21

– Tutaj? – zachichotała. – W karecie?

– Czemu nie?

– Bo… Bo… Bo to nieprzyzwoite! – Starała się usiąść z powrotem. – Na pewno nieprzyzwoite.

Robert uniósł głowę. W jego niebieskich oczach błyskały figlarne ogniki.

– Czyżby? Nie sądzę, aby twój ojciec wygłaszał na ten temat kazanie.

– Robert, jestem pewna, że to nieobyczajne.

– Oczywiście – powiedział, głaszcząc jej szyję. Była ciepła, miękka i wciąż pachniała jego mydłem o zapachu drewna sandałowego. – Normalnie nie folgowałbym sobie w karecie, ale chcę ci zapewnić spokój ducha.

– A, więc to dla mego dobra?

– Tak bardzo się bałaś, że zrobiłaś mi krzywdę.

– Ależ skąd – odparła, próbując złapać oddech. – Zapewniam cię, że jestem w stu procentach pewna, że wy – dobrzałeś.

– Ale ja chcę, żebyś nie miała żadnych wątpliwości. – Sięgnął dłońmi do jej kostek i zaczął przesuwać do góry, zostawiając na pończochach dwa gorące ślady.

– Wierzę ci!

– Ciii, pocałuj mnie. – Pochylił się do jej ust, dłońmi gładził już łagodne zaokrąglenie jej bioder. Potem wsunął ręce pod nią i ścisnął miękkie pośladki.

– Myślałam… – Odchrząknęła. – Myślałam, że nie chcesz powtarzać tego przed ślubem.

– Tak, ale wtedy – mówił do kącika jej ust – byłem pewien, że wieczorem będziemy już małżeństwem. Wtedy było miejsce i czas na skrupuły.

– A teraz nie ma?

– W żadnym razie. – Znalazł nagą skórę na udzie, lekko uścisnął i usłyszał westchnienie zachwytu. Nic tak nie rozpalało jego namiętności, jak westchnienia i jęki rozkoszy Victorii. Czuł, że przywiera do niego całym ciałem, wsunął ręce pod jej plecy i nerwowo zaczął odpinać guziki. Potrzebował jej… Potrzebuje jej w tej chwili.

Zsunął górną część sukienki. Nadal miała na sobie jedwabną koszulę nocną. Zbyt niecierpliwy, aby odpinać także koszulę, przyłożył usta do jej piersi i przez wilgotniejącą tkaninę czuł sztywniejący pod językiem sutek.

Na chwilę podniósł głowę i przyjrzał się uważnie Victorii. Kruczoczarne włosy miała potargane i rozrzucone na siedzeniu, ciemnoniebieskie oczy niemal poczerniały z pożądania.

– Kocham cię – wyszeptał. – Zawsze będę cię kochać.

Wiedział, że ona też chce to powiedzieć, wciąż jednak nie mogła się przełamać. Nie przejmował się. Wiedział, że w końcu zrozumie, że go kocha. Nie mógł jednak znieść jej rozterki, więc delikatnie przyłożył palec do jej ust.

– Nic nie mów – szepnął. – Wiem, że mnie pragniesz.

Gdy w końcu, nasyciwszy się sobą, oprzytomnieli, nie mógł uwierzyć w to, co zrobił. Kochał się z Victorią w ciasnej, jadącej karecie. Byli na wpół rozebrani, wymięci. On nawet nie zdjął butów. Przez moment pomyślał, że powinien ją przeprosić, ale nie zrobił tego. Jak ma przepraszać, skoro ciało Victorii – nie, Torie – wciąż jeszcze płonie z rozkoszy.

Mimo to czuł, że powinien coś powiedzieć, więc uśmiechnął się tylko i rzekł:

– Całkiem ciekawe przeżycie.

Otworzyła usta, poruszyła wargami, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wydobyła z siebie ani dźwięku.

– Victoria? Coś się stało? – pytał.

– Dwa razy – wyksztusiła oszołomiona. – Dwa razy przed ślubem. – Zamknęła oczy i pokiwała głową. – Dwa razy to nic nie szkodzi.

