11

Otwórz te przeklęte drzwi! -zagrzmiał głos, który mógł należeć tylko do Travisa. Widocznie nie obchodziło go wcale, że obudzi pozostałych gości w zajeździe.

Z głową ciężką jak kawał granitu Regan usiadła na łóżku i spod napuchniętych powiek patrzyła na drzwi, które drżały w zawiasach pod naporem uderzeń pięści Travisa.

– Regan! – Kolejny okrzyk sprawił, że dziewczyna spiesznie pobiegła do drzwi.

Przekręciła gałkę i oświadczyła półprzytomnie – Zamknięte.

– Klucz jest na toaletce – odparł Travis. W jego głosie słychać było tłumioną wściekłość.

Ledwo zdążyła uchylić drzwi, wpadł do pokoju – ale nadal go nie widziała, bo przysłaniała go największa sterta kwiatów, jaką Regan kiedykolwiek widziała. Jako ogrodniczka z zamiłowania rozpoznała wiele z nich: tulipany, żonkile, hiacynty, irysy, fiołki, bez w trzech kolorach, maki, gałązki wawrzynu i piękne róże o doskonałych kształtach. Nie był to bukiet, ale bezładnie ułożone naręcze kwiatów. Niektóre z nich wlokły się za Travisem, spadały mu pod nogi, jedne ułożone w wiązanki, inne pojedyncze, wiele było pokrytych błotem lub połamanych przez ulewę. Nawet, kiedy Amerykanin się zatrzymał, wciąż wypadały mu z rąk jak barwny deszcz.

Travis ruszył w głąb pokoju, gubiąc po drodze i rozdeptując kolorowe płatki. Rzucił naręcze kwiatów na łóżko i dopiero wtedy Regan zobaczyła, że mąż jest cały zabłocony, a rysy jego twarzy wykrzywia gniew.

– Cholerne zielsko! – zaklął. Wyjął bukiecik fiołków zza kołnierzyka koszuli i rzucił go na łóżko. – Nigdy bym nie przypuszczał, że można znienawidzić kwiaty, ale dzisiaj chyba zmienię zdanie. – Zdjął kapelusz i na podłogę polała się woda.

Z wyrazem obrzydzenia wyjął z niego trzy miniaturowe irysy i rzucił je na stertę.

Prawie nie patrzył na Regan, a gniew zaślepiał go tak, że nie zauważył jej przezroczystej szaty ani błysku nagiego ciała, które w promieniach rannego słońca prześwitywało przez cieniutki jedwab.

Opadł ciężko na krzesło, ale zaraz wstał, żeby usunąć kolec, który boleśnie go ukłuł. Znowu usiadł i zaczął zdejmować buty.

– Myślałem, że czeka mnie krótka wyprawa na północ – wyjaśniał, ściągając jeden but i wylewając z niego wodę. – Mieszka tam mój przyjaciel, który ma cieplarnię. To tylko pięć mil stąd. Oczywiście, panna młoda powinna mieć kwiaty, więc postanowiłem zdobyć je dla ciebie.

Wciąż nie podnosząc wzroku zdjął namoknięty, brudny płaszcz. Z kieszeni wypadło mnóstwo zgniecionych, połamanych kwiatków i posypało się na podłogę. Travis nie zwrócił na nie najmniejszej uwagi.

– Byłem w połowie drogi, kiedy zaczęło padać – opowiadał dalej. – Jednak nie zrezygnowałem.

Dotarłem na miejsce, a przyjaciel i jego żona wstali z łóżka, żeby osobiście naciąć dla mnie kwiatów. Ogołocili cały ogród i cieplarnię.

Zdjął mokrą koszulę, która przywarła mu do ciała i jeszcze więcej kwiatów posypało się na i tak już okazały stosik u jego nagich stóp.

– W drodze powrotnej zaczęły się prawdziwe kłopoty. Przeklęty koń zgubił podkowę i musiałem iść piechotą po tych błotnistych wybojach, które w Wirginii nazywają drogą. Nie mogłem przecież zawrócić i szukać kuźni, bo nie chciałem stracić nocy poślubnej.

