4

Co takiego? – wykrzyknęła Regan zduszonym głosem, wstrząśnięta słowami Amerykanina. -W Ameryce żyje mnóstwo niepiśmiennych prostaków, którzy mieszkają w chatach z drewnianych bali. Nie ma tam nic, oprócz okrutnych Indian i niebezpiecznych zwierząt, nie mówiąc już o wielkich, dzikich ludziach. Nie, w żadnym wypadku nie pojadę do tego zacofanego kraju.

Iskierki śmiechu w oczach Travisa szybko zgasły. Wstał z miejsca i podszedł do niej.

– Ty przeklęta Angielko! Cały dzień słyszę podobne wymyślania z ust twoich „dżentelmeńskich" rodaków. Okazują mi pogardę, bo nie podoba im się mój strój i mowa, albo jakiś ich kuzyn zginął na wojnie, która toczyła się, kiedy byłem małym chłopcem. Mam już dosyć takiego traktowania, a już z pewnością tobie nie pozwolę sobą pomiatać.

Regan cofnęła się i w obronnym geście przyłożyła dłoń do szyi.

– Cackałem się z tobą wystarczająco długo. Od tej chwili będziesz robiła to, co ci każę. Gdybym tu zostawił samo takie dziecko, które chyba nie ma na świecie ani jednej przyjaznej duszy, do końca życia nie mógłbym spokojnie spać. Nie będę cię zanudzał opowieściami o tym, jaka naprawdę jest Ameryka, bo przecież ty masz o niej swoje własne wyobrażenie. Powiem tylko, że u nas nie wyrzuca się z domu młodych dziewczyn tylko z powodu ich nieposłuszeństwa. Kiedy dotrzemy do Wirginii, sama postanowisz, co dalej zrobić ze swoim życiem. Tam będziesz mogła wybrać zajęcie bardziej odpowiednie dla angielskiej damy – ostatnie słowo wypowiedział z drwiną – niż szlifowanie bruków, a tylko to tutaj by cię czekało.

Zmrużywszy powieki mierzył ją miażdżącym spojrzeniem i przypierał do ściany.

– Czy jasno się wyraziłem?

Nie dał jej szansy na odpowiedź wybiegł, bowiem z pokoju i trzasnął drzwiami, nie zapominając jednak przekręcić klucza w zamku.

– Tak, Travisie – wyszeptała w pustkę, wciąż mając w uszach huk zatrzaskiwanych drzwi.

Była zadowolona, że wyszedł, ponieważ nie potrafiła jasno myśleć, kiedy znajdował się w pobliżu. Może przynajmniej teraz, kiedy go rozzłościła, nie każe jej robić w łóżku tych okropnych rzeczy. Niewykluczone, że jeśli rozwścieczy go jeszcze bardziej, Amerykanin pozwoli jej odejść. Uśmiechnęła się do siebie, usiadła i zaczęła marzyć, jakby to było cudownie uciec od tego gbura. Też pomysł! Ona miałaby jechać do Ameryki!

Otuliwszy się kołdrą usiadła wygodnie w fotelu i rozmyślała o tym, jakim straszliwym miejscem musi być ta Ameryka. Pamiętała wszystkie opowieści służącej, której brat tam był i przywiózł z powrotem okropne, przerażające wspomnienia. Pokojówka opowiedziała jej wszystko, nie szczędząc krwawych szczegółów. Świeca syknęła, zgasła i pokój pogrążył się w ciemnościach. Regan spoglądała na drzwi, zastanawiając się, kiedy Travis wreszcie się tu zjawi. Późną nocą wstała z fotela i przeniosła się do wielkiego, zimnego łoża. Ułożyła poduszki tak żeby móc się do nich przytulić. Nie były tak miłe, jak duże i ciepłe ciało, ale choć trochę ją ukoiły.

Rankiem obudziła się w złym humorze i z bólem głowy. Do wściekłości doprowadzał ją fakt, że Amerykanin na całą noc zostawił ją samą, bezbronną, zdaną na łaskę każdego, kto zdobyłby klucz do tego pokoju. Najpierw wygłaszał mowy o tym jak to się nią zaopiekuje, a po chwili rzucał ją na żer motłochu z ulicy.

