Rozdział siedemnasty

Jane drżąca ręką rozsmarowała migdałowy balsam na całym ciele, nie pomijając zaokrąglonego brzucha. Przez okno sypialni wpadało światło słoneczne. W pokoju obok czekała walizka Cala, spakowana na wyjazd do Austin. Rano podjęła decyzję i zamierzała wcielić plan w życie, zanim opuści ją odwaga.

Czesała włosy, by nabrały blasku, i nerwowo przyglądała się swojemu odbiciu. Usiłowała spojrzeć na siebie oczami Cala, ale myślała nie tyle o tym, jak wygląda, tylko jak nie wygląda. Z całą pewnością nie wygląda jak dziewczyna z rozkładówki „Playboya".

Z gniewnym okrzykiem wróciła do sypialni i włożyła najładniejszy szlafrok – morelowy, z zielonym szlaczkiem, jedwabny. Jest naukowcem, do licha! Kobietą sukcesu! Odkąd to jej wartość mierzy się obwodem bioder?

I od kiedy szanuje mężczyznę, który widzi w niej jedynie ciało? Jeśli jej wymiary nie spotkają się z aprobatą Cala, najwyższy czas się o tym dowiedzieć. Nie mają szans na trwały związek, jeśli trzyma go przy niej tylko ciekawość, jak wygląda nago.

A trwałego związku pragnęła najbardziej na świecie. Za bardzo bolała świadomość, że tylko ona angażuje się emocjonalnie. Nie może się dłużej zamartwiać, musi się dowiedzieć, czy łączy ich coś więcej, czy może jest kolejną zdobyczą Cala Bonnera.

Słyszała z oddali otwierane drzwi garażu. Serce podskoczyło jej w piersi. Więc wrócił do domu. Ogarnęły ją wątpliwości. Może powinna była wybrać bardziej odpowiedni moment, a nie dzień, w którym wybierał się na drugi koniec kontynentu? Może lepiej poczekać, aż będzie spokojniejsza? – tłumaczyła sobie.

Własne tchórzostwo napawało ją niesmakiem. Z trudem opanowała odruch, by włożyć na siebie wszystko, co znajdzie w szafie. Dzisiaj zrobi pierwszy krok w kierunku prawdy: czy postąpiła słusznie, oddając mu serce, czy nie.

Głęboko zaczerpnęła tchu, rozwiązała pasek szlafroka i na bosaka wyszła do holu.

– Jane?

– Tu jestem. – Zatrzymała się u szczytu schodów. Z wrażenia kręciło jej się w głowie.

Był piętro niżej.

– Zgadnij, kto… – Urwał, widząc, że żona ma na sobie tylko cieniutki szlafroczek, i to w biały dzień.

Uśmiechnął się i wetknął ręce do kieszeni.

– Cóż, wiesz, jak powitać męża w domu!

Nie była w stanie wykrztusić słowa. Powoli rozchylała szlafrok, a w głębi serca szeptała bez słów: „Błagam, pragnij mnie za to, jaka jestem, a nie za to, jak wyglądam. Błagam, kochaj mnie choć odrobinkę". Szarpnęła mocniej i oto śliski jedwab leżał u jej stóp.

Ciepłe słoneczne światło odsłaniało wszystko: małe piersi, zaokrąglony brzuch, szerokie biodra i przeciętne nogi.

Cal wyglądał, jakby dostał zawrotu głowy. Jane oparła dłoń na poręczy i zeszła powoli na dół, spowita jedynie w migdałowy zapach.

Rozchylił usta. Oczy mu błyszczały.

Doszła do stóp schodów. Uśmiechnęła się.

Cal zwilżył wargi, jakby zaschło mu w ustach, i poprosił ochryple:

– Odwróć się, Eth.

– Za żadne skarby świata.

Jane gwałtownie podniosła głowę. Ku swojemu przerażeniu dostrzegła w drzwiach, tuż za Calem, wielebnego Ethana Bonnera.

Przyglądał się jej z jawnym zainteresowaniem.

Ze stłumionym jękiem uciekła na górę, aż za dobrze wiedząc, że tym samym prezentuje im w całej okazałości swoją odwrotną stronę. Poderwała szlafrok z podłogi i ukryła się w łazience. Oparła się plecami o drzwi. Nigdy w życiu nie było jej tak wstyd.

Wydawało się, że minęło zaledwie kilka sekund, gdy rozległo się delikatne pukanie.

– Kochanie? – W głosie Cala było napięcie, charakterystyczne dla kogoś, kto wie, że ma tylko kilka minut na rozbrojenie bomby.

– Nie ma mnie. Idź sobie. – Ku swojej rozpaczy miała łzy w oczach. Rozmyślała o tym od tak dawna, przywiązywała do tego taką wagę, a teraz wszystko przepadło.

Drzwi zadygotały.

– Skarbie, odsuń się i daj mi wejść.

Posłuchała, zbyt załamana, by się sprzeczać. Przycisnęła szlafrok do piersi i przywarła plecami do przeciwległej ściany.

Wszedł niepewnie, jak saper wkraczający na pole minowe.

– Wszystko w porządku, skarbie?

– Nie mów tak do mnie! Nigdy w życiu nie było mi tak wstyd!

– Niepotrzebnie, skarbie. Sprawiłaś Ethowi niespodziankę dnia. Ba, miesiąca. A może i roku. Że już nie wspomnę o sobie.

– Twój brat widział mnie nagą! Stałam tam, na schodach, golusieńka jak mnie Pan Bóg stworzył, i robiłam z siebie idiotkę!

– I tu się mylisz. W twojej nagości nie było nic idiotycznego. Skarbie, pozwól, powieszę ten szlafroczek, zanim do końca go zniszczysz.

Przycisnęła jedwab do piersi.

– Patrzył na mnie przez cały czas, a ty nawet nie pisnąłeś. Dlaczego mnie nie ostrzegłeś, że nie jesteśmy sami?

– Zaskoczyłaś mnie, skarbie. Nie myślałem logicznie. A Eth nie mógł nic na to poradzić, że patrzy. Od lat nie widział pięknego ciała. Martwiłbym się raczej, gdyby nie patrzył.

– Jest duchownym!

– Cóż za błogosławieństwo. Na pewno nie chcesz, żebym powiesił szlafroczek?

– Kpisz sobie z całej sytuacji!

– Skądże znowu. Tylko gruboskórny cham uznałby tak przerażające przeżycie za powód do śmiechu. Wiesz co? Zaraz zejdę na dół i zabiję go, zanim stąd pójdzie.

Nie chciała się uśmiechać, wolała się naburmuszyć. Zawsze miała na to ochotę, ale aż do dzisiaj nie bardzo wiedziała, jak to zrobić. Teraz wydało się to naturalne.

– Przeżyłam największy szok w życiu, a ty sobie stroisz żarty.

– Jestem wieprzem. – Przyciągnął ją lekko do siebie, dotknął gołych pleców. – Na twoim miejscu kazałbym mi iść do diabła, przecież nawet nie jestem godzien oddychać tym samym powietrzem co ty.

– To prawda.

– Skarbie, naprawdę się martwię o ten śliczny szlafroczek. Gniecie się miedzy nami, nic z niego nie będzie. Oddaj mi go, dobrze?

Przywarła do niego, rozkoszując się ciepłem jego dłoni na plecach, ale jeszcze się nie rozchmurzyła.

– Nigdy w życiu nie spojrzę mu w oczy. Już i tak uważa mnie za pogankę. A teraz?

– To fakt, ale Ethan od dziecka interesował się kobietami upadłymi. To jego przekleństwo.

– Na pewno zauważył, że jestem w ciąży.

– Jeśli go poproszę, nikomu o tym nie powie.

Westchnęła głośno.

– Muszę się z tym pogodzić, prawda?

Pogłaskał japo policzku.

– Skarbie, w chwili, gdy stanęłaś u szczytu schodów, znalazłaś się w punkcie bez powrotu.

– Chyba tak.

– A skoro nie masz nic przeciwko temu, poczekaj tu chwileczkę. Rozsunę zasłony, żeby było widniej i żebym miał lepszy widok.

Westchnęła.

– Nie ułatwiasz mi niczego, prawda?

– Nie. -Po chwili popołudniowe słońce zalało pokój ciepłym światłem.

– A co z Ethanem?

– Nie jest głupi. Już dawno poszedł.

– Może się najpierw rozbierzesz?

– O, nie. Wiele razy widziałaś mnie nago. Teraz moja kolej.

– Jeśli myślisz, że będę tu stała goła, podczas gdy ty nie zdjąłeś nawet koszulki…

– Tak właśnie myślę. – Podszedł do łóżka, ułożył stertę poduszek przy wezgłowiu, ściągnął buty i ułożył się wygodnie. Założył ręce pod głowę, jak człowiek szykujący się na dobry film.

Irytacja i rozbawienie walczyły w niej o lepsze.

– A co, jeśli zmieniłam zdanie?

– Oboje wiemy, że jesteś zbyt dumna, by teraz się wycofać. Powiedz, chcesz, żebym zamknął oczy?

– Już widzę, jak to robisz. – Dlaczego właściwie robi z tego taką wielką sprawę? Jak na osobę o takim ilorazie inteligencji, jest głupia jak but. Niech go piekło pochłonie. Dlaczego po prostu nie wyrwał jej szlafroka i nie skończył tego wszystkiego? Ale nie, to byłoby zbyt proste. Wolał leżeć z irytującym błyskiem w oku i działać jej na nerwy. Denerwowała się coraz bardziej. To test dla niego, nie dla niej. To on ma jej coś udowodnić. Czas dać mu szansę.

Zamknęła oczy i zdjęła szlafrok.

Cisza jak makiem zasiał.

Tysiąc rzeczy przemknęło jej przez myśl, jedna gorsza od drugiej: nie podoba mu się, zemdlał na widok jej bioder, brzydzi go zaokrąglony brzuch.

Ta ostatnia myśl była jak zapalony lont. Co za bydlak! Gorzej niż bydlak! Którego mężczyznę brzydzi ciało kobiety noszącej jego dziecko? Jest gorszy niż bezmózgowce.

Uniosła powieki.

– Wiedziałam! Wiedziałam, że uznasz moje ciało za okropne! – Wzięła się pod boki, podeszła do łóżka i łypnęła na niego z góry. – A dla twojej wiadomości, dupku: słodkie seksowne maleństwa z twojej przeszłości może i miały idealne wymiary, ale nie rozróżniają protonu od leptonu. Jeśli ci się wydaje, że będę tu stała i pozwalała, byś mnie osądzał na podstawie moich bioder albo okrągłego brzucha, jesteś w błędzie. – Pogroziła mu palcem. -Tak wygląda dorosła kobieta, dupku! Bóg zaprojektował ludzkie ciało, żeby było użyteczne, nie żeby gapił się na nie ograniczony dureń, którego podniecają dziewuszki bawiące się Barbie!

– Cholera, muszę cię zakneblować. – Jednym ruchem pociągnął ją na łóżko, przydusił sobą i zamknął usta pocałunkiem.

Całował głęboko i mocno. Zaczął od ust, potem błądził po szyi, piersiach, brzuchu, udach. Jej gniew przerodził się w pożądanie.

Nie wiedziała dokładnie, kiedy się rozebrał, ale rozkoszowała się dotykiem jego silnego ciała. Jak na człowieka akcji, był bardzo powolnym kochankiem. W jasnym świetle słońca pieścił każdy skrawek jej ciała i sycił oczy jej widokiem, aż zaczęła go błagać.

– Proszę… nie wytrzymam dłużej.

Musnął ustami jej pierś. Jego oddech zdawał się parzyć skórę.

– Wytrzymasz o wiele, wiele dłużej, zanim skończymy.

Ukarała go na swój sposób, pieszcząc go tak, jak lubił, ale to tylko roznieciło jej pożądanie, więc oboje byli u kresu wytrzymałości. Przykrył ją sobą i wszedł. Szczytowała błyskawicznie.

– Widzisz, co zrobiłeś? – mruknęła, gdy już wróciła na ziemię.

Jego oczy pociemniały, jak wiosenne niebo przed burzą, a w głosie pojawiła się jedwabiście ostrzegawcza nuta.

– Biedactwo. Chyba musimy zacząć od nowa? – Wszedł w nią głęboko.

– Nie mam ochoty – skłamała.

– Więc zamknij oczy i poczekaj, aż skończę.

Roześmiała się. Pocałował ją i po chwili znowu zagubili się w sobie. Nigdy nie czuła się taka wolna. Zrzucając ubranie, odrzucała także wszelkie opory.

– Kocham cię – szepnęła, gdy w nią wchodził. – Tak bardzo cię kocham.

Całował ją, jakby spijał te słowa z jej ust.

– Moja piękna…

Odnaleźli wspólny rytm, stary jak świat, i razem wspinali się coraz wyżej. Kochał ją ciałem i, wiedziała to teraz, także sercem. Nie może być inaczej. Ta świadomość zaniosła ją na szczyt.

Następne kilka godzin spędzili w różnych fazach negliżu. Pozwolił jej włożyć niebieskie sandałki i nic więcej. Ona zgodziła się na czarny ręcznik dla niego, tyle że na karku, nie na biodrach.

Zjedli późny lunch w łóżku i wymyślali zmysłowe igraszki z plastrami pomarańczy. Później wzięli razem prysznic. Uklękła przed nim i kochała go, aż oboje stracili panowanie nad sobą.

Nie mogli się sobą nasycić. Miała wrażenie, że istnieje tylko po to, żeby go zaspokoić i przyjmować rozkosz, którą jej ofiaruje. Nikt nigdy tak jej nie kochał, nigdy nie była tak pewna swojej kobiecości. Czuła się silna i delikatna zarazem. Choć nic nie mówił, w głębi serca wiedziała, że ją kocha. Niemożliwe, by tylko ona odczuwała wszystko tak intensywnie.

Zwlekał z wyjazdem do ostatniej chwili. Gdy dżip opuszczał podjazd, uśmiechnęła się pod nosem.

Wszystko będzie dobrze.

Najlepszy zespół folkowy w Telarosa w Teksasie przygrywał skocznego two-stepa, ale Cal nie zatańczył ani z cheerleaderkąz Dallas, ani z zabójczą panienką z Austin. Był niezłym tancerzem, tego wieczoru jednak nie miał ochoty na tańce, nie tylko dlatego, że kiepsko szło mu w turnieju golfowym. Ogarnęła go depresja posępna jak noc w górach.

Jeden z powodów tej depresji siedział teraz koło niego i wyglądał o wiele lepiej i pogodniej, niż można by się spodziewać po kimś, kto musiał się rozstać z piłką. Malutka blondyneczka, w przyszłości zapewne pożeraczka męskich serc, drzemała w jego ramionach. O ile Cal się nie myli, Wendy Susan Denton opuszczała ramiona tatusia tylko wtedy, gdy grał w golfa albo karmiła ją mama.

– Czy Gracie pokazała ci, jak rozbudowaliśmy dom? – zapytał Bobby Tom Denton. – Uznaliśmy, że potrzeba nam więcej miejsca. Poza tym odkąd Gracie została burmistrzem, uznała że musi mieć swój gabinet.

– Tak, B.T., Gracie mi pokazała. – Cal rozejrzał się w poszukiwaniu ucieczki, ale był osaczony. Przemknęło mu przez myśl, że rozmowy z żoną B.T., Gracie Snów Denton, okazały się jednym z nielicznych przyjemnych akcentów tego weekendu. W tym czasie Bobby Tom oprowadzał reporterów po polu golfowym, zabierając Wendy ze sobą, więc Cal nie musiał patrzeć na małe zawiniątko i myśleć o przyszłości.

Ku swemu zdumieniu bardzo polubił mamę Wendy, choć pani burmistrz Gracie wcale nie wyglądała na kobietę, z którą ożeniłby się legendarny Bobby Tom. Kiedyś otaczał się pięknościami o wielkich biustach, a Gracie nie miała się czym pochwalić w tej dziedzinie. Była za to miła, to pewne. Prostolinijna i troskliwa. Trochę tak jak pani profesor, tylko że nie przerywała rozmowy w połowie, pogrążając się w rozważaniach zawiłej teorii, którą oprócz niej rozumie może z tuzin naukowców na całym świecie.

– Gracie i ja świetnie się bawiliśmy projektując nową część domu. -Bobby Tom uśmiechnął się szeroko i przesunął kowbojski kapelusz na tył głowy. Zdaniem Cala Boby mógłby nauczyć nawet Ethana, jak wyglądać niczym prawdziwa gwiazda filmowa, chociaż czas zostawił na twarzy B.T. swoje ślady.

– A mówiła ci, że kupiłem w zachodnim Teksasie całą starą nawierzchnię ulicy? Gracie się dowiedziała, że chcą ją zalać asfaltem, więc pojechałem tam i dobiłem z nimi targu. Nie ma to jak stary bruk. Radzę ci, zajrzyj na tyły domu i zobacz, jak to wygląda.

Bobby Tom rozprawiał o starych cegłach i płytkach, jakby to było najważniejsze na świecie, a dzieciak uśmiechał się słodko, ssał palec i co jakiś czas miłośnie spoglądał na tatusia. Calowi zaczynało brakować powietrza.

Zaledwie dwie godziny wcześniej podsłuchał, jak słynny sportowiec rozprawia z Phoebe Calebow, właścicielką Gwiazd, o karmieniu piersią! Otóż B.T. nie jest wcale pewien, czy Gracie robi to właściwie. Jego zdaniem podchodzi do tego za mało poważnie. Bobby Tom, który nie podchodził poważnie do niczego poza piłką, teraz zachowuje się, jakby karmienie dzieciaka piersią było najważniejszą sprawą na świecie!

Na samo wspomnienie Cala zlał zimny pot. Do tej pory był pewien, że Bobby Tom tylko udaje, że robi dobrą minę do złej gry, ale teraz się przekonał, że B.T. naprawdę w to wierzy. Nie zdaje sobie sprawy, że coś jest nie tak. Przecież to straszne, że jeden z lepszych zawodowych graczy w historii ligi NFL uważa żonę, dziecko i stare cegły za najważniejsze w życiu! Cal nigdy by nie uwierzył, że legendarny Bobby Tom Denton zapomni kim jest, a właśnie tak się stało.

Ku jego uldze Gracie zawołała B.T. do siebie. Zanim odszedł, Cal dostrzegł na jego twarzy wyraz błogości. Poczuł się, jakby oberwał w splot słoneczny.

Dokończył piwo i spróbował sobie wmówić, że ani razu nie spojrzał takim wzrokiem na panią profesor… tylko że wcale nie był tego pewien. Pani profesor postawiła jego życie na głowie. Bóg jeden wie, jakie durne miny robi w jej obecności.

Gdyby nie wyznała mu miłości, nie denerwowałby się tak bardzo. Dlaczego to zrobiła? W pierwszej chwili zrobiło mu się ciepło na sercu, gdy to usłyszał. Było coś cudownego w tym, że wybrała go kobieta tak mądra, zabawna i dobra jak pani profesor. To się jednak zmieniło, gdy przybył do Telarosy i zobaczył życie Bobby'ego Toma.

Może Bobby Tom czuje się dobrze z tą całą stabilizacją, ale nie Cal. Kiedy odejdzie z boiska, nic na niego nie czeka: żadna fundacja, żadna praca, nic, co pozwoliłoby mu chodzić z dumnie podniesioną głową. I tu jest pies pogrzebany, przyznał w końcu.

Jak można być prawdziwym mężczyzną nie pracując? Bobby Tom ma fundację, ale Cal nie posiada jego talentu pomnażania pieniędzy. Po prostu trzymał je w banku i żył z odsetek. Po skończonym meczu Cala nie czeka nic.

Nic i nikt, tylko Jane. Kiedy się wczoraj z nią żegnał, na pewno wiedziała, że on nie myśli już o ich związku jako o czymś przejściowym. Teraz chodzą jej po głowie ręczniki z monogramem, stare cegły i nowe meble. Tylko że on nie ma na to najmniejszej ochoty, podobnie jak nie chciał jej miłosnych wyznań! Lada chwila każe mu malować ściany i wybierać nową wykładzinę. Skoro sama wyznała mu miłość, będzie oczekiwała tego samego od niego, a jeszcze nie jest gotów. Jeszcze nie. Nie teraz, gdy jedyne, na czym się zna, to gra w piłkę. Nie teraz, gdy zbliża się najtrudniejszy sezon w jego karierze.

Cal grał w golfa w Teksasie, a Jane chodziła na dalekie spacery i marzyła o przyszłości. Wyobrażała sobie, gdzie zamieszkają, w myślach tak układała swój plan zajęć, by choć czasami towarzyszyć mężowi w wyjazdach. W niedzielne popołudnie zerwała w kuchni obrzydliwe tapety w róże i ugotowała domowy rosół.

W poniedziałkowy ranek obudził ją szum prysznica, domyśliła się więc, że Cal wrócił wieczorem, gdy zasnęła. Żałowała, że nie dołączył do niej w łóżku. W ciągu minionych tygodni zwykła dotrzymywać mu towarzystwa, gdy się golił, ale teraz drzwi do łazienki były szczelnie zamknięte. Zobaczyła go dopiero w kuchni, przy śniadaniu.

– Witaj w domu – odezwała się miękko i czekała, aż ją przytuli. On zaś mruknął coś niewyraźnie pod nosem.

– Jak turniej? – zapytała.

– Kiepsko.

To wyjaśniało jego zły humor.

Zaniósł pusty talerz do zlewu, zalał wodą. Nagle odwrócił się do niej i groźnie wskazał gołe ściany.

– Nie lubię wracać do domu i zastawać ruinę.

– Przecież nie uwierzę, że podobały ci się te róże.

– To nie ma znaczenia. Powinnaś była ze mną porozmawiać, zanim samowolnie zabrałaś się za zmiany w moim domu.

Po czułym kochanku, o którym marzyła przez cały weekend, nie było śladu. Zrobiło jej się nieswojo. Przywykła uważać to gmaszysko za swój dom, ale Cal najwyraźniej nie był tego zdania. Głęboko zaczerpnęła tchu i spróbowała zachować spokój.

– Nie przypuszczałam, że będziesz miał coś przeciwko. -A jednak mam.

– No dobrze, wybierzemy inne tapety. Sama je położę. Wpadł w panikę.

– Ja nie wybieram tapet, pani profesor! Nigdy! Ty zresztą też nie! Daj mi spokój! – Porwał kluczyki.

– Chcesz, żeby to tak zostało?

– Właśnie.

Zastanawiała się, czy posłać faceta do diabła, czy starać się go uspokoić. Uznała, że lepsze będzie to drugie. Jakby nie było, zawsze zdąży posłać go do diabła.

– Ugotowałam rosół. Wrócisz na kolację?

– Nie wiem. Wrócę, kiedy zechcę. Nie próbuj mnie udomowić, pani profesor, bo to ci się nie uda. – Z tymi słowami zniknął w garażu.

Przycupnęła na stołku i wmawiała sobie, że nie może przesadzać. Cal jest zmęczony, zły, kiepsko szła mu gra, dlatego tak się zachowuje. Nie ma najmniejszych powodów, by podejrzewać, że jego zachowanie ma cokolwiek wspólnego z tym, co zaszło przed jego wyjazdem. Mimo fatalnego usposobienia tego ranka, Cal jest porządnym człowiekiem. Nie odtrąci jej tylko dlatego, że rozebrała się w środku dnia i wyznała mu miłość.

Zmusiła się do zjedzenia połówki tosta i starała się nie myśleć, dlaczego tak długo nie pokazywała mu się nago. A co, jeśli miała rację? Może teraz, gdy nie stanowi już dla niego wyzwania, stracił wszelkie zainteresowanie? Dwa dni temu gotowa była przysiąc, że ją kocha, teraz nie była już taka pewna.

Wiedziała, że marnuje czas, ale zamiast pracować, bez celu włóczyła się po domu. Zadzwonił telefon; dwa dzwonki oznaczały służbową linię Cala. Nigdy nie podnosiła słuchawki.

Mijała akurat drzwi jego gabinetu, gdy włączyła się sekretarka automatyczna i rozległ się głos, który doskonale pamiętała:

– Cal, tu Brian Delgado. Słuchaj, musimy jak najszybciej pogadać. Na urlopie wymyśliłem, jak możemy to załatwić. Na szare komórki nic tak dobrze nie działa jak porządna plaża. Szkoda tylko, że to tak długo trwało. W każdym razie w weekend miałem spotkanie w tej sprawie i chyba wygramy. Ale jeśli mamy to zrobić, musimy działać natychmiast. – Zawiesił głos dla lepszego efektu. – Z oczywistych przyczyn nie chciałem używać faksu, więc wysłałem ci wszystko pocztą kurierską w sobotę, tak że dzisiaj rano powinno do ciebie dotrzeć. Zadzwoń, gdy przeczytasz. – Zachichotał. -Wszystkiego najlepszego!

Aż za dobrze pamiętała Briana Delgado, prawnika Cala: chciwe oczy, pogardliwy sposób bycia, aroganckie zachowanie. Coś ją w nim drażniło, chyba fałsz w głosie. Co za niemiły człowiek.

Zerknęła na zegarek. Dziewiąta. Już i tak zmarnowała dzisiaj dużo czasu, nie pozwoli, by telefon Briana Delgado zepsuł jej humor do reszty. Wróciła do kuchni, nalała sobie kawy i poszła do siebie.

Włączyła komputer. Widząc datę na monitorze, poczuła dreszcz. W pierwszej chwili nie wiedziała dlaczego, zaraz jednak zrozumiała. Piąty maja. Pobrali się dwa miesiące temu. Wszystkiego najlepszego.

Przycisnęła palec do ust. Czyżby zbieg okoliczności? Przypomniała sobie słowa Delgado: „Z oczywistych przyczyn nie chciałem użyć faksu"… Z jakich przyczyn? Takich, że mogłaby przeczytać tajemniczy raport przed Calem? Zerwała się z krzesła, zbiegła do jego gabinetu i ponownie odsłuchała wiadomość.

Tuż przed dziesiątą zjawił się kurier FedEx. Pokwitowała odbiór. W gabinecie Cala bez chwili wahania otworzyła przesyłkę.

Raport był bardzo długi i zawierał wiele błędów; dowód, że Delgado pisał go samodzielnie. Nic dziwnego. Ze złamanym sercem czytała jego propozycję i starała się pogodzić z faktem, że Cal się z nią kochał, a jednocześnie knuł zemstę.

Minęła godzina, zanim zdołała pójść na górę i zabrać się za pakowanie. Zadzwoniła do Kevina i kazała mu przyjechać. Kiedy zobaczył walizki, zaczął protestować, ale nie słuchała. Dopiero gdy zagroziła, że sama zniesie komputer, zgodził się zataszczyć go do samochodu. Później kazała mu odejść, usiadła w fotelu i czekała na Cala. Dawna Jane wymknęłaby się chyłkiem, nowa musiała porozmawiać z nim po raz ostatni.

Загрузка...