Zafascynowana Regan patrzyła na niego w milczeniu. Z każdym słowem jej zranione serce trochę mniej bolało.

– Nagle błysnęło i zagrzmiało, koń się spłoszył i przewrócił mnie w błoto. Jeśli ten zwierzak chce dożyć jutra, lepiej niech nie wchodzi mi w drogę – zagroził. – Dałbym mu uciec, ale na siodle zostały te przeklęte kwiaty, więc następne dwie godziny spędziłem na poszukiwaniach. Kiedy go wreszcie znalazłem, okazało się, że zgubił siodło. – Ze złością ściągnął spodnie. – Dopiero po godzinie natrafiłem na siodło i te… te… – Wyjął z nogawki coś, co kiedyś było główką peonii. Z mściwym uśmiechem zgniótł płatki i rzucił je na ziemię. – Torby się porwały, nie miałem, w co zapakować bukietu, więc wkładałem kwiaty, gdzie tylko się dało. – Po raz pierwszy tego wieczoru spojrzał jej prosto w oczy. – Ja, dorosły człowiek, stałem po środku najgorszej w tym roku burzy i upychałem w kieszeniach to kolczaste, drapiące, cuchnące zielsko. Czy wiesz jak głupio się czułem i dlaczego, u diabła, płaczesz? – zapytał jednym tchem, nie zmieniając tonu.

Podniosła jedną trochę zmiętą i mokrą różę z posłania i powąchała.

– Panna młoda powinna mieć kwiaty – wyszeptała. – Zrobiłeś to dla mnie.

Zdumienie i irytacja odbiły się na mokrej twarzy Travisa.

– A z jakiego innego powodu miałbym wychodzić z ciepłego pokoju w taką pogodę i podczas nocy poślubnej, jeśli nie dla swojej ukochanej?

Regan nie mogła wydobyć z siebie jednego słowa. Opuściła głowę, a łzy ciekły jej po policzkach.

Po chwili cichego namysłu Travis podszedł do niej, ujął ją pod brodę i popatrzył uważnie na jej twarz.

– Długo płakałaś – rzekł cicho. – Myślałaś, że już nie wrócę, tak?

Wyrwała mu się i przeszła na drugą stronę łóżka.

– Nie, to nie dlatego. Tylko…

Słysząc, że zaśmiał się łagodnie, odwróciła głowę. Travis stał nagi jak starożytny bożek otoczony wonnościami. Ona też się uśmiechnęła. Przecież wrócił do niej i zadał sobie tyle trudu, żeby jej dać to, czego chciała.

Patrzył na jej postać odzianą w przezroczystą koszulkę i oczy zapłonęły mu pożądaniem.

– Czy zostanę nagrodzony za swoją pracę? – wyszeptał i otworzył ramiona.

Jednym długim susem znalazła się przy nim, zarzuciła mu ręce na szyję i otoczyła nogami w pasie.

Zaskoczony Travis chwycił ją w objęcia.

– Jak mogłaś pomyśleć, że cię zostawię, po tym wszystkim, co przeszedłem, żeby cię zdobyć? – wyszeptał i przywarł ustami do jej warg.

Dotyk jego nagiej, chłodnej i wilgotnej skóry sprawił, że Regan zadrżała i mocniej zacisnęła nogi, niemal przecinając Travisa na pół. Oddzielał ich od siebie tylko cienki jedwab, kiedy dziewczyna przyciskała piersi do muskularnego torsu Ame-rykanina.

Podniosła ręce i zanurzyła palce w mokrych, gęstych włosach Travisa, błądząc gorącymi ustami po jego twarzy. Stał przed nią, wrócił do niej i jest jej mężem, może z nim zrobić, co zechce.

Uszczęśliwiona, radując się własną siłą, ugryzła go mocno w ucho.

