ROZDZIAŁ XVII

Gdyby Camilla teraz, na podstawie ostatnio zdobytych informacji, sporządziła nową listę, szybko zauważyłaby kilka alarmujących sygnałów. Nie zrobiła jednak tego. Instynktownie broniła się przed kolejnym eksperymentem ze skreślaniem imion.

Przy obiedzie, podanym przez niezbyt pomysłową, ale sympatyczną panią Johnsen, wszyscy byli obecni. Camilla zarówno cieszyła się, jak i obawiała spotkania z Danem, ale nigdy nie spodziewałaby się, że pojawi się w dobrej formie, pokazując swoje zwykłe, beztroskie i gadatliwe ja. Nie wierzyła, że w ogóle się pojawi. Nikt, wydawało się, nie zwracał uwagi na to, że nosił słoneczne okulary w mieszkaniu, i Camilla zrozumiała, że scena z dzisiejszego ranka nie była niczym niezwykłym. Pełna współczucia obserwowała go przez stół, ale on mówił bez przerwy, naturalnie i beztrosko, o niżu, który zbliżał się do Liljegården. Podwinął rękawy koszuli i Camilla spojrzała, czy nie ma na nich śladów ukłuć, ale nie zauważyła ani jednego. Zażywał chyba wyłącznie tabletki.

Poza tym czy nie wiedział, że rani ją, zachowując się tak obojętnie i nie okazując nawet cienia sympatii? Do sceny sprzed paru godzin nie nawiązał ani słowem, jakby się nic nie stało. I Camilla, biedna, zaczęła wierzyć, że Przyjaciel pomylił się w swoim przypuszczeniu, iż Uwodziciel Dan się w niej zakochał.

Po obiedzie czekał ją nowy szok. Jej kartki, którą zostawiła w korytarzu, nie było, ale nie było też nowej wiadomości! Żadnej odpowiedzi. Żadnej odpowiedzi na jej ostatnie pytanie. Camilla poczuła nagle, że straciła jedyną podporę. Milczenie Przyjaciela wywołało przeraźliwą pustkę.

A jeśli on już nigdy nie odpowie? Jakże była samotna! Nagle zrozumiała, jak wiele dla niej znaczyła przyjaźń nieznajomego!

W desperacji zostawiła kartkę z jeszcze jednym pytaniem. Jeżeli teraz nie otrzyma odpowiedzi, sama sobie dłużej nie poradzi. Danowi nie mogła się zwierzyć, jej stosunek do niego był czymś zupełnie innym.

Gdzie jest dziadek? napisała i podkreśliła słowa, żeby pokazać swą rozpacz i zagubienie.

Dłuższą chwilę siedziała w swoim pokoju, gryząc ze zdenerwowania palce i próbując nie tracić kontroli nad sobą.


Tego samego wieczoru Michael przystąpił do ataku. Camilla spodziewała się tego i była dobrze przygotowana.

Znaleźli się sam na sam w salonie. Inni bracia zajęci byli swoimi sprawami.

– No…? – zaczął Michael, odkładając gazetę.

– Co no? – spytała Camilla, nie spuszczając wzroku z ekranu telewizyjnego.

Wstał ze swego miejsca i usiadł na poręczy fotela Camilli. Wydawało się, że rozkoszuje się zapachem jej włosów.

– Czy już się zastanowiłaś?

Spojrzała na niego niewinnie.

– Zastanowiłam?

Zmarszczył czoło zirytowany.

– Tak, nad tym, o co pytałem. Dałem ci na to dwa dni. Pytałem, czy chciałabyś wyjść za mnie!

– Naprawdę? – spytała z uśmiechem. – Myślałam, że żartujesz.

– Nie żartowałem – odparł, opanowując się. – No, chcesz?

– Wyjść za ciebie? Dlaczego, u licha, miałabym to zrobić?

– No, a dlaczego nie? – nie poddawał się. – Kocham cię, wiesz o tym!

– To przykre – Camilla udała zmartwioną. – Ponieważ ja cię nie kocham. I nigdy cię nie pokocham.

– Jak możesz być tego pewna?

