystko widzi. Nigdy nie spotkałam bardziej wścibskiego i zawziętego…
– Chyba już dosyć, moja dhhhroga – przerwała jej madame Lambert w obawie, że jej krawcowa zacznie obrażać klientelę. – To w końcu hrabia i kuzyn panienki Brightbill.
– Victorio, nie krępuj się moją obecnością – powiedziała Harriet z entuzjazmem. – Słucham z przyjemnością.
– Harriet! – zawołała nagle Victoria.
– Słucham.
– Harriet.
– Chyba już to mówiłaś.
Victoria wpatrywała się przenikliwie w pannę Brightbill, a w głowie wirowały jej myśli.
– Harriet, chyba Bóg mi cię zesłał.
– Raczej wątpię – odpowiedziała. – Nie kończę zdań i mówię bez namysłu, co mi ślina na język przyniesie.
Victoria zaśmiała się i wzięła ją za rękę.
– Mnie się to podoba.
– Naprawdę? To cudownie. Wspaniale będzie mieć taką kuzynkę.
Victoria zacisnęła zęby.
– Nie będę twoją kuzynką.
– Szkoda. Kuzyn Robert nie jest taki zły. Zyskuje przy bliższym poznaniu.
Victoria wstrzymała się, by nie powiedzieć, że już ona się na nim dobrze poznała.
– Harriet, wyświadczysz mi przysługę?
– Z przyjemnością.
– Chciałabym, żebyś mi pomogła w pewnej zmyłce.
– O, chętnie. Mama zawsze twierdzi, że ja cała jestem jedna wielka zmyłka.
– Wybiegniesz ze sklepu, żeby zwrócić na siebie uwagę Roberta? A ja wtedy wymknę się tylnymi drzwiami.
Harriet zmarszczyła brwi.
– Ale wtedy on nie będzie miał szans zalecać się do ciebie.
Victoria uznała się za świętą, ponieważ nie krzyknęła „no właśnie!!!”. Zamiast tego powiedziała łagodnym tonem:
– Harriet, pod żadnym pozorem nie zamierzam wyjść za twojego kuzyna. Ale jak się szybko stąd nie wydostanę, to pewnie zmitrężymy tu całą noc. Robert nie ma najmniejszego zamiaru odjechać.
Na twarzy Harriet odbiło się wahanie. Victoria postanowiła wyciągnąć asa z rękawa.
– Zagrasz matce na nosie. Harriet rozpromieniła się.
– Dobrze.
– Zaczekaj chwileczkę. – Victoria w pośpiechu zaczęła zbierać swoje rzeczy.
– Co mam mu powiedzieć?
– Cokolwiek.
Harriet wykrzywiła usta.
– Nie jestem pewna, czy to dobry plan. Victoria skończyła pakowanie.
– Błagam cię.
Szesnastolatka ciężko westchnęła, teatralnym gestem wzruszyła ramionami, otworzyła drzwi i wyszła z zakładu.
– Doskonale – szepnęła Victoria i wymknęła się na zaplecze. Zarzuciła pelerynę, mocno się opatuliła i wyszła tylnymi drzwiami.
Nareszcie wolność! Chciało jej się skakać.
Zdawała sobie sprawę, że jeszcze za wcześnie na radość, ale to, że udało jej się zwieść Roberta, napawało ją ogromną satysfakcją. Później zastanowi się, co właściwie do niego czuje.
Zbiegła po schodach i wyszła na ulicę. Ledwie jednak postawiła stopę na bruku, poczuła na sobie czyjś wzrok.
To na pewno Robert.
Lecz gdy odwróciła głowę, ujrzała czarnowłosego olbrzyma z groźną blizną na policzku.
Ruszył w jej stronę.
Rzuciła torbę i krzyknęła.
– Cicho, paninko – rzekł podejrzany osobnik. – Nic ci nie zrobię.
Nie widziała powodów, aby mu wierzyć. Wymierzyła mu silnego kopniaka w goleń, odwróciła się i ruszyła w przeciwnym kierunku, aby za zakrętem wmieszać się w londyński tłum.
Ale albo napastnik był bardzo szybki, albo za słabo go kopnęła, bo po chwili dopadł ją, złapał wpół i podniósł. Krzyczała, piszczała i wrzeszczała w niebogłosy. Nie zamierzała bez walki dać się porwać temu łajdakowi.
Udało jej się wymierzyć mu silny cios w głowę. Puścił ją i zaklął sążniście. Victoria znów stała na ziemi, ale ledwie odbiegła kilka metrów, silna ręka mężczyzny sięgnęła jej peleryny.
I wtedy padły najbardziej przerażające słowa.
– Jaśni panie! – krzyczał intruz.
Jaśnie panie? Serce jej zamarło. Powinna była się domyślić.
– Jak pan nie wyjdziesz zza winkla, to nigdy wincyj nie spróbujesz mnie odprawić, bo sam odejdę!
Victoria stanęła jak wryta. Zamknęła oczy, bo nie chciała patrzeć na uśmiechniętego i zadowolonego z siebie Roberta wychodzącego zza rogu.