3

Puk. Puk, puk, puk.

Victoria obudziła się i po sekundzie usiadła na łóżku.

– Victoria! – doleciał ją szept zza okna.

– Robert? – Uklękła na łóżku i wyjrzała przez szybę.

– Musimy porozmawiać. To pilne.

Uznała, że w domu wszyscy śpią, i powiedziała:

– Dobra. Wchodź.

Jeżeli Robert zdziwił się, że zaprasza go do pokoju – nigdy przedtem tego nie robiła – to nie wspomniał o tym ani słowem. Wszedł przez okno i usiadł na łóżku. O dziwo, nie próbował jej pocałować ani przytulić, chociaż zawsze tak się z nią witał, gdy byli sami.

– Co się stało, Robercie?

Długo milczał, patrząc przez okno na gwiazdę polarną. Położyła mu dłoń na przedramieniu.

– Robert?

– Musimy uciekać – oznajmił otwarcie.

– Co takiego?

– Przeanalizowałem sytuację z każdej strony. Nie ma innego wyjścia.

Dotknęła jego ramienia. Zawsze podchodził do życia racjonalnie, a każdą decyzję traktował jak problem do rozwiązania. To, że się w niej zakochał, było prawdopodobnie jedyną nielogiczną rzeczą, jaką w życiu zrobił. I za to jeszcze bardziej go kochała.

– Co się stało, Robercie? – zapytała spokojnie.

– Ojciec chce mnie wydziedziczyć.

– Jesteś pewien?

Spojrzał jej w oczy i wpatrując się w ich bajecznie błękitną głębię, podjął decyzję, z której nie był dumny.

– Tak – rzekł. – Jestem pewien. – Przemilczał, że ojciec dał mu szansę. Ale musiał zyskać pewność. Sam w to nie wierzył, ale jeżeli Victorii rzeczywiście bardziej zależy na bogactwie niż na nim?

– Przecież to nieludzkie. Jak ojciec mógł ci coś takiego zrobić?

– Posłuchaj mnie, Victorio. – Wziął ją za ręce i mocno i uścisnął. – To się nie liczy. Ty jesteś dla mnie ważniejsza niż pieniądze. Jesteś dla mnie wszystkim. – Ale ty masz prawo… Nie mogę cię prosić, abyś z te – go wszystkiego zrezygnował.

– To mój wybór, a nie twój. I wybieram ciebie.

Poczuła łzy napływające do oczu. Nigdy nie przypuszczała, że Robert zechce dla niej utracić tak wiele. I wiedziała, jak ważny był dla niego ojcowski szacunek. Całe życie starał się zadowolić ojca i nigdy mu się do końca nie udawało.

– Jedno musisz mi obiecać – wyszeptała.

– Co tylko zechcesz, Torie. Dla ciebie zrobię wszystko.

– Obiecaj mi, że po ślubie postarasz się jakoś dogadać z ojcem. Ja… – Zawahała się zdziwiona, że stawia warunki w takiej sytuacji. – W przeciwnym razie nie wyjdę za ciebie. Nie mogłabym żyć ze świadomością, że doprowadziłam między wami do niezgody.

Zrobił niewyraźną minę.

– Torie, ojciec to najbardziej uparty i…

– Nie powiedziałam, że musi ci się udać – dodała. – Ale musisz spróbować.

Podniósł jej dłoń do swych ust.

– Zgoda, moja damo. Masz moje słowo. Spojrzała z udawaną surowością.

– Jeszcze nie jestem „twoją damą”.

Robert tylko się uśmiechnął i jeszcze raz ucałował jej dłoń.

– Najchętniej uciekłbym z tobą jeszcze dzisiaj. Ale potrzebuję trochę czasu na zdobycie pieniędzy i zapasów. Nie chcę, żebyśmy włóczyli się po kraju o chlebie i wodzie.

Pogładziła go po policzku.

– Ty zawsze wszystko musisz zaplanować.

– Nie chcę zdawać się na przypadek.

– Wiem. Między innymi za to cię kocham. – Uśmiechnęła się figlarnie. – Ja stale o czymś zapominam. Moja matka mówiła, że gdyby nie szyja, zapomniałabym głowy.

Oboje się roześmieli.

– Cieszę się, że masz szyję – powiedział Robert. – Podoba mi się.

– Nie czaruj. Mówię tylko, że dobrze mieć przy sobie kogoś, kto potrafi uporządkować moje życie.

Pochylił się i delikatnie pocałował ją w usta.

– Niczego bardziej nie pragnę niż tego, żeby cię uszczęśliwić.

Spojrzała na niego wilgotnymi oczami i wtuliła twarz w jego ramię.

– Będziesz gotowa za trzy dni?

Przytaknęła. Następna godzina minęła im na układaniu planów.