W tej samej chwili poczuła, że coś oderwało ją od Travisa i wyrzuciło w powietrze. Wylądowała na łóżku z taką siłą, że kwiaty podskoczyły do góry, jak kolorowa fontanna różnobarwnych płatków. Strąciła z twarzy cztery żonkile i uśmiechnęła się do męża, który stał nad nią z rękami na biodrach. Widziała przed sobą w całej okazałości napięte mięśnie i wyprężoną męskość.

– Tak właśnie powinna wyglądać panna młoda.

– Przestań już strzępić język i chodź do mnie – roześmiała się i wyciągnęła do niego ramiona.

On jednak nie położył się przy niej, tylko uklęknął i jeden po drugim zaczął całować jej palce u stóp, drażniąc językiem ich miękkie poduszeczki. Gorące usta przesunęły się na podbicie jej stóp. Kiedy przesunął zębami po ich łuku, Regan poczuła, jak tężeje w niej każdy nerw i dreszcz wstrząsa jej ciałem.

Roześmiał się gardłowo. Niski dźwięk jego śmiechu jakby przepływał wzdłuż jej nogi aż do środka ciała.

– Travis – wyszeptała bez tchu, unosząc się i wyciągając do niego ręce. Trzasnęły łamiące się pod nią kwiaty i wokół uniósł się ich zniewalający zapach. Mąż nie zwracał uwagi na jej słowa. Sunął ustami w górę aż do kolana, badając każdy centymetr skóry, całując ją i pieszcząc.

Gotowa na jego przyjęcie, wręcz nie mogąc się dłużej opanować, Regan miała wrażenie, że oszaleje, kiedy tak drażnił wszystkie jej zmysły. Jego usta wędrowały po jej łydce i jakby tego było za mało, ręka Travisa, mocna, ale tak wrażliwa, pieściła drugą jej nogę, aż dziewczyna poczuła się słaba i bezradna. Jednocześnie rozpierała ją dziwna siła. Regan, jak tygrysica, chciała gryźć i drapać, rozszarpać na strzępy tego mężczyznę, który doprowadzał ją do obłędu.

Kiedy jego ręce i usta doszły do środka jej ciała, niemal krzyknęła i odrzuciła w tył głowę, nie mogąc dłużej znieść tych pieszczot. – Proszę, Travis, proszę – błagała. Natychmiast znalazł się przy niej, z całej siły wpijając się wargami w jej usta. Ale i ona zdecydowanie odpowiadała na jego pocałunki, jakby chciała go całego wchłonąć w siebie. Kiedy w nią wniknął, wygięła się w wysoki łuk niemal nie dotykając łóżka, podtrzymywała jego ciało i ruchem bioder prowokowała jego ruchy.

Jego namiętność była równie silna, a potrzeba równie gwałtowna. Po kilku mocnych, głębokich, pełnych ruchach wstrząsnął nim dreszcz. Zamknął żonę w miażdżącym uścisku i oboje wsłuchiwali się w drżenie, które przenikało ich ciała.

Dopiero po kilku chwilach Regan zdała sobie sprawę, że nie może chwycić oddechu. Zdawało się jej, że Travis chce wciągnąć ją w siebie, ale i ona się temu nie opierała.

W końcu rozluźnił uścisk, lecz nie wypuścił jej z objęć i wtulił twarz w jej szyję. Otworzyła oczy i zobaczyła, że do jego wilgotnej od potu skóry przywarł długi sznur zmiętych płatków. Odwróciła głowę i wciągnęła głęboko w płuca ich piękny zapach. Ze śmiechem wyciągnęła rękę, chwyciła garść kwiatów i wesoło wyrzuciła je w powietrze.

Travis uniósł brew i spojrzał na nią. Co cię tak rozśmieszyło? – zapytał. Kwiaty dla panny młodej! – roześmiała się rozbawiona. – Och, Travis! Miałam na myśli bukie-cik, a nie cały ogród.

Nachylił się i na oślep chwycił wiązkę kwiatów, niektóre do góry nogami, inne połamane, i zaprezentował jej ten dziwaczny bukiet.