Szybkie pukanie do drzwi i zgrzyt klucza w zamku przerwały jej dąsy. Złożyła ramiona na piersiach i uniosła dumnie głowę, żeby pokazać Travisowi, jak dobrze zniosła samotną noc. Jednak zamiast niskiego głosu Amerykanina usłyszała lekki kobiecy śmiech. Odwróciła się i ze zdziwienia wciągnęła głęboko powietrze. Do pokoju weszły trzy kobiet niosąc jakieś wielkie księgi i kilka koszy.

– Mademoiselle Regan? – zapytała drobna, ładna brunetka. – Jestem madame Rosa, a to moje pomocnice. Przyszłyśmy tutaj, żeby wybrać stroje na podróż do Ameryki.

Minęło kilkanaście minut, zanim dziewczyna zrozumiała, o co chodzi. Okazało się, że Travis zatrudnił madame Rosę, francuską emigrantkę, byłą krawcową jednej z dam dworu królowej Marii Antonii żeby zaprojektowała i uszyła całą kolekcję strojów dla jego więźniarki. Z początku na taką zuchwałość Regan ze złości oniemiała. Siedziała na łóżku i spoglądała na kobiety pustym wzrokiem. Kiedy jednak dostrzegła ich zdziwione spojrzenia, zrozumiała, że to nie na nich powinna wyładować swoją wściekłość. Pokłóciła się z Travisem Stanfordem, a nie z tymi paniami, które po prostu wykonywały swoją pracę.

– Dobrze, zobaczę, co macie do zaoferowania – rzekła zmęczonym głosem. Przypomniała sobie dawniejsze okazje, kiedy pozwalano jej wybierać sobie strój. Wuj dawał jej do wyboru jedynie trzy kolory: różowy, niebieski i biały. Jedynymi ozdobami jej sukni bywały hafty, wykonane przez nią samą, albo jedną z pokojówek.

Uśmiechając się z zadowoleniem, krawcowa i jej pomocnice zaczęły rozwijać na łóżku próbki materiałów w nieskończonej ilości kolorów i gatunków. Niektórych z nich Regan nigdy przedtem nie widziała. Wyjęły tuzin różnobarwnych kawałków aksamitu, jeszcze więcej satyny, płótna, co najmniej sześć rodzajów jedwabiu, a każdy z nich w kilkunastu różnych kolorach. Same wełny zajęły cały jeden koniec łóżka. Regan zachwyciła się ich różnorodnością. Były tam kaszmiry, tartany i jakaś miękka tkanina z długim włosem, którą przybyłe kobiety nazywały mohairem. A muśliny! Dziewczynie wydawało się, że przed jej oczami migają setki barw i wzorów, malowanych, drukowanych, wyszywanych i tkanych.

Regan oderwała rozszerzone z podziwu oczy od pięknych tkanin i spojrzała na madame Rosę.

– Oczywiście, mamy tu jeszcze dodatki – oświadczyła krawcowa i dała znak, żeby rozpakowano pozostałe próbki.

Na stercie materiałów spoczęły pióra, jedwabne i aksamitne wstążki, ręcznie tkane koronki wymieszane ze sznurami drobnych pereł, srebrne frędzle, dżety, jedwabne kwiaty, złota siatka oraz misterne zapinki.

Oszołomiona Regan patrzyła w niemym zachwycie na tę barwną kolekcję.

– Może przyszłyśmy trochę za wcześnie, mademoiselle – powiedziała łagodnie madame Rosa. – Monsieur Travis powiedział, że na przygotowania mamy tylko jeden dzień. Musimy skroić suknie zanim panienka wypłynie na morze. Wynajął szwaczkę, która popłynie z panienką i wykończy wszystkie stroje zanim dotrzecie do Ameryki.

Regan doszła już do siebie i zastanawiała się, czy Travis jest świadom, czego się podjął. Wątpiła, czy Amerykanin zdaje sobie sprawę z tego, jak kosztowne są kobiece toalety. Wuj Jonatan ciągle jej powtarzał, że usługi krawcowych są nieprawdopodobnie drogie.

– Czy Travis dowiadywał się o koszt tych sukien? – zapytała.

– Nie – odparła zaskoczona madame Rosa. – Przyszedł do mnie wczoraj późnym wieczorem, ponieważ słyszał, że jestem najlepszą krawcową w Liverpoolu i zamówił komplet strojów dla młodej damy. Nie wspominaliśmy o cenie, ale wydaje mi się, że monsieur Travis nie musi się o to martwić.

