Norfolk, Anglia
Siedem lat później
Biegnąc za pięcioletnim chłopcem po trawniku, Victoria tak często potykała się o spódnicę, że w końcu ją podciągnęła, nie bacząc na to, że całemu światu pokazuje łydki. Od guwernantki oczekiwano przyzwoitego zachowania, ale ona goniła tego małego łobuza już prawie godzinę i dla osiągnięcia celu gotowa była zrezygnować z dobrych manier.
– Neville! – zawołała. – Neville'u Hollingwood! W tej chwili przestań uciekać.
Neville nie zamierzał zwolnić.
Za rogiem domu Victoria przystanęła, by się zorientować, dokąd dzieciak pobiegł.
– Neville! – krzyknęła. – Neville! Żadnej odpowiedzi.
– Mała bestia – mruknęła.
– Co pani powiedziała, panno Lyndon?
Victoria odwróciła się i ujrzała swoją chlebodawczynię, lady Hollingwood.
– Och, przepraszam, proszę pani. Nie wiedziałam, że pani tu jest.
– Naturalnie – powiedziała zgryźliwie lady. – W przeciwnym razie nie nazwałabyś mojego synusia takim wulgarnym słowem.
Zdaniem Victorii określenie „mała bestia” nie należało do wulgarnych, ale nie miała zamiaru się sprzeczać.
– To z czystej sympatii, lady Hollingwood – oświadczyła. – Dobrze pani wie.
– Panno Lyndon, ja nie toleruję szyderczych komentarzy. Radzę, aby wieczorem przemyślała pani swoje zuchwalstwo. Nie do pani należy przypisywanie przydomków wyżej urodzonym. Do widzenia.
Victoria tylko wzruszyła ramionami, gdy lady Hollingwood odwróciła się plecami i odeszła. Nie obchodziło jej, że mężem lady Hollingwood był baron. Za nic w świecie nigdy nie uzna, że ten pięcioletni Neville Hollingwood jest „wyżej urodzony”.
Zacisnęła zęby.
– Neville! – krzyknęła.
– Panno Lyndon!
Victoria jęknęła w duszy. Znowu?
Lady Hollingwood ruszyła w jej stronę, ale zatrzymała się w pół drogi i wyniośle zadarła głowę. Victoria musiała do niej podejść.
– Tak, proszę pani?
– Nie aprobuję tych wrzasków. Dama nigdy nie podnosi głosu.
– Przepraszam, lady. Staram się tylko znaleźć panicza Neville'a.
– Gdyby pani dobrze go pilnowała, to nie doszłoby do takiej sytuacji.
Zdaniem Victorii ten chłopiec był zwinny jak piskorz i sam admirał Nelson nie upilnowałby go dłużej niż dwie minuty, ale zachowała tę opinię dla siebie.
– Przepraszam, proszę pani – powiedziała w końcu.
Zwężone źrenice oczu lady Hollingwood dobitnie świadczyły, że nie wierzy w szczerość przeprosin Victorii.
– Dziś wieczór proszę się starać o stosowniejsze zachowanie.
– Dziś wieczór?
– Panno Lyndon, urządzamy w domu przyjęcie. – Starsza kobieta westchnęła, jakby przynajmniej ze dwadzieścia razy mówiła o tym Victorii, chociaż w rzeczywistości nie wspomniała ani słowem. A że Victoria rzadko rozmawiała ze służbą, nie miała dostępu do plotek.
– Przez kilka dni będziemy mieli gości – mówiła dalej lady Hollingwood. – Bardzo ważnych gości. Kilku baronów, paru wicehrabiów i nawet jednego hrabiego. Lord Hollingwood i ja poruszamy się w wysokich kręgach.
Victoria drgnęła na wspomnienie sprzed lat, kiedy to sama miała okazję otrzeć się o arystokrację. Nie było to miłe wspomnienie.
Robert. Mimowolnie przywołała przed oczy jego twarz.
