ROZDZIAŁ PIĄTY

– Mam rozumieć, że plany związane z macierzyństwem uległy zmianie?

– Daj mi spokój – warknęła Amanda i chwyciła się za skronie.

– W takim razie spróbuj chociaż lawendy. Nie bądź taka uparta.

– Chcesz mnie dziś koniecznie wkurzyć, Beth? – Amanda zsunęła okulary na czubek nosa i zgromiła swoją nową wspólniczkę ostrym wzrokiem. – Jakim prawem tak sobie pozwalasz, co?

– Wolałabyś, żeby poużywał sobie na tobie ktoś inny? Amanda, pomimo koszmarnego bólu głowy i narastającej wściekłości, wybuchła śmiechem. W końcu sama była sobie winna. Nadszedł czas, by przestać się oszukiwać. Stchórzyła wczoraj, chyba po raz pierwszy w życiu. Do czego to doszło?

– A niech ci będzie. Daj tę lawendę. Mam nadzieję, że mnie nie zabije – powiedziała, nabierając odrobinę balsamu na palec. – To gdzie mam się posmarować?

– Na skroniach i nadgarstkach. A potem musisz wziąć kilka bardzo głębokich wdechów. No dobra… – Beth porzuciła wreszcie nieco egzaltowany ton na rzecz swojej zwykłej paplaniny. – Opowiedz, co się właściwie stało.

– Nic specjalnego. Spotkaliśmy się w barze. Daniel wyglądał wspaniale, również spektakl okazał się wyjątkowo interesujący. Po przedstawieniu Daniel zaprosił mnie do włoskiej knajpki, a ja się zgodziłam.

– No dobra, dobra… do rzeczy!

– W taksówce zaczęłam coś bredzić, że mieszkam z przyjaciółką na Shepherd's Bush…

– Na wypadek gdyby stał się zbyt natarczywy?

– No właśnie.

– I co?

– I… – Amandzie stanęły przed oczami sceny, o których wolałaby w ogóle nie pamiętać. Mocniej przycisnęła nadgarstki do nosa. Rzeczywiście, ten zapach przynosi ukojenie, pomyślała. W zasadzie zapomniała już, że jeszcze przed chwilą upiornie bolała ją głowa.

– I co dalej? – dopytywała się Beth.

– Bardzo się spłoszył. Ale to ja w końcu powiedziałam…

– Konkrety, Amando, konkrety! Co mu w końcu powiedziałaś?

Amanda wzruszyła ramionami.

– Powiedziałam, że zrobiło się późno, a ja muszę wcześnie wstać. I jeszcze, że powinien sprawdzić, co wyprawia jego córka. Wiesz, ona ma dopiero szesnaście lat, a miała zamiar wybrać się na dyskotekę do nocnego klubu.

– Boże, co z ciebie za idiotka – wyrwało się Beth. – Wystraszyłaś faceta na śmierć.

– Nie przyszło mi do głowy, że tak zareaguje – syknęła Amanda z wściekłością.

– O, czyżbyś wreszcie spotkała faceta, który potrafi cię zaskoczyć? To coś nowego.

– No właśnie. Zatrzymał niespodziewanie taksówkę, podziękował mi za udany wieczór i pożegnał się. Zresztą, niezbyt wylewnie. Odszedł i ani razu się nie obejrzał. – Wciąż jeszcze nie mogła uwierzyć, że przytrafiło jej się coś podobnego.

– Hmm… jakoś podejrzanie opanowany… albo wyrachowany…

– Albo – niecierpliwie przerwała jej Amanda – zwyczajny prostak. Dostał od kogoś bilety, zaprosił mnie po teatrze na kolację, a w zamian oczekiwał, że wyląduję w jego łóżku.

– Amando! Sama chyba nie wierzysz w to, co mówisz.

– Nie jestem taka pewna…

– Pozwól zatem, że rzucę na niego okiem – zaproponowała Beth.