Regan otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Uśmiechnęła się lekko. A więc to tak! Ten wielki zamorski gbur myśli, że wciąż jest w amerykańskiej puszczy! To będzie niezła zabawa. Przez dzisiejszy dzień nacieszy się materiałami i dodatkami, uda, że zamawia mnóstwo najróżniejszych strojów, a potem z przyjemnością obejrzy minę Travisa, kiedy ten dostanie rachunek opiewający na sumę wyższą, niż kiedykolwiek by się spodzie wał. Oczywiście Regan postara się, żeby dostał rozliczenie jeszcze zanim kobiety zaczną kroić jej suknie. Nie chciała, żeby pracowały za darmo, bo przecież Travis na pewno nie będzie w stanie za płacić za jej zamówienie.

– Od czego zaczniemy? – zapytała słodko. Oczy jej błyszczały z radości, że utrze nosa temu bufonowi.

– Najpierw zajmijmy się wyborem sukien – zaproponowała madame Rosa, podnosząc z łóżka próbki muślinu.

Kilka godzin później Regan nie była już tak radosna. Żałowała, że nie dostanie żadnego z tych strojów, a zamówiła garderobę godną księżniczki. Zażyczyła sobie sukien muślinowych w rożnych kolorach i krojach, sukien balowych z jedwabiu i aksamitu, strojów codziennych, a nawet do konnej jazdy, co ją szczególnie rozśmieszyło, ponieważ nigdy nie siedziała na koniu. Zadysponowała też uszycie kilku peleryn, płaszczy, żakietów, jak również koszul nocnych, gorsetów i obszywanych koronką halek. Wykorzystała wszystkie pokazane jej rodzaje materiałów, nie pomijając prawie żadnego koloru.

Kiedy wniesiono południowy posiłek, Regan ucieszyła się, że to koniec spotkania. Była już zmęczona.

– Ależ to dopiero początek – oświadczyła madame Rosa. – Po południu zjawią się tu kuśnierz, modystka, szewc i rękawicznik. Trzeba będzie też zdjąć miarę na wszystkie stroje.

– Tak, oczywiście – wyszeptała dziewczyna. -Jak mogłam zapomnieć?

W miarę upływu czasu, coraz trudniej było ją zadziwić. Kuśnierz przyniósł błamy z soboli, gronostajów, szynszyli, bobrów, rysi i kóz angorskich. Musiała wybierać podszewki, kołnierze i mankiety do uprzednio wybranych płaszczy. Szewc zabrał kawałki materiałów, żeby ufarbować kilkanaście par miękkich, płaskich pantofelków na kolory pasujące do barw jej sukien. Opisał też dokładnie buty spacerowe, które miał dla niej wykonać. Modystka i madame Rosa ustaliły z rękawicznikiem, jakie rękawiczki będą odpowiednie do strojów i kapeluszy dziewczyny.

Kiedy zapadł zmrok, wszyscy poczuli się znużeni, a najbardziej sama Regan. Miała wyrzuty sumienia, że cały dzień pracy tych ludzi pójdzie na marne, ponieważ żaden Amerykanin nie byłby w stanie zapłacić za wszystkie zamówione przez nią stroje. Nakazała madame Rosie przedstawić Travisowi wszystkie rachunki, zanim ktokolwiek weźmie nożyce do ręki. Poleciła jej rozpocząć realizację zamówienia dopiero wtedy, gdy będzie miała pieniądze w ręku. Krawcowa uśmiechnęła się grzecznie i odparła, że jutro z samego rana rozliczenie będzie gotowe.

Gdy Regan wreszcie została sama, opadła na fotel, zmęczona długim dniem i nieustannie dręczącym ją poczuciem winy. Ona była świadoma, że prowadzi grę, ale rzemieślnicy będą bardzo rozgniewani, kiedy się dowiedzą, że nikt im nie zapłaci za tyle godzin wysiłku.

Kiedy na schodach rozległy się ciężkie kroki Travisa, dziewczyna była w bardzo złym nastroju – a wszystko przez niego. Zaledwie otworzył drzwi, cisnęła w niego butem i trafiła go w ramię.

– O co chodzi? – zapytał z szerokim uśmiechem.

– Myślałem, że przynajmniej dzisiaj mój widok cię ucieszy. Ciągle narzekasz, że nie masz, co na siebie włożyć.

