ROZDZIAŁ PIERWSZY

Danina Pietroskowa urodziła się w Moskwie w roku 1895. Jej ojciec był oficerem w pułku litewskim, miała też czterech braci. Wysokich, eleganckich, w mundurach. Przynosili jej słodycze, kiedy zaglądali do domu z wizytą. Najmłodszy był o dwanaście lat starszy od niej. Kiedy byli w domu, śpiewali i bawili się z nią, razem robiąc niezły hałas. Lubiła ich obecność, ich silne ramiona, w których co chwila ginęła, kiedy biegali z nią, udając jej wierzchowce. Było dla niej oczywiste, jak dla każdego zresztą, że bracia za nią przepadają.

O matce Danina pamiętała tyle, że miała śliczną twarz i wdzięczne obejście, że jej perfumy pachniały bzem i że śpiewała córce na dobranoc, kończąc w ten sposób długie cudowne opowieści o tym, jak sama była dziewczynką. Lubiła się śmiać, toteż Danina ją kochała. Zmarła na tyfus, kiedy mała miała pięć lat. Po śmierci matki zmieniło się całe życie Daniny.

Ojciec nie miał pojęcia, co z nią począć. Nie był przygotowany do zajmowania się dzieckiem, zwłaszcza tak małym, i to dziewczynką. Był wojskowym, tak jak i jego synowie. Najął więc kobietę do opieki nad małą, potem zmieniał te opiekunki, ale po dwóch latach uprzytomnił sobie, że po prostu dłużej tak być nie może. Musiał znaleźć dla Daniny jakieś inne wyjście. I znalazł – jak mu się wydawało, doskonałe. Wybrał się do Petersburga, żeby wszystko urządzić. Madame Markowa w rozmowie wywarła na nim duże wrażenie. Była niewiastą wybitną, a szkoła i towarzystwo baletowe, które prowadziła, miały zapewnić Daninie nie tylko dom, ale też pożyteczny sposób spędzania czasu i spokojną przyszłość. Gdyby okazało się przypadkiem, że dziewczynka to prawdziwy talent, życie miałaby tu urządzone, przynajmniej dopóty, dopóki mogła by tańczyć. Takie życie nie było łatwe, wymagało od małej wielkich poświęceń, ale jego żona kochała kiedyś balet, w głębi serca był więc przekonany, że matka dziewczynki byłaby zadowolona z rozwiązania, jakie znalazł. Utrzymanie córki miało być kosztowne, uważał jednak, że sprawa warta jest poświęcenia, zwłaszcza gdy z czasem zostanie wielką tancerką. Z tym ostatnim liczył się poważnie. Była przecież dziewczynką zgrabniutką jak mało która.

Ojciec i dwaj bracia odwieźli Daninę do Petersburga w kwietniu, kiedy tylko skończyła siedem lat. Na ulicach leżał jeszcze śnieg. Z zadartą głową wpatrując się w swój nowy dom, czuła, że wszystko w niej w środku drży. Była przerażona. Nie chciała, żeby ją tu zostawili. W żaden sposób nie umiała ich jednak powstrzymać, żadnym uczynkiem czy słowem. Jeszcze w Moskwie błagała ojca, żeby nie oddawał jej tu do baletu. Odpowiedział, że to dla niej wspaniały prezent, możliwość, która odmieni jej życie: pewnego dnia zostanie wielką baleriną i będzie szczęśliwa, że kiedyś poszła do tej szkoły.

Tego przełomowego dnia nic takiego jednak nie przy chodziło jej na myśl. Zamiast rozważać korzyści z nowego życia, marzyła o tym, które właśnie utraciła. Stała, ściskając rączkę swojego neseserka, kiedy stara kobieta otworzyła drzwi. Stara poprowadziła ich przez ciemny westybul. Danina mogła dosłyszeć z oddali okrzyki, dźwięki instrumentów i głosy, i jeszcze jakieś twarde, okropne łomotanie w podłogę. Odgłosy wokoło były dziwne i złowróżbne, a korytarze, którymi szli – ciemne i zimne. Dotarli wreszcie do gabinetu madame Markowej. Oczekiwała ich, kobieta o ciemnych włosach, upiętych w kok bez żadnych ozdób, o gładkiej, bladej jak śmierć twarzy i jasnoniebieskich oczach, które zdawały się przewiercać dziewczynkę na wylot. Danina miała ochotę rozpłakać się na jej widok, ale nie śmiała. Za bardzo była wystraszona.

– Dzień dobry. Danino – powiedziała surowo Madame. – Spodziewaliśmy się ciebie.

Jej głos brzmiał w uszach dziecka jak głos diabła u progu piekła.

– Będziesz musiała bardzo ciężko pracować, jeżeli chcesz mieszkać u nas – ostrzegła Madame, a Danina ze ściśniętym gardłem kiwnęła głową.

– Czy mnie zrozumiałaś?

Mówiła bardzo wyraźnie. Dziewczynka wpatrywała się w nią oczami szeroko otwartymi ze zgrozy.

– Niech ci się przyjrzę.

Wyszła zza biurka w długiej czarnej spódnicy i w krótkim czarnym żakiecie. Strój dobrany był do koloru włosów. Przyjrzała się nogom Daniny, zadarła jej sukienkę, żeby je lepiej widzieć. Wydawała się zadowolona z tego, co zobaczyła. Spojrzała na ojca Daniny i skinęła głową.

– Zobaczymy, jak jej idzie, panie pułkowniku. Balet nie jest dla wszystkich, jak wspominałam.

– To dobra dziewczynka – powiedział łagodnie, a obaj bracia uśmiechnęli się z dumą.

– Mogą nas teraz panowie opuścić. – Madame była świadoma stanu dziecka, bliskiego paniki.

Trzej mężczyźni kolejno ucałowali jej dłoń, a Daninie łzy popłynęły z oczu. W chwilę później pozostawili ją w gabinecie sam na sam z kobietą, która zyskała odtąd władzę nad jej życiem. Po ich wyjściu w pokoju zapadło dłuższe milczenie. Nie odzywała się ani nauczycielka, ani dziecko. Jedynym odgłosem były tłumione pochlipywania Daniny.

– Nie uwierzysz mi teraz, moje dziecko, ale będziesz tutaj szczęśliwa. Kiedyś okaże się, że to jedyne życie, które znasz i którego pragniesz.

Danina spojrzała na nią z podejrzliwą udręką, a wtedy Madame wstała, wyszła zza biurka i podała jej szczupłą, zgrabną dłoń.

– Chodź, popatrzymy na inne.