– Jestem przekonana, że flirtuje ze wszystkimi pasażerkami – syknęła Amanda ze złością. Zamyśliła się na moment. – Nie masz pojęcia, jakie to było upokarzające. Wręczył taksówkarzowi zwitek banknotów i nawet nie zapytał, dokąd jadę.

– Innymi słowy, prawdopodobnie doszedł do wniosku, że tym razem ten numer mu nie wyjdzie i wycofał się.

– Nie żartuj sobie, Beth. Sądzę raczej, że chciał zachować się jak dżentelmen starej daty. Może zniechęciły go moje gierki.

– Tak, pewnie o to właśnie chodzi.

– Może… już sama nie wiem.

Beth aż uniosła z niedowierzaniem brew, słysząc te słowa.

– Siedziałam tam przez to całe cholerne przedstawienie i nie mogłam się doczekać, kiedy się wreszcie skończy. Lecz gdy wyszliśmy na zewnątrz, ochłodziło mnie wieczorne powietrze i… Chyba jestem już za stara na takie zabawy w kotka i myszkę.

– To zadzwoń i przeproś go.

– Idiotka!

– Rozumiem, rozumiem. Ktoś tak idealny jak ty nie ma potrzeby nikogo przepraszać. Ale to nie takie straszne. Powiesz po prostu: „Przepraszam, zachowałam się głupio". I już! A najlepiej powiedz mu prawdę. To zrobi na nim wrażenie.

Amanda spojrzała z niedowierzaniem na Beth. Ta jednak niewzruszenie kontynuowała swój monolog:

– A potem zaprosisz go na kolację do siebie na Shepherd's Bush i po sprawie.

– Teraz już nic nie rozumiem. Podobno miałam powiedzieć mu prawdę.

– Amando! Od czego ma się w końcu przyjaciół? – Beth łypnęła figlarnie okiem.

– A jeśli się zgodzi?

Beth uśmiechnęła się od ucha do ucha.

– Wymiotę wszystkie kurze spod łóżka, wyjmę najlepszą pościel i przeniosę się na noc do ciebie. Albo nie… zrobię Mikowi niespodziankę i zostanę u niego.

– Nie, nie. To chyba nie jest najlepszy pomysł. – Jeżeli chodzi o interesy, instynkt Beth był niezawodny. Jednak w sprawach uczuć nie mogłaby uchodzić za eksperta.

– No to co, zrezygnujesz z niego? A te błyszczące oczy i ten diabelski uśmiech? Nie będzie ci żal?

Amanda milczała.

– Przecież ty nigdy nie rezygnujesz z raz wytyczonego celu!

– To fakt. – Amanda pokiwała głową. – Ale Daniel jest uparty jak osioł. Nie zadzwoni!

– No to schowaj na chwilę swoją dumę do kieszeni i ty zadzwoń do niego. – Beth podniosła szybko słuchawkę i bez uprzedzenia wystukała numer. – Zaproś go na kolację. Powiedz, że twoja przyjaciółka wyjechała na kilka dni.

– Nie mogę tego zrobić!

– Capitol Cars, Czym mogę służyć? Beth zakryła mikrofon dłonią.

– Oczywiście, że to wspaniały pomysł. A poza tym potrzebujesz jakiegoś lokum, żeby… no przecież wiesz.

– Halo. Capitol Cars…

– Dzień dobry. Mówi Mandy Fleming. Czy mogę rozmawiać z Danielem Redfordem?

– Dzień dobry, panno Fleming. Czy odebrała już pani swój kolczyk?

– Mój kolczyk? – O rany, zupełnie o tym zapomniała.

– No właśnie. W tej sprawie dzwonię. – Odetchnęła z ulgą. Udało się jej wybrnąć z honorem z tej kłopotliwej sytuacji.

– Daniel miał mi go zwrócić, ale jeszcze nie zdążył.

– O, właśnie wchodzi. Proszę chwileczkę zaczekać. Zaraz zapytam…

Czyżby też spóźnił się do pracy?

– Nie, nie. Proszę tego nie robić – przerwała szybko.