– Nie prosiłam cię o nowe ubrania! Nie masz do mnie żadnych praw, a już szczególnie nie masz prawa zabierać mnie do swojego barbarzyńskiego kraju. Nie pojadę, słyszysz? Jestem Angielką i zostanę w Anglii.

– Razem z rodziną i przyjaciółmi? – spytał ironicznie. – Spędziłem kolejny dzień na poszukiwaniu twojego domu, i nadal bez rezultatu. Przeklęci łajdacy! – zaklął przeczesując palcami włosy. – Co za ludzie mogli wyrzucić na ulicę takie dziecko?

Być może było to tylko zmęcznie i brak snu, ale oczy Regan wypełniły się wielkimi, kryształowymi łzami. Przez ostatnie dni była rozzłoszczona sytuacją, w której się znalazła, więc nawet do niej nie dotarło, jak bardzo zraniło ją odkrycie, że narzeczony odnosi się do ich małżeństwa z największą niechęcią, a wuj jej nie znosi. Ostatnio żyła w świecie marzeń, miała nadzieję, że Farrell i Jonatan przyjdą jej z pomocą, ale przecież Travis na pewno pukał również do ich drzwi. Czy powiedzieli mu, że jej nie znają?

Zanim cokolwiek zdołała odpowiedzieć, Travis wziął ją w ramiona. Próbowała się wyrwać.

– Zostaw mnie – protestowała słabym szeptem, ale chociaż go odpychała, trzymał ją mocno, dopóki nie ukryła twarzy na jego piersi. Szloch wstrząsał całym jej ciałem.

Travis natychmiast podniósł ją z podłogi, usiadł na fotelu i usadził ją sobie na kolanach jak małe dziecko.

– Wypłacz się, kotku – powiedział łagodnie. – Kto, jak kto, ale ty z pewnością tego potrzebujesz.

W mocnym uścisku nieznajomego, który pokazał jej, jak wygląda miłość, dbał o nią i ochraniał, podczas gdy ludzie, którzy mieli obowiązek się nią opiekować, wyparli się jej, Regan wybuchnęła jeszcze żałośniejszym płaczem. Najbardziej bolała ją utrata nadziei na to, że zostanie oswobodzona przez Farrella, że jeszcze raz ujrzy ukochanego. Teraz nie będzie już miała możliwości udowodnić mu, że potrafi być dobrą żoną. Zostanie wywieziona do Ameryki, a najbliżsi nie będą nawet wiedzieli, że wyjechała.

Szlochanie wreszcie ucichło i Travis pogłaskał dziewczynę po wilgotnych włosach.

– Chcesz mi wyjawić, dlaczego jesteś taka nieszczęśliwa?

Nie mogła mu opowiedzieć o Farrellu.

– Jestem nieszczęśliwa, bo zostałam uwięziona! – oświadczyła tak stanowczo, jak tylko potrafiła i wyprostowała się.

Travis nadal głaskał jej włosy, a po chwili odezwał się cierpliwym i pełnym zrozumienia tonem:

– Wydaje mi się, że byłaś więźniarką jeszcze zanim cię poznałem. Jeśli nie, to dlaczego ktoś pozbył się ciebie jak nic nie wartego śmiecia?

– Śmiecia! – krzyknęła oburzona. – Jak śmiesz tak mnie nazywać!

Zaskoczony Travis uśmiechnął się do niej.

– Wcale nie powiedziałem, że jesteś śmieciem tylko, że ktoś cię potraktował tak, jakbyś nim była. Nie rozumiem, jak możesz pragnąć wrócić do takiego człowieka.

– Ja… ja… Nikt… – wykrztusiła Regan a jej oczy znowu zaszkliły się łzami. Amerykanin wyrażał się w taki dosadny sposób.

– Życie sieroty nie jest takie złe – mówił dalej. – Wiem coś o tym, bo sam od dawna nie mam rodziców. Być może do siebie pasujemy.

Regan spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie wyobrażała sobie, żeby ten człowiek pasował do kogokolwiek. Bez wątpienia, chociaż temu zaprzeczał, już nieraz porywał młode dziewczyny i trzymał je w zamknięciu.

– Podejrzewam, że to, co myślisz, nie spodobałoby mi się – stwierdził ostrzegawczo. – Jeśli przychodzą ci do głowy jakieś niemądre pomysły, to wiedz, że potrafię dbać o to, co do mnie należy.

Co do ciebie należy! – wykrzyknęła. – Prawie cię nie znam!

