ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

– Czy to nie dzisiaj, Amando? Prawda, że to dzisiaj? Do Amandy ledwo co docierały słowa Beth.

– Ale co dzisiaj? – wymamrotała półprzytomna. Nie rozumiała, dlaczego Beth od samego rana była taka nadopiekuńcza.

– Czy chcesz, żebym z tobą poszła? Jeśli tak, nie krępuj się, powiedz. Jasne, że pójdę.

– Ach, o to ci chodzi. Nie, nie ma potrzeby – odpowiedziała. Nie sądziła, że Beth będzie o tym pamiętać. Ale cóż, Beth była przecież niezwykle skrupulatna, nawet jeśli na taką nie wyglądała. Z pewnością miała zapisany ten termin w kalendarzu. Taka przyjaciółka, to prawdziwy skarb.

– Czy ktoś inny idzie z tobą? Może Jill, a może twoja matka? No chyba nie powiesz mi, że wybierasz się tam sama! Co ci jest?

Amanda nie miała zbyt wielkiej ochoty na tę rozmowę. Liczyła na to, że jeszcze przez jakiś czas uda jej się utrzymać wszystko w tajemnicy. Jednak najwyraźniej myliła się. Zdaje się, że właśnie dziś nadszedł ten dzień, by wyznać Beth prawdę.

– Nie idę tam.

– Jak to?. – Beth opadła na krzesło naprzeciwko niej. – Zmieniłaś zdanie? A może doszłaś do wniosku, że jednak nie chcesz mieć dziecka?

– Nie, nie o to chodzi. Po prostu zrezygnowałam z wizyty w klinice. Odwołałam ją już kilka tygodni temu.

– Ale dlaczego? Co się stało? – Beth właściwie nawet nie oczekiwała odpowiedzi. Prawdopodobnie miała własną wersję wydarzeń. – Słuchaj, nie wiem, co wydarzyło się między tobą a Danielem, ale musisz o tym zapomnieć. Potraktuj to jak małe zawirowanie. Teraz znowu wyszłaś na prostą, prawda? I tak trzymaj. A co z twoim zegarem biologicznym, przestał nagle tykać? I co będzie z tymi wszystkimi witaminami, kwasem foliowym? A szpinak?

– Co z nimi?

– No… – Beth zająknęła się -…no, szkoda byłoby je przecież wyrzucić! Miałyby się zmarnować?

– Nic się nigdy nie marnuje. Każde doświadczenie uczy nas czegoś nowego – stwierdziła filozoficznie Amanda i nagle jej twarz pobladła jak kreda. Zakrywając sobie usta dłonią, pobiegła czym prędzej do toalety. Kiedy w końcu z niej wyszła, Beth, która stała oparta o futrynę drzwi, dostrzegła, że cera Amandy przybrała zielonkawy odcień.

– Czyżbyś miała poranne mdłości? – spytała z promiennym uśmiechem na ustach.

Amanda skropiła sobie twarz zimną wodą. Czuła się okropnie. Nie przeżyłaby chyba teraz widoku Beth turlającej się ze śmiechu po podłodze. Lecz z drugiej strony nie wiedziała, czy na miejscu przyjaciółki potrafiłaby zachować powagę. Spojrzała w lustro. Pierwszy raz nie wyglądała jak modelowa kobieta sukcesu. Blada, z czarnymi sińcami pod oczami… Westchnęła ciężko. Zastanawiała się, jak Beth mogła do tej pory nie zauważyć tych uciążliwych i jednoznacznych zarazem objawów.

– I co mi dało łykanie tej twojej witaminy B6? Twierdziłaś z całym przekonaniem, że zapobiega porannym mdłościom. Ta twoja ślepa wiara w środki farmakologiczne… Szkoda słów – zwróciła się nieco lekceważąco do Beth.

