Następnego ranka Camilla miała uczucie, jakby pod jej czaszką zawzięcie pracowało tysiące małych drwali. Każdy najmniejszy ruch głową powodował świdrujący ból. Pojękując cicho, zadzwoniła do Gregera i przeprosiła, że nie będzie mogła przyjść do biura. Był pełen zrozumienia i obiecał przysłać Dana z tabletką, gdyż, jak powiedział, „ma on u siebie całą aptekę”. A do lunchu Camilla może mieć wolne.
Po chwili przyszedł Dan z lekarstwem i przyjrzał się zmartwiony Camilli.
– Widzę, że wczoraj wieczorem było niezłe huśtanie. Wiem, jakie to uczucie.
– Dan, nie chcę wracać z powrotem do pokoju Heleny – poprosiła.
Rozejrzał się po ciasnym pomieszczeniu.
– Jeżeli nie przywiązujesz wagi do tego, by mieszkać komfortowo, to możesz tu zostać. Poza tym będę mógł mieć cię na oku.
Brzmiało to nieco dwuznacznie.
Camilla włożyła tabletkę do ust, a Dan pomógł jej usiąść i przytrzymał szklankę. Czuła się dziwnie, kiedy troskliwie obejmował jej odkryte ramiona. Nie była przyzwyczajona, żeby ktoś okazywał jej tyle czułości, pewnie stąd brało się to dziwne wrażenie. Potem położyła się z powrotem na poduszce, a on ostrożnie cofnął rękę.
– Dlaczego tak na mnie patrzysz, Dan?
Uśmiechnął się.
– Lubię na ciebie patrzeć. Wiesz, jesteś fascynująca.
– Ja! – krzyknęła, aż ból przeszył jej głowę. – To Helena jest fascynująca. Jestem tylko jak to piąte koło u wozu.
– No, no – powstrzymał ją łagodnie. – Myślałem, że skończyłaś już ze stadium autodestrukcji. Nie jestem chyba jedynym, który prawi ci komplementy?
Uśmiechnęła się do siebie, gdy pomyślała o otrzymanym liście.
– Nie, nie jesteś jedynym. Nie mogę jednak się przyzwyczaić do tego nagłego zainteresowania moją osobą. To niewiarygodne, że nieco sztucznie poprawiony wygląd może tak wiele znaczyć. Nie podoba mi się to, Dan.
– Jeżeli myślisz, że tylko twój wygląd zewnętrzny został poprawiony, to niczego nie zrozumiałaś. Ale lubię na ciebie patrzeć, temu nie mogę zaprzeczyć. Jesteś balsamem na moje oczy. Helena jest tak piękna, że to aż przytłacza. Miałoby się ochotę pokazać ją całemu światu i wychwalać jej urodę. Nic nie można zachować dla siebie. Ty natomiast… jesteś dziewczyną, do której można przyjść i szukać schronienia.
Camilla patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
– Ależ Dan! Nigdy przedtem tak do mnie nie mówiłeś.
– Nigdy przedtem też tak nie wyglądałaś – uśmiechnął się krzywo i poprawił jej kołdrę. – Do tej pory byłaś stosem beznadziejnych ubrań, kępą włosów skutecznie zasłaniających twarz. Nigdy nie powiedziałaś dobrego słowa o sobie samej, nigdy nie patrzyłaś nikomu prosto w oczy, odwracałaś głowę, spodziewając się nagany i pogardy. Myślałaś ciągle tylko o tym, jakie złe wrażenie wywierasz na innych. Druga strona nie interesowała cię ani trochę. Jak myślisz, czy jest w tym coś fascynującego?
– Nic – przyznała Camilla zmieszana. – Mój ojciec miał chyba rację. Nikomu nie mogłam się wtedy podobać.
– Tak – zgodził się Dan. – Mogło tak być, jeżeli na to pozwoliłaś. Przypominałaś jeża z igłami agresywnie nastroszonymi w samoobronie. Nie chciałaś nikogo do siebie dopuścić na wyciągnięcie ręki.
