ROZDZIAŁ SIÓDMY

Taksówkarz wyładował bagaże przed domem Bei Wakefield i odjechał. Tania stała przez chwilę z ręką na klamce. Musiała zebrać siły przed czekającym ją spotkaniem. Babcia nie będzie zachwycona. Dla Bei Wakefield przysięga pozostawała przysięgą bez względu na okoliczności. Ucieczka z pola walki była czymś nie do wybaczenia.

Poddanie się było jednak czymś jeszcze gorszym, pomyślała Tania. Będzie musiała przekonać o tym babcię.

Spojrzała na dom.

Był taki sam jak wszystkie inne w tej szacownej podmiejskiej dzielnicy Artarmon; zbudowany z ciemnoczerwonej cegły, z oknem w szczycie dachu i werandą, ciągnącą się przez całą długość budynku. A jednak dom pani Wakefield odbijał się od pozostałych, jak kolorowa plama na tle nieskończonej szarości.

Każdy wolny centymetr posesji zajmowały kwiaty. Zdawały się rozsadzać niewielki ogródek, wiły się na balustradach werandy, zajmowały wszystkie parapety. Sprawiały, że dom był czymś niezwykłym, i choć taka myśl nie zaświtała nawet w głowie Bei, odzwierciedlał jej niezwykły charakter. Pani Wakefield była stanowcza, zaradna i zdecydowana czerpać z życia, ile się da.

Tania pchnęła furtkę do ogrodu i ujrzała dzieło Bei w pełnym rozkwicie.

Babcia musiała znowu podlać kwiaty tranem, pomyślała z rozbawieniem. Dawno temu, kiedy z pieniędzmi było krucho, Bea doszła do wniosku, że skoro tran jest dobry dla dzieci, powinien być dobry także dla kwiatów. Zmieszała go z wodą i nakarmiła jakieś ledwo żywe geranium. Rezultat był rewelacyjny. Z czasem odkryła, że żadne nawozy i odżywki nie są w stanie zastąpić tranu. Tania odkryła sekret babci, kiedy była jeszcze maleńka, i musiała przysiąc, że zabierze go ze sobą do grobu.

Babcia nie inwestowała pieniędzy w swoje kwiatowe szaleństwo. Wszystkie rośliny zostały wyhodowane z odrostów lub cebulek otrzymanych od kogoś w prezencie. Jej rola ograniczała się do dbania o nie z całą miłością, na jaką było ją stać.

Takiej miłości zabrakło w naszym małżeństwie, myślała Tania, idąc przez ogród. Miłość, która jest pożywką sprawiającą, że wszystko dookoła rośnie i staje się coraz piękniejsze. W jej stosunkach z Rafem panowała stagnacja. Ich uczucie nie rosło, więdło z braku troski i ciepła.

Westchnęła ciężko. Decyzja porzucenia Rafa nie przyszła jej łatwo. Miała nadzieję, że babcia to zrozumie. Jej małżeńskie problemy były zbyt skomplikowane, by można było znaleźć na nie gotową odpowiedź. Kochała Rafa, nigdy nie przestanie go kochać, ale nie mogła z nim dłużej żyć. Niszczył ją psychicznie.

Wniosła walizki na werandę. Były ciężkie, ale ciążyły jej mniej niż własne serce. Nacisnęła dzwonek. Babcia otworzyła niemal natychmiast i na jej widok Tanię ogarnęła fala ulgi.

Bea Wakefield była silną kobietą. Dobiegała siedemdziesiątki, ale wiek nie zdołał przygiąć jej imponującej postaci. Rude niegdyś włosy były niemal zupełnie siwe, ale gęste jak przed laty. W przeciwieństwie do rozwianych loków Tani, krótko przycięta fryzurka Bei okalała jej twarz z pełną wdzięku prostotą. Była to twarz kobiety, która wiedziała, czym jest życie, i traktowała je z przymrużeniem oka, która potrafiła odróżnić dobro od zła, nigdy nie traciła głowy i nie tolerowała żadnych głupstw.

Za tą twarzą pełną wyrazu, chociaż nieco surową, kryła się dobroć i wielkoduszność. Tania nie przypominała sobie, by ktoś na próżno prosił Beę o pomoc, nie licząc historii z tranem. Ale w tym przypadku chodziło o reputację Bei jako ogrodniczki.