Drżąc na zimnym wietrze, Robert chyba po raz dwudziesty tej nocy spoglądał na kieszonkowy zegarek. Victoria spóźniała się już pięć minut. Nie czuł niepokoju. Ona zawsze spóźniała się na spotkania.

Ale to nie było zwykłe spotkanie.

Robert zaplanował ucieczkę w najdrobniejszych szczegółach. Ze stajni ojca wziął dwukółkę. Na podróż do Szkocji wolałby bardziej praktyczny pojazd, ale ta dwukółką była jego osobistą własnością, a nie chciał się czuć zobowiązany wobec ojca.

Miał się spotkać z Victorią u wylotu drogi prowadzącej do jej domku. Postanowili, że wymknie się sama. Gdyby Robert podjechał dwukółką pod dom, powstałoby za dużo zamieszania, a ona nie chciała, aby ktoś ją zauważył. Dojście do miejsca spotkania powinno jej zająć zaledwie pięć minut, a okolica była bezpieczna.

A więc, gdzie ona jest, do diabła?

Victoria rozglądała się po pokoju w poszukiwaniu rzeczy, które chciała zabrać. Była już spóźniona. Robert czekał od pięciu minut, ale w ostatniej chwili postanowiła wziąć cieplejsze ubrania, więc musiała się przepakować. Nie co dzień młoda kobieta opuszcza dom w środku nocy. Musiała być pewna, że zabrała wszystko.

Miniaturka! Klepnęła się w czoło, jakby właśnie uświadomiła sobie, że w żaden sposób nie może odjechać bez portretu matki. Istniały dwa portreciki pani Lyndon, a pastor często powtarzał, że każda Z córek zabierze jeden, gdy będzie wychodzić za mąż, aby nigdy nie zapomniała o matce. Były to miniaturki mieszczące się w dłoni.

Nie wypuszczając torby z ręki, wyszła na palcach z pokoju na korytarz. Ruszyła po dywanie w stronę pokoju dziennego, gdzie na stoliku stał portrecik matki. Zabrała go, schowała do torby i chciała wracać w kierunku swojego pokoju, gdzie miała wyjść przez okno.

Ale gdy się odwracała, zahaczyła torbą o mosiężną lampę, która z hukiem upadła na podłogę.

Kilka sekund później na progu pojawił się wielebny Lyndon.

– Co, u licha, tu się dzieje? – Nagle zauważył Victorię stojącą nieruchomo na środku pokoju. – Victoria, dlaczego nie śpisz? I dlaczego jesteś ubrana?

– Ja… ja… – bąknęła, ze strachu nie mogąc wykrztusić ani słowa.

Pastor dojrzał torbę.

– A to co? – Zrobił dwa kroki w głąb pokoju i wyrwał jej torbę. Wyrzucił ze środka ubrania, Biblię… I wtedy trafił na miniaturę. – Uciekasz – szepnął. Spojrzał na córkę, nie dowierzając, że może okazać mu nieposłuszeństwo.

– Nie, tato! – krzyknęła. – Nie!

Ale nigdy nie umiała kłamać.

– Na Boga – warknął Lyndon. – Następnym razem dobrze się zastanowisz, zanim spróbujesz mi się sprzeciwić.

– Tato, ja… – Nie zdążyła dokończyć, bo ojciec uderzył ją w twarz z taką siłą, że upadła na podłogę. Gdy podniosła głowę, zobaczyła w drzwiach nieruchomo stojącą Ellie z przerażoną miną. Posłała siostrze błagalne spojrzenie. Ellie odchrząknęła.

– Tato – odezwała się łagodnym tonem. – Coś się stało?

– – Twoja siostra postanowiła mi się sprzeciwić – burknął pastor. – A teraz pozna konsekwencje swojej decyzji.

Ellie jeszcze raz odchrząknęła, jakby tylko w ten sposób potrafiła zmusić się do mówienia.

– Tato, to na pewno jakieś nieporozumienie. Zabiorę Victorię do jej pokoju.

– Cicho!

Żadna z dziewcząt nie ośmieliła się odezwać. Po dłuższej chwili pastor złapał Victorię za rękę i gwałtownym ruchem podniósł ją na nogi.

– Nigdzie się dzisiaj nie wybierasz – rzucił z wściekłością. Zaciągnął ją do jej pokoju i rzucił na łóżko. Przerażona Ellie poszła za nimi i cichutko skuliła się w kąciku.

Pastor Lyndon wbił palce w ramię Victorii.

– Nie ruszaj się – warknął. Ruszył w stronę drzwi i to wystarczyło, żeby Victoria spróbowała wymknąć się przez okno. Ale pastor był szybszy, a gniew dodawał mu sił. Jednym ruchem ściągnął ją z powrotem na łóżko i wymierzył kolejny policzek.

– Eleanor! – krzyknął. – Przynieś prześcieradło. Ellie zamrugała oczami.

