ROZDZIAŁ SZÓSTY

Wspólny pobyt w Liwadii był dla Daniny i Nikołaja sielanką. Zamieszkał z nią, tym razem otwarcie, w małym, ustronnym pawilonie gościnnym, a cesarz i cesarzowa traktowali ich jak męża i żonę. Wydawali się ich rozumieć.

Pogoda była piękna, dzieci ucieszone, że znowu widzą Daninę, Aleksy zaś, wierny obietnicy, nawet „uczył” ją pływać, przy czym Nikołaj „troszkę” pomagał.

Nikołaj żałował tylko, że dziewczyna nie może poznać jego synów. Było to jednak obecnie niemożliwe. Marie nadal nie zgadzała się na rozwód, w końcu jednak wybrała się na lato w odwiedziny do ojca w Hampshire i wzięła chłopców ze sobą. Nikołaj miał nadzieję, że pobyt ten uprzytomni Marie, jak kocha tamte strony, i że zdecyduje się tam zamieszkać, ze znacznie mniejszym optymizmem zapatrywał się jednak na odmianę jej serca. Miała chyba niezłomny zamiar pozostania jego żoną, choćby po to, żeby go dręczyć.

– To nic, kochanie. Jesteśmy i tak szczęśliwi, prawda? – przypominała mu Danina, kiedy o tym mówił.

Byli szczęśliwi w tym wspólnym domku. Codziennie rano jedli śniadanie we dwoje, na swoim tarasie, a do pozostałych posiłków siadali wraz z rodziną carską. W jej gronie spędzali cały dzień, a dla siebie mieli długie, namiętne noce.

– Chcę ci dać coś więcej niż domek użyczony z łaski cara – ponuro powiedział kiedyś Nikołaj; tego dnia bardziej niż zwykle nienawidził Marie za to, że nie chce mu zwrócić wolności.

– Kiedyś będziemy mieli więcej, a na razie pozostanę w balecie, jak długo będę musiała.

Danina bardziej niż Nikołaj skłonna była kapitulować przed losem. On jednak martwił się o nią.

– Ta kobieta cię zabije, jeżeli dłużej pozostaniesz w zespole – utyskiwał. O Madame miał nie lepsze zdanie niż ona o nim. Odkąd zaś Danina wróciła do tańca cztery miesiące temu, wyglądała szczuplej niż kiedykolwiek; po przyjeździe z Petersburga była wyczerpana. To nieludzkie tak ciężko pracować.

Tym razem przestrzegała dyscypliny codziennych ćwiczeń, sprawność jej mięśni nie ucierpiała więc w czasie pobytu w Liwadii, Aleksy zaś uwielbiał obserwować jej taniec i wielogodzinne ćwiczenia. Cesarzowa kazała sporządzić dla Daniny drążek. Po ćwiczeniach chodzili na długie spacery z Nikołajem. Pod koniec miesiąca Danina była w świetnej formie, lecz po tym jeszcze jednym miesiącu wspólnej sielanki nie mogła znieść myśli o ponownym rozstaniu.

– Nie możemy tak żyć wiecznie – powiedziała ze smutkiem – widując się przez parę minut raz w miesiącu pod czas twoich odwiedzin. Nie mam zamiaru porzucać tańca, ale nie mogę znieść rozłąki z tobą.

Nie czekała już jej żadna przerwa wakacyjna aż do Bożego Narodzenia. Rodzina carska zaprosiła ją na święta do Carskiego Sioła. Miałaby nawet do dyspozycji swój dawny pawilon, zamieszkaliby tam razem. Wszystko to jednak miało nastąpić dopiero za niemal cztery miesiące, a Danina z przerażeniem myślała o tym, co będzie musiała wycierpieć przez ten czas w Petersburgu. Cztery miesiące piekła pod okiem madame Markowej, podczas których ma pokutować za miłość do mężczyzny silniejszą niż umiłowanie tańca. Od takiego życia można oszaleć.

– Chcę, żebyś skończyła z baletem od Bożego Narodzenia – powiedział wreszcie Nikołaj ich ostatniej wspólnej nocy. – Znajdziemy jakiś sposób, żeby to załatwić. Zapewne mogłabyś uczyć tańca wielkie księżniczki albo niektóre damy dworu. Może uda mi się znaleźć dla ciebie małą willę w pobliżu pałacu, byłabyś więc przy mnie.