– No tak. Ale nie zapominaj, że należy ją brać przez cały miesiąc przed… – Znowu zająknęła się, ale już po chwili jej oczy rozbłysnęły wesołymi ognikami. – No wiesz, przed czym… – dodała, śmiejąc się.

– To wcale nie jest śmieszne. To wielka pomyłka, Beth.

– Co jest pomyłką? To, że zaszłaś w ciążę? Przecież tego właśnie chciałaś! Więc o co ci właściwie teraz chodzi? Czym się zadręczasz? Popatrz, o ile prostszą masz sytuację. Nie musisz się martwić, jak mu o tym powiesz. Czy to nie wygodne?

Cała Beth, pomyślała Amanda. Nawet w najczarniejszej sytuacji próbuje znaleźć jaśniejsze punkty

– To fakt – zgodziła się. – Nie będę musiała mu o tym mówić. – Ale dlaczego te słowa tak bardzo zabolały? Bo tak naprawdę marzyła o tym, by założyć rodzinę. Cudowną, ciepłą rodzinę. I bała się, że to nigdy nie nastąpi; że nie znajdzie nigdy odpowiedniego partnera… To dlatego chciała, by Daniel dowiedział się o dziecku. Gdyby sprawy między nimi potoczyły się inaczej, na pewno byłby bardzo szczęśliwy. Ale przecież tam, w uroczym domku, obiecała pewnej młodej osobie coś bardzo ważnego. Nie mogła złamać tej obietnicy.

Wiedziała, że Sadie posłusznie wróciła do szkoły. Aby się o tym przekonać, zadzwoniła któregoś dnia do Pameli Warburton. Jako pretekstu użyła swojego wystąpienia w Dower House. Chciała koniecznie wykręcić się od tego przemówienia. Przy okazji zapytała o Sadie.

– Mercedes Redford? Znasz jej rodzinę?

– Niezbyt dobrze. Ale poznałam Mercedes i dowiedziałam się, że postanowiła rzucić szkołę. Zastanawiałam się tylko, czy udało się ją przekonać, by kontynuowała naukę.

– Dzięki Bogu, tak. Wierz mi, naprawdę nie miałam innego wyjścia. Musiałam ją zawiesić. Być może była to z jej strony desperacka próba zwrócenia na siebie uwagi. Chyba się orientujesz, że ma niezbyt ciekawą sytuację rodzinną?

– Tak, tak, wiem o tym. Właśnie, chciałabym cię prosić, byś nie wspominała jej o moim telefonie. Nie chcę, by pomyślała, że ją kontroluję.

– Ależ to przecież właśnie robisz!

– No, owszem, ale cóż… wolę, żeby nie wiedziała. – Tak naprawdę Amanda chciała dowiedzieć się, czy Sadie nie złamała swojej obietnicy. Gdyby tak było i ona czułaby się zwolniona z danego słowa. Nie było się co oszukiwać, nie do końca kierowała się troską o Sadie. Wszystko przez pozytywny wynik testu ciążowego.

– Czy nie ma zatem, Amando, żadnego sposobu, aby namówić cię do wygłoszenia przemówienia na koniec roku szkolnego? – Pani Warburton była wyraźnie zawiedziona.

– Droga Pamelo, z miłą chęcią, ale chyba powinnaś wiedzieć, że jestem w ciąży. A do tego czasu będę gruba jak beczka. Tak gruba, że znad mojego brzucha nie będę widziała notatek.

– No to w takim razie wygłosisz je bez notatek!

– Czy naprawdę chcesz, by niezamężna, ciężarna kobieta snuła opowieść o swojej drodze do sukcesu? Mam przekonać panienki z dobrych domów, że osiągną wszystko, czego zapragną, jeśli tylko będą wytrwale dążyć do celu?

– Sama jesteś tego najlepszym przykładem, Amando.

Zdecydowanie tak! Jutro wyślę list potwierdzający datę i godzinę wystąpienia.

Nie, to niedorzeczne. Naprawdę nie miała ochoty tam wystąpić. Nie rozumiała, dlaczego Pamela Warburton tak bardzo obstawała przy swoim pomyśle.

