9

Żadna opowieść z dzieciństwa nie przygotowała Regan na spotkanie ze słonym, zimnym morskim powietrzem i ostrymi podmuchami wiatru, które uderzyły w nią, gdy uchyliła drzwi na pokład. Musiała użyć całej siły, żeby otworzyć je wystarczająco szeroko i przecisnąć się przez szczelinę. Drzwi zamknęły się za nią z hukiem. Bryzgi słonej wody natychmiast zmoczyły ją od stóp do głów, a przemoczona wełniana peleryna przylgnęła do jej szczupłego ciała.

Regan trzymała się poręczy schodków i za wszelką cenę usiłowała utrzymać się na nogach. Zimna woda zalewała jej oczy, jakby chciała się wedrzeć w głąb jej ciała. Dziewczyna mrugała powiekami, usiłując odnaleźć wzrokiem Travisa. Z początku nie potrafiła odróżnić łudzi od fragmentów statku, ale tak bardzo obawiała się o bezpieczeństwo Amerykanina, że nie zważała na rozszalałe żywioły.

Stopniowo wzrok przyzwyczaił się do panujących warunków. Mrużyła raz po raz powieki, żeby siekąca woda nie zalewała jej oczu i po chwili spostrzegła pośrodku długiego, szerokiego pokładu zarysy ludzkich sylwetek. Zanim zdążyła się zastanowić, jak tam dotrzeć, nagły skok statku zwalił ją z nóg i potoczył po deskach jak kawałek miotanego falą drewna. Uderzyła ciałem o burtę statku i uchwyciła się tego, co znajdowało się najbliżej – drewnianej podstawy działa.

Kiedy fala już przeszła, dziewczyna podciągnęła się do góry i znów usłyszała trzask pękającego drewna. Tym razem wiedziała na pewno, że rozległ

Tuż nad jej głową. Jeden z masztów nie wytrzymywał naporu wichury. Wolno, drobnymi krokami, zaczęła się posuwać się w stronę marynarzy i zagrożonego masztu.

Wszyscy członkowie załogi, a wśród nich, jak z ulgą zauważyła, również Travis, stali trzymając się burty i spoglądali w górę na uszkodzoną belkę.

Na górę, powtarzam! – zagrzmiał kapitan, przekrzykując rozszalały ocean.

Regan wierzchem dłoni wytarła oczy i zobaczyła ze marynarze się cofnęli. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że kapitan rozkazał któremuś z nich wspiąć się po takielunku na maszt. Miała ochotę powiedzieć mu, co myśli o takim żądaniu, ale oczywiście milczała, żeby Travis nie odkrył jej obecności.

Kiedy jednak zerknęła na Amerykanina, wiedziała, że już ją dostrzegł. Natychmiast ruszył ku niej. Malująca się na jego twarzy furia dorównywała siłą rozwścieczonemu morzu. Nie namyślając się wiele, Regan zaczęła wycofywać się pod pokład, w kierunku drzwi. Cała jej odwaga nagle prysnęła jak bańka mydlana.

Nie zrobiła nawet dwóch kroków, gdy wielka dłoń Travisa chwyciła ją za ramię. Mężczyzna nie odezwał się ani słowem, ale nie było to konieczne, ponieważ wszystkie uczucia miał wymalowane na twarzy.

Statek przechylił się ponownie i kolejna fala zagroziła mu wywrotką. Travis rzucił się na Regan i przycisnął ją do burty, utrzymując siłą całego ciała w bezpiecznym miejscu.

– Powinienem cię za to sprać! – kuknął jej prosto w ucho, kiedy statek się wyprostował.

Ich uwagę przyciągnął jeszcze głośniejszy wrzask kapitana.

– Czy nie ma wśród was prawdziwego mężczyzny?

