ROZDZIAŁ VI

Kiedy Camilla spędziwszy trzy bite godziny w biurze Gregera stwierdziła, że zasłużyła na przerwę śniadaniową, uświadomiła sobie, jak mało właściwie wiedziała o giełdzie i żegludze morskiej. Kiedy Greger mówił, że pierwszy dzień może potraktować ulgowo, nie brał chyba pod uwagę tych wszystkich telefonów z pytaniami, na które nie znała odpowiedzi. Początkowo zacinała się i jąkała, próbując udzielać klientom rozsądnych informacji, w końcu jednak wyuczyła się standardowej repliki, że Greger Franck wyjechał i będzie dopiero jutro, ale może mogłaby przekazać wiadomość? Funkcjonowało to całkiem dobrze do chwili, gdy usłyszała w słuchawce agresywny kobiecy głos:

– Czy zastałam Jego Wysokość?

Camilla na to wyrzuciła z siebie jednym tchem, że nie ma pana Francka, ale może mogłaby… Kobieta odparła sucho:

– Słyszę, że to nie głos Heleny. Kim pani jest?

Camilla wyjaśniła, że przez kilka tygodni będzie zastępować Helenę.

– Ach, tak – odparła krótko kobieta. – Moje nazwisko Franck.

Pani Franck? No tak, była żona Gregera.

Głos mówił dalej:

– Proszę mu przekazać, że jestem już zmęczona tym pustym gadaniem. Teraz żądam działania, a nie mnóstwa pięknych obietnic. Minął tydzień, od kiedy zaręczał, że spodziewa się wielkich pieniędzy, nadal jednak nic z nich do mnie nie dotarło.

Po tych słowach rzuciła słuchawką. Camilla odetchnęła. W jaki sposób przekazać taką wiadomość szefowi? Postanowiła, że zapisze ją dosłownie. O ile rozumiała, żadne z małżonków nie owijało niczego w bawełnę.

Camillę ogarnęło dziwne uczucie. Siedziała tu i rozmawiała przez telefon (zawsze dawała sobie radę lepiej w rozmowach telefonicznych; jej beznadziejny wygląd nie miał wtedy żadnego znaczenia), solidaryzując się w pewien sposób z Gregerem. Tworzyli jakby wspólny front i myśl ta przepełniła ją dumą.

Po lunchu do biura zajrzał Michael, leniwy i opalony. Przyniósł pocztę. Camilla spuściła głowę, zasłaniając włosami spłonioną twarz, ale nie udało jej się opanować drżenia rąk, kiedy przerzucała papiery na biurku.

Michael usiadł naprzeciw niej na krześle dla klienta. Przez chwilę wydawało się, że bawi go obserwowanie jej niepewności i zakłopotania. Potem zagadnął niskim, ciepłym głosem:

– Camillo, moja droga, dlaczego chowasz swoje oczy za tymi włosami? Jedyne, co można dostrzec, to nos i broda, a nie są one najpiękniejszą częścią twojej twarzy. Długie, nieposłuszne włosy dodają uroku Helenie, nie tobie.

Odruchowo zgarnęła włosy za jedno ucho.

– Nie możesz porównywać mnie z Heleną – bąknęła. – Czy przyszła jakaś poczta?

Michael nadal spokojnie obserwował dziewczynę, jakby doszukując się ukrytych zalet.

– Tak, oczywiście – odparł, otrząsając się z zamyślenia. – Mnóstwo rachunków dla Gregera i jeden list dla „pani domu”. To na pewno do ciebie, bo innych kobiet tu nie ma.

Podał Camilli ofertę reklamową, a pozostałą pocztę położył na biurku. Pocałował ją lekko we włosy, mruknął coś pod nosem o rym, że co prawda nie są już dziećmi, ale dlaczegóżby nie kontynuować dawnej przyjaźni, po czym zniknął.

Camilla cieszyła się, że siedziała, poczuła bowiem, że jej kolana stały się dziwnie miękkie. Uśmiechnęła się do siebie, a ponieważ to Michael dał jej list, otworzyła go. Była to napisana na maszynie oferta reklamowa z domu mody „Martha”, proponująca darmowe dobranie odzieży od stóp do głów i ogólne zabiegi upiększające. „Stań się inną kobietą”, brzmiało hasło. „Prosimy zachować tę kartę i zapamiętać swój szczęśliwy numer. Jutro otrzyma Pani nową kartę z wydrukowanym numerem zwycięzcy. A jeżeli nie okaże się Pani tą szczęśliwą, która drogą losowania bezpłatnie będzie mogła skorzystać z naszych porad, zabiegów kosmetycznych i usług fryzjerskich, to być może wygra Pani flakonik perfum jako nagrodę pocieszenia”.

