12

W końcu jednak uniosła powieki.

– Gonią cię? – zapytał Robert.

– Kto?

– One. Te kobiety. – Powiedział to takim tonem, jakby wymieniał nazwę jakiegoś odrażającego owada.

Spróbowała wyrwać rękę.

– Nie, popijają herbatę.

– Bogu dzięki.

– Twoja ciocia zaproponowała, że mogę u niej zamieszkać.

Mruknął coś pod nosem.

Przez chwilę panowała cisza, a potem odezwała się Victoria:

– Muszę już wracać do domu. Może więc puścisz moją rękę… – Uśmiechnęła się sztucznie, siląc się na uprzejmość.

Rozłożył ręce i szeroko rozstawił nogi.

– Bez ciebie nigdzie stąd nie pójdę.

– A ja nigdzie nie pójdę z tobą. Nie widzę…

– Victoria, nie nadużywaj mojej cierpliwości. Wytrzeszczyła oczy.

– Coś ty powiedział?

– Że…

– Dobrze słyszałam, co powiedziałeś. – Uderzyła go w ramię. – Jak śmiesz żądać, abym nie nadużywała twojej cierpliwości?! To ty nasłałeś na mnie zbira! Oprycha! Mógł zrobić mi krzywdę.

Mężczyzna, który ją gonił, święcie się oburzył.

– Jaśni panie – rzekł. – Musze zaprotestować.

Robert ściągnął usta.

– Victorio, MacDougal nie życzy sobie, aby wyzywano go od oprychów. Zraniłaś jego uczucia.

Oniemiała na moment zdumiona, nie dowierzając własnym uszom, że rozmowa potoczyła się w takim kierunku.

– Żem postąpił z paninką delikatnie – stwierdził MacDougal.

– Victoria – powiedział Robert – przydałoby się przeprosić.

– Przeprosić?! – wybuchła, bo to już było ponad jej wytrzymałość. – Przeprosić? Nie do wiary.

Ze skruszoną miną Robert spojrzał na woźnicę.

– Raczej nie przeprosi. MacDougal westchnął dobrodusznie.

– Paninka miała ciężki dzień. Zastanawiała się, którego najpierw uderzyć.

Robert rzucił kilka słów do MacDougala i szkocki woźnica oddalił się. Prawdopodobnie za rogiem czekała kareta.

– Robert – odezwała się stanowczo. – Idę do domu.

– Świetna myśl. Odprowadzę cię.

– Idę sama.

– Samotnej kobiecie grożą różne niebezpieczeństwa – odparł szybko. Pod fasadą elokwencji wyraźnie próbował kryć wzburzenie.

– Dziękuję za troskę, ale od kilku tygodni znakomicie daję sobie radę.

– Taaa. Ostatnie kilka tygodni. – Na policzku pulsował mu mięsień. – Chcesz wiedzieć, jak mnie minęły ostatnie tygodnie?

– Pewnie nie uda mi się uniknąć opowieści.

– Dręczyłem się śmiertelnie. Nie miałem od ciebie ani słowa…

– Oczywiście, że nie – powiedziała cierpko. – Nie wiedziałam, że mnie szukasz.

– Dlaczego nikomu nie powiedziałaś, co zamierzasz? – jęknął.

– Niby kogo miałam poinformować? Lady Hollingwood? Ach, jak się ze sobą przyjaźniłyśmy. Ciebie? Bo tak się zatroszczyłeś o moje dobre samopoczucie?

– A swoją siostrę?

– Poinformowałam ją. W zeszłym tygodniu napisałam list.

Zastanowił się nad minionym miesiącem. Był u Eleonor dwa tygodnie temu. Wtedy jeszcze nie miała wieści o siostrze. Zdał sobie sprawę, że jego wzburzenie wynika ze strachu, jaki przeżył przez ostatnie tygodnie, i zaczął łagodniejszym tonem:

– Victorio, pojedź ze mną. Odwiozę cię do domu. W drodze będziemy mogli swobodnie porozmawiać.

– Czy to kolejna z twoich obrzydliwych i obelżywych propozycji? Wstrętne, ohydne…

– Zaraz zabraknie ci przymiotników – wtrącił.

– Ty…! – Nic innego nie przyszło jej do głowy, więc tylko zamachała rękami. – Odchodzę.