– Będę dzisiaj przejeżdżać koło garażu. Wpadnę do was.

– No i co? Widzisz, nie umarłaś. Nie było to aż takie straszne! – powiedziała z wyraźnym zadowoleniem Beth, kiedy Amanda odłożyła słuchawkę.

– Masz na mnie zdecydowanie zły wpływ – rzuciła Amanda i popatrzyła znacząco najpierw na swoją wspólniczkę, potem na balsam lawendowy, i w końcu dodała: – To bardzo niebezpieczna rzecz! – Wstała, nasunęła na nos słoneczne okulary i złapała torebkę.

– Nie mam sobie nic do zarzucenia. A tak na marginesie, dokąd się wybierasz?

– Odebrać kolczyk. I może… ale tylko może – Amanda podkreśliła dobitnie ostatnie słowo – zaprosić Daniela na kolację.

– Przecież jest dopiero jedenasta?

– Lepiej trochę wcześniej niż za późno. Jeśliby chciał uniknąć spotkania ze mną, to pokrzyżuję mu te plany.

Amanda stała już w drzwiach wejściowych, kiedy Beth powiedziała z uśmiechem:

– Kto by pomyślał, że z ciebie taka spryciara.

– Karen, bądź tak miła i wrzuć to do firmowej koperty wraz z jakimś krótkim, grzecznościowym listem. – Mówiąc to, Daniel położył przed nią kolczyk. – Wyślij go do Mandy Fleming. Na adres agencji sekretarek Amandy Garland. Na pewno gdzieś go znajdziesz.

– O, właśnie miałam ci powiedzieć. Przed chwilą dzwoniła panna Fleming. Ma tu wpaść i odebrać go osobiście.

Daniel poczuł mrowienie na całym ciele. Miał więc stanąć z nią twarzą w twarz?

– Kiedy?

– Mniej więcej za godzinę. – Podniosła kolczyk. – Jest naprawdę cudowny. Zapewne bardzo drogi… Nie dziwię się, że chce go odzyskać. Nie martw się. Zwrócę go jej osobiście.

– Dobrze. – Tak będzie lepiej, pomyślał. – Albo… zaczekaj. – Wyjął kolczyk z dłoni Karen. – Chyba powinienem sam to załatwić. Wprowadź ją do mojego biura, jak tylko przyjdzie.

Karen uśmiechnęła się.

– Teraz rozumiem. To ta ładna? Nie było sensu zaprzeczać.

– Tak, Karen, to właśnie ona.

– Mam zamówić stolik w restauracji?

– Nie, to nie będzie konieczne.

– Szkoda – szepnęła, a uśmiech zniknął z jej twarzy. Tak będzie lepiej. Zdecydowanie lepiej, przekonywał się

Daniel w duchu. Czyż nie miał wystarczająco dużo kłopotów? No właśnie. Postanowił się czymś zająć. Nie dlatego, że musiał. Po prostu nie chciał myśleć o Mandy Fleming.

– Skontroluję plan pracy kierowców na przyszły tydzień – mruknął sam do siebie. – To jest coś, co wymaga skupienia.

Ktoś zapukał do drzwi.

– Proszę.

– Szefie?

– O co chodzi? – zapytał, nawet się nie odwracając. Ostatnią rzeczą, na którą w tej chwili miał ochotę, to utarczki słowne z Sadie.

– Ten srebrny rolls… Bob prosi, żebyś przyszedł i posłuchał, jak chodzi silnik. Coś mu się tam nie podoba.

Daniel odwrócił się i zmarszczył brwi.

– Jest zarezerwowany na jutro na ślub.

– Właśnie dlatego.

Ten olbrzymi stary rolls był dumą i radością Daniela. Spojrzał na zegarek. Ma jeszcze mnóstwo czasu, zanim pojawi się tu Mandy. Poza tym srebrny rolls był o wiele bardziej interesujący niż jakaś tam kartka papieru.

– Zaraz przyjdę. Znajdę tylko jakiś kombinezon.

– Tak jest, szefie.