W duchu musiała Danowi przyznać rację. To bolało, lecz była to gorzka i pouczająca lekcja.
– Chciałam, Dan – szepnęła. – Ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Tak bardzo bałam się słów krytyki.
Dan usiadł nagle na brzegu łóżka i ujął w dłonie twarz Camilli.
– Ale nie wolno ci żywić przekonania, że twój ojciec miał rację – powiedział wzburzony. – To wszystko jego wina. To on zapoczątkował to błędne koło. Wyrażał się o tobie negatywnie, a ty zamykałaś się w sobie, wierząc w to, co mówi. To nie dodawało ci uroku. Im gorzej ty się czułaś, tym on był bardziej przykry i tak dalej w nieskończoność.
Camilla wlepiła oczy w Dana, jakby go nigdy przedtem nie widziała. Przez cały czas mówił we właściwym sobie lekkim, ironizującym stylu, jakby z nią tylko żartował, lecz mimo to jego słowa były pełne powagi i mądrości. Co myślał w głębi duszy? Czy próbował coś przez to osiągnąć? Gdyby nie było to tak nieprawdopodobne, można by pomyśleć, że próbuje uwieść Camillę, stosując nową formę ofensywy…
Teraz dopiero zauważyła, że sprawiał wrażenie starszego od swoich braci. Na jego twarzy dostrzegła linie, których dwudziestopięciolatki jeszcze nie mają. Jego oczy, rzadko widoczne z powodu stale noszonych dużych słonecznych okularów, były zmęczone, a skóra wokół nich opuchnięta i pełna drobnych zmarszczek. Słyszała o jego hulaszczym trybie życia, ale było gorzej, niż myślała. Zauważyła, że jego ręce drżały jak u starego alkoholika.
– Powiedz mi – zagadnęła nieśmiało. – Chyba nie tylko ja przeżyłam wczoraj niezłe huśtanie?
Naprawdę się zaczerwienił.
– Czy widać to tak wyraźnie? – zaśmiał się nerwowo. – Tak, może trochę za bardzo zaszalałem wczoraj wieczorem. Wiesz, wódka i tym podobne. Czy masz wszystko, czego potrzebujesz? – spytał wstając z łóżka.
– Tak, dziękuję. Dziękuję, Dan, za wszystkie miłe chwile mojego dzieciństwa. Za wszystkie nasze głupie rozmowy. Za tego Dana, którego teraz już nie ma.
– Skąd wiesz, że już go nie ma?
– Bo wiem. Nigdy nie wróci. Jego poczucie humoru jest nadwerężone. Coś się wypaliło.
Odwrócił się i skierował w stronę drzwi.
– Nie jesteś miła, Camillo. Wiesz, że nie lubię być poważny. A jeśli nie jestem już zabawny, to jestem niczym.
Zanim Camilla zdążyła odpowiedzieć, wyszedł.
Leżała nieruchomo i patrzyła bezmyślnie w sufit. Zauważyła, że drży. Nagle Dan stał się dla niej zupełnie obcy.
Po jakimś czasie, kiedy się trochę uspokoiła, wszedł Greger.
– No jak tam?
– Dziękuję, leżę tu i mam nadzieję, że tabletka zacznie działać.
Greger wyglądał bardziej demonicznie niż kiedykolwiek. Znowu poczuła się tak jak kiedyś, gotowa na jego najmniejsze skinienie.
– Hm – mruknął. – A więc potrzebujesz spokoju. Muszę wyjechać do miasta. Pomyślałem, żeby przełączyć tu telefon, ale w takim razie niech sobie dzwoni.
– Nie, mogę z powodzeniem… – zaprotestowała cicho Camilla.
– Nie, nie jest to takie ważne. Odpoczywaj. I…
– Tak?
– Chciałem tylko powiedzieć, że jesteś teraz bardzo… nie, już nic. Szybkiego powrotu do zdrowia!
Wyszedł. Camilla poczuła ogromną wdzięczność wobec Gregera, nie byłaby teraz w stanie rozmawiać z jego klientami. Stwierdziła, że oprócz bólu głowy czuje się zupełnie roztrzęsiona z powodu nadmiaru wrażeń. Gdyby miała dość siły, wstałaby i zamknęła drzwi na klucz, ale wymagało to zbyt wielkiego trudu.
Jego jasne oczy błyszczały dziwnym blaskiem.
– Wkrótce ją dostaniemy – szepnął. – Zastraszona dziewczyna… takie są najlepsze, prawda? Tak pięknie krzyczą…
Podobne do cieni postacie nie odpowiedziały, ale to zdawało się go nie martwić. Nucił zadowolony pod nosem. Na jego ustach igrał szczęśliwy uśmiech, kiedy tak spacerował w lesie postaci zmarłych z koszmarnego snu Camilli…
Tego samego przedpołudnia Martha miała niespodziewaną wizytę.
– No, co o tym myślisz? – spytała. – Zadowolony?
– Martho, dokonałaś cudu. Dziewczyna rozkwitła jak orchidea. Albo raczej jak piwonia.
– Prawda? Może się w niej zakochasz?
Nie odpowiedział wprost, tylko zaśmiał się krótko.
– Wygląd zewnętrzny odgrywa tak niewielką rolę. Nie, wdzięczny jestem za to, że udało ci się wydobyć jej osobowość. Dziewczyna nie miała wcześniej odwagi nawet pisnąć, a powinnaś jej teraz posłuchać. Ja jednak zawsze wiedziałem, że ma wiele do zaoferowania, gdyby jej tylko na to pozwolić.
Martha skinęła głową i przez chwilę panowała cisza. Następnie powiedziała z wesołym uśmiechem:
– Nie musisz zaprzeczać, masz do niej słabość. Zawsze miałeś. Wcześnie przecież zacząłeś.
Drgnął.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Słyszałam o pewnym młodym człowieku…
– Martho!
– Nie udawaj, że jesteś oburzony. Matka Camilli opowiedziała mi całą historię i była głęboko wstrząśnięta. O pewnym małym mężczyźnie, który znalazł takie pismo, wiesz, i chciał się przekonać, czy Camilla jest tak samo zbudowana…
– Martho, proszę…
Kobieta była jednak bezlitosna.
– To rozwścieczyło dziewczynę i pobiła cię, a ty przybiegłeś z płaczem do domu.
Wyglądał na zawstydzonego.
– Mam nadzieję, że o tym zapomniała.
– Wątpliwe – stwierdziła Martha oschle. – Dziewczynki nie zapominają takich zdarzeń. Nie ośmiolatki. Dlaczego nie spróbowałeś z Heleną? Ona na pewno nie sprawiłaby ci lania.
– Helena nigdy mnie nie pociągała.
– No tak, wiem. Ciebie zawsze intrygowała mała, bezradna i niezręczna Camilla. Czy… sądzisz, że ona jest tobą zainteresowana?
Potrząsnął głową.
– W jej otoczeniu są godniejsi uwagi.
– Tak, niestety.
W eleganckim biurze ponownie zapadła cisza. Odetchnął z ulgą. Przez chwilę myślał, że Martha słyszała o jego drugim spotkaniu z Camillą, tym w garderobie. To było znacznie gorsze. Oblał go zimny pot, kiedy pomyślał, że ryzykował wtedy wyrok. Dziewczyna miała dopiero dwanaście – trzynaście lat, a on był prawie dorosły. Był wdzięczny temu, kto akurat wtedy zawołał – bo wiedział, że ani Camilla, ani on sam nie poprzestaliby na dziecinnych pieszczotach.
Dzwonek telefonu przerwał jego myśli. Martha przeprosiła, a kiedy skończyła rozmowę i odłożyła słuchawkę, popatrzył na nią uważnie.
– Martho – zaczął łagodnie. – Czy jest coś, co chciałabyś mi wyznać?
Spojrzała na niego, niby nie rozumiejąc, lecz nie dał się zwieść.
– Coś, co powinnaś mi była powiedzieć wiele, wiele lat temu.