– Może tak właśnie będzie lepiej. – Piskliwy głos Beth wyrwał ją z otchłani własnych myśli.

Lepiej? – pomyślała z goryczą, lecz głośno powiedziała:

– Oczywiście, że tak. Przecież wszystko poszło zgodnie z planem. – Jej agencja rozrastała się i rozwijała, a teraz jeszcze na świat miało przyjść dziecko, którego tak bardzo pragnęła. Dlaczego więc czuła się taka przegrana? Z trudem uśmiechnęła się do Beth. Wciąż nie mogła pogodzić się z faktem, że jej znajomość z Danielem miała taki żałosny finał. Pod żadnym pozorem i za nic w świecie nie chciała o tym rozmawiać. Wspomniała jedynie Beth, że to już koniec, ale nie dawała się wciągnąć W żadne dyskusje.

Była wściekła na siebie. To wyszło naprawdę idiotycznie. Oboje grali w tę samą grę, a powodował nimi strach. Strach, że zostaną zranieni, strach przed cierpieniem. Co za asekuracja. Gdyby wiedziała, czym to się skończy, nigdy by tak nie postąpiła. To była niezła nauczka. Być może, gdyby wszystko wydało się wcześniej i w bardziej sprzyjających warunkach, oboje by się serdecznie z tego uśmiali.

Daniel był szczęśliwy, że Sadie dała się namówić na powrót do szkoły. Zobaczył ją dopiero w drugiej połowie grudnia. Wybrali się razem do teatru. Taki właśnie prezent postanowiła podarować ojcu pod choinkę. Wywnioskowała z rozmów, że ostatnio niezbyt często wychodził i jest jakiś nieswój. Miała nadzieję, że trochę rozrywki dobrze mu zrobi. Pomimo jej oczekiwań nie zaprosił żadnej ze swoich znajomych. Tak więc Sadie nie miała w zasadzie innego wyboru, jak pójść z nim, mimo że była zagorzałą przeciwniczką teatru.

Tym razem jednak naprawdę chciała sprawić ojcu przyjemność. Kupiła nawet na tę szczególną okazję elegancką sukienkę. Oczywiście czarną. Sama musiała przyznać, że wygląda w niej fantastycznie. I do tego dużo poważniej. A było to nie bez znaczenia. Kiedy przechadzali się w foyer, przyciągała niejedno męskie spojrzenie. Danielowi przyszło nagłe do głowy, że zapewne chciałaby, żeby zobaczył ją teraz Ned Gresham i przekonał się, co stracił. Jednak od jakiegoś czasu nie pracował już dla Daniela. Był naprawdę dobrym i doświadczonym kierowcą, więc Daniel żałował trochę, że go traci. Ale z drugiej strony przeszło mu przez myśl, że tak będzie bezpieczniej. Nie da się ukryć, było z nim trochę kłopotów.

Kiedy oddali płaszcze do szatni, Sadie zaproponowała, że kupi program. Jemu zaś przypadło w udziale zatroszczyć się o napoje. Utorował sobie więc drogę do baru i kupa dwa toniki. Sadie nie lubiła coli, a on musiał mieć się na baczności. Wiedział z doświadczenia, jak łatwo jest popaść w ciąg nie kończących się drinków. Już to przeżył, i to nieraz. Ostatnio, kiedy zostawiła go Vicky. Nie chciał więc ryzykować. Obawiał się, że po alkoholu straciłby panowanie nad sobą i natychmiast popędziłby do Agencji Garland. Błagałby Mandy, by zechciała się z nim spotkać. Dobrze wiedział, że tak właśnie by się to skończyło. I tak już bezustannie o niej myślał.