Robert odrzucił głowę do tyłu i parsknął śmiechem.

W końcu tak wyszło, że dwa nie było liczbą dokładną. Zanim Robertowi udało się wsunąć złotą obrączkę na czwarty palec lewej ręki Victorii, liczba ta urosła do czterech. Po drodze do Londynu musieli się zatrzymać w oberży. Nie uzgadniając tego nawet z Victorią, natychmiast oznajmił właścicielowi, że są małżeństwem, i zażądał izby z dużym, wygodnym łożem.

A później ogłosił, że grzechem byłoby, aby takie ładne i solidne łóżko marnowało się puste.

Pobrali się niemal natychmiast po przyjeździe do Londynu. Ku rozbawieniu Victorii, Robert kazał jej czekać w karecie, a sam pobiegł do domu po specjalna dyspensę. Wrócił za niecałe pięć minut i natychmiast wyruszyli do rezydencji wielebnego lorda Stuarta Pallistera, najmłodszego syna markiza Chippingworth, i kolegi szkolnego Roberta. Wielebny lord udzielił im szybkiego ślubu, a cała ceremonia trwała dwa razy krócej, niż to zajmowało ojcu Victorii.

Gdy w końcu wrócili do domu Roberta, czuła się bardzo skrępowana. Dom był wielki, chociaż za życia ojca Robert zajmował tylko jedną z mniejszych posiadłości rodzinnych. Mimo to dom imponował elegancją, a Victoria miała świadomość, że mieszkać w części rodzinnej takiej rezydencji to coś zupełnie innego niż żyć w pokoiku guwernantki na poddaszu.

Bała się także, że cała służba będzie tylko udawać szacunek do niej. Córka pastora! Guwernantka! Nie będą słuchać jej poleceń. Musiała koniecznie zrobić na nich dobre wrażenie – jeżeli wypadnie źle, będzie musiała to odrabiać przez wiele lat. Szkoda tylko, że nie wiedziała, jak ma tego dokonać.

Robert chyba rozumiał jej rozterki. Gdy jechali karetą od lorda Pallistera do domu, dotknął jej ręki i powiedział:

– Zostaniesz przedstawiona jako pani hrabina. Tak będzie znacznie lepiej.

Przyznała mu rację, lecz mimo to, gdy wchodziła po schodach, bez powodzenia starała się zapanować nad drżeniem rąk. Obrączka ślubna nagle zaczęła ciążyć jej na palcu.

Robert zatrzymał się przed drzwiami.

– Ty cała drżysz – powiedział, biorąc ją za rękę odzianą w rękawiczkę.

– Jestem zdenerwowana – przyznała.

– Dlaczego?

– Czuję się jak na jakiejś maskaradzie.

– A ty jesteś w kostiumie… – zachęcał. Roześmiała się nerwowo.

– Hrabiny. Skinął głową.

– Victorio, to nie kostium. Naprawdę jesteś hrabiną. Moją hrabiną.

– Nie czuję tego.

– Kwestia przyzwyczajenia.

– Łatwo powiedzieć. Ty się urodziłeś do takich spraw. Ja nie mam najmniejszego pojęcia, jak sobie z tym poradzić.

– Przecież siedem lat byłaś guwernantką. Na pewno nauczyłaś się czegoś od lady… Nie, cofam to. – Zmarszczył brwi – Staraj się nie naśladować lady Hollingwood. Po prostu bądź sobą. Prawdziwa dama wcale nie musi zadzierać nosa i robić wyniosłą minę.

– No dobrze – powiedziała niepewnie.

Robert chwycił za klamkę, ale drzwi otworzyły się, zanim zdążył popchnąć. Lokaj złożył głęboki ukłon i mruknął:

– Panie hrabio.

– Chyba zawsze czeka na mnie w oknie – szepnął Victorii do ucha. – Ani razu nie udało mi się samemu nacisnąć klamki.

