Jane jęknęła, pochylając się by wyłączyć komputer. Rozebrała się i włożyła piżamę. Od trzech dni co rano pomagała Annie w ogródku i bolały ją wszystkie mięśnie. Z uśmiechem złożyła dżinsy i koszulkę i schowała je do szafy. Zazwyczaj denerwowali ją apodyktyczni ludzie, ale Annie Glide stanowiła niezwykły wyjątek.
Annie rozkazywała także Calowi. W środę rano uparł się, że osobiście zawiezie Jane do babci. Na miejscu Jane wskazała nieszczęsny stopień i zaproponowała, żeby sam zrobił to, do czego zatrudnia innych. Zabrał się do pracy naburmuszony, ale już po chwili usłyszała pogodne gwizdanie. Spisał się doskonale przy schodkach i zabrał się do dalszych prac. Dzisiaj rano kupił kilka puszek farby i zabrał się za zdrapywanie starej.
Włożyła nocną koszulkę z wizerunkiem Prosiaczka na kieszonce. Jutro idą na kolację do rodziców Cala. Nie wspominał ani słowem o ich umowie, wiedziała jednak, że o niej nie zapomniał.
Była zmęczona, ale zarazem zbyt pobudzona, by zasnąć, zwłaszcza że dochodziła dopiero jedenasta. Układała dokumenty na biurku i rozmyślała, gdzie podziewa się Cal. Pewnie ugania się za kobietami. Przypomniała sobie, że Lynn mówiła coś o klubie Mountaineer i zapytała o to Annie. Staruszka oznajmiła, że to prywatny klub. Czy tam znajduje sobie kochanki?
Choć to małżeństwo na pokaz, bolała jata myśl. Nie chciała, żeby sypiał z innymi, tylko z nią!
Zastygła z plikiem wydruków w rękach. Co jej chodzi po głowie? Seks tylko skomplikowałby i tak już niełatwą sytuację. Tłumaczyła to sobie, ale jednocześnie wspominała, jak wyglądał rano, bez koszuli, przy domku Annie. Gra mięśni pod skórą podziałała na nią do tego stopnia, że kazała mu się natychmiast ubrać, wygłosiwszy przedtem wykład o dziurze ozonowej i raku skóry.
Pożądanie, i tyle. Zwykłe pożądanie. Nie ulegnie mu.
Musi się czymś zająć. Zaniosła przepełniony kosz na śmieci do garażu. Przysiadła w kuchni, zapatrzyła się w okno i rozmyślała o dawnych uczonych: Ptolomeuszu, Koperniku, Galileuszu. Chcieli rozwikłać tajemnice wszechświata mając do dyspozycji prymitywne instrumenty. Newtonowi nawet się nie śniło, że można mieć takie cuda jak ona.
Podskoczyła, gdy otworzyły się drzwi i wszedł Cal. Przeszło jej przez myśl, że nie zna mężczyzny równie pewnego własnego ciała. Oprócz dżinsów miał na sobie bordową koszulkę i czarną kurtkę. Przeszył ją dreszcz.
– Spodziewałem się, że jesteś w łóżku – stwierdził. Czyjej się wydaje, czy naprawdę usłyszała ochrypłe nuty w jego głosie?
– Rozmyślam.
– O ziemniakach, które zasadziłaś?
Uśmiechnęła się.
– Szczerze mówiąc, o Newtonie. Isaaku – dodała.
– Chyba coś słyszałem -rzucił ironicznie. Podciągał rękawy kurtki, wsunął dłonie do kieszeni spodni. – Myślałem, że wy, współcześni fizycy, zapomnieliście o starym Isaaku i czcicie wyłącznie Wielkiego Alberta.
Rozbawiło jato określenie Einsteina.
– Uwierz mi, Wielki Albert darzył szacunkiem poprzedników. Nie pozwolił tylko, by prawa Newtona ograniczały mu horyzonty.
– Moim zdaniem to obraza majestatu. Stary Izaak odwalił całą robotę, a potem Albert postawił wszystko na głowie.
Uśmiechnęła się szerzej.
– Taka to już buntownicza natura naukowców. Dobrze, że nie palą nas za to na stosach.
Cisnął kurtkę na krzesło.
– Jak tam poszukiwania górnego kwarka?
– Znaleźliśmy go w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym. A skąd wiesz, czym się zajmuję? Wzruszył ramionami.
– Lubię wiedzieć, co w trawie piszczy.
– Badam cechy górnego kwarka.
– Więc powiedz, ile kwarków zmieści się na łebku od szpilki?
– Więcej niż ci się zdaje. – Nadal ją dziwiło, że wie, co ona robi.
– Pytam o twoją pracę, pani profesor. Uwierz mi na słowo, jestem w stanie pojąć ogólne zarysy, jeśli nie szczegóły.
Po raz kolejny zapomniała, jaki jest inteligentny. Nietrudno o to, mając przed oczami takie ciało. Zebrała się w sobie, zanim jej myśli podążyły w niewłaściwym kierunku.
– Co wiesz o kwarkach?
– Niewiele. Są mniejsze od atomów, wszelka materia się z nich składa. Jest ich bodajże sześć rodzajów.
Większość ludzi nie wie nawet tego. Skinęła głową.
– Tak, nazwano je na podstawie piosenki z Przebudzenia Finnegana Jamesa Joyce'a.
– Widzisz, oto jeden z problemów z wami, naukowcami. Gdybyście szukali natchnienia w książkach Toma Clancy'ego, w czymś, co ludzie czytają, spotykalibyście się z dużo większym zrozumieniem.
Parsknęła śmiechem.
– Obiecuję, że jeśli coś odkryję, nazwę to Czerwony Październik.
– I dobrze. – Przysiadł na stołku i patrzył na nią z wyczekiwaniem. Zrozumiała, że czeka, aż opowie mu więcej o swojej pracy. Podeszła do stołu i oparła się o granitowy blat.
– To, co wiemy o kwarkach, jest zaskakujące. Na przykład górny jest czterdzieści razy cięższy od dolnego, nie wiadomo dlaczego. Im więcej wiemy o kwarkach, tym bliżsi jesteśmy nowego, rewolucyjnego spojrzenia na dotychczasową teorię atomu. Na dłuższą metę szukamy teorii, która będzie podstawą nowej fizyki.
– Teorii Wszystkiego?
– To śmieszna nazwa. W rzeczywistości brzmi to: Wielka Teoria Jedności, ale tak, to teoria wszystkiego. Wydaje nam się, że górne kwarki uchylą rąbka tajemnicy.
– A ty chcesz być Einsteinem nowej fizyki? Wytarła mikroskopijną plamkę z blatu stołu.
– Na całym świecie genialni fizycy pracują nad tym samym.
– Nie obawiasz się ich, prawda? Uśmiechnęła się.
– Ani odrobinę.
Tym razem on parsknął śmiechem.
– Powodzenia, pani profesor. Trzymam kciuki.
– Dziękuję. – Spodziewała się, że zmieni temat; zazwyczaj ludziom kleiły się powieki, gdy rozprawiała o swojej pracy. On tymczasem wyjął z szafki torebkę chipsów, usiadł przy oknie i zasypał ją pytaniami na ten temat.
Nie minęło dużo czasu, a siedziała naprzeciw niego, chrupała chipsy i z zapałem perorowała o kwarkach. Jej wyjaśnienia prowokowały go do dalszych pytań.
Początkowo odpowiadała radośnie, szczęśliwa, że spotkała laika szczerze zainteresowanego fizyką. Przyjemnie tak siedzieć w kuchni w środku nocy nad torebką chipsów i rozmawiać o pracy. To prawie tak, jakby naprawdę byli małżeństwem. Poczucie błogości zniknęło jednak, gdy uświadomiła sobie, jak skomplikowane zagadnienia mu tłumaczy, a on, ku jej rozpaczy, wszystko rozumie.
Ścisnęło jej się serce. A co, jeśli dziecko będzie jeszcze mądrzejsze niż się obawiała? Na tę myśl zakręciło jej się w głowie. Wdała się w mętne tłumaczenie zawiłej teorii.
– Chyba nie rozumiem, pani profesor.
Ileż by dała, by móc wrzasnąć, że nie rozumie, bo jest za głupi! Wykrztusiła tylko:
– Tak, to niezbyt jasne. – Wstała. – Jestem zmęczona. Chyba się położę.
– Dobrze.
Uznała, że nadeszła odpowiednia chwila, by poruszyć sprawę jej uwięzienia. Cal jest w dobrym humorze, może lepiej to zniesie.
– A tak przy okazji, Cal, potrzebny mi samochód. Nic specjalnego, zwykł}' środek transportu. Do kogo mam się zwrócić?
– Do nikogo. Jeśli chcesz gdzieś pojechać, zawiozę cię.
Jego dobry nastrój diabli wzięli. Wstał i wyszedł z kuchni, tym samym kładąc kres dyskusji.
Nie poddawała się. Poszła za nim przez przepastny salon do gabinetu.
– Przywykłam do niezależności. Mam własne pieniądze. – Po chwili dodała złośliwie: – Nie bój się, nie będę się witała z twoimi przyjaciółmi.
– Nie będzie samochodu, pani profesor, koniec, kropka.
Odszedł, tym razem do gabinetu. Zacisnęła usta i ruszyła za nim. To śmieszne. Chyba zapomniał, że żyją w dwudziestym wieku. I że ona ma swoje pieniądze.
Zatrzymała się w progu.
– W przeciwieństwie do twoich kochanek, mam prawo jazdy.
– To powoli przestaje być śmieszne.
– Tylko że nigdy takie nie było, prawda? – popatrzyła na niego uważnie. – Czy aby na pewno chodzi ci tylko o rodziców? Może po prostu wolisz, żeby mój zaawansowany wiek i brak urody nie przyniosły ci wstydu?
– Sama nie wiesz, co mówisz. – Usiadł za biurkiem.
Nie dała się zbić z tropu.
– W niczym nie przypominam kobiety, z którą według oczekiwań koleżków miałeś się ożenić, prawda? Jestem za brzydka, za stara, mam za małe piersi. Co za wstyd dla Bombera!
Skrzyżował nogi w kostkach i oparł je na biurku.
– Skoro tak mówisz.
– Cal, nie potrzebuję twojego pozwolenia, żeby kupić samochód. Zrobię to i tak.
Posłał jej mordercze spojrzenie.
– Akurat.