. Jej wielkie piwne oczy rozszerzyły się ze zdumienia na widok Tani i zwęziły na powrót, kiedy Bea dostrzegła ból na twarzy wnuczki. Rzuciła okiem na bagaże i wyciągnęła ramiona, by przytulić ją do swych piersi.

Na tym właśnie polega prawdziwa miłość, Raf, myślała Tania z bezlitosnym obiektywizmem; na prawdziwej trosce o drugiego człowieka.

Otoczyła babkę ramionami i odwzajemniła jej gorący uścisk.

– Cieszę się, że cię widzę, babciu – powiedziała przez ściśnięte gardło i ucałowała z czułością pomarszczony policzek swej opiekunki.

Na twarzy Bei pojawił się cień uśmiechu. Odsunęła wnuczkę od siebie, żeby spojrzeć jej w twarz.

– To wielka radość widzieć cię tutaj, Taniu. – Bea zajrzała jej badawczo w oczy. – Wejdźmy do środka i napijmy się herbaty.

– Z przyjemnością, babciu. – Głos Tani drżał lekko.

– A potem opowiesz mi wszystko o swoich kłopotach.

– Skąd… – Przecież Raf nie mógł jeszcze telefonować. Nie wiedział nawet, że od niego odeszła.

– Moja droga…! – Bea uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco.

Przez dwadzieścia lał nauczyła się postępować z wnuczką i radziła sobie z nią doskonale. Teraz obrzuciła ją chłodnym, niemal zdziwionym spojrzeniem.

– Jeżeli ludzie przychodzą do ciebie z dwiema walizkami w rękach, to znaczy, że mają kłopoty. Możesz przyjąć to za pewnik. Mówię tak na podstawie rozległego doświadczenia życiowego.

– Ja… – Tania z trudem przełknęła ślinę. W jej oczach Bea dostrzegła milczące błaganie o pomoc.

– Wróciłam do domu, babciu.

– Zawsze jesteś tu mile widziana, moja droga – zapewniła ją Bea. – A teraz chodź do środka i rozgość się.

Resztę popołudnia spędziły przy dębowym stole w jadalni, wypijając niezliczone ilości herbaty; Bea – w roli panaceum na wszelkie dolegliwości, Tania – podejmując kolejne próby wyjaśnienia swego problemu.

Okazało się, że nie jest to wcale takie proste. Cóż mogła powiedzieć? Że Raf zepchnął ją na margines swego życia? Że dzielił je z sekretarką? Że nie chciał dziecka, którego ona tak bardzo pragnęła? Nie potrafiła wyrazić tego słowami. O pewnych aspektach współżycia z Rafem nie mogła rozmawiać nawet z mądrą, wyrozumiałą Beą. W końcu rozmawiała z babcią! Istniały sprawy, o których pani Wakefield nie miała pojęcia, na przykład seks.

O wydarzeniach ostatnich dwudziestu czterech godzin Tania nie ośmieliła się nawet wspomnieć. Nie mogła powiedzieć babci, że została zgwałcona przez własnego męża i sprawiło jej to ogromną przyjemność. To by im obojgu zszargało opinię, która i bez tego była poważnie nadszarpnięta. Wprawdzie babcia nie zdradzała żadnych oznak dezaprobaty, ale Tania miała wrażenie, że atmosfera rozmowy staje się napięta.

– Postąpiłam słusznie, prawda, babciu? W tych okolicznościach to była jedyna rzecz, którą mogłam… Prawda?

Tania powiedziała już wszystko, co jej zdaniem nadawało się do powiedzenia, i teraz czekała na aprobatę.

– Kochanie, sama wiesz najlepiej. Nie była to pochwała jej poczynań, ale nie było to także potępienie.

– A co ty byś zrobiła, babciu? – nalegała Tania, chcąc zmusić Beę do przyznania jej racji.

– To nie ma żadnego znaczenia – padła wymijająca odpowiedź.

Tania potrząsnęła głową z rozczarowaniem. Czasami babcia potrafiła być równie nieznośna jak Raf. Prawdę mówiąc, mieli ze sobą wiele wspólnego. Oboje byli nieludzko opanowani.