Mimowolnie się zaśmiała. Robert tak bardzo dbał o jej spokój, że postanowiła go nie zawieść. Może i jest przerażona, ale zamierzała zostać idealną hrabiną. Choćby miała to przypłacić życiem.

– Yerbury – rzekł Robert do lokaja, podając mu kapelusz. – Pozwól, że ci przedstawię moją żonę. Oto hrabina Macclesfield.

Jeżeli Yerbury był zaskoczony, to w żaden sposób tego nie okazał.

– Najszczersze gratulacje – odezwał się, a potem zwrócił się do Victorii. – Pani hrabino, będę pani służyć z największą przyjemnością.

Na te słowa omal nie zachichotała ponownie. Myśl, że ktoś może jej służyć, wydawała jej się kompletnie absurdalna. Ale obiecała sobie zachowywać się stosownie, więc opanowała się i ograniczyła do przyjaznego uśmiechu.

– Dziękuję, Yerbury. Jestem zaszczycona, że znajdę się pod twoją opieką.

W surowych oczach Yerbury'ego pojawił się cieplejszy błysk, gdy powiedziała „pod twoją opieką”. Potem zdarzyła się rzecz nie do pomyślenia. Yerbury kichnął.

– Och! – zawołał. Wyglądał, jakby chciał się zapaść pod ziemię. – Pani hrabino, tak strasznie mi przykro.

– Nie przesadzaj, Yerbury – odparła. – To tylko kichnięcie.

Zanim skończyła, kichnął jeszcze raz.

– Dobry lokaj nigdy nie kicha. – Po czym kichnął cztery razy pod rząd.

Victoria jeszcze nigdy w życiu nie widziała bardziej strapionego człowieka.

– Nie przejmuj się, Yerbury – powiedziała przyjaźnie. – Lepiej pokaż mi kuchnię. Znam doskonałe lekarstwo. Raz dwa się wyleczysz. Wtedy na twarzy Yerbury'ego odmalowało się więcej emocji niż przez całe minione czterdzieści lat i prowadząc panią na tyły domu, nie przestawał dziękować.

Robert uśmiechnął się i zniknął w holu. Skoro niecałe dwie minuty zajęło jej zauroczenie Yerbury'ego, przewidywał, że do rana cała służba będzie jeść jej z ręki.

Minęło kilka dni, a Victoria stopniowo przyzwyczajała się do zmian w swoim życiu. Nie przypuszczała, aby kiedykolwiek nauczyła się wydawać służącym polecenia w najdrobniejszych sprawach. Dostatecznie dużo czasu spędziła w ich kręgach, aby zdawać sobie sprawę, że także są ludźmi, mają swoje marzenia i nadzieje. I chociaż służba nie dowiedziała się o pochodzeniu Victorii, najwyraźniej wyczuwała, że młoda hrabina darzy ich szczególną atencją.

Pewnego razu, gdy Robert i Victoria jedli śniadanie, jedna ze szczególnie gorliwych służących uparła się, że podgrzeje swojej pani czekoladę, bo nie jest dostatecznie gorąca. Gdy służąca zabrała filiżankę, odezwał się Robert:

– Torie, oni chyba życie by za ciebie oddali.

– Nie żartuj!

– Wcale nie jestem pewien, czy dla mnie zrobiliby to samo.

Już miała powtórzyć swój komentarz, gdy do jadalni wszedł Yerbury.

– Panie hrabio, pani hrabino – odezwał się. – Przyszła pani Brightbill z panną Brightbill. Mam powiedzieć, że państwa nie ma w domu?

– Tak, Yerbury, dziękuję – rzekł Robert, wracając do gazety.

– Nie! – zawołała Victoria.

Yerbury natychmiast się zatrzymał.

– Ciekawe, kto tu właściwie rządzi? – mruknął Robert, widząc, jak lokaj ignoruje jego polecenie, a stosuje się do życzenia żony.

– Robert, to nasza rodzina – powiedziała Victoria. – Musimy je przyjąć. Zranilibyśmy uczucia twojej cioci.

– Moja ciotka ma wystarczająco grubą skórę. A ja chciałbym czasami pobyć sam na sam z żoną.

– Nie sugeruję, że mamy cały Londyn zapraszać na herbatę. Ale swojej cioci mógłbyś poświęcić kilka minut. – Victoria znów spojrzała na lokaja. – Yerbury, wprowadź je, proszę. Być może przyłączą się do śniadania.

Robert jęknął, ale Victoria wiedziała, że wcale nie jest zły. Kilka sekund później do jadalni weszła pani Brightbill i Harriet. Robert natychmiast wstał z miejsca.

– Mój drogi, drogi siostrzeńcze! – zapiszczała pani Brightbill. – Niedobry z ciebie chłopak.

– Mamo – wtrąciła Harriet, spoglądając nieśmiało na Roberta. – Chyba już nie można nazywać go chłopakiem.

– Nonsens, mogę go nazywać, jak mi się podoba. – Odwróciła się do Roberta i zrobiła srogą minę. – Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak rozzłościłeś ojca?

Robert odczekał, aż kobiety usiądą, i z powrotem zajął miejsce.

– Ciociu, ojciec złości się na mnie od siedmiu lat.

– Nie zaprosiłeś go na ślub!

– Nikogo nie zapraszaliśmy.

– To nie ma nic do rzeczy.

Harriet odwróciła się do Victorii i powiedziała, zasłaniając usta dłonią:

– Mama uwielbia przypadki szczególne.

– A co tu jest szczególnego?

– Uzasadnione oburzenie – odparła Harriet. – Nie może być nic lepszego.

Victoria spojrzała na męża, który z zadziwiającą cierpliwością znosił gderanie ciotki.

– Jak długo on to wytrzyma? – zwróciła się do Harriet.

Dziewczyna zmarszczyła brwi i po chwili odpowiedziała na pytanie.

– Moim zdaniem zbliża się do kresu.

Jakby na potwierdzenie tych słów Robert walnął pięścią w stół, aż zabrzęczała zastawa.

– Wystarczy – eksplodował.

W drzwiach prowadzących do kuchni pojawiła się przerażona służąca.

– To znaczy, że nie podawać już czekolady? – zapytała cichutko.

– Nie! – Victoria poderwała się na nogi. – Pan nie mówił do ciebie, Joanno. A my z przyjemnością się napijemy, prawda, Harriet?

Nastolatka ochoczo skinęła głową.

– Mama na pewno także, prawda, mamo? Pani Brightbill odwróciła się na krześle.

– Czego ty tam chcesz, Harriet?

– Czekolady – odparła cierpliwie córka. – Też się napijesz?

– Oczywiście – powiedziała pani Brightbill i pociągnęła nosem. – Żadna rozsądna kobieta nie odmawia czekolady.

– A moja mama zawsze szczyci się swoim rozsądkiem – szepnęła Harriet do Victorii.

– Oczywiście – oznajmiła głośno Victoria. – Przecież twoja mama jest rozsądna.

Pani Brightbill złożyła ukłon.

– Mogę ci wybaczyć, Robercie – mówiła wzburzona – że nie zaprosiłeś mnie i Harriet na ślub, ale tylko dlatego, że w końcu poszedłeś po rozum do głowy i wybrałeś za żonę wspaniałą pannę Lyndon.

– Wspaniała panna Lyndon – rzekł dobitnie Robert – nazywa się teraz lady Macclesfield.

– Oczywiście – odparła. – I twierdzę, że jak najszybciej powinieneś wprowadzić ją do towarzystwa.

Victoria poczuła ucisk w żołądku. Zdobyć sobie przychylność służby to jedno, ale odnaleźć się w towarzystwie to zupełnie coś innego.

– Sezon już się kończy – zauważył Robert. – Lepiej poczekać do przyszłego roku.

– Do przyszłego roku?! – wykrzyknęła oburzona pani Brightbill. – Czyś ty zwariował?

– Najbliższym przyjaciołom mogę przedstawić Victorię podczas kolacji i innych drobnych przyjęć. A po co zabierać ją na wielkie bale, skoro potrzebujemy nieco prywatności.

Victoria uczepiła się nadziei, że Robert postawi na swoim.

– Nonsens – rzuciła ciotka. – Cały świat wie, że jesteś w Londynie. Jak będziesz ją ukrywał, to dasz do zrozumienia, że się jej wstydzisz. I że musiałeś się ożenić.

– Cioteczka dobrze wie, że to nieprawda. – Nie krył gniewu.

– Naturalnie. Ja to wiem, Harriet wie. Ale my jesteśmy tylko dwie. A reszta?

– Tak, ale zawsze wysoko cenię zdolność cioteczki do dystrybucji informacji.

– Mówi, że mama dużo gada – powiedziała Harriet do Victorii.

– Wiem, wiem – odparła Victoria i zaraz zawstydziła się swoich słów.

Harriet zauważyła jej zakłopotanie.

– Nie przejmuj się. Nawet mama wie, że jest najgorszą plotkarą.

Victoria uśmiechnęła się i wróciła do obserwacji szermierki słownej rozgrywanej po drugiej stronie stołu.

– Robert – mówiła pani Brightbill z dłonią na sercu – to nawet mnie się nie uda. Musisz przedstawić nową żonę w towarzystwie przed końcem sezonu. I to nie jest moja opinia. To po prostu jest fakt.

Robert westchnął i spojrzał na Victorię. Starała się ukrywać przerażenie i chyba musiało jej się udać, bo Robert westchnął jeszcze raz – ze znużeniem – i powiedział:

– Dobrze, cioteczko. Raz się pokażemy. Ale tylko raz. W końcu jesteśmy młodymi małżonkami świeżo po ślubie.

– Ależ to romantyczne – szepnęła Harriet, wachlując się dłonią.

Victoria natychmiast uniosła filiżankę z czekoladą do ust, aby ukryć fakt, że w żadnym razie nie potrafi zdobyć się na uśmiech. Ale w ten sposób tylko się zdradziła, że trzęsą jej się ręce. Odstawiła więc filiżankę i spuściła oczy.

– Oczywiście – powiedziała pani Brightbill. – Będę musiała zabrać Victorię na zakupy. Musi sobie kupić nową suknię. Powinna mieć przewodnika, który pomoże jej w doborze stosownych artykułów.

– Mamo! – wtrąciła Harriet. – Z całą pewnością kuzynka Victoria potrafi sama dobrać sobie strój. Przecież przez kilka tygodni pracowała u madame Lambert w najbardziej ekskluzywnym zakładzie krawieckim w Londynie.

– Fe! – powiedziała pani Brightbill. – Nawet mi o tym nie przypominaj. Z całych sił musimy się postarać ukryć ten drobny epizod.

– Nie wstydzę się swojej pracy – odezwała się cicho Victoria.

– I nie powinnaś – odparła pani Brightbill. – Nie ma nic złego w uczciwej pracy. Ale po co o tym mówić?

– Nie sądzę, aby dało się tego uniknąć – zauważyła Victoria. – W zakładzie obsługiwałam dużo wielkich dam. Madame lubiła, gdy pracowałam z klientkami. Któraś na pewno mnie rozpozna.

Pani Brightbill westchnęła z ciężkim sercem.

– Tak, tego nie da się uniknąć. Co ja mam robić? Jak nie dopuścić do skandalu?

Robert postanowił wrócić do śniadania i zajął się omletem.

– Cioteczka na pewno doskonale wywiąże się z zadania – rzucił tylko.

Harriet odchrząknęła.

– Wszyscy będą wyrozumiali, jak się dowiedzą o romantycznej historii Roberta i Victorii. – Westchnęła. – Młodzi kochankowie, rozdzieleni przez okrutnego ojca… Najlepsze z moich francuskich powieści nie są bardziej wzruszające.

– Nie mam zamiaru szargać dobrego imienia markiza – oświadczyła pani Brightbill.

– Lepiej jego niż Victorii – wtrącił Robert. – On ponosi większą winę za naszą rozłąkę niż my.

– Wszyscy jesteśmy jednakowo winni – odezwała się stanowczo Victoria.

– Nie ma znaczenia, czyja wina – powiedziała pani Brightbill. – Ja tylko staram się nie dopuścić do skandalu. Myślę, że Harriet ma całkiem dobry pomysł.

Dziewczyna ukłoniła się.

– Powiedz mi tylko, gdzie i kiedy mam być – rzekł znudzony Robert.

– Ja cię pouczę, co masz mówić. Nic się nie bój. Myślę, że do naszych celów najlepszy będzie jutrzejszy bal u Lindworthych.

– Jutrzejszy? – wydusiła Victoria.

– Tak – odparła pani Brightbill. – Będą wszyscy. Nawet mój najdroższy Basil.

Victoria zamrugała oczami.

– A kto to jest Basil?

– Mój brat – wyjaśniła Harriet. – Rzadko bywa w Londynie.

– Im więcej rodziny, tym lepiej – uznała pani Brightbill. – Gdyby Victoria nie znalazła uznania, będziemy musieli zewrzeć szyki.

– Nikt nie ośmieli się obrazić Victorii – zagroził Robert. – Chyba że chce mieć ze mną do czynienia.

Harriet nie potrafiła ukryć zdumienia.

– Victoria, on cię naprawdę musi kochać – pisnęła.

– Oczywiście, że ją kocham – rzucił. – Myślisz, że zawracałbym sobie głowę porwaniem, gdybym jej nie kochał?

Victoria poczuła w piersiach jakieś ciepełko – coś do złudzenia przypominającego miłość.

– Mojemu drogiemu, drogiemu, drogiemu Basilowi też nikt nie będzie chciał wchodzić w drogę – dodała pani Brightbill.

Victoria posłała mężowi ukradkowy uśmiech i szepnęła:

– Zdaje się, że darzy go większym uczuciem niż ciebie. On jest trzy razy drogi, a ty tylko dwa.

– I za to dzień w dzień dziękuję Stwórcy – mruknął.

Pani Brightbill spojrzała podejrzliwie.

– Nie wiem, co wy tam między sobą mówicie, ale nic mnie to nie obchodzi. W odróżnieniu od niektórych tu obecnych ja potrafię skoncentrować myśli na interesującym nas celu.

– Czyli na czym, cioteczko? – zapytał Robert.

– Na zakupach. Jeżeli Victoria chce mieć jutro stosowną suknię, to musi dzisiaj koniecznie pójść ze mną na zakupy. Madame będzie miała trudności z tak krótkim terminem, ale cóż poradzić?

– Cioteczko – odezwał się Robert znad filiżanki kawy. – Może zapytasz najpierw Victorię, czy ma czas.

Victoria podziękowała uśmiechem, że się za nią wstawia. Potrafił naprawdę różnymi sposobami demonstrować miłość.

– Co cię tak bawi? – zapytał podejrzliwie.

Victoria także zdała sobie sprawę, że bardzo go kocha. Nie wiedziała, jak i kiedy mu o tym powiedzieć, ale nie miała wątpliwości. Nie wyobrażała sobie życia bez niego.

– Victoria – przerwał jej zamyślenie.

– A tak. – Nieco zdezorientowana powróciła do rzeczywistości. – Tak, oczywiście, że pójdę z ciocią Brightbill na zakupy. Dla mojej nowej cioteczki zawsze znajdę czas.

Pani Brightbill podchwyciła czuły ton.

– O, moje drogie dziecko. To zaszczyt, że nazywasz mnie cioteczką. Zupełnie jak mój drogi, drogi Robert.

Jej drogi, drogi Robert wyglądał, jakby miał jej serdecznie dosyć.

Victoria położyła dłoń na ręce pani Brightbill.

– Ja też jestem zaszczycona – powiedziała.

– A widzisz – zaćwierkała Harriet. – Wiedziałam, że będziemy rodziną. Nie mówiłam?

Загрузка...