Wysunęła się spod niego, przetoczyła po wonnym posłaniu, aż barwne płatki zawirowały w powietrzu i zaczęła obrzucać męża kwiatami.

– Ona chce mieć kwiaty do ślubu – odezwała się, naśladując jego gruby głos. – Przyniosę jej kwiaty. Och, Travis! Jak już coś zrobisz, to z takim… rozmachem! – śmiała się, szukając właściwego określenia. – Nikt inny nie wpadłby na taki pomysł. Zawsze musisz być lepszy, dać więcej, prześcignąć innych, podporządkować ich sobie. -Usiadła i spojrzała na jego wspaniałe ciało, spoczywające leniwie na posłaniu z kwiatów. Czuła, jak serce w piersi podskakuje jej radośnie.

– A może – zamruczała cicho jak kotka – nie zawsze jesteś taki władczy.

Travis wciągnął mocno powietrze i chwycił ją za skraj jedwabnej koszuli. Jednak głośny krzyk Regan osadził go na miejscu.

– Nie waż się niszczyć kolejnej mojej kreacji – rzekła ostrzegawczym tonem i zrzuciła z siebie strój, zanim zdążył cokolwiek zrobić.

– Ciągle tylko rozkazy i groźby – odparł. Zmrużył oczy i stając na czworaka zaczął skradać się do niej jak jakieś drapieżne zwierzę.

Piszcząc z uciechy cofała się i rzucała w niego kwiatami a on zbliżał się do niej powoli. Kiedy oparła się plecami o ścianę i nie miała gdzie uciekać, poddała się i uniosła ramiona w górę.

– Ach, mój dobry panie – błagała, udając strach.

– Niech pan zrobi ze mną, co pan zechce, tylko proszę nie odbierać mi cnoty.

Zaróżowiona z podniecenia, nie mogła się doczekać, kiedy Travis rzuci się na nią, więc tym bardziej zdziwił ją jego bolesny okrzyk.

– Niech to diabli!

Zobaczyła, że usiadł i objął dłońmi kolano.

– To cholerne zielsko jest niebezpieczne. Można się łatwo zranić. Spójrz tylko! Widziałaś kiedyś taki wielki kolec? Regan bała się, że zaraz pęknie ze śmiechu. Zwinęła się w kłębek i zanosiła nieopanowanym chichotem.

Wyjął cierń z kolana, ze złością rzucił na podłogę i spojrzał groźnie na żonę.

– Cieszę się, że dostarczyłem ci trochę rozrywki.

– Ach, Travis, jakiś ty romantyczny – zawołała.

Słysząc drwinę w jej głosie zesztywniał i usta ułożyły mu się w prostą linię.

– Jak myślisz, czy zdobyłbym dla ciebie te prze-klęte kwiaty, gdybym nie był romantykiem do szpiku kości? – zapytał poważnie.

Te słowa, a szczególnie sposób, w jaki je wypowiedział, sprawiły, że Regan znowu zaniosła się śmiechem. Dopiero po kilku minutach zdała sobie sprawę, że rani jego uczucia. Musiała sama przyznać, że naprawdę robił, co w jego mocy. Nie ze swojej winy nie potrafił zrozumieć, że bukiecik fiołków jest czasem bardziej romantyczny niż cała góra kwiecia. Powiedziała, że chce kwiatów, więc je przyniósł. Nie było też jego winą, że cierń wbity w kolano przerwał ich miłosną zabawę.

Miał już zejść z łóżka, ale położyła mu dłoń na ramieniu i stłumiła śmiech.

– Travis, te kwiaty są przepiękne. Bardzo mi się podobają.

Nic nie odpowiedział. Zauważyła, że mięsień na policzku drga mu nerwowo. Zrobiło się jej przykro, że tak się z niego śmiała. Zrobił to, żeby jej dogodzić, a ona tak mu się odpłaciła.