Uśmiechnął się i przywarł ustami do jej warg. Całował ją tak delikatnie i czule, że dziewczyna bezwiednie zarzuciła mu ramiona na szyję.

Znasz mnie wystarczająco dobrze – wyszeptał miękko. I wbij sobie wreszcie do głowy, że należysz do mnie.

Nie jestem twoja! Ja… – Głos jej zamarł, kiedy Amerykanin zaczął obsypywać jej szyję pocałunkami, delikatnie chwytając zębami skórę. Westchnęła i odchyliła głowę.

Kusicielka! – roześmiał się. – W dodatku całkowicie zrujnowałaś mój plan zajęć. – Zdecydowanym ruchem zepchnął ją z kolan. – Bardzo bym chciał z tobą zostać, ale mam sprawy do załatwienia Zajmie mi to chyba całą noc. Wiesz, że pojutrze wypływamy?

Stała ze spuszczoną głową i milczała. Wstydziła się, że tak szybko i gwałtownie zareagowała na jego pieszczoty. Pojutrze wypływamy! Jeśli w ogóle ma zamiar uciec, musi się pośpieszyć.

Nie pocałujesz mnie na do widzenia? – zażartował Travis, zatrzymując się w drzwiach. – Żadnego ciepłego słowa na odchodne?

Chwyciła drugi but i rzuciła w niego, ale tym razem zdążył się uchylić. Ze śmiechem zamknął za sobą drzwi i zszedł na dół.

Przynajmniej dzisiaj była tak zmęczona, że szybko zasnęła, ale z każdą nocą puste łóżko wydawało się jej coraz większe.

Obudziła się słysząc stłumiony hałas, w którym rozpoznała odgłos kroków Travisa, usiłującego poruszać się po pokoju na czubkach palców. Nie otworzyła oczu. Udawała, że śpi nawet, gdy nachylił się i pocałował ją w policzek. Kiedy wyszedł, nasłuchiwała sennie znajomego zgrzytu klucza w zamku, a kiedy nic takiego nie nastąpiło, usiadła wyprostowana w pościeli. Przetarła oczy i upewniła się, że nie śni – drzwi stały otworem.

Nie tracąc ani sekundy wyskoczyła z łóżka, wsunęła przez głowę aksamitną suknię i chwyciła buty. Cichutko wyszła i na chwilę przystanęła w korytarzu, opierając się plecami o drzwi. Poza swoim pokojem nie widziała pozostałych wnętrz gospody i zaskoczyło ją, że kwatera Travisa jest położona w tak ustronnej części budynku, na samym szczycie wąskich schodów. Sądząc po unoszących się wokół zapachach, na dole znajdowała się kuchnia. Wyciągnąwszy szyję aż do bólu, u podnóża ujrzała tkwiącą w wysokim bucie nogę, która niewątpliwie należała do Travisa. Nie zdążyła jednak stracić nadziei, bo w tej samej chwili z dziedzińca dobiegł stukot kopyt i turkot wozu, a jakiś męski głos zawołał o ratunek. Z wielką radością zobaczyła, że Amerykanin zerwał się z miejsca i pobiegł do drzwi.

W mgnieniu oka zbiegła ze schodów, przemknęła przez niemal pustą kuchnię, której personel z zainteresowaniem przyglądał się wydarzeniom przed gospodą, i wypadła na ulicę zalaną jasnym słonecznym blaskiem.

Nie miała czasu, żeby się przejmować tym, że jest bosa. Travis wkrótce odkryje jej nieobecność. Musiała jak najszybciej oddalić się z tego miejsca, żeby mieć jakiekolwiek szanse na ucieczkę.

Mimo stanowczego postanowienia, stopy zaczęły ją boleć tak mocno, że nie mogła dłużej nie zwracać na nie uwagi, a w dodatku zaczęła budzić zainteresowanie przechodniów. Zwolniwszy na chwilę, zauważyła ciemną, wąską alejkę między dwoma budynkami i tam się skierowała. Przykucnęła między stosami potwornie cuchnących drewnianych skrzynek po rybach. Muszę pomyśleć – nakazała sobie w duchu, ponieważ wiedziała, że bez rozsądnego planu nigdy nie odzyska wolności.