To ostatnia nadzieja, jeżeli Marie nie da mu rozwodu.

– Zobaczymy – odpowiedziała Danina cierpliwie. – Nie możesz z mojego powodu rujnować sobie życia. Jeżeli Marie posunie się za daleko, może ci przysporzyć kłopotów na dworze albo wywołać potworny skandal. To ci niepotrzebne.

– Porozmawiam z nią raz jeszcze, kiedy wróci z Anglii, a później zajrzę do ciebie.

Jednakowoż zaraz po powrocie Daniny do Petersburga Aleksy poczuł się źle, Nikołaj musiał więc dyżurować przy nim godzinami, dzień w dzień, przez sześć tygodni z rzędu. Dopiero w połowie października zdołał się wreszcie z nią zobaczyć. Tymczasem Madame, ku wielkiej uldze Daniny, zachowała dla niej rolę primy, dziewczyna więc zgodnie z przyrzeczeniem tańczyła Giselle.

Natomiast Nikołaj przywiózł tym razem wyłącznie złe wiadomości. Aleksy nadal chorował, chociaż jego stan z wolna się poprawiał, na tyle przynajmniej, by doktor mógł go opuścić na kilka godzin. Dwie wielkie księżniczki zapadły jednak na influencę, co też przysporzyło mu zajęć. Daninie wydał się bardzo zmęczony i smutny, choć oczywiście uszczęśliwiony jej widokiem.

Marie wróciła z Anglii przed dwoma tygodniami, bardziej niż kiedykolwiek niezłomna w kwestii rozwodu. Zaczęła dawać posłuch plotkom o Daninie i groziła, że wywoła potężne zamieszanie, które może kosztować doktora stanowisko, a nawet przekreślić wszelkie jego związki z rodziną carską. Właściwie po prostu go szantażowała, czyniąc zeń swojego zakładnika, kiedy zaś spytał o powód, odparła, że jest jego obowiązkiem traktować ją z szacunkiem i nie przysparzać kłopotów jej i dzieciom, chociaż nie omieszkała dodać, że nigdy go nie kochała. Teraz jednak za wszelką cenę chciała go zatrzymać. Uważała że byłoby czymś kompromitującym stracić go na rzecz innej kobiety, i to tancerki. W jej ustach brzmiało to tak, jakby Danina była prostytutką. Przyprawiało to doktora o furię. Kłócili się bez przerwy, ale bez zgody żony nie mógł nic zrobić. Był tym bardzo przygnębiony, co Daninie nietrudno było dostrzec.

Pojawił się znowu w listopadzie, a madame Markowa omal nie zabroniła mu widzenia z Daniną, był jednak tak stanowczy, że rozpłynęła się wreszcie w przeprosinach. Z uwagi na próby pozwoliła jednak Daninie tylko na pół godziny sam na sam z Nikołajem. Ulgę przynosiła im jedynie myśl o trzech tygodniach, które mają spędzić razem w okresie świąt i Nowego Roku. Tylko ta nadzieja trzymała ich przy życiu.

Doktor przyjeżdżał poza tym w miarę możności na wszystkie występy Daniny. Na jeden przybył też jej ojciec, jak zresztą czynił co roku, niestety, jednak nie zetknęli się na tym samym przedstawieniu, dziewczyna nie mogła więc przedstawić ojcu Nikołaja.

Na tydzień przed Bożym Narodzeniem rodzinę dotknęła tragedia. Najmłodszy i ukochany brat Daniny poległ w bitwie pod Mołodecznem. Na swój ostatni występ przyszła w grubej żałobie. Kiedy Nikołaj przybył, żeby ją zabrać do pawilonu gościnnego w Carskim Siole, była smutna, do głębi przygnębiona utratą brata. Cierpiała bardzo, świadoma, że nigdy już go nie zobaczy. Nawet Aleksy, który odwiedził Daninę po jej przybyciu, uznał, że jest bardzo smutna i dużo cichsza niż zwykle, o czym nie omieszkał donieść rodzicom.