Chociaż minęło siedem lat, nadal pamiętała każdy szczegół. Łukowaty zarys brwi. Zmarszczki pojawiające się przy uśmiechu, gdy zapewniał o swej miłości w najbardziej nieoczekiwanej chwili.
Robert. Jego słowa okazały się fałszywe.
– Panno Lyndon!
Victoria oderwała się od wspomnień.
– Tak, proszę pani?
– Wolałabym, żebyś nie pokazywała się gościom na oczy, ale jeżeli to będzie konieczne, proszę starać się zachowywać przyzwoicie.
Victoria skinęła głową, żałując, że tak bardzo potrzebuje tej posady.
– A to oznacza, że nie wolno pani podnosić głosu.
Jakby podnosiła głos na kogoś innego niż na potwornego panicza Neville'a.
– Dobrze, proszę pani.
Victoria patrzyła, jak lady Hollingwood odchodzi, upewniając się, że tym razem naprawdę zniknie jej z oczu. A potem wróciła do poszukiwania Neville'a i z prawdziwą rozkoszą krzyknęła:
– I tak cię znajdę, ty przeklęta mała bestio.
Maszerując do zachodniego ogrodu, przy każdym kroku powtarzała w duchu to określenie. Ach, gdyby ojciec słyszał jej myśli! Westchnęła. Nie widziała się z rodziną od siedmiu długich lat. Pisywały do siebie z Eleanor, ale do Kent nie pojechała ani razu. Nie mogła przebaczyć ojcu, że związał ją tamtej feralnej nocy, a poza tym nie potrafiłaby spojrzeć mu w oczy, bo – jak się okazało – trafnie ocenił Roberta.
Praca guwernantki była cięższa, niż się spodziewała, toteż przez te siedem lat aż trzy razy zmieniała posadę. Najwyraźniej większość dam nie chciała, aby guwernantki miały jedwabiste, czarne włosy i ciemnoniebieskie oczy. Nie podobały im się guwernantki piękne i młode. Victoria szybko się nauczyła, jak nie ściągać na siebie uwagi mężczyzn z ich rodzin.
Praca u Hollingwoodów była dla niej jak dar od Boga. Lord Hollingwood interesował się tylko końmi oraz psami i nie miał starszych synów, którzy napastowaliby ją podczas wizyt składanych w domu w przerwach w nauce na uniwersytecie.
Niestety był Neville, który od pierwszego dnia napawał ją zgrozą. Ten krnąbrny i źle wychowany dzieciak praktycznie trząsł całym domem, a lady Hollingwood zakazała Victorii przywoływać go do porządku.
Westchnęła i weszła na trawnik, modląc się, aby Neville nie uciekł do labiryntu.
– Neville! – zawołała, starając się nie krzyczeć.
– Tu – taj, Lyndon!
Smarkacz nigdy nie zwracał się do niej „panno Lyndon”. Victoria poruszała tę sprawę z jego matką, ale lady Hollingwood tylko się roześmiała, stwierdzając z zadowoleniem, że ma takiego bystrego i oryginalnego syna.
– Neville! – Nie, błagam, tylko nie tam. Nigdy nie nauczyła się wychodzić z labiryntu.
– W labiryncie, kretynko.
Victoria jęknęła i mruknęła pod nosem:
– Nienawidzę być guwernantką.
To była prawda. Naprawdę nienawidziła tej pracy. Nienawidziła udawania pokory, nienawidziła pilnowania rozwydrzonych dzieci. Ale najbardziej nienawidziła faktu, że jest do tego zmuszona. Nie miała żadnego wyboru. Ani przez chwilę nie uwierzyła ojcu Roberta, że nie zacznie rozpuszczać o niej złośliwych plotek.
Musiała więc wyjechać i podjąć pracę.
Weszła do labiryntu.
– Neville? – powiedziała ostrożnie.
– Tutaj!