Usiadła na jednej ze skrzyń, włożyła buty i zawiązała tasiemki wokół kostek. Kiedy już to zrobiła, uspokoiła się nieco i zaczęła rozważać różne możliwości działania. Potrzebowała jakiegoś miejsca, gdzie mogłaby się ukryć do czasu znalezienia pracy, a przede wszystkim do czasu, kiedy ten szalony Amerykanin opuści Anglię.

Zagubiona w myślach, nie słyszała krzyków na ulicy, dopóki nie zobaczyła niemal tuż obok siebie Travisa, stojącego na rozstawionych nogach, z rękami na biodrach, zwróconego do niej bokiem. Upłynęła długa chwila, zanim zdała sobie sprawę, że on jej nie widzi, a zatrzymał się tylko po to, żeby wykrzyczeć jakieś polecenia do ludzi na ulicy. Na widok Travisa, z taką pewnością siebie rozkazującego nieznajomym, Regan jeszcze mocniej zapragnęła od niego uciec. Skuliła się jak najbardziej mogła i przycupnęła między skrzynkami, modląc się, żeby jej nie dostrzegł.

Nawet kiedy Amerykanin zawrócił i pobiegł wzdłuż ulicy, nie straciła czujności i nie poruszyła się. Wiedziała, że on nie zrezygnuje z poszukiwań. O nie, Travis Stanford był zbyt zarozumiały, żeby wysłuchać, co inni mają do powiedzenia. Jeśli już kogoś uwięził, na pewno nie pozwoli więźniowi uciec bez walki.

Nie zmieniając sztywnej, niewygodnej pozycji, starała się obmyślić jakiś plan. Najpierw powinna się oddalić z dzielnicy portowej, a żeby to zrobić, musi cały czas iść tak, by mieć morze za plecami.

Z uśmiechem stwierdziła, że to nie powinno być trudne i była pewna, że oto rozwiązała połowę swoich problemów. Kolejne pytanie brzmiało, gdzie się udać, kiedy już wyjdzie z rejonu doków. Jeśli zdoła trafić do Weston Manor, być może Matta, jej dawna pokojówka, pomoże jej znaleźć jakieś schronienie.

Wydawało się, że upłynęły całe godziny, a jednak słońce wciąż jeszcze stało wysoko a z doków dochodził hałas. Przywołując całą siłę woli, starała się nie zwracać uwagi na zdrętwiałe nogi i ból w plecach. Dwa razy widziała przechodzącego Travisa i za drugim razem omal go nie zawołała. Może sprawił to ból zesztywniałego ciała, ale coraz wyraźniej przypominała sobie jak to było, kiedy poprzednio znalazła się sama w dzielnicy portowej. Oczywiście, wtedy miała na sobie tylko nocną koszulę, więc czy mogła oczekiwać, że potraktują ją z szacunkiem, kiedy była ubrana jak kobieta lekkich obyczajów? Teraz, kiedy założyła kosztowną aksamitną suknię, każdy rozpozna w niej damę i nikt nie odważy się jej tknąć.

Wróciła jej pewność siebie. Z uśmiechem próbowała ułożyć włosy w coś na kształt eleganckiej fryzury. Wczoraj widziała, że francuska krawcowa i jej pomocnice nosiły włosy krótko przystrzyżone, a la greąue, i zastanawiała się, czy nie powinna również obciąć włosów. Może zmienione uczesanie dodałoby jej dystynkcji w nowym życiu – jakiekolwiek miało ono być.

Na rozmyślaniach szybciej minął jej czas i kiedy spostrzegła, że słońce już zachodzi, poczuła, że czeka ją nowa, wspaniała przygoda. Uciekła temu obrzydliwemu Amerykaninowi, jest wolna i może iść, gdzie tylko zechce.

Wolno, z wysiłkiem podniosła się, rozprostowa ła zmęczone nogi i zaczekała, aż krew zacznie w nich żywiej krążyć. Kiedy stanęła wyprostowana, zdała sobie sprawę, że stopy ma pokaleczone, a rany wewnątrz butów, pokryte zakrzepłą krwią, otworzyły się przy pierwszym kroku.

Zebrała całą odwagę i wyszła na ciemną ulicę. Jestem damą – przypominała sobie. Musi kroczyć prosto, jak prawdziwa dama i nie kuleć tylko dlatego, że stopy ma poranione i spuchnięte. Jeśli ściągnie łopatki, wyprostuje plecy i uniesie wysoko brodę, nikt nie ośmieli się jej zaczepić.

Загрузка...