Zdarzało jej się już przyjmować do szkoły równie małe dzieci. W gruncie rzeczy wolała nawet ten tryb. Jeżeli miały talent, pozostawało tylko należycie je wyszkolić, uczynić taniec ich jedynym życiem, jedynym światem, jedynym przedmiotem pragnień. A w tym dziecku coś ją zastanowiło, jakaś czystość i bystrość spojrzenia. Coś bajecznego i fantasmagorycznego. Kiedy więc tak szły ręka w rękę przez długie, zimne korytarze, wysoko nad głową Daniny starsza kobieta uśmiechała się z satysfakcją.

Zatrzymywały się na chwileczkę w każdej klasie, począwszy od tej, której baletnice występowały już na scenie. Madame chciała pokazać dziewczynce wzór, do którego ma dążyć, zwrócić uwagę na żywość ich tańca, a zarazem na styl i dyscyplinę. Potem przeszły do młodszych tancerek, które miały już za sobą chlubny debiut. Te mogły jej dać inspirację. Na końcu zaś zatrzymały się w klasie uczennic, z którymi Danina miała odtąd razem się uczyć, ćwiczyć i tańczyć. Danina ani rusz nie mogła sobie wyobrazić, jakim cudem miałaby tańczyć jak one. Obserwowała je, aż nagle podskoczyła z przerażenia, kiedy Madame zastukała twardo w podłogę laską, którą w tym właśnie celu niosła.

Nauczycielka zatrzymała klasę, a Madame przedstawiła dziewczynkę i objaśniła, że Danina przybyła z Moskwy i będzie wraz z innymi mieszkać przy szkole. Odtąd miała być najmłodszą i najbardziej dziecinną uczennicą. Pozostałe miały twarde, wyrobione charaktery. Wyglądały przez to na starsze niż w rzeczywistości. Najmłodszym dotąd uczniem był dziewięciolatek z Ukrainy, Danina tymczasem miała dopiero siedem lat. Kilka dziewczynek skończyło dziesięć lat, jedna – jedenaście. Tańczyły już trzeci rok. Danina będzie musiała ciężko się napracować, żeby im dorównać. Kiedy jednak z uśmiechem zaczęły się jej przedstawiać, ona też uśmiechnęła się nieśmiało. Jakby nagle zyskała mnóstwo sióstr zamiast samych braci. Kiedy zaś po obiedzie zaprowadziły ją do internatu, żeby pokazać jej łóżko, poczuła się jedną z nich. Łóżko było małe, wąskie i twarde.

Przed snem tamtego wieczoru myślała o ojcu i braciach. Nie pozostało jej nic, jak tylko rozpłakać się z żalu za nimi. Słysząc jej płacz, dziewczynka z sąsiedniego łóżka przyszła jednak, żeby ją pocieszyć, a wkrótce już kilka siedziało koło niej na posłaniu. Siedziały przy niej i opowiadały o różnych baletach, o tym, jak im tu bywało cudownie, o występach w Coppelii albo w Jeziorze łabędzim i o tym, jak cesarz i cesarzowa pojawiali się na spektaklu. Opowieści brzmiały tak interesująco, że Danina słuchała z najwyższym przejęciem, niepomna własnych nieszczęść, aż wreszcie zasnęła wśród tych wszystkich zapewnień, że będzie tu taka szczęśliwa.

Nazajutrz rano obudzono ją o piątej, kiedy wszystkie wstawały, i wręczono pierwsze w życiu trykoty i baletki. Śniadanie jadły zawsze o pół do szóstej, a o szóstej miały już w klasach rozgrzewkę. Przy obiedzie była już jedną z nich. Madame zaglądała parę razy, żeby sprawdzić, jak jej idzie. W swoich klasach nie spuszczała jej z oka i co dziennie obserwowała postępy wychowanki, chcąc mieć pewność, że uczy się należycie, zanim jeszcze zaczęła tańczyć. Od razu dostrzegła, że to pisklę, które przyfrunęło do nich z Moskwy, jest wyjątkowo wdzięcznym dzieckiem, urodzonym do tańca. Mała była po prostu stworzona do życia, jakie ojciec dla niej wybrał. Po niedługim czasie i dla Madame, i dla innych nauczycieli stało się jasne, że to przeznaczenie ją tu przyniosło. Danina Pietroskowa urodziła się tancerką.

Jej życie, jak zresztą Madame zapowiedziała od początku, poddane było rygorowi, pełne wyczerpującej pracy i przerastających jej wyobrażenia codziennych poświęceń. Przez trzy pierwsze lata znosiła to jednak z niezłomną, niezachwianą determinacją. Tymczasem skończyła dziesięć lat. Żyła tylko tańcem i ustawicznym dążeniem do doskonałości. Czternastogodzinny dzień spędzała prawie wyłącznie w salach ćwiczeń. Była niestrudzona, zawsze gotowa poprawić to, czego się już nauczyła. Madame była z niej nad wyraz zadowolona, jak zapewniała ojca Daniny, kiedy się z nim widziała. Odwiedzał córkę kilka razy do roku, zawsze podbudowany widokiem jej tańca, podobnie jak nauczyciele.

Kiedy przyjechał na pierwszy jej większy występ na scenie, miała czternaście lat. Tańczyła w roli partnerki Franza w mazurze z Coppelii. Była już pełnoprawnym członkiem corps de ballet, nie tylko uczennicą. Wielce to usatysfakcjonowało ojca. Spektakl był piękny, a precyzja, elegancja stylu i po prostu siła talentu Daniny zapierały dech w piersiach. Ojciec miał łzy w oczach, kiedy patrzył na jej występ, ona zaś, kiedy ujrzała go za kulisami po spektaklu. Był to najbardziej porywający wieczór w jej życiu, marzyła więc tylko o tym, by podziękować ojcu, że przywiózł ją tutaj przed siedmioma laty. Spędziła właśnie w balecie połowę życia, a było to jedyne życie, jakie znała, i jedyne, jakiego pragnęła.

W rok później tańczyła w roli Wróżki Bzu w Śpiącej królewnie, a w wieku lat szesnastu miała świetny występ w Bajaderze. Jako siedemnastolatka została primabaleriną. Nikt, kto widział ją w Jeziorze łabędzim, nie potrafiłby o tym zapomnieć. Madame wiedziała, że brak jej dojrzałości, że prawie nie widziała świata, że nie zna życia, ale dziewczyna miała tak niewiarygodną technikę i styl, że przełożona wstrzymywała oddech i dawała jej pierwszeństwo przed wszystkimi.