Machnął ręką. Mogła sobie darować ten sarkazm. Powoli zaczynał żałować, że przyjął ją do pracy. Miała to być dla niej nauczka. A wszystko po to, by uświadomić jej, co to znaczy ciężka praca. Jak wygląda prawdziwe, twarde życie. A tymczasem Sadie czuła się tu jak ryba w wodzie. Z jednej strony podziwiał ją za to. Ale co będzie z jej egzaminami? Z jej przyszłością? Miała studiować marketing.

Kiedy wszedł do warsztatu, dostrzegł Sadie siedzącą na olbrzymiej feldze.

– A gdzie Bob? – zapytał, rozglądając się dookoła.

– Musiał wyskoczyć do toalety. Posłuchaj tylko. Nachylił się nad silnikiem. Coś rzeczywiście było nie tak.

Zamknął na chwilę oczy, aby lepiej wsłuchać się w dziwny stukot. Natychmiast wyobraził sobie Mandy lekko kołyszącą biodrami…

– Rozrusznik? – ryknęła mu do ucha Sadie.

Jej głos wdarł się w tę błogą wizję jak ostry sztylet.

– Jeszcze nie wiem. – Z trudem zbierał myśli. – Muszę wszystko sprawdzić.

Amanda zapłaciła za taksówkę. Spojrzała na efektowne wejście opatrzone napisem Capitol Cars. Bez wahania ruszyła w stronę drzwi.

W przestronnej i wygodnie urządzonej recepcji siedziała młoda, sympatyczna kobieta. Ściany obwieszone były fotografiami samochodów, pośród których poczesne miejsce zajmował duży, srebrny rolls.

– Dzień dobry. W czym mogę pani pomóc?

Amanda poznała ten głos. To z nią rozmawiałam przez telefon, przemknęło jej przez myśl.

– Niedawno rozmawiałyśmy telefonicznie. Nazywam się Mandy Fleming. Czy jest Daniel?

Kobieta uśmiechnęła się.

– Proszę spocząć, panno Fleming. Jest w warsztacie. Zaraz go zawołam.

– Nie, nie. Proszę się nie fatygować. Sama go znajdę. Gdyby zechciała mi pani tylko wytłumaczyć, gdzie znajduje się warsztat. Bardzo się spieszę – skłamała.

– Proszę przejść w takim razie przez część biurową i skręcić w lewo. Daniel powinien być przy dużym, srebrnym rollsie, stojącym w rogu.

– Tym? – Amanda odwróciła się w stronę zdjęcia wiszącego na ścianie.

– Tak.

Kiedy dotarła do warsztatu, stanęła jak zaczarowana. Tyle przepięknych samochodów… Spod srebrnego rollsa wystawały dwie olbrzymie stopy.

– Sadie? Jest coś, ale nie mogę… Podasz mi tę lampę? Amanda rozejrzała się dookoła. Oprócz niej nikogo tu nie było. Nic dziwnego, to przecież przerwa obiadowa. Postąpiła kilka kroków i podniosła lampę.

– Rusz się, dziewczyno! Nie mam ochoty spędzić tu całego dnia.

Duża wysmarowana olejem dłoń machała niecierpliwie w jej kierunku. Amanda schyliła się więc i podała mu lampę. Po krótkiej przerwie usłyszała stek siarczystych, niewybrednych przekleństw.

– Jakiś problem? – zapytała niepewnie.

Daniel umilkł. Powoli wyłonił się spod samochodu. Z wrażenia o mało co nie rozbił sobie głowy. Dojrzał najpierw eleganckie pantofelki na wysokich obcasach, potem cudownie szczupłe kostki i niezwykle zgrabne łydki. Więcej nie było mu trzeba. Zresztą tego głosu nie pomyliłby z żadnym innym.

– Myślałem – mruknął niepewnie – że będziesz dopiero za jakieś pół godziny.

– Przekazano ci, że przyjdę?

– Oczywiście. Dlaczego pytasz?

– Pomyślałam, że jeśli się dowiesz o mojej wizycie, być może zechcesz wymknąć się wcześniej na obiad.