Głos dobiegał z lewej strony. Zrobiła kilka kroków w tamtym kierunku.
– Ej, Lyndon – krzyknął dzieciak. – Założę się, że mnie nie znajdziesz!
Victoria skręciła za róg, potem za następny i za kolejny.
– Neville! – krzyknęła. – Gdzie jesteś?
– Tutaj, Lyndon.
Chciało jej się wyć z bezsilności. Miała wrażenie, że chłopak znajduje się tuż za żywopłotem po prawej stronie. Problem jednak w tym, że kompletnie nie wiedziała, jak się tam dostać. Może za tamtym rogiem…
Jeszcze kilka razy skręciła, zawróciła i wreszcie uświadomiła sobie, że się zgubiła. Nagle usłyszała znienawidzony głos.
– Jestem wolny, Lyndon.
– Neville! – krzyknęła zdenerwowana. – Neville!
– Idę do domu – oznajmił. – Dobrej nocy, Lyndon.
Osunęła się na ziemię. Jak tylko się stąd uwolni, zabije bachora. I zrobi to z największą przyjemnością.
Osiem godzin później Victoria jeszcze nie znalazła wyjścia. Po dwóch godzinach poszukiwań usiadła i rozpłakała się. Ostatnio coraz częściej płakała z bezradności. Z pewnością zauważono w domu jej nieobecność, ale nie przypuszczała, aby Neville przyznał się, że zwabił ją do labiryntu. Na pewno ten rozbestwiony dzieciak wysłał w przeciwnym kierunku każdego, kto ruszył na jej poszukiwanie. Będzie miała szczęcie, jeżeli uda jej się spędzić na dworze tylko jedną noc.
Westchnęła i spojrzała w niebo. Zapewne dochodziła dziewiąta, ale jeszcze panował półmrok. Dzięki Bogu, że takie zabawy nie przyszły Neville'owi do głowy zimą, gdy dni są krótsze.
Z oddali dobiegały dźwięki muzyki zwiastujące, że przyjęcie już trwało. Zaginioną guwernantką oczywiście nikt się nie przejmował.
– Nienawidzę być guwernantką – mruknęła dwudziesty raz tego dnia. Wypowiadanie tych słów na głos w niczym nie pomagało, ale się nie przejmowała.
I w końcu, kiedy już zaczęła się zastanawiać, jaki skandal wybuchnie za trzy miesiące, gdy Hollingwoodowie znajdą w labiryncie jej trupa, usłyszała jakieś głosy.
Dzięki Bogu. Jestem uratowana. Zerwała się na równe nogi i już otwierała usta, żeby zawołać, gdy nagle zaczęły do niej docierać poszczególne słowa.
Zasłoniła usta. Oj.
– Choć tu, ty mój wielki rumaku – szczebiotał damski głosik.
– Zawsze masz takie niekonwencjonalne podejście, Helenę. – W głosie mężczyzny słychać było znużenie, ale także nutkę zainteresowania tym, co dama zamierza mu zaoferować.
To się nazywa mieć pecha. Po ośmiu godzinach w labiryncie pierwsi napotkani ludzie okazują się parą kochanków na schadzce. Nie przypuszczała, aby ucieszyli się na jej widok. A poza tym z pewnością uznają, że to ona postawiła ich w niezręcznej sytuacji.
– Nienawidzę być guwernantką – stęknęła, siadając z powrotem na ziemi. – I nienawidzę arystokracji.
Ucichł kobiecy chichot.
– Słyszałeś to?
– Daj spokój, Helenę.
Victoria westchnęła i złapała się za czoło. Oczywiste było, że ta parka ma się ku sobie, chociaż mężczyzna okazywał swego rodzaju leniwą oschłość.
– Nie. Jestem pewna, że coś słyszałam. A jeśli to mój mąż?
– Helene, twój mąż cię dobrze zna.
– Chcesz mnie obrazić?