Chwycił ją za kołnierz peleryny.

– Chyba już mówiłem – rzekł ostro – że nigdzie beze mnie nie pójdziesz. – I pociągnął Victorię ku karecie.

– Robert – warknęła. – Nie rób scen. Uniósł brwi.

– A co mi zależy. Spróbowała innej taktyki.

– Czego ty właściwie ode mnie chcesz?

– Jak to czego? Ożenić się z tobą. Chyba jasno to wyłożyłem.

– Jasno to ty wyłożyłeś – mówiła rozgniewana – że chcesz, abym została twoją metresą.

– Popełniłem błąd – rzekł stanowczo. – Teraz proszę, abyś została moją żoną.

– No dobrze. Odmawiam.

– Odmowa nie wchodzi w rachubę.

Wyglądała, jakby w każdej chwili mogła rzucić mu się do gardła.

– O ile się orientuję, w kościele anglikańskim nie udzielają ślubu bez zgody obydwu stron.

– Torie – powiedział szorstko. – Masz pojęcie, kim ja bez ciebie byłem?

– Nie mam zielonego pojęcia – odparła z udawaną obojętnością. – Ale jestem zmęczona i chcę wracać do domu.

– Przepadłaś jak kamień w wodę. Gdy lady Hollingwood oświadczyła, że dostałaś odprawę…

– Wszyscy wiemy, przez kogo – dorzuciła. – Ale dobrze się stało, bo ułożyłam sobie życie na nowo i jestem szczęśliwa. Więc chyba powinnam ci podziękować.

Zlekceważył jej słowa.

– Victorio, dowiedziałem się… – Przerwał i przełknął ślinę. – Rozmawiałem z twoją siostrą.

Zbladła.

– Nie wiedziałem, że ojciec cię związał. Przysięgam, że nie wiedziałem.

Odwróciła głowę na bok. Z bólem zdawała sobie sprawę, że do oczu cisną się jej łzy.

– Nawet nie chcę o tym myśleć – mówiła ze ściśniętym gardłem. – Nie chcę. Teraz jestem szczęśliwa. Proszę, pozwól mi na odrobinę spokoju.

– Victorio – odezwał się łagodnym głosem. – Kocham cię. I zawsze kochałem.

Potrząsnęła głową. Jeszcze czuła się za słaba, żeby spojrzeć mu w oczy.

– Kocham cię – powtórzył. – Chcę z tobą być przez całe życie.

– Za późno – wyszeptała.

Odwrócił ją w swoją stronę.

– Nie mów tak! Nie różnilibyśmy się od zwierząt, gdybyśmy nie popełniali i nie naprawiali błędów.

Uniosła głowę.

– Nie o to chodzi. Ja już nie chcę za ciebie wyjść.

I zdała sobie sprawę, że naprawdę tego nie chce. Wciąż go kochała, ale po przenosinach do Londynu zaraziła się bakcylem niezależności. Wreszcie była panią samej siebie i odkryła, że świadomość tego faktu to naprawdę wspaniałe uczucie.

Krew odpłynęła mu z twarzy.

– Tylko tak mówisz – szepnął.

– Nie, Robert. Ja tak myślę. Nie chcę za ciebie wyjść.

– Jesteś zdenerwowana – uznał. – I chcesz mnie zranić. Masz pełne prawo do takich myśli.

– Nie jestem zdenerwowana. – Zawahała się. – No, może jestem. Ale nie dlatego odmawiam.

– A więc dlaczego? – Założył ręce na piersi. – Dlaczego nawet nie chcesz ze mną rozmawiać?

– Bo jestem szczęśliwa! Czy to tak trudno zrozumieć? Lubię swoją pracę i kocham swoją niezależność. Pierwszy raz od siedmiu lat jestem w pełni zadowolona z życia. I nie chcę tego tracić.

– Jesteś tu szczęśliwa? – Machnął ręką w kierunku zakładu. – Szczęśliwa jako krawcowa?

– Tak – powiedziała opanowanym głosem. – Jestem szczęśliwa. Rozumiem, że to nie odpowiada twoim wyrafinowanym gustom…

– Nie szydź, Torie.

– Mogę nic nie mówić.

