Gdy Victoria obudziła się godzinę później, w odległości zaledwie kilku centymetrów od swojej twarzy ujrzała rozanieloną twarz Roberta. Leżał z głową opartą na łokciu. Domyślała się, że obserwował ją przez cały czas, gdy spała.
– Dzisiaj – oznajmił zadowolony – jest najlepszy dzień do zawarcia małżeństwa.
Była pewna, że się przesłyszała.
– Co takiego?
– Do zawarcie małżeństwa. Wzięcia ślubu. Mąż i żona.
– Ty i ja?
– Nie. Właściwie chodzi mi o te jeże z ogrodu. Muszą się połączyć świętym węzłem małżeńskim, bo od wielu lat żyją w grzechu. A ja dłużej tego nie zniosę.
Nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
– Pomyśl – mówił dalej Robert – jak godne potępienia są te wszystkie nielegalnie żyjące ze sobą jeże. Ich rodzice rozmnażali się jak króliki. Albo może jak jeże.
– Robert, to poważna sprawa.
Z jego spojrzenia zniknęła wesołość i spojrzał jej prosto w oczy.
– Nigdy nie byłem poważniejszy niż teraz.
Milczała przez chwilę, dobierając odpowiednie słowa.
– Nie sądzisz, że dzisiaj to trochę za szybko? Małżeństwo to poważna sprawa. Musimy się głęboko zastanowić.
– Prawie o niczym innym nie rozmyślałem przez większą część minionego miesiąca.
Victoria usiadła i okryła nagie ciało.
– A ja nie. Ja jeszcze nie jestem gotowa do podjęcia takiej decyzji.
Jego twarz stężała.
– Trzeba było się zastanowić, zanim zapukałaś tu do drzwi.
– Wtedy myślałam tylko o tym…
– O czym? – zapytał ostro.
– Że zraniłam twoje uczucia – wyszeptała. – I chciałam…
W ułamku sekundy wyskoczył z łóżka. Położył ręce na biodrach i spojrzał na nią zagniewany, zapominając, że nie ma na sobie ani skrawka ubrania.
– Kochałaś się ze mną z litości? – krzyknął. – Nie!
– Spójrz na mnie! – polecił cierpkim tonem.
– Czy mógłbyś przedtem coś na siebie włożyć?
– Trochę za późno na skromność – burknął, ale podniósł bryczesy z podłogi i założył.
– Nie zrobiłam tego z litości – powiedziała, podnosząc w końcu wzrok. Chociaż zamiast w oczy patrzyła raczej na sufit, ściany, a nawet na stojący w kącie dzban. – Zrobiłam to, bo po prostu tego chciałam. I nie myślałam o niczym innym.
– Trudno uwierzyć, że ty, osoba wysoko ceniąca trwałość uczuć, zdecydowałaś się na krótki romansik.
– Nie myślałam o tym w ten sposób.
– A więc w jaki?
Spojrzała mu w oczy i dostrzegła jego rozterkę, którą próbował kryć pod gniewem. Zdała sobie wtedy sprawę, jak ważna jest dla niego jej odpowiedź.
– Nie myślałam głową – zaczęła łagodnie – tylko sercem. Spojrzałam w twoje okno. Wyglądałeś tak smutno…
– Już o tym raczyłaś wspomnieć – wtrącił z goryczą.
Zamilkła na chwilę, aby mógł dokończyć i kontynuowała:
– Nie chodziło tylko o ciebie. Również o mnie. Pewnie po prostu chciałam poczuć się kochana.
W jego oczach zaświtał promyk nadziei.
– Przecież jesteś kochana – powiedział gorąco, żarliwie sięgając po jej ręce. – I możesz tak się czuć do końca życia, jeżeli tylko sama sobie na to pozwolisz. Wyjdź za mnie.
Wyjdź za mnie, a uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem świata. Wyjdź za mnie, a znajdziesz spokój i zadowolenie. I… – dodał głosem zamieniającym się w szept: -… miłość. Bo z całą pewnością żaden mężczyzna nie kochał kobiety tak głęboko i szczerze, jak ja kocham ciebie.
Walczyła ze łzami cisnącymi się do oczu, ale wzruszyła się tak bardzo, że jej policzki szybko stały się mokre i słone.
– Robert – zaczęła, niepewna, co chce powiedzieć. – Od tak dawna nie…
– Przecież możesz być w ciąży – wtrącił. – Pomyślałaś o tym?