– Po pierwsze dlatego, że nie masz innych zalet poza pociągającym wyglądem. Po drugie, ponieważ absolutnie nic nie czułam, kiedy mnie pocałowałeś. Po trzecie, ponieważ nie mam ochoty cię utrzymywać, a po czwarte, ponieważ kocham innego. Kogoś, kto może nie wygląda tak dobrze jak ty i kto, być może, nie będzie mnie mógł utrzymywać, ale za kim tęsknię dzień i noc. Wystarczy?

Wyszła z dumnie podniesioną głową, a Michael patrzył za nią, całkiem oniemiały.

Dopiero wtedy Camilla zauważyła, że na sofie w holu leżał Dan. Musiał słyszeć każde słowo.


Camilla bała się burzy, mimo że sama energicznie temu zaprzeczała. Tej nocy około jedenastej rozległy się pierwsze grzmoty i dlatego nie mogła usnąć.

Deszcz lal jak z cebra, burza szalała, a błyskawice przeszywały ciemność jedna po drugiej. Z tego powodu Camilla nie położyła się do łóżka, ale siedziała na fotelu z podkulonymi nogami. Nagle usłyszała krzyk.

Dziki, nieludzki krzyk, jakby nie z tego świata, który rozniósł się po całym domu.

Pierwszy na myśl przyszedł jej Dan. Czy zabrakło mu środków stymulujących? Czy miał nowy atak?

W Camilli obudził się instynkt opiekuńczy. Zapomniała o swoim strachu przed burzą, wsunęła na nogi pantofle i wybiegła przez kuchnię do holu. Zatrzymała się, nasłuchując.

W domu panowała cisza. Deszcz bębnił o dach i szyby, w holu paliło się światło, ale w salonie było ciemno i pusto. Pośpiesznie dotarła do drzwi pokoju Dana, zapukała i nacisnęła klamkę, nie czekając na odpowiedź. Ku jej zaskoczeniu drzwi się otworzyły. Wewnątrz panował mrok. Zapaliła światło i szybko przeszła przez pokój. Dana nie było, nie było też śladu, żeby się kładł do łóżka. Obok telefonu leżał bloczek i Camilla zauważyła w nim jakieś notatki. „Czw. Cam. Pt. S.R. g. 21”.

Godzina 21… Dwie godziny temu. Przypuszczalnie nadal był poza domem. Coś zakłuło ją w środku. Najpierw musiał zanotować, że ma się w czwartek spotkać z Camillą, żeby mieć pewność, że nie zapomni, a teraz w piątek wyszedł z S.R. Kto to był S.R.?

Camilla znowu wyszła do holu. Z góry dochodził słaby dźwięk, widocznie nie była sama w domu. To pocieszające.

Zapukała do drzwi Phillipa, lecz bez rezultatu. Wbiegła po schodach. W tej sekundzie uświadomiła sobie, że jest ubrana tylko w lekką koszulkę nocną (pomysł Marthy), ale wracać teraz to bez sensu.

Zapukała też do drzwi Michaela i Gregera, żadnego z nich nie było. W największym pośpiechu zajrzała do pokoju Heleny, ale świecił pustką. Ktoś jednak musiał być w domu!

Wtedy to zobaczyła. Słaba smuga światła wpadała do pogrążonej w ciemności najodleglejszej części holu. Ktoś otworzył drzwi na strych!

Camilla zaczęła powoli iść w tę stronę jak przyciągana magnesem.

Wtedy z góry doszedł ją kolejny krzyk, krzyk strachu.

– Ty diable!

Potem usłyszała cichy, zduszony śmiech.

Camilla nie namyślała się dłużej. Kierowana instynktowną potrzebą niesienia pomocy wspięła się na wąskie schody prowadzące na strych. Ujrzała nad sobą belki sklepienia oświetlone lampami jarzeniowymi. Kiedy znalazła się na górze, pod stopami poczuła surowe deski podłogowe.

Zdążyła ogarnąć wzrokiem groteskowe skamieniałe postacie ludzkie, które mroziły krew w żyłach. Zobaczyła też komin oraz stary wojskowy hełm na parapecie niewielkiego okienka, gdzie pająk utkał swą sieć. Po chwili usłyszała cichy, bezradny jęk dochodzący zza komina. Zdążyła postąpić parę kroków w głąb strychu i zawołać:

– Czy jest tu ktoś?

Wtedy domem wstrząsnął grzmot, poprzedzony błyskawicą. Zgasło światło i wokół zrobiło się czarno.