W tej samej chwili, przytrzymywana w bolesnym uchwycie przez Travisa, Regan zobaczyła Da-vida i domyśliła się, że wyszedł na pokład jej śladem. Mimo półmroku i zalewających oczy bryzgów piany widziała sińce na jego twarzy, tam gdzie trafiła pięść Travisa. Ich oczy na chwilę się spotkały. Dziewczyną targnęły wyrzuty sumienia, ponieważ wiedziała, że się nim posłużyła, a on zrobił z siebie głupca i teraz zdawał sobie z tego sprawę.

Mniejsza fala zalała pokład i na chwilę stracili się z oczu. Kiedy woda ustąpiła, Regan spostrzegła, że David już na nią nie patrzy. Ruszył naprzód i tak prosto, jak w tych warunkach było możliwe, zmierzał w stronę kapitana.

Zatrzymał się naprzeciw Travisa i krzyknął:

– Ja jestem mężczyzną. Wejdę na maszt.

– Nie! – zawołała Regan i chwyciła Amerykanina za ramię. – Powstrzymaj go!

Trzymając się podstawy masztu, David popatrzył na Travisa. Amerykanin zrozumiał jego niemą prośbę, skinął głową i tak chwycił dziewczynę za ręce, że nie mogła się ruszyć.

Regan wyrywała się z uścisku. Chciała biec do Davida, zatrzymać go, ponieważ wiedziała, co chce zrobić. To z jej winy postanowił dokonać takiego samobójczego wyczynu.

Kiedy zrozumiała, że nic na to nie poradzi, zamarła w bezruchu, tak jak cała załoga. Trzymając Regan w ciasnych objęciach, Travis zaparł się mocno między burtą a podstawą działa. Ani na chwilę nie spuszczał wzroku ze szczupłej sylwetki Davida.

Kapitan, zadowolony, że w końcu znalazł śmiałka, który wejdzie po olinowaniu na maszt, głośnym krzykiem wyjaśniał Anglikowi, co ma zrobić, i obwiązywał go liną w pasie. Z gestów i kilku słów, których nie zagłuszyła nawałnica, wynikało, że David ma się wspiąć po rozkołysanych linach do pierwszej i zarazem najdłuższej rei, popełznąć po wąskiej belce niemal do połowy jej długości i wisząc nad spienionymi wodami związać pękające drewno.

Regan nie wierzyła własnym uszom. Przerażenie odebrało jej mowę i nie mogła nawet zaprotestować. Była pewna, że David idzie na spotkanie śmierci. Ze strachu ukryła twarz na piersi Travisa, ale on odsunął jej głowę i zmusił, żeby patrzyła na Anglika. David stał u podstawy masztu i czekał, aż dziewczyna rzuci mu pożegnalne spojrzenie.

Regan skinęła mu ręką, a potem opuściła ją bezradnie. Stała prosto, wsparta plecami o pierś Travisa, i ponuro spoglądała, jak śmiałek rusza w górę.

Od samego początku było widać, że David zupełnie się do tego zadania nie nadaje. Jego stopy co chwila się ześlizgiwały i biedak zawisał tylko na jednej ręce. Szarpał nim wiatr i wyrywał mu liny z rąk.

Dziewczyna przyłożyła dłoń do ust i nerwowo wbiła w nią zęby.

Wolno, pokonując z trudem każdy odcinek wspinaczki, David w końcu dotarł do rei. Uchwycił się jej dwiema rękami i zatrzymał się z wahaniem.

Być może chciał odpocząć albo przeczekać kolejną wielką falę. Kiedy woda ustąpiła i ludzie na pokładzie zobaczyli, że Anglik wciąż się trzyma, chóralnie odetchnęli z ulgą.

Statek wyprostował się i David popełzł dalej wzdłuż rei. Kiedy znalazł się o stopę od pęknięcia, odwinął trochę zamotanej w pasie liny i włożył jej koniec do ust.

– Uważaj! – zawołała Regan.

Jednak chłopak nie słyszał jej krzyku, ponieważ przelatująca przez statek fala odcięła go od załogi.

