6

Kocie rozleniwienie Regan zniknęło zadziwiająco szybko, kiedy następnego ranka Travis szorstko wyciągnął ją z łóżka i prysnął jej w twarz wodą. Chwytając powietrze otworzyła wreszcie oczy w samą porę, żeby chwycić rzucony w nią ręcznik.

– Ubierz się – rzucił przez ramię Travis, wpychając ubrania, włącznie z jej strojami, do przepełnionego kufra.

Dziewczyna zobaczyła, że podarta aksamitna suknia może ulec dalszemu zniszczeniu, ponieważ Amerykanin zwinął ją w ciasną kulę, więc rzuciła się na niego.

– Przestań! Nie wolno tak się obchodzić z moją piękną suknią! – oświadczyła. Odebrała mu su kienkę i starannie wygładziła materiał.

Travis cofnął się i spojrzał na nią ciekawie.

– I tak była podarta. Nadaje się tylko na ścierkę do kurzu.

– Da się jeszcze naprawić – odparła i z uwagą złożyła wymiętą szatkę. – Bardzo sprawnie posługuję się igłą, a poza tym, mogę naszyć tutaj łatę i nie będzie widać, że materiał był cerowany.

– Od kiedy to młode, bogate angielskie damy cerują swoje suknie?

Regan odwróciła się na pięcie.

– Nigdy nie twierdziłam, że jestem bogata – oświadczyła z pewnym siebie uśmiechem.

– Z pewnością w grę wchodziły pieniądze, inaczej nie wyrzucono by cię na ulicę na złamanie karku. – Z błyskiem w oku pogładził jej nagi pośladek. – Może powinienem raczej powiedzieć: na śliczny tyłeczek? – Zanim zdążyła udzielić mu reprymendy, na jaką sobie zasłużył, wymierzył jej energicznego klapsa. – Ubieraj się, bo zaraz wrócimy znowu do łóżka i statek odpłynie bez nas.

Dziewczyna z namysłem zaczęła się ubierać. Nagle wiedziona impulsem zapytała:

– Naprawdę uważasz, że mogłabym cię skusić do… czegoś?

Travis nie wiedział, co ma na myśli, ale widok jej na wpół nagiej postaci, błyszczących oczu, w których odbijał się błękit jedwabnej sukni, skóry zaróżowionej od miłosnych uniesień, po których i jemu wciąż jeszcze kręciło się w głowie, sprawił, że w tej chwili mogła go nakłonić do wszystkiego.

– Przestań mnie kusić i włóż ubranie. Na statku będziesz miała mnóstwo czasu, żeby się bawić w uwodzicielkę. Teraz zostało nam jeszcze sporo pracy.

Słysząc, że została źle zrozumiana, dziewczyna zarumieniła się i skupiła uwagę na sukni. W rozmarzeniu myślała, że być może ten Amerykanin… Zobaczyła jak Travis wrzuca do kufra parę butów prosto na stos czystych, białych koszul i uśmiechnęła się. Z pewnością nigdy nie będzie dżentelmenem, ale jeszcze nie wszystko stracone. Oczy rozszerzyły się jej ze zdumienia, kiedy zamknął kufer, pochylił się, chwycił za skórzaną rączkę i wstał z ciężką skrzynią na plecach.

– Gotowa? – zapytał, jakby nie czuł przytłaczającego ciężaru.

Dziewczyna skinęła głową i wyszli razem z pokoju. Na dole czekało na nich gorące śniadanie tak obfite, że Regan zdziwiona przystanęła.

– Przez ciebie straciłem tyle posiłków, co nigdy przedtem – poinformował ją.

Spojrzała chłodno na jego rosłą sylwetkę i znacząco zatrzymała wzrok na potężnym torsie.

– Skromniejsze jedzenie wcale by ci nie zaszkodziło.

Travis roześmiał się, ale kilka minut później przyłapała go, jak badawczo zerkał na swoje odbicie w lustrze. Rozbawiło ją to i ucieszyło, jakby odniosła nad nim małe zwycięstwo.