– Słucham?

– Prześcieradło! – wrzasnął.

– Tak, tato – powiedziała i poszła do szafy z bielizną. Po kilku sekundach wróciła z bielutkim prześcieradłem. Podała je ojcu, a on starannie podarł je na długie pasy. Najpierw związał Victorii nogi, a potem ręce w nadgarstkach.

– Proszę – oznajmił, sprawdzając węzły. – Nigdzie dzisiaj nie pójdzie.

Victoria popatrzyła na niego buńczucznie.

– Nienawidzę cię – powiedziała spokojnym głosem. – Za to, co zrobiłeś, będę cię nienawidzić do końca życia.

Pokręcił głową.

– Jeszcze mi kiedyś za to podziękujesz.

– Nie. Nigdy. – Przełknęła ślinę, próbując pozbyć się drżenia w głosie. – Kiedyś myślałam, że jesteś drugi po Bogu, że jesteś dobry, prawy i łaskawy. Ale teraz… Teraz widzę, że jesteś małym człowieczkiem z małą duszą.

Wielebnego Lyndona ogarnęła kolejna fala wściekłości i zamierzył się, żeby znów uderzyć Victorię. Ale w ostatnim momencie opuścił rękę.

Ellie, która do tej pory stała w kąciku, przygryzając wargi, zrobiła dwa kroki do przodu.

– Tato, pozwól mi ją przykryć, bo się przeziębi. – Przykryła roztrzęsioną Victorię kocem. – Tak mi przykro – szepnęła jej do ucha.

Victoria spojrzała na nią z wdzięcznością i odwróciła się twarzą do ściany. Nie chciała dawać ojcu satysfakcji, nie chciała, by zobaczył jej łzy.

Ellie usiadła na brzegu łóżka i spojrzała na ojca prosząco.

– Posiedzę tu z nią, jeśli tata nie ma nic przeciwko temu – powiedziała. – Chyba nie powinna teraz zostawać sama.

Pastor spojrzał podejrzliwie.

– O, jeszcze czego? – huknął. – Rozwiążesz ją, żeby uciekła z tym zakłamanym łajdakiem. – Złapał Ellie za ramię i podniósł. – Że niby miał się z nią ożenić… – dodał, rzucając starszej córce ostre spojrzenie.

Wyciągnął Ellie z pokoju, a potem ją także związał.

– A niech to – zaklął Robert. – Gdzie ona się podziewa?

Victoria miała już ponad godzinę spóźnienia. Robert wyobrażał sobie, że została napadnięta, pobita, zgwałcona albo zamordowana, ale mało prawdopodobne, aby coś takiego zdarzyło się podczas krótkiej drogi od domu do miejsca spotkania. Mimo to był przerażony.

W końcu zostawił swoje rzeczy i dwukółkę bez nadzoru i pobiegł do domku. We wszystkich pomieszczeniach było ciemno. Podkradł się do okna Victorii. Było otwarte, a słaby wiatr lekko poruszał zasłoną.

Zajrzał do środka i poczuł ucisk w żołądku. Victoria leżała w łóżku. Była odwrócona do niego tyłem, ale blasku jej czarnych włosów nie pomyliłby z niczym. Spała zakopana pod kocem.

Śpi sobie. Ona sobie smacznie śpi w łóżku, a on czeka na nią po nocy. Nawet nie dała znać, że zmieniła decyzję.

Z plątaniny myśli zaczęło się wyłaniać przekonanie, że mimo wszystko ojciec miał rację. Victoria na pewno uznała, że bez tytułu i pieniędzy Robert nie jest zbyt dobrą partią.

Przypomniał sobie, jak go prosiła, żeby spróbował ułożyć się z ojcem. A takie ułożenie musiałoby skutkować odzyskaniem majątku. Wtedy myślał, że chodzi jej o jego dobro, ale teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo się pomylił.

Oddał jej całe serce i całą duszę. Ale to było za mało.

Osiemnaście godzin później Victoria szybkim krokiem szła przez las. Ojciec trzymał ją związaną przez całą noc i cały ranek aż do popołudnia. Uwalniając ją, zrobił suro – wy wykład o poprawnym zachowaniu i szacunku należnym ojcu, ale mimo to dwadzieścia minut później Victoria wyskoczyła przez okno i uciekła.

Musiała porozmawiać z Robertem, choć lękała się jego reakcji.

Gdy ujrzała pałac Castlefordów, zwolniła kroku. Nigdy tu nie była. To Robert zawsze przychodził do niej. Te – raz zdała sobie sprawę, że ponieważ markiz był przeciwny ich związkowi, Robert bał się, że może ją tu spotkać jakaś przykrość.

Drżącą ręką zapukała do drzwi.

Otworzył służący w liberii. Victoria przedstawiła się i powiedziała, że chce się widzieć Z hrabią Macclesfield.