– A obraziłem?
Victoria wyobrażała sobie, że mężczyzna siedzi oparty o żywopłot i trzyma ręce złożone na piersi.
– Jesteś nieprzyzwoity, wiesz? – powiedziała Helenę.
– Najwyraźniej lubisz mi o tym przypominać.
– Przy tobie sama czuję się nieprzyzwoicie.
– Nie sądziłem, że do takiego uczucia potrzebujesz towarzystwa.
– Ty mnie jeszcze popamiętasz!
O nie, błagam, myślała Victoria, zsuwając rękę na oczy. Helenę jeszcze raz zachichotała wysokim głosikiem.
– Złap mnie, jeśli zdołasz!
Victoria usłyszała przyspieszone kroki. Nagle odgłosy kroków zaczęły się przybliżać. Właśnie w momencie, gdy podnosiła głowę, ujrzała wybiegającą zza rogu blondynkę. Nie miała nawet czasu krzyknąć, bo Helenę potknęła się o nią i niezgrabnie runęła na ziemię.
– Ki czort? – pisnęła.
– Oj, oj, Helene – zza rogu dobiegł męski głos. – Takie słowa w twoich ustach?
– Zamknij się, Macclesfield. Tu jest jakaś dziewucha. – Helenę odwróciła się do Victorii. – Coś ty za jedna, do diabła? Mój mąż cię nasłał?
Ale Victoria jej nie słyszała. W jej uszach brzmiało tylko słowo „Macclesfield”. Macclesfield? Przerażona zamknęła oczy. O mój Boże. Tylko nie Robert. Każdy, tylko nie on. Błagam.
Zza narożnika zbliżały się ciężkie kroki.
– Helene, o co ci chodzi?
Victoria powoli otworzyła oczy i struchlała.
Robert.
Zaschło jej w ustach. Nie mogła oddychać. O Boże, to Robert. Postarzał się. Jak zawsze miał silną i władczą posturę, ale na twarzy pojawiły się zmarszczki, których nie miał siedem lat temu. W jego spojrzeniu dominowała surowość. Początkowo jej nie zauważył, koncentrując uwagę na rozzłoszczonej Helenę.
– To pewnie ta zaginiona guwernantka, o której wspominali Hollingwoodowie. – Odwrócił wzrok na Victorię. – Podobno nie ma jej od…
Zbladł.
– To ty.
Victoria nerwowo zacisnęła zęby. Nie sądziła, że kiedykolwiek jeszcze go zobaczy, i nie przygotowała się na taką chwilę. Czuła się dziwnie i niczego nie pragnęła tak bardzo, jak zapaść się pod ziemię.
No, może nie do końca. Pragnęła też wykrzyczeć swoją złość i podrapać mu paznokciami twarz.
– Co ty tu, do diabła, robisz? – zapytał ostro. Victoria odzyskała równowagę i spojrzała buńczucznie.
– Jestem zaginioną guwernantką. Helene trąciła ją w bok.
– Ty lepiej mów do niego „panie hrabio”, jeśli zależy ci na posadzie. To hrabia i nie powinnaś o tym zapominać.
– Dobrze wiem, kto to jest. Helene odwróciła głowę do Roberta.
– Ty ją znasz?
– Znam.
Victoria wykorzystała całą siłę woli, żeby nie skulić się pod lodowatym dźwiękiem jego głosu. Ale była teraz mądrzejsza niż siedem lat temu. Mądrzejsza i silniejsza. Podniosła się, stanęła wyprostowana i spojrzała mu prosto w oczy.
– Robert.
– Piękne powitanie – powiedział powoli.
– Co to ma znaczyć? – zapytała Helenę. – Co to za jedna? Dlaczego ty… – Patrzyła to na Victorię, to na Roberta. – Ona mówi ci po imieniu?
Robert ani na chwilę nie odrywał wzroku od Victorii.
– Helene, lepiej idź stąd.