Zacisnęła usta.

Delikatnie pociągnął ją w kierunku karety.

– Na pewno lepiej nam zrobi, jeżeli porozmawiamy na osobności.

– Może tobie.

– Nie. Nam obojgu – rzekł już spokojniej.

Victoria szarpnęła się. Zdawała sobie sprawę, że robi widowisko, ale nie przejmowała się tym.

– Jeśli myślisz, że wsiądę z tobą do karety…

– Victoria, daję słowo honoru, że nie stanie ci się nic złego.

– Zależy, co uznać za „złe”, prawda? Nagle ją puścił i uniósł ręce do góry.

– Przysięgam ci, że nawet nie tknę cię palcem. Zmarszczyła brwi.

– Dlaczego miałabym ci wierzyć?

– Bo nigdy nie złamałem złożonej ci przysięgi. – Wy – raźnie tracił cierpliwość.

– Akurat!

Teraz Robert zdenerwował się nie na żarty. Honor zawsze był dla niego sprawą najważniejszą. Victoria wiedziała, gdzie mu wsadzić szpilkę.

– Nigdy nie złamałem złożonej komuś przysięgi. Być może nie zawsze traktowałem cię… – zawahał się -… z należytym szacunkiem, ale przysięgi nie złamałem.

Wiedziała, że to prawda.

– Podwieziesz mnie do domu? Skinął uprzejmie.

– Dokąd sobie życzysz.

Podała adres, a Robert przekazał go MacDougalowi.

Zaoferował jej rękę, ale zignorowała go i bez pośpiechu sama zaczęła wchodzić do karety.

Westchnąwszy gniewnie, oparł się pokusie, aby położyć jej ręce na pośladkach i wepchnąć siłą do środka. Umiała wystawiać jego cierpliwość na próbę. Jeszcze raz wziął głęboki oddech – przypuszczał, że przed odjazdem będzie musiał tak odetchnąć jeszcze parę razy – i wsiadł za nią.

Cierpiał, że nie może jej dotknąć, ale za to całe wnętrze karety wypełniał jej zapach. Jak zawsze pachniała wiosną. Ogarnęły go nostalgia i pożądanie. Znów głęboko odetchnął, próbując zebrać myśli. Jakimś cudem dostał jeszcze jedną szansę na szczęśliwą miłość i nie zamierzał jej zaprzepaścić.

– Chciałeś coś powiedzieć – zaczęła.

Na chwilę przymknął oczy. Victoria na pewno nie ułatwi tej rozmowy.

– Chciałem tylko przeprosić. Spojrzała na niego zaskoczona.

– Przeprosić? – powtórzyła.

– Za to, że uwierzyłem w złe rzeczy na twój temat. Uwierzyłem ojcu, chociaż powinienem wiedzieć, że mówi nieprawdę.

Milczała, zmuszając go do kontynuowania bolesnej przemowy.

– Torie, znałem cię dobrze. Tak dobrze jak siebie samego. Ale gdy nie przyszłaś na spotkanie…

– To uznałeś mnie za spryciarę, która chce wydać się za majątek – dokończyła oschle.

Wyjrzał przez okno, a po chwili z powrotem przeniósł wzrok na jej bladą, smutną twarz.

– Co innego miałem pomyśleć? – szepnął ledwie słyszalnie.

– Mogłeś nie wyjeżdżać, zanim mnie nie zapytałeś, co się stało. Zbyt pochopnie wyciągnąłeś tak obrzydliwe wnioski.

– Byłem przy twoim oknie. Zdziwiona otworzyła usta.

– Tak? Nie… Nie widziałam cię.

– Leżałaś odwrócona tyłem – drżał mu głos. – Byłaś w łóżku. Wyglądałaś tak spokojnie, jakby świat cię nie obchodził.

– Płakałam – powiedziała cicho.

– Nie wiedziałem.

Na jej twarzy pojawiły się setki różnych emocji. Przez moment miała ochotę podejść do niego i położyć mu dłoń na ramieniu, ale w końcu skrzyżowała ręce na piersi i powiedziała:

– Źle postąpiłeś.

Na chwilę stracił panowanie nad sobą.

– A ty nie? – burknął. Struchlała.

– Słucham?

– Victoria, obydwoje zawiniliśmy brakiem zaufania. Nie możesz całej odpowiedzialności zrzucać na mnie.

– O czym ty mówisz?

– Twoja siostra powiedziała mi, co o mnie myślałaś. Że chodziło mi tylko o to, aby cię uwieść. I że to nie były poważne oświadczyny. – Pochylił się do przodu i w ostatniej chwili powstrzymał się, aby nie wziąć jej za rękę. – Zapytaj swojego serca. Wiesz, że cię kochałem. I nadal cię kocham.

Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze.

– Tak, chyba jestem ci winna przeprosiny.

Odetchnął. Ogarnęło go poczucie ulgi. Tym razem nie zdołał się powstrzymać i ujął Victorię za rękę.

– Moglibyśmy wszystko zacząć od nowa – rzekł z zapałem.

Spróbowała zabrać mu dłoń, ale nie przyłożyła się do tego za bardzo. Był taki ciepły, że aż ją kusiło, aby paść mu w ramiona. Miło byłoby znów czuć się kochaną i docenianą.

Spojrzała na niego. Patrzył swymi niebieskimi oczami z namiętnością, która jednocześnie przerażała ją i ekscytowała. Poczuła łaskotanie na policzku i zorientowała się, że to łza.

– Robert, ja… – przerwała, bo zabrakło jej słów.

Pochylił się i chciał ją pocałować. I, o zgrozo, ona zdała sobie sprawę, że także pragnie poczuć smak jego ust.

– Nie! – zaprotestowała. Zrobiła to zarówno dla jego dobra, jak i swojego. Odwróciła głowę, a po chwili zabrała rękę.

– Victoria…

– Przestań. – Pociągnęła nosem i utkwiła wzrok w oknie. – Ty już mnie nie rozumiesz.

– Więc mi wyjaśnij. Powiedz, co powinienem wiedzieć i jak mogę cię uszczęśliwić.

– Czy ty nie rozumiesz, że nie możesz mnie uszczęśliwić?

Drgnął. Trudno było uwierzyć, że jedno zdanie może tak bardzo zranić.

– Możesz mi to wyjaśnić? – poprosił.

Zaśmiała się ze smutkiem.

– Robert, dałeś mi gwiazdkę z nieba. A nawet więcej. Zabrałeś mnie na nią. – Nastąpiła długa, bolesna przerwa, a po niej dodała: – I spadłam. A przy tym bardzo się poraniłam. Nie chcę tego przeżyć jeszcze raz.

– To już się nie zdarzy. Teraz jestem starszy i mądrzejszy.

– Nie widzisz, że to już zdarzyło się dwa razy?

– Dwa razy? – powtórzył, choć wolał nie słyszeć, co ona ma mu do powiedzenia.

– Tak. U Hollingwoodów – mówiła nienaturalnie spokojnym głosem. – Gdy poprosiłeś, abym została twoją…

– Nie wymawiaj tego słowa – przerwał ostro.

– Nie wymawiać? Metresą. Czyżby przyszedł czas na wyrzuty sumienia, mój panie?

Zbladł.

– Nie sądziłem, że jesteś taka pamiętliwa.

– Nie jestem pamiętliwa, tylko szczera. Nie spadłam z tej gwiazdki ot, tak sobie. To ty mnie zepchnąłeś.

W Robercie kipiała złość. Nie umiał prosić i błagać. Ale bardzo chciał być z Victorią.

– Pozwól mi na poprawę. Torie, pobierzemy się, będziemy mieli dzieci. Pragnę całe życie całować ślady twoich stóp.

– Nie, Robert. – Drżał jej glos. Gdy wspomniał o dzieciach, dostrzegła błysk w jego oczach.

– Nie co? – próbował żartować. – Całować śladów twoich stóp? Za późno. Już to robię.

– Nie bądź natarczywy – powiedziała głosem niewiele głośniejszym od szeptu.

– A dlaczego? Dlaczego miałbym ci ułatwiać ponowne zniknięcie z mojego życia?

– Ja nie znikałam – odparła. – To ty odszedłeś. Ty!

– Żadne z nas nie jest bez winy. Szybko uwierzyłaś złe rzeczy na mój temat.

Nie odpowiedziała.

Pochylił się, patrząc na nią przenikliwie.

– Ja nie zrezygnuję, Victorio. Będę chodził za tobą dzień i noc. W końcu przyznasz, że mnie kochasz.

– Nie – wyszeptała.

Nagle kareta się zatrzymała.

– Chyba jesteśmy przed twoim domem – powiedział Robert.

Szybko pozbierała swoje rzeczy i wstała. Zanim jednak dotknęła gładkiego drewna drzwi, Robert chwycił ją za rękę.

– Jeszcze chwileczkę – odezwał się niskim głosem.

– Czego chcesz?

– Całusa.

– Nie.

– Tylko jednego, żebym jakoś przetrwał noc.

Spojrzała mu prosto w oczy. Bił z nich żar, który odczuwała niemal fizycznie. Bezwiednie przesunęła językiem po wargach.

Położył dłoń na jej głowie. Zrobił to z największą delikatnością, bo każda próba przymusu skończyłaby się oporem. Jednak rozbroił Victorię swą subtelnością. Nie cofnęła się.

Ostrożnie dotknął ustami jej ust i przesuwał z boku na bok, aby się rozluźniła. Zwilżył językiem jeden kącik jej ust, potem drugi, a w końcu całe wargi.

Wiedziała, że za chwilę mu ulegnie.

Ale wtedy on się wycofał.

– Znam swoje granice – rzekł cicho.

Zmrużyła oczy i z przerażeniem uprzytomniła sobie, że ona nie zna swoich. Jeszcze sekunda tej zmysłowej tortury i z pewnością by mu uległa. Spąsowiała zawstydzona i podając drżącą rękę MacDougalowi, wysiadła z karety.

A gdy Robert zdał sobie sprawę, gdzie są, zaklął szpetnie i wyskoczył za nią.

Nie mieszkała w najgorszej dzielnicy miasta, ale tuż obok. Minęło dobrych dziesięć sekund, zanim uspokoił się i mógł powiedzieć:

– Tylko nie mów, że tutaj mieszkasz. Spojrzała z ukosa i wskazała na trzecie piętro.

– Tam.

Słowa z trudem przeciskały mu się przez gardło.

– Ty… Ty nie… Nie chcesz… Chyba tutaj nie chcesz zostać.

Zignorowała go i ruszyła w stronę budynku. Kilka sekund później Robert złapał ją w talii.

– Żadnych więcej wymówek – krzyknął. – W tej chwili wracasz ze mną do domu.

– Zostaw mnie! – Szarpnęła się, ale trzymał mocno.

– Nie pozwolę ci zostać w tym niebezpiecznym miejscu.

– Nie sądzę, żebym z tobą była bezpieczniejsza – odparowała.

Rozluźnił uścisk, ale nie zabrał ręki. Nagle poczuł coś pod stopą i spojrzał na ziemię.

– A niech to wszyscy diabli! – Kopnął sporego, martwego szczura, który wylądował kilka metrów dalej.

Victoria wykorzystała ten moment, wyrwała się z uścisku Roberta i pobiegła do domu.

– Victoria! – zawołał, ruszając za nią. Ale gdy dopadł drzwi, ujrzał grubą damę, która w drwiącym uśmiechu odsłaniała brązowe zęby.

– Jestem hrabią Macclesfield – oznajmił. – Zejdź mi z drogi.

Kobieta powstrzymała Roberta, kładąc mu rękę na klatce piersiowej.

– Hola, hola, jaśnie panie.

– Trzymaj łapy przy sobie, jeśli łaska.

– A ty, jeśli łaska, zabieraj tyłek z mojego domu – za – trajkotała. – Nie wpuszczamy tu facetów. To porządny dom.

– Panna Lyndon jest moją narzeczoną.

– Nie wydaje mnie się. Wygląda raczej na to, że ma cię gdzieś.

Spojrzał w górę i zobaczył w oknie Victorię. Ogarnęła go kolejna fala gniewu.

– Victoria! Ja tego dłużej nie zniosę.

Ona tylko zamknęła okno.

Pierwszy raz w życiu poznał, co znaczy napad furii. Gdy siedem lat temu pomyślał, że Victoria go zdradziła, za bardzo krwawiło mu serce, aby odczuć taką złość. Ale teraz miał za sobą ponad dwa tygodnie rozpaczliwej niepewności, gdy nie wiedział, gdzie ona znikła. A kiedy w końcu ją znalazł, najpierw odrzuciła propozycję małżeństwa, a potem zaszyła się w dzielnicy pijaków, złodziei i nierządnic.

I szczurów.

Dyszał z wściekłości. Zamierzał zabrać ją z tego miejsca. Jeśli nie dla jej dobra, to żeby nie postradać zmysłów.

Cudem tylko do tej pory nikt jej nie napadł i nie zgwałcił.

Wrócił do właścicielki, ale zamknęła mu drzwi przed nosem i przekręciła klucz. Stanął pod oknem Victorii i zastanawiał się, czy nie dałoby się dostać do jej pokoju z sąsiedniego budynku.

– Jaśni panie – MacDougal odezwał się łagodnie, choć stanowczo.

– Jeżeli postawię stopę na tym gzymsie, to powinienem dać radę.

– Jaśni panie, w nocy to nic jej nie bydzie. Robert zrobił w tył zwrot.

– Czy ty masz pojęcie, co to za dzielnica? MacDougal znieruchomiał.

– Przepraszam, jaśni panie, ale żem się w takiej wychował.

Robert natychmiast złagodniał.

– Cholera, przepraszam, MacDougal, nie chciałem…

– Wim. – Złapał Roberta za ramię i delikatnie pociągnął do karety. – Paninka musi w nocy wszystko poukładać se w głowie. Niech no chwilkę pobędzie sama. Jaśni pan jutro się z nią rozmówisz.

Robert jeszcze raz spojrzał na brzydki budynek.

– Naprawdę myślisz, że w nocy nic jej się nie stanie?

– Nie słyszał jaśni pan, jak ten babsztyl zamyka drzwi na klucz? Paninka jest tak samo bezpieczna jak u jaśni pana w Mayfair. Albo i bardzij.

Robert przeniósł wzrok na woźnicę.

– Wrócę tu jutro rano.

– Sie wi, jaśni panie.

Robert oparł się dłońmi o karetę.

– MacDougal, czy ja zwariowałem? Czy ja doszczętnie, nieuleczalnie zwariowałem?

– Eee, jaśni panie, nie mnie o takich rzeczach gadać.

– Ciekawe, że akurat teraz postanowiłeś utemperować swój język.

Szkot się zaśmiał.

Victoria kuliła się na wąskim łóżku, przyciskając ręce do piersi, jakby w ten sposób mogła odpędzić zamęt panujący w głowie.

Udało jej się tak poukładać życie, że była z niego zadowolona. W końcu! Czy nie należy jej się odrobina stabilizacji? I spokoju? Przez siedem lat aroganccy pracodawcy przy każdej okazji grozili jej odprawą. W zakładzie madame Lambert znalazła bezpieczną przystań. I przyjaźń. Madame dbała o pracownice jak kwoka o kurczęta, zawsze troszczyła się o ich dobro. Poza tym Victoria zaprzyjaźniła się z koleżankami.

Pociągnęła nosem i zdała sobie sprawę, że płacze. Od wielu lat nie miała przyjaciół. Ile razy zasypiała z listem od Ellie przy piersi? Ale listy nie potrafiły poklepać po ramieniu i nie odwzajemniały uśmiechu.

Była straszliwie samotna.

Siedem lat temu Robert był nie tylko miłością jej życia, ale także najlepszym przyjacielem. A teraz wrócił i mówi, że ją kocha. Zaszlochała. Dlaczego on to robi? Dlaczego nie da jej żyć w spokoju?

I dlaczego ona tak bardzo się przejmuje? Przecież nie chce mieć z nim nic wspólnego, a tym bardziej nie chce za niego wychodzić. Więc dlaczego serce mocniej bije? Wyczuwała na sobie wzrok Roberta, a po jednym czułym spojrzeniu zasychało jej w gardle.

A gdy ją pocałował…

W głębi serca wiedziała, że Robert potrafi dać jej szczęście, o jakim nie marzyła w najśmielszych snach. Ale potrafi także złamać serce. Już raz to zrobił. Dwa razy.

A ona była już zbyt zmęczona, by znosić takie cierpienia.

Загрузка...