Boże Narodzenie w ich gronie miało jednak w sobie baśniowy czar, a pociechę znajdowała też w towarzystwie Mikołaja, w cichych z nim rozmowach i, jak dawniej, w lekturze pożyczanych od niego książek. Podobnie jak latem w Liwadii, nie krył się z tym, że zostaje u niej na noc. Mówili dużo o swojej wzajemnej miłości i o radości wspólnie spędzanych chwil, niewiele jednak rozmawiali teraz o przyszłości. Marie obwarowała się na swojej tyleż nierozsądnej, ile niewzruszonej pozycji. Nikołaj zaczął się mimo wszystko rozglądać za jakimś małym domkiem dla niej. Postanowił wreszcie zebrać pieniądze na kupno jednego, w którym mogłaby zamieszkać z nim po odejściu z baletu. Oboje jednak wiedzieli, że upłynie sporo czasu, zanim będą mogli sobie na to pozwolić. Danina przyrzekła sobie i jemu tańczyć jeszcze przez cały sezon wiosenny, może nawet do końca roku.

Kiedy jednak wróciła do baletu, poczuła się źle. Jadała nawet mniej niż dotąd. Kiedy Nikołaj ujrzał ją pod koniec stycznia, był po prostu przerażony jej wyglądem i bladością.

– Pracujesz za ciężko. – Tym razem zwykłe wyrzuty czynił jej znacznie dobitniej. – Danino, jeżeli nie przestaniesz, oni cię zabiją.

– Nie można umrzeć za taniec.

Uśmiechnęła się, za żadne skarby nie chcąc się przyznać, jak źle się czuje. Nie chciała go martwić, aż nadto miał kłopotów z Marie i chorobą następcy tronu. W ciągu tego dnia miała jednak coraz silniejsze zawroty głowy, dwa razy omal nie zemdlała w czasie ćwiczeń. Nic nie powiedziała nikomu i nikt bodaj nie zauważył, w jak fatalnym jest stanie. W lutym czuła się tak źle, że pewnego ranka po prostu nie miała sił zwlec się z łóżka.

Mimo wszystko zmusiła się do tańca tego popołudnia, kiedy jednak Madame ją ujrzała, Danina z zamkniętymi oczami, szara na twarzy, siedziała na ławce.

– Znowu jesteś chora? – zapytała dyrektorka oskarżycielskim tonem, nadal nie chcąc i nie będąc w stanie wybaczyć jej przedłużającego się romansu z młodym lekarzem. Nie kryła, że uważa to za hańbę, i traktowała Daninę na dystans.

– Nie, czuję się dobrze – słabym głosem odpowiedziała dziewczyna.

Madame mimo wszystko wodziła za nią zatroskanym spojrzeniem, a kiedy po paru dniach Danina znów o mało nie zemdlała na próbie późnym wieczorem, przełożona zauważyła to natychmiast i podbiegła, by jej pomóc.

– Czy mam wezwać doktora? – Tym razem jej głos brzmiał łagodniej.

Prawdę mówiąc. Danina oddała baletowi w ofierze wszystko, co miała, a nawet więcej, ale w pojęciu Madame nie równoważyło to już długu, jaki dziewczyna u nich zaciągnęła. Madame nie miała dla niej litości, widząc jednak, jak poważnie chora jest Danina, i ona zmiękła.

– Czy chcesz, żebym posłała po doktora Obrażenskiego? – zapytała ku wielkiej konsternacji Daniny.

Dziewczyna o niczym tak nie marzyła, jak o pretekście do spotkania z Nikołajem, nie chciała go jednak straszyć, a była pewna, że jest bardzo chora. Najpoważniej od roku, od czasu influency. Przez dziesięć miesięcy po powrocie do baletu niemiłosiernie się jednak forsowała. Nabrała teraz przekonania, że podkopała własne zdrowie, przed czym przestrzegał ją Nikołaj. W głowie ciągle się jej kręciło, nie mogła przełknąć ani kęsa bez gwałtownego przypływu mdłości, była wyczerpana. Z trudem udało się jej ustawić jedną stopę przed drugą, a przecież tańczyła od szesnastu do osiemnastu godzin dziennie. Co wieczór, kiedy kładła się do łóżka, myślała, że już z niego nie wstanie. Może jednak Nikołaj miał rację, pomyślała którejś nocy, nie mając dość sił, żeby wstać i zwymiotować. Może ten balet po prostu ją zabija.