Cesarzowa i jej córki znały ją już dobrze. Dziewiętnastoletnia Danina tańczyła na prywatnym spektaklu przed carem w Pałacu Zimowym. Było to w kwietniu 1914 roku. W maju otrzymała zaproszenie na występ w carskiej rezydencji w Peterhofie. Wraz z madame Markową i kilkoma gwiazdami baletu jadła tam obiad z rodziną carską w prywatnych apartamentach. Nigdy jeszcze nie spotkał dziewczyny taki honor i żaden hołd nie znaczył dla niej więcej. Uznanie ze strony ich cesarskich mości było najwyższym awansem, jedynym zaszczytem, do którego na prawdę tęskniła. Ich fotografię w małej ramce umieściła przy swoim łóżku. Szczególnie lubiła spotkania z księżniczką Olgą, tylko o kilka miesięcy młodszą od niej samej. Była też oczarowana carewiczem, który miał dopiero dziewięć lat, ale Daninę uważał za bardzo ładną, jak zresztą każdy, kto ją zobaczył.

Wraz z dojrzałością Danina zyskała rzadki wdzięk, delikatność i równowagę, pewną figlarność, a zarazem ujmujące poczucie humoru. Nic dziwnego, że carewicz bardzo ją polubił. Był wątły, chorował przez całe dzieciństwo. Nie bacząc na tę jego wątłość, żartowała z niego i traktowała go całkiem normalnie, i to właśnie lubił. Był wyjątkowo mądrym, wrażliwym dzieckiem, chętnie podejmował z nią każdą rozmowę. Wydawała mu się taka mocna, taka zdrowa.

Danina obiecała Aleksemu, że któregoś dnia będzie mógł przyjrzeć się jej nauce w klasie, jeżeli madame Markowa pozwoli. Co prawda nie mieściło się jej w głowie, jakim cudem Madame miałaby się nie zgodzić na odwiedziny tak wpływowej osoby, jeżeli pozwoli na nie stan zdrowia i doktorzy. Hemofilia carewicza wymagała stałej obecności przy nim paru lekarzy zapewniających mu pomoc w razie wypadku. Danina współczuła mu, z wyglądu był chory i nieznośnie słabowity, a przecież otaczała go aura ciepła, życzliwości i czegoś bardzo miłego. Cesarzowa była wzruszona jej do niego stosunkiem.

Koniec końców Madame wraz z Daniną otrzymała tego lata zaproszenie od cesarzowej na tydzień do Liwadii, do carskiego pałacu letniego na Krymie. Był to niebywały zaszczyt, ale mimo to Danina nie paliła się do wyjazdu. Nie mogła pogodzić się z myślą o opuszczeniu zajęć i prób na siedem dni. Z pilności sama siebie poganiała do upadłego. Odpowiadały jej surowe wymagania twardego, wyczerpującego, niemal klasztornego życia, któremu wszystko składała w ofierze. Wszystko, co miała, co mogła, co śmiała poświęcić. Dawno już w tej gorliwości przeszła najśmielsze oczekiwania swojej preceptorki. Miesiąc minął, zanim Madame przekonała ją, by przyjęła cesarskie zaproszenie, i to tylko dlatego, że odmowa równałaby się obrazie carycy.

Były to pierwsze jej wakacje, jedyny okres od ukończenia lat siedmiu, kiedy nie tańczyła, nie zaczynała każdego dnia rozgrzewką o piątej, nie zaczynała lekcji w klasie o szóstej, a prób o jedenastej, kiedy przez czternaście godzin na dobę nie zmuszała swojego ciała, by dokonywało rzeczy niemożliwych. W Liwadii, w lipcu tamtego roku, po raz pierwszy w życiu pozwalała sobie na zabawę i wbrew samej sobie bardzo to lubiła.

Madame obserwowała Daninę. Wydawała się jej niemal dziecinna. Bawiła się z wielkimi księżniczkami w morzu, dokazywała z nimi, zaśmiewała się i opryskiwała wodą. Aleksego traktowała z wielką delikatnością. Miała dla niego macierzyńskie uczucia, co z kolei bardzo wzruszało jego matkę. Dzieci zaskoczyło odkrycie, że Danina nie umie pływać. W karnym i dręczące surowym życiu, które prowadziła, nie miała czasu uczyć się czegokolwiek prócz tańca.

W piątym dniu jej pobytu Aleksy znowu poczuł się źle po tym, jak wstając od stołu po obiedzie, nabił sobie małego siniaka na nodze. Na dwa następne dni został uwięziony w łóżku. Danina siedziała przy nim, opowiadała mu różne rzeczy, które zapamiętała z dzieciństwa w kręgu ojca i braci, snuła nie kończące się opowieści o balecie, o jego surowej dyscyplinie i o innych tancerzach. Słuchał jej godzinami, póki nie zasnął, trzymając jej dłoń. Pomalutku wysunęła się na palcach z pokoju, żeby przyłączyć się do reszty. Było jej go strasznie żal, współczuła mu z powodu okrutnych rygorów, narzuconych przez chorobę. Był taki niepodobny do jej braci albo do chłopców, z którymi ćwiczyła w balecie, zdrowych i pełnych sił.

Aleksy był nadal słaby, ale czuł się już lepiej, kiedy obie, Madame i ona, wyjeżdżały w połowie lipca carskim pociągiem do Petersburga. Wakacje były cudowne, niezapomniany tydzień. Wiedziała, że na zawsze zapamięta tych siedem dni swojego życia. Nigdy nie zapomni zabaw i zażyłości z rodziną carską, piękna otoczenia i tego. jak Aleksy próbował uczyć ją pływać, udzielając instrukcji z krzesła na pomoście.

– Nie, nie tak, głuptasie… tak…

Demonstrował ruchy ramion, które usiłowała naśladować, a potem oboje zaśmiewali się do rozpuku, kiedy to nie wychodziło i Danina udawała, że się topi.

Napisał do niej raz na adres szkoły mały liścik o tym. że tęskni. Jasne było, że chociaż ma tylko dziewięć lat, szaleje za nią. Jego matka zakomunikowała to przyjaciółce z dystyngowanym rozbawieniem. Aleksy w wieku dziewięciu lat ma pierwszą przygodę z baletnicą, zresztą piękną. Co istotniejsze, wiadomo, że to miła osoba. Ale w dwa tygodnie po sielance w Liwadii na świecie zawrzało. Żałosne wypadki w Sarajewie wtrąciły ich nagle w wojnę. Pierwszego sierpnia Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji. Nikt nie sądził, by miała potrwać długo, optymiści pod koniec sierpnia przewidywali, że działania zakończą się na bitwie pod Tannenbergiem, tymczasem zaś sytuacja się pogarszała.