W ciszy, która nastała po uderzeniu pioruna, Camilla usłyszała, że ktoś wypadł z drugiego pomieszczenia. Szybkie kroki zbliżały się, a z oddali usłyszała krzyk wściekłości.

Błyskawica przecięła ciemność. Biegnąca postać dostrzegła Camillę i pociągnęła za sobą w stronę schodów. Ale dziewczyna zareagowała odruchowo. Nie pomyślała o tym, czy ten, który ją złapał, był przyjacielem, czy wrogiem, tylko próbowała się wyrwać. Udało się jej i uskoczyła w nieznaną ciemność. Lecz uciekający mężczyzna znalazł się znów tuż obok, położył jej rękę na ustach i pociągnął w kąt za belką. Stanął plecami do ściany i mocno przytulił Camillę do siebie. To, co teraz usłyszała, słyszała już przedtem – powolne, lecz bezlitośnie pewne swego celu kroki. Dawno już oddaliły się od pomieszczenia za kominem i słychać je było, ciężkie i nieustępliwe, w miejscu pomiędzy kryjówką uciekinierów a schodami.

Camilla pokręciła głową na znak, że nie zamierza krzyczeć, i trzymające ją ręce przesunęły się niżej na talię. Opanowała chęć rzucenia się schodami w dół, na skutek jej własnej głupoty byli teraz pozbawieni tej możliwości. Dziewczyna zacisnęła mocno wargi i przysunęła się do mężczyzny stojącego za nią. Z mocno napiętych mięśni i drżenia poznała, że czuł silny ból. Zauważyła, że coś ciepłego i lepkiego spływa w dół jego ramienia.

Blizna! Blizna na ramieniu była otwarta. Stał za nią jej Przyjaciel i próbował ją ochronić przed… Jak to określiła żona Gregera? Sadystą!

Nowy błysk rozświetlił ciemności i Camilla dostrzegła przez moment stół z przymocowanymi do niego bagnetami i inną bronią, hełmy z otworami po kulach, naturalnej wielkości figury woskowe ubrane w starodawne mundury, chyba z czasów pierwszej wojny światowej…

Dziadek chłopców… dobrowolnie ruszył na wojnę… wyrzucony z pułku…

Muzeum dziadka. Trofea!

Coś poruszyło się w ciemności przed nimi. Znaleźli się znowu w sytuacji sprzed wielu lat, prześladowani przez okrutnego potwora, którego Camilli nigdy nie udało się zapomnieć. Nie mogła spodziewać się skutecznej pomocy ze strony Przyjaciela, wydawał się tak wyczerpany z powodu rany, że podejrzewała, iż utrzymuje się na nogach tylko dzięki temu, że przyciska go swym ciałem do ściany.

Nigdy w życiu Camilla tak bardzo się nie bala. Gdyby teraz przecięła niebo następna błyskawica, zostaliby zdemaskowani. I nie tylko to – musiałaby na nowo przeżyć koszmar z dzieciństwa, zobaczyć okrutnego prześladowcę, który zapadł jej w pamięć na zawsze.

Powolne kroki dały się słyszeć tuż obok, w odległości może półtora metra. Następnie przeszły dalej w głąb strychu i umilkły w oddali.

Nowa błyskawica – oślepiające światło, a po nim głęboka ciemność i ogłuszające grzmoty. Przyjaciel pchnął lekko Camillę do przodu. Ponieważ zdążyła ocenić odległość do schodów, bez wahania skoczyła w ich stronę, trzymając za rękę nieznajomego. Zbiegli po stopniach, a ich prześladowca pognał za nimi oszalały z wściekłości. Wypadli przez drzwi i dalej w dół tylnymi schodami na parter.

Mieli szczęście, okrutny strażnik z muzeum potknął się na schodach na strych i przewrócił. Dało im to potrzebny czas.

– Prędko, do swojego pokoju – szepnął chłopak. – Zamknij się na klucz! Nie otwieraj nikomu!

– A ty?

Nie odpowiedział, wepchnął tylko Camillę do środka i zatrzasnął za nią drzwi.

Camilla przekręciła klucz i oparła się plecami o drzwi, zdenerwowana, przerażona i bezsilna. Oddychała głęboko i ciężko.