Wydaje mi się, że wiem, jak cię ułagodzić wyszeptała. Wtuliła usta w jego ucho, językiem i zębami drażniąc małżowinę. – Może kiedy poca-luję cię w kolano, nie będzie tak bolało – zamruczała i przesunęła ustami w dół po jego ramieniu.

– Być może – odparł dziwnie niskim głosem. Spróbuj.

Regan, wiedząc jak bardzo się starał sprawić jej radość, postanowiła mu się odwdzięczyć. Popchnęła go lekko i stwierdziła, że w jej rękach stał się podatny jak glina. Zaintrygował ją wyraz miłego zaskoczenia na jego twarzy. Czuła się silna i władcza, kiedy spostrzegła, jak łatwo poddał się jej ten silny mężczyzna.

Zaczynając od kolana, sunęła ustami w górę. Jej ręce głaskały jego łydki, napawając się doty kiem potężnych mięśni. Kiedy dotarła do połowy jego ciała, jęknął i wyszeptał jej imię. Jednym ruchem wciągnął ją na łóżko i z oczami płonącymi namiętnością rzucił ją na posłanie obok siebie i przykrył ciałem. Nie był już spokojnym, delikatnym Travisem, ale człowiekiem zaślepionym dziką żądzą.

Widziała, jak mocno jej pożąda i czuła rosnące podniecenie, tym bardziej, że to ona sama tak rozbudziła jego zmysły. Trzymał ją w objęciach i unosił pod sobą w górę jak szmacianą lalkę. Jego ruchy były długie, posuwiste. Zawładnąwszy nią całkowicie, przyciągał ją do siebie i odpychał.

Kiedy w jednym gwałtownym porywie wyczerpała się jego namiętność, Regan poczuła się bezwładna i słaba, jakby ta dzika, nieokiełznana miłość wyssała z niej wszystkie siły. Wyczerpani zasnęli tuląc się w ramionach.

Wstawaj! -polecił Travis i wymierzył jej klapsa w jędrne, kształtne pośladki. – Jeśli zaraz nie wyruszymy, nigdy nie dotrzemy do domu Claya. A jeśli myślisz, że zamierzam spędzić z tobą noc na tym małym slupie, to się mylisz.

Nie wiedziała, o czym on mówi, więc nic nie odpowiedziała, odgarnęła tylko kosmyk włosów z czoła i oderwała przyklejony do policzka płatek tulipana.

– Dlaczego nie chcesz spędzić ze mną nocy na statku? – zapytała leniwie i usiadła w pościeli. Była trochę oszołomiona i wyczerpana, ale szczęśliwa.

– To nie jest statek – odparł – tylko niewielka łódź i nie wytrzymałaby pewnie twoich akrobatycznych sztuczek.

– Moich? – zaczęła oburzona. Starała się przybrać wyniosłą minę, ale siedząc wśród masy zgniecionych kwiatów, z zaróżowionymi policzkami i rozmarzonym spojrzeniem wyglądała jak psotny, kuszący duszek leśny.

Travis, który z namydlonymi policzkami właśnie przystępował do golenia, spojrzał na nią w lustrze. Jego wzrok sprawił, że Regan uśmiechnęła się i opadła na poduszki.

– O, nie. Nic z tego – rzucił ostrzegawczo i jego spojrzenie natychmiast stało się groźne. – Jeśli natychmiast nie wyjdziesz z łóżka, dopilnuję, żebyśmy w domu mieli osobne sypialnie.

Ta niedorzeczna groźba tylko ją rozśmieszyła, ale dziewczyna postanowiła jednak wstać i umyć się. Była w tak wyśmienitym humorze, że nie mogła się się zmusić do pośpiechu. Mimo to, Travis nie chciał jej pomóc w ubieraniu się. Stał z boku i niecierpliwie czekał na nią.

