Tego wieczoru Lynn zachwalała Jane, jakby była ukochaną córką na wydaniu. Rozwodziła się nad jej zaletami, aż Jim otwierał usta ze zdumienia, a potem zostawiła ich samych w salonie, żeby wyjaśnili sobie wszelkie nieporozumienia.
Jane krajało się serce, gdy widziała podobieństwo ojca i syna. Najchętniej usiadłaby koło Jima na kanapie i wtuliła się w jego szerokie ramiona, jakże podobne do ramion Cala. Nie zrobiła tego jednak, tylko głęboko zaczerpnęła tchu i opowiedziała o wszystkim.
– Nie napisałam tego artykułu – zapewniła. – Ale to w dużej mierze prawda.
Spodziewała się krytycyzmu.
– Cóż, Ethan pewnie miałby co nieco do powiedzenia na temat wyroków bożych – stwierdził Jim.
Zaskoczył ją.
– Nie myślałam o tym.
– Kochasz Cala, prawda?
– Całym sercem. – Opuściła wzrok. – Ale to nie znaczy, że zgodzę się być nieistotnym dodatkiem do jego życia.
– Przykro mi, że wam się nie układa. On sam chyba nie ma na to wpływu. Mężczyźni w naszej rodzinie są bardzo uparci. – Poruszył się niespokojnie. – Chyba i ja mam nieczyste sumienie.
– Tak?
– Dzisiaj dzwoniłem do Sherry Vogler.
– Dzwoniłeś do mojej lekarki?
– Wiedziałem, że się nie uspokoję, dopóki nie upewnię się, że wszystko w porządku. Powiedziała, że jesteś zdrowa jak rydz, nie udało mi się jednak wydusić z niej, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Powiedziała, że skoro ty możesz poczekać, mogę i ja. – Popatrzył na nią ze skruchą. – Nie powinienem był rozmawiać z nią za twoimi plecami, ale nie chcę, żeby coś ci się stało. Gniewasz się?
Pomyślała o Cherry i Jamiem, i o swoim ojcu, któremu chyba nigdy na niej nie zależało, i zanim się obejrzała, uśmiechała się od ucha do ucha.
– Nie, nie gniewam się. Dzięki. Pokręcił głową.
– Miła z ciebie kobieta, Janie Bonner. Starucha się nie pomyliła co do ciebie.
– Wszystko słyszę! – wrzasnęła starucha z sąsiedniego pokoju.
Później, podczas bezsennej nocy na wąskim łóżku, Jane uśmiechnęła się na wspomnienie świętego oburzenia Annie. Nie było jej jednak do śmiechu, gdy myślała o tych, których utraci, gdy stąd wyjedzie: Jima, Lynn i Annie, góry, które z dnia na dzień stawały jej się bliższe, i Cala. Tylko jak można utracić coś, czego się nigdy nie miało?
Najchętniej wtuliłaby twarz w poduszkę i szlochała na cały głos, ale tylko rąbnęła w kołdrę pięścią, wyobrażając sobie, że to Cal… Gniew minął. Leżała na wznak, wpatrzona w sufit. Właściwie co ona tu robi? Czyżby podświadomie czekała, aż mąż mieni zdanie i zrozumie, że ją kocha? Dzisiejszy dzień udowodnił, że nigdy do tego nie dojdzie.
Przypomniała sobie okropną, upokarzającą chwilę, gdy po południu krzyknął, że rozwodu nie będzie. Słowa, które tak bardzo chciała usłyszeć, ale wypowiedziane w złości.
Musi spojrzeć prawdzie w oczy. Może rzeczywiście zmienił zdanie, ale zrobił to przede wszystkim z poczucia obowiązku, nie z miłości. Nie odwzajemni jej uczucia. Musi się z tym pogodzić i zacząć nowe życie. Najwyższy czas opuścić Heartache Mountain.
Wiatr się wzmagał, w pokoiku było coraz zimniej. Choć miała ciepłą kołdrę, chłód zdawał się przenikać do kości. Skuliła się w kłębek. Musi stąd wyjechać. Do końca życia będzie wdzięczna za dwa tygodnie na Heartache Mountain, ale czas wyjść z kryjówki i wziąć się do pracy.
Nieszczęśliwa, usnęła w końcu, po to tylko, by zaraz obudził ją łoskot pioruna i mokra, zimna dłoń na ustach. Nabrała tchu, by wrzasnąć, ale dłoń skutecznie kneblowała jej usta, a znajomy, niski głos szepnął jej do ucha:
– Cicho… to ja.
