13

Chociaż Regan od początku wiedziała, że nadzorowanie plantacji to bardzo trudne zadanie, jednak rzeczywistość przerosła jej najczarniejsze przewidywania. Travis wstawał z łóżka przed wschodem słońca, a już po chwili sypialnia zapełniała się kobietami, które zadawały jej mnóstwo pytań. Regan zwykle nie miała pojęcia, co im odpowiedzieć i widziała, że unikają jej wzroku. Pewnego razu podsłuchała, jak pokojówka wyrażała zdziwienie, że Travis ożenił się z taką niezaradną kobietą.

Wszędzie też słyszała imię Margo.

Tkaczka pokazała jej wzory podarowane przez Margo. Ogrodnik sadził cebulki przysłane przez pannę Margo. W niebieskim pokoju znalazła suknie, które, jak jej powiedziano, zostawiła tu Margo, ponieważ bardzo często przebywa w tym domu.

Wieczorami przy kolacji wypytywała Travisa o tę kobietę, ale mąż tylko wzruszał niedbale ramionami i wyjaśniał, że to po prostu sąsiadka. Po długiej nieobecności na plantacji miał bardzo wiele pracy. Nawet w czasie posiłków wertował z dwoma urzędnikami jakieś dokumenty i obliczał sprzedawane i sprowadzane towary. Regan nie miała sumienia dodatkowo go obciążać swoimi problemami.

Wreszcie pewnego dnia jej świat zatrząsł się w posadach. Travis wrócił do domu na szybki obiad. Z pełnymi ustami opowiadał o statku, który właśnie wrócił z Anglii, kiedy na ceglanym podjeździe rozległ się stukot kopyt i odwrócił jego uwagę od rozmowy. Świst pejcza, po którym rozległo się bolesne rżenie konia, spowodował, że Travis jednym skokiem dopadł okna.

– Margo! – zagrzmiał. – Jeśli jeszcze raz uderzysz konia, tym samym pejczem dam ci taką nauczkę, że popamiętasz!

Niski, kokieteryjny śmiech niemal wypełniał całą jadalnię.

– Lepsi niż ty już próbowali i nic im z tego nie wyszło, kochany – odparł zmysłowy kobiecy głos. Znów rozległ się trzask bicza i końskie rżenie.

Cały dom drżał w posadach, kiedy Travis zbiegał na dół.

Regan z rozszerzonymi ze zdziwienia oczami odłożyła serwetę i podeszła do okna. Zobaczyła oszałamiająco piękną rudowłosą kobietę, ubraną w szmaragdowozielony strój do konnej jazdy, który podkreślał jej wspaniałą figurę. Na widok bujnej, falującej piersi amazonki, jej wąskiej talii i krągłych bioder Regan spojrzała na własną szczupłą, niezbyt zaokrągloną sylwetkę.

Po sekundzie jednak jej uwagę znowu przykuła rudowłosa piękność na czarnym ogierze, który niespokojnie tańczył na dziedzińcu. Kobieta bez trudności opanowała rozdrażnioną bestię, nie spuszczając oka z frontowych drzwi. Kiedy w progu zjawił się Travis, roześmiała się gardłowo i znowu uniosła pejcz.

Travis skoczył naprzód i rzucił się na uniesiony bicz. Schwycił go, ale kobieta wbiła pięty w boki rumaka tak, że zwierzę stanęło dęba. Travis, trzymając się siodła, nie rozluźnił uchwytu. Amazonka nie straciła równowagi ani pewności siebie, cho-ciaż końskie kopyta niebezpiecznie zawisły w powietrzu. Kiedy wierzchowiec stanął na ziemi, znów chciała uderzeniem pięty pobudzić go do skoku.

Tym razem Travis okazał się szybszy. Jedną ręką chwycił ją za ramię a drugą przytrzymał wodze, Przez chwilę trwali nieruchomo. Śmiech Margo unosił się w powietrzu, tajemniczy i niezwykły. Była rosłą, silnie zbudowaną kobietą i miała do pomocy rumaka, więc łatwo nie poddała się Travisowi.