Boże, dlaczego ich znajomość nie potoczyła się inaczej? Zdarza się, że nieświadomość jest błogosławieństwem. Czasami jest po prostu lepiej nie wiedzieć. Wciąż żywił niezłomne przekonanie, że byłby prawdziwie szczęśliwym człowiekiem, gdyby nie odkrył całej prawdy o Mandy. Po jakiego diabła zabrała ze sobą; tę cholerną kopertę? Czemu była aż tak nierozważna? I żeby zgubić ją tam, na trawie… Dlaczego musiała znaleźć ją właśnie Sadie? Co ją wtedy podkusiło, żeby grać rolę kochającej córki? Czasami zdawało mu się, że prześladował go prawdziwy pech.

– Spójrz tutaj, tato, ta kobieta pracuje w telewizji – powiedziała nagle Sadie, wskazując zdjęcie w programie. – O, i on też! – Przeczytała na głos kolejne nazwisko.

Wyglądała na zadowoloną z siebie. Póki co, wszystko szło po jej myśli, tak jak zaplanowała. Zadała sobie wiele trudu, żeby tak właśnie było. Namęczyła się nie lada, by wybrać taką sztukę, na którą Daniel zechce pójść i do tego z przyjemnością.

Kiedy otworzył kopertę, którą położyła dla niego pod choinką, zrozumiał natychmiast nietypowe dla Sadie zainteresowanie repertuarem teatrów i recenzjami spektakli. A on naiwnie sądził, że zdołał zarazić ją swoim uwielbieniem dla teatru! Nie ma co, należała jej się pochwała, świetnie się sprawiła. Wybrała dokładnie tę sztukę, którą i on by wybrał. Pod warunkiem oczywiście, że byłby w odpowiednim nastroju… Mandy też na pewno chętnie poszłaby na to przedstawienie. Wiele razy rozmawiali na ten temat i zazwyczaj odkrywali podobne upodobania. Zawsze dużo przy tym było śmiechu, radości i okrzyków zdziwienia. Cały czas prześladowała go teraz dziwna obawa, że ona też tu będzie, że spotkają się, że staną twarzą w twarz. To było gorsze, dużo gorsze niż rozpamiętywanie ich pierwszego, niezbyt udanego spotkania. Dużo bardziej bolesne i przerażające. Z drugiej strony zaś, jeśli jej tutaj nie spotka, przeżyje kolejne rozczarowanie. Tak źle i tak niedobrze, pomyślał rozgoryczony. A może w ogóle najgorsza jest świadomość, że zachowuje się idiotycznie, nieustannie szukając jej oczami w nieprzebranym tłumie krążących po teatrze i kłębiących się przy barze ludzi.

– Tato? – Głos Sadie wyrwał go z tych ponurych rozmyślań. Odwrócił się i zobaczył jej niepewną minę. – Tato, czy jesteś pewien, że podoba ci się ten prezent?

– Czy mi się podoba? Jest po prostu wspaniały! – odpowiedział bez wahania i spojrzał w kierunku wejścia. – Absolutnie idealny! – Dokładnie w tym momencie, w którym wypowiadał te słowa, zauważył ją. Weszła, wsparta na ramieniu wysokiego, przystojnego mężczyzny. Miał ciemne, delikatnie przyprószone siwizną włosy i podpierał się laseczką. Dokładnie tak Daniel wyobrażał sobie faceta, z którym mogłaby się związać Mandy. A myślał ó tym dostatecznie często. Światowiec z uprzywilejowanych sfer. Świetnie skrojony garnitur, nienaganne maniery i… gruby portfel.

Amanda nie chciała iść do teatru. Niezwykle trudno ją było namówić.

– Max, zrozum, jestem zmęczona, bardzo zmęczona.

– Nieprawda, nie oszukasz mnie. Twoja ciąża zaczyna być widoczna i obawiasz się, że wszyscy będą ci się przyglądać i zastanawiać się, kto był tym szczęściarzem.

Co za płytka argumentacja, pomyślała Amanda. Czy sądził, że da się na to złapać? Chyba małżeństwo rozmiękczyło mu mózg.