– Nie – przyznała, z trudem przełykając ślinę. – Ale…
– Wyjdź za mnie – powtórzył, coraz mocniej ściskając jej ręce. – Dobrze wiesz, że tak powinniśmy postąpić.
– Dlaczego tak do mnie mówisz? Przecież wiesz, jak nienawidzę, gdy próbujesz mi wmawiać, że czegoś chcę.
Westchnął z lekkim rozdrażnieniem.
– Nie o to mi chodziło. Przecież wiesz.
– No wiem, tylko że…
– Że co? – zapytał łagodnie. – Co cię powstrzymuje, Torie?
Rozejrzała się dokoła, czuła się niezbyt pewnie.
– Sama nie wiem. Małżeństwo to taka poważna sprawa. A jeśli popełnię błąd?
– Jeśli to błąd, to już go popełniłaś – rzekł, spoglądając na łóżko. – Ale to nie błąd. W małżeństwie nie zawsze będzie łatwo, ale życie bez ciebie… – Pogładził ją po włosach. Widać było, że nie umie ubrać myśli w słowa. – Życie bez ciebie jest niemożliwe. Nie wiem, jak to inaczej powiedzieć. Zagryzła dolną wargę. Powoli zaczęła rozumieć, że ona czuje to samo. Po tym wszystkim, co przeżyli wspólnie w minionym miesiącu, nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez jego figlarnych uśmiechów, bez jego błysku w oku albo bez widoku jego wiecznie potarganej czupryny. Podniosła wzrok, patrzyli sobie w oczy.
– Mam pewne wątpliwości – zaczęła.
– To całkiem ludzkie – dodał jej otuchy.
– Ale widzę też kilka powodów, dla których myśl o małżeństwie mi się podoba. – Mówiła powoli, ważąc każde słowo. Szybko spojrzała na Roberta, spodziewając się, że znów uwięzi ją w uścisku. Ale stał nieruchomo, rozumiejąc dokładnie, że Victoria musi się wygadać.
– Przede wszystkim – mówiła – jak zauważyłeś, istnieje kwestia dziecka. Postąpiłam bardzo nieodpowiedzialnie, nie biorąc tego pod uwagę, ale stało się i teraz już nic nie można z tym zrobić. Myślę, że moglibyśmy po prostu poczekać kilka tygodni i przekonać się…
– Tego bym nie zalecał – wtrącił szybko Robert.
Odpowiedziała mu uśmiechem.
– Nie, nie wyobrażam sobie, że pozwolisz mi wrócić do Londynu, i nie wyobrażam też sobie, że gdybym tu została…
– Szczerze przyznaję, że nie zdołam trzymać się z dala od ciebie – powiedział bez ogródek.
– Również nie będę kłamać i twierdzić, że… – zarumieniła się -… nie jestem zadowolona z uwagi, jaką mi poświęcasz. Wiesz, że zawsze tak było. Nawet siedem lat temu.
Uśmiechnął się porozumiewawczo.
– Ale istnieją też inne powody, dla których powinniśmy lub nie powinniśmy brać ślubu.
– Powinniśmy.
– Słucham? – Zmarszczyła brwi.
– Powinniśmy brać ślub, a nie „nie powinniśmy”.
Z trudem powstrzymała się od śmiechu. Gdy bardzo czegoś chciał, potrafił być równie uroczy jak mały piesek.
– Obawiam się, że nie pozwolisz mi samodzielnie podjąć decyzji.
– Postaram się szanować twoje życzenia – obiecał solennie. – Jeżeli okażę się wrednym egoistą, to możesz zdzielić mnie torebką po głowie.
Wbiła w niego wzrok.
– Poproszę to na piśmie.
– Oczywiście. – Podszedł do sekretarzyka, wysunął szufladę, wyjął pióro i atrament. Victoria gapiła się z otwartymi ustami, jak pisze oświadczenie, a potem umieszcza na dole zamaszysty podpis. Wrócił do niej, wręczył jej papier i powiedział:
– Proszę bardzo.
Spojrzała na tekst i przeczytała:
– „Jeżeli okażę się wrednym egoistą, to pozwalam swojej ukochanej żonie, Victorii Mary Lyndon Kemble… „ – Podniosła wzrok. – Kemble?
– Tak, o ile mam coś do powiedzenia. – Wskazał na papier. – Pozwoliłem sobie wpisać późniejszą datę, czyli z przyszłego tygodnia. Do tego czasu będziesz już nazywać się Kemble.