W Liljegården ponownie zapadła cisza. Dziewczyna próbowała wyłowić jakieś dźwięki, ale nic nie było słychać, nic oprócz deszczu i oddalającej się burzy, która udała się na poszukiwanie nowych terenów łowów.


Gdyby Camilla była rozsądna, wyjechałaby jak najszybciej z Liljegården. Zabrakło jej jednak przezorności. Zdecydowała się pomóc Danowi i jak każda kobieta wierzyła, że jest jedyną zdolną dokonać cudu dla swojego najdroższego.

Od chwili kiedy położyła się spać, jeszcze dwa razy słyszała skrzypienie drzwi wejściowych, ale nie sprawdzała, kto przyszedł. Byłoby to zresztą trudne, gdyż do świtu nie włączono prądu.

Następnego ranka śmiertelnie bała się sprawdzić w korytarzu, czy nie ma dla niej listu. Obawiała się, że i tym razem nie znajdzie odpowiedzi. Wprawdzie Przyjaciel uratował ją w nocy na strychu, ale była to sytuacja przymusowa. Jeżeli również dzisiaj zabraknie odpowiedzi, będzie to znak, że tajemniczy opiekun pragnie zerwać kontakt.

Kiedy Camilla wyczuła drżącymi palcami zwiniętą kartkę, uśmiechnęła się szczęśliwa. Odpowiedział! Nie był już na nią zły. Jeżeli w ogóle był zły. Mogło przecież istnieć tysiąc powodów, dla których poprzednim razem nie zostawił wiadomości.

Czytała list w swoim pokoju.

Kochana mała Przyjaciółko!

Kiedy miałaś cztery lata, udało ci się jakimś sposobem dostać na strych. Akurat w tych dniach przebywał tam dziadek Franck, oczekując na przeniesienie do szpitala psychiatrycznego. Twoja niespodziewana wizyta na górze mogła nas – zarówno Ciebie, jak i mnie – kosztować życie. Na szczęście w ostatniej chwili przyszedł ktoś z dorosłych. Dziadek moich braci przyrodnich (na szczęście nie jest mój) zmarł w szpitalu kilka lat później. Nie jest już groźny.

Nie był już groźny…

Ktoś jednak tam dziś w nocy był, to pewne.

I tym razem na dole widniał dopisek PS:

Jeżeli jeszcze trochę wytrzymasz, wkrótce będzie po wszystkim. Uważaj tak na Uwodziciela, jak i na Niszczyciela! Obaj to niezłe ziółka.

Wiem, że Uwodziciel to niezłe ziółko, pomyślała Camilla. Ale kocham go mimo to. Potrzebuje jedynie pomocy, żeby wyzwolić się z nałogów. A ja pragnę mu pomóc. Na pewno mi się uda!


Dzień w biurze minął jak zwykle, bez sensacji. Greger wyglądał, jakby poprzedni wieczór spędził na porządnej libacji, a kiedy Dan przyszedł z pocztą, Camilla zobaczyła, że też nie był w lepszej formie. Przykro było patrzeć na jego bladą twarz.

Na wiadomość o przybijających i odpływających statkach Camilla znieruchomiała. „Santa Rosa” miała przybić o godz. 21 poprzedniego wieczoru.

„Santa Rosa”? S.R.

Czy Dan był na pokładzie, żeby odebrać nowy transport narkotyków? Gdyby brał tylko dla siebie, mogłaby to ścierpieć. Ale jeżeli… jeżeli był…

Camilla stłumiła jęk.

Greger zachowywał się tak samo dziwnie i niezgrabnie, jak poprzedniego dnia, przez cały czas sprawiał wrażenie, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale się na to ostatecznie nie zdobył.

Wreszcie, tuż przed końcem pracy, kiedy Camilla przygotowała się do wyjścia, zawołał ją z desperacką stanowczością.

Odwróciła się i spojrzała na niego pytająco.

Greger stał przy biurku i przebierał palcami w papierach, które tam leżały, starannie unikając jej wzroku.

– Ja… ja… Camillo, chciałbym ci coś wyznać, ale to nie jest takie proste. Zachowywałem się żałośnie w stosunku do ciebie.

– O? – zdziwiła się.

