Co ona najlepszego zrobiła? Żołądek Jane Darlington wywinął potężnego kozła, gdy szła do damskiej toalety w barze Zebra. Przyprowadziła ją tu Jodie Pulanski. W barze miał czekać piłkarz, który zawiezie ją do mieszkania Cala Bonnera. Nie zwracając uwagi na kobiety paplające przy umywalkach, weszła do kabiny, zamknęła zasuwkę i przywarła policzkiem do zimnej ścianki działowej.
Naprawdę dopiero dziesięć dni minęło od chwili, gdy za sprawą Jodie jej życie stanęło na głowie? Dlaczego w przypływie szaleństwa zgodziła się na ten wariacki plan? Co, po latach racjonalnego myślenia, skłoniło ją do takiego idiotyzmu? Było już za późno; niestety, dopiero teraz uświadomiła sobie, że popełniła szczeniacki błąd i zapomniała o podstawowej zasadzie termodynamiki: porządek nieuchronnie przeradza się w chaos.
Może to forma regresji? Jako dziecko wiecznie pakowała się w kłopoty. Matka umarła kilka miesięcy po jej narodzinach, więc wychowywał ją oschły, zamknięty w sobie ojciec. Wydawało się, że zwraca na nią uwagę jedynie wówczas, gdy psoci. Jego podejście, a także zabójcza nuda w szkole, zaowocowały więc serią psot i dowcipów. Punkt kulminacyjny osiągnęła, gdy doprowadziła do tego, że lokalny przedsiębiorca budowlany pomalował dom dyrektora szkoły jasnoróżową farbą.
To wspomnienie do dziś poprawiało jej humor. Dyrektor jak najbardziej na to zasłużył; był okrutnym sadystą i nie znosił dzieci. Co więcej, incydent otworzył oczy władzom szkolnym. Pozwolili jej na indywidualny tok nauczania, tak że nie miała już czasu na psoty. Nauka wciągnęła ją do tego stopnia, że coraz bardziej odsuwała się od rówieśników, więc z czasem zaczęli w niej widzieć tylko dziwaczkę i kujona. Chwilami wydawało jej się, że sama wolała rozbrykanego dzieciaka, którym kiedyś była, niż przemądrzałą panią profesor, którą się stała, ale uznała, że jest to cena, jaką przychodzi jej zapłacić za to, że urodziła się inna niż wszyscy.
I nagle okazało się, że rozbrykany dzieciak żyje nadal. A może to przeznaczenie? Co prawda nigdy nie przywiązywała zbytniej wagi do wróżb i przepowiedni, ale czy można tak po prostu zignorować fakt, że urodziny Cala Bonnera przypadają akurat w najbardziej płodnym momencie jej cyklu? Podniosła słuchawkę i zadzwoniła do Jodie Pulanski, zanim opuściły ją resztki odwagi.
Jutro, być może, będzie już w ciąży. Owszem, to mało prawdopodobne, ale jej cykl był zawsze idealnie regularny, no i tak bardzo pragnęła dziecka. Niektórzy zapewne uznaliby jej pragnienie za egoizm, ona jednak wcale tak nie uważała. Tak będzie dobrze. Inni widzieli w niej osobę godną szacunku i podziwu. Skupiali się na jej umyśle, tyle że przy tym nikt nie dostrzegał, jak bardzo potrzebuje miłości. Nie widział tego ani jej ojciec, ani Craig.
Czasami wyobrażała sobie, jak siedzi przed ekranem komputera, wpatrzona w skomplikowane wykresy i obliczenia, które, być może, pomogą jej zrozumieć tajemnicę wszechświata. Nagle z zadumy wyrywają głosik dziecka, które wchodzi do gabinetu.
Podniesie wtedy głowę, dotknie miękkiego policzka.
– Mamusiu, pójdziemy dzisiaj puszczać latawce?
Roześmieje się, wstanie od komputera, porzuci obliczenia i tajemnice kosmosu, i wybierze bardziej dosłowną penetrację przestworzy.
Szum spuszczanej wody w sąsiedniej kabinie sprowadził ją na ziemię. Zanim będzie puszczała latawce, musi przeżyć dzisiejszy wieczór. A to oznacza uwiedzenie nieznajomego, i to na dodatek takiego, który ma w tym względzie dużo większe doświadczenie od niej. Dotychczas miała tylko jednego kochanka.
Oczyma wyobraźni zobaczyła długie, chude ciało Craiga, nagie, jeśli nie liczyć czarnych skarpetek – nosił je zawsze ze względu na kłopoty z krążeniem. Jeżeli nie miała okresu, a jego nie męczyła migrena, kochali się co sobota, szybko i niezbyt ekscytująco. Teraz żałowała, że tak długo tkwiła w nudnym związku, zdawała sobie jednak sprawę, że skłoniła ją do tego samotność.
Zawsze miała kłopoty z męskim towarzystwem. W szkole koledzy z klasy byli dla niej za starzy, podobnie jak później na uczelni. Nie była brzydka i wielu znajomych z pracy chciało się z nią umówić, tyle że byli od niej średnio o dwadzieścia lat starsi. To budziło w niej niesmak. Ci, którzy ją pociągali, rówieśnicy, byli jej studentami. Umawianie się z nimi było sprzeczne z jej kodeksem moralnym. W rezultacie zdobyła sobie opinię osoby chłodnej i nudnej, i powoli przestano zapraszać ją na randki.
To się zmieniło, gdy zaproszono ją do pracy w Laboratorium Preeze. Badała kwarki marząc, jak każdy fizyk, że właśnie ona odkryje równanie równie proste jak einsteinowskie E=mc2, dające odpowiedź na wszystkie tajemnice wszechświata. Jednym z naukowców, których poznała na seminarium w Chicago, był Craig.
Początkowo wydawało jej się, że spotkała mężczyznę swojego życia. Z czasem jednak, okazało się, że chociaż mogą godzinami dyskutować o eksperymentach Einsteina, nigdy razem nie żartują i nie ma między nimi tego poczucia wspólnoty, które, jak sobie wyobrażała, łączy zakochanych. Z czasem zaakceptowała fakt, że są razem raczej z wygody niż z potrzeby emocjonalnej.
Szkoda tylko, że związek z Craigiem nie przygotował jej w żaden sposób do uwiedzenia Cala Bonnera. Zdawała sobie sprawę, że mężczyźni nie uważają jej za kobietę pociągającą. Zatem cała nadzieja w tym, że piłkarz okaże się jednym z tych okropnych facetów, którym właściwie wszystko jedno, z kim idą do łóżka, byle to była chętna kobieta. Obawiała się, że przejrzy ją na wylot, zorientuje się, jaka z niej oszustka, ale trudno… musi spróbować, dać losowi szansę. Nie ma wyjścia. Nie skorzysta z banku spermy, nie narazi swojego dziecka na ryzyko takiego dzieciństwa, jak jej.
W miarę jak kobiety się oddalały, cichły ich głosy. Zdawała sobie sprawę, że nie może ukrywać się bez końca. Nie podobała jej się też świadomość, że się czai i kryje, więc z rezygnacją otworzyła drzwi. Wychodząc, odruchowo zerknęła w lustro na przeciwległej ścianie i przez chwilę wydawało jej się, że patrzy na obcą osobę.
Jodie nalegała, by rozpuściła włosy, ba, nawet przyniosła swoje wałki i zakręciła loki, które teraz miękko spływały na ramiona. Zdaniem Jane wyglądało to troszkę nieporządnie, ale postanowiła uwierzyć w zapewnienia Jodie, że mężczyznom się podoba. Zdała się także na Jodie w kwestii makijażu, pozwoliła, by dziewczyna nałożyła grubą warstwę kolorowych kosmetyków. Jane nie protestowała, przekonana, że jasnoróżowa szminka i dyskretny brązowy tusz do rzęs nie pasują do prostytutki, nawet takiej z klasą.
Krytycznym spojrzeniem obrzuciła natomiast swój strój. Szukały go razem z Jodie. W ciągu minionych dziesięciu dni poznała Jodie Pulanski zdecydowanie lepiej niż miała na to ochotę. Dziewczyna była próżna, skupiona tylko na sobie: jej zainteresowania ograniczały się do ciuchów, imprez i randek z piłkarzami. Była także uparta i, z powodów dla Jane niezrozumiałych, bardzo jej zależało, żeby wszystko się udało.
Jane wyperswadowała jej czarną skórę i wysokie botki na rzecz obcisłego kostiumu z jedwabiu w kolorze ecru. Krótka spódniczka ściśle przylegała do ciała. Doskonale skrojony żakiet, zapinany na jeden guzik, podkreślał nikły biust Jane. Stroju dopełniał biały pas do pończoch, cieniutkie pończochy i wysokie szpilki. Jane co prawda wspomniała coś o bieliźnie, ale Jodie zaprotestowała:
– Prostytutki nie noszą bielizny. Zresztą tylko by ci przeszkadzała.
Jane z trudem opanowała przypływ paniki. Co jej przyszło do głowy? Przecież to szaleństwo. W przypływie obłędu uwierzyła, że się uda. Co innego opracować wszystko teoretycznie, a co innego plan zrealizować. Jodie wpadła do łazienki jak burza.
– Co się z tobą dzieje, u licha? Junior po ciebie przyjechał. Żołądek Jane fiknął salto.
– Ja… zmieniłam zdanie.
– Bzdura. Nie zrobisz mi tego. Cholera, wiedziałam, że tak się to skończy. Poczekaj tu.
Jodie wybiegła. Jane nie zdążyła zaprotestować. Było jej gorąco i zimno jednocześnie. Jakim cudem wpakowała się w takie tarapaty? Ona, powszechnie szanowany naukowiec, autorytet w swojej dziedzinie. To czysty obłęd.
Rzuciła się do drzwi i zderzyła z Jodie, która wróciła równie szybko jak wyszła. Przyniosła butelkę piwa. Otworzyła dłoń i podała Jane niebieskie tabletki.
– Połknij.
– Co to jest?
– Jak to, co? Lekarstwo. Nie widzisz?
– Mówiłam ci, że jestem dalekowidzem. Bez okularów mam kłopoty.
– Połknij. Pomoże ci się wyluzować.
– Sama nie wiem…
– Zaufaj mi. Pomogą ci.
– Nie uważam, by zażywanie leków niewiadomego pochodzenia…
– Dobrze, dobrze. Chcesz mieć dziecko czy nie?
Zrobiło jej się przykro.
– Przecież wiesz, że tak.
– Więc połknij te cholerne tabletki!
Jane usłuchała, popiła piwem i wzdrygnęła się; nie znosiła piwa. Znowu stanęła okoniem, gdy Jodie wyprowadziła ją z toalety i zimny powiew powietrza uświadomił jej, że nie ma na sobie bielizny.
– Nie mogę.
– Słuchaj, to nic takiego. Chłopcy już upili Cala. Wyniosą się zaraz po twoim przyjściu. Jedyne, co masz robić, to trzymać buzię na kłódkę i się nim zająć. Ledwie się obejrzysz, a już będzie po wszystkim.
– To nie takie proste…
– Sama zobaczysz.
Jane poczuła na sobie wzrok mężczyzn. W pierwszej chwili wydawało jej się, że coś jest nie tak, że ciągnie za sobą rolkę papieru toaletowego albo coś podobnego, ale zaraz zrozumiała, że patrzą na nią nie krytycznie, ale z pożądaniem, i jej przerażenie wzrosło.
Jodie zaprowadziła ją do ciemnowłosego potwora bez szyi. Siedział za barem. Miał czarne krzaczaste brwi, zrośnięte nad nosem. Wyglądały jak gigantyczna gąsienica.
– Oto ona, Junior. I nie waż się powiedzieć, że na Jodie Pulanski nie można polegać.
Potwór otaksował Jane wzrokiem i uśmiechnął się.
– Dobrze się spisałaś, Jodie. Ma klasę. Jak masz na imię, kochanie?
Jane była tak przerażona, że nie mogła myśleć. Dlaczego się na to nie przygotowała? Nagle zobaczyła neonowy napis, jedyny, który była w stanie przeczytać bez okularów. -Bud.
– Nazywasz się Bud?
– Tak. – Zaniosła się kaszlem, grając na zwłokę. Przez całe dorosłe życie poszukiwała prawdy, kłamstwo przychodziło jej z trudem. – Bud. Rose Bud [1].
Jodie tylko przewróciła oczami.
– Brzmi raczej jak striptizerka – skomentował Junior.
Jane posłała mu nerwowe spojrzenie.
– To nazwisko rodowe. Budowie przypłynęli do Ameryki na „Mayflower".
– Coś takiego.
Zmyślała dalej, chcąc być bardziej przekonująca, ale ze zdenerwowania nie mogła się skupić.
– Walczyli we wszystkich amerykańskich wojnach, we wszystkich ważnych bitwach: Lexington, Gettysburg… Jedna z moich przodkiń pomagała przy organizacji pierwszej kolei.
– Coś takiego. Mój wujek pracował na kolei w Santa Fe. – Przechylił głowę i zapytał z nagłą podejrzliwością: – A tak właściwie ile masz lat?
– Dwadzieścia sześć – Jodie nie dopuściła jej do głosu. Jane spojrzała na nią ze zdumieniem.
– Wygląda na więcej – stwierdził Junior.
– Ale ma tyle.
– Muszę ci to przyznać, Jodie: w niczym nie przypomina Kelly. Może to mu dobrze zrobi. Mam tylko nadzieję, że nie przerazi go fakt, że jest taka stara.
Stara! W jakim świecie oni żyją, uważając kobietę pod trzydziestkę za starą! Gdyby się dowiedział, że naprawdę ma trzydzieści cztery lata, uznałby ją za antyk.
Junior ściągnął pas oliwkowego prochowca.
– Chodź, mała. Spadamy stąd. Pojedziesz za mną swoim samochodem.
Ruszył do drzwi, ale nagle zatrzymał się tak niespodziewanie, że mało brakowało, a wpadłaby na niego.
– Jezu, na śmierć zapomniałem. Wille chciał, żebyś to włożyła. Wsadził rękę do kieszeni. Znieruchomiała, gdy zobaczyła, co z niej wyjął.
– O, nie. Nie uważam, by…
– Dalej, dziecino. Za to ci płacimy.
Udekorował jej szyję wielką różową kokardą. Z niesmakiem dotknęła końców satynowej wstążki.
– Wolałabym to zdjąć.
– Nie ma mowy, Różyczko. – Poprawił kokardę. – Jesteś prezentem urodzinowym od chłopaków.
Melvin Thompson, Willie Jarrell i Chris Plummer, obrońcy Gwiazd, obserwowali, jak Cal Bonner celuje. W jego przestronnym, choć skąpo umeblowanym apartamencie zaimprowizowali pole golfowe. Cal i Wille kończyli mecz. Stawka wynosiła sto dolarów za dołek. Bomber prowadził czterema setkami.
– Kogo wolałbyś przelecieć? – zapytał Willie Chrisa, gdy Cal celował do kubka z Dunkin Donuts, czyli symbolicznego piątego dołka. – Żonę Ala Bundy'ego ze Świata według Bundy eh czy żonę Michaela Landona z Domku na prerii?
– Pewnie, że żonę Ala Bundy'ego. – Chris uwielbiał Świat według Bundy eh.
– Ja też. Cholera, niezła jest.
Willie szykował się do następnego uderzenia, a Cal odsunął się na bok.
– Podobno ona i Al naprawdę mają romans.
– Coś ty? Słyszałeś, Cal?
Bonner napił się whisky i ze spokojem obserwował, jak Willie mija dołek z prawej strony.
– Nawet nie wiem, o czym rozmawiacie.
– Żona Ala Bundy' ego ze Świata według Bundych i żona Michaela Landona z Domku na prerii – wyjaśnił Melvin. – Gdybyś miał okazję wyp… -W ostatniej chwili ugryzł się w język. – Gdybyś mógł bzyknąć jedną z nich, którą byś wybrał?
Gracze, jak zwykle, założyli się, który z nich wytrzyma najdłużej, nie wypowiadając ulubionego przekleństwa. Cal nie uczestniczył w zakładzie, bo stwierdził, że nie zrezygnuje z wolności słowa, co wcale ich nie martwiło. Znając go przypuszczali, że zawsze by wygrywał.
– Musiałbym się zastanowić. – Cal opróżnił szklankę i sięgnął po kij, gdy Willie wbił kolejną piłkę. Zmierzył wzrokiem odległość od następnego dołka, czyli kubełka z KFC. Ilekroć grał w cokolwiek, nawet w golfa na pijackiej imprezie, musiał wygrywać. Właśnie ta determinacja sprowadziła go z Salvation w Karolinie Północnej na Uniwersytet Chicago. Dzięki niemu uniwersytecka drużyna wygrywała mistrzostwa kraju, dopóki nie przeszedł do zawodowej ligi NFL, gdzie okazał się jednym z najlepszych napastników w historii amerykańskiego futbolu.
Chris dokończył piwo.
– Pytanie dla ciebie. Wolałbyś laskę z Pięknej i bestii czy Pocahontas?
– Pocahontas – zdecydował Melvin.
– Oczywiście – włączył się Willie.
– A wiecie, kogo ja bym najchętniej wyp… to znaczy bzyknął? – oznajmił Chris. – Brendę Starr. Kurczę, ale z niej babka.
Cal nie mógł powstrzymać uśmiechu. Uwielbia ich. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu ochraniają na boisku jego tyłek. Ostatnimi czasy dawał im się ostro we znaki. Wiedział, że nie przypadło im to do gustu, ale w tym roku drużyna miała szanse walczyć o Wielki Puchar, trofeum, na którym bardzo mu zależało.
Był to najgorszy rok jego życia. Gabriel, jego brat, stracił żonę i dziecko w wypadku samochodowym. Cal bardzo kochał i Cherry, i Jamiego. Od wypadku nie był w stanie wykrzesać z siebie entuzjazmu do niczego innego oprócz gry w piłkę.
Strzelił. Piłeczka zatrzymała się tuż koło kubełka.
Melvin zerknął na zegarek i dolał Calowi bardzo starej i bardzo drogiej whisky. W przeciwieństwie do kolegów z drużyny, Bonner upijał się rzadko, ale dzisiaj są jego urodziny, ma depresję – czy to nie wystarczające powody, by pozwolić sobie na wyjątek od reguły? Niestety, miał żelazny żołądek, więc niełatwo było zrealizować plan.
Uśmiechnął się na wspomnienie ostatnich urodzin. Kelly, z którą się wtedy spotykał, zaplanowała dla niego przyjęcie-niespodziankę, ale była na tyle kiepską organizatorką, że przyszedł przed gośćmi. Właściwie powinien bardziej za nią tęsknić, ale jedynym uczuciem, które się w nim budziło na myśl o Kelly był wstyd, że rzuciła go dla dwudziestotrzyletniego gitarzysty, który zaproponował jej małżeństwo. Mimo wszystko miał nadzieję, że jest szczęśliwa. Miła z niej dziewczyna, chociaż doprowadzała go do szału.
Często wrzeszczał, już taki miał charakter. Nie miał przy tym nic złego na myśli, po prostu w ten sposób komunikował się z otoczeniem. Kelly jednak zalewała się łzami, ilekroć na nią nakrzyczał, zamiast mu się postawić. Dlatego między innymi czuł się wobec niej jak damski bokser, więc nigdy nie mógł zachowywać się swobodnie.
Zawsze miał ten problem. Pociągały go kobiety łagodne, troskliwe. Tylko że takie były zazwyczaj miękkie i tchórzliwe i pozwalały mu się zdominować.
Kobiety bardziej agresywne i pewne siebie okazywały się poszukiwaczkami złota. Nie żeby miał im za złe, że zależy im na forsie, o ile szczerze się do tego przyznają.
Phoebe Calebow, właścicielka drużyny i jego kandydatka na najwspanialszą kobietę wszechczasów, jeżeli, ma się rozumieć, akurat się go nie czepiała, twierdziła, że nie miałby tylu kłopotów z kobietami, gdyby przestał umawiać się wyłącznie z młodziutkimi dziewczętami. Tylko że Phoebe nie rozumie jednego: futbol to gra młodych. On jest młody, do cholery! A skoro może przebierać w kobietach, niby dlaczego miałby wziąć podstarzałą trzydziestolatkę nie pierwszej świeżości, jeśli może mieć młodziutkie, śliczne stworzonko? Nawet w myślach nie przyznawał, że lata młodości ma już za sobą, szczególnie teraz, gdy czuje na karku gorący oddech Kevina Tuckera. Przysiągł sobie, że prędzej go piekło pochłonie, niż odda temu zarozumiałemu gnojkowi swoją pozycję.
Dopił whisky do dna i poczuł przyjemny szum w głowie, znak, że powoli zbliża się do miejsca, w którym chciał się znaleźć, do miejsca, w którym zapomni o śmierci dwóch bliskich mu osób, o Kevinie Tuckerze, o tym, że się starzeje, o tym wreszcie, że wieki minęły, odkąd ostatnio miał ochotę iść do łóżka z jedną z młodziutkich dziewczątek, z którymi się spotykał. Nagle dotarło do niego, że Chris zerknął na zegarek po raz trzeci w ciągu kwadransa.
– Spieszysz się gdzieś, Chris?
– Co? Eee, nie. – Wymienili znaczące spojrzenia z Melvinem. – Niee, byłem po prostu ciekaw, która jest godzina.
– O trzy minuty późniejsza niż wtedy, kiedy ostatnio sprawdzałeś. – Sięgnął po swój kij i skierował się do jadalni, przestronnej, z kryształowym żyrandolem, ale bez mebli. Po co mu graty? Lubił przestrzeń, a nie planował wydawania żadnych kolacji. Kiedy chciał zabawić gości, wynajmował samolot i leciał do Scottsdale.
Był przeciwnikiem gromadzenia zbędnych rzeczy. Jeśli zbyt długo mieszkał w jednym miejscu, ogarniał go niepokój; im mniej posiadał, tym łatwiejsza była przeprowadzka. Jest doskonałym graczem właśnie dlatego, że w jego życiu nie istnieją zbędne graty. Nie ma stałego domu, kobiety, niczego, co sprawiłoby, że poczułby się stary i zużyty. Niczego, co sprawiłoby, że złagodnieje, straci pazur.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Willie gwałtownie podniósł głowę.
– To pewnie pizza, którą zamówiłem.
Wszyscy trzej rzucili się do drzwi.
Cal obserwował ich z rozbawieniem. Przez cały wieczór dziwnie się zachowywali. Zaraz się dowie, dlaczego.
Jane stała w przedpokoju luksusowego apartamentu Cala Bonnera. Różowa kokarda na szyi sprawiała, że czuła się jak prezent dostarczony pocztą kurierską.
Serce biło jej tak szybko, że podejrzewała, iż mężczyźni widzą pulsujące poły żakietu. Kręciło jej się w głowie, co, jak podejrzewała, zawdzięczała pigułkom Jodie.
Junior o brwiach jak gąsienica pomógł jej zdjąć płaszcz i pospiesznie przedstawił ją szeptem pozostałym. Na pierwszy rzut oka było widać, że to piłkarze. Chris był biały, łysiał i miał najpotężniejszy kark, jaki kiedykolwiek widziała u człowieka. Melvin był czarny i nosił okulary w drucianych oprawkach. Nadawały mu wygląd naukowca, kłócący się z potężnym korpusem. Wille był koloru kawy z mlekiem i miał uwodzicielskie oczy.
Junior zakończył prezentację i z dumą wskazał ją kciukiem.
– Jodie świetnie się spisała, nie? Mówiłem wam, że jej się uda.
Otaksowali ją wzrokiem. Willie skinął głową.
– Dziewczyna z klasą, ale ile ma lat?
– Dwadzieścia pięć – oznajmił Junior, tym samym odmładzając ją o kolejny rok.
– Niezłe nogi. – Chris obszedł ją dookoła. -1 świetny tyłek. – Uszczypnął ją w pośladek.
Obróciła się na pięcie i z całej siły kopnęła go w łydkę.
– Hej!
Zbyt późno uświadomiła sobie, że popełniła błąd. Kobieta tej profesji nie może tak gwałtownie reagować na zaczepki obcych mężczyzn. Szybko odzyskała panowanie nad sobą i obrzuciła go wyniosłym spojrzeniem najdroższej callgirl:
– Nie ma nic za darmo. Jeśli interesuje pana towar, proszę złożyć zamówienie.
Wcale się nie obrazili. Parsknęli śmiechem, a Willie z zadowoleniem pokiwał głową.
– Idealna! Akurat tego mu trzeba.
– Jutro będzie w siódmym niebie – zachichotał Melvin.
– Chodźcie, chłopaki. Zabawa się zaczyna.
Junior popchnął ją lekko. Drobiąc niezdarnie na karykaturalnie wysokich obcasach, szła po kamiennej posadzce, a mężczyźni zaintonowali Happy Birthday.
Zaschło jej w ustach ze strachu, jeszcze zanim doszła do końca korytarza. Kolejny krok i oto jej stopy zanurzyły siew puszystym białym dywanie. Podniosła głowę, zobaczyła Cala Bonnera i zastygła w bezruchu. Nawet przez narkotyczną mgiełkę jedno uświadomiła sobie z całą wyrazistością: telewizor kłamał.
Stał na tle przeszklonej ściany, tak że za nim była tylko ciemna listopadowa noc. W telewizji widziała przystojnego wiejskiego prostaka o świetnym wyglądzie i fatalnej gramatyce, ale ten mężczyzna nie ma w sobie nic z wiejskiego głupka. To wojownik.
Przechylił głowę na bok i obrzucił ją badawczym spojrzeniem. Miał zimne, ponure oczy. Gdy w nie patrzyła, na myśl przychodziły jej okropne rzeczy.
Oczy tak szare, że prawie srebrne. Oczy bez litości.
Gęste brązowe włosy, krótko, praktycznie ostrzyżone, a jednak zdradzające tendencję do kręcenia się.
Mięśnie i siła. Bestia.
Brutalne, barbarzyńskie kości policzkowe, podbródek znamionujący bezwzględność. Żadnej miękkości. Ani śladu cieplejszych uczuć. To zdobywca, stworzony by walczyć.
Przeszył ją dreszcz. Nie musiała pytać, by wiedzieć, że rozprawi się brutalnie z każdym, kogo uzna za wroga. Dobrze, że nie jest jego wrogiem, uspokajała się. Nigdy się nie dowie, jakie ma plany wobec niego. Zresztą zdobywcy i wojownicy nie zawracają sobie głowy takimi drobiazgami jak potomstwo z nieprawego łoża. Dzieci to naturalny skutek rabunków i gwałtów i nie zasługują na uwagę.
Silne męskie ręce pchnęły ją w stronę tego, którego wybrała na ojca swojego dziecka.
– Oto prezent dla ciebie, Cal.
– Od nas.
– Wszystkiego najlepszego, stary. Postaraliśmy się o najlepszy towar na rynku.
Jeszcze jeden ruch i wpadła na muskularną klatkę piersiową. Przed upadkiem powstrzymało ją silne ramię. Poczuła zapach whisky. Chciała się odsunąć, jednak on nie miał zamiaru jej puścić, więc została na miejscu.
Przerażała ją własna bezsilność. Przewyższał ją niemal o głowę. Na jego silnym, umięśnionym ciele nie było nawet grama tłuszczu. Postanowiła się nie wyrywać, choć przyszło jej to z trudem. Wiedziała, że gotów ją zmiażdżyć, gdy wyczuje jej słabość.
Nagle przez głowę przemknęła jej wizja tego ciała na niej, ale szybko odepchnęła ją od siebie. Jeśli będzie o tym myślała, ucieknie gdzie pieprz rośnie.
Przesunął dłoń wzdłuż jej ramienia.
– Proszę, proszę. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek dostał podobny prezent. Chłopaki, macie więcej pomysłów niż kundel pcheł.
Ledwie usłyszała przeciągły, niski głos z południowym akcentem, odzyskała panowanie nad sobą. Może i ma ciało wojownika, ale to tylko piłkarz, na dodatek niezbyt bystry. Przekonanie o własnej wyższości intelektualnej dało jej tyle pewności siebie, że śmiało spojrzała w jasne oczy.
– Wszystkiego najlepszego, panie Bonner. – Chciała, by zabrzmiało to uwodzicielsko, ale wypadło zwięźle i rzeczowo, jakby witała spóźnionego studenta.
– To jest Cal – oznajmił Junior. – Zdrobnienie od Calvin, ale lepiej tak na niego nie mów, bo strasznie go to wkurza, a wkurzanie Bombera to nie jest dobry pomysł. Cal, to Róża. Eee… Różyczka.
Uniósł brew.
– Chłopaki, przyprowadziliście striptizerkę?
– Też tak myślałem na początku, ale nie. To dziwka. Przez jego twarz przemknął grymas niesmaku.
– Cóż… Dzięki, żeście o mnie pomyśleli, ale nie skorzystam.
– Nie możesz! – oburzył się Junior. – Wiemy, co sądzisz o dziwkach, ale Różyczka to nie zwykła panienka z ulicy. Kurczę, nie. To dziwka z klasą. Jej przodkowie przypłynęli na „Mayflower" czy coś takiego. No, Różyczko, powiedz mu.
Do tego stopnia pochłonęło ją analizowanie faktu, że o niej, doktor Jane Darlington, mówi się „dziwka", że dopiero po chwili zdobyła się na odpowiedź:
– Jeden z Budów służył u Milesa Standisha. Chris zerknął na Melvina.
– Znam go. Chyba grał dla Niedźwiedzi w latach osiemdziesiątych? Melvin parsknął śmiechem.
– Do licha, Chris, niczego cię nie nauczyli w college'u?
– Grałem w piłkę, nie miałem czasu na bzdury. A teraz najważniejsze są urodziny Bombera. Chłopaki,, kupiliśmy mu najlepszy możliwy prezent, a on odmawia!
– Pewnie jest za stara! – stwierdził Willie. – Mówiłem, że trzeba było znaleźć młodszą, ale upieraliście się, że nie może być podobna do Kelly. Ma tylko dwadzieścia cztery lata, Cal, słowo.
No i odmłodzili ją o kolejny rok.
– Nie możesz zrezygnować. – Chris naburmuszył się jak dziecko. – To twój prezent urodzinowy. Musisz ją… eee, bzyknąć.
Czuła, że się rumieni, ale nie chciała, by to zauważyli, więc obróciła się na pięcie, udając, że z zainteresowaniem ogląda salon. Wszystko w nim było drogie, ale nieciekawe: wieża stereo, szara kanapa, duży telewizor, biały dywan. Na podłodze poniewierały się plastikowy kubek, kubełek z KFC, puste opakowanie po płatkach śniadaniowych. Nie dość, że głupi, to bałaganiarz. Na szczęście nie jest to cecha dziedziczna, więc jej nie obchodzi.
Przerzucił kij golfowy z jednej ręki do drugiej.
– Wiecie co, chłopaki? Ludzie w kółko wymieniają prezenty. Może wymienię ją na porządny obiad?
Nie może tego zrobić! Nie znajdzie równie idealnego kandydata na ojca.
– Cholera, Bomber, ona jest droższa niż najlepszy obiad!
Zaintrygowało ją, ile kosztuje. Junior już wcześniej dał jej zwitek banknotów, które schowała nie licząc. Jutro z samego rana wpłaci wszystko na cel dobroczynny.
Opróżnił szklankę.
– Doceniam wasze starania, ale dzisiaj nie mam ochoty na dziwkę.
Wpadła w złość. Jak śmie tak o niej mówić! Czasami zawodziły ją uczucia, ale nie umysł, i teraz zdrowy rozsądek podpowiadał, że musi coś zrobić. Nie może tak łatwo zrezygnować. Jest doskonały. Musi go przekonać, że warto spróbować. Owszem, fizycznie jest przerażający i pewnie nie będzie delikatnym kochankiem, ale kilka minut szarpaniny to nic strasznego. Zresztą czy nie wybrała go właśnie dlatego, że stanowił jej przeciwieństwo pod każdym względem?
– No, dalej, Bomber – zachęcał Willie. – Jest niezła. Staje mi od samego patrzenia na nią.
– Więc ją weź. – Bonner skinął głową w stronę korytarza. – Wiesz, gdzie jest sypialnia.
– Nie!
Wszyscy patrzyli na nią.
Powtarzała sobie, że to tylko głupi piłkarz. Tabletki dodawały jej odwagi. Musi go przechytrzyć i tyle.
Nie jestem zabawką, którą można przekazywać z rąk do rąk. Pracuję na zlecenie imienne, w tym wypadku dla pana Bonnera. – Unikając jego wzroku, skupiła się na pozostałych. – Panowie, zostawcie nas samych.
– Dobry pomysł – stwierdził Melvin. – Chodźcie, chłopaki.
Nie musiał ich długo namawiać. Rzucili się do drzwi zaskakująco szybko, biorąc pod uwagę ich potężną budowę. Melvin odwrócił się w progu.
– Różyczko, nie zawiedź nas. Masz zrobić wszystko, czego zechce, jasne? Wszystko.
Przełknęła ślinę i skinęła głową. Chwilę później drzwi zamknęły się głośno.
Ona i mężczyzna zwany Bomberem zostali sami.