W pięć dni później nie była w stanie podnieść się z łóżka, a czuła się tak okropnie, że nie obchodziło jej, co Madame z nią zrobi ani kogo do niej wezwie. Chciała tylko tak leżeć, aż umrze. Żal jej było jedynie, że nie zobaczy już Nikołaja i zastanawiała się, kto go zawiadomi, kiedy jej już nie będzie.

Leżała z zamkniętymi oczami, pomału tracąc poczucie rzeczywistości, a kiedy chwilami uchylała powieki, pokój zaczynał z wolna kołować, a jej się roiło, że widzi go, stojącego obok łóżka. Wiedziała, że nie może go tu być, zastanawiała się więc, czy to znowu maligna jak podczas influency. Słyszała nawet, że mówi coś do niej, woła ją po imieniu, a potem odwraca się do Madame i pyta, dla czego nie wezwała go wcześniej.

– Nie chciała, żebym pana wezwała – odpowiada widmo Madame. Danina słyszy to i znowu uchyla powieki, żeby go zobaczyć. Nawet jeżeli ta zjawa nie jest prawdziwa, myśli, wygląda całkiem jak Nikołaj. Poczuła jego rękę na swojej, kiedy mierzył jej tętno, a potem pochylił się nisko nad nią i zapytał, czy go słyszy. Mogła tylko potwierdzić ruchem głowy; czuła się zbyt chora, żeby wykrztusić słowo.

– Musimy ją zabrać do szpitala – przemawia zjawa bardzo wyraźnie. Tym razem jednak Danina nie miała gorączki.

Doktor nie wiedział jeszcze, co jej dolega poza tym, że jest poważnie chora i niezdolna podnieść cokolwiek do ust od tylu dni, że właściwie wydaje się umierająca. Na płacz mu się zbierało, kiedy na nią patrzył.

– Pani dosłownie zagoniła ją na śmierć, Madame – wydusił z ledwie hamowaną furią. – Jeżeli ona umrze, odpowie pani za to przede mną. I przed carem – dorzucił dla wywołania większego wrażenia.

Danina, słuchając tych słów, uprzytomniła sobie, że tym razem nie majaczy, że to naprawdę on. To naprawdę Nikołaj.

– Nikołaj? – zapytała słabym głosem, kiedy znowu ujął jej rękę i pochylił się nad nią.

– Nic nie mów, kochanie, spróbuj odpocząć. Jestem przy tobie.

Stał przy niej i rozmawiał z Madame o szpitalach i o ambulansie, a Danina próbowała mu powiedzieć, że tego wszystkiego nie trzeba. To za wiele kłopotu. Po prostu chce leżeć w łóżku, aż umrze, i żeby Nikołaj był przy niej i trzymał ją za rękę.

Wyprosił wszystkich z pokoju i zbadał ją uważnie, z tęsknotą przypominając sobie jej zgrabne ciało. Nie był z nią od dwóch miesięcy, a przecież nic się nie zmieniło. Kochał ją jak przedtem, ale ona nadal była własnością baletu, jak on własnością Marie. Podobnie jak Danina, ostatnio zaczynał się zastanawiać, czy kiedykolwiek będą razem, czy też wszystko na zawsze pozostanie tak jak teraz.

– Co się z tobą stało? Czy potrafisz mi powiedzieć, Danino?

– Nie wiem… ciągle mnie mdli – wymamrotała, w pół zdania zapadając w sen i budząc się na powrót, czując się nieuleczalnie chora i osłabiona nudnościami. Żołądek jednak od dawna miała pusty. Nie miała już nawet żółci. Tylko mdłości bez wymiotów – i tak od wielu już dni. Łatwiej było wcale nie jeść i nie pić, niż zrzucać wszystko co chwila. A przecież tańczyła przy tym po szesnaście godzin dziennie, zmuszając się do tego, aż zabrakło jej sił.

– Danino, mów do mnie – nalegał, ciągle ją budząc. Zaczął się martwić, czy nie zapadnie w śpiączkę z powodu wygłodzenia, odwodnienia i zwykłego wyczerpania. Do słownie zagonili ją na śmierć. Jej organizm załamał się pod ustawiczną presją, nie znajdując w niczym oparcia.

– Jak się czujesz? Jak długo to już u ciebie trwa? O mało nie oszalał z niepokoju. Czekano, by powiedział, czy chce ją zabrać do szpitala, czy potrzebny jest ambulans. Nie był jeszcze pewien, coraz bardziej natomiast przerażał go jej wygląd.