– Ani mi się śni. – Założyła ręce na piersiach.
– Helene. – W jego głosie pojawiła się ostrzegawcza nuta.
Victoria słyszała w tym słowie furię, ale blondynka widocznie nie wyczuwała takich niuansów, bo powiedziała:
– Nie mogę sobie wyobrazić, o czym będziesz rozmawiał z taką… taką… guwernantką.
Robert odwrócił się do Helene.
– Odejdź stąd! – warknął. Zrobiła nadąsaną minę.
– Nie znam drogi.
– W prawo, dwa razy w lewo i znów w prawo. Helene otworzyła usta, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, ale najwyraźniej się rozmyśliła. Ostatni raz obrzuciła Victorię pogardliwym spojrzeniem i odeszła. Victoria chciała natychmiast ruszyć za nią.
– W prawo, dwa razy w lewo i znów w prawo – powtórzyła do siebie.
– Nigdzie nie pójdziesz – oznajmił stanowczo.
Jego ton przekonał Victorię, że nie ma szans na uprzejmą konwersację.
– Przepraszam bardzo – powiedziała, próbując go ominąć. Z prędkością błyskawicy złapał ją za ramię.
– Wracaj tu, Victoria.
– Nie rozkazuj mi – odkrzyknęła. – I nie mów do mnie takim tonem.
– Co za wrażliwość – szydził. – Zachciało się szacunku. Dość dziwne jak na kobietę, której idea wier…
– Przestań! – krzyknęła. Nie wiedziała, o co mu chodzi, ale nie mogła dłużej znieść jego ostrego tonu. – Przestań!
Niespodziewanie zamilkł. Sprawiał wrażenie, jakby jej wybuch go poruszył. Nie dziwiła się. Dziewczyna, którą znał siedem lat temu, nigdy nie podnosiła głosu. Nie miała powodu. Oswobodziła ramię i powiedziała:
– Zostaw mnie, proszę.
– Nie mam zamiaru. Uniosła głowę.
– Co ty powiedziałeś?
Wzruszył ramionami i zmierzył ją od stóp do głów pożądliwym wzrokiem.
– Ciekawe, co mnie minęło siedem lat temu. Ładna jesteś.
– Gdybym wiedziała…
– Wtedy nie odmówiłabyś mi tak pochopnie – przerwał jej. – Oczywiście na ślub nie miałaś co liczyć, ale teraz nie ma już obawy, że zostanę wydziedziczony. Teraz, moja droga, jestem przeraźliwie bogaty.
Jego ojciec też zwracał się do niej „moja droga”. I tym samym wyniosłym tonem. Powstrzymała się, żeby nie splunąć Robertowi w twarz.
– A to się cieszysz – powiedziała tylko.
Puścił jej słowa mimo uszu.
– Muszę przyznać – ciągnął – że nie spodziewałem się spotkania w takich okolicznościach.
– Ja miałam nadzieję, że nigdy do niego nie dojdzie.
– Guwernantka – mówił, udając zamyślenie. – Jakież ważne i interesujące zajęcie. I jaka pozycja w domu: ani rodzina, ani służba.
Zmarszczyła brwi.
– Wątpię, żebyś wiedział tyle co ja na temat tego „ważnego i interesującego zajęcia”.
Z udawaną sympatią potrząsnął głową.
– Od jak dawna tym się zajmujesz? Zabawne, że angielska elita powierza ci moralną edukację swoich dzieci.
– Na pewno mnie wychodzi to lepiej, niż wychodziłoby tobie.
Wybuchnął nagłym śmiechem.
– Ale ja nigdy nie udawałem szczerości i dobroci. Nie udawałem, że zamierzam spełnić sny innego człowieka. – Pochylił się i grzbietem dłoni pogładził ją po policzku.
Zrobił to niezmiernie delikatnie. – Nie udawałem anioła.