Kiedy wreszcie ściągnął ją z siodła, zsunęła się wolno na ziemię, ocierając się biustem o twarz i pierś swojego poskromiciela. Stanąwszy z nim oko w oko, rozchyliła wargi i przywarła do ust Travisa tak mocno, że nawet Regan, obserwująca wszystko z wysoka, miała wrażenie, że rudowłosa za chwilę połknie jej męża.

Dziewczyna nie spodziewała się nawet, że potrafi tak szybko zbiec po schodach. Kiedy dotarła do frontowych schodów, pocałunek dobiegał właś-nie końca.

– Wciąż jeszcze chcesz mnie czegoś nauczyć tym pejczem? – zamruczała mu do ucha, ale wystarczająco głośno, żeby Regan ją usłyszała. – A może użyłbyś trochę mniejszego przedmiotu, chociaż o ile dobrze pamiętam, nie jest wiele mniejszy – dodała znacząco, ocierając się biodrami o Travisa.

Chwycił ją za ramiona i stanowczo odsunął.

– Zanim powiesz coś jeszcze głupszego, pozwól, że ci kogoś przedstawię. – Widocznie już wcześniej zauważył przybycie Regan, bo bez wahania wskazał za siebie. – To jest moja żona.

Na klasycznie pięknej twarzy Margo odmalowało się wiele sprzecznych uczuć. Sąsiadka zmarszczyła ostro zarysowane brwi i z błyskiem w oku popatrzyła na rywalkę. Patrycjuszowskie nozdrza rozdęły się nerwowo a zmysłowe usta wykrzywił grymas. Chciała coś powiedzieć, ale nie znalazła słów. Spojrzała na Travisa i wymierzyła mu policzek, który odbił się echem od wysokich ścian domu. Błyskawicznie wskoczyła na konia, szarpnęła gwałtownie wodze i wściekle okładając boki zwierzęcia popędziła przed siebie. Travis obserwował ją przez chwilę. – Nie ma prawa tak traktować konia – wymamrotał w końcu. Poruszył obolałą od uderzenia szczęką i zwrócił się do żony. – To była Margo Jenkins, nasza najbliższa sąsiadka – podsumował całe zdarzenie jednym obojętnym zdaniem.

Regan stała jak wmurowana w ziemię. Kiedy mąż nachylił się, żeby ją pocałować, zobaczyła na jego policzku wyraźny odcisk palców Margo.

– Wrócę dopiero wieczorem. Może drzemka dobrze ci zrobi. Wyglądasz trochę blado. Przecież chcemy, żeby dzidziuś był zdrowy, prawda? – Na tym skończył, kiwnął głową na urzędnika, który stał za plecami Regan, i razem poszli do zachodniego skrzydła, gdzie mieściły się biura.

Regan wydawało się, że upłynęła cała godzina, zanim na tyle doszła do siebie, żeby się ruszyć z miejsca. Obraz wyniosłej, zdumiewająco pięknej Margo prześladował ją przez resztę dnia. Dwa razy zatrzymywała się przed lustrem i spoglądała na własne odbicie, szeroko rozstawione oczy, szczupłą figurę i bijący z całej postaci wyraz słodyczy i niewinności. W Margo Jenkins nie było ani słodyczy, ani niewinności. Regan wciągnęła policzki i spróbowała sobie wyobrazić siebie jako wyrafinowaną, światową piękność, ale po chwili zrezygnowała z ciężkim westchnieniem.

Przez następne dni czujnie nadstawiała ucha, kiedy wymieniano imię Margo. Jak się dowie-działa, od wielu lat wszyscy oczekiwali, że Travis ożeni się z rudowłosą sąsiadką. Kiedy obaj z bratem musieli wyjechać, Margo zajmowała się ich olbrzymią plantacją, jednocześnie nie zaniedbując swojej.

Z każdym słowem, które do niej dochodziło, Regan coraz szybciej traciła pewność siebie. Czyż-by stanęła na przeszkodzie wielkiej miłości, kiedy wpadła na Travisa w portowej dzielnicy Liverpoolu? Czy Travis ożenił się z nią tylko, dlatego że urodzi jego dziecko? Kiedy zadawała mężowi te pytania, odpowiadał jej tylko śmiechem. Był zbyt zajęty wiosennymi zasiewami, żeby poświęcać czas na rozmowy, a gdy zostawali sami, jego ręce na jej ciele sprawiały, że dziewczyna o wszystkim zapominała.