– Od jak dawna tak się czujesz? – zapytał znowu. Nie było z nią tak źle, kiedy widział ją poprzednio, chociaż nie wyglądała dobrze, a nawet przyznała się, że ostatnio czuje się nie najlepiej. – Miesiąc… dwa miesiące – odpowiedziała zanikającym głosem.

– Od tak dawna wymiotujesz? – Był przerażony. Od jak dawna dziewczyna pozbawiona jest właściwego żywienia? Jak długo zdoła to przetrwać? Dzięki Bogu madame Markowa ostatecznie go wezwała. Nie śmiałaby tego nie zrobić z uwagi na związki Daniny z monarchą. Bez względu na gniew, jaki przez ostatni rok budziła w niej Danina, Madame właściwie ją kochała, toteż i ona przerażona była tym, co widzi.

– Danino… mów do mnie… Kiedy to się zaczęło? Dokładnie. Spróbuj sobie przypomnieć.

Nikołaj nalegał, aż Danina otworzyła oczy i spróbowała sobie uprzytomnić, od jak dawna jest chora. Wydawało się jej, że całą wieczność.

– Styczeń. Kiedy wróciłam po świętach. To prawie dwa miesiące. Ale teraz chce tylko spać i żeby on przestał do niej mówić.

– Czy coś cię boli?

Delikatnie badał całe jej ciało, ale na nic się nie skarżyła. Była po prostu rozpaczliwie słaba i niedożywiona. Dosłownie zagłodzona. Pomyślał o wyrostku robaczkowym, nie było jednak żadnych śladów zapalenia, potem o krwawiącym wrzodzie, kiedy ją jednak zapytał, zapewniła, że wcale nie wymiotowała krwią ani niczym złowieszczo ciemnym. Żadnych objawów z wyjątkiem ustawicznych wymiotów, a teraz zamroczenia i obezwładniającego osłabienia. Nie śmiał nawet przenieść jej do szpitala, póki nie dowie się czegoś więcej. Nie podejrzewał ani gruźlicy, ani tyfusu, chociaż ten ostatni nie był niemożliwy. W takim wypadku byłaby już w agonalnym stadium choroby. Tak jednak nie uważał.

Osłuchiwał jej płuca, serce. Tętno było słabo wyczuwalne, wciąż jednak nie mógł zrozumieć, o co chodzi. Zadał jej pytanie, o którym wiedział, że zabrzmi niedelikatnie. Był jednak nie tylko jej kochankiem, był lekarzem, musiał więc wiedzieć. Ale i odpowiedź na to pytanie go nie za skoczyła. Jej organizm był tak wyniszczony, tańczyła tak dużo, tak długo, tak ciężko, że nie było niczym niezwykłym zaburzenie funkcji kobiecych. A potem nagle przyszło mu do głowy coś innego. Zawsze byli ostrożni… zawsze… z wyjątkiem nocy wigilijnej. Tylko raz. Albo dwa razy.

Znów zbadał ją starannie i ze ściśniętym sercem odgadł prawdę. Delikatnie przesunął dłonią w dół jej brzucha i do tknął małej, ledwie wyczuwalnej wypukłości. Była jednak na tyle duża, by podpowiedzieć coś, co wcześniej nawet mu przez myśl nie przeszło. Niemal na pewno Danina jest od dwóch miesięcy brzemienna, a traktując siebie samą tak brutalnie, czując się tak źle, pracując tak ciężko, mogła po prostu umrzeć. Jeżeli zaś jest w ciąży, w obecnym stanie cudem tylko mogłaby nie stracić dziecka.

– Danino – wyszeptał, kiedy znowu się ocknęła i spojrzała nań pytająco. – Myślę, że jesteś w ciąży.

Powiedział to tak cicho, by nikt go nie usłyszał. Danina. zaskoczona, szeroko otworzyła oczy. Przyszło jej to przedtem do głowy parę razy, odpędziła jednak tę myśl. To niemożliwe. Nie wolno jej tak myśleć. Skoro jednak on to powiedział, musi to być prawda. Zamknęła oczy, a spod powieki spłynęła jej łza.