– A właśnie, że tak – wykrztusiła. – Właśnie, że udawałeś to wszystko. Marzyłam tylko o tobie i niczego innego nie pragnęłam. A ty chciałeś jedynie…
Przysunął się bliżej, w jego oczach pojawił się złowróżbny błysk.
– Czego chciałem, Victorio?
Odwróciła głowę, nie zamierzała mu odpowiadać. Puścił ją.
– Raczej nie ma potrzeby odgrzebywania wszystkich moich głupich nadziei.
Zaśmiała się, ale w tym śmiechu nie było radości.
– Twoich nadziei? Och, jaka szkoda, że nie udało ci się za ciągnąć mnie do łóżka. To musiał być prawdziwy cios w serce.
Pochylił się i groźnie popatrzył.
– Na marzenia nigdy nie jest za późno, prawda?
– To jedyne marzenie, które ci się nigdy nie spełni.
Wzruszył ramionami. Jego mina mówiła, że niewiele go to obchodzi.
– Boże, naprawdę tak niewiele dla ciebie znaczyłam? – wyszeptała.
Wpatrywał się w nią, nie przyjmując do wiadomości jej słów. Ona była dla niego wszystkim. Wszystkim. Obiecał jej gwiazdkę z nieba i zamierzał dotrzymać słowa. Kochał ją tak bardzo, że znalazłby sposób, aby przynieść jej tę gwiazdkę na tacy, gdyby tylko zażądała.
A ona wcale go nie kochała. Podobała jej się myśl poślubienia bogatego arystokraty.
– Torie – rzekł, przygotowując się do pełnej wyrzutów przemowy.
Nie dała mu na to szansy.
– Nie mów do mnie „Torie” – wybuchła.
– O ile sobie przypominam, to ja cię tak nazwałem.
– Wszystkie prawa straciłeś siedem lat temu.
– Straciłem wszystkie prawa? – Nie wierzył, że ona próbuje zrzucić winę na niego. Wrócił wspomnieniami do tamtej okropnej nocy. Czekał na nią na zimnym wietrze. Czekał przez ponad godzinę, a każda jego cząstka żyła miłością, pragnieniem i nadzieją. A ona sobie smacznie spała. Poszła spać, mając go w nosie.
Zawrzał w nim gniew, przyciągnął ją do siebie, wbił się palcami w jej ciało.
– Najwyraźniej zapomniałaś, jak naprawdę wyglądał nasz związek, Torie.
Zaskoczyła go siłą, z jaką się wyswobodziła z uścisku.
– Mówiłam, że masz się tak do mnie nie zwracać. Już nie jestem żadną Torie. Od wielu lat.
Na jego ustach zamajaczył uśmiech.
– Więc kim teraz jesteś?
Patrzyła na niego i zastanawiała się, czy odpowiedzieć na to pytanie.
– Jestem panną Lyndon – odezwała się w końcu. – A ostatnio najczęściej Lyndon. Nie jestem już nawet Victorią.
Błądził wzrokiem po jej twarzy, nie wiedząc, jak zinterpretować jej minę. Biła z Victorii siła, której nie posiadała jako siedemnastolatka. A w jej oczach była stanowczość, która go drażniła.
– Masz rację – rzekł z wystudiowanym znudzeniem. – Nie jesteś Torie. I chyba nigdy nią nie byłaś.
Zacisnęła wargi i nie miała zamiaru odpowiadać.
– I za to ci dziękuję – mówił dalej, przybierając wyniosły ton.
Spojrzała na niego.
On wyciągnął rękę, jakby wznosił toast.
– Za Victorię Mary Lyndon, która zapewniła mi edukację, jaką powinien przejść każdy mężczyzna.
Poczuła ogarniające ją mdłości. Zrobiła krok do tyłu.
– Przestań, Robert.
