ROZDZIAŁ SZÓSTY

Tego się nie spodziewał. Czyżby go zdobyła tym jednym pocałunkiem? Jego? Trzydziestoośmioletniego, doświadczonego faceta? Ojca nieznośnej nastolatki i szefa prężnej firmy? Był mocno zaskoczony swoją reakcją. W tym pocałunku było coś magicznego. Coś, co mówiło: czekałam na ciebie, pragnę cię. Pocałunek, który dawał rozkosz, lecz niczego w zamian nie żądał. Sama słodycz. Przymknął oczy. Zapadnie mu w sercu do końca życia, był tego pewien. Cóż za niezwykła kobieta… Westchnął i jeszcze mocniej przytulił ją do siebie. Miała zamknięte oczy. Zastanawiał się, o czym w tej chwili myśli. Nagle uniosła głowę i spojrzała na niego badawczo.

– Wiesz, nikt mnie tak nie całował, odkąd skończyłem szesnaście lat – próbował zażartować.

– To dobrze czy źle? – zapytała nadzwyczaj poważnie. Było to jedyne, co przyszło jej do głowy. Czuła się trochę niezręcznie. W końcu, jakie to miało znaczenie?

Jego dłonie sunęły wzdłuż jej ramion. Miał wrażenie, że dotyka najdelikatniej tkanego jedwabiu. Czuł nieodpartą chęć przytulenia jej. Zamiast tego jednak odsunął się trochę i spojrzał jej prosto w oczy.

– Dobrze! Bardzo dobrze! Ale z drugiej strony źle. Przekrzywiła filuternie głowę.

– W jakim sensie źle? – Mimo pozornej lekkości w jej głosie brzmiała niepewność.

W jej pięknych, szarych oczach dostrzegł przerażenie, tak samo wielkie jak to, które było jego udziałem. Chciał ją mocno przycisnąć i uspokoić, zapewnić, że strach jest rzeczą ludzką. Jednak nie znalazł odpowiednich słów. Ujął więc jej drobną twarz w swoje silne dłonie, a potem wplótł palce w jedwabiste włosy. Już miał dotknąć jej ust, lecz przedtem zerknął jeszcze kątem oka na rozanieloną twarz Mandy. Zauważył błądzący po niej zalotny uśmiech i przyzwolenie, na które czekał. Opuściła powieki na znak całkowitego oddania. I znowu pozwolił jej czekać. Nie spieszył się. Nie chciał się spieszyć. Mruknęła więc niczym zniecierpliwiona kotka, jakby chciała powiedzieć: „Na co czekasz? Czemu się tak ociągasz?". Przeszył go dreszcz. Dłużej już nie mógł się powstrzymywać. Przywarł do jej warg.

– Yhmm… – sapnęła z zadowolenia.

– Tak dobrze?

– I tak źle – dokończyła.

Dziwne, lecz przez cały czas miał wrażenie, że ogląda scenę z jakiegoś starego, czarno – białego filmu.

– Może ty mi to wytłumaczysz… – rzucił.

– Nie muszę ci niczego tłumaczyć. Wszystko wiesz – odparła.

Ogarnęło go tak wielkie pożądanie, że na moment zapomniał o wszystkich obawach. Pocałunki stawały się z każdą chwilą coraz bardziej intensywne, coraz bardziej szalone. Zwolnij, zwolnij! O Boże… to wszystko dzieje się za szybko, powtarzał sobie raz po raz w myślach. Nagle wyprostował się.

– Wyjdźmy! – rzucił krótko.

– Słucham? – Nie wierzyła własnym uszom. Nie mogąc znaleźć słów, wskazała palcem parę mokasynów stojących w przedpokoju. Chwycił je szybkim, nerwowym ruchem i postawił przed nią.

– Płaszcz?

– Tam.

Odwrócił się i zauważył elegancki, beżowy prochowiec wiszący na wieszaku. Pomógł jej go włożyć.

– Dokąd idziemy? – zapytała w całkowitym osłupieniu. – Co z kolacją?

– Po prostu wyłączymy kuchenkę.

Patrzyła na niego, jak na wariata, kiedy w szalonym pośpiechu przekręcał gałki piekarnika.

– Mój suflet! – krzyknęła zrozpaczona.

Wziął ją za rękę i poprowadził w kierunku drzwi.

– Powinnam cię zabić – powiedziała, chwytając po drodze torebkę.

– Z pewnością. Ale i tak byśmy go nie zjedli. Idziemy! – rzucił stanowczo.

Amanda wahała się przez moment. Zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby zostać w domu. Czuła się dziwnie rozbita, jakby traciła grant pod nogami. Bała się. Ten mężczyzna z każdą chwilą zyskiwał nad nią przewagę. Wiedziała jednak, że nie potrafi oprzeć się tym szaleńczym emocjom. A może tak właśnie wygląda miłość? To uczucie bardzo się różniło od wszystkiego, czego doświadczyła do tej pory.

Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że Mandy woli zostać w domu. Na szczęście już po chwili schodzili schodami w dół. Zatrzymał się na krótko, ujął jej dłoń i zaplótł ją na swoim przedramieniu. Ruszyli szybkim krokiem przed siebie. Początkowo nie odważyła się spojrzeć na niego ani się odezwać. Dopiero po jakimś czasie zapytała:

– Dokąd my właściwie idziemy?

– Nie mam pojęcia. – Spojrzał na nią i głęboko odetchnął, jakby sam sobie chciał dodać odwagi. – Nie mogłem dopuścić, byśmy od razu wylądowali razem w łóżku. Nie tak szybko. Pragnę cię poznać.

– Ach tak?

– Proszę, opowiedz mi coś o sobie.

– Mogliśmy porozmawiać przy kolacji – stwierdziła kąśliwie.

– Jesteś tego pewna? Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– No dobrze. Czego chciałbyś się o mnie dowiedzieć?

– Wszystkiego, czego jeszcze nie wiem. Podsumujmy: jesteś sekretarką, kochasz teatr, kochasz też balet, masz alergię na zapach świeżej farby i… właściwie to wszystko. Zacznij od początku. Od samego początku.

– Ostrzegam w takim razie, że może to być bardzo długa noc. Naprawdę.

– Mamy czas do jedenastej.

– Do jedenastej? Czyżby nie wolno ci było wracać później do domu?

– Mnie nie, za to Sadie tak. Muszę wiedzieć, czy zastosowała się do moich poleceń. Jak widzisz, ojcostwo bywa czasem uciążliwe,

Amanda uśmiechnęła się.

– Nie oszukasz mnie. Wiem wszystko na temat ojców. Przecież sama miałam ojca! – No właśnie. Ale moje dziecko nie będzie go miało, przebiegło Amandzie przez myśl.

Otrząsnęła się. – No cóż, zaprezentuję ci zatem wersję skróconą. Mam dwadzieścia… – Wzruszyła ramionami. – No dobrze, będę szczera, prawie trzydzieści lat.

– Cenię szczerość. – Daniel nie spuszczał z niej wzroku. Znowu miał to niewytłumaczalne wrażenie, że chciała przed nim coś ukryć. – Czyżbyś martwiła się swoim wiekiem?

– Nie, dlaczego. A powinnam? Wzruszył ramionami.

– Trzydziestka to w pewnym sensie wiek graniczny. Dla faceta oznacza dojrzałość, a dla kobiety koniec szalonej młodości. Niektóre z nich z uporem utrzymują, że wciąż mają dwadzieścia dziewięć lat. Tak jak moja była żona. To powód, dla którego nie chce się publicznie pokazywać z Sadie.

– To żałosne – wyrwało się Amandzie. Patrzyła mu teraz prosto w oczy.

– No cóż, mnie trzydziestka kojarzy się z tymi wszystkimi sprawami, których jeszcze nie załatwiłem, pomimo wcześniejszych postanowień.

– Masz jeszcze mnóstwo czasu.

– Na wiele rzeczy tak. Ale nie na wszystko. – Obserwował ją bacznie. Czuł, że dotknął jakiejś czułej struny.

– Urodziłam się w Berkshire. Wysłano mnie do szkoły z internatem. Miałam iść na uniwersytet, ale mój ojciec potrzebował sekretarki. Kogoś, komu mógłby zaufać. Dyktował mi swoje wspomnienia podczas długiej choroby. I tak pracowałam aż do jego śmierci.

– Mogłaś podjąć studia później. Wciąż możesz to zrobić.

– Wiem. – Uśmiechnęła się do niego w zamyśleniu. – Ale gdybym tak naprawdę tego chciała, dawno bym to zrobiła. Poza tym, lubię swoją pracę.

– A co z twoją rodziną? Masz przecież matkę albo jakieś rodzeństwo?

– Moja mama zajęła się działalnością charytatywną. A mój starszy brat, Max, jest ekonomistą. Razem ze swoją żoną, Jill, oczekują narodzin pierwszego potomka. W styczniu zostanę ciocią.

Dosłyszał w jej głosie nutę żalu.

– To wszystko?

– Nie jestem i nie byłam zamężna, bo nie spotkałam nikogo, z kim chciałabym dzielić życie. – Aż do tej chwili, pomyślała nieco przerażona. Jeszcze przed kwadransem była na najlepszej drodze, by zrealizować swój genialny plan. Poszliby ze sobą do łóżka, kochaliby się… Wszystko byłoby takie proste. Czyste pożądanie, miły seks… Czy tego właśnie chciała? Dlaczego musiał wszystko skomplikować? – Teraz opowiedz coś o sobie. Twoja kolej. – Nie miała ochoty rozwodzić się nad swoimi problemami.

– Urodziłem się trzydzieści osiem lat temu we wschodniej części Londynu. A właściwie na samych jego peryferiach. Mój ojciec pił i był wyjątkowo brutalny. Kilka dni po moich dziesiątych urodzinach matka straciła ostatecznie jakąkolwiek chęć do życia… – zawiesił na chwilę głos -…i popełniła samobójstwo.

– O Boże, tak mi przykro.

Dopiero w tym momencie uświadomił sobie ciepło jej dłoni. Na ułamek sekundy stracił chęć do dalszych zwierzeń. Zawładnęło nim szalone pragnienie. Po chwili jednak zapanował nad sobą i dalej ciągnął swą opowieść.

– Rzuciłem szkołę, mając czternaście lat. Zbyt byłem zajęty bieganiem po dokach i bazarach. Zarabiałem na życie.

Miałem szczęście, że nie popadłem w poważne tarapaty. Ale to właśnie wtedy pokochałem samochody.

Nie opowiadał o swoim bólu, o cierpieniu. Pogrzebał je na dnie duszy, by nie oglądając się w przeszłość, iść do przodu.

– Teraz rozumiem, dlaczego tak bardzo boisz się, że Sadie przegapi swoją szansę.

– Ma buntowniczą naturę. A poza tym, dużo problemów. Chociażby ze swoją matką. – Nigdy nie opowiadał nikomu o swoim małżeństwie, jakby chciał przekonać cały świat, ze sobą na czele, że nie ma to już dla niego żadnego znaczenia. Spojrzał badawczo na Amandę, by sprawdzić, czy nie przejrzała jego myśli. – Miałem nadzieję, że tydzień pracy w garażu nauczy ją moresu. A ona tymczasem czuje się tam jak ryba w wodzie.

Amanda zaśmiała się.

– Ma przecież szesnaście lat. Umieściłeś ją w garażu, wśród tłumu dorosłych facetów i sądzisz, że ułatwi jej to podjęcie decyzji o powrocie do szkoły?

Nagle zdał sobie sprawę, do czego zmierzała.

– Żaden z nich nie pozwoliłby sobie…

– To nie o to chodzi – wpadła mu w słowo. – Jednak na pewno jej imponuje, kiedy mężczyźni prawią jej komplementy i zerkają na nią znacząco. Jest już na tyle dorosła, że mogą jej przyjść do głowy różne niebezpieczne pomysły. A gdzie ona teraz właściwie jest?

– Kończy remontować motocykl, potem Bob i Maggie zaprosili ją do siebie. Są dla mnie jak rodzina, z nimi jest bezpieczna. – Zamilkł na chwilę. – Jesteś głodna?

– Tak, ale wydaje mi się, że sufletowi nie udało się przetrwać. – Z jej lekkiego tonu można było wywnioskować, że suflet był ostatnią rzeczą, o której myślała w tej chwili. – A co proponujesz?

– Do domu nie możemy wrócić.

– Dlaczego? – Zapadła krępująca cisza. – Mogłabym przygotować kanapki z bekonem. A poza tym, robi się coraz chłodniej. – Od jakiegoś już czasu drżała z zimna.

– Zjedzmy tutaj – zaproponował, gdy przechodzili obok małej knajpki.

– Widzę, że nie uwierzyłeś w moje zdolności kulinarne – powiedziała z udawanym wyrzutem.

– Przecież wiesz, że nie o to chodzi – zakończył dyskusję.

Usiedli przy małym stoliku w rogu. Daniel zamówił przekąski i wino. Pożerała go wzrokiem. Siedząc naprzeciwko niego, mogła przynajmniej sycić oczy. Ogarnęło ją szaleńcze pragnienie, by przylgnąć do jego ciała i dotykać go. Na wszelki wypadek wsunęła ręce pod siedzenie krzesła.

– O co chodzi? – zapytał wreszcie, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje. – Mam ubrudzony nos albo coś w tym rodzaju?

Zorientował się, przebiegło jej przez myśl. Nic dziwnego. Wzięła do ręki kieliszek z winem. Po chwili zdobyła się na odwagę i zapytała:

– Dlaczego rozstałeś się z żoną? – No cóż, to w końcu on nalegał, by się lepiej poznali.

– Zapewne nie byłem takim mężem, jakiego sobie wymarzyła.

– Ale… jak ona mogła zostawić dziecko? – Amanda poprawiła się na krześle. – Przepraszam, to właściwie nie moja sprawa.

– Vicky nie była typem kochającej matki. Raczej małej zimnej manipulantki. Powinienem przewidzieć, że macierzyńskie troski, bezsenne noce i brudne pieluchy rozczarują ją.

– Czy nie wspominałeś, że ostatnio właśnie urodziła…

– Historia lubi się powtarzać – wpadł jej w słowo. Obecny partner Vicky jest nie tylko dużo od niej starszy, ale i obrzydliwie wręcz bogaty. A do tego bezdzietny. Myślę, że ten może nieco desperacki ze strony Vicky krok, to sposób na zapewnienie trwałości nowemu związkowi. Pewnie drugi raz nie popełni tego samego błędu.

– Biedna Sadie. To musiało ją bardzo zranić.

– Też tak myślę. Ale popadanie w depresję i zaprzepaszczanie szansy w niczym jej nie pomoże.

– A może Sadie chce swoim postępowaniem zranić matkę? Jak sądzisz?

– Wątpię, czy Vicky to w ogóle zauważy.

Kiedy Amanda miała szesnaście lat, była oczkiem w głowie swego ojca. Matka zaś na tyle dobrze pamiętała swoją młodość, by ustrzec córkę przed popełnieniem bezsensownych błędów i niepotrzebnymi problemami. No i jeszcze był Max, który ją ubóstwiał.

– Przykro mi, ale chyba nie potrafię ci pomóc. Po prostu kochaj ją, bez względu na to, co robi.

– A może raczej, bez względu na to, jak bardzo będzie starała mi się dopiec?

– O, jestem w stanie wyobrazić to sobie. – Uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Kiedy skończy dwadzieścia trzy lata, możesz przyjąć, że najgorsze już poza tobą.

Jęknął z niedowierzaniem.

– To jeszcze siedem długich lat. A co będzie potem?

– Potem zacznie się wszystko od nowa. Z wnukami.

– Mandy Fleming, nie zawiodłaś mnie. Już ty wiesz, jak człowieka pocieszyć – powiedział i roześmiał się. – Poza tym, jestem za młody, żeby zostać dziadkiem.

– Masz nastoletnią córkę…

– Przestań, Mandy. Sadie to rozsądna dziewczyna. – Amanda nic nie powiedziała, ale cisza była równie wymowna, jak słowa. – Nie zrobiłaby tego.

– Jesteś pewien?

– Sugerujesz, że mogłaby specjalnie zajść w ciążę?

– Nie znam jej. To posunięcie rozwścieczyłoby oboje jej rodziców. Z jednej strony ty czujesz się za młody, żeby zostać dziadkiem, a z drugiej strony jej matka… – Amanda urwała nagle. – Pomyśl tylko, co czułaby jej matka, gdyby dowiedziała się, że zostanie babcią?

– Szalałaby z wściekłości!

Amanda wzruszyła lekceważąco ramionami. Trafiła w samo sedno. Dan zdruzgotany taką wizją, ciężko oparł się o stół.

– Nie mogę uwierzyć, że byłaby w stanie zrobić coś tak głupiego. Zrujnowałaby sobie życie.

– Może nie tyle zrujnowała, co skomplikowała. Jesteś pewien, że w tej chwili remontuje motocykl z Bobem?

– Oczywiście, że tak. Chociaż właściwie… – W ogóle niczego już nie był pewny. Ten przeklęty Ned Gresham kręcił się ostatnio koło Sadie. – Przepraszam cię na chwilę. Muszę zadzwonić.

Amanda upiła łyk wina. Amando, kochanie – mruknęła sama do siebie – ty naprawdę wiesz, jak zepsuć wieczór.

Poczekała, aż Daniel wsunie się na miejsce naprzeciwko niej. Uśmiechał się z ulgą.

– Pojechała z Bobem wypróbować motor. Zrobiło jej się odrobinę głupio.

– Przepraszam, obawiam się, że mam zbyt bujną wyobraźnię.

– Nie przepraszaj. Mogłaś mieć rację. Przez moment byłem prawie pewien, że Sadie zdolna jest do wszystkiego. – Spojrzał na nią i nagle powiedział: – Chodźmy stąd.

– Dokąd?

Rzucił kilka banknotów na stół i chwycił ją za łokieć.

– Ja też mam bujną wyobraźnię i właśnie teraz pracuje ona pełną parą.

Spojrzała na niego zaskoczona.

– Randki z tobą są lepsze niż najbardziej drakońska dieta. Machnął na przejeżdżającą taksówkę i szepnął:

– Więc mnie opatentuj.

– O nie. Co to, to nie. Zatrzymam cię wyłącznie dla siebie. Otworzył drzwi i podał kierowcy jej adres.

– A więc dzisiaj odstawisz mnie pod drzwi! – Jej oczy błyszczały w świetle mijanych neonów.

– Staram się nie popełniać dwa razy tych samych błędów.

Zapłacił kierowcy i poprowadził ją w kierunku wejściowych drzwi. Otworzył je i czekał. Amanda nie mogła uwierzyć. Czyżby czekał na zaproszenie? Przecież dopiero co mówił, że nie chce się tak spieszyć…

– Napijesz się kawy? – spytała.

– Nie, dziękuję.

– No cóż, to może w takim razie strzemiennego? – zaproponowała.

– Zapomniałaś, że prowadzę?

– Rzeczywiście. – O co mu więc chodziło? Ach, do diabła z nim. Niech czeka. Lecz nie mogła po prostu tak bezczynnie stać. Było jej zwyczajnie głupio. – Może masz ochotę obejrzeć jakiś film? Mam.

Nie zdołała dokończyć. Daniel przycisnął ją swym ciałem do ściany, a potem zaczął szaleńczo całować. Drżała. Czuła się całkowicie pozbawiona woli. To było zbyt cudowne. Bała się, że za chwilę osunie się na podłogę. Wczepiła więc palce w jego silne ramiona. Jego dłonie zsunęły się wzdłuż jej ciała i uniosły ją lekko do góry. To już nie chodziło o dziecko. Chciała Daniela. Dla siebie. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała jego rozognioną twarz. Malowało się na niej zdecydowanie.

– Powiedz! Powiedz, co naprawdę miałaś na myśli.

– To, że moglibyśmy obejrzeć ten film w łóżku.

– Mandy? Obudziłem cię?

Przeciągnęła się pod kołdrą. Czuła się lekka i niewymownie szczęśliwa. Wszędzie unosił się jego zapach. A jego głos jeszcze teraz dźwięczał jej w uszach. Wprawdzie czułaby się jeszcze lepiej, gdyby obudził ją pocałunkiem, ale cóż, telefon też nie był zły. Przycisnęła mocniej słuchawkę do ucha.

– Yhmm… dzięki.

– Za pobudkę?

– Za wszystko.

Jej ubrania leżały porozrzucane na podłodze. Znaczyły drogę do łóżka. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie. Wiedziała, że nie mógł zostać na noc. Miała tylko nadzieję, że Sadie nie czekała na niego i poszła spać.

– Co teraz robisz? – zapytała.

– Leżę i marzę. Marzę, że ty jesteś ze mną. A za chwilę spróbuję się zmusić do wstania i pójścia do pracy.

– Wstawaj i przyjedź do mnie. Już ja ci znajdę zajęcie. A poza tym, co powiedziałbyś na wspólną poranną kawę?

– Smakowałaby wspaniale, ale mam za dużo zajęć i za mało czasu. A co powiedziałabyś o dzisiejszym wieczorze?

To była niezwykle kusząca propozycja, jednak od dawna Amanda była umówiona na prezentację w szkole sekretarek, do której kiedyś sama uczęszczała.

– Dzisiaj wieczorem nie mogę, przykro mi. Pracuję.

– Mam nadzieję, że nie z Guyem Dymoke'em? – Zaśmiał się gardłowo.

– A gdyby nawet, to co?

– Upierałbym się, żeby z tobą pójść.

– To byłoby całkiem miłe. Ale będę zajęta w mojej byłej szkole. Więc jutro?

– Myślę, że weekend będę musiał poświęcić Sadie. Ktoś w końcu powinien jej wyperswadować ten szaleńczy pomysł. Może poniedziałek?

Poniedziałek wydał się Mandy bardzo odległy.

– W porządku, ale nie oczekuj, że coś ugotuję.

– Mandy… – Zawiesił głos.

Jak niezwykle zabrzmiało to imię w jego ustach. Zamarła na chwilę.

– … musimy porozmawiać. – Był zaskakująco poważny. Żeby rozładować nieco napięcie, zapytała przekornie:

– A co, lubisz seks przez telefon? Zaśmiał się głośno.

– Dzięki, ale wolę poczekać do poniedziałku. Odłożyła słuchawkę. Przeciągnęła się kilka razy, po czym wstała, zdjęła pościel i włożyła ją do pralki. Pozbierała z podłogi ubrania i wzięła szybki prysznic. Włożyła garsonkę, którą wczoraj ze sobą zabrała. Była dopiero ósma rano, a ona stała już w pełnym rynsztunku, gotowa do wyjścia do pracy.

Ktoś zapukał do drzwi. Była to Sadie. Stała w drzwiach ubrana od stóp do głów w czarną skórę. Wyglądała jak prawdziwy motocyklista. W ręku trzymała dziwaczny kask. Zdaje się, że właśnie wychodziła.

– Nie sądziłam, że wstaniesz.

– Ale nie wygląda na to, żebyś miała zamiar prosić mnie o podwiezienie do pracy.

– Nie, nie. Chodzi mi o wczorajszy wieczór. Myślałam, że będziesz chciał sprawdzić, czy stosuję się do twoich zaleceń.

– Mam do ciebie zaufanie.

– Duży błąd! – Jej śmiech zabrzmiał jakoś nieprzyjemnie. – Zaufałeś własnej żonie i zobacz, do czego to doprowadziło.

Daniel poczuł, jak wstrząsa nim zimny dreszcz. Wstał z łóżka i poszedł do kuchni. Włożył chleb do tostera i napełnił czajnik wodą. Sadie dreptała za nim. Poczuł się jak matka – kaczka, za którą jak cień nierozłącznie suną małe kaczuszki.

– Widziałem motocykl – powiedział po chwili. – Zrobisz nie lada wrażenie, gdy pojedziesz nim do szkoły w przyszłym tygodniu.

– Niezła zagrywka, tato, ale jakoś nie sądzę, żeby ten czołg miał przypaść pani Warburton do gustu. To nie przystoi młodej damie – dodała, naśladując wyniosły ton swojej wychowawczyni – siedzieć na czymś podobnym i to w takiej nieprzyzwoitej pozie… Wybij to sobie, moja droga, czym prędzej z głowy. Szkoda, że nie mogę jeszcze prowadzić samochodu. Gdybym miała minicoopera, moje szczęście byłoby absolutne. – Nie czekała na reakcję Daniela. Nie liczyła, że ojciec podejmie temat. Jednak w połowie drogi do drzwi zatrzymała się i rzuciła przez ramię: – Pamiętasz, że za kilka miesięcy mam urodziny, prawda?

– Pamiętam, pamiętam. Pomyślimy. Ale pod warunkiem, że zdasz egzaminy.

– Tak bardzo lubię ten motocykl – dodała. Jej twarz rozjaśnił promienny uśmiech.

– Tak myślałem, że moglibyśmy – zawiesił na krótko głos – wybrać się razem na wieś. Aż szkoda nie skorzystać z takiej ładnej pogody. Co ty na to? Chcesz ze mną pojechać?

– Pewnie. Dlaczego by nie. Poza tym, jeśli nie pojadę, to zapewne poświęcisz swój czas pannie od kolczyka. I zrobisz z siebie głupa.

Co za złośliwy małpiszon, pomyślał Daniel, uśmiechając się pod nosem.

– Uganianie się za młodymi kobietami wpędzi cię w kłopoty. Uważaj!

– Nie ma sprawy – powiedział, udając, że w ogóle nie zauważył jej złośliwych komentarzy.

– A zatem czeka cię nudny weekend z własną córeczką. Ale wpadłeś!

Lekceważący ton Sadie nie zwiódł Daniela. Nie była w stanie go oszukać. Widział wyraźnie iskierki radości w jej oczach, zanim zdążyła naciągnąć na głowę kask. Wyglądało na to, że wypad na wieś był strzałem w dziesiątkę. Zamyślił się. Zależało jej na nim. A zatem jego starania miały sens… – Dobra, ale teraz muszę już naprawdę lecieć – usłyszał jej głos przytłumiony kaskiem. – Jeśli się spóźnię, mój wredny szef znowu zrobi mi potworną awanturę. – Ruszyła w stronę drzwi. Po chwili jednak zajrzała jeszcze na moment do kuchni i pomachała mu ręką na pożegnanie. Jakże bardzo przypominała mu czasami malutką Sadie sprzed lat.

Загрузка...