ROZDZIAŁ DRUGI

Dzień zapowiadał się wręcz koszmarnie. Miasto było kompletnie zakorkowane. Aby dotrzeć do upragnionego celu, potrzeba było trzy lub nawet cztery razy więcej czasu niż zwykłe. Daniel odebrał niemal w ostatniej chwili pasażera na lotnisku. Mocno poirytowanego, odwiózł go potem do hotelu. Odwiózł? Ślimacze tempo na ulicach doprowadzało go chwilami do furii. Na szczęście są jeszcze na świecie takie kobiety jak Mandy Fleming. Opanowała jego myśli niemal bez reszty. Stojąc w korkach, studiował po stokroć jej piękną twarz, ponętne usta, pachnące włosy i długie, niezwykle zgrabne nogi. Była inna niż kobiety, które znał do tej pory. Miała klasę. -

Gdy rozmyślał teraz nad jej wypowiedziami, wiele rzeczy go dziwiło i zaskakiwało. A poza tym, jak była ubrana! Trzeba przyznać, że jak na sekretarkę, miała bardzo kosztowny gust. No i ten samochód z szoferem… Czyżby naprawdę była tego warta? Wciąż wspominał też jej niski, ciepły głos i promienny uśmiech. Przeczucie mówiło mu, że Mandy nie należy do kobiet, które mogłyby zainteresować się szoferem. Świetnie wykształcona, śliczna, a poza tym miała w sobie coś niepokojącego… jakąś niepokojącą intuicję. Być może wyczuła, że Dan nie jest tym, za kogo się podaje.

Uśmiechnął się, lecz już po chwili uśmiech zniknął z jego twarzy. Kiedyś, przed laty, wszystko wydawało się o wiele prostsze niż dzisiaj. Każdego dnia walczył, by utrzymać się w interesie. Miał tylko jeden samochód i wiedział z całą pewnością, że jeżeli kobieta uśmiecha się do niego, to interesuje się nim, a nie jego pieniędzmi. Gdy zaczęło mu się lepiej powodzić, przestał być czegokolwiek pewien.

Daniel wjechał na parking przed biurem.

– No, co tam w szpitalu, Bob? – zapytał, gdy tylko ujrzał swojego pracownika.

– To dziewczynka, szefie! Obie czują się dobrze. Powiedział to jednak w jakiś dziwny sposób. Tak jakby miał do zakomunikowania jeszcze coś, i to niezbyt przyjemnego.

– O co chodzi? – zapytał Dan. Bob zwrócił głowę w stronę drzwi.

– Jakieś pół godziny temu przyjechała Sadie. Czeka w biurze.

Dan zaklął pod nosem.

– Przecież przerwa semestralna jeszcze się nie zaczęła…

– Obawiam się, że nie.

– A już było trochę spokoju…

W biurze panowała absolutna cisza. Nikt nie odważył się wyjrzeć nawet na korytarz. Dan wszedł do swojego gabinetu i od razu ją zobaczył… siedziała w jego fotelu. Nogi, w ciężkich, czarnych buciorach, położyła na biurku. Zresztą, cała była ubrana na czarno. Mógłby przysiąc, że Sadie kupiła to wszystko w ciuchlandzie. Jej włosy, ostatnio kasztanowe, w chwili obecnej były kruczoczarne. Zapewne dla kontrastu, twarz miała trupio bladą, jakby pociągnęła ją kredą. Oczy zaś obrysowane były grubą, czarną kreską. Wyglądała jak upiór.

Danielowi udało się powstrzymać od jakiegokolwiek komentarza. Nie chciał dać się już na wstępie sprowokować. Miał jeszcze nadzieję, że to jednodniowa wizyta. Taki krótki wypad. Ucieczka od twardego drylu szkoły, która obiecywała za słone czesne zmienić każdą ze swoich uczennic w prawdziwą damę. Wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że w wypadku jego córki próba ta daleka była od powodzenia.

– O, Mercedes! – mruknął jak gdyby nigdy nic, nalewając sobie kawę.