Camilla darowała sobie czytanie zamieszczonych poniżej licznych informacji na temat jubileuszu domu mody. Ech, nigdy nie wygram, westchnęła. Pomyśleć tylko, gdyby udało mi się zwyciężyć? Uśmialiby się do rozpuku. Albo przeprosiliby, że ich zdolności upiększania mają swoje granice, cudów nie potrafią dokonywać. Wsunęła list do przegródki oznaczonej „niezbyt pilne”.

Po południu zadzwoniła Helena.

– Cześć, jak ci leci? – zaszczebiotała radośnie.

– A dziękuję, sytuacja została opanowana. A co u ciebie?

– Świetnie! – zapewniła Helena. – Twój tato jest fantastyczny! On nie potrzebuje żadnej opiekunki, o nie, przynajmniej na razie. Mieszkam tu już pięć dni i jak dotąd jest wspaniale, a on jest tak szlachetny, że czuję się niezręcznie. Czy jest Greger?

– Nie, wyjechał. W tej chwili właściwie jestem sama w domu.

– Czy możesz przekazać braciom ode mnie kilka surowych poleceń?

– Tak, już mam coś do pisania.

– Doskonale. Przypomnij Gregerowi o rzeczach w szufladzie, będzie wiedział, o które chodzi. Powinny zostać wysłane dawno temu.

– Szuf – la – dzie – bę – dzie – wie – dział – sylabizowała Camilla. – Czy coś jeszcze?

– Tak, mam zadania dla wszystkich. Poproś Dana, żeby spytał w barze hotelowym o mój przezroczysty parasol, musiałam go tam zostawić. Phillip natomiast niech jak najszybciej coś zrobi z tą starą jabłonią w ogrodzie. Powiedz mu, żeby ją wyciął, bo moje dwa krzewy różane nie mają żadnych szans. Michaelowi możesz przekazać, że nie udało mi się zdobyć tego co chciał, ale jutro spróbuję znowu. Masz?

Camilla notowała skrupulatnie.

– Myślę, że tak – powtórzyła to, co zapisała.

Helena była zadowolona.

– Wpadnę może do domu w czasie weekendu – oznajmiła. – Chociaż nie sądzę. Życie wielkiego miasta bardziej mi odpowiada. Uważaj na siebie. Nie uwiedź mi chłopców!

Ton głosu Heleny świadczył o tym, że w tym względzie nie obawiała się Camilli ani trochę.

Przy obiedzie Camilla przekazała wszystkie informacje, zawzięcie odgarniając włosy za ucho.

– Ten mały kurzy móżdżek – rzucił Greger, który właśnie przyszedł do domu. – Papiery wysłałem już dawno temu. Powinna o tym wiedzieć.

– O Boże, czy ona znowu zacznie niszczyć ogród? – jęknął Phillip z wyrazem rezygnacji na twarzy. – Czy koniecznie trzeba było sadzić róże właśnie tam?

– Wszędzie zostawia parasole i tym podobne – westchnął Dan. – A ja potem, jak jakiś chłopiec na posyłki, muszę biegać po całym mieście. Przez ostatnie dni wydawało mi się, że tu tak spokojnie. Teraz znam powód.

Michael nic nie powiedział. Wydawał się tylko rozczarowany i zirytowany, że Helena nie zdobyła dla niego tego czegoś.

Camilla przysłuchiwała się rozmowie braci. Wydawali się zmęczeni zachciankami Heleny, ale w ich głosach wyczuwało się ton emocjonalnego zaangażowania. Sama nie wiedziała, co naprawdę czuła wobec Heleny. Oczywiście podziwiała ją, teraz jednak, z dystansu, mogła spojrzeć na nią bardziej sceptycznie niż kiedyś. Istnieją ludzie, którzy mają zbyt silną i tak przytłaczającą osobowość, że inni czują się nieswojo w ich obecności. Być może Helena należała do takich osób. Lecz nie da się zaprzeczyć, że rzadko spotyka się człowieka, który byłby tak aktywny i pełen radości życia jak ona.