Jedzenie było wyśmienite a Regan wygłodniała. Z przyjemnością zauważyła, że Travis zachowuje się przy stole zgodnie z nakazami etykiety, chociaż nie tak dystyngowanie jak Farrell czy inny dżentelmen z tej sfery. Mimo wszystko nie raziłby w eleganckim towarzystwie.

– Dlaczego tak mi się przyglądasz? Czy nagle wyrosły mi rogi? – zapytał żartobliwie.

Nie odpowiedziała. Patrzyła na jedzenie, zastanawiając się, dlaczego opuściła ją energia. Może sprawiło to wczorajsze przerażające zdarzenie w dzielnicy portowej i nagła pomoc, z którą pośpieszył jej Travis, a może denerwowała się nadchodzącym wyjazdem do Ameryki. Słyszała, że ponieważ za oceanem ludzie są wolni, łatwo się tam wzbogacić. Niewykluczone, że w tym zacofanym kraju zdobędzie majątek i potem triumfalnie wróci do Anglii – i Farrella.

Travis ujął ją pod brodę i przerwał dalsze marzenia.

– Znowu gdzieś ode mnie uciekasz? – zapytał cicho. – Może zamierzasz zamordować mnie podczas snu?

Nic podobnego. Byłoby mi szkoda czasu. Travis parsknął śmiechem, podał jej ramię i pomógł wstać od stołu.

– Myślę, że świetnie sobie poradzisz w Ameryce. Potrzeba nam więcej kobiet z takim charakterem.

– Wydawało mi się, że uważasz Amerykanki za uosobienie piękna i odwagi.

– Nikt nie jest bez wad – roześmiał się i wziął ją pod rękę. – Trzymaj się teraz blisko mnie, a nic ci się nie stanie – oświadczył poważnie, spoglądając na nią ostrzegawczo.

Nie trzeba jej było drugi raz powtarzać. Gdy tylko wyszli z gospody, przywarła do ramienia Travisa. Odór ryb i charakterystyczne odgłosy okolic doków otoczyły ją ze wszystkich stron. Przez chwilę miała wrażenie, że znów osaczają ją drapieżnie męskie ręce.

Amerykanin przyglądał się jej uważnie i widział strach w jej oczach. Wrzucił ciężki kufer na czekający wóz i wyjaśnił woźnicy, na który statek ma go dostarczyć. Kiedy bagaż odjechał, zwrócił się do Regan:

– Jest tylko jeden sposób, żeby pokonać strach. Trzeba z nim stanąć twarzą w twarz. Jeśli spadniesz z konia, musisz natychmiast znowu wskoczyć na siodło.

Jego niejasne rady ledwie docierały do dziewczyny. Przylgnęła do niego jeszcze mocniej i wbiła mu palce w ramię.

– Czy powóz zaraz zajedzie? – zapytała szeptem.

Nie zamówiłem powozu – odparł beztrosko. – Idziemy do portu na piechotę. Zanim tam dotrzemy, przestaniesz się bać. Nie chcę, żebyś drżała za strachu za każdym razem, kiedy poczujesz woń zgniłych ryb, albo znajdziesz się w pobliżu nabrzeża.

Dopiero po kilku chwilach pojęła te słowa. Odsunęła się od niego i spojrzała zdziwiona.

– Czy to kolejny przykład amerykańskiej logiki? Nie chcę iść pieszo tymi ulicami. Żądam, żebyś sprowadził powóz.

– Żądasz? – Uśmiechnął się. – Z doświadczenia wiem, że nie powinno się w życiu żądać tego, czego samemu nie potrafi się spełnić. Wolisz iść do portu sama?

– Nie dopuściłbyś do tego, prawda? – wyszeptała.

– Nie, najdroższa – oznajmił cicho i wziął ją za rękę. – Nie zostawiłbym cię samej w tym kraju, a co dopiero w tak podejrzanej okolicy. Uśmiechnij się do mnie. Pójdziemy razem i przekonasz się, że ze mną jesteś bezpieczna.