– Przez wiele lat – mówił dalej – osądzałem cię przez pryzmat czynów twego ojca i było to bardzo niesprawiedliwe. Teraz wiele spraw i rzeczy się zmieniło i jest mi bardzo przykro… Camillo, nie jestem tak zły, jak myślisz, chciałbym, aby wszystko między nami lepiej się ułożyło, i pragnę naprawić krzywdę, którą ci wyrządziłem…

Camilla stała jak wryta, nie rozumiejąc niczego.

– Już od dawna nosiłem w sobie złe zamiary – wyjaśnił Greger. – Chciałem się na tobie zemścić za nieszczęście, do którego przyczynił się twój ojciec. A zemsta miała być nie byle jaka.

Dziewczyna zrozumiała, że Greger nie zazna spokoju, zanim nie oczyści swego sumienia, dlatego zachęciła go, aby kontynuował, chociaż najchętniej wolałaby tego nie słuchać.

– No i?

Usiadł i przetarł twarz dłońmi.

– Chciałem cię w sobie rozkochać… ośmieszyć cię, zwabić cię najpierw do swego pokoju, a wtedy w niedwuznacznej sytuacji miałem zawołać moich braci… i wystawić cię na pośmiewisko…

Zapadła cisza. Camilla nie odezwała się ani słowem, a Greger ciągnął dalej w desperacji:

– Czy myślisz, że nie nauczyłem się prasować spodni? To był tylko pretekst, nie dlatego cię zawołałem. Planowałem cię uwieść. Czy słyszałaś coś równie śmiesznego? Ale kiedy zobaczyłem cię, jak prasujesz, schylona, ufna i życzliwa… wtedy coś we mnie pękło. To nie na tobie powinniśmy się mścić, byłaś tak samo źle traktowana przez swego ojca jak my. Wszystkie moje podłe plany rozsypały się niby domek z kart. To prawda, przerwano nam wtedy, ale to nie miało znaczenia. A potem… Camillo, z pewnością brzmi to teraz idiotycznie, ale naprawdę się w tobie zakochałem. Słowo! A więc teraz już wiesz.

Wyglądał na załamanego, kiedy tak siedział z twarzą ukrytą w dłoniach.

Minęła dobra chwila, zanim Camilla zdołała cokolwiek odpowiedzieć.

– Greger, dziękuję, że mi o tym powiedziałeś – odparła cicho. – To wiele zmienia. I dobrze rozumiem, że miałeś żal do mojego ojca i do mnie, i nie mam o to do ciebie pretensji. Mam tylko jedno pytanie: czy to ty próbowałeś dostać się do mojego pokoju drugiej nocy? I zostałeś zatrzymany w holu?

Skinął głową ze wstydem. Camilla mówiła dalej.

– Ale wracając do tego, co powiedziałeś na końcu… Czy nie jest trochę za wcześnie na to, aby mówić o miłości?

Potrząsnął przecząco głową i odważył się podnieść wzrok.

– Myślę więc, że powinieneś o tym zapomnieć – powiedziała Camilla tak delikatnie, jak tylko potrafiła. – Jesteś moim przyjacielem, przyjacielem z dzieciństwa, ale zawsze za bardzo przypominałeś mi mojego ojca, ażebym się mogła w tobie zakochać.

– Ja? Podobny do twego ojca? Oszalałaś?

– W swoim zachowaniu wobec mnie, tak. Poza tym, nić. Zawsze byłeś apodyktyczny, zawsze zniecierpliwiony z powodu mojej niezgrabności i bezradności. Nazywałeś mnie pokraką i wzbudzałeś we mnie poczucie winy. Takie rzeczy pozostają w pamięci, rozumiesz, chociaż chętnie bym o tym zapomniała… A poza tym, to… trochę się spóźniłeś.

Zaklął bezgłośnie, dobrze rozumiał, co miała na myśli.

– To bez sensu, Camillo. On jest przegrany!

Na moment spotkała wzrok Gregera. Potem odwróciła się.

– Przykro mi z tego powodu – szepnęła.

Stał przez kilka sekund nieruchomo jak posąg. Następnie szybko wyszedł z pokoju. Po chwili usłyszała odgłos zapalanego i oddalającego się od domu z dużą szybkością samochodu.

Zamyślona Camilla pozostała na swoim miejscu przez dłuższą chwilę.

„Jeden jest uwodzicielem…”

A więc ten punkt został wyjaśniony. Całkowicie!

Z westchnieniem wstała i opuściła biuro.

W holu panował ruch i gwar. W drzwiach stało dwóch mężczyzn i rozmawiało z Danem, Michael zakładał kurtkę, a Phillip stał z boku, obserwując z żywym zainteresowaniem, jak Dan dyskutuje z obcymi.

Camilla przeszła przez hol, całkiem zatopiona we własnych myślach, ledwie ich zauważając.

Greger był Uwodzicielem! W takim razie nie mógł nim być Dan. Musiał więc być Przyjacielem. Co za szczęście!

Jeżeli tak, to…

– Nie! – krzyknęła na głos w rozpaczy. Wszyscy odwrócili się i spojrzeli na nią. – Nie – powtórzyła i ruszyła biegiem do kuchni, krzycząc w proteście przeciw okrutnej konkluzji. – Nie, nie, nie!

Dan dogonił ją i złapał za rękę.

– Co się stało? Dlaczego płaczesz?

Łzy płynęły strumieniem.

– Puść mnie! Więcej już nie zniosę!

– Powiedz, o co chodzi?

Przyglądała mu się przez łzy.

– Potrafię wiele znieść – łkała. – Że uganiasz się za spódniczkami i jesteś donżuanem, że jesteś narkomanem i że jesteś niepoważny, że nie masz żadnych zasad, ale tego nie wytrzymam!

Jego twarz była kredowobiała.

– O czym ty mówisz?

– Michael jest Oszustem – mówiła Camilla, płacząc. – Greger sam przyznał, że był Uwodzicielem. A Phillip nie może być Mordercą. Phillip nie może być Mordercą!

Wyrwała się i pobiegła do swojego pokoju, zamknęła drzwi na klucz i rzuciła się na łóżko. Poprzez spazmatyczny płacz zdołała usłyszeć podniesione głosy dochodzące z holu. Dan krzyczał, że nie może wyjść, musi zostać w domu, żeby zająć się Camillą. Ale naciski były chyba zbyt duże, głosy oddaliły się i zrobiło się cicho, zupełnie cicho.

Camilla usłyszała delikatne pukanie do drzwi.

– Camilla? Tu Phillip.

Phillip, który był jej Przyjacielem…

– Odejdź. Chcę zostać sama. Zaraz przyjdę.

Długo leżała na łóżku, na wpół przytomna ze zmartwienia i zwątpienia. Nie wiedziała, ile dokładnie minęło czasu, kiedy wreszcie opanowała się i wyszła do holu.

Phillip wstał z fotela miękko jak kot.

– O, jesteś. Czy już lepiej?

– Gdzie są pozostali? – spytała ze ściśniętym gardłem.

Wzruszył ramionami.

– Hm, sama widziałaś, co się stało z Danem. Wreszcie zabrała go policja, najwyższy czas. Greger pojechał gdzieś samochodem, Bóg jeden wie dokąd. A Michael wyruszył chyba w podróż pociągiem.

Camilla czuła ogromne zmęczenie.

– Wracam do domu.

– Dobrze – skinął głową. – Rozumiem, że masz dość Liljegården. Czy wyjeżdżasz dziś wieczorem?

– Najchętniej. Greger da sobie radę sam.

Wyjrzała na ogród.

– Nie ściąłeś jeszcze jabłoni.

– Nie – odparł i stanął obok niej.

– Powinnam była się domyślić, że to Greger podłożył list pod moimi drzwiami, że nie powinnam iść do hotelu. Nawet wielkie litery mają swoje cechy szczególne, a te nie były podobne do liter z twoich listów.

Uśmiechnął się tylko.

Ostatnia wiadomość: Ja także Cię kocham.

Odwróciła się od niego.

– On nic chyba na to nie mógł poradzić – zauważyła. – Mam na myśli Dana.

– Nie. Dziadek, wiesz. Mówiłem ci, że w naszej rodzinie jest wiele słabych charakterów. Jeżeli człowieka takiego jak dziadek można nazwać słabym. A może masz ochotę obejrzeć jego muzeum?

– Ochotę? O nie, wielkie dzięki!

– Uważam, że powinnaś to zobaczyć. Może inaczej ocenisz to wszystko.