Natychmiast otworzyła oczy. Pochylała się nad nią ciemna postać. Wiatr i deszcz wpadały przez szeroko otwarte okno. Intruz puścił ją i zamknął okno, gdy małym domkiem wstrząsnął grzmot.
Ciągle przerażona, usiadła z trudem.
– Wynoś się!
– Cicho, bo zbudzisz Medeę i jej służkę.
– Nie waż się powiedzieć na nie złego słowa.
– Zjadłyby własne dzieci na kolację.
To okropne. Dlaczego po prostu nie zostawi jej w spokoju?
– Co tu robisz?
Wziął się pod boki i łypnął na nią gniewnie.
– Chciałem cię porwać, ale na dworze jest zimno i mokro, więc musimy poczekać.
Przysiadł na fotelu przy starej maszynie do szycia. W jego włosach i na kurtce lśniły krople deszczu. Przy świetle błyskawicy dostrzegła, że nadal jest nieogolony i mizerny, jak po południu.
– Chciałeś mnie porwać?
– Nie myślisz chyba, że pozwolę ci tu zostać z tymi wariatkami?
– Nie powinno cię obchodzić, co robię.
Puścił te słowa mimo uszu.
– Musiałem z tobą porozmawiać bez tych wampirzyc. Po pierwsze, przez pewien czas musisz się trzymać z daleka od miasteczka. Kręcą się tam reporterzy zwabieni artykułem.
Ach, więc dlatego przyszedł. Nie żeby wyznać miłość do grobowej deski, tylko żeby ostrzec przed dziennikarzami. Z trudem ukryła rozczarowanie.
– Cholerni krwiopijcy – burknął.
Usiadła wygodniej i spojrzała mu prosto w oczy:
– Nie mścij się na Jodie.
– Nie ma mowy.
– Mówię poważnie.
Kolejna błyskawica ukazała twardy błysk w jego oczach.
– Wiesz dobrze, że to ona zawiadomiła gazetę.
– Już po wszystkim, nie zrobi nic więcej, więc po co? – Podciągnęła kołdrę pod brodę. – To tak, jakbyś rozdusił mrówkę. Jest żałosna. Daj jej spokój.
– Nie leży w moim charakterze pokorne przyjmowanie ciosów i nadstawianie drugiego policzka.
Zesztywniała.
– Wiem.
– No dobrze – westchnął – dam j ej spokój. Pewnie i tak nie mamy powodów do zmartwienia. Wieczorem Kevin zwołał konferencję prasową i zapowiedział następną dla nowych grup dziennikarzy. Wyobraź sobie, że doskonale sobie z tym poradził.
– Kevin?
– Twój rycerz bez skazy. – Nie umknął jej sarkazm w jego głosie. -Wpadłem do klubu na piwo i zastałem go w otoczeniu pismaków. Powiedział im, że artykuł mówi prawdę.
– Co?
– Ale tylko do pewnego stopnia. Powiedział, że przed tamtym wieczorem spotykaliśmy się już od kilku miesięcy. Urodzinowy prezent był, według niego, twoim pomysłem. O ile mnie pamięć nie myli, mówił coś o kryzysie wieku średniego i konieczności szukania nowych podniet. Muszę przyznać, że dzieciak doskonale sobie radził. Kiedy skończył, nawet ja byłem święcie przekonany, że było tak, jak opowiedział.
– Mówiłam, że jest kochany.
– Ach tak? Więc wiedz, że twój kochany Kevin dał także jasno do zrozumienia, że zaczęliśmy się spotykać tylko dlatego, że on cię rzucił. Tak się tym przejęłaś, że zaraz poderwałaś nagrodę pocieszenia, czyli mnie.
– A to świnia.
– Z ust mi to wyjęłaś.
W rzeczywistości wcale nie był na niego zły. Wstał i odsunął krzesło. Jane znieruchomiała, gdy przysiadł na skraju łóżka.
– Skarbie, posłuchaj. Wiesz, że mi przykro, prawda? – Położył jej dłoń na ramieniu. – Powinienem był zadzwonić do Briana, gdy tylko zmieniły się moje uczucia wobec ciebie, ale chyba nie byłem na to przygotowany. Poradzimy sobie. Musimy tylko zostać sami.
Łamał jej serce.
– Nie ma z czym.
– Po pierwsze, jesteśmy małżeństwem i spodziewamy się dziecka. Bądź rozsądna, Jane. Potrzebujemy trochę czasu.