– Nie ma go, panienko – usłyszała w odpowiedzi. Zmarszczyła brwi.

– Słucham?

– Dziś rano wyjechał do Londynu.

– Ależ to niemożliwe!

Służący spojrzał na nią z wyższością.

– Markiz chce się z panienką widzieć.

Ojciec Roberta chce z nią rozmawiać? To jeszcze bardziej niewiarygodne niż wiadomość o wyjeździe Roberta do Londynu. Oszołomiona Victoria została poprowadzona przez obszerny hol do niewielkiego pomieszczenia. Rozejrzała się dokoła. Jej rodziny nigdy nie byłoby stać na takie wyposażenie domu, a mimo to intuicyjnie czuła, że nie została przyjęta w najpiękniejszym z pałacowych pokoi.

Kilka minut później pojawił się markiz Castleford. Był mężczyzną wysokim i przypominał Roberta, jeśli nie liczyć zmarszczek wokół ust. I miał też inne oczy. Z jego spojrzenia bił chłód.

– Panna Lyndon, jak mniemam – odezwał się.

– Tak – odparła z dumnie uniesioną głową. Świat walił jej się pod nogami, ale nie zamierzała zdradzać swoich uczuć przed tym człowiekiem. – Przyszłam porozmawiać z Robertem.

– Mój syn wyjechał do Londynu – rzekł markiz. Zrobił krótką przerwę i dodał: – Poszukać żony.

Victoria drgnęła. Nie potrafiła się opanować.

– Tak panu powiedział?

Markiz milczał. Musiał poświęcić chwilę na ocenę sytuacji. Syn przyznał się, że planował ucieczkę z tą dziewczyną, ale ona okazała się nieszczera. Jednak jej przybycie do Castleford i niemal zuchwałe zachowanie przeczyły temu, uznał markiz. Zapewne Robert nie znał wszystkich faktów, gdy w pośpiechu pakował torby i zaklinał się, że już nigdy nie wróci w te strony. Ale markiz byłby chyba ostatnim głupcem, gdyby pozwolił synowi marnować życie dla takiego nic.

– Tak – rzekł w końcu. – Najwyższy czas, aby się ożenił. Nie sądzi panienka?

– Nie do wiary, że pan właśnie mnie o to pyta.

– Panno Lyndon, chyba zdaje sobie pani sprawę, że była dla niego tylko chwilową rozrywką. Na pewno pani to wiedziała.

Nie odpowiedziała, ale w jej oczach odmalowało się przerażenie.

– Nie wiem, czy mój syn zdołał z panią osiągnąć, czego chciał. I szczerze mówiąc, nie dbam o to.

– Pan nie ma prawa mówić do mnie w ten sposób.

– Drogie dziewczę, mogę mówić do ciebie, jak mi się podoba. Powtarzam, że była pani tylko chwilową rozrywką. Oczywiście nie usprawiedliwiam czynów syna. Bardzo nieładnie jest odbierać cnotę córce miejscowego pastora.

– Niczego takiego nie zrobił!

Markiz spojrzał z wyniosłą miną.

– Tak czy inaczej, obrona twojej cnoty należy do ciebie. A jeżeli mu uległaś, to twój kłopot. Mój syn niczego ci nie obiecywał.

– Owszem, obiecywał – powiedziała cichym głosem. Castleford zmarszczył brwi.

– A ty mu uwierzyłaś?

Victoria poczuła watę w nogach i musiała przytrzymać się oparcia fotela.

– O mój Boże! – wyszeptała. Ojciec miał rację. Robert wcale nie zamierzał się z nią żenić, inaczej na pewno starałby się wyjaśnić, dlaczego nie przyszła na spotkanie. Pewnie uwiódłby ją gdzieś po drodze do Gretha Green, a wtedy…

Nawet nie chciała myśleć, co by ją wtedy czekało. Przypomniała sobie, jak Robert poprosił, aby „okazała” swoją miłość, jak żarliwie ją przekonywał, że nie ma nic grzesznego w bliskich kontaktach dwojga kochających się ludzi.

Wzdrygnęła się. W ułamku sekundy straciła całą swoją młodzieńczą ufność.

– Moja droga, radzę ci wynieść się z tych stron – rzekł markiz. – Daję słowo, że nikomu nie powiem o waszym romansie. Ale nie ręczę, że mój syn wykaże się taką samą dyskrecją.

Robert. Przeszły ją dreszcze na myśl, że miałaby ujrzeć go raz jeszcze. Bez słowa odwróciła się i wyszła z pokoju.

Późnym wieczorem tego samego dnia rozłożyła na łóżku gazetę i zaczęła przeglądać ogłoszenia o pracy. Nazajutrz wysłała kilka listów z prośbą o posadę guwernantki.

Dwa tygodnie później wyjechała.

Загрузка...