A jednak udało się jej doprowadzić Rafa na skraj załamania. Ta myśl była dla Tani niewyczerpanym źródłem radości. Warto było, nawet jeżeli to jedno zwycięstwo oznaczało przegranie całej wojny.

– On mnie jedynie pożądał, babciu – odezwała się, pragnąc umotywować jakoś swoją decyzję.

Bea popadła w zamyślenie, ale w kącikach jej ust błąkał się cień uśmiechu.

– Tak – powiedziała w końcu – mężczyźni już tacy są. Pod tym względem nic się nie zmieniło od tysiącleci.

– Ale to jest złe! – zawołała Tania z oburzeniem.

– Zgadzam się z tobą. Oczy Tani błysnęły złością.

– Co w takim razie robił z Niką Sandstrom? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

– Mam zamiar go o to spytać.

– Myślisz, że on tu przyjdzie? – Ta myśl budziła w niej mieszane uczucia. Chciała, żeby jej szukał, a jednocześnie pragnęła, by zaakceptował jej decyzję i zostawił ją w spokoju.

– O tak! – powiedziała babcia z przekonaniem.

– Spodziewam się go lada chwila. Tania wręcz przeciwnie, nie spodziewała się zobaczyć Rafa już nigdy w życiu.

Zadzwonił telefon i Bea wstała, by go odebrać. Tania siedziała przy stole, przybita i zniechęcona.

– Tak, jest tutaj – wpadły jej w ucho słowa babci.

– Nic jej nie grozi. Tylko jeden człowiek mógł pytać o nią w ten sposób. Raf! Zerknęła na zegar stojący na kredensie. Wpół do szóstej. Raf nie wracał z pracy wcześniej niż o szóstej, a jednak nie dzwoniłby, gdyby nie przeczytał listu. Musiał wrócić wcześniej. Zostawił Nike i wrócił do domu? Poczucie winy, domyśliła się. Nadal nienawidził się za to, co zrobił rano, ale to mu przejdzie.

– Dobrze, biorąc pod uwagę okoliczności – mówiła babcia.

O tak, Raf, czuję się świetnie. Pomyślała o nim z nienawiścią. Kwitnę, dopóki ciebie nie ma w pobliżu, żeby mnie dręczyć.

Babcia spojrzała na nią pytająco i zakryła dłonią słuchawkę.

– Chcesz z nim rozmawiać? Tania zaprzeczyła ruchem głowy.

– Nie, nie chcę rozmawiać. Kolejna przerwa w konwersacji, kolejne pytające spojrzenie.

– Pyta, czy może przyjść? Tania potrząsnęła głową. Wszystko, co miała do powiedzenia, napisała w liście. Rozwlekanie tematu w nieskończoność nie miało sensu.

– Nie. Nie chce cię widzieć. Cisza.

– Nie pytaj mnie o to, Raf. Będziesz musiał dowiedzieć się sam.

Bea odłożyła słuchawkę i spojrzała zamyślona na zbuntowaną twarz Tani.

– To było Raf – poinformowała, zupełnie zbytecznie.

– Jak on się czuje? – Tania skręcała się z ciekawości.

– Nie powiedział mi – padła uprzejma odpowiedź. Na twarzy Tani ukazał się grymas zniecierpliwienia.

– Więc co powiedział?

– Dzień dobry, żona zwinęła manatki, nie ma jej tam…?

– Chodzi mi o to, co ma zamiar zrobić – przerwała jej Tania.

Bea Wakefield postanowiła sobie, że nie straci cierpliwości.

– Taniu, ja rozmawiałam z nim tylko przez chwilę. Jeżeli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej, musisz porozmawiać z nim sama.

– Czy on tu przyjedzie?

– Kochanie! Bardzo mi przykro, ale nie mam zielonego pojęcia.

Oczywiście, że nie przyjedzie, doszła do wniosku Tania. Po co? Przecież była dla niego tylko obiektem pożądania, a teraz nawet to się skończyło. Skończyło się tak definitywnie, że rano nie chciał na nią nawet patrzeć.

Nika go dostanie, myślała posępnie. Czysta formalność. Zawsze do niej należał. Ona, Tania, nigdy nie miała do niego żadnych praw.

Z ponurych rozważań wyrwał ją głos babci.