– Co my teraz zrobimy? – szepnęła, patrząc na niego z rozpaczą. To już naprawdę zniszczy życie ich obojga, a Marie nigdy nie zwróci mu wolności, choćby przez zemstę.

– Musisz pojechać ze mną. Możesz zamieszkać w pawilonie, dopóki się nie wzmocnisz.

To jednak było tylko tymczasowe rozwiązanie. Wiedzieli o tym oboje. Czekały ich znacznie większe kłopoty.

– A co potem? – zapytała smutnie Danina. – Nie mogę zamieszkać z tobą… nie możesz się ze mną ożenić… car pozbawi cię stanowiska… nie stać nas jeszcze na dom… a jeśli masz rację, nie mogę też dłużej tańczyć.

A że on ma rację, już wiedziała. Były wcześniej takie dziewczęta, które tańczyły, jak długo się dało, ale po paru miesiącach rzecz wychodziła na jaw i wypędzano je. Nie które straciły dziecko po długich godzinach wyczerpujących ćwiczeń. Wiedziała o tym. Nic teraz nie będzie dla niej proste.

– Poradzimy sobie z tym oboje – powiedział Nikołaj, pełen trwogi o nią. Nie zdołał nawet zapewnić jej dachu nad głową, jednego, jedynego miejsca, w którym mogłaby powić ich dziecko. Nic jednak nie wydawało mu się piękniejsze niż myśl o dziecku, zrodzonym z ich miłości. A jednak nie mają domu ani nadziei, że go zdobędą. Jak mieliby się utrzymać, gdyby ona przestała tańczyć? Ich oszczędności są żałośnie małe, jej zaś bardziej teraz po trzeba modlitwy niż pieniędzy. Marie i chłopcy wydają co do grosza wszystko, co on zarobi.

– Pomyślimy o czymś – powiedział łagodnie. Potrząsnęła tylko głową i rozpłakała się cicho, kiedy ją objął. Rozpacz ostatecznie odebrała jej siły.

– Pozwól, że cię stąd zabiorę – rzekł z niepokojem. – Nikt tutaj nie musi wiedzieć, dlaczego jesteś chora. Musimy o tym pomówić.

Ona jednak wiedziała lepiej niż ktokolwiek inny, że nie ma o czym mówić i że nie ma nadziei. Wszystkie ich marzenia są nadal sprawą odległej przyszłości, a urzeczywistnić ich nie ma jak.

– Muszę zostać tutaj – powiedziała, na samą myśl o wyjeździe czując się gorzej. Tym razem nie może z nim wyjechać.

Ale on nie zgadzał się jej opuścić, zwłaszcza teraz, wiedząc, co narobił.

Pozostał przy niej do późnej nocy. Powiadomił Madame, że obawia się, czy to nie groźny wrzód. Dodał, że jego zdaniem chora powinna wrócić do pawilonu przy pałacu, aż wydobrzeje. Danina wszakże stawiła opór. Powiedziała Madame, że nie chce słyszeć o wyjeździe, że czuje się zbyt chora i że tutaj może wydobrzeć równie szybko jak w Carskim Siole, co zresztą było oczywistą nieprawdą. Madame jednak była zadowolona, że dziewczyna nie chce wyjechać z doktorem. Uznała to za pokrzepiającą oznakę dogasania romansu. Po raz pierwszy przecież Danina oparła się jego słowom.

– Jesteśmy w stanie zapewnić jej tu doskonałą opiekę, panie doktorze, choć nie w tak luksusowych warunkach jak w Carskim Siole – z odcieniem sarkazmu oświadczyła dyrektorka Nikołajowi, oszołomionemu odwagą Daniny. Spierał się z nią bez końca, kiedy Madame wyszła.

– Chcę cię mieć koło siebie. Chcę się tobą opiekować, Danino. Musisz wyjechać.

– Na jak długo? Na miesiąc? Dwa? A co potem? – zapytała z przygnębieniem.

Wiedziała, że jest tylko jedno rozwiązanie, ale nie wspomniała mu o tym. Znała dziewczęta z baletu, które to zrobiły i przeżyły. O niczym tak nie marzyła, jak o tym dziecku, ale nie było nadziei, że będą je mieli. Może później, ale nie w obecnych okolicznościach. Muszą spojrzeć prawdzie w oczy. Nie miała jednak pewności, czy Nikołaj jest gotów się z tym pogodzić. A właściwie była przekonana. że nie. Za bardzo się o nią niepokoił.