Kiedy wreszcie była gotowa, niemal zepchnął ją po schodach na dół i posadził za stołem, na którym czekało na nich olbrzymie amerykańskie śniadanie. Travis rzucił się na jedzenie jakby od tygodnia nic nie miał w ustach. Gderał pod nosem, że ostatnio w ogóle nie jada regularnych posiłków i że Regan wpędzi go do grobu w kwiecie wieku, ale w jego oczach migotały wesołe iskierki.

Ich kufry błyskawicznie załadowano na łódź i już po chwili płynęli w górę James River, zmierzając do domu Travisa. Regan zaczęła bombardować męża pytaniami. Przedtem tak zaciekle broniła się przed wyjazdem do Ameryki, że nawet się nie zastanawiała, gdzie Travis mieszka.

– Czy twoja farma jest duża? Sam orzesz pola, czy wynajmujesz ludzi do pomocy? Czy twój dom jest taki ładny jak dom Marty i sędziego?

Mąż przez chwilę spoglądał na nią zaskoczony, a potem uśmiechnął się.

– Moja… mmm… farma jest całkiem spora. Owszem, zatrudniam parę osób, ale czasem sam orzę pole. Dom mi się podoba, ale być może dlatego, że to mój własny.

– I pewnie zbudowałeś go własnymi rękami dopowiedziała rozmarzona, zanurzając dłoń w wodzie. Może w takim dzikim kraju jak Ameryka, jej brak doświadczenia w prowadzeniu gospodarstwa nie będzie taki widoczny. Farrell twierdził, że ona nie dałaby sobie rady z jego posiadłością i była przekonana, że miał rację. Ale niewielki domek Travisa, zapewne jedno- lub dwuizbowy, nie przysporzy jej wiele kłopotu.

Grzejące coraz cieplej słońce i miłe myśli ukołysały Regan do snu.

Długi czas potem obudziła się wystraszona, kiedy tuż nad jej głową huknął strzał. Podskoczyła, niemal wpadając do wody i spostrzegła, że Travis trzyma dymiący pistolet zwrócony lufą w niebo.

– Obudziłem cię? – zapytał.

Na jego twarzy malowało się podniecenie, wiedziała, więc, że za chwilę coś się wydarzy i nawet nie odpowiedziała na to niemądre pytanie. Przeciągnęła zdrętwiałe kończyny i rozglądała się wokół, gdy Travis ponownie ładował pistolet. Widziała tylko rzekę i zbite, zielone zarośla na obu brzegach.

– Zbliżamy się do domu Claya – wyjaśnił mąż i znowu wystrzelił w powietrze.

Zerknęła na otaczający ich gęsty las i zastanowiła się, dlaczego ktoś miałby zbudować dom w takim dzikim miejscu. Nagle, na lewym brzegu, tuż przed nimi, ściana drzew gwałtownie się urwała.

W nurt rzeki wrzynał się szeroki drewniany pomost, przy którym stały przycumowane dwie łodzie, obie większe od tej, którą płynęli. Kiedy znaleźli się bliżej, ich oczom ukazały się liczne zabudowania. Zobaczyli duże i małe budynki, ogrody, starannie zaorane pola. Wszędzie uwijali się pracownicy, konie, wozy. Wokół panował ożywiony ruch.

– Czy twój dom jest w tym mieście? – zapytała Regan męża, który skierował łódź w kierunku nabrzeża.

Nie wiedziała, dlaczego roześmiał się cicho.

– To nie jest miasto. To plantacja Claya.

Nigdy jeszcze nie słyszała tego słowa. Już otworzyła usta, żeby zadać pytanie, ale przeszkodził jej dziecięcy śmiech, który przyciągnął uwagę Travisa. Szybko wyskoczył z łodzi, pociągnął za sobą żonę i chwycił w ramiona dwójkę najśliczniejszych brzdąców, jakie kiedykolwiek widziała.

Wujek Travis! – krzyczały rozradowane, kiedy trzymając je na rękach wirował dokoła.

– Przywiozłeś nam coś?

– Wujek Clay już się o ciebie martwił.

– Jaka jest Anglia?

– Mama urodziła dwoje dzieci zamiast jednego.