Mimo wojny Danina znowu w tym sezonie tańczyła Giselle, Coppelię i Bajaderę. Biegłość osiągnęła zawrotną, w swym rozwoju doszła do takich umiejętności, o jakich marzyła Madame. Jej występ nie mógł rozczarować, wszystko było tak, jak trzeba, a nawet lepiej. Na scenę wnosiła to, co właśnie Madame przed laty wyczuła w jej możliwościach. Miała w sobie dosyć prostolinijnego poświęcenia i nieodzownego samozaparcia. Żadne rozrywki nie odrywały Daniny od jej zajęć. Nie dbała o mężczyzn ani o świat poza sceną. Żyła, oddychała, pracowała i istniała tylko po to, żeby tańczyć. Była tancerką w każdym calu, w przeciwieństwie do niektórych innych, przedmiotu pogardy Madame. Mimo przykładnego treningu i talentu, jeśli takowy miały, aż za często zawracały sobie głowę mężczyznami i romansami. A dla Daniny życie sprowadzało się do baletu, to z niego czerpała siły. Był treścią jej duszy. Był dla niej wszystkim. Żyła dla niego i tylko o niego dbała. To sprawiało, że jej taniec był porywający.

Najlepszy w tym sezonie występ miała w wigilię Bożego Narodzenia. Jej bracia i ojciec walczyli na froncie, car i caryca byli jednak tutaj, oszołomieni pięknem jej tańca. Odwiedziła ich w loży cesarskiej i zaraz spytała o Aleksego. Poprosiła jego matkę o przekazanie mu jednej z róż, które otrzymała, a kiedy wróciła za kulisy, Madame zauważyła, że wygląda na bardziej niż zwykle zmęczoną. Był to długi, porywający wieczór, więc chociaż Danina nie zamierzała się do tego przyznać, czuła się wyczerpana.

Nazajutrz wstała o piątej, nie bacząc na Boże Narodzenie, a o pół do szóstej już robiła rozgrzewkę w sali. Przed południem tego dnia nie było zajęć, nie mogła jednak znieść myśli, że straci całe rano. Zawsze się bała, że zmarnowanie kilku godzin, ba, choćby minuty, może ją kosztować utratę jakiejś części jej wprawy. Nawet w Boże Narodzenie.

Madame zastała ją w sali o siódmej. Po krótkiej chwili coś w ćwiczeniach Daniny wydało się jej dziwne – jakaś niewłaściwa jej sztywność, ociężałość przy wykonywaniu arabesek. Nagle bardzo powoli, jak gdyby w zwolnionym tempie, zaczęła osuwać się na podłogę. Jej ruchy były tak pełne gracji, że mogło się wydawać, iż z absolutną precyzją ćwiczy upadanie. Dopiero kiedy się okazało, że leży bez władnie, po chwili długiej jak wieczność Madame i dwie inne uczennice nagle zdały sobie sprawę, że straciła przytomność. Przypadły do niej, próbowały ją cucić, a Madame uklękła przy niej na ziemi. Ręce jej drżały, kiedy dotykała twarzy i pleców Daniny, czując suche gorąco jej rozpalonego ciała. Kiedy zaś Danina otworzyła niewidzące oczy, preceptorka od razu dostrzegła, że błyszczą gorączką. Przez noc dziewczyna zapadła na jakąś zagadkową chorobę.

– Dziecko, dlaczego tańczysz, skoro jesteś chora? Madame wpatrywała się w nią z rozpaczą. Wszyscy słyszeli o influency szalejącej w odległej Moskwie, ale w Petersburgu choroba na razie nie dawała o sobie znać.

– Nie powinnaś była tego robić – skarciła ją Madame delikatnie, obawiając się najgorszego.

Po raz pierwszy jednak Danina wydawała się jej nie słuchać.

– Musiałam… musiałam…

Utrata choćby jednej chwili, pojedynczego ćwiczenia, lekcji czy próby była czymś ponad siły dziewczyny.

– Muszę wstać… muszę…

Jej głos przeszedł w bełkot maligny. Jeden z młodzieńców, od dziesięciu lat jej partner w tańcu, uniósł ją z ziemi jak piórko i poprzedzany przez Madame zaniósł po schodach na górę do łóżka. Przed rokiem wreszcie opuściła wielką salę internatu, w której przemieszkała jedenaście lat. Teraz sypiała w pokoju, w którym stało tylko sześć łóżek. Tu także była lodownia, a warunki równie spartańskie, skromne jak w internacie, wyglądało to jednak troszeczkę przytulniej. Teraz zbiegli się pozostali tancerze i niepewnie wpatrywali w nią od progu. Wiadomość o jej omdleniu rozeszła się już wszędzie, po wszystkich korytarzach szkoły baletowej.

– Czy ona dobrze się czuje… co się stało… ona jest taka blada, Madame… co to będzie… trzeba wezwać doktora…

Sama Danina była zbyt zmęczona, żeby coś im tłumaczyć, zbyt oszołomiona, żeby rozpoznać którąś twarz. W oddali majaczyła tylko wysoka, szczupła postać Madame, jej drugiej matki, która stała, pełna niepokoju, w nogach łóżka. Danina była jednak zbyt zmęczona, żeby słuchać, co Madame do niej mówi.

Madame z obawy przed chorobą zakaźną wyprosiła wszystkich z pokoju, a jednej z nauczycielek kazała przynieść herbatę dla Daniny. Kiedy jednak przytknęła filiżankę do warg dziewczyny, ta nie mogła upić ani łyczka. Była bardzo chora i bardzo słaba. Nawet tak, siedząc tylko, podparta mocnym ramieniem Madame, niemal traciła przytomność. Nigdy w życiu nie czuła się tak chora, ale to już nie wydawało się jej ważne. Po południu, kiedy przyszedł doktor, była już pewna, że umrze, ale nie przejmowała się tym. W każdym skrawku ciała czuła ból, łamanie w kościach, jakby ją żywcem ćwiartowano. Każde dotknięcie, każdy ruch, każde muśnięcie szorstkiej pościeli parzyło ogniem. Wszystko, na co było ją stać, kiedy tak leżała w zawieszeniu między maligną a bólem, to myśl, że jeśli natychmiast nie wykona ćwiczenia, nie wróci do lekcji i prób, to zaraz umrze.

Przybyły doktor potwierdził wcześniejsze obawy Madame i nie potrafił rozproszyć jej przerażenia. Rzeczywiście była to influenca. Dodał uczciwie, że nie na wiele może się tu przydać. W Moskwie ludzie marli jak muchy. Madame rozpłakała się, słysząc to wszystko. Próbowała zachęcać Daninę, żeby się trzymała, ale Danina zaczęła rozumieć, że nie wygra tej bitwy. Preceptorkę wprawiło to w jeszcze większą trwogę.