Mimo początkowych obaw, Regan wkrótce zaczęła cieszyć się wspólnym spacerem. Travis pokazywał jej budynki, magazyny, tawerny i opowiadał zabawną historię o bójce, której był tutaj świadkiem. Zanim się spostrzegła, ogarnął ją wesoły nastrój i już nie ściskała kurczowo ramienia swojego towarzysza. Kilku marynarzy stało w pobliżu, leniwie opierając się o ceglany mur. Kiedy ich mijali, mężczyźni wygłosili jakieś uwagi na temat dziewczyny, i chociaż nie słyszała ich treści, domyśliła się, o co chodzi. Travis przeprosił ją na chwilę, spokojnie podszedł do nieznajomych i zamienił z nimi kilka słów. Natychmiast zdjęli czapki z głów, grzecznie pozdrowili Regan i życzyli jej miłego rejsu.

Zdziwiona, ale i zadowolona jak kot, przed którym postawiono miseczkę śmietanki, spojrzała z podziwem na Travisa i znów ujęła jego ramię.

– Jeszcze raz tak na mnie popatrzysz, a nigdy nie dotrzemy do statku – oświadczył. Z błyskiem w oku pochylił się i pocałował ją w czubek nosa. – Będziemy musieli zatrzymać się w jednej z tych gospód.

Odwróciła wzrok, ale humor jej nie opuścił. Ściągnęła łopatki, uniosła dumnie głowę i szła tak lekko, jakby jej stopy nie dotykały ziemi. Co najważniejsze, opuścił ją strach. Nie zdejmowała dłoni z ramienia Travisa, ale teraz wiedziała, że nawet lekki dotyk wystarczy, żeby czuła się bezpieczna. Może towarzystwo tego Amerykanina wcale nie jest takie złe? To całkiem przyjemne, kiedy mężczyźni, nawet tak niskiego stanu, kłaniają ci się z szacunkiem.

Dotarli do statku szybciej niż pragnęła. Na widok jego rozmiarów Regan oniemiała. Cały Weston Manor zmieściłby się na górnym pokładzie.

– Jak się czujesz? – zapytał Travis. – Już się nie boisz?

– Nie – odparła szczerze i wciągnęła głęboko w płuca haust oczyszczającego, morskiego powietrza.

– Tego się spodziewałem – oznajmił z dumą Amerykanin i poprowadził ją po trapie na statek.

Nie zdążyła wiele zobaczyć, ponieważ natychmiast pociągnął ją na wąski dziób statku. Były tu zwoje lin grubych jak ludzka noga, a nad głową rozciągała się pajęcza plątanina cieńszych linek.

– Takielunek – mruknął Travis, wiodąc ją między marynarzami i skrzyniami wypełnionymi towarem.

Szybko sprowadził ją w dół wąskimi, stromymi schodami. Znaleźli się w małej, ale czystej i schludnej kabinie. Ściany obito łukowato zakończonymi płytami, pomalowanymi w dwóch odcieniach błękitu. W jednym końcu stało duże łóżko, po przeciwległej stronie dwie komody, a w środku przymocowany do podłogi stół. Przez świetlik w suficie i bulaj wpadało tu dużo światła.

– Nic nie powiesz? – zapytał cicho.

Dziewczyna zdziwiła się, słysząc u niego niemal żałosny ton.

– Bardzo ładnie – uśmiechnęła się i usiadła na ławeczce przy oknie. – Czy twój pokój też jest taki miły?

Travis wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Myślę, że dokładnie taki sam. Zostań tutaj. Muszę dopilnować załadunku moich towarów. – Zatrzymał się w drzwiach i odwrócił do dziewczyny. – Poszukam wśród pasażerów szwaczki, którą dla ciebie zatrudniłem i przyślę ją do kabiny. Możesz przejrzeć zawartość kufrów i zdecydować, które suknie chciałabyś mieć gotowe w pierwszej kolejności. – W oczach zapłonęły mu ogniki. – Powiedziałem szwaczce, żeby dała sobie spokój z koszulami nocnymi, bo znam inny sposób, żeby cię ogrzać.