Kilka dni po wizycie Margo, Regan z obawą i niechęcią podążała wschodnim korytarzem do kuchni. Dzisiaj trzeba było ustalić menu na najbliższy tydzień, a więc stanąć twarzą w twarz z kucharką Malwiną. Stara kobieta od pierwszej chwili poczuła niechęć do Regan, i na jej widok wciąż mamrotała coś pod nosem. Jedna ze służących wspomniała, że Malwina jest daleką krewną rodziny Jenkinsów i rzecz jasna, tak jak wszyscy, spodziewała się, że Travis poślubi Margo. Regan zebrała się w sobie i weszła do kuchni.

– Teraz mam dużo roboty – odezwała się kucharka, zanim dziewczyna zdołała otworzyć usta. – Muszę nakarmić całą załogę statku, który właśnie przybył. Na nic innego nie znajdę czasu. Regan nie zamierzała się wycofać.

– Nic nie szkodzi. Wypiję tylko filiżankę herbaty, a o menu porozmawiamy innym razem.

– Nikt tu nie ma czasu na parzenie herbaty – warknęła Malwina, spoglądając ostrzegawczo na trzy młode pomoce kuchenne.

Dziewczyna podniosła wyżej głowę i zbliżyła się do dymiącej żelaznej kuchni na węgiel, która stała pod ścianą.

– Sama potrafię się obsłużyć – rzekła starając się nadać głosowi lodowaty ton i nie dać po sobie poznać, że nie ma pojęcia, jak się parzy herbatę. Odchyliła nieco głowę, żeby z wyższością spojrzeć na kucharkę, uśmiechnęła się z dezaprobatą i chwyciła za rączkę czajnika.

Uśmiech szybko zniknął z jej twarzy. Ze słabym okrzykiem upuściła na podłogę rozgrzany do czerwoności czajnik i ledwie zdążyła uskoczyć przed rozbryzgami wrzącej wody. Usłyszała za sobą złośliwy chichot kucharki. Stojąc bezradnie, patrzyła na poparzoną dłoń.

– Proszę – odezwała się współczująco jedna z dziewcząt i wcisnęła zimne masło w obolałą dłoń Regan. – Trzymaj to i idź odpocząć. Przyniosę ci herbatę. – Ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem, zerkając z niepokojem na kucharkę.

Regan w milczeniu i ze spuszczoną głową, wyszła z kuchni. Masło wyciekało jej spomiędzy palców sparzonej, pulsującej bólem ręki. Zamierzała iść prosto do sypialni, ale jakiś młody człowiek poinformował ją, że w salonie czeka gość. Regan zastanawiała się właśnie, jak tu umknąć przed intruzem, kiedy u szczytu schodów stanęła Margo. W błękitnej jedwabnej sukni wyglądała wspaniale i promiennie.

– Coś ty sobie zrobiła, dziecko? – zapytała zbiegając na dół. – Charles, przynieś bandaże do salonu i powiedz Malwinie, żeby przysłała nam herbatę. Powiedz też, żeby podała sherry! Przekaż jej, że mam ochotę na placek z owocami.

Tak jest, proszę pani – odparł młodzian i spiesznie pognał do kuchni.

Margo wzięła Regan za nadgarstek i po-prowadziła ją po schodach.

Co robiłaś, że sparzyłaś się tak mocno? – Spytała ze współczuciem.

Duma Regan odniosła równie poważny uszczerbek, co jej dłoń, więc dziewczyna z wdzięcznością przyjęła okazaną jej sympatię.

– Chwyciłam za rozgrzany czajnik – wyznała pokornie.

Margo nie wyraziła zdziwienia. Zaprosiła Regan na kanapę. Służąca, której dziewczyna nigdy przedtem nie widziała, pojawiła się w mgnieniu oka niosąc bandaże.

Gdzie ty się podziewałaś, Sally? – zapytała surowo Margo. – Znowu uprawiasz swoje sztuczki i wymigujesz się od pracy?

– Ależ skąd, proszę pani. Codziennie pomagam pani Stanford przy toalecie. Służąca śmiało spojrzała na Regan.