Nie, nie ulegnie słabości, która namawiają by mu zaufała. Nie będzie kolejną słabiutką kobietką ogłupioną uczuciem.
– Mój dom jest w Chicago.
– Nie mów tak. -1 znowu w jego głosie zabrzmiały nuty gniewu. – Po drugiej stronie tej góry czeka na ciebie prawdziwy dom.
– To twój dom, nie mój.
– Nieprawda.
Pukanie do drzwi zaskoczyło ich oboje. Cal zerwał się z posłania.
– Jane? – zapytała spokojnie Lynn. – Jane, coś słyszałam. Czy wszystko w porządku?
– Tak.
– Słyszałam dwa głosy. Czyżby był u ciebie mężczyzna?
– Tak.
– Dlaczego jej powiedziałaś? – syknął Cal.
– Chcesz go? – dopytywała się Lynn. Jane pogrążała się w rozpaczy. -Nie.
Długa chwila milczenia.
– A więc dobrze. Chodź do mojego pokoju, będziesz spała ze mną. Jane odrzuciła kołdrę. Cal złapał ją za rękę.
– Nie rób tego, Jane. Musimy porozmawiać.
– Był na to czas. Jutro wracam do Chicago.
– Nie możesz! Dużo ostatnio myślałem i mam ci wiele do powiedzenia.
– Powiedz komuś, kogo to interesuje. – Wyrwała mu się i wyszła.
Jane chce uciec. Nie może do tego dopuścić, ani teraz, ani za milion lat. Przecież ją kocha!
Dowiedział się od ojca, że kobiety z Heartache Mountain wstają wcześnie, więc skoro świt zjawił się na szczycie. Nie zmrużył oka, odkąd nocne spotkanie z Jane zakończyło się fiaskiem. Teraz, gdy było za późno, zdał sobie sprawę, że był to błąd.
Trzeba było jej powiedzieć, że ją kocha, ledwie wszedł do małego pokoiku, póki kneblował jej usta. On tymczasem paplał o porwaniu i o dziennikarzach, krążył dookoła, zamiast przejść do sedna sprawy, do jedynej kwestii, która ma jakiekolwiek znaczenie. Może to dlatego, że było mu wstyd: tak dużo czasu musiało upłynąć, zanim przejrzał na oczy.
Stało się to wczoraj po południu, gdy jak błyskawica mknął w dół; tuż po tym, jak publicznie zrobił z siebie idiotę wrzeszcząc, że się nie rozwiedzie. Jej mina – wyraz najwyższej pogardy – była jak cios w serce. Zależało mu, by miała o nim dobre zdanie, było to dla niego ważniejsze niż opinie dziennikarzy z działu sportowego. Jane jest dla niego wszystkim.
Teraz już wiedział, że ta miłość nie jest niczym nowym. Nowa była tylko wiedza, że ją kocha. Patrząc wstecz, doszedł do wniosku, że zakochał się w niej chyba tamtego dnia w ogródku Annie, gdy się pokłócili; wtedy, gdy się dowiedział, ile naprawdę ma lat.
Nie dopuści do rozwodu. Myśl o końcu kariery go przerażała, ale nawet w połowie nie tak bardzo, jak perspektywa utraty Jane. Zmusi ją, by go wysłuchała, najpierw jednak zadba, by mu nie uciekła.
Drzwi małego domku były zaryglowane – pomyśleć, że sam zainstalował zasuwę dwa tygodnie temu! Wątpliwe, by go wpuściły, uznał, więc kopnął w drzwi z całej siły i wkroczył do kuchni.
Jane stała przy zlewie w koszulce z Prosiaczkiem, ze zwichrzonymi włosami i buzią szeroko otwartą ze zdumienia. Na jego widok szybko zamrugała oczami.
Przed chwilą, w salonie, dostrzegł swoje własne odbicie, więc nie zdziwiła go jej reakcja; nie ogolony, o czerwonych oczach, w złym humorze, wyglądał jak najgorszy bandyta po tej stronie Gór Skalistych. I dobrze, jeśli o niego chodzi. Niech wiedzą od samego początku, że z nim nie ma żartów.
Annie siedziała przy stole we flanelowej koszuli na piżamie z różowej satyny. Nie umalowała się jeszcze i wyglądała na całe osiemdziesiąt lat. Na jego widok zaczęła gniewnie fukać i mruczeć, ale Cal ją uprzedził i zabrał strzelbę z jej miejsca w kąciku.
– Szanowne panie, jesteście rozbrojone. Nie możecie stąd wyjść bez mojego pozwolenia.
Zabrał strzelbę i wyszedł na werandę, gdzie oparł wiekową dubeltówkę o ścianę i rozsiadł się w starym bujanym fotelu. Oparł nogi na czerwonej przenośnej lodówce, którą ze sobą przytaszczył. Było tam sześć puszek piwa, paczka kiełbasy, batoniki czekoladowe i bochenek chleba. Niech nie liczą, że wezmą go głodem. Oparł się wygodnie i zamknął oczy. Nikt mu nie stanie na drodze do szczęścia, nawet jego najbliżsi.
Ethan pojawił się koło jedenastej. Cal słyszał niewyraźnie odgłosy ze środka: stłumione rozmowy, szum wody, kaszel Annie. Przynajmniej teraz tyle nie pali; matka i Jane nie pozwalały jej na to.
Ethan zatrzymał się przy najniższym schodku. Jak z niesmakiem zauważył Cal, znowu wyprasował podkoszulek.
– Co tu się dzieje, Cal? I dlaczego twój dżip blokuje drogę? – Wszedł na werandę. – Myślałem, że cię nie wpuszczają do domu.
– Bo tak jest. Oddawaj kluczyki, jeśli chcesz do nich wejść.
– Moje kluczyki? – Zerknął na strzelbę przy ścianie.
– Jane się wydaje, że dzisiaj wyjedzie, ale nie może wyruszyć swoim wrakiem, bo mój dżip tarasuje szosę. Będzie się pewnie starała namówić ciebie, żebyś ją zawiózł. Usuwam pokusę z twojej drogi i tyle.
– Przecież nie zrobiłbym ci tego. Wiesz, że wyglądasz jak złoczyńca z listów gończych?
– Może nie zechcesz dać jej kluczyków, ale pani profesor jest prawie taka sprytna jak sam Pan Bóg. Na pewno coś wymyśli.
– Czy ty aby troszkę nie przesadzasz?
– Nie znasz jej, a ja tak. Kluczyki.
Ethan bardzo niechętnie rozstał się z kluczykami do samochodu.
– Nie przyszło ci do głowy, żeby jej posłać kilka tuzinów czerwonych róż? To działa na większość kobiet.
Cal prychnął pogardliwie i wstał z fotela. Podszedł do połamanych drzwi, wsadził głowę do środka i zawołał:
– Hej, pani profesor, wielebny składa wam wizytę. Wiesz, ten, który cię widział gołą jak oskubany kurczak.
Cofnął się, przytrzymał drzwi Emanowi i wrócił na swoje miejsce na fotelu. Wyjął batonik z przenośnej lodówki. Właściwie jego brak zasad moralnych dorównuje jej inteligencji, stwierdził nagle.
Kevin pojawił się godzinę później. Choć Cal zdawał sobie sprawę, jak wiele mu zawdzięcza, nie tak łatwo pozbyć się starych nawyków. Nachmurzył się.
– Cholera, Bomber, co tu się dzieje? Dlaczego dwa samochody blokują drogę?
Był już zmęczony ciągłym tłumaczeniem.
– Nie wejdziesz do środka, póki mi nie oddasz kluczyków.
W przeciwieństwie do Ethana, dzieciak się nie kłócił. Wzruszył tylko ramionami, oddał mu kluczyki, wsadził głowę do środka i oznajmił:
– Nie strzelajcie, miłe panie, idzie porządny facet.
Cal prychnął tylko, splótł ręce na piersi i zmrużył oczy. Prędzej czy później Jane będzie musiała wyjść i z nim porozmawiać. Zaczeka.
O pierwszej przybył ojciec. Cholera, zjeżdża ich coraz więcej, a nikt nie wychodzi.
Jim skinął w stronę drogi.
– Co to? Parking? Cal wyciągnął rękę:
– Oddawaj kluczyki, jeśli chcesz tam wejść.
– Cal, to się musi skończyć.
– Robię co w mojej mocy.
– Nie możesz jej po prostu powiedzieć, że ją kochasz? r~ Nie da mi dojść do słowa.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. – Jim rzucił mu kluczyki i zniknął w domku.
Cal także miał taką nadzieję, ale za nic nie przyznałby się do wątpliwości, zwłaszcza ojcu.
Jego uczucia wobec Jane były teraz tak oczywiste, że nie mieściło mu się w głowie, iż kiedyś było inaczej. Życie bez niej byłoby puste i jałowe, i nawet sport nie wypełniłby tej próżni. Najchętniej zapominałby, jak odrzucił jej miłość tamtego dnia, gdy odeszła. Nigdy nie dostał równie cennego daru, a odtrącił go jak worek śmieci. Nic dziwnego, że odpłaca mu tą samą monetą.
Wychodził z założenia, że mimo podstępu, którym się posłużyła, by zajść w ciążę, Jane jest staroświecka i jeśli już się zakocha, to na zawsze. Nawet jednak przy tym założeniu nie zasługiwał na nią, skoro nie potrafił docenić daru od losu. Trudno, będzie tu siedział do końca życia, jeśli będzie trzeba.
Popołudnie dłużyło się niemiłosiernie. Z tyłu domu dochodziły dźwięki muzyki, znak, że w najlepsze trwa zaimprowizowany piknik. Po Jane nie było śladu. Dobiegł go zapach mięsa pieczonego na grillu. Kevin przybiegł przed dom po dysk, który ktoś rzucił za daleko. Wygląda na to, że wszyscy bawią się doskonale, tylko nie on. Jest obcy we własnej rodzinie. Tańczą na jego pogrzebie.
Wyprostował się czujnie widząc dwie postacie wśród drzew, po wschodniej stronie domu. W pierwszej chwili pomyślał, że Jane namówiła kogoś, by jej pomógł uciec na piechotę. Już się szykował do sprintu, gdy rozpoznał rodziców.
Zatrzymali się pod wiekowym drzewem, na które się często wspinał jako mały chłopiec. Matka oparła się o pień, ojciec przyciągnął ją do siebie i Cal ani się obejrzał, kiedy całowali się jak dwójka dzieciaków.
Między rodzicami wreszcie się układa. Uśmiechnął się po raz pierwszy od wielu dni. Zaraz jednak spoważniał, gdy zobaczył, gdzie zmierzają ojcowskie dłonie.
Szybko odwrócił fotel w drugą stronę. Pewnych rzeczy wolał nie widzieć.
Przez następnych kilka godzin drzemał z krótkimi przerwami. Ethan i Ke-vin zaglądali do niego co jakiś czas, ale rozmowa się nie kleiła. Ethan mówił coś polityce, Kevin, jak łatwo się domyślić, o piłce. Ojca nigdzie nie było widać, ale Cal wolał nie myśleć, co robią z mamą. Jane nie dawała znaku życia.
Zmierzchało, gdy pojawiła się matka. Była potargana, miała gałązki we włosach i zaczerwienioną szyję.
Na jego widok nachmurzyła się.
– Jesteś głodny? Przynieść ci coś do jedzenia?
– Nie potrzebuję łaski. – Nie mógł się pozbyć wrażenia, że go zdradziła.
– Zaprosiłabym cię do środka, ale Annie się na to nie zgodzi.
– Chciałaś powiedzieć, Jane.
– Skrzywdziłeś ją, Cal. Czego się spodziewasz?
– Że tu do mnie wyjdzie i porozmawiamy.
– Żebyś znowu na nią nawrzeszczał, tak?
Akurat wrzaski ani mu w głowie, ale zanim zdążył jej to powiedzieć, był sam na werandzie. Biorąc pod uwagę, że chciał chronić rodziców przed swoim życiem prywatnym, wpakował się w niezłe tarapaty.
Nadeszła noc. Powoli musiał się pogodzić z tym, że poniósł klęskę. Ukrył twarz w dłoniach. Nie wyjdzie do niego. Jakim cudem tak bardzo wszystko zepsuł?
Drzwi zaskrzypiały cicho. Podniósł głowę i zobaczył ją. Opuścił nogi na ziemię i wyprostował się błyskawicznie. •
Miała na sobie tę samą sukienkę, co tamtego dnia, gdy od niego odeszła: kremową, z dużymi brązowymi guzikami, ale we włosach nie było przepaski; rozsypywały się niesfornie, jak wtedy, gdy byli w łóżku.
Wsunęła ręce do kieszeni.
– Czemu to robisz?
Najchętniej porwałby ją na ręce i zaniósł do lasu, żeby to ona miała suche liście we włosach.
– Nie wyjedziesz stąd, Jane. Najpierw musisz dać nam szansę.
– Mieliśmy niejedną szansę, ale wszystkie zaprzepaściliśmy.
– Ja, nie my. Obiecuję, że nie zmarnuję jeszcze jednej.
Wstał i podszedł do niej. Instynktownie cofnęła się o krok. Zatrzymał się niechętnie. Nie tylko on nie lubi, by go zapędzać w kozi róg.
– Kocham cię, Jane.
Jeśli miał nadzieję, że to wyznanie zwali ją z nóg, był w błędzie. Zamiast radości, posmutniała.
– Nie kochasz mnie, Cal. Nie rozumiesz? Dla ciebie to kolejna gra. Wczoraj zrozumiałeś, że przegrywasz, tylko że ty jesteś urodzonym zwycięzcą i nie godzisz się z porażką. Zwycięzcy nie zawahają się przed niczym, byle zwyciężyć, mówią nawet rzeczy nieprawdziwe.
Gapił się na nią zdruzgotany. Nie wierzy mu! Jak może myśleć, że to gra?
– Mylisz się. Mówię poważnie.
– Może w tej chwili tak ci się wydaje, ale pamiętaj, co się stało po tym, jak zobaczyłeś mnie nago. Gra dobiegła końca, Cal, i przestałeś się mną interesować. Teraz też tak będzie. Gdybym zgodziła się wrócić, straciłbyś zainteresowanie.
– Nie przestałem się tobą interesować, gdy zobaczyłem cię nago! Skąd ci to przyszło do głowy? – Zdał sobie sprawę, że wrzeszczy, i ze zdenerwowania miał ochotę wrzeszczeć jeszcze głośniej. Dlaczego nie może rozmawiać jak każdy normalny człowiek?
Przełknął ślinę, nie zwracając uwagi na strumyki potu na czole.
– Kocham cię, Jane, i nie zmienię tego, tak jak i ty. Pod tym względem jesteśmy podobni. Więc odwołaj swoich aniołów stróżów.
– Moich? Oni strzegą ciebie! – oburzyła się. – Usiłowałam się ich pozbyć, ale nie mają zamiaru się ruszyć. Wbili sobie do głowy, że ich potrzebujesz. Ty! Ethan zasypał mnie łzawymi historyjkami z waszego dzieciństwa, Kevin opisał ze szczegółami każdy punkt, jaki zdobyłeś lub prawie zdobyłeś, lub mogłeś zdobyć, jakby mnie to obchodziło! Twój ojciec ograniczył się od wychwalania twoich zdolności umysłowych, choć akurat tego wolałabym nie słyszeć!
– Matka pewnie mnie nie chwaliła?
– Najpierw opowiadała, z jakim organizacjami dobroczynnymi współpracujesz. Potem wspominała, jak grała z tobą w klasy, ale zaczęła płakać i odeszła, więc nie bardzo wiem, co chciała mi przez to powiedzieć.
– A co powiedziała Annie?
– Że jesteś szatańskim pomiotem i lepiej mi będzie z dala od ciebie.
– Nieprawda.
– No, prawie.
– Jane, kocham cię. Nie odchodź.
Skrzywiła się żałośnie.
– W tej chwili kochasz wyzwanie, które stanowię, ale to za mało, by na tym budować dalsze życie. – Otuliła się ramionami. – Ostatnie tygodnie pozwoliły mi wiele zrozumieć. Nie wiem, dlaczego się łudziłam, że możemy być razem na dłużej. Przecież byłyby to nie kończące się awantury. Ty to uwielbiasz, ale ja potrzebuję kogoś, kto będzie przy mnie, gdy wyzwanie straci już swój urok.
– Na Boga, ty nic nie rozumiesz! – Boże, znowu wrzeszczy. Nabrał tchu i ściszył głos. – Nie możesz zaryzykować i mi uwierzyć? Wiem, co mówię.
– Zbyt wysoka stawka.
– Posłuchaj mnie, Jane. Nie chodzi tu o walki i wyzwania. Kocham cię i chcę z tobą spędzić resztę życia.
Pokręciła przecząco głową.
Zabolało. Otwiera się przed nią, a ona… Nie przychodziło mu do głowy nic, co mogłoby ją przekonać. Odezwała się cicho:
– Jutro wyjeżdżam, nawet gdybym musiała wezwać policję na pomoc. Do widzenia, Cal. – Odwróciła się na pięcie i weszła do domu.
Zacisnął powieki. Był zmęczony i załamany. Ale nie podda się, o nie.
Wizja publicznej deklaracji uczuć budziła w nim sprzeciw, ale nie przychodziło mu do głowy nic innego, niż zdać się na osąd innych. Zacisnął zęby i wszedł za nią do środka.