– Musisz mnie tu zostawić, Nikołaju – powiedziała. – Możesz wrócić za parę dni.

– Wrócę jutro – zapewnił i wyszedł pełen trwogi o nią, przerażony położeniem, w jakim się znalazła. Tylko raz czy dwa nie uważali, ale to, co się stało, zupełnie go zaskoczyło. Musi jej pomóc znaleźć jakieś rozwiązanie. Jest winien, wie o tym, znacznie bardziej niż ona. Dręczyła go myśl, że Danina płaci za to cenę wyższą niż on.

Kiedy jednak wrócił nazajutrz, żadne z nich nadal nie widziało prostego wyjścia. Nie mieli za co utrzymać dziecka ani zapewnić mu opieki. Nie stać ich było nawet na mieszkanie. Danina wiedziała, że to wszystko jest po prostu nierealne, chociaż on zapewniał, że to nieprawda. Nie wdawała się w spór. Leżała w przygnębieniu, cicho płacząc, nadal dręczona nudnościami i wymiotami. Doktor zmuszał ją teraz do jedzenia i do przyjmowania jak największej ilości płynów. Wydawała mu się nieco mocniejsza, ona jednak, rozbita chorobą, czuła się bodaj jeszcze gorzej. Znowu łzy zakręciły mu się w oczach, kiedy usiadł bezradnie i zapatrzył się w nią. Wiedział, że dziewczyna po czuje się lepiej za parę miesięcy. Tymczasem jednak czekają ją męczarnie.

Kiedy odjechał, Danina poprosiła o rozmowę jedną z tancerek. Wiedziała, że Waleria zrobiła dwa razy to, o czym Danina tylko słyszała od innych. Waleria poradziła jej, dokąd się udać, z kim pomówić, a nawet zaproponowała, że wybierze się razem z nią. Danina z wdzięcznością przyjęła propozycję.

Obie dziewczyny nazajutrz rano jak najciszej wymknęły się z budynku. Pozostali byli w cerkwi. W cerkwi, jak co niedziela, była też Madame. Danina oczywiście nie mogła pójść z powodu choroby, a Waleria udała migrenę. Wyszły w pośpiechu, Danina po drodze co pięć minut dostawała mdłości. Musiały przejść przez pół miasta, aż wreszcie dotarły pod właściwy adres w ubogiej, tonącej w nieczystościach dzielnicy.

Był to mały, ciemny dom z brudnymi zasłonami w oknie. Spojrzenie kobiety, która otworzyła im drzwi, przy prawiło Daninę o dreszcz, Waleria jednak zapewniała, że wszystko będzie wykonane szybko i sprawnie. Danina wzięła ze sobą wszystkie swoje oszczędności, a teraz modliła się w duchu, by starczyło pieniędzy. Ze zgrozą wysłuchała, ile ją to będzie kosztować.

Kobieta, która przedstawiła się jako „pielęgniarka”, za dała Daninie całą litanię pytań. Chciała mieć pewność, że nie jest zbyt późno, nie wyglądało jednak, żeby termin dwumiesięczny ją przeraził. Odebrała Daninie połowę pieniędzy i zaprowadziła ją do sypialni w tylnej części domu. Prześcieradła i powłoczki były brudne, a na podłodze widać było plamy krwi, których nikt nie pofatygował się zmyć po wizycie poprzedniej „pacjentki”.

Stara umyła ręce w misce z wodą ustawionej w korytarzu i wyjęła z szafy ułożone na tacy narzędzia. Zapewniła, że są czyste, Daninę jednak przeraził ich wygląd, kiedy na chwilę oderwała wzrok od staruchy.

– Mój ojciec był doktorem – wyjaśniła „pielęgniarka”, Danina jednak nie chciała tego słuchać. Chciała to już mieć za sobą. Gdyby Nikołaj wiedział, co ona tu robi, niechybnie uczyniłby wszystko, żeby ją powstrzymać, i nigdy by jej nie wybaczył, gdyby odkrył prawdę. Teraz jednak nie wolno jej o tym myśleć. Najgorsze, że oboje pragną tego dziecka, ale przecież ona wie, że mieć go nie mogą. Nie ma co nawet o tym marzyć; to, co robi, robi dla dobra ich obojga. Nieważne, że to takie straszne, zrobi to, choćby miała umrzeć. Właśnie kiedy o tym pomyślała i zastanowiła się, czy rzeczywiście jej to nie zabije, pielęgniarka kazała jej się rozebrać. Podczas rozbierania ręce drżały Daninie nie miłosiernie. W końcu położyła się na brudnym łóżku w samym swetrze, a starucha obmacała jej brzuch i skinęła głową. Tak jak wcześniej Nikołaj, wyczuła w dole brzucha małą, krągłą, prężną wypukłość.