Victoria wstrzymała się od komentarza na temat jego pewności siebie i czytała dalej:
– Popatrzmy: „… Victorii Mary Lyndon, hm, Kemble zdzielić mnie po głowie dowolnie wybranym przez nią przedmiotem”. – Podniosła zdziwiony wzrok. – Dowolnym przedmiotem?
Wzruszył ramionami.
– Jeżeli naprawdę okażę się wrednym egoistą, to możesz mnie okładać nawet czymś cięższym niż torebka.
Tłumiąc śmiech, przeszła do noty końcowej:
– „Podpisano, Robert Phillip Arthur Kemble, hrabia Macclesfield”.
– Nie znam się za bardzo na prawie, ale to chyba legalny dokument.
Victoria popłakała się ze śmiechu. Wolną ręką szybko otarła łzy.
– Właśnie dlatego chcę za ciebie wyjść – powiedziała, trzymając w górze kartkę papieru.
– Dlatego, że pozwoliłem ci okładać się po głowie dowolnym przedmiotem?
– Nie – powiedziała, głośno pociągając nosem. – Bo nie wiem, co by się ze mną stało, gdybyś ty mnie nie rozśmieszał. Stałam się zbyt poważna. Ale nie zawsze tak było.
– Wiem – rzekł łagodnie.
– Nie mogłam się śmiać przez siedem lat. Zapomniałam, jak to się robi.
– Ja ci przypomnę. Pokiwała głową.
– Wiem, Robercie. Wiem o tym.
Usiadł na brzegu łóżka i czule ją do siebie przytulił.
– Potrzebuję cię, kochana Torie. Dobrze o tym wiem.
Po chwili rozkoszowania się ciepłem jego ramion odsunęła się i zapytała:
– Mówiłeś poważnie o tym, żeby dzisiaj wziąć ślub?
– Całkiem poważnie.
– Przecież to niemożliwe. Najpierw trzeba dać zapowiedzi.
Uśmiechnął się przebiegle.
– Załatwiłem specjalną dyspensę.
– Co? – ze zdziwienia otworzyła usta. – Kiedy?
– Ponad tydzień temu.
– Trochę przedwcześnie, nie sądzisz?
– W końcu wszystko się udało, prawda?
Starała się zrobić surową minę, ale nie potrafiła ukryć uśmiechu w oczach.
– Obawiam się, mój panie, że za takie postępowanie ktoś mógłby cię uznać za wrednego egoistę.
– Mógłby czy uznaje? Muszę to wiedzieć, bo od tego zależy dobro mojej czaszki.
Nie mogła się powstrzymać od chichotu.
– Sam wiesz. Ale chyba mogłabym zgodzić się zostać twoją żoną.
– Czy to znaczy, że wybaczasz mi porwanie?
– Jeszcze nie.
– Naprawdę?
– Tak. Wstrzymam się z wybaczeniem aż do chwili, kiedy będę to mogła w pełni wykorzystać.
Tym razem Robert wybuchnął śmiechem. Gdy próbował opanować oddech, szturchnęła go w ramię i powiedziała:
– Tak czy inaczej dzisiaj nie możemy się pobrać.
– A to dlaczego?
– Mamy już późne popołudnie. A ślub powinien odbyć się rano.
– Niemądra zasada.
– Mój ojciec zawsze jej przestrzega. Wiem to dobrze, bo gdy udzielał ślubu, musiałam napełniać powietrzem miechy organów.
– Nie wiedziałem, że w naszej wiosce są organy.
– Nie ma. To było w Leeds. Ale zdaje się, że zmieniasz temat.
– Nie – powiedział, przysuwając twarz do jej szyi. – To tylko krótka dygresja. A co do porannych ślubów, to przypuszczam, że ta zasada dotyczy zwyczajnych ślubów. A ze specjalną dyspensą możemy robić, co nam się podoba.
– Chyba powinnam być wdzięczna losowi, że zesłał mi tak zorganizowanego mężczyznę.
Robert westchnął radośnie.
– Przyjmuję twoje komplementy niezależnie od formy, w jaką je ubierasz.
– Naprawdę chcesz jeszcze dzisiaj wziąć ślub?
– Nie potrafię wymyślić ciekawszego zajęcia. Nie mamy kart do gry, a wszystkie książki z biblioteczki już przeczytałem.
Uderzyła go poduszką.
– Mówię poważnie.
Sekundę zabrało mu złapanie ją za nadgarstki i przygniecenie do łóżka całym ciężarem ciała. Spojrzał jej prosto w oczy.
– Ja też.
Odetchnęła i uśmiechnęła się.
– Wierzę ci.
– Poza tym jeśli dzisiaj się z tobą nie ożenię, znów grzech cudzołóstwa.
– Czyżby?
– Oczywiście. A ty jesteś bogobojną kobietą, było nie było córką pastora, więc też nie chcesz grzeszyć. – Nagle zrobił poważną minę. – Zawsze sobie przysięgałem, że jeśli będziemy się kochać, to jako mąż i żona.
Uśmiechnęła się i pogłaskała go po policzku.
– No i nie udało się dotrzymać postanowienia.
– Ale jeden raz to żaden grzech. – Zajął się jej uchem. – Powinienem jednak włożyć ci obrączkę na rękę, zanim ponownie ogarnie mnie pożądanie.
– A teraz cię nie ogarnia? – zapytała z powątpiewaniem, wyczuwając, jak bardzo jest podniecony.
Znów się roześmiał. Błądził ustami w okolicach jej podbródka.
– Wesoło mi będzie z tobą w małżeństwie.
– No… To chyba wystarczający powód do oświadczyn. – Westchnęła, próbując ignorować ogarniający ją spazm rozkoszy.
– Uhmmm… tak. – Całując namiętnie, drażnił ją i doprowadzał do drżenia. Nagle odwrócił się i wstał z łóżka. – Lepiej teraz przestać – rzekł z przebiegłym uśmiechem – bo za moment się nie opanuję.
Victoria chciała krzyknąć, że nic ją to nie obchodzi, ale zadowoliła się rzuceniem w niego poduszką.
– Nie chcę cię więcej wykorzystywać – powiedział, odpierając jej atak. – I muszę przypomnieć – pochylił się i ostatni raz pocałował ją w usta – o tym. Na wypadek, gdybyś chciała się rozmyślić.
– Właśnie to rozważam – odparła. Była pewna, że wyraźnie widać jej bezradność.
Robert roześmiał się i przeszedł na drugą stronę pokoju.
– Na pewno milo ci będzie się dowiedzieć, że czuję się tak samo niezręcznie i tak samo nienasycony jak ty.
– Mnie absolutnie nic nie jest – oznajmiła, zadzierając nosa.
– Ależ oczywiście, że nic – drażnił się z nią, sięgając po torbę podróżną, którą pozostawił na stole. Victoria już miała błysnąć ciętą ripostą, gdy Robert spochmurniał i zaklął:
– Cholera!
– Czegoś zapomniałeś? – zapytała. Podniósł głowę i spojrzał w jej stronę.
– Brałaś coś z tej torby?
– Ależ skąd… – Zaczerwieniła się na wspomnienie, że myszkowała w jego rzeczach. – No tak, właściwie przeglądałam tu różne rzeczy, ale zanim dotarłam do tej torby, znalazłam wannę.
– Nic mnie to nie obchodzi – rzekł lekceważąco. – Możesz sobie wyrywać nawet klepki z parkietu. Co moje, to twoje. Ale w tej torbie były ważne dokumenty. I zniknęły.
Victorię ogarnęło niespodziewane uczucie zadowolenia.
– Co to za dokumenty?
Zanim odpowiedział, rzucił jeszcze jedno przekleństwo.
– Specjalna dyspensa.
Victoria zdawała sobie sprawę z niestosowności swojego zachowania, ale nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
Robert położył ręce na biodrach i odwrócił się w jej stronę.
– To nie jest śmieszne.
– Przepraszam – powiedziała, chociaż w jej głosie nie było słychać żalu. – Ale ty tak… O rany! – Znów zaniosła się śmiechem.
– Musiała zostać w drugiej torbie – rzekł. – Cholera! Otarła załzawione oczy.
– A gdzie masz drugą torbę?
– W Londynie.
– Rozumiem.
– Najdalej za godzinę musimy wyjechać. Zdumiała się bezgranicznie.
– Do Londynu? Teraz?
– Nie widzę innego wyjścia.
– Ale jak my się tam dostaniemy?
– Zanim MacDougal wyjechał do Londynu, ćwierć mili stąd zostawił karetę. Miejscowy dziedzic to człowiek gościnny. Na pewno znajdzie dla nas wolnego konia.
– Chcesz powiedzieć, że tylko ja nic nie wiedziałam o twoich planach?
– Nie pytałaś. – Wzruszył ramionami. – A teraz proponuję, żebyś się ubrała. Chociaż wyglądasz wspaniale, na dworze jest trochę chłodno.
Szczelnie okryła się pościelą.