– Za to, że pokazała mi, jak próżne i samolubne są kobiety…
– Robert…
– … którym chodzi tylko o jedno. – Powolnym ruchem przyłożył kciuk do jej ust. – Chociaż muszę przyznać, że wywiązała się ze swego obowiązku znakomicie.
Victoria tkwiła w miejscu nieruchomo jak kamień. Starała się nie zwracać uwagi, że serce zaczęło jej mocniej bić, gdy dotknął jej ust.
– Ale przede wszystkim muszę ci podziękować, panno Victorio Lyndon, za to, że pomogłaś mi zrozumieć, jakie znaczenie ma serce. Zupełnie inne, niż mi się wydawało.
– Robert, nie chcę tego słuchać.
Z zadziwiającą szybkością chwycił ją za ramiona i przycisnął do żywopłotu.
– Ale będziesz. Wysłuchasz wszystkiego, co mam do powiedzenia.
Ponieważ nie mogła zasłonić uszu, zamknęła oczy. Jednak nie udało jej się od niego odgrodzić.
– Serce istnieje tylko po to, aby sprawiać ból. Miłość to marzenie poetów, a ból… – Zacisnął palce na jej ramionach. – Ból to coś bardzo, bardzo realnego.
– O bólu – odezwała się z zamkniętymi oczami – wiem więcej, niż ty się kiedykolwiek dowiesz.
– Bólu spowodowanego tym, że fortuna przeszła ci koło nosa? Raczej nie o tym mówię. Ale… – Puścił ją i uniósł ręce. -… ja już nie czuję bólu.
Victoria otworzyła oczy. Patrzył prosto na nią.
– Ja już niczego nie czuję.
Nie odwracała oczu. Patrzyła tak samo stanowczym wzrokiem jak on. Oto człowiek, który ją oszukał. Obiecał gwiazdkę z nieba, a ukradł duszę. Zabrakło jej szlachetności, aby nie cieszyć się z jego goryczy i nieszczęśliwego życia.
Niczego już nie czuje?
– I dobrze – odpowiedziała prosto z serca. – Widzę, że nie pomyliłam się co do ciebie.
Uniósł brwi, zdziwiony gorzką satysfakcją w jej głosie.
– Żegnaj, Robert. – W prawo, dwa razy w lewo i znów w prawo. Odwróciła się i odeszła.
Jeszcze długo Robert stał ze spuszczoną głową. Nie patrzył na nic.
Torie. Już sam dźwięk tego imienia przyprawiał go o dreszcz.
Skłamał, mówiąc, że niczego nie czuje. Na jej widok, gdy siedziała skulona w labiryncie, poczuł niewiarygodny przypływ szczęścia i ulgi. Zupełnie jakby ona wypełniła pustkę, która powstała w nim siedem lat temu.
Ale to oczywiście ona była odpowiedzialna za pustkę w jego sercu.
Próbował wymazać ją z pamięci, rzucając się w objęcia innych kobiet, ale – ku niezadowoleniu ojca – nigdy nie myślał o małżeństwie. Wiązał się z wdowami, kurtyzanami i śpiewaczkami operowymi. Unikał nawet kobiet z czarnymi włosami i niebieskimi oczami, jakby te kolory raniły mu duszę. A czasami, gdy serce bolało szczególnie mocno, zapominał się i w chwili rozkoszy krzyczał jej imię. Było to nieco krępujące, ale żadna z kochanek nie okazała się na tyle niedyskretna, aby o tym wspominać.
Przy żadnej z nich nie znalazł zapomnienia. Nie było dnia, żeby Victoria nie pojawiała się w jego myślach. Słyszał jej śmiech, jej głos.
I wspominał zdradę Victorii. Tego nigdy jej nie przebaczył.
Torie. Jej gęste czarne włosy. I niebieskie oczy. Upływ lat podkreślił jej urodę.
Pragnął jej.
Na miłość Boga, on nadal jej pragnie.
Ale pragnie także zemsty.
I sam nie wiedział, czego pragnie bardziej.