Na jej policzki wystąpił silny rumieniec. Chłopak mówił dalej:
– Camilla nie jest głupia. Ja też nie.
– Czy ona mówiła, że…?
– Nie dosłownie. Ona nie wie, kim jestem, Martho. Czy ty się mnie wstydziłaś?
Spuściła oczy. Kąciki jej ust drżały. Na wpół oślepiona łzami, zaczęła szukać po omacku chusteczki.
– Nie miałam wyboru.
– Rozumiem. Ale potem? Czy nigdy nie żałowałaś?
Wytarła nos, a jej głos brzmiał niewyraźnie, stłumiony przez chusteczkę.
– Adopcji nie można wycofać, wiesz o tym.
– Nawet po śmierci rodziców zastępczych?
– Nie zniosłabym tego, gdybyś się mnie później wstydził. Musisz pamiętać, że jestem bardzo prostą kobietą.
Czekał w milczeniu, gdy wycierała łzy. Potem spytał:
– To ty mi pomogłaś, prawda? Często się zastanawiałem, kto mnie wtedy polecił.
Skinęła głową.
– Tak bardzo pragnęłam, abyś nie miał kłopotów finansowych. Chciałam, abyś miał wielkie możliwości, mimo że twój tchórzliwy brat przyrodni targnął się na twoje życie i w znacznym stopniu cię okaleczył.
Spuścił głowę i słuchał w milczeniu.
Martha mówiła szybko, niewyraźnym głosem.
– Pytasz, czy nie żałowałam? Tysiąc razy każdego dnia. Widziałam, jak rosłeś. I taka byłam z ciebie dumna, z tego, że jesteś taki zdolny i inteligentny. A teraz mam dodatkowy powód do dumy. Ci, dla których pracujesz, są z ciebie bardzo zadowoleni. Wiesz, zawsze kiedy mogłam ci pomóc, byłam szczęśliwa. Tak jak wczoraj z Camillą. Zrobiłam wszystko, co mogłam, ponieważ to ty mnie o to poprosiłeś.
Przesunął wolno swoją rękę w stronę Marthy. Kiedy jego silne palce dotknęły jej palców, pochwyciła je kurczowo. Usłyszał, jak usiłując zapanować nad sobą zdusiła szloch.
Kiedy się uspokoiła, spytała cicho:
– Czy nie chciałbyś przeprowadzić się do mnie? Mam dosyć miejsca.
Zaprzeczył ruchem głowy.
– Nie wcześniej, niż gdy do końca załatwię wszystkie sprawy. Mam do rozwiązania dwa zadania, jak wiesz.
– Wiem – szepnęła Martha. – Doszła jeszcze odpowiedzialność za bezpieczeństwo Camilli. Och, ten okropny dom. Gdybym mogła przewidzieć, jakich okrutnych i zdegenerowanych będziesz miał braci, nigdy bym… ale powinnam była to wiedzieć. Odrażający cień ciążył już wtedy nad ich domem. Jednak Charlotta Franck sprawiała wrażenie takiej sympatycznej i miłej, no i mogli ci zapewnić dobrobyt i pozycję społeczną.
Skrzywił się.
– Wolałbym raczej mieszkać z tobą w biedzie, Martho. Jesteś uczciwa. W tamtym domu ta zaleta nie jest w cenie.
Skinęła głową.
– Musimy pomóc Camilli, ty i ja.
– Tak – zgodził się. – Ponieważ bracia planują zemstę. Wszyscy trzej, i każdy na swój sposób.
Camilla pisała list, siedząc na brzegu łóżka. Czuła się samotna i oszołomiona. Ból głowy nie był już taki dokuczliwy, ale tabletka okazała się silna i wszystko wokół wirowało.
Drogi Przyjacielu, pisała. Jestem osamotniona i boję się. Niczego nie rozumiem. Proszę Cię, spotkajmy się w korytarzu o północy. Nie musisz się ujawniać ani mnie całować. Muszę tylko się upewnić, że istniejesz.
Na drżących nogach wymknęła się z pokoju i położyła list w znajomym miejscu w korytarzu.