Z tymi słowami wyszedł, a zaskoczona Regan patrzyła z otwartymi ustami na zamknięte drzwi. Czyżby powiedział innym pasażerom, że ona będzie z nim spała? Może ci pasażerowie, to jego znajomi z Ameryki? Czy mogą teraz odnosić się do niej z szacunkiem?

Zanim jeszcze dotarła do niej potworność tej sytuacji, drzwi się otworzyły i weszła chuda, wysoka kobieta.

– Pukałam, ale nikt nie odpowiadał – oświadczyła, ciekawie spoglądając na Regan. -Jeśli wolisz, to wrócę później, ale Travis powiedział, że jest bardzo dużo szycia. Może to zająć nawet całą podróż. Na łodzi, nie, nie, Travis mówi, że to się nazywa statek, więc na statku jest jeszcze jedna kobieta, która umie szyć. Może uda mi się wynająć ją do pomocy. Nie wiem, czy zna się na skomplikowanej robocie, ale pewnie wie, jak wykonać proste szwy.

Kobieta na chwilę umilkła i uważnie patrzyła na dziewczynę.

– Co się stało, pani Stanford? Może to choroba morska, albo tęsknota za domem?

– Słucham? – Regan zamrugała nieprzytomnie powiekami. – Jak mnie nazwałaś?

Szwaczka roześmiała się i usiadła obok dziewczyny. Miała wyraziste oczy i pełne, ładne usta, ale jej urodę psuł długi, szpiczasty nos.

– Chyba żadne z was jeszcze się nie przyzwyczaiło do tego, że jesteście małżeństwem. Kiedy zapytałam Travisa, od jak dawna jest żonaty, spojrzał na mnie jakbym gadała od rzeczy. Wszyscy mężczyźni są tacy sami! Musi upłynąć dziesięć lat, zanim się zdecydują przyznać, że zrezygnowali z wolności. – Rozglądała się po kabinie i nie przestawała paplać. – Jeśli by mnie kto pytał, to małżeństwo jest jakby stworzone dla mężczyzn. Kiedy biorą sobie żonę, dostają nowego niewolnika. No dobrze! – Nagle zmieniła temat. – Gdzie twoje nowe ubrania? Lepiej będzie, jeśli od razu zaczniemy.

Setki myśli przebiegały przez głowę dziewczyny i nie pozwalały się jej skupić. W zamieszaniu ostatnich dni całkiem zapomniała o zamówionych kreacjach. Kobieta poklepała ją ze współczuciem po ręku.

– Rozumiem – oświadczyła. – Jesteś świeżo upieczoną żoną, i to takiego człowieka jak Travis. Wyjeżdżasz do obcego kraju. To trochę za dużo naraz. Może chcesz, żebym przyszła później?

Żona – pomyślała Regan. W pewnym sensie była to prawda. Wolała wyobrażać sobie, że są małżeństwem, niż pogodzić się z zaistniałą sytuacją

Szwaczka była już przy drzwiach, kiedy dziewczyna doszła do siebie.

– Zaczekaj! Nie odchodź. Nie wiem, gdzie są rzeczy. Travis mówił, że w którymś z kufrów.

Kobieta uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła rękę.

– Jestem Sara Trumbull i cieszę się, że cię poznałam, pani Stanford.

– Ja też – westchnęła Regan. Od razu polubiła nową znajomą, chociaż ta zwracała się do niej używając języka angielskiego w dość dziwny sposób.

Sara natychmiast uklękła przy pierwszym kufrze i otworzyła wieko. O jej podziwie dla tego, co w nim ujrzała, najlepiej świadczyło milczenie, w jakim spoglądała na różnobarwną kolekcję miękkich, jedwabistych tkanin.

– Travis musiał zapłacić za to niezłą sumkę

– wydusiła w końcu.

Dziewczyną targnęły wyrzuty sumienia, kiedy przypomniała sobie, jak specjalnie zamówiła wiele więcej ubrań niż było jej potrzeba, tylko po to, żeby skompromitować Travisa i wpędzić go w niewygodną sytuację. Najwyraźniej jednak zapłacił słony rachunek. Zastanawiała się, ile go to kosztowało. Prawdopodobnie był zmuszony sprzedać dom, albo nawet wszystko, co posiadał.

– Znowu wyglądasz trochę blado. Może szkodzi ci kołysanie statku?

– Nie, nic mi nie jest.

– To dobrze – odparła Sara i znów spojrzała na zawartość kufra. – Travis nie przesadzał mówiąc, że szycie zabierze mi całe miesiące. Sądzisz, że następny kufer jest równie pełny jak ten?

Regan przełknęła z wysiłkiem ślinę i spojrzała na zamknięte wieko.

– Obawiam się, że tak.

– Obawiasz się! Sara wybuchnęła śmiechem i wyciągnęła z kufra skórzaną teczkę. – Spójrz na to! – Wysypała jej zawartość na kolana. Wypadło z niej kilka grubych kart papieru. Na każdej namalowano subtelną akwarelę, przedstawiającą kobiecą toaletę. Czy to są suknie, które wybrałaś?

Regan z uśmiechom wzięła obrazki. Kreacje były piękne, a same akwarele stanowiły dzieło sztuki. Razem z Sara przejrzały zawartość kufra i stwierdziły, że każda suknia i płaszcz były starannie skrojone, a dodatki zapakowane w osobne paczuszki i dołączone do odpowiedniego materiału.

– Wygląda na to, że ktoś przykroił pracę na moją miarę – roześmiała się Sara. Zebrała szkice i materiały. Oznajmiła, że zamierza natychmiast przystąpić do dzieła i wyszła równie niespodziewanie, jak się zjawiła.

Przez kilka chwil Regan siedziała na ławeczce przy oknie, patrzyła na pustą kabinę i zastanawiała się, jakie przygody jeszcze ją czekają. Pomyślała o Farrellu. Żałowała, że jest na statku odpływającym do Ameryki, zaopatrzona w garderobę godną księżniczki, a on nic o tym nie wie.

Nie wiedziała, jak długo siedziała bez ruchu, dopóki stopniowo nie zaczęły do niej docierać dźwięki z zewnątrz. Całe dotychczasowe życie spędzała przykuta z woli innych do ciasnych pomieszczeń i ten brak swobody wynagradzała jej bogata wyobraźnia. Teraz zdała sobie sprawę, że jest wolna. Może iść dokąd chce i robić, co się jej tylko podoba. Drzwi kabiny nie były zamknięte i wystarczyło tylko wspiąć się po schodach, żeby się znaleźć na pokładzie prawdziwego statku.

Zaczerpnęła głęboko powietrza. Czując się jak ptak wypuszczony z klatki wyszła na korytarz i przystanęła u stóp schodów. Kiedy drzwi obok otworzyły się, podskoczyła zaskoczona.

– Proszę o wybaczenie – usłyszała męski głos.- Nikogo się tutaj nie spodziewałem. – Kiedy Regan nie odpowiedziała, mówił dalej: – Powinienem się przedstawić, bo wygląda na to, że jesteśmy sąsiadami. A może to zbytnia śmiałość? Może ta formalność należy do kapitana?

Oficjalny sposób bycia tego młodego człowieka był dla niej miłą odmianą, ponieważ przez ostatnie dni nikt nie obchodził się z Regan ceremonialnie.

– Tak, jesteśmy sąsiadami – uśmiechnęła się.

– Sądzę, że nie musimy czekać na formalną prezentację.

– W takim razie przedstawię się sam. Jestem David Wainwright.

– Regan Alena… Stanford – odparła z wahaniem. Nie chciała zdradzić swojej tożsamości ani odsłaniać przed tym młodzieńcem tajników jej związku z Travisem.

Delikatnie uścisnął jej dłoń i zapytał, czy nie zechce dotrzymać mu towarzystwa w wyprawie na górny pokład.

– Prawdopodobnie wciąż jeszcze ładują towary. Możemy się nieźle zabawić obserwując, jak zachowują się Amerykanie pośród swoich, chociaż, przyznam, że z trudem mi przychodzi zrozumienie dialektu, którym się posługują.

Na pokładzie jasno świeciło słońce. Ludzie uwijali się wokół i dziewczynie również udzielił się nastrój podniecenia. Wyszli na dolny pomost pokładu na dziobowej części statku. Wkrótce zdali sobie sprawę, że przeszkadzają marynarzom, więc wspięli się po schodkach na wyższy pokład. Stąd nic nie przesłaniało im widoku na krzątaninę w innych częściach statku i na nabrzeże. Tutaj też Regan pierwszy raz miała okazję dokładnie przyjrzeć się Davidowi Wainwrightowi. Był drobnym mężczyzną o niczym niewyróżniającej się twarzy i słomkowojasnych włosach. Nosił ubranie z wełny w dobrym gatunku, śnieżnobiały fular, a na szczupłych stopach miękkie pantofle z koźlej skórki. Przedstawiał sobą typ dżentelmena, jaki Regan znała od dzieciństwa. Jego ręce stworzone były do uderzania w klawisze fortepianu lub do leniwego obracania kieliszka brandy. Patrząc na jego długie, smukłe palce, dziewczyna z niechęcią pomyślała, że taki niezgrabny człowiek jak Travis swoimi grubymi paluchami uderzałby w dwa klawisze na raz. Oczywiście, musiała przyznać, że udawało mu się czasem trącić właściwą strunę.

Uśmiechnęła się skrycie, odwracając twarz od Davida, który właśnie tłumaczył się, dlaczego płynie do tej dzikiej i zacofanej Ameryki. Dziewczyna poszukała wzrokiem Travisa.

– Nie ma pani nawet pojęcia, jak bardzo się cieszę, że będę podróżował w towarzystwie angielskiej damy – mówił jej nowy znajomy. – Kiedy ojciec zaproponował, żebym popłynął za ocean i zajął się tam jego interesami, bardzo bałem się tej wyprawy. Słyszałem mnóstwo mrożących krew w żyłach opowieści o Ameryce, chociaż prawdę mówiąc, wystarczy poznać jednego Amerykanina, żeby się domyślić, co to za straszny kraj. Proszę tylko spojrzeć! – wykrzyknął nagle. – Właśnie o tym mówiłem.

Poniżej, dwaj marynarze zrzucili z ramion worki, które przenosili na środek pokładu, skąd inny członek załogi miał je znieść na dolny poziom, i zaczęli się wojowniczo popychać. Po chwili jeden z nich się zamachnął, usiłując wymierzyć drugiemu cios w szczękę, ale nie trafił. Zanim zdążył zaatakować drugi raz, pięść rywala wylądowała na jego nosie. Buchnęła krew i rozwścieczeni mężczyźni zaczęli się bić nie na żarty.

Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się Travis i chwycił walczących marynarzy za kołnierze. Obaj byli od niego mniejsi, więc bez wysiłku podniósł ich do góry. Głośno oznajmił im, co sądzi o takim zachowaniu i zapowiedział, co z nimi zrobi, jeśli taka awantura jeszcze raz się powtórzy. Potrząsając nimi jak parą szczeniaków, odrzucił ich na bok, kazał się umyć i wracać do pracy. Sam zaniósł porzucony przez nich ładunek oczekującemu marynarzowi.

– Oto przykład tego, o czym mówiłem – oznajmił David. – Amerykanie nie znają dyscypliny. To jest angielski statek, dowodzony przez angielskiego kapitana, a jednak temu… temu amerykańskiemu nicponiowi wydaje się, że ma prawo wydawać polecenia załodze. A poza tym, ci marynarze zasłużyli na surowsze traktowanie. Powinni zostać przykładnie ukarani. Każdy kapitan wie, że wszelkie przejawy nieposłuszeństwa należy zdusić w zarodku.

Rzecz jasna, Regan się z nim zgodziła, bo wuj wielokrotnie wygłaszał podobne opinie, ale jednocześnie miała wrażenie, że Travis rozprawił się z rozwścieczonymi marynarzami bardzo skutecznie i rozsądnie. Zdziwiona własnymi myślami zmarszczyła brwi. Kto tu w końcu ma rację?

Zajęta tymi rozważaniami, z początku niezauważyła, że Amerykanin macha do niej ręką.

– Wydaje mi się, że ten człowiek stara się zwrócić pani uwagę – oznajmił David z oburzeniem i zarazem niedowierzaniem.

Próbując zachować się z godnością, Regan grzecznie skinęła Travisowi dłonią i odwróciła wzrok. Po tym, co przed chwilą zaszło, nie chciała robić z siebie widowiska.

– To mu chyba nie wystarczyło – zauważył ze zdziwieniem jej towarzysz. – Ma zamiar tu do nas podejść. Może zawołam kapitana?

– Nie! – krzyknęła zduszonym głosem. Spojrzała na nadchodzącego i mimo woli uśmiechnęła się.

– Tęskniłaś za mną? – roześmiał się Travis, chwycił ją w ramiona i zawirował dokoła.

– Puść mnie! – zażądała ze złością, ale na jej twarzy widać było zadowolenie. – Zalatuje od ciebie jak od ogrodnika.

– A skąd ty możesz wiedzieć, czym zalatuje od ogrodnika? – spytał zaczepnie.

Za plecami Regan David głośno chrząknął. Dziewczyna zaczerwieniła się i odepchnęła ręce Travisa.

– Poznajcie się. David Wainwright. A to Travis Stanford. – Spojrzała błagalnie na Amerykanina. – Mój mąż – wyszeptała.

Travisowi nawet nie drgnęła powieka. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i serdecznie uścisnął wypielęgnowaną, szczupłą dłoń Davida.

– Cieszę się z naszego spotkania. Czy znacie się z moją żoną jeszcze z Anglii?

Jak gładko skłamał – pomyślała Regan. Jednak doceniła, że zrobił to, żeby ratować jej honor. Spodziewała się, że będzie z niej kpił, jak się to już nieraz zdarzało.

– Nie, poznaliśmy się przed chwilą – odparł cicho Wainwright, spoglądając to na dziewczynę, to na Amerykanina. Zauważył, że Travis otacza władczym ramieniem drobną talię Regan. Nie mógł się pogodzić z widokiem subtelnej, eleganckiej Angielki w uścisku tego prostaka bez wykształcenia i ogłady. Miał ochotę wytrzeć dłoń, którą przed chwilą uścisnął mu Stanford.

Jeśli nawet Travis spostrzegł niechętnie wydętą górną wargę paniczyka, nie dał tego po sobie poznać. Regan nie zwróciła uwagi na ten grymas, ponieważ była zbyt zajęta wyrywaniem się z objęć Amerykanina.

– Miałem nadzieję, że zna ją pan od dawna odezwał się Stanford ignorując zdziwione spojrzenie dziewczyny. Jego słowanie zabrzmiały zbyt przekonująco. Wydało się jej, że nie mówi prawdy. – Muszę wracać do pracy, kochanie – oświadczył – zostań tutaj i trzymaj się z dala od dolnego pokładu, zrozumiałaś? – Nie czekając na odpowiedź, zwrócił badawczy wzrok na Wainwrighta. – Ufam, że mogę zostawić żonę pod pana opieką? – zapytał grzecznie i oficjalnie, ale jednocześnie zdawało się, że robi sobie żarty. Regan miała ochotę go kopnąć.

Odwrócił się i szybko zbiegł po schodkach, a dziewczyna zastanawiała się, czy to możliwe, że obudziła się w nim zazdrość. Prawdopodobnie Travis wiedział, że nigdy nie dorówna takiemu dżentelmenowi jak David Wainwright.

Загрузка...