– Sukienkę mam w drugim pokoju.
– Udajesz skromnisię?
Zmarszczyła brwi, markując oburzenie.
– Przepraszam, ale nie jestem taka postępowa jak ty. Nie mam doświadczenia w tego typu sprawach.
Uśmiechnął się i z uczuciem pocałował ją w czoło.
– Przepraszam. No, przepraszam. Za dobrze się bawisz, żeby się boczyć. Zaraz przyniosę ci sukienkę. I… – dodał otwierając drzwi: -… nie będę przeszkadzał, gdy się będziesz przebierać.
Pół godziny później jechali już do Londynu. Robert z trudnością powstrzymywał się od śpiewania. Wracając z karetą pod domek, dosłownie wykrzyczał „Alleluja” Haendla. Pewnie nawet udałoby mu się dokończyć pieśń, gdyby nie spłoszył koni. Teraz się uspokoił, bo uznał że lepiej nie narażać na takie tortury uszu narzeczonej… Swojej narzeczonej! Uwielbiał to słowo. Uwielbiał o tym myśleć.
Tak go rozpierała radość, że nie potrafił stłumić jej w sobie i gdy tylko się zapomniał, zaczynał wesoło podgwizdywać.
– Nie wiedziałam, że umiesz gwizdać – powiedziała Victoria.
– Nie umiem śpiewać – odparł – więc sobie gwiżdżę.
– Chyba jeszcze nigdy nie słyszałam, żebyś podgwizdywał… – Zastanowiła się. – Nie pamiętam.
Uśmiechnął się.
– Od wielu lat nie byłem taki szczęśliwy.
Po chwili milczenia powiedziała:
– Och. – Wyglądała na zadowoloną, a on czuł się zadowolony, że ona tak wygląda.
Kilka następnych minut gwizdał, fałszując, a potem uniósł głowę i zapytał:
– Zdajesz sobie sprawę, jak wspaniale znowu czuć taką spontaniczność?
– Słucham?
– Gdy się poznaliśmy, biegaliśmy nocą po lesie. Byliśmy dzicy i beztroscy.
– Było wspaniale – przyznała.
– A teraz… Sama wiesz, jakie prowadzę uporządkowane życie. Tak jak wspomniałaś, jestem najlepiej zorganizowanym człowiekiem w Wielkiej Brytanii. Zawsze układam plany, zawsze je realizuję. Miło znów zrobić coś spontanicznego.
– Porwałeś mnie – wytknęła mu. – To całkiem spontaniczne.
– Niezupełnie. Zapewniam cię, że wszystko skrupulatnie zaplanowałem.
– Hm, ale o jedzeniu zapomniałeś – zauważyła z nutką złośliwości.
– A tak, o jedzeniu – bąknął. – Drobne przeoczenie.
– Przedtem wcale nie wydawało się takie drobne.
– Nie umarłaś z głodu, no nie?
Szturchnęła go w ramię.
– I zapomniałeś o specjalnej dyspensie. Jeśli przyjąć, że najważniejszym celem porwania było doprowadzenie do ślubu, to można uznać, że to poważna luka w planie.
– Nie zapomniałem o specjalnej dyspensie, tylko zapomniałem jej zabrać. Ale miałem taki zamiar.
Wyjrzała przez okno. Na dworze zaczynało się zmierzchać. Nie mieli szans, aby tego wieczoru dotrzeć do Londynu, ale mogli pokonać ponad połowę drogi.
– Właściwie to się cieszę, że zapomniałeś tej dyspensy.
– Pewnie chcesz jak najdłużej odkładać to, co i tak jest nieuniknione – powiedział. Żartował, ale wyczuła, że odpowiedź będzie dla niego ważna.
– Wcale nie – odparła. – Jak już podejmę decyzję, to chcę jak najszybciej wprowadzić ją w życie. Ale miło czasem popatrzeć, jak się nie układa.
– Jak to? Wzruszyła ramionami.
– Jesteś taki doskonały, przecież wiesz.
– Coś mi to nie brzmi jak komplement. A poza tym wcale nie jestem doskonały. Gdyby tak było, to dlaczego tyle czasu zajęło mi przekonanie cię do ślubu?
– Właśnie dlatego, że jesteś doskonały – powiedziała z uśmiechem. – Zaczynałam się niepokoić. Bo po co miałabym robić cokolwiek, skoro ty i tak zrobisz to lepiej?
Uśmiechnął się i przytulił ją do siebie.
– Znam wiele rzeczy, które robisz lepiej.
– O, naprawdę? – Starała się zbytnio nie podniecać tym, że gładzi ją po udzie.
– Uhm. Lepiej całujesz. – Na dowód tych słów zbliżył usta do jej ust.
– Twoja szkoła.
– Lepiej wyglądasz bez ubrania.
Zarumieniła się, ale w jego obecności czuła się wystarczająco swobodnie, aby powiedzieć:
– To kwestia gustu. Odchylił się i westchnął.
– No dobrze. Lepiej szyjesz. Zmrużyła oczy.
– Masz rację.
– I Z pewnością więcej wiesz na temat dzieci – dodał. – Gdy zostaniemy rodzicami, zawsze będę polegał na twoim zdaniu. Ja bym wyuczył dzieci wszystkich trzech praw Newtona, zanim jeszcze wyszłyby z kołyski. To nie na miejscu. Musisz mnie nauczyć dziecięcych rymowanek.
Jego słowa ściskały Victorii serce. Kiedy pracowała w zakładzie, przekonała się, ile radości może dać jej samodzielność. Bała się, że w małżeństwie może to utracić. A teraz Robert mówi, że liczy się z jej zdaniem.
– Poza tym masz złote serce – powiedział, dotykając jej policzka. – Ja często zamykam się w sobie. A ty zawsze najpierw dostrzegasz potrzeby innych ludzi. To rzadki i wspaniały dar.
– Och, Robert. – Przytuliła się do niego, bo nagle zatęskniła za ciepłem jego ramienia. Jednak zanim ją objął, kareta wpadła w dziurę na drodze i Victoria upadła.
– Och! – zawołała zaskoczona.
– Auuu! – zawył Robert z bólu.
– Co ci się stało? – zapytała pospiesznie.
– Twój łokieć – jęknął.
– Co? A, przepraszam… – Kareta jeszcze raz podskoczyła na wyboju, a jej łokieć wbił mu się jeszcze głębiej w brzuch. A przynajmniej jej się wydawało, że to brzuch.
– Błagam… zabierz… szybko…
Zaczęła się gramolić i udało jej się zabrać łokieć.
– Przepraszam – powtórzyła. Przyjrzała mu się uważniej. Był zgięty wpół i mimo półmroku widziała, że zzieleniał na twarzy. – Robert? – zapytała niepewnie. – Nic ci się nie stało?
– Zaraz mi przejdzie.
Bacznie obserwowała go przez kilka sekund, a potem zapytała:
– Uderzyłam cię w brzuch? To był przypadek. Nie prostując się, odpowiedział:
– Victoria, to męski ból.
– Oooo – zachłysnęła się. – Nie miałam pojęcia.
– Nic dziwnego – mruknął.
Minęła kolejna minuta i Victoria wpadła na przerażającą myśl.
– Ale to tak chyba nie na zawsze? Pokręcił głową.
– Błagam, nie rozśmieszaj mnie.
– Przepraszam.
– Przestań przepraszać.
– Ale jest mi przykro.
– Chłód, głód, a potem śmiertelna rana – mówił, wstrzymując oddech. – Czy ktoś mógł mieć większego pecha niż ja?
Victoria nie widziała powodu, żeby odpowiadać. Wyglądała uważnie przez okno i obserwowała hrabstwo Kent. Przez prawie dziesięć minut Robert nie wydawał żadnego dźwięku, a potem, gdy już myślała, że zasnął, poczuła klepnięcie na ramieniu.
– Tak? – Odwróciła się. Miał roześmianą twarz.
– Już mi lepiej.
– A, to dobrze – odparła. Nie była pewna, jaki komentarz pasuje do takiej sytuacji.
Przysunął się bliżej, w jego oczach czaiło się pragnienie.
– Właściwie czuję się o wiele lepiej. Wolałaby, żeby przestał być tak tajemniczy.
– No dobrze, cieszę się.
– Nie jestem pewien, czy rozumiesz.
Chciała odpowiedzieć, że jest pewne, że nie rozumie, ale zanim zdążyła otworzyć usta, Robert podciągnął jej nogi na siedzenie i położył ją na plecach. Spróbowała wyszeptać jego imię, ale uciszył ją pocałunkiem.
– Jestem w znacznie lepszej formie – powiedział przy jej ustach. – Znacznie… – Pocałunek. – Znacznie… – Pocałunek. -… lepszej. – Uniósł głowę i obdarzył ją rozmarzonym uśmiechem. – Mam ci zademonstrować?