– I jeszcze mamy nowe szczeniaki!

– Mama? – roześmiał się Travis. Chłopiec spojrzał na siostrę z wyższością.

Ona miała na myśli Nicole. Często zapominamy, że nie jest naszą prawdziwą matką.

Zaraz za dziećmi pojawił się wysoki, szczupły mężczyzna z ciemnymi oczami i włosami. Na jego twarzy o wystających kościach policzkowych wykwitał uśmiech pełen szczęścia.

– Gdzie się, u diabła, podziewałeś? – zapytał nieznajomy. Wyciągnął rękę do Travisa, a potem obaj przyjaciele uściskali się serdecznie.

– Dobrze wiesz, że przyjechałem o kilka tygodni za wcześnie! – odparł Travis. – Nikt nie wyjechał mi na spotkanie, więc musiałem zostawić towary w magazynie i wynająć tę nędzną imitację łodzi.

Machnął ręką w stronę slupu i tym samym zwró cił uwagę Claya na Regan, która stała cicho na skraju pomostu. Zanim jednak mężczyzna zdążył zadać jakieś pytania, Travis wydał z siebie przeciągłe westchnienie.

– Oto idzie ktoś, za kim się stęskniłem.

Zrobił kilka kroków, chwycił w ramiona wyjątkowo urodziwą młodą kobietę i z uczuciem pocałował ją w usta. Clay natychmiast zapomniał o Regan i patrzył tylko na tych dwoje. Wydawało się, że musi opanować jakieś sprzeczne emocje.

Travis podprowadził kobietę do nabrzeża.

– Chciałbym wam kogoś przedstawić – oznajmił.

Z bliska kobieta wyglądała jeszcze piękniej niż z oddali. Miała twarz w kształcie serduszka, wielkie brązowe oczy i zmysłowe usta. Regan szybko i uważnie przyjrzała się jej sukni ze szkarłatnego muślinu, ozdobionej zielonymi wstążeczkami przy wysoko odciętej talii. A jej się wydawało, że to ona będzie najmodniej ubraną damą w okolicy! Taką suknię można było śmiało nosić nawet na dworze królewskim.

– To moja żona, Regan – rzekł czule Travis i spojrzał z dumą na Regan. – A to jest Clayton Armstrong i jego żona Nicole. Te urwisy – roześmiał się – to jego siostrzeniec i siostrzenica, Alex i Mandy.

– Bardzo mi przyjemnie – odparła cicho dziewczyna, wciąż nie mogąc otrząsnąć się z szoku. Zupełnie inaczej wyobrażała sobie Amerykanów.

– Chodźmy do domu – zaprosiła Nicole. – Z pewnością jesteście zmęczeni. Wątpię, czy Travis zostawił ci wiele czasu na odpoczynek.

Na te słowa Travis prychnął pod nosem a Regan wstrzymała oddech, modląc się, żeby nie powiedział nic nieprzyzwoitego.

Potulnie i w milczeniu szła za Nicole, więc nowa znajoma odezwała się pierwsza:

– To wszystko jest trochę przytłaczające, prawda?

Dziewczyna rozglądała się wokół i próbowała odgadnąć, gdzie się znajdują.

Duża, tęga kobieta o jasnych włosach wybiegła im naprzeciw, unosząc spódnicę powyżej kostek.

– Czy to Travis przyjechał? – krzyczała już z daleka.

Tak, a to jest jego żona, Regan. Regan, poznaj Janie Langston.

Żona? – zapytała zdumiona Janie. – A więc jednak się zdecydował! Ten Travis jest doprawdy niezwykły. Zapowiedział, że jedzie do Anglii, żeby sobie znaleźć żonę. Kochana! – Położyła rękę na ramieniu dziewczyny. – Być żoną Travisa to ciężkie zadanie. Mam nadzieję, że nie zabraknie ci odwagi i dasz sobie z nim radę. To powiedziawszy, pobiegła w stronę pomostu.

Загрузка...