– Mogłabyś je obrać? – Bea postawiła przed nią koszyk z brzoskwiniami. – A ja przygotuję obiad. Wiesz, że uwielbiam brzoskwinie.

– Tak, babciu – szepnęła Tania bezmyślnie. Brzoskwinie zajęły ją na jakiś czas. Właśnie się z nimi uporała, kiedy zadźwięczał dzwonek u drzwi. Babcia poszła otworzyć, a Tania wsadziła pod kran lepkie od soku dłonie.

Nie zastanawiała się nawet, kto przyszedł. Uznała, że to nie Raf, i sprawa przestała ją interesować. Babcia wróciła, gdy wycierała ręce.

– Raf – poinformowała rzeczowym tonem. – Siedzi w salonie.

Tania miała wrażenie, że serce nurkuje jej do żołądka. Patrzyła na babcię tępym wzrokiem.

– Ale dlaczego? – Słowa padły, zanim zdołała się opanować.

– Zapytaj go. Jest twoim mężem, Taniu – przypomniała Bea.

Dłonie Tani zwilgotniały. Wytarła je ponownie w ręcznik. Poczuła dreszcze. Było jej jednocześnie zimno i gorąco. I bała się. Sam jego widok stanowił dla niej tak wiele.

Wyszła z kuchni na miękkich nogach. Jego wizyta nie miała żadnego znaczenia. Przyszedł tu z obowiązku, to wszystko. A poza tym musiał przecież odzyskać panowanie nad sytuacją, nie mógł pozwolić, by do niej należało ostatnie słowo.

Drzwi do salonu były otwarte. Raf stał na środku i patrzył, jak się zbliża.

Magnetyzujący Raf. Tak nieprawdopodobnie piękny, nienagannie ubrany w ciemnoniebieski garnitur i czerwony jedwabny krawat w drobny niebieski wzorek. Dostał go od niej. Ciekawe, czy o tym pamięta.

Twarz miał nieprzeniknioną, ale pociemniałe oczy wyrażały nieugiętą wolę i Tania zrozumiała, że Raf podjął już decyzję. Nie uśmiechnął się na powitanie.

Napięcie bijące z całej jego postaci sprawiło, że wydarzenia ostatniego ranka odżyły w niej z nową siłą.

– Nie musiałeś przychodzić – oświadczyła wojowniczo.

– Chciałem. Głos miał spokojny i opanowany.

– Zawsze robisz tylko to, na co masz ochotę, prawda? – powiedziała z goryczą.

Drgnął mu policzek, szczęka zarysowała się ostrzej, jakby zacisnął zęby.

– Nie, Taniu – powiedział spokojnie. – Przykro mi, że tak myślisz. Przykro mi, że wziąłem cię… siłą. I daję ci słowo honoru, że już nigdy cię tak nie potraktuję.

– Nie potraktujesz mnie jak co? – zapytała znużonym głosem. – Jak rzecz? To, co zdarzyło się rano, nie jest dla mnie nowością. Posunąłeś się tylko odrobinę dalej niż zazwyczaj. Dla ciebie zawsze byłam jedynie rzeczą.

Jego pierś uniosła się w długim, głębokim oddechu. Kiedy się znowu odezwał, mówił powolnym, starannie modulowanym głosem.

– Wiem, że jesteś zdenerwowana, Taniu. I masz do tego prawo. Ale to, co przed chwilą powiedziałaś… to nie było fair.

– Dałam się wykorzystać po raz ostatni – powiedziała z naciskiem spokojnym, zdecydowanym tonem.

Raf pokręcił głową. Patrzył jej w oczy udręczonym, palącym wzrokiem.

– To nieprawda, Taniu, że cię wykorzystałem. Nigdy tego nie zrobiłem. Nawet dzisiaj rano. Pragnąłem cię… kochałem i sądziłem, że ty pragniesz i kochasz mnie. Chcesz powiedzieć, że to wszystko należy już do przeszłości?

„Kochałem”… „pragnąłem”… Tania nie wierzyła własnym uszom, ale miał to wypisane na twarzy.

Czuła, że głowa jej pęka od nawału zwariowanych myśli. W ostatnim przebłysku świadomości pomyślała, że traci rozum. Kiedy Raf patrzył na nią w ten sposób, miała wrażenie, że rzeczywistość rozpryskuje się na milionowe cząsteczki nie pozostawiając nic, czego mogłaby się uchwycić, żeby stawić mu opór.