– Więc na wszelki wypadek przyjechałaś przed czasem?

– Ciesz się! Powinieneś mi podziękować. Gdyby mnie tu nie było, sam musiałbyś pofatygować się po tę lampę. – Rozejrzała się dokoła. – Gdzie są wszyscy?

– W pubie. Czekają, aż postawię im kolejkę. – Mówiąc to, podał jej pudełko z przymocowaną do niego kartką, na której było coś napisane.

– Mam cię! Sadie – przeczytała Amanda na głos. – Co to znaczy?

– Dałem się wpuścić w maliny. To taka tradycja. Każdy nowy mechanik próbuje mnie jakoś nabrać. Inaczej nie może stać się pełnoprawnym członkiem zespołu. To taki rodzaj „chrztu". – W głowie kłębiły mu się różne myśli. Co Sadie chciała mu udowodnić? Że jest od niego sprytniejsza? Że zamierza zostać w tej pracy na stałe?

– Po tylu latach pracy chyba trudno jest na tobie zrobić wrażenie?

Wreszcie wygrzebał się spod samochodu.

– Zwykle udaje się to dopiero po kilku próbach. A tu proszę bardzo, moja własna córka… Udało jej się za pierwszym razem.

– Skoro jesteś zajęty, to lepiej już sobie pójdę. – Zdjęła okulary i wreszcie mógł spojrzeć w jej przepiękne oczy. Dostrzegł natychmiast, że są nieco podkrążone. Nie miała spokojnej nocy, pomyślał.

– Sądziłem, że to ty jesteś dzisiaj zajęta. – Czyżbym popełnił błąd? – zastanawiał się gorączkowo.

– Wpadłam na moment, by zapytać, czy nie zechciałbyś spróbować mojej kuchni? To miał być taki rewanż za wczorajszy miły wieczór. Masz dosyć odwagi?

– A czy to bardzo ryzykowne?

– Bez obaw. Mogłabym napisać książkę kucharską o daniach przyrządzanych w kuchence mikrofalowej.

– Całe szczęście, bo już się bałem… A co z twoją przyjaciółką?

– Z Beth? Rozmawiałeś z nią, kiedy dzwoniłeś do biura. Nie będzie jej.

Może źle ją oceniłem wczorajszego wieczoru? Nie, ona nie mówi mi całej prawdy, doszedł do wniosku po chwili namysłu. Uniósł do góry ręce.

– Przepraszam, muszę się umyć. – Ruszył w stronę biura.

– Daniel?

– Tak? – Zatrzymał się. Sposób, w jaki wypowiedziała jego imię wytrącił go z równowagi. Wszyscy zwracali się do niego per Dan. Albo szefie. Odwrócił się powoli. Amanda stała oparta o rollsa. Wyglądała cudownie.

– Ty wciąż jeszcze masz mój kolczyk.

– Jest w biurze. – Z trudem opanował drżenie głosu.

– Zapytam wiec recepcjonistkę.

Powinien skinąć głową i byłoby po sprawie. Nie potrafił jednak. A może nie chciał.

– Nie, nie rób tego. Jeśli możesz zaczekać do wieczora, przywiozę go ze sobą. – Poczuł się jak skoczek spadochronowy, który nie ma pewności, czy jego spadochron się otworzy. Sam strach i przerażenie. Jednak jeden uśmiech Amandy uśmierzył wszelkie obawy. Dawał zapomnienie. – Już teraz nie mogę się doczekać. Czy siódma to nie za wcześnie?

– Idealnie.

– Gdybyś tylko zechciała podać mi swój adres…

– Ach, oczywiście. – Amanda uśmiechnęła się i zatrzepotała swoimi długimi, jedwabistymi rzęsami, aż Danielowi zaparło dech. – Proszę bardzo. A tu numer mojego telefonu komórkowego. Tak na wszelki wypadek.

Stała teraz tuż obok niego. Wystarczyło tylko wyciągnąć rękę, by ją objąć. Oczarowany wpatrywał się przez moment w jej pełne, błyszczące usta. Czuł, że jakaś magiczna siła przyciąga go do tej kobiety. Jego dłoń mimowolnie podążyła w kierunku jej twarzy i zatrzymała się dosłownie tuż przed nią. Lecz niespodziewanie, jak przez sen, usłyszał nagle:

– Tato!

W tym momencie ręka Daniela opadła ciężko na dół. Poczuł się jak złodziej przyłapany na gorącym uczynku.

– Czekamy na ciebie! – Sadie stała w drzwiach, bacznie obserwując rozgrywającą się w garażu scenkę.

– Już idę. Sadie, to jest Mandy Fleming.

– Cześć, Sadie – powiedziała Amanda i wyciągnęła rękę na przywitanie.

Sadie jednak nawet nie drgnęła. Rzuciła tylko z lekceważeniem:

– Właścicielka drogiego kolczyka? Nie powinna pani zostawiać go na podłodze w sypialni. Mógł się zgubić. – Odwróciła się do Daniela i dodała: – Jesteśmy w pubie. Jeśli znajdziesz chwilę czasu…

Był tak wściekły, że najchętniej przełożyłby ją przez kolano i sprał po pupie. Jak mogła sobie pozwolić na równie aroganckie zachowanie? A to smarkula!

– A co ty robisz w pubie? Nie jesteś jeszcze pełnoletnia! Muszę porozmawiać poważnie z Bobem. Idź na obiad, pogadamy później.

Przez moment patrzyła na, niego zaskoczona, a potem odwróciła się na pięcie i wyszła, nie mówiąc nawet do widzenia.

– Mandy, przepraszam cię bardzo! Upuściłem twój kolczyk w mojej sypialni, a Sadie wyciągnęła błędne wnioski.

– Jest w trudnym wieku – odpowiedziała spokojnie i uśmiechnęła się wyrozumiale.

– Raz jeszcze przepraszam cię za zachowanie mojej córki. Czy mogę cię gdzieś podwieźć? Daj mi tylko chwilkę, bym doprowadził się do porządku.

– Nie, nie ma takiej potrzeby. Załatwiaj swoje sprawy. Złapię taksówkę.

Po pracy odnalazł Sadie.

– Jadę do domu. Zabrać cię?

– Nie, dziękuję. Bob i ja chcemy skończyć ten motocykl. A poza tym, Maggie zaprosiła mnie na herbatę.

– Ach tak. – Rozejrzał się – A gdzie jest Bob? Nie widzę jego samochodu.

– Myje go teraz. – Starannie unikała jego spojrzenia. – Bob prosił, aby ci przekazać, że mnie odwiezie.

– W porządku – zgodził się bez słowa sprzeciwu. Szybkim ruchem otworzył portfel i wyjął z niego banknot. – Wstąp gdzieś i kup Maggie czekoladki albo kwiaty. Sama najlepiej wybierzesz.

Wsunęła banknot do kieszeni kombinezonu.

– Nie chcę jednak, abyś wracała zbyt późno. O jedenastej masz być w domu – dodał dobitnie. – Nie zapomniałaś kluczy?

– A co, planujesz wcześnie położyć się spać?

Z trudem opanował wybuch wściekłości. Wiedział, że Sadie celowo próbuje go sprowokować. Nie zamierzał dać jej tej satysfakcji.

– Nie, idę na kolację.

– Z kolczykiem?

– Ona się nazywa Mandy Fleming.

– Mandy? Nie żartuj. – Zaśmiała się.

– Dla ciebie – panna Fleming. Na przykład mogłabyś powiedzieć coś w tym stylu: „Przepraszam, panno Fleming, że zachowałam się ostatnio jak rozwydrzona małolata".

– O co ci chodzi? Przecież zachowywałam się poprawnie! Nie zareagował.

– Napisałaś do pani Warburton?

Widział, jak zwęziły się jej źrenice. Wzruszyła ramionami.

– Napisałam wczoraj.