Na pokładzie słychać było nie tylko huk przewalającej się wody, ale również trzask pękającego drewna. Regan wstrzymała oddech. Wydawało się jej, że upłynęła cała wieczność, zanim woda opadła i dziewczyna ze strachem spojrzała w górę, tam gdzie tak niebezpiecznie zawisł David. Uśmiechnęła się, kiedy spostrzegła, że reja wciąż jest cała.

Niestety, jej uśmiech szybko zgasł, ponieważ zrozumiała, skąd dobiegał trzask. Nad Anglikiem znajdował się grotmars, duża platforma, na której marynarze trzymali wachty. Jeden z boków platformy złamał się i zwisał tuż nad głową Davida. Chłopak leżał bez ruchu, więc zapewne został uderzony w głowę.

Regan przytuliła się do Travisa i splatając kurczowo dłonie patrzyła na drobną, nieruchomą sylwetkę Davida, zawieszoną wysoko w górze.

Nie miała pojęcia, że Travis przygląda się jej uważnie i widzi lęk malujący się na jej twarzy. Nic do niej nie docierało, dopóki Amerykanin nie odsunął jej od siebie.

Usadowił ją na pokładzie i splótł jej ramiona wokół ciężkiego, przykręconego do podłoża działa.- Zostań tu! – rozkazał. Chwycił przywiązaną u podstawy masztu linę i obwiązał się nią w pasie.

Dziewczyną wstrząsnął spazm strachu, znacznie silniejszego niż dotychczas. Przerażenie odebrało jej mowę, a ramiona zaciśnięte wokół zimnego działa zbielały z wysiłku.

Bojąc się głośno odetchnąć, patrzyła jak Travis wspina się po olinowaniu. Jego ręce i nogi poniżały się o wiele sprawniej niż Davida. Mimo potężnej sylwetki był bardzo zwinny. Silne mięśnie pomagały opierać się szalejącej burzy.

Za każdym razem, kiedy uderzała fala i zasłaniała Travisa, Regan zdawało się, że uchodzi z niej życie. Gdy dotarł do rei, jej ciało było sztywne jak żelazo działa, które kurczowo obejmowała.

Travis pełzł ostrożnie wzdłuż belki. Znalazł się wreszcie przy Davidzie i pochylony krzyczał coś do niego, ale ostry wiatr zagłuszał słowa.

David podniósł głowę i spojrzał na Amerykanina. Widząc to, marynarze krzykiem dodawali mu otuchy. Jednak Regan nie czuła żadnej ulgi.

Obaj mężczyźni rozmawiali przez chwilę, a potem Travis ruszył naprzód. Wszyscy z narastającym strachem obserwowali, jak omijał Davida na wąskiej belce. Szybko i zręcznie związał pękniętą reję i ciasno owinął ją liną. Dwa razy przerywał pracę i chwytał się mocno belki, kiedy groziło, że fala zmyje go do morza.

Gdy skończył, wrócił do Davida, który podał mu zawiązaną w pasie linę. Travis przewiązał się nią i teraz w trudnej drodze na dół obaj musieli stawić czoło niebezpieczeństwu.

Rozmawiali jeszcze chwilę i wyglądało to tak, jakby Travis starał się namówić Davida, żeby wypuścił belkę z kurczowego uścisku.

Serce Regan niemal przestało bić, kiedy zobaczyła, że Travis pociąga za linę, żeby zachęcić Anglika do wędrówki w stronę głównego masztu.

Amerykanin zachowywał się tak, jakby mu się nigdzie me śpieszyło. Cierpliwie przekonywał Davida, że powinien ruszyć się z miejsca.

Powoli, krok po kroku, David zaczął się cofać. Travis prowadził go, wkładając stopy chłopaka w pętle takielunku. Pomagał mu jak dziecku, ustawiał nogi i ręce w odpowiednich miejscach, a raz nawet chwycił w ramiona, przytrzymując ich obu na rozchwianych, cienkich linach. Kiedy przeszła fala, znów rozpoczęli przerwaną wędrówkę.

Dziewczyna swobodniej odetchnęła, kiedy znaleźli się około dwudziestu stóp nad pokładem. Usłyszała, że Travis krzyczy coś do Davida i dostrzegła, jak młodzieniec potrząsnął głową. Kiedy jednak Amerykanin zawołał jeszcze raz, chłopak skinął potakująco i zaczął schodzić samodzielnie. Travis przytrzymywał linę, którą Anglik był związany w pasie i jeden jej koniec przymocował do takielunku.

Regan wstała z pokładu i zobaczyła, że Travis upewnia się, czy David jest bezpiecznie przywiązany do olinowania. Gdyby teraz fala uderzyła w Travisa, wpadłby do wody sam, nie pociągając za sobą chłopaka.

Kiedy dziewczyna to zrozumiała, łzy popłynęły jej po twarzy. Widziała, że Travis spojrzał na morze i zobaczył coś, czego ludzie na pokładzie nie mogli dostrzec. Owinął linę wokół potężnego ramienia, drugą dłoń zaplątał mocno w siatkę takielunku i wymierzył silny cios nogą Davidowi, którego głowa znajdowała się na wysokości jego stopy. Przerażony David stracił równowagę, rozluźnił dłonie i jego drobne ciało poszybowało w dół. Leciał tak kilka straszliwych sekund, zanim zawisł w powietrzu na linie, dodatkowo przytrzymywanej przez Travisa.

Z płuc Davida wyrwał się przeraźliwy wrzask, ale Travis zaraz zaczął powoli opuszczać go na dół, gdzie schwycili go marynarze i szybko ściągnęli na pokład.

Dziewczyna nie spuszczała oczu z Travisa. Kiedy David już znalazł się w bezpiecznym miejscu, Amerykanin wypuścił linę i pochwycił takielunek, chyląc głowę, jakby oczekiwał uderzenia. Regan oderwała się od żelaznej lufy działa i zrobiła szybki krok, ale w tym samym momencie w statek uderzyła olbrzymia fala, największa, z jaką się dotychczas spotkali. Pokład zalała zimna słona woda i statek położył się na burcie, bliski wywrócenia.

Regan upadła na deski, przetoczyła się przez pokład i bezwładnie uderzyła w podstawę masztu. Chociaż była półprzytomna z bólu, doskonale słyszała okropny trzask pękającego drewna.

Mimo przechyłu statku i zalewającej wszystko wody, chwyciła barierkę otaczającą maszt i spróbowała się dźwignąć na nogi. Ludzki krzyk oraz widok ciała, które przeleciało jej nad głową i wypadło za burtę, nie odwiodły jej od powziętego zamiaru. Oddychała z trudem i niewiele widziała, ale starała się podnieść głowę i zobaczyć, czy Travis nadal wisi na olinowaniu.

Gdyby ze wszystkich sił nie wytężyła wzroku, nie dostrzegłaby niewyraźnej sylwetki Travisa. Liny wysunęły się z jego rąk i począł się ześlizgiwać w dół. Jedna stopa uwięzia mu w takielunku i tylko to go uratowało. Z wysiłkiem odzyskiwał równowagę i szukał liny, której mógłby się uchwycić.

Po uderzeniu wielkiej fali statkiem rzucało jak dziecięcą zabawką. Przytulona do barierki Regan obserwowała wysiłki Amerykanina i modliła się. Wiedziała, że dzieje się z nim coś niedobrego, że zmaga się nie tylko z rozszalałym oceanem.

Trzymając się jedną ręką barierki, zdjęła wiszący nie opodal zwój grubej liny i wolno posuwała się w stronę plątaniny lin, na której zawisł Amerykanin.

Wokół niej krzyczeli ludzie, wył wicher i huczą ły fale, ale ona widziała tylko Travisa, jak powoli zsuwał się w dół. Zebrawszy się w sobie, rozpoczęła wspinaczkę po takielunku do chwili, gdy stopa Travisa znalazła się w zasięgu jej rąk.

Przerażona, nie znajdując innego sposobu, przywiązała nogę Travisa do takielunku. Lina była długa i gruba, Regan nie mogła wykonać mocnego węzła, więc zawinęła ją kilka razy, zastanawiając się, ile czasu jej jeszcze zostało.

Uderzenie fali zaskoczyło ją. Wisiała wysoko nad pokładem, zabezpieczona tylko kawałkiem liny, i modliła się o życie.

Po odejściu fali była zbyt wystraszona, żeby się poruszyć. Zaciskała dłoń na końcu liny przywiązanej do stopy Travisa i nie otwierała oczu. Zrobiła wszystko, co mogła, żeby go ocalić. Teraz nie zdobyła się na odwagę, by sprawdzić, czy Travis nadal znajduje się na statku.

Wydawało się jej, że wisi tak bardzo długo, w dziwacznej, na pół siedzącej pozycji. Nagle usłyszała z dołu jakieś krzyki. Wciąż bała się otworzyć oczy, a nawet jeszcze mocniej zaciskała powieki.

– Travis! – Krzyk rozległ się gdzieś na pokładzie, bardzo blisko niej.

– Pani Stanford – odezwał się inny głos, który chyba należał do kapitana.

Drżąc, otworzyła oczy. Wciąż bała się spojrzeć w lewo, gdzie, być może, nie było już Travisa.

Później nikt już nie pamiętał, kto pierwszy wybuchnął śmiechem. Może nie było w tym nic śmiesznego, ale marynarzy, szczęśliwych, że opuścili wreszcie strefę burzy spędzającej statek z kursu, rozśmieszył widok, który przed sobą ujrzeli.

Dziesięć stóp nad pokładem, Regan siedziała zaplątana w takielunek, odziana tylko w mokrą muślinową sukienkę, z obnażonymi nogami przeplecionymi przez oka gmatwaniny lin. Wyglądała tak, jakby ramionami obejmowała własne ciało. W jednej ręce ściskała grubą linę, przywiązaną do nogi Travisa, mężczyzny dwukrotnie od niej większego, który wisiał w sieci takielunku, jakby spał. Regan wyglądała z daleka jak mała dziewczynka, która wiedzie na sznurku jakieś dziwaczne zwierzę.

– Przestańcie rechotać i ściągnijcie ich na dół! zagrzmiał kapitan.

Dziewczyna ośmielona wesołością załogi, spojrzała na Travisa. Z bliska ujrzała, że z jego skroni cieknie krew.

Kiedy trzej marynarze wspięli się do nich i zobaczyli, w jakim stanie znajduje się Amerykanin, śmiech zamarł im na ustach.

– Ocaliłaś mu życie – oznajmił jeden z nich ze zdziwieniem w głosie. – On nawet nie zdaje sobie sprawy, że tutaj jesteś. Gdybyś go nie przywiązała, nie utrzymałby się o własnych siłach.

– Co mu jest?

– Oddycha – powiedział marynarz i nie chciał nic więcej dodać.

– Nie – zaprotestowała, kiedy zbliżył się do niej. Najpierw jego znieście.

Teraz, kiedy zrozumieli, czego dokonała Regan, spojrzeli na nią zadziwieni i zaraz z szacunkiem odwrócili wzrok, żeby nie patrzeć na jej obnażone, kształtne nogi.

Przy pomocy marynarza Regan zdołała zejść na pokład, zachowując się tak godnie, jak to było w tej sytuacji możliwe. Zaskoczyło ją, że weszła tak wysoko. Zejście wydawało się równie trudne.

Wreszcie bezpieczna na pokładzie, podążyła za marynarzami, którzy nieśli Travisa do kabiny. Kiedy mijali drzwi Davida, jeden z nich mruknął, że młody panicz śpi. Dziewczyna tylko skinęła głową. Wszystkie jej myśli skupiały się na Travisie.

Po chwili zjawił się lekarz pokładowy i zbadał ranę na głowie Travisa.

– Musiała go uderzyć jakaś deska z połamanego grotmarsu. – Doktor zwrócił pełen podziwu wzrok na Regan. – Słyszałem, że ocaliła go pani przed wypadnięciem za burtę.

– Czy wyjdzie z tego? – zapytała, nie zwracając uwagi na pochwałę.

– Z ranami tego typu nic nie wiadomo. Niekiedy zdarza się, że ranny przeżyje, ale jego umysł nigdy już nie będzie sprawny. Może pani tylko napoić go wodą i dopilnować, żeby leżał spokojnie. Przykro mi, ale nic więcej nie można zrobić.

Regan skinęła głową i odsunęła mokre włosy z czoła Travisa. Okręt wciąż mocno się kołysał, ale po gwałtownych przechyłach w czasie sztormu, to kołysanie było niegroźne. Dziewczyna odwróciła się i poprosiła jednego z marynarzy, którzy wciąż stali w kabinie, żeby przyniósł jej trochę wody.

Kiedy została sama z Travisem, zabrała się do pracy. Rozebrała go, co nie było łatwe ze względu na wagę bezwładnego ciała, i owinęła go w suche, ciepłe koce, które znalazła w kufrze. Przerwała, słysząc pukanie do drzwi.

W progu stała Sara Trumbull.

– Przyszedł do mnie marynarz i opowiedział jakąś nieprawdopodobną historię, że jakoby przywiązałaś Travisa do żagla. Mówił, że Travis jest dumny i że chyba potrzebujesz kogoś do pomocy Przysyła też to.

Regan wzięła od niej kubeł z wodą. Sama dam sobie radę – oświadczyła stanowczo. – Przydasz się może innym pasażerom. -wskazała głową na zamknięte drzwi do kabiny Davida.

Sara od razu zauważyła przerażoną minę Regan i odgadła, że dzieje się coś bardzo złego.

Wszyscy na statku będą się za was modlić wyszeptała i szybko uścisnęła dłoń Regan.

Gdy znowu została sama z Travisem, przemyła mu ranę na głowie. Rozcięcie nie było głębokie, ale Travis wciąż nie odzyskiwał przytomności, więc zapewne został uderzony bardzo silnie. Umy-ty i rozgrzany, wciąż się nie poruszał. Regan ułożyła się obok i wzięła go w ramiona, mając nadzieję, że sama jej bliskość pozwoli mu wrócić do życia.

Zasnęła wkrótce ze zmęczenia, i kiedy obudziła się kilka godzin później, szczękała z zimna zębami. Nie wiedziała nawet, że wciąż ma na sobie mokre ubranie. Travis leżał nieruchomy, śmiertelnie blady, bezwładny.

Wsiała cicho i zdjęła brudną, zimną od wilgoci sukienkę. Półświadomie zauważyła, że zgubiła gdzieś nową wełnianą pelerynę, a suknia rozdarła z uśmiechem. Będzie musiał sprawić jej nową kolekcję strojów zanim szycie poprzedniej dobiegnie końca.

Na tę myśl dziewczyna zakryła dłonią usta. Łzy nabiegły jej do oczu. Być może Travis nie dożyje dnia, kiedy jej nowe suknie będą gotowe. Możliwe, że nigdy nie obudzi się ze śpiączki. A wszystko przez nią! Gdyby nie flirtowała z Davidem, chłopak nie czułby się zobowiązany do pokazania Travisowi, że jest prawdziwym mężczyzną. Gdyby, tylko… – pomyślała znowu, ale zaraz się opanowała.

Podeszła do skrzyni i wyjęła brązową suknię z grubego jedwabiu, ozdobioną w talii oraz przy dekolcie i mankietach różową satyną. Ubrała się i wróciła do Travisa. Przemyła jego chłodną twarz i ranę na skroni, z której wciąż sączyła się krew.

O północy Travis zaczął niespokojnie rzucać się w pościeli i wymachiwać rękami. Regan próbowała chwycić go za ręce i przytrzymać na miejscu, w obawie, żeby się nie zranił. Nie dorównywała siłą Amerykaninowi, więc położyła się na nim i ciężarem całego ciała starała się go unieruchomić.

Nad ranem zmęczył się i wydawało się jej, że znowu zasnął, chociaż i przedtem nie otwierał oczu. Kiedy promienie słońca wdarły się przez okno, dziewczyna usiadła na brzegu łóżka, wsparła głowę o ramię Travisa i zapadła w głęboki sen.

Obudziła się, czując jego rękę na swoich włosach. Delikatnie głaskał ją po głowie i szyi. Natychmiast otrząsnęła się z resztek snu, spojrzała na niego i zobaczyła, że jego oczy patrzą na nią przytomnie.

– Dlaczego jesteś ubrana? – zapytał ochryple, jakby to był najważniejszy problem na świecie.

Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo natężała mięśnie przez ostatnie godziny. Teraz napięcie z niej uleciało i zaczęła cała drżeć. Wielkie łzy napłynęły jej do oczu i potoczyły się po twarzy. Nie tylko Travis poczuł się lepiej, ale jego umysł pracował sprawnie, jak przed wypadkiem.

Dotknął palcem jej policzka, rozmazując jedną z łez.

– Ostatnią rzeczą, jaką słyszałem, był trzask walącego się grotmarsu. Chyba jakaś deska uderzyła mnie w głowę.

Nie mogła wydobyć z siebie głosu, więc tylko kiwnęła głową. Łzy popłynęły jeszcze obfitszym strumieniem.

Kiedy to się stało? Wczoraj czy przedwczoraj? Przedwczoraj – wydusiła przez ściśnięte gardło

Travis uśmiechnął się niewyraźnie. Nagle skrzy-wił się z bólu, ale zaraz uśmiech powrócił mu na twarz.

Czy te łzy, to dla mnie? Znowu zdołała jedynie kiwnąć głową. Zamknął oczy, ale wciąż się uśmiechał. Warto było nabić sobie guza, żeby zobaczyć, jak moja dziewczyna nade mną płacze – wyszeptał i zapadł w sen.

Regan położyła mu głowę na piersi i wybuchnęła płaczem. Wypłakiwała z siebie strach, jaki odczuwała obserwując Travisa wspinającego się za Davidem na maszt, i później, kiedy sama pięła się w górę, i obawę o życie Amerykanina, która nie odstępowała jej przez ostatnie kilkanaście godzin.

Travis okazał się wspaniałym pacjentem, tak wspaniałym, że po czterdziestu ośmiu godzinach Regan była całkiem wyczerpana. Bardzo mu się podobało, że dziewczyna się nim opiekuje i dogadza mu, jak tylko potrafi. Przy każdym posiłku żądał, żeby go karmiła, wciąż potrzebował pomocy przy ubieraniu się i dwa razy dziennie prosił, żeby Regan myła go gąbką. Za każdym razem, kiedy dziewczyna namawiała go, żeby wyszedł na spacer, bo w ten sposób szybciej odzyska siły, Amerykanin natychmiast dostawał niesłychanie silnego bólu głowy i prosił Regan o zimne okłady na czoło.

Czwartego dnia, kiedy dziewczyna miała już mu powiedzieć, jak bardzo żałuje, że fala nie zmyła go do morza, rozległo się pukanie. W drzwiach stał David Wainwright.

– Czy mogę wejść?

Ramię miał wciąż zabandażowane, a na szczęce widniał zielonkawy siniec.

Travis usiadł na łóżku, okazując więcej energii niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich kilku dni.

– Ależ oczywiście, wejdź. Siadaj, proszę.

– Nie, dziękuję – odparł cicho Anglik, unikając wzroku Regan. – Przyszedłem, żeby podziękować za ocalenie życia.

Przez chwilę Travis uważnie się przyglądał młodemu człowiekowi.

– Zrobiłem to tylko, dlatego, że było mi wstyd. Przy tobie wszyscy wyszliśmy na tchórzy – oznajmił.

Oczy Davida rozszerzyły się ze zdziwienia. Dobrze pamiętał, jak na rei sparaliżował go strach i Travis, zachowując cierpliwość mimo szalejącej burzy, sprowadził go bezpiecznie na dół. Zrozumiał, że Travis nie ma zamiaru nikomu opowiadać o tym zdarzeniu. Chłopak wyprostował się i uśmiechnął blado.

– Dziękuję – powiedział tylko, chociaż jego oczy mówiły wiele więcej. Szybko wyszedł z kabiny.

– Bardzo ładnie postąpiłeś – oświadczyła Regan. Schyliła się i pocałowała Travisa w policzek.

Wyciągnął ramiona i objął ją w talii.

– Nie trafiłaś – wymruczał. Przyciągnął ją do siebie i pocałował w same usta.

Regan zarzuciła mu ręce na szyję, reagując gwałtownie na jego pieszczotę. Od wielu dni nie dotykała go tak intymnie i jej ciało domagało się dawnej bliskości. Odsunęła się nieco i delikatnie chwyciła ustami jego dolną wargę.

– Jeszcze godzinę temu byłeś zbyt słaby, żeby wstać z łóżka – prychnęła.

– I teraz też nie mam zamiaru wstawać, ale to nie ma nic wspólnego ze słabością – oznajmił opierając dłoń na jej plecach.

Natychmiast zeskoczyła z łóżka.

– Travisie Stanford, jeśli podrzesz mi następną sukienkę, do końca życia nie odezwę się do ciebie ani słowem.

– Nie chodzi mi o rozmowę – stwierdził i odrzu-cił koce, pokazując jej, że jest już gotów.

– Ojej! – westchnęła i szybko jak błyskawica zaczęła odpinać guziki sukienki.

Naga, z radością wskoczyła do łóżka. Objęła go nogami i wtuliła twarz w gładką skórę na jego szyi. Długo czekała na ten moment i była równie gotowa jak Travis. Kiedy jednak próbowała wciągnąć go na siebie, nie poruszył się.

– Nie, moja śliczna pielęgniareczko – roześmiał się. Objął ją w talii, podniósł do góry jak lalkę i posadził na sobie.

Z zaskoczenia wciągnęła głęboko powietrze i dopiero po kilku chwilach doszła do siebie. Kiedy Travis przyciągnął ją do siebie i chwycił wargami jej pierś, zaskoczenie ustąpiło miejsca podnieceniu. Gładził rękami jej plecy, a ustami pieścił przód jej ciała. Nigdy jeszcze nikt nie dotykał jej jednocześnie w tylu wrażliwych miejscach. Silne dłonie przesunęły się w dół i unosiły ją powoli do góry, żeby za chwilę opuścić ją z powrotem.

Regan szybko sama uchwyciła właściwe tempo. Sprawne nogi, wzmocnione chodzeniem po rozkołysanym statku, pomagały jej rytmicznie poruszać ciałem. Szybko zdała sobie sprawę, jak bardzo odpowiada jej to, że może teraz kontrolować rytm, pochylać się i ocierać piersiami o ciało Travisa, nie spuszczając wzroku z jego twarzy, która przy brała wyraz anielskiej błogości.

Wkrótce jednak straciła zainteresowanie wyrazem jego oblicza, kiedy jej namiętność sięgnęła niemal szczytu. Dziewczyna zaczęła poruszać się coraz szybciej. Travis zamknął ją w ciasnym uścisku i nie opuszczając jej ani na chwilę, przewrócił na plecy. Nacierał teraz gwałtowniej, aż oboje zalała fala spełnienia i rozkoszy.

Wyczerpany, osunął się na nią. Ciało błyszczało mu od potu a mięśnie się rozluźniły. Regan przytuliła go z uśmiechem. Jej satysfakcja była tym większa, że zdobyła nad nim kontrolę, potrafiła zamienić tego silnego mężczyznę w potulnego baranka.

Wciąż uśmiechnięta, zapadła w sen.

Загрузка...