Spojrzenie Camilli zatrzymało się na chwilę przy jednym z braci Franck i szybko prześliznęło się dalej. Dawne dręczące ją wspomnienie pojawiło się znowu, chociaż próbowała je od siebie odsunąć. Wspomnienie o ciekawych chłopięcych rękach, które w drewutni próbowały ściągnąć z niej ubranie, wiele, wiele lat temu. Na początku niczego nie rozumiała, potem oszalała ze złości i bijąc na oślep z krzykiem pobiegła do mamy, która tak samo się zdenerwowała. A potem wszystko ucichło, bo przecież nic się nie stało…

I jeszcze inne wspomnienie. Dziewięć lat temu, miała wówczas chyba trzynaście lat. Obszerna garderoba na parterze w Liljegården._ Schowali się tu przed odświętnie ubranymi gośćmi, których wszędzie było pełno. Camilla przypomniała sobie szept w ciemności… Wtedy otrzymała pierwsze informacje na temat zagadek życia. Jego ręce, teraz bardziej pewne siebie, wiedziały, gdzie powinny szukać. Oniemiała Camilla pozwoliła im wśliznąć się pod pulower i dotknąć piersi. Drżała na całym ciele.

– Boję się – szepnęła prawie płacząc.

– Ja też – odpowiedział bezradny. – Nic ci nie zrobię, Camillo, obiecuję. Chcę tylko dotknąć twoich bioder, masz takie śliczne… ja…

– Nie – jęknęła, lecz czuła tęsknotę za jego dotykiem. Pragnęła, żeby ją pocałował, tylko pocałował, tak jak o tym czytała w czasopismach, tak pięknie i romantycznie, czysto i nieskalanie, on jednak nie domyślił się tego, a ona bała się poprosić.

Rozpiął jej spodnie, a ona mu pomagała, przerażona jego namiętnością i własną niepohamowaną tęsknotą.

Wtedy ktoś z dorosłych na zewnątrz zawołał i odskoczyli od siebie jakby w poczuciu winy. Camilla poprawiła ubranie i wymknęła się, a chłopiec został w garderobie.

Nic nikomu wtedy nie powiedziała. Przez wiele tygodni nie miała odwagi pójść do Liljegården.

Potem chłopiec już nigdy nie nawiązywał do tego epizodu, ani słowami, ani gestem. Z jednej strony cieszyła się z tego powodu, ale też była trochę rozczarowana. Później, kiedy była starsza, często próbowała zostać z nim sam na sam, tylko na próbę. Ale on nie wyszedł naprzeciw jej staraniom, wręcz przeciwnie, unikał jej.

Drgnęła nagle, kiedy ktoś odezwał się:

– Michael, proszę, deser dla ciebie.

– Jaka szkoda, że wybudowali szosę pomiędzy domem a morzem – włączyła się do rozmowy Camilla. – Jak ludzie mogli na to pozwolić?

– O, nie brakowało protestów – odpowiedział Michael. – Ale nie było innej możliwości.

– Teraz nic już nie jest jak dawniej – westchnęła rozmarzona. – Pamiętam, jak jeździliśmy na rowerach po wiejskiej drodze w jasne wiosenne wieczory. Jeździliśmy powoli zygzakiem aż do polnej drogi. Dzisiaj byłoby to niemożliwe, taki panuje tu ruch, że zaraz ktoś by nas potrącił.

– O, odezwałaś się – mruknął Greger.

Camilla zapomniała o swej nieśmiałości i mówiła z zapałem, pragnąc jedynie, aby zamknięty w sobie Greger się z nią zgodził, więcej nie wymagała.

– Najgorsze, uważam, jest to, że nigdzie nie można dojść na piechotę – mówiła dalej. – Ludzie myślą teraz tylko o samochodach. Powinno istnieć prawo nakazujące budowanie ścieżek spacerowych obok wielkich szos.

– Ratujcie mnie! Jesteś istnym reformatorem społecznym! – zawołał wesoło Dan. – Takie tematy są dla mnie za trudne. Ja idę poddając się prądowi, pozwalam rzeczom płynąć ich naturalnym biegiem.

– Ciebie nie można brać pod uwagę – stwierdził Michael. – Czy masz więcej takich pomysłów, Camillo?

Zaczerwieniła się i znowu poczuła niepewność.

– N… nie. Cz… czy chcesz jeszcze… deseru, Phillipie?

Phillip podziękował. Zauważyła jego zamyślone spojrzenie i jeszcze mocniej się zaczerwieniła.

– Zostałem dziś zaproszony na wieczorek rosyjski – przerwał ciszę Dan. – Będę chyba zmuszony założyć krawat w żyrafy.