W porządku, a teraz czas na marchewkę, pomyślał.

– Masz dobry kask, Sadie? – zapytał od niechcenia. Minęło parę sekund, nim zdecydowała się spojrzeć na niego.

– Mam. Kupiłam za kieszonkowe, dawno temu. Pokiwał głową.

– Powiedz Bobowi, że odkupię od niego motocykl. Jeśli naprawdę jesteś tym zainteresowana

– Przemyślę sprawę – powiedziała z nonszalancją charakterystyczną dla nastolatków.

– Tylko nie przemęczaj swojego móżdżku.

W chwilę później po raz pierwszy od tygodnia uśmiechnęła się.

– Przepraszam, tato. A w ogóle to… wielkie dzięki. Naprawdę.

Amanda biegała po kuchni w tę i z powrotem. Była nieprawdopodobnie zdenerwowana. Trzęsły jej się ręce. Prześladował ją pech. Mięso się przypaliło i musiała przyrządzać danie od nowa. Zbiła też kieliszek, co było złym znakiem. Lecz kiedy złamała paznokieć, wpadła w prawdziwą panikę i w histerię. Tego było już naprawdę za wiele. Chciało jej się płakać.

Do drzwi zadzwonił dzwonek. Z przerażenia upuściła na podłogę torebkę z ziarenkami pieprzu. Drobne kuleczki rozsypały się po jasnej posadzce. Spojrzała na zegarek. Dochodziła szósta pięćdziesiąt. Zagryzła wargę. Nie, to nie mógł być Daniel. Nie pojawiłby się przecież przed czasem, pomyślała. To pewnie Beth. Całe szczęście, zdąży jeszcze poprawić włosy i makijaż, a Beth się wreszcie do czegoś przyda. Posprząta ten cholerny pieprz.

Ponownie dotarło do jej uszu terkotanie dzwonka. Amanda uśmiechnęła się do swoich myśli. Zdjęła buty, żeby nie porozdeptywać czarnych ziarenek. Już nieco rozluźniona otworzyła drzwi. Stał w nich Daniel. Wyglądał fantastycznie. Koszula w kolorze burgunda, marynarka przerzucona przez ramię, a w ręku butelka wina.

– Przepraszam, przyszedłem trochę za wcześnie. Ale nie mogłem się doczekać. – W świetle lampy dostrzegł, że się zaczerwieniła. Gdy przyjechał pod jej dom, miał jeszcze chwilę czasu. Chciał posiedzieć w samochodzie i przemyśleć kilka spraw. Początkowo próbował skoncentrować się na Sadie. Podumać, jak przekonać ją, że powinna wrócić do szkoły. Powinien dysponować inteligentnymi i mocnymi argumentami, inaczej był bez szans. Lecz jego myśli podążały wciąż w kierunku pewnej nieprzeciętnej, tajemniczej kobiety… Za każdym razem postrzegał ją nieco inaczej. Jąka będzie dzisiaj? Chłodna i pewna siebie? Uszczypliwa? Czy też może nadspodziewanie nieśmiała jak dzisiaj, gdy odwiedziła go w pracy?

– Wejdź, wejdź! – powiedziała nieco nieprzytomnie, jakby nie zauważyła, że dawno już to zrobił. – Wybacz mi ten nieporządek. Los sprzysiągł się dziś przeciwko mnie. Zaraz wracam… tylko się troszkę…

– To ja przepraszam. – Mówiąc to, postawił butelkę na stole. – Po prostu nie mogłem już dłużej czekać.

Te niby zwykłe słowa rzuciły na nią czar. Nagle przestała się przejmować, że jej włosy przypominają ptasie gniazdo, że ma rozmazane oczy, że kuchnia wygląda jak po drobnym kataklizmie. I zrobiła wreszcie to, na co już od dawna miała ochotę. Od chwili gdy po raz pierwszy ujrzała go we wstecznym lusterku limuzyny. Objęła jego twarz dłońmi i delikatnie pocałowała, przytulając się do niego całym ciałem.

Загрузка...