Jego głos był łagodnie przekonywający. Camilla z wahaniem podążyła za Phillipem. Czuła ucisk w okolicy żołądka – ze zmartwienia i napięcia.

Phillip przekręcił włącznik i nagie lampy jarzeniowe rzuciły białe światło na ogromny strych. Stało tam mnóstwo manekinów ubranych w mundury wojskowe – las nieżywych postaci ze wspomnień Camilli.

– Robił jedną figurę za każdego zabitego żołnierza – wyjaśnił Phillip. – Ubrane są we francuskie mundury. Dziadek walczył po stronie niemieckiej.

– Czy kiedyś go spotkałeś?

– Oczywiście! Wiesz, był fascynującą osobą. Często opowiadał o swoim życiu w wojsku mnie i Gregerowi, pozostali bracia byli jeszcze za mali, i oprowadzał nas tutaj. Greger nie był szczególnie zainteresowany, ale ja krążyłem za dziadkiem jak cień. Tu jest jeden z jego rewolwerów. Widzisz te rysy na kolbie?

– Tak. Czy możemy już stąd iść?

– Nie, jeszcze nie widziałaś najlepszego. Chodź.

Niechętnie podążyła za nim do pomieszczenia za kominem. To stąd słyszała krzyki poprzedniego wieczoru. A teraz Philip mógł tak spokojnie tu chodzić!

Camilli nieprzyjemna wydała się myśl, że to ręce Phillipa obejmowały jej lekko odziane ciało. Czy kiedykolwiek oswoi się z myślą o Phillipie jako Przyjacielu?

Znaleźli się w małym pokoiku i Camilla rozejrzała się niepewnie dookoła. Na ścianach wisiały przeróżne przedmioty z podpisami pod spodem. Uderzyło ją to, że te rzeczy nie mogły należeć do starego dziadka Francka.

– Tak, właśnie – wyjaśnił Phillip, uprzedzając jej pytanie. – Ten kamień na przykład… pamiętam chłopca, który dostał nim w głowę. No, oczywiście niegroźnie… niedobry mały chłopiec. A ten gwóźdź…

Muzeum w miniaturze! Kiepska kopia makabrycznych zbiorów dziadka!

Camilla nie słuchała. Przyglądała się małemu toporkowi. „Mój brat”, głosił podpis wykonany ręką dziecka.

Z jękiem przerażenia wypadła z pokoiku.

– Nie chcę tego dłużej oglądać! – krzyknęła. – Pozwól mi zejść na dół.

– Oczywiście – odparł spokojnie Phillip. – Przepraszam, nie pomyślałem o tym. Jestem do tego już tak przyzwyczajony, że nie robi to na mnie wrażenia.

Poszedł za nią do holu na pierwszym piętrze. Camilla zatrzymała się koło stojącej tam sofy.

– Tutaj obudziłam się tej nocy, kiedy byłeś na kongresie adwokackim – zmieniła temat, aby odsunąć myśli od przerażającego strychu. – Często zastanawiałam się, kto mnie tu przeniósł, kiedy uległam zaczadzeniu. Tak, nie mógł to być Dan, bo on przyszedł później.

Czy musiała bez przerwy mówić o Danie? Tęsknota za nim paliła jak otwarta rana.

– Dan? – spytał Phillip. – On chyba nie dałby rady nikogo unieść!

– Nie? – zdziwiła się Camilla. – Jest przecież wystarczająco silny.

– Ależ skąd, wyćwiczył jedynie zdolność ukrywania swojej ułomności. Ale jedno jego ramię jest zupełnie bezużyteczne. Czy nigdy nie zauważyłaś, że nie podnosi go wyżej niż zaledwie parę centymetrów? Może używać tylko przedramienia.

Camilli zakręciło się w głowie. Nie oczekuj zbyt wiele!

– Słyszałam, że jeden z was był ranny, ale myślałam, że to ty. A więc to był Dan? Jak to właściwie się stało?

Phillip zawahał się, a w jego oczach dostrzegła błysk podejrzliwości. Przenikliwy dźwięk wyzwolił ich oboje z niezręcznej sytuacji.

– Telefon! – zawołała Camilla i zbiegła po schodach. Phillip powoli podążył za nią.

Obudziła się w niej dzika nadzieja, ale nie chciała utwierdzać się w tym przekonaniu. Nie mogła polegać na samym podejrzeniu. Phillip nie mógł bowiem ani próbować jej otruć, ani przejechać samochodem. Jak mogło pasować jedno do drugiego? Czy mówili o dwóch różnych okaleczeniach?

Nigdy w życiu Camilla nie czuła się tak zagubiona. Pełna nadziei, a jednocześnie śmiertelnie przerażona.

Odebrała telefon. Dzwonił aptekarz.

– Otrzymałem właśnie analizę tabletki, o którą pani prosiła.

– No i? – spytała Camilla.

– To nie był narkotyk, lecz środek przeciwbólowy. Niezwykle silny. Mogę nawet powiedzieć, kto zgubił tabletkę, którą pani znalazła, ponieważ tylko jedna osoba w naszym mieście dostaje recepty na tak silny lek. To Dan Franck. Mieszka w Liljegården, jeśli pani wie, gdzie to jest.

– Tak, mieszkam tu teraz.

– Ach, tak. Dostałem tylko pani numer telefonu, więc nie wiedziałem… Dan Franck ma zapewne uszkodzenie jakiegoś nerwu…

– Dziękuję bardzo. Dziękuję za pomoc.

Camilla odłożyła słuchawkę. Phillip stał pomiędzy nią a drzwiami wyjściowymi.

– Kto dzwonił? – spytał łagodnie.

– To tylko Greger prosił mnie o coś.

Myśli wirowały w jej głowie. Dan nie był narkomanem! Tylko strasznie cierpiał.

Czy w barku znajduje się jakieś centrum nerwowe? zastanowiła się Camilla. Tak, jedno wielkie, które kieruje całą ręką.

Teraz zrozumiała, co miał na myśli lekarz, mówiąc o trudnym wyborze. Jeżeli przetnie się nerw, ból zniknie, ale wtedy umrze całe ramię. Będzie tylko zwisało bezwładnie, zwiędłe i bezużyteczne.

Powoli ocknęła się i spojrzała na Phillipa. Nie dlatego, żeby zrozumiała, w jaki sposób wszystko się ze sobą łączy, ale nie miała już wątpliwości, kto spośród braci był sadystą. Dan w ogóle nie pasował do tej roli, ale Phillip był do niej jakby stworzony. Jego zachwyt nad muzeum na strychu, jego podziw dla dziadka…

Nadal jednak brakowało kilku części układanki.

Dan mógł być Przyjacielem. On mógł być tym, który napisał na kartce „kocham Cię”. Ale było wiele niejasności. Jego strach przed okazaniem swoich uczuć, jego bezsensowna gadanina – i najważniejsze: jeżeli nie on jest Mordercą, to kto? Phillip też ma niezbite alibi. Ale ktoś rozpalił w piecu, ktoś gonił ją samochodem.

– Ach, prawda, Camillo – przypomniał sobie Phillip. – Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałem ci pokazać na strychu. Nie, nic złego, tylko trochę zabawne.

– Oczywiście, chodźmy.

Miała gotowy plan. Niezależnie od tego, kto był Mordercą, musiała uwolnić się od Phillipa. Nie znosiła go.

Weszli na górę po schodach i dotarli na pierwsze piętro.

Teraz!

Camilla wpadła do pokoju Heleny i przekręciła klucz w zamku. Phillip zawołał z holu:

– Camilla! Co u licha się z tobą dzieje? Wychodź!

Walił w drzwi.

Z oczami nieruchomo utkwionymi w klamkę odetchnęła. Była teraz bezpieczna. Aż ktoś inny nie wróci do domu.

Ale kto może przyjść? Dan był na policji…

A właśnie, dlaczego? Camilla nie mogła o tym myśleć.

Michael wyjechał. Przypuszczalnie Greger pierwszy przyjdzie do domu. Musiała czekać, aż się pojawi.

Ale potem, jak zdoła zwrócić na siebie jego uwagę? W jaki sposób opowie mu o Phillipie? Sama przecież nic nie rozumiała!

Dopiero teraz Camilla zauważyła, że światło w pokoju było zapalone.

Powoli się odwróciła.

Ujrzała tam kogoś, kto uśmiechał się do niej szyderczo.

– A więc „jabłonka” sama przyszła tutaj. Tak, tak, kiedyś musiało się to stać – rzekła Helena.

Загрузка...