Wiedziała, co się stanie, jeżeli do niego wróci. Mężczyźni nigdy się nie zmieniają. Tak mówiła babcia. Nie zmieniają się, nawet jeżeli dać im na to tysiąc lat. Więc dlaczego nadal go pragnęła, nadal kochała?

Nie zdawała sobie sprawy, że traci oddech, że fala gorąca ogarnia jej ciało, a usta drżą. Instynktownie wyciągnęła ręce w geście błagania, nadziei i pożądania.

Dostrzegła błysk bólu w oczach Rafa. Ogarnął ją ramionami i wtulił w siebie, rozkoszując się bezwładną uległością jej ciała.

– Chcę ciebie. Nigdy nie przestanę cię pragnąć – jęknął, zanurzając usta w jedwabistą miękkość jej włosów. Czuła, że przywierają do niego, jakby były przedłużeniem jej napiętych nerwów, jakby udzieliło im się podniecenie, które przenikało ją słodkim dreszczem.

Wsunęła ręce pod jego marynarkę, zamykając go w ramionach. Chciała go czuć, smakować, wdychać zapach jego ciała, chciała go mieć całego, na zawsze.

– Tania…!

Dobiegł ją jęk rozkoszy. Otoczył ją mocniej ramieniem, unosząc ku górze, by mogła wtopić się w niego, wyczuć napięcie jego ciała. Drugą rękę wsunął jej we włosy, zacisnął na nich palce i delikatnie odchylił głowę. Całował oczy, nos, kąciki warg, rozchylił jej usta i wodził po nich językiem zmysłowo, z dręczącą powolnością.

Robił to tak cudownie, z taką znajomością rzeczy, że nie chciała, by przestał. Ciałem Rafa targnął niepohamowany dreszcz. Zacisnęła zęby na jego wardze. Bijący od niego żar zdawał się rozpalać ją od środka, topniała w rozkoszy oczekiwania. I wtedy poczuła, że Raf sztywnieje. Z głuchym jękiem oderwał usta od jej warg.

– Taniu…! Przytulił łagodnie jej twarz do swej pulsującej szyi.

Czuła, jak z trudem przełyka ślinę.

– Wróć ze mną do domu, proszę! Mój Boże, jakże tego pragnęła! Oddałaby wszystko, by to mogło trwać. Jej ciało drżało pragnieniem powrotu. Czuła pulsowanie krwi w żyłach, dreszcz przebiegający po skórze. Raf, jej mąż… jej jedyny kochanek. Raf!

Ale co będzie potem, kiedy Raf nasyci się jej ciałem? Spojrzy na zegarek i zdecyduje, że są ważniejsze sprawy? Sprawy, które prowadzą do Niki? Pragnęła rozpaczliwie powiedzieć: Tak, Raf, pójdę z tobą na koniec świata. Ale już to sobie kiedyś powiedzieli, w dniu ślubu, i okazało się, że to tylko piękne, nic nie znaczące słowa.

Odsunął wargami kosmyk włosów wijący się na jej skroni, odszukał językiem wrażliwe miejsce ucha i szepnął:

– Jesteś moja, Taniu! Wiesz o tym. Moja! Stanowimy jedno ciało. Chodź ze mną. Cała noc… kochanie…

Była jego własnością. Z powrotem będzie w złotej klatce, upozowana u jego boku, w łóżku, ale nigdzie więcej. Nigdy! Czy tylko tyle była warta? Chociaż jeżeli wróci, będzie miała go przy sobie przynajmniej nocą. Może lepiej dzielić go z Niką, niż stracić na zawsze?

Boże! Czy będzie musiała borykać się z tym przez resztę życia, dzień po dniu, rok po roku?! Czy będzie miała go tylko w łóżku? A co się stanie, kiedy Raf przestanie jej pożądać? Jak wtedy będzie wyglądało jej życie?

To było takie typowe. Jego odpowiedzią na każdy problem było pójście do łóżka i przekonanie jej, że wszystko inne jest bez znaczenia. Ale nie było, szczególnie w sytuacji, gdy Nika Sandstrom biła ją na głowę we wszystkich dziedzinach z wyjątkiem tej jednej!

– Nie! – wydarł jej się jęk protestu.

– Nie mów tak! Zamknął jej usta pocałunkiem. Chciał wymazać każdą myśl, która nie łączyła się z nim i z rozkoszą, jaką dawały jego dłonie.

Jakimś cudem znalazła w sobie dość siły, by wyrwać się z ramion Rafa. Zacisnęła usta, nie pozwalając mu na dalsze pocałunki, oparła ręce na jego biodrach i wyszarpnęła się z objęć męża. Uciekła od bliskości jego ciała ogarnięta ślepą paniką. Potknęła się o fotel, zanim udało jej się odgrodzić nim od Rafa.

– Taniu!… Co, do diabła! Tak wzburzonego nie widziała go jeszcze nigdy.

Niepokój wykrzywiał mu twarz, oczy płonęły podnieceniem, a wyciągnięte ku niej dłonie drżały.

Dygotała tak silnie, że musiała przytrzymać się krzesła, żeby nie upaść. Przywołała na pomoc całą swą ambicję i dumę. Gdzieś z zakamarków umysłu wychynęła zazdrość i nadała jej głosowi jadowite brzmienie.

– O co chodzi? Czyżby twoja niezastąpiona sekretarka nie sprawdziła się w łóżku?

Gapił się na nią z tępym niedowierzaniem.

– Na litość boską! Taniu! To ty jesteś moją żoną.

Roześmiała się histerycznie.

– Pomyłka, Raf! Twoją żoną jest Nika. We wszystkim, z wyjątkiem łóżka. Ja jestem tylko ciałem, którego pragniesz. Jej oddajesz całego siebie, a mnie wykorzystujesz, kiedy nachodzi cię żądza.

Twarz Rafa była blada z gniewu.

– Nika pracuje ze mną. To wszystko – powiedział zwięźle. – Nie robiłabyś takich awantur, gdyby była mężczyzną.

– Gdyby była mężczyzną, nie patrzyłaby na mnie z taką nienawiścią – zawołała Tania. – Nie stawałaby między nami, nie starałaby się mnie poniżać. A ty byś jej tak nie bronił!

Zacisnął gniewnie usta.

– To są nasze sprawy. Nie będziemy wciągać w nie Niki – rzucił, z trudem opanowując wściekłość.

Tania uniosła wysoko głowę, w jej oczach błysnęło wyzwanie.

– Doskonale. Wracaj więc do domu. Sam!

– Jesteś chorobliwie zazdrosna! Raf machnął ręką ze zniecierpliwieniem.

– Nie jestem zazdrosna. To są fakty! – krzyknęła. Uniósł dłoń i opuścił ją błyskawicznie, jakby przecinał coś na pół.

– Chcesz związać mi ręce. Chcesz zrobić ze mnie swoją rzecz!

Tania roześmiała się z niedowierzaniem.

– Wykręcasz kota ogonem. To ty traktujesz mnie jak rzecz! Ty, nie ja!

Czuł, że jeszcze chwila, a przestanie panować nad sobą.

– Chcesz, żebym rzucił wszystko, co nie jest związane z tobą. Spotkania w interesach, Nikę Sandstrom, wszystkie transakcje…

– …Które, oczywiście, tworzą między wami tę intymną więź.

– To normalne między ludźmi, którzy pracowali ze sobą przez dziesięć lat! – krzyknął.

– Nie dajesz mi szansy, bym mogła dzielić z tobą to, co stanowi sens twojego życia. Dzielisz to z inną kobietą! – Teraz ona krzyczała. – A ona to uwielbia! Cieszy ją moja ignorancja. Cieszy się, kiedy ludzie pytają mnie o twoją pracę, a ja robię z siebie idiotkę. Ona potrafi odpowiedzieć na każde pytanie…

– Lepiej, żebyś nie wiedziała za dużo – wtrącił.

– Boisz się, że nie potrafię trzymać języka za zębami? Uważasz mnie za skończoną idiotkę, która wypaple wszystko, co wie na temat twoich sekretnych planów? Wyobraź sobie, że nie jestem debilką i wiem, jak zachować dyskrecję. Kiedy pracowałam u Grahama…

– Zastanawiałem się, kiedy zaczniesz o nim mówić – zakpił.

Tania poczuła, że poziom adrenaliny w jej krwi gwałtownie rośnie. Nozdrza jej się rozszerzyły.

– Zatrzymaj sobie swoją Nikę. Ja wracam do pracy u Grahama. Będę z nim w tak bliskich stosunkach, w jakich ty jesteś z panną Sandstrom.

– Nie zrobisz tego!

– Chcesz się założyć? Mierzyli się wzrokiem z takim natężeniem, że powietrze wokół nich zdawało się gęstnieć. Tania nie miała zamiaru ustąpić. Po chwili twarz Rafa złagodniała. Obserwowała tę metamorfozę z dużą dozą podejrzliwości.

Biedny Raf!

Potrafiła czytać w jego myślach. Przede wszystkim postanawia odzyskać panowanie nad sobą. Stopniowe rozluźnienie mięśni twarzy, zmiana tonu na słodko pobłażliwy, proszący uśmiech i coś na zakończenie. Trzeba by jej coś dać, jakiś drobiazg, coś, co ją uszczęśliwi na jakiś czas. Co by to mogło być?

– Przykro mi, kochanie – powiedział z przepraszającym uśmiechem. – Wiem, że Graham nic dla ciebie nie znaczy. Ale nie ma potrzeby, żebyś pracowała. Poza tym doszedłem do wniosku, że być może podchodzę trochę egoistycznie do sprawy powiększenia rodziny. Jeżeli naprawdę chcesz mieć dziecko, myślę, że należałoby się tym zająć. Możemy zacząć natychmiast.

Serce skoczyło jej do gardła. Raf pozwala jej na dziecko!

To przekupstwo, coś w niej krzyknęło. Nowa zabawka, która ma dostarczyć jej rozrywki, odsunąć ją na jeszcze dalszy plan. Tak jak kiedyś dom, zabawa w jego urządzanie, wyprawy do sklepów.

Dziecko! Jęknęła z tęsknoty.

Nika! Nika pozostanie już na zawsze w ich życiu. Umysł Tani pracował gorączkowo, podsuwając coraz to nowe kontrargumenty. Nic się nie zmieni. Dziecko jest kartą przetargową. Rafowi musi cholernie zależeć na zachowaniu status quo, skoro pozwala jej urodzić dziecko. Przecież dał jej do zrozumienia, że nie chce dzieci, jeszcze nie teraz. Niemowlę zajmie ją całkowicie i ta blond żmija odzyska swobodę ruchów.

– Nie, Raf! – Słowa więzły jej w gardle. – Nie chcę twego dziecka, dopóki nie pozbędziesz się Niki Sandstrom.

Tym razem nie zdołał zapanować nad twarzą.

– Jesteś nierozsądna – syknął z wściekłością. Patrzyła na niego z tępym uporem, nie bacząc na ból, który rozrywał jej serce.

– Albo ona, albo ja.

– Do cholery, Taniu! – wybuchnął. – Nika nie zasługuje na to, żeby ją wyrzucić z pracy tylko dlatego, że ty masz głupie…

– Nie jestem głupia! – krzyknęła piskliwym głosem. – Ona ci to wmówiła! Patrzy na mnie z taką pogardą! Zniża się wprost do rozmowy ze mną…

– Masz urojenia – przerwał jej.

– Jak cholera! – Zachłysnęła się gniewem. – Może ty jesteś ślepy, ale ja nie! I nie mam zamiaru spędzić reszty życia z jej cieniem przy twoim boku. Musisz więc zdecydować, którą z nas chcesz bardziej, ponieważ obu nie będziesz miał!

W jego oczach błysnęła zawzięta duma.

– Decyzje dotyczące pracy podejmuję sam, nie pozwolę, by ktoś wymuszał je na mnie szantażem!

– Nigdy bym się nie ośmieliła. Możesz podejmować decyzje i nie musisz ich ze mną uzgadniać!

Lont został zapalony i teraz patrzyli oboje, jak każde drgnienie płomienia zbliża ich związek do katastrofy.

Czy Bea czekała pod drzwiami, czy też jej wejście do salonu w tym właśnie momencie było zbiegiem okoliczności? Carltonowie byli zbyt pochłonięci walką, by się nad tym zastanawiać, ale kiedy Bea stanęła w drzwiach z tacą pełną filiżanek do herbaty, oboje uznali to za niepożądaną przerwę w pasjonującej rozgrywce.

Bea obrzuciła ich rozpalone twarze ironicznym spojrzeniem.

– A może byśmy tak napili się herbaty? – zaproponowała uprzejmie.

Raf wciągnął głęboko powietrze i spojrzał na nią przeszywającym wzrokiem.

– Beo, jesteś jak najlepsza teściowa i lepszej bym sobie nie życzył, ale nie jest to odpowiedni moment na picie czegokolwiek.

– On ma rację, babciu – poparła go Tania. – Nie jesteśmy na tyle cywilizowani, by zaryzykować wspólne wypicie herbaty. Nie usiądę z nim przy jednym stole, dopóki ma tamtą kobietę.

– Ona nie jest moją kobietą! – wrzasnął. Tania odwróciła się i z godnością ruszyła w stronę drzwi. W progu obejrzała się przez ramię.

– Ona albo ja! Daj mi znać, kiedy podejmiesz decyzję. To było ultimatum. Odrzuciła falę rudych loków, przemaszerowała przez hol i zatrzasnęła za sobą drzwi sypialni.

No, tych drzwi nie wyważy siłą, pomyślała złośliwie. Miałby wtedy do czynienia z babcią. Nawet on nie odważy się na takie ryzyko.

W salonie Bea popatrzyła na Rafa ze współczuciem.

– Teraz, kiedy jesteśmy sami, może napiłbyś się herbaty? – zaproponowała.

– Nie! – rzucił krótko, po czym dodał już spokojniej:

– Nie, dziękuję. Krążył nerwowo po pokoju, jak tygrys szukający wyjścia z klatki. Na przemian zaciskał i rozluźniał dłonie, a jego twarz odzwierciedlała najrozmaitsze odcienie wściekłości, żalu i dumy.

Bea postawiła tacę na niskim stoliczku przed telewizorem. Nalała sobie herbaty i usiadła w swoim ulubionym fotelu.

– Twoja wnuczka jest niepoczytalna! – rzucił Raf.

– Niewykluczone – zgodziła się Bea dyplomatycznie.

– Naprawdę chciałabym, żebyś usiadł. Może miałbyś ochotę porozmawiać o Nice Sandstrom.

– Nie! – syknął. – Nie ma o czym mówić!

– Zawsze uważałam – zaczęła Bea jakby w zadumie – że istnieją gorsze formy niewierności niż czysto fizyczna zdrada.

– To jest idiotyczne! To są chorobliwe urojenia! Bea westchnęła.

– Jestem prostą kobietą, ale wiem, że życie jest łatwe i przyjemne, jeżeli człowiek kieruje się prostymi zasadami. A pierwszą zasadą udanego małżeństwa jest lojalność w stosunku do partnera. Bezwzględna lojalność.

– Świetnie! – W jego głosie zabrzmiał sarkazm.

– Powiedz to swojej wnuczce, kiedy będzie w nastroju do słuchania kazań. Tak się składa, że ja też nie mam ochoty na pogawędki, więc wybacz, że cię opuszczę…

Ukłonił się jej z wystudiowaną kurtuazją.

– Nie odprowadzaj mnie do drzwi, Beo. Mam zamiar zdrowo nimi trzasnąć.

Wyszedł z salonu krokiem pełnym godności, a parę sekund później Bea usłyszała głuchy huk.

Westchnęła ciężko. Miała nadzieję, że nie odłupał tynku. Jaka szkoda, że nie mogła przekazać młodym całej swojej mądrości. Liczyła jednak na to, że dyskretnie rzucone ziarenko wzrośnie z czasem tam, gdzie zostało posiane. Chociaż uważała też, że nie należy wściubiać nosa w nie swoje sprawy. Była to bardzo dobra zasada, jedna z najlepszych.

Podniosła się z krzesła, żeby włączyć telewizor. Prędzej czy później Tania będzie musiała wyjść ze swojego pokoju i może wtedy zjedzą obiad. Przypomniała sobie, że za dziesięć minut powinna zajrzeć do brzoskwiń. Jeszcze jedna dobra zasada: coś lekkiego na obiad. Ciężko strawne potrawy mogłyby nie przejść Tani przez gardło.

Загрузка...