Sadie nienawidziła, gdy zwracano się do niej w ten sposób. Wiedziała, że kiedy Vicky oznajmiła Danowi, iż spodziewa się dziecka, musiał zrezygnować z wcześniej zamówionego mercedesa. Stąd wzięło się jej imię… by przypadkiem nie zapomniał. Odepchnął od siebie te myśli. To nieodpowiedni czas na wspominanie starych dziejów.

– Kto by pomyślał, że już zaczęły się wakacje. – Mówiąc to, zrzucił jej nogi z biurka i otworzył terminarz ze spotkaniami. – Nie, nic tu nie ma. Czyżby Karen zapomniała mnie poinformować o twojej wizycie?

– Nie sądziłam, że muszę umawiać się na spotkanie z własnym ojcem? – Zerwała się z miejsca.

Boże, jak ona urosła! Chyba z dziesięć centymetrów. Czuł się winny, że nie widuje się z nią częściej, chociaż był to jej wybór. Poza krótkim urlopem, który wspólnie spędzali latem na wsi, wolała zdecydowanie towarzystwo swoich przyjaciół.

– Nie, nie musisz. Ale ostatnio, jeśli jeszcze pamiętasz, to ja błagałem cię o spotkanie.

– Nie martw się. To się teraz zmieni, staruszku. Zawiesili mnie w szkole – rzuciła zaczepnie. – I uprzedzam cię lojalnie, że nie mam zamiaru tam wracać.

Daniel nie zareagował.

– Nie licz na to, że skłonisz mnie do zmiany decyzji. Zdawał sobie z tego sprawę, niestety. Sadie skończyła już szesnaście lat i decyzję o swojej edukacji mogła podejmować samodzielnie.

– A co z egzaminami w listopadzie?

– Tobie żadne egzaminy nie były do niczego potrzebne.

– Nikogo też nie interesowało, co robię. A tak na marginesie, czy twoja dyrektorka, pani Warburton, wie, gdzie jesteś? – zapytał, zanim Sadie miała szansę odszczeknąć, że jej własna matka dba o nią tyle, co o zeszłoroczny śnieg.

– Nie. Odesłano mnie po prostu do mojego pokoju. Tam miałam zaczekać, aż ktoś znajdzie chwilę czasu, by odwieźć mnie do domu. Pewnie myślą, że nadal tam siedzę i czekam.

– Odrzuciła głowę do tyłu, głośno się przy tym śmiejąc.

– Chyba pękną ze złości, gdy zobaczą, że zwiałam.

Daniel podniósł słuchawkę.

– Karen, zadzwoń, proszę, do pani Warburton w Dower House i powiedz, że Sadie jest tutaj.

– Oczywiście.

– Ach, zapomniałbym. Kup kwiaty i kosz owoców dla żony Briana.

– Już się tym zajęłam. Poza tym Ned Gresham obiecał, że zastąpi Briana.

Być może Karen nie wyglądała jak jedna z dziewczyn Garland, ale z pewnością w niczym im nie ustępowała. Kiedy pomyślał o Agencji Garland, natychmiast mimowolnie stanęła mu przed oczami twarz Mandy.

– Chcesz, abym poprosiła Neda, żeby odebrał twoją pasażerkę z „The Beeches?" Skoro przyjechała Sadie…

Westchnął z żalem. Ned? Każdy inny, tylko nie on. Z tym jego wypieszczonym wyglądem, nienagannymi manierami i nieskazitelnym akcentem, działał na kobiety jak magnes.

– Nie, poproś Boba, żeby pojechał. I powiedz mu, że jeśli panna Fleming będzie wolała wracać do domu, zamiast jechać do biura, nic nie stoi na przeszkodzie.

– Aż taka ładna?

– To czysty interes. Pozyskaj względy pracowników, a zdobędziesz łaski ich szefów.

Karen uśmiechnęła się pod nosem, lecz powiedziała:

– Dobrze, szefie.

Dan spojrzał na córkę. Pamiętał, jakim cudownym była dzieckiem. Widział też, w jaką uroczą kobietę się przeobraża. Gdyby tylko zaakceptowała samą siebie i przestała walczyć z całym światem… Oddałby wiele, by nie czuła się tak samotna i odtrącona przez wszystkich, a szczególnie przez swoją matkę.