– Czy tak jak mama… czy mam tyfus? – wyszeptała dziewczyna, nazbyt osłabiona, żeby mówić głośniej czy choćby dotknąć Madame, która stała tuż obok.

– Oczywiście nie, moje dziecko. To głupstwo – skłamała przełożona. – Za ciężko pracowałaś i to wszystko. Musisz odpocząć przez parę dni, a odzyskasz siły.

Słowa Madame nie mogłyby jednak oszukać nikogo, a już najmniej chorą, która półprzytomnie rozumiała, jak bardzo jest z nią źle, jak beznadziejny jest jej stan.

– Umieram – powiedziała późną nocą spokojnie i z takim chłodnym przekonaniem w głosie, że nauczycielka, która siedziała przy niej, pobiegła po Madame. Obie kobiety wróciły z płaczem, ale Madame otarła oczy, zanim na powrót przysiadła przy łóżku Daniny. Przytknęła szklankę z wodą do ust chorej, ale nie zdołała jej nakłonić do wypicia. Danina nie czuła ani pragnienia, ani siły, żeby pić. Gorączka nie opadała, oczy płonęły jej chorobliwie.

– Umieram, prawda? – wyszeptała do swojej starej przyjaciółki.

– Nie pozwolę ci na to – odparła spokojnie Madame. – Nie tańczyłaś jeszcze w Rajmundzie. Planowałam to na ten sezon. Wstyd byłoby umrzeć, kiedy się tego nie spróbowało.

Danina usiłowała się uśmiechnąć, ale nic z tego nie wyszło. Za bardzo była rozbita chorobą, żeby odpowiedzieć.

– Nie mogę jutro stracić próby – wyrzęziła w chwilę później do czuwającej przy niej nocą Madame. Jakby nie tańcząc, miała zaraz umrzeć. Balet dawał jej siłę do życia.

Doktor ponownie zajrzał do niej rano, zaaplikował jakieś okłady i podał do wypicia jakieś gorzkie w smaku krople, bez widocznego rezultatu. Późnym popołudniem stan chorej znacznie się pogorszył. Wieczorem zapadła w malignę, wołała coś i mamrotała niezrozumiale, a potem śmiała się z kogoś, kto się jej zwidywał, albo z czegoś, czego nikt poza nią nie słyszał. Wszystkim się wydawało, że ta noc nigdy się nie skończy. Rano widać było po Daninie, ile ją kosztowała. Gorączka była bardzo wysoka. Nie mieściło się w głowie, że dziewczyna tak długo się jej opiera. Trudno jednak było mieć nadzieję, że to przetrzyma.

– Musimy coś zrobić. – Madame wyglądała na oszołomioną.

Doktor powtarzał, że nic więcej nie może zrobić. Wierzyła mu, ale może inny lekarz wymyśliłby coś, na co ten nie wpadł? Z rozpaczą skreśliła po południu pospieszny liścik do cesarzowej. Przedstawiła położenie, ośmielając się zapytać, czy jej cesarska mość nie ma jakichś sugestii lub nie zna kogoś, kogo można byłoby wezwać do Daniny. Madame wiedziała, jak każdy, że w części pałacu Jekatierińskiego w Carskim Siole urządzono szpital, w którym caryca i wielkie księżniczki opiekowały się rannymi żołnierzami. Może tam znalazłby się ktoś, kto by umiał pomóc Daninie. Madame w rozpaczy chwytała się każdej szansy ocalenia chorej. Niektórych szalejąca w Moskwie influeca pozostawiała przy życiu, ale wydawało się to bardziej sprawą szczęścia niż wiedzy medycznej.

Caryca nie marnowała czasu na odpowiedź listowną. Natychmiast przysłała do Daniny młodszego z dwóch lekarzy carewicza. Starszy, sędziwy doktor Botkin, sam właśnie zmagał się z atakiem łagodnej influency. Ale doktor Nikołaj Obrażenski, którego Danina poznała latem w Liwadii, już na długo przed kolacją pojawił się w szkole baletowej, pytając o madame Markową. Jego widok sprawił jej wielką ulgę. Z napięciem wymamrotała coś o łaskawości jej cesarskiej mości, która go tutaj skierowała. Była wciąż tak zatrwożona stanem Daniny, że ledwo do strzegła, jaki podobny z urody jest lekarz do cara, co prawda w nieco młodszym wydaniu.

– Jak ona się czuje? – zapytał doktor grzecznie. Z rozpaczy madame Markowa mógł wywnioskować, że młoda baletnica nie czuje się najlepiej. Nawet on jednak, chociaż w szpitalu widział wiele przypadków influency, nie spodziewał się, że tancerka jest aż tak chora, a właściwie aż tak zżarta przez chorobę. Po dwóch dniach organizm wydawał się kompletnie zniszczony. Była odwodniona, nieprzytomna, a kiedy zmierzył jej temperaturę, nie mógł uwierzyć, że jest aż tak wysoka, jak wskazuje termometr, zmierzył ją więc jeszcze raz. Nie miał po tym mierzeniu wielkich nadziei na jej ocalenie. Po sumiennym badaniu obrócił się ku Madame z posępnym wyrazem twarzy.

– Obawiam się, że wie już pani, co mam do powiedzenia. – Spojrzał na nią ze współczuciem.

Z jej oczu mógł wyczytać, jak bardzo Madame kocha Daninę. Dziewczyna była dla niej jak córka.

– Panie doktorze… Nie mogę się z tym pogodzić… Przełożona ukryła twarz w dłoniach, zbyt osłabiona, zbyt wyczerpana, żeby znieść cios, który właśnie miał jej zadać.

– Jest taka młoda… taka zdolna… ma tylko dziewiętnaście lat… ona nie może umrzeć. Nie może pan na to pozwolić – wyrzucała z siebie zawzięcie, znowu wpatrując się w niego, pragnąc uzyskać coś, czego nie mógł jej dać. Nadzieję, jeśli nie pewność.

– Nie mogę jej pomóc – przyznał doktor uczciwie. – Nie przeżyłaby nawet drogi do szpitala. Jeżeli za parę dni będzie jeszcze wśród nas, może wtedy ją przewieziemy.

Madame wiedziała, że lekarz nie uważa tego za prawdopodobne.

– Może pani jedynie próbować ochładzania jej, żeby zbić gorączkę. Proszę owijać ją mokrymi prześcieradłami i zmuszać do picia, ile się tylko da. Reszta jest w ręku Boga. Madame. Może On potrzebuje jej jeszcze bardziej niż my.

Przemawiał życzliwie, nie mógł jednak jej okłamywać. Zdumiewało go tylko, że chora tak długo to znosi. Wiedział, że niektórzy umierają już pierwszego dnia po ataku tej strasznej influency. A ta dziewczyna była chora już od dwóch dni.

– Uczyni pani dla niej, ile zdoła, Madame, ale proszę pamiętać, że nie zdziała pani cudów. Możemy teraz tylko się modlić i ufać, że Bóg nas wysłucha.

Doktor Obrażenski przemawiał ze smutkiem. Nie zostawiał Daninie nadziei.

– Rozumiem – odparła z przygnębieniem przełożona. Lekarz przysiadł na chwilę koło nich i raz jeszcze zmierzył temperaturę chorej. Wzrosła nieco. Madame od razu więc zastosowała zimne okłady z prześcieradeł, które zalecił. Uczennice przynosiły prześcieradła, dbając, żeby były mokre i zimne, nie pozwalała im jednak pozostać w pokoju w obawie, że się zarażą. Pięć dziewcząt, które na co dzień dzieliły pokój z Daniną, odesłano do ogólnej sypialni internatu. Tam miały spać wśród innych na dziecinnych łóżkach lub na materacach. Wstępu do własnego pokoju im wzbroniono.

– Jak teraz się czuje? – spytała Madame niespokojnie po godzinie okładania piersi, ramion i twarzy Daniny mokrymi prześcieradłami. Chora była zupełnie nieświadoma ich obecności i zabiegów, leżała śmiertelnie blada, wstrząsana dreszczami, z twarzą białą jak pościel na łóżku.

– Mniej więcej tak samo – odparł doktor po ponownym mierzeniu temperatury. Nie chciał powiedzieć Madame, że gorączka chyba jeszcze wzrosła. – Nie poprawi się tak od razu.

Wątpił, czy w ogóle. I jego jednak uderzyło, jak śliczna jest Danina, nawet teraz, kiedy leży niemal bez życia. Była uderzająco piękna, o subtelnych rysach, ciele filigranowym i niewiarygodnie zgrabnym. Długie, ciemne włosy rozsypały się na poduszce. Miała jednak wygląd umierającej, który znał aż za dobrze. Pewien był, że dziewczyna nie dożyje rana.

– Czy nic już więcej nie możemy zrobić? – Madame była zrozpaczona.

– Proszę się modlić – odparł Obrażenski i dodał z po wagą: – Czy wezwała pani jej rodziców?

– Ma ojca i czterech braci. O ile wiem, wszyscy są na froncie. Tak mi mówiła.

Wojna wybuchła dopiero parę miesięcy temu, a ich pułk wyruszył jako jeden z pierwszych. Danina była z nich bardzo dumna i często o tym wspominała.

– Nic więc pani nie pozostało do zrobienia. Musimy czekać i obserwować.

Rzucił okiem na zegarek. Był przy Daninie już od trzech godzin. Wiedział, że musi wracać do Carskiego Sioła, żeby być w pobliżu carewicza Aleksego, a droga tam zabierze mu godzinę.

– Wrócę rano – obiecał.

Obawiał się jednak, że do tego czasu Pan Bóg weźmie sprawę w swoje ręce.

– Proszę dać mi znać, jeżeli uzna pani, że jestem potrzebny.

Podał jej swój adres domowy, gdyby musiała kogoś do niego posłać. Zanim jednak zdążyłby przybyć z wysłaną po niego osobą, byłoby już po Daninie. Z żoną i dwojgiem dzieci mieszkał poza Carskim Siołem. Był jeszcze młody. nie miał czterdziestki, a wyjątkowej odpowiedzialności, zdolnościom i oddaniu zawdzięczał to, że powierzono mu opiekę nad następcą tronu. Z urody zaś był dziwnie podobny do ojca chłopca. Te same rysy twarzy, ten sam wzrost i broda, zadbana i przycięta dokładnie tak jak u cara. Nawet bez brody doktor przypominał go do złudzenia, tyle że włosy miał ciemniejsze, prawie takie jak Danina.

– Dziękuję, że pan przyszedł, panie doktorze. – Madame uprzejmie odprowadziła go do drzwi.

Ta długa droga oddalała ją od podopiecznej, ale spacer przez chłodne korytarze dawał wytchnienie, a kiedy otworzyła ciężkie drzwi frontowe, podmuch zimnego powietrza zaskoczył ją i orzeźwił zarazem.

– Gdybym mógł więcej zrobić dla niej… i dla pani – odparł życzliwie. – Trudno nie zauważyć, jaka to dla pani zgryzota.

– Traktuję ją jak własne dziecko. – Łzy napłynęły do oczu Madame, on zaś na widok jej bólu łagodnie ujął ją pod ramię. Poczuł się całkiem bezradny.

– Może Bóg okaże się miłosierny i oszczędzi ją. Mogła tylko skinąć głową. Wzruszenie odebrało jej mowę.

– Wrócę jutro jak najwcześniej rano.

– Codziennie zaczyna rozgrzewkę o piątej albo wpół do szóstej – powiedziała przełożona, jakby to miało jeszcze jakieś znaczenie. – Musi bardzo ciężko pracować. Jest znakomitą tancerką – rzekł lekarz z podziwem.

Nie wierzył, by któreś z nich miało jeszcze zobaczyć jej taniec, cieszył się jednak, że sam go przynajmniej raz widział. Myśl o tym dzisiaj graniczyła z tragedią.

– Widział pan, jak tańczy? – Madame miała rozpacz w oczach.

– Tylko raz. W Giselle. To było przepiękne – odparł łagodnie.

Wiedział, jakie to wszystko trudne dla Madame. Nie sposób było nie zauważyć.

– Jest jeszcze lepsza w Jeziorze łabędzim i w Śpiącej królewnie. – Uśmiechnęła się smutno.

– Będę o tym pamiętał – powiedział uprzejmie, ukłonił się i wyszedł. Zamknęła za nim ciężkie drzwi i przez korytarze ruszyła spiesznie z powrotem do Daniny.

Madame nigdy nie zapomniała tej nocy, pełnej bólu i rozpaczy, a zarazem gorączki, maligny i przerażenia stanem Daniny. Nad ranem wydawało się, że Danina żegna się z życiem. Madame siedziała przy jej łóżku, sama niemal jak umarła, umęczona, nie śmiała jednak opuścić jej aż do chwili, gdy doktor powrócił o piątej rano.

– Dziękuję, że pan przyszedł tak wcześnie – wyszeptała, wpuszczając go do ponurego wnętrza. Panowała tu już atmosfera utraty i żałoby. Nawet Madame wydawało się teraz niemożliwe zwycięstwo w tej walce. Danina nie od zyskała świadomości od zeszłego rana.

– Przez całą noc martwiłem się o nią – przyznał doktor z zakłopotaniem.

Z twarzy starszej kobiety wyczytał, jak minęła noc. Danina ledwo oddychała. Zbadał jej puls i zmierzył temperaturę. Zaskoczyło go, że temperatura nieco opadła, tętno jednak było słabe.

– Dziewczyna walczy, i to z powodzeniem. Na nasze szczęście jest młoda i silna.

Nawet jednak młodzi umierali w Moskwie w zastraszającej liczbie, zwłaszcza dzieci.

– Przyjmowała trochę płynów?

– Od kilku godzin nie – przyznała Madame. – Nie bardzo mogłam skłonić ją do przełykania, bałam się. żeby się nie udusiła.

Skinął głową. W istocie nie mogli nic poradzić, uzgodnił jednak, że zostanie tu parę godzin. Jego starszy kolega, doktor Botkin, wydobrzał na tyle, że w razie konieczności mógł służyć pomocą następcy tronu. Doktor Obrażenski chciał być przy Daninie, gdyby miała umrzeć. Mógłby przynajmniej dodać otuchy przełożonej.

Siedzieli godzinami w milczeniu obok siebie, na twardych krzesłach w nagim pokoju. Niewiele mówili, od czasu do czasu lekarz badał chorą. Proponował, żeby Madame spróbowała chwilę odpocząć, póki on tutaj jest, ona jednak odmówiła. Nie chciała się oddalać od swojej ulubionej tancerki.

W południe Danina wydała wreszcie bolesne westchnienie i poruszyła się niespokojnie. Brzmiało to jak jęk cierpienia, kiedy jednak doktor raz jeszcze zbadał chorą, nie dopatrzył się w jej stanie niczego nowego, żadnej odmiany. Zdumiewało tylko, że dziewczyna tak długo trzyma się życia. Zaiste, zawdzięcza to swej młodości, sile organizmu i kondycji fizycznej. Aż dziw, że nikt inny w szkole baletowej nie złapał tej zarazy. Tylko Danina.

O czwartej po południu doktor Obrażenski był nadal na miejscu. Nie chciał odejść przed końcem. Madame zdrzemnęła się na krześle, doktor sam więc zauważył, że Danina zaczyna być niespokojna. Znowu kręciła się i pojękiwała, ale Madame była zbyt zmęczona, żeby to usłyszeć. Doktor zbadał ją i stwierdził słabą i nieregularną pracę serca. Uznał to za objaw rychłego końca. Puls był nierówny, chora miała trudności z oddychaniem, pojawiały się wszystkie oznaki, których lekarz się spodziewał. Gdybyż mógł jej ulżyć w tych ostatnich chwilach! Nie mógł jednak zrobić nic ponadto, że był przy niej. Po ponownym badaniu tętna ujął jej rękę i po prostu głaskał ją łagodnie, obserwując dziewczynę, patrząc w twarz młodą i śliczną, a tak teraz umęczoną chorobą. Przykro było mu to widzieć i czuć się zarazem tak bezużytecznym. Chciałby przywrócić ją do życia, do zdrowia, przypominało to jednak zmagania z demonami. Łagodnie dotknął jej czoła. Znowu poruszyła się niespokojnie i coś powiedziała. Zwracała się jak gdyby do przyjaciela czy do jednego z braci. A potem wymówiła pojedyncze słowo, otworzyła oczy i wpatrzyła się w niego. Sto razy widział takie sceny, był to ostatni poryw życia przed zgonem. Oczy miała szeroko otwarte. Wymówiła wyraźnie:

– Mamo, widzę cię.

– Cicho, cicho. Danino, jestem tutaj – uspokajał ją. – Teraz już wszystko będzie dobrze. Wkrótce miało być po wszystkim.

– Kim pan jest? – spytała chrapliwym, ochrypłym głosem, jakby go widziała.

Wiedział, że tak nie jest. Widziała jakieś majaki, ale na pewno nie lekarza.

– Jestem twoim lekarzem – powiedział cicho. – Przy szedłem, żeby ci pomóc.

– Och. – Na powrót zamknęła oczy, a głowa opadła jej na poduszkę. – Zobaczę się z moją matką.

Jak pamiętał, Madame mówiła, że dziewczyna ma tylko ojca i braci, pojął więc, o co jej chodzi.

– Nie chcę, żebyś to zrobiła – powiedział twardo. – Chcę, żebyś została tutaj ze mną. Potrzebujemy cię. Danino.

– Nie, muszę iść. – Z zamkniętymi nadal oczyma od wróciła od niego głowę. – Spóźnię się na lekcję i Madame będzie się gniewać.

Była to najdłuższa kwestia, jaką wypowiedziała od dwóch dni. Było jasne, że chce odejść albo wie, że musi.

– Na lekcję. Danino, musisz zostać tutaj… w przeciwnym razie Madame albo ja będziemy się bardzo gniewać. Otwórz oczy, Danino… otwórz oczy i spójrz na mnie.

Ku jego wielkiemu zdziwieniu zrobiła to i spojrzała w prawo, w jego stronę, niesamowitymi oczyma w drobnej, bladej twarzy, jakby skurczonej w gorączce.

– Kim pan jest? – powtórzyła, głosem znużonym, świadczącym o jej samopoczuciu, słabym jak ona sama. Tym razem lekarz wiedział, że go widzi. Łagodnie dotknął jej czoła. Po raz pierwszy od dwóch dni było wyraźnie chłodniejsze.

– Jestem Nikołaj Obrażenski, mademoiselle. Jestem pani lekarzem. Przysłała mnie jej cesarska mość.

Skinęła głową i na moment przymknęła oczy. a potem znowu je otworzyła, żeby wyszeptać:

– Widziałam pana w lecie przy Aleksym… w Liwadii… Pamiętała. Wróciła z zaświatów. Wciąż jeszcze miała przed sobą długą drogę, ale – jakkolwiek wydawało się to nieprawdopodobne – zły urok wreszcie się rozwiał. Doktor omal nie krzyczał z podniecenia, nie chciał jednak cieszyć się przedwcześnie. To jeszcze ciągle mógł być wybuch energii przed końcem. Nie wierzył na razie własnym oczom.

– Jeżeli pani wytrwa, w lecie nauczę panią pływać – podrażnił ją delikatnie, pomny ogólnego śmiechu, kiedy próbował ją uczyć Aleksy. Niemal się uśmiechnęła, czuła się jednak zbyt słaba, żeby zdobyć się na coś więcej niż spojrzenie.

– Ja muszę tańczyć. – Była jakby zmartwiona. – Nie mam czasu pływać…

– Ależ ma pani. Będzie pani musiała trochę wypocząć. Kiedy to mówił, szeroko otworzyła oczy. Znowu poczuł przypływ otuchy. Jego słowa docierały do niej.

– Muszę być jutro na lekcji.

– O, lepiej już dziś po południu – zakpił. Tym razem się uśmiechnęła, chociaż był to zaledwie grymas. – Strasznie pani leniwa. – Teraz on się do niej uśmiechnął, jakby wygrał walkę o jej życie. A przecież nie miał żadnej nadziei. Godzinę wcześniej wydawało się, że już po niej, aż tu ocknęła się i rozmawia.

– To pan jest strasznie niemądry – wyszeptała. – Nie mogę dzisiaj iść na lekcję.

– Dlaczego?

– Nie czuję nóg – powiedziała z troską. – Są jak z drewna, chyba nie mam w nich czucia.

Teraz on wyglądał na zatroskanego. Wyciągnął rękę, dotykając jej nóg pod kołdrą. Czuła dotyk, po prostu była zbyt słaba, żeby poruszyć nogą.

– Jest pani tylko osłabiona, Danino – uspokoił ją. – Poprawi się pani.

Wiedział jednak, że jeśli nawet dziewczyna rzeczywiście ocalała, a taka nadzieja zaczynała wreszcie świtać, chociaż do pokonania wszystkich trudności było jeszcze daleko, rekonwalescencja potrwa miesiącami. Jeżeli zaś rekonwalescentka ma naprawdę wydobrzeć, będzie wymagała troskliwej i fachowej opieki.

– Będzie pani musiała być bardzo grzeczna, dużo spać, jeść i pić. – Jakby chciał tego dowieść, zaproponował chorej łyk wody.

Tym razem przełknęła łyczek. Tylko jeden łyczek, to już jednak był wielki postęp. Kiedy odstawiał szklankę na stolik przy łóżku, Madame wzdrygnęła się i ocknęła, przerażona, że podczas jej snu stało się coś strasznego. Tym czasem jednak ujrzała, że Danina, słaba wprawdzie, lecz znowu żywa, blado uśmiecha się do doktora.

– Boże, to cud – wykrztusiła Madame, walcząc ze łzami ulgi i zmęczenia. Wyglądała prawie tak źle jak dziewczyna, tyle że nie miała gorączki i nie była chora. Była po prostu umęczona przerażeniem, że lada chwila straci Daninę.

– Dziecko, lepiej się czujesz?

– Trochę. – Danina skinęła głową, a potem znowu zerknęła na lekarza. – Chyba to pan mnie uratował.

– Nie, to nie ja. Chciałbym mieć tę zasługę, obawiam się jednak, że byłem całkiem bezużyteczny. Siedziałem tutaj, to wszystko. Madame uczyniła dla ciebie o niebo więcej niż ja.

– Bóg to sprawił – orzekła stanowczo Madame. – Bóg i twoja własna wytrzymałość.

Koniecznie chciała zapytać lekarza, czy teraz już dziewczyna wyzdrowieje, wiedziała jednak, że nie może zadać tego pytania przy chorej. Danina rzeczywiście wyglądała znacznie lepiej. Wydawała się raźniejsza, mocniejsza, kryzys chyba minął. Byli już tak pewni, że ją stracą, że Madame jeszcze ciągle drżała.

– Kiedy będę mogła znowu tańczyć? – zapytała dziewczyna lekarza, a on roześmiał się wraz z Madame. Rzeczywiście czuła się lepiej.

– Nie w najbliższym tygodniu, zapewniam, moje dziecko. Uśmiechał się, mówiąc to. Nie w najbliższych miesiącach: wiedział jednak, że za wcześnie mówić jej o tym. Nie trudno było pojąć, że jeśli powie jej prawdę, dziewczyna zacznie szaleć ze zmartwienia i poczucia winy.

– Niedługo. Jeżeli będziesz grzeczna i zrobisz wszystko, co zalecę, niebawem staniesz na nogi.

– Mam jutro ważną próbę – podkreśliła.

– Coś mi się zdaje, że ją opuścisz. Nie czujesz nóg, pamiętasz?

– Jak to? – zatrwożyła się Madame, pospieszył ją jednak uspokoić.

– Przed chwilą nie czuła nóg, ale nic im nie jest. Jest po prostu bardzo osłabiona gorączką.

W chwilę później, kiedy próbowali ją posadzić, by podać coś do wypicia, okazało się, że nawet to przekracza jej siły. Mogła tylko unieść nieco głowę z poduszki.

– Czuję się jak ucięta nitka – powiedziała obrazowo, a Obrażenski uśmiechnął się do niej łagodnie.

– Wyglądasz jednak trochę lepiej. Właściwie dużo lepiej, chyba więc wrócę do innych moich pacjentów, zanim za pomną, jak wyglądam.

Minęła szósta. Był już przy chorej od trzynastu godzin, obiecał jednak, że wróci nazajutrz rano. W drodze do wyjścia Madame, po stokrotnych podziękowaniach, zapytała, co im teraz grozi.

– Długa, bardzo długa rekonwalescencja – odpowiedział uczciwie. – Musi spędzić co najmniej miesiąc w łóżku albo narazi się na nawrót choroby, a za drugim razem może nie mieć tyle szczęścia.

Na samą myśl o tym Madame wzdrygnęła się z przerażenia.

– Minie wiele miesięcy, zanim znowu będzie mogła tańczyć. Trzy, może cztery. Może jeszcze dłużej.

– Jeżeli będzie trzeba, uwiążemy ją w łóżku. Słyszał pan, jaka ona jest. Będzie błagała, żeby pozwolić jej tańczyć już jutro rano.

– Sama będzie zaskoczona, jaka jest słaba. Musi być cierpliwa, to potrwa.

– Rozumiem – z wdzięcznością powiedziała Madame i raz jeszcze wyraziła mu tę wdzięczność przy pożegnaniu. A kiedy zamknęła za nim drzwi, ruszyła powoli z powrotem do pokoju Daniny, myśląc, jakie spustoszenie przy niosłaby śmierć dziewczyny i jakie wszyscy mają szczęście, że jej nie stracili. Była bezgranicznie wdzięczna carycy, że przysłała im doktora. Niewiele mógł poradzić, ale już sama jego tutaj obecność bardzo dodawała im otuchy. Z jego strony też było to poświęcenie, tak długo pozostawać przy Daninie.

Kiedy zaś Madame wróciła do pokoju Daniny, rzuciła okiem na młodą kobietę, którą tak bardzo kochała, i musiała się uśmiechnąć. Danina leżała w łóżku i wyglądała jak małe dziecko. Z cieniem uśmiechu na ustach spała najgłębszym snem.

Загрузка...