– No i świetnie, jak się trochę pogłowią, na pewno im to nie zaszkodzi. Tobie zresztą też. Nie sądzisz chyba, że ulegnę twoim namowom pod wpływem tak słabych argumentów. Mam ostatnio bardzo dużo pracy w związku z otwarciem nowego biura. I to jest zasadniczy powód, dla którego nie mam ochoty na dzisiejsze wyjście. – Mówiąc to, delikatnie pogłaskała swój zaokrąglony nieznacznie brzuch. – A ciąży przecież wcale jeszcze nie widać. Max uśmiechnął się szeroko.

– Jesteś pewna? Jeśli tak sądzisz, to się mylisz. Przykro mi, ale muszę cię wyprowadzić z błędu. Wyglądasz, jakbyś połknęła średnich rozmiarów piłkę. Wiele osób już mnie pytało, na kiedy przypada rozwiązanie.

No cóż, chyba sama się trochę oszukiwała. Nie, żeby chciała ukryć swój stan, lecz miała, jakże złudną, nadzieję, iż jeszcze przez jakiś czas uda jej się uniknąć plotek.

– I ty ode mnie oczekujesz, że po tym, co mi powiedziałeś, pójdę z tobą do teatru? – zapytała.

– Och, Mandy, proszę cię. Jill rodzi za dwa tygodnie i nie może usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż dziesięć minut.

– W takim razie powinieneś zostać w domu i masować jej stopy.

– Nie będzie sama. Jest z nią Harriet.

– Ale służąca, to nie to samo co mąż, nie uważasz?

– Skąd możesz to wiedzieć? – Speszony tym, co powiedział, przeczesał nerwowo dłonią włosy. – Boże, Mandy, przepraszam. Czy sądzisz, że gdybym nie musiał, zostawiałbym ją teraz samą? Dostałem to zaproszenie z Ministerstwa Kultury i muszę pójść, czy chcę, czy nie. – Uśmiechnął się z łobuzerskim błyskiem w oczach. – Jeśli chcesz udawać, że nie jesteś w ciąży, możesz włożyć ten namiot, który ci dałem wiele lat temu. Chyba wciąż go jeszcze masz, prawda? Pod nim ukryłabyś nawet trojaczki!

– Max, jesteś okropny! Ja się wcale nie ukrywam.

– W takim razie, udowodnij mi to. Masz dziesięć minut, żeby się przebrać – powiedział stanowczo.

Wiedziała, że nie ma szans. Poddała się. Nie chciała, by Max triumfował. Pierwsza sukienka, którą wybrała, okazała się o wiele za ciasna. No cóż, wszystkie dopasowane kreacje będą musiały spokojnie poczekać w szafie. W końcu udało jej się wybrać dobrze maskującą garsonkę. W ostatniej chwili przypomniała sobie o kolczykach. Sięgnęła ręką do pudełeczka z biżuterią. I nagle jej wzrok padł na ten nefrytowy, samotnie połyskujący na aksamicie… Powinna go była dawno wyrzucić. Pewnego dnia zrobi to… Może? A przynajmniej tak sobie wmawiała.

Miała na sobie miękki, ciepły płaszcz z jasnoszarego aksamitu, połyskujący w świetle lamp. Był długi, prawie do samych kostek, lecz nie zakrywał jej smukłej, alabastrowej szyi. Wiedział o niej wszystko. Tyle razy dotykał jej i całował. Ukrył twarz w dłoniach, które jeszcze nie tak dawno bawiły się jedwabistymi włosami Mandy… Zdawało mu się, że to wczoraj wyjmował z nich liść. Ale dziś nie było w jej włosach liści. Ani zapachu dzikich kwiatów i trawy.

Nagle w silnym świetle żyrandoli zauważył w jej uchu kolczyk. Tylko jeden… złotozielonkawy listek. Odruchowo włożył rękę do kieszeni marynarki. Wciąż tam jeszcze był. Nie tak dawno wrzucił go z wściekłością do kosza, aby po chwili stamtąd wyjąć, Kolczyk – symbol, z którym nie potrafił się rozstać. To zupełne szaleństwo. Wtem dostrzegł, że Sadie bacznie go obserwuje. Już miała się odwrócić, by zobaczyć, co tak bardzo przykuwa jego wzrok. Nie chciał jednak, żeby zauważyła Mandy i towarzyszącego jej mężczyznę. Nie zniósłby tego jej „a nie mówiłam".

– Przepraszam – rzucił więc pospiesznie – zamyśliłem się. – Sztuczny uśmiech miał pokryć drążący go od środka ból. Doprawdy, Daniel potrafił idealnie maskować swoje uczucia. Wziął do ręki program. – Teraz pamiętam – powiedział i wskazał palcem zdjęcie aktorki, o której mówiła wcześniej Sadie. – Czy to nie ona zamordowała swego męża… w tym filmie… – To była pierwsza rzecz, która przyszła mu do głowy.

Sadie natychmiast go poprawiła, wpadając mu w słowo:

– Nie, nie. To było inaczej.

Kiedy ponownie podniósł wzrok, Mandy i jej towarzysz rozmawiali z dyrektorem teatru. Bardzo gruby portfel, pomyślał.

– Jesteś zupełnie pewna, że nie chcesz nic do picia? – zapytał Max, podchodząc do barku w narożniku loży.

Amanda pokręciła głową. Ale tak naprawdę zupełnie nie słyszała, co do niej mówił. Odkąd weszli do teatru, miała jakieś przedziwne przeczucie. Raz po raz przebiegał jej po plecach lekki, lecz elektryzujący dreszcz. Znała to już skądś. Po chwili przypomniała sobie. Tak przecież czuła się wtedy w college'u, kiedy… Wiedziała, że i tym razem to sprawka Daniela. Myślał o niej. Był tutaj, w teatrze.

– Mandy?

– O, przepraszam cię. Nie, naprawdę nie chcę nic do picia. Pomógł jej zdjąć płaszcz i położył go na krześle. Podczas gdy nalewał sobie drinka, Amanda obserwowała salę, ale nigdzie nie mogła dojrzeć Daniela. Coraz bardziej wytężała wzrok, tak że niemal zaczęły jej łzawić oczy.

A on stał tymczasem w wejściu i patrzył na nią. Sadie trzymała w ręku bilety i szukała miejsc. Po chwili, kiedy go zawołała, zdał sobie sprawę, że będą siedzieć z boku, w miejscu niewidocznym dla Mandy. I wcale nie był pewien, czy się z tego cieszy, czy nie. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że najlepiej byłoby, gdyby nie czuł w ogóle nic. Nie był jednak w stanie kierować się rozsądkiem. Zlekceważył go. Po raz pierwszy w życiu był zakochany. Na moment przed wkroczeniem Sadie do akcji, zanim wyśniona przyszłość z Mandy zamieniła się w kupkę popiołu, zdążył jeszcze powiedzieć kobiecie swego życia, że ją kocha. Nie wiedział, czy to dobrze, czy źle, lecz jakie to teraz mogło mieć znaczenie. Słów raz wypowiedzianych nie da się już cofnąć.

Amanda chyba po raz setny przebiegła oczami wszystkie rzędy, balkony i loże. Nie było go. Jej wyobraźnia postanowiła wystawić ją na ciężką próbę. Daniel lubił teatr, istniało więc duże prawdopodobieństwo, że kiedyś obydwoje wpadną na siebie w foyer. Wciąż marzyła o szczęśliwym zakończeniu tej historii. Chciała och jak bardzo chciała wierzyć, że Daniel weźmie kiedyś na ręce ich dziecko. Pamiętała przecież jego słowa, które wtedy zdążył wypowiedzieć. Powiedział, że ją kocha… Z ulgą odetchnęła, kiedy kurtyna opadła po raz ostatni. Miała tylko nadzieję, iż Max nie oczekuje od niej jakiejś intelektualnej dyskusji podsumowującej spektakl. Siedziała jeszcze chwilę bez słowa, zatopiona we własnych myślach.

– Mandy, powinienem pójść na moment za kulisy. Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe.

– Dobrze, zwalniam cię na pięć minut

– W porządku. I tak chcę jak najszybciej wrócić do domu. – Pomógł Amandzie wstać i delikatnie zarzucił jej płaszcz na ramiona.

Wyszli na korytarz. W foyer było wciąż jeszcze bardzo dużo ludzi. Stali tam i głośno rozmawiali, często przy tym gwałtownie gestykulując.

– Pójdziemy tędy. – Max ujął ją za łokieć i poprowadził w stronę mniej zatłoczonego przejścia.

Prawie byli już w drzwiach, kiedy nagle jak spod ziemi wyrósł ktoś przed nimi, przecinając im drogę. Był to Daniel. Oboje zastygli w bezruchu, niezdolni do uczynienia jakiegokolwiek gestu. Ta krótka chwila wydawała ciągnąć się w nieskończoność. Nie odezwał się. Więc i ona milczała. Choć tak bardzo pragnęła położyć jego dłoń na swoim brzuchu i powiedzieć: to twoje dziecko. Nasze dziecko. Zobacz, już się porusza. I wtedy odezwał się Max

– Przepraszam pana, chcielibyśmy przejść.

W jednej chwili czar prysł. Sadie odsunęła się na bok i pociągnęła za sobą Daniela, a Max popchnął drzwi i przepuścił Amandę przodem. Zaraz potem drzwi wolno zamknęły się za nimi.

– Boże – powiedział Mak po chwili – ten facet połykał cię oczami. – Nagle zmienił temat – Może rzeczywiście powinniśmy dać sobie spokój. Jak już wejdziemy za kulisy, to pewnie długo się stamtąd nie wyrwiemy.

Amanda poruszyła wargami, aby coś powiedzieć, ale nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Odchrząknęła więc i spróbowała jeszcze raz, lecz wciąż wypowiadanie słów sprawiało jej trudność.

– Nie musisz się spieszyć ze względu na mnie. Czuję się naprawdę dobrze. – Pomyślała smutno, że przecież życie musi toczyć się dalej. – Trochę za dużo pracowałam ostatnio. Ale wiesz co, sądzę, że małe przyjęcie to właśnie to, czego mi teraz najbardziej trzeba.

– Tato? – Sadie wciąż jeszcze ściskała jego dłoń. Jej palce wbijały się w skórę Daniela. To właśnie powstrzymało go od zrobienia pierwszego kroku. Wiele by dał za to, żeby usłyszeć głos Mandy.

Czekali teraz, niespokojnie przestępując z nogi na nogę, na taksówkę.

– Tato, nie musimy iść do restauracji, jeśli nie masz ochoty. Przygotuję w domu omlet albo coś w tym rodzaju.

Jej głos drżał. Wyczuwał, że jest spięta i zdenerwowana. Ale on chciał iść do restauracji. Koniecznie. Jakiś czas temu stracił niemal zupełnie chęć do jedzenia. Od rana nie miał nic w ustach. Musiał więc coś zjeść. A w towarzystwie szło mu to zdecydowanie lepiej. Chociaż zaraz potem nie był w stanie sobie przypomnieć, co to było i jak smakowało. Wiedział jednak, że jest odpowiedzialny za wielu ludzi. Praca, którą im dawała pozwalała utrzymywać ich rodziny, spłacać zaciągnięte kredyty… No i Sadie! Ona też go potrzebowała. Musiał się zatem pozbierać. Nie miał innego wyjścia. Kiedy podjechał samochód, podał kierowcy nazwę i adres restauracji, w której zamówił stolik. Tym razem nie była to włoska knajpka.

Загрузка...