Cokolwiek dawniej zdarzyło się w życiu Daniny, nic nie przygotowało jej do tego poniżenia i grozy. Czegokolwiek zaznała z Nikołajem, nic nie miało związku z tym, co się działo w tej chwili, a kiedy o tym pomyślała, zaczęła wymiotować. To jednak nie było w stanie powstrzymać kobiety, która nazywała siebie pielęgniarką. Zapewniła tylko Daninę, że raz-dwa będzie po wszystkim. Powiedziała jej, że może tu chwilkę zostać, żeby zebrać siły na drogę po wrotną. Potem musi odejść. Jeśli będą jakieś komplikacje, ma wezwać lekarza, a tutaj nie wracać. Oznajmiła, że ewentualnych komplikacji nie leczy. Ona robi swoje, a reszta to już kłopot Daniny. Gdyby tu wróciła, nie wpuści jej do środka, dodała ponuro.

– Zaczynamy – oznajmiła energicznie. Wolała z każdą pacjentką uwinąć się szybko, bo sprawiały jej za dużo kłopotu. Przedłużające się wymioty Daniny jej nie po wstrzymywały, ale dziewczyna poprosiła o chwilę zwłoki. Wreszcie dała znak, że jest gotowa. Była zanadto przerażona, żeby mówić.

Na polecenie starej przypięła się pasem do łóżka. Starucha silną ręką przygniotła jej nogę, surowo nakazując dziewczynie, by się nie ruszała. Nogi Daniny dygotały jednak zbyt mocno, by mogła usłuchać polecenia. Nic, co kiedykolwiek słyszała od innych, nie przygotowało jej na przeszywający ból, jaki odczuła, gdy baba sięgnęła jej wnętrza swoim narzędziem. Usiłowała nie krzyczeć, wbijając oczy w sufit i dusząc się własnymi wymiocinami. Wydawało się, że ból nigdy nie ustanie. Nagle pokój zakołował nad nią i niemal w tej samej chwili zapadła w zbawienną ciemność. Stara zaczęła nią potrząsać, a na czole położyła jej mokrą ścierkę. Powiedziała, że Danina może już wstać. Jest po wszystkim.

– Chyba jeszcze nie utrzymam się na nogach – powiedziała Danina słabym głosem.

W pokoju wisiał smród wymiotów. Na widok miski z krwią koło łóżka dziewczyna o mało znów nie zemdlała, ale baba siłą postawiła ją na nogi i bez ceregieli zaczęła ją ubierać. Danina chwiała się, półprzytomna, pełna bólu i grozy, a baba upychała jej szmaty między nogami. Nie wiadomo, jak udało się Daninie dowlec do sąsiedniego pokoju i odnaleźć koleżankę, którą w zamroczeniu ledwie mogła dostrzec. Oszołomiło ją odkrycie, że są tutaj dopiero niecałą godzinę. Waleria wyglądała na zatroskaną, ale uspokojoną. Kto jak kto, ale ona dobrze wiedziała, jakie to paskudne. W końcu sama robiła to dwa razy.

– Zaprowadź ją do domu i niech leży – rzuciła „pielęgniarka”, przytrzymując im drzwi. Miały szczęście, że złapały dorożkę. Danina nie zapamiętała nic z drogi po wrotnej do szkoły. Wszystko, co była sobie w stanie później przypomnieć, to wspinaczka po schodach z powrotem do łóżka i szmaty uwierające ją między nogami, i palący ból, jaki starucha posiała w jej wnętrzu. Dziewczyna nie była teraz w stanie myśleć o niczym – ani o Nikołaju, ani o ich dziecku, ani o tym, co się zdarzyło. Z cichym jękiem osunęła się na łóżko i straciła przytomność.

Загрузка...