– Co żyrafy mają wspólnego z Rosją? – zdziwił się Greger.

– Żyrafy jedzą tylko kawior – odpowiedziała bez zastanowienia Camilla.

– Sporządzony ze sfrustrowanych Kozaków – dorzucił Dan.

– Dlaczego są sfrustrowani? – spytała.

– Ponieważ muszą iść do wujka Alfreda i rzucać pantoflami – zareplikował Dan. – Ale nie mogą znaleźć drugiego pantofla Selmy, żony Alfreda.

– O Boże, znowu zaczynają! – Michael wywrócił oczami.

– Wujek Alfred nie jest żonaty – sprostowała Camilla.

– Bzdura, to wujek Karl jest kawalerem, pamiętam, bo…

– Nie, wszystko ci się pomieszało – zaprotestowała Camilla poważnie. – To mój wujek Karl się ożenił. Z twoim Alfredem. Wiem, bo w poniedziałek skończył sześćdziesiąt lat.

– Pięćdziesiąt dziewięć – poprawił Dan. – Nigdy nie potrafiłaś liczyć dalej niż do Londynu.

– Czy możecie skończyć? – błagalnie westchnął Phillip.

– Cardiff, Dan. Nie zaniżaj moich umiejętności liczenia…

– Stop! – krzyknął Greger, zatykając rękami uszy. – Camilla, to rozkaz! Jeżeli chcesz tu mieszkać, to pod jednym warunkiem: że nie będziemy musieli słuchać tych idiotycznych rozmów między tobą i Danem! Można się załamać nerwowo!

– Jesteś po prostu zazdrosny – odparował Dan. – Bo twój ograniczony umysł nie jest w stanie tego pojąć.

Camilla posłusznie obiecała skończyć z tego rodzaju konwersacjami, ale policzki ją paliły. Dan nie zapomniał. Napotkała jego rozpromienione spojrzenie i poczuła, że pomimo jego szczególnego stylu życia lubiła go.


Camilla nie mogła zasnąć, chociaż po pierwszym dniu pracy była śmiertelnie zmęczona. Tak wiele myśli krążyło jej po głowie. Ten dom, dawny lęk, cztery zagadki…

Powoli jednak zaczęła pogrążać się we śnie i właśnie znalazła się na jego granicy, kiedy nagle odrzuciła kołdrę z twarzy i uniosła głowę. Obudziły ją podekscytowane szepty na korytarzu.

Jej łóżko stało przy ścianie sąsiadującej z dużym holem na pierwszym piętrze. To właśnie tam stały rozmawiające osoby.

– Idź i połóż się – szepnęła ostro jedna z nich.

– Co ci jest? – odparła szeptem druga. – Nie jestem przecież mordercą. Trzeba jej tylko zrobić ostrzegawczy kawał, to pewne.

– Możliwe, ale nie ty to zrobisz! Znam twoje plany, są tak prostackie i niewybredne, że mnie mdli! I myślisz, że ci teraz otworzy?

– Nie bądź nudny. Wiem chyba, jak bałamucić dziewczyny.

– Nie wątpię w to, ale do niej nie wejdziesz! Chyba że po moim trupie!

Ten drugi żachnął się i parsknął śmiechem:

– Święty Jerzy i smok, co? Ali right, mogę poczekać na dzień, kiedy nie będzie cię w domu.

Ich kroki oddaliły się. Jedne skierowały się w dół schodów, drugie w głąb holu, w kierunku pokoi Gregera i Michaela.

Ci dwaj, którzy przed chwilą tu stali… to Uwodziciel i Przyjaciel…

Święty Jerzy – St. Georg – Greger?

Jedno w każdym razie było pewne: Uwodziciel i Przyjaciel nie mieszkali w tej samej części domu. Nie mogli to więc być Greger i Michael. Ani Phillip i Dan, którzy mieszkali na parterze. Poza tym jednak istniało wiele możliwych kombinacji.

Wyglądało na to, że owa czterowierszowa strofka była typową zagadką logiczną, w której stopniowo będzie można eliminować jedną możliwość za drugą, ponieważ ciągle pojawiają się nowe szczegóły. Nie była to jednak przyjemna łamigłówka. Na twarzy Camilli pojawił się wyraz bólu, kiedy pomyślała o swoich towarzyszach z dzieciństwa, których, wydawało się, tak dobrze znała.

Jedyna pociecha to fakt, że miała wśród nich przyjaciela.

Загрузка...