– Chodź!

– Nie wracam tam!

– Słyszałem, co powiedziałaś, Sadie. Nie zamierzam cię ciągnąć tam siłą. Ale też nie pozwolę, żebyś sama biegała po Londynie. Masz więc trzy wyjścia. Nie chcesz wrócić do szkoły, proszę bardzo. Musisz jednak sama zarabiać na swoje utrzymanie.

– Praca?! – wykrzyknęła Sadie z desperacją w głosie. Nie była przygotowana na taki obrót sprawy.

– Dobrze wiesz, że bez egzaminu nie masz nawet co marzyć o pójściu do college'u. Jeżeli mimo to chcesz rzucić szkołę, to chyba musisz zacząć zarabiać na swoje utrzymanie. Tak więc będziesz pracowała dla mnie. Chyba że wolisz spróbować swoich sił w agencji pośrednictwa pracy?

– A to trzecie wyjście?

– Możesz zadzwonić do swojej matki i zobaczyć, co ona na to powie. – Tak naprawdę była to ostatnia rzecz, której chciał. Nigdy w życiu nie zgodziłby się, aby jego córka zamieszkała z tą nawiedzoną wariatką. – Zastanów się i podejmij jakąś decyzję. Mam nadzieję, że twoje zawieszenie w szkole jest równie krótkotrwałe, jak twój nowy kolor włosów.

– Posłuchaj, tato! – Mówiła bardzo powoli i dobitnie, jakby próbowała powstrzymać się od wybuchu. – Ja nie wrócę do szkoły! Rozumiesz?

– Sama mi powiesz dlaczego, czy mam poczekać na list od pani Warburton?

– Oczywiście… – wymamrotała pod nosem. – Zapomniałam.

Wsadziła rękę do kieszeni czarnej, lotniczej kurtki i wyjęła z niej pogniecioną kopertę. Położyła ją przed Danielem, lecz on udawał, że jej nie widzi.

– Wolę, żebyś mi sama powiedziała. – Starał się, by jego głos nie brzmiał surowo, choć zalewała go wściekłość. – Co to było? Alkohol? Faceci? – zapytał.

Nie odpowiedziała.

– Chyba nie narkotyki? – Oblizał spierzchnięte ze zdenerwowania usta.

– Boże! Niezłe masz o mnie zdanie.

Wszystko jest przecież możliwe. Zbuntowana nastolatka, pieniądze, swoboda…

– Zawiesili mnie na tydzień. To wszystko! Za przefarbowanie włosów, jeśli już koniecznie musisz wiedzieć.

Odetchnął z ulgą.

– Za przefarbowanie włosów? – Pani Warburton zwykłe nie była taka surowa. – Juz sam fakt, że niełatwo będzie ci zmyć ten kolor, stanowi karę samą w sobie. To naprawdę już wszystko? – Przeczuwał, że nie powiedziała mu całej prawdy.

Sadie wzruszyła ramionami.

– No więc, kiedy ten babsztyl wydzierał się na mnie, że rujnuję dobrą opinię szkoły – mówiąc to, naśladowała arystokratyczny akcent pani Warburton – zasugerowałam, że już czas, żeby i ona zrobiła coś z włosami, bo bardzo posiwiała.

Odstawił filiżankę.

– Hm, to nieco zmienia postać rzeczy.

– Stara hipokrytka!

Daniel musiał zasłonić usta, by nie wybuchnąć śmiechem. Udawał, że się zakrztusił.

– Może to nie było miłe z mojej strony, ale zrobiła taką aferę, jakbym co najmniej zaczęła nosie kolczyk w nosie.

– Jak rozumiem, to też jest zabronione?

– Tam jest wszystko zabronione! Ale skoro tam nie wracam, nic mnie to nie obchodzi.

– Twoja matka nosiła kiedyś kolczyk w nosie. Z diamentem.

Sadie nic nie odpowiedziała. Wiedział, że nie zrobi niczego, co upodobniłoby ją w jakikolwiek sposób do matki. To było z jego strony niezwykle sprytne zagranie.

– Kiedy mam zacząć tę fantastyczną pracę?

– Najlepiej od razu. Chodź, znajdziemy ci kombinezon, a potem zobaczymy co dalej.

– Już nie mogę się doczekać. – W jej głosie brzmiał sarkazm, który zapowiadał, że rozpoczynający się tydzień będzie bardzo długi i męczący.

Z drugiej strony jednak Daniel dobrze wiedział, co to znaczy młodzieńczy bunt Zdawał sobie też sprawę, że w tej chwili w żaden sposób nie przekona córki, by wróciła do szkoły lub przynajmniej przeprosiła panią Warburton. Może po jakimś czasie Sadie sama zrozumie, co jest dla niej lepszym rozwiązaniem. Co zrobiłaby w tej sytuacji jej matka? No cóż, na nią nie mógł liczyć. Vicky była wraz ze swoim najnowszym kochankiem i nowo narodzonym dzieckiem na Bahamach. Chyba już całkowicie zapomniała, że ma dorastającą córkę. Zresztą, prawdę powiedziawszy, Sadie stanowiłaby dla niej w chwili obecnej zbyt silną konkurencję.

– Więc co mam robić?

Pytanie Sadie wyrwało go z rozmyślań.

– Jak się domyślasz, szukamy przede wszystkim kierowców. Skoro jednak nie potrafisz prowadzić…

– Potrafię! – zaprzeczyła gorączkowo. – I to dobrze. Sam mnie przecież uczyłeś!

Faktycznie, uczył ją, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Dziś prowadziła tak samo dobrze; jak prawdziwi profesjonaliści.

– Nie masz jednak prawa jazdy ani nie skończyłaś jeszcze siedemnastu lat. Koniec dyskusji – uciął krótko. – Rozejrzyj się trochę w firmie, popróbuj tu i tam… no i przede wszystkim staraj się być pożyteczna.

– Mam zostać popychadłem? Takim: przynieś, wynieś, pozamiataj? – mruknęła pod nosem. – Super!

– Musisz się wszystkiego nauczyć. Skoro nie masz zamiaru wracać do szkoły, nie widzę innego wyjścia. Bob ci wszystko pokaże. Idź najpierw do myjni.

– Chcesz przez to powiedzieć, że mam myć samochody? – wykrzyknęła z niedowierzaniem. – Przecież ty nie zaczynałeś od mycia samochodów!

– Sadie, zaczynałem z jednym samochodem i wierz mi, jakoś nigdy nie chciał sam się umyć.

– Bardzo śmieszne!

– Jeśli ci się nie podoba, możesz zawsze wybrać się do urzędu pracy. Może zaproponują ci coś atrakcyjniejszego.

– Jesteś moim ojcem! Chyba nie oczekujesz, że będę harować jak wół? – Przerwała, wiedząc, że nie ma co liczyć na jakiekolwiek przywileje. – No dobra, masz rację – mruknęła w końcu.

– Ach, jeszcze jedno, Sadie. W godzinach pracy będziesz traktowana na równi z innymi pracownikami. Żadnych ulg. A przede wszystkim żadnych spóźnień. Rozumiemy się?

– OK, nie ma sprawy. Po prostu budź mnie wcześniej.

– Będziesz sobie musiała sama poradzić, moja droga. Nie budzę moich pracowników ani też nie odwożę ich do pracy. Jedynym miejscem, do którego mógłbym cię ewentualnie odwieźć w przyszły poniedziałek, jest Dower House.

– Ach, nie rób sobie kłopotu. Istnieją przecież autobusy

– rzuciła z przekąsem.

– W rzeczy samej.

Daniel długo spoglądał przez okno. Postanowił nie pobłażać córce. Wszystkiego dorobił się własnymi rękami, pracując po dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dzień po dniu. Chciał zapewnić żonie i Sadie wygodne życie. Nie zauważył nawet, kiedy Vicky znalazła sobie kochanka. A zresztą, może w jego przypadku praca ponad siły była swoistą ucieczką od nieudanego małżeństwa?

– Proszę, byś we wszystkim słuchała Boba – dodał po chwili. – To porządny człowiek. Możesz wypijać dowolną ilość herbaty i kawy, a poza tym, masz prawo do czystego kombinezonu i ciepłego posiłku w restauracji obok. Codziennie. Na razie jednak nie będziesz mogła przystąpić do funduszu emerytalnego. Trzeba mieć ukończone osiemnaście lat. A zatem…

– Żartowniś z ciebie, tato.

– W pracy musisz zwracać się do mnie „szefie".

– Kpisz sobie ze mnie? – oburzyła się. Lecz po chwili namysłu dodała: – W porządku, szefie! Ile dostanę za tę brudną robotę?

– Normalną stawkę. Po odliczeniu podatków i potrąceń na fundusz zdrowotny wyjdzie mniej więcej tyle, ile wynosiło twoje kieszonkowe.

– Ale kieszonkowe wciąż jeszcze będę dostawać, prawda? Nie będziesz taki podły?!

– A jak myślisz?

Amanda nie mogła dotrwać do piątej. Kongres, na który tak niecierpliwie czekała, okazał się być piekielnie nudny. A może po prostu jej umysł zajęty był czymś innym. Wciąż miała przed oczami ten niebezpieczny uśmiech. I choć uważała to za absurdalne, czuła, jak wypełnia ją od środka jakieś nieznane dotąd ciepło. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że powinna zadzwonić do Capitol Cars i odwołać zamówioną na piątą limuzynę. Jej matka mieszkała przecież tylko kilka kilometrów stąd. Mogła więc wziąć taksówkę, pojechać do niej i tam przenocować. A nawet zostać na cały weekend. Może i mogła, ale oznaczałoby to zmianę wcześniejszych planów, tego natomiast Amanda nienawidziła z całego serca.

Wyszła z hotelu i rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu Daniela. Nigdzie go jednak nie było. Być może pomyślał, że jego pasażerka znowu się spóźni. Po chwili dostrzegła dużego, czarnego mercedesa należącego do firmy Capitol Cars. Siedział w nim jednak inny kierowca. No cóż, przybrała nieco sztuczny uśmiech i ruszyła w stronę samochodu. Była rozczarowana. Najwyraźniej poddała się urokowi Daniela, choć to przecież nonsens. Widziała go zaledwie jeden raz. Zajrzała do środka.

– Słucham panią?

– Pan przyjechał po mnie? Spodziewałam się innego kierowcy. Moje nazwisko…

– A kogo pani się spodziewała?

To był głos Daniela. Nie mogła się mylić. Odwróciła się.

– Przepraszam, przyjechałem innym samochodem. Pewnie dlatego mnie nie zauważyłaś.

Jak mogła go przeoczyć? Idiotycznie muszę teraz wyglądać z tym gapowatym wyrazem twarzy, pomyślała w popłochu.

Daniel jednak zdawał się nie zważać na takie szczegóły. Uśmiechnął się i ujął ją pod ramię.

– Zaparkowałem trochę bliżej.

Ujrzała przed sobą wspaniałego, ciemnoczerwonego jaguara. To był samochód!

– Wybacz, to właściwie już obiekt muzealny.

– Ależ skąd! Jestem zachwycona!

– Jest tylko jeden mały problem. – Dan uśmiechnął się szeroko. – Staruszek nie ma z tyłu pasów, więc będziesz musiała usiąść z przodu. Mam nadzieję, że to żaden problem.

– Problem? Toż to przyjemność. Mój ojciec miał identyczny wóz – odezwała się, gdy Daniel usiadł obok niej.

– Swego czasu był to największy luksus, jaki można było sobie wyobrazić.

– I jest w dalszym ciągu. Wierz mi, to prawdziwa nagroda po tak nudnym dniu.

– Chciałbym mieć za Sobą nudny dzień.

– Czy coś się stało?

– Moja córka postanowiła rzucić szkołę. Jego córka, pomyślała z przerażeniem.

– Przykro mi. – Jej głos wyraźnie posmutniał.

A to niespodzianka. Więc miał córkę… Kiedy pytała go o żonę, raptownie zamilkł. Powinna się była domyślić, że ma dzieci. Lecz jakoś dziwnie jej to wszystko nie przeszkadzało i nadal ją fascynował.

– Miała jakiś szczególny powód? – zapytała. – Musiała coś powiedzieć.

– To rodzaj młodzieńczego buntu. Wiesz, jak to jest. Zresztą, nie ma się czemu dziwić. Jej matka zostawiła nas, gdy Sadie miała osiem lat. Potem rozwód… To wszystko nie wpłynęło na nią najlepiej. Mam czasem wrażenie, że dopiero teraz to do niej dotarło – wyznał nadspodziewanie szczerze. – A poza tym, jestem bardzo zajęty. Widujemy się o wiele za rzadko.

Zdał sobie sprawę, że dzieli się tak bolesnymi dla niego sprawami z kimś zupełnie obcym. Ale mógł chyba zaufać Amandzie. Patrzyła na niego ciepłymi, pełnymi zrozumienia oczami…

– Ale co tak naprawdę się stało?

– Nic strasznego. Została zawieszona na tydzień za przefarbowanie włosów.

– To wszystko?

– Niezupełnie.

Słuchając zakończenia tej historii, Amanda musiała powstrzymywać się, by nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Kiedy nieco ochłonęła, zrobiła coś, co ją samą wprawiło w niesłychane zdumienie.

– Ja mam za sobą okropnie nudny dzień, twój też trudno uznać za udany. Może wpadniemy gdzieś na kawę… – Nagle umilkła, speszona zaskoczeniem malującym się na jego twarzy.

– Właśnie chciałem ci zaproponować to samo. Czytasz w moich myślach. Ubiegłaś mnie – zakończył z uśmiechem.

Zatrzymał samochód przy małej włoskiej knajpce, w której podawano wyśmienitą kawę. Dan przywitał się z właścicielem, po czym usiedli przy małym, uroczym stoliku w rogu sali. Po chwili zjawił się kelner.

– Poproszę cappuccino z dużą ilością czekolady na wierzchu – powiedziała Amanda.

– A dla mnie podwójna kawa z ekspresu – dodał Daniel. – Tak się zastanawiałem… – podjął po chwili – co będzie z tymi biletami – dokończył wreszcie.

W tym momencie odezwała się komórka Amandy. Postanowiła ją zignorować.

– Biletami? – zapytała z uśmiechem. Telefon w dalszym ciągu dzwonił przeraźliwie.

– Może lepiej odbierz…

Amanda najchętniej zamordowałaby osobę, która śmiała przerywać tę obiecująco rozwijającą się rozmowę,

– Słucham? – odezwała się niechętnie.

– Amanda? Gdzie jesteś? Musisz wrócić do biura. – Beth była szalenie podekscytowana.

Amanda wiedziała, że Dan cały czas ją bacznie obserwuje. Starała się zachować spokój.

– Co się stało?

– Rozmawiałam z Guyem Dymoke'em – piszczała Beth w słuchawkę.

– Z Dymoke'em? Masz na myśli tego aktora?

– A niby kogo? Kręci film w Londynie i chce wynająć jedną z naszych sekretarek.

– Tak?

– Amando, czy ty w ogóle rozumiesz, co ja do ciebie mówię? Czy z tobą wszystko w porządku?

– Poradzisz sobie?

– Nie, on chciał rozmawiać z tobą. Osobiście! Natychmiast! Czeka na ciebie w hotelu…

– Poczekaj chwilę! – przerwała jej Amanda. Musiała zapytać Daniela, jak długo zajmie im dojazd do hotelu.

Podczas jazdy prawie ze sobą nie rozmawiali. Daniel dziwnie posmutniał. Guy Dymoke! Marzenie wszystkich kobiet. Która by mu się oparta? A już miał nadzieję, że coś z tego będzie. No cóż, żegnaj panno Fleming. Uśmiechnął się smętnie do swoich myśli.

Загрузка...