Jej pracodawczyni nie odezwała się ani słowem. W ciągu ostatnich tygodni poznała tyle nowych twarzy.

Margo wzięła bandaże. Uciekaj stąd, ty leniwy flejtuchu! I na przyszłość uważaj, bo namówię Travisa, żeby cię przysłał do mnie do pracy.

Wystraszona służąca wyszła z salonu, a Margo usiadła na kanapie obok Regan.

Teraz pokaż mi rękę. Oparzenie wygląda groźnie. Chyba długo trzymałaś ten czajnik, mam nadzieję, że powiesz Travisowi, na co służba sobie pozwala. On tak wszystkich rozpuścił, że niedługo zechcą tu rządzić. A Wes wcale nie jest lepszy. Właśnie, dlatego Travis od dawna chciał się ożenić. Potrzebuje kogoś silnego, kto potrafiłby zająć się tak wielkim gospodarstwem.

Nie przestając mówić, delikatnie opatrywała dłoń Regan. Kiedy skończyła, Charles wszedł do salonu dźwigając olbrzymiej wielkości tacę. Pysznił się na niej piękny srebrny serwis do herbaty, kryształowa karafka z sherry, dwa kieliszki i patera ze smakowitymi malutkimi ciasteczkami i plackiem owocowym.

– Malwina nie spisała się najlepiej – stwierdziła Margo, spoglądając z góry na tacę. – Pewnie nie uważa mnie już za gościa. Powtórz jej – zerknęła na Charlesa – że przed odjazdem chcę z nią porozmawiać.

– Tak, proszę pani – skłonił się Charles i wyszedł.

– No, dobrze – Margo uśmiechnęła się do Regan. – Oczywiście, ja spełnię obowiązek gospodyni, przecież ty masz niesprawną rękę.

Swobodnie nalała filiżankę herbaty, dopełniła sporą ilością sherry i wybrała ciasteczko dla Regan.

– Przyjechałam tu, żeby cię przeprosić – zaczęła. Nie zawracając sobie głowy herbatą, nalała dla siebie pełen kieliszek sherry. – Domyślam się, jak musiałaś się czuć w zeszłym tygodniu, widząc moje niewybaczalne zachowanie. Naprawdę nie miałam odwagi pokazać się tutaj. Nie liczyłam na to, że zechcesz mnie widzieć po tym, co zrobiłam.

Taka pokorna skrucha u tej wyniosłej kobiety była dla Regan przyjemnym zaskoczeniem.

– Ja… Szkoda, że nie odwiedziłaś mnie wcześniej – odparła cicho.

Margo spojrzała gdzieś w bok i mówiła dalej.

Widzisz, Travis i ja mieliśmy się ku sobie od dzieciństwa. Wszyscy myśleli, że się pobierzemy. To był dla mnie wielki wstrząs, kiedy przedstawił mi inna kobietę jako swoją żonę. – Spojrzała na Regan łagodnym, błagalnym wzrokiem. – Rozumiesz mnie, prawda?

Oczywiście – wyszeptała dziewczyna. Margo i Travis byli tak podobni. Oboje pewni siebie i swoich racji. Władcy tego świata.

Dwa lata temu umarł mój ojciec – mówiła dalej sąsiadka z takim bólem w głosie, że Regan aż drgnęła. – Od tego czasu sama prowadzę plantację, Rzecz, jasna, nie jest tak ogromna jak posiadłość, Travisa, ale również duża.

Oto siedziała przed Regan kobieta, która sama nadzorowała całą plantację, podczas gdy ona nie u miała nawet zaparzyć filiżanki herbaty. Na szczęście była choć jedna rzecz, która się jej w życiu udała. Dziewczyna spuściła głowę i uśmiechnęła się.

Travis ma nadzieję, że nasze dzieci pomogą mu w pracy. Nastąpi to dopiero za jakiś czas, ale już zrobiliśmy dobry początek.

Margo milczała i kiedy Regan podniosła wzrok, zobaczyła, że w jej oczach płoną dziwne iskry.

A więc to, dlatego się z tobą ożenił! – powiedziała w końcu zduszonym głosem. Regan drgnęła jak uderzona w twarz.

Znowu muszę cię prosić o wybaczenie! – zawołała Margo, kładąc rękę na dłoni towarzyszki. Wciąż wyrywa mi się coś niestosownego. Chyba, dlatego, że cały czas zastanawiałam się, dlaczego to zrobił. Przecież właściwie byliśmy zaręczeni. Travis to człowiek honoru i rzecz jasna czuł się zobowiązany poślubić kobietę, która nosi w sobie jego dziecko. Wiesz – roześmiała się – powinnam wcześniej na to wpaść. Może gdybym się zgodziła… rozumiesz… i zaszła z nim w ciążę, ożeniłby się ze mną. Och! – sama sobie przerwała. – Znowu robię to samo! Opowiadam dzisiaj same głupstwa. – Poklepała Regan po dłoni. -Jestem pewna, że Travis zakochał się w tobie i dlatego cię wybrał. To nie jest średniowiecze. Mężczyźni żenią się z wyboru, a nie dlatego, że wpędzą dziewczynę w ciążę. Inna sprawa, że Travis zawsze chciał mieć dzieci, chociaż nigdy nie marzył o żonie. Twierdził, że nie potrafiłby znieść w domu apodyktycznej kobiety. Oczywiście, takie słodkie dziecko jak ty nigdy nie będzie apodyktyczne. Naprawdę muszę już iść. Mam nadzieję, że zostaniemy serdecznymi przyjaciółkami. Mogę ci wiele powiedzieć o upodobaniach Travisa. Przecież od dawna się z nim przyjaźnię. – Nachyliła się do policzka Regan i przelotnie cmoknęła powietrze. – Wychodząc powiem Charlesowi, żeby zabrał tacę – uśmiechnęła się. – Nie zawracaj tym sobie ślicznej główki. Dużo odpoczywaj i uważaj na dziecko, którego Travis tak bardzo pragnie.

Z tymi słowami opuściła salon, a Regan opadła niżej na kanapę. Miała wrażenie, że nad jej głową właśnie przetoczyła się burza. Upłynęło sporo czasu zanim była w stanie zastanowić się nad słowami Margo. Żona z wyboru? Travis jej nie wybrał. To ona na niego wpadła. Chętnie by ją wypuścił, gdyby tylko zdradziła mu nazwisko wuja. Honor! Honor nie pozwolił mu porzucić jej na ulicach Liverpoolu, a potem zmusił do małżeństwa. Czyż sam nie powiedział w dniu ślubu, że z zasady żeni się z matkami swoich dzieci?

Czy zmusiła go do małżeństwa? Jasne, że ich związek nie ma nic wspólnego z miłością. W jaki sposób taki człowiek jak Travis mógłby się zakochać w dziecku, które nie potrafi nalać filiżanki herbaty, żeby się dotkliwie nie poparzyć?

Dni mijały, a ona coraz gorzej radziła sobie prowadzeniem gospodarstwa. Zdawało się jej, że służba na złość jej zmienia się niemal codziennie tak, że nie była w stanie zapamiętać żadnej twarzy.

Kiedy zwracała się do kogoś, spotykała się tylko bezczelnością i lekceważeniem. W końcu doszło do tego, że prawie nie wychodziła z sypialni.

Travis wracał do domu, porywał ją w ramiona, podrzucał do góry i łaskotał, dopóki smutek nie mknął z jej twarzy. Ciągle się dopytywał, co ją dręczy. Zaprosił ją na objazd plantacji, więc pojechała z nim, zawstydzona, że tak bardzo potrzebuje jego ochrony. Nigdy by przed nim nie przyznała, jak obco czuje się w Ameryce.

Travis nie narzekał na niezaradność żony i nikt ze służby nie ośmieliłby się traktować go lekceważąco, widział jednak, że nie wszystkie prace na farmie są odpowiednio nadzorowane. Pewnego dnia Regan słyszała, jak krzyczał na mleczarzy i zarzucał im, że niedbale wykonują swoje zadania.

Margo odwiedziła ich dwa razy. Najpierw rozmawiała łagodnie z Regan, a potem rozprawiała się ze służbą, łając ją za zaniedbywanie wspaniałego domostwa. Po każdej wizycie Regan czuła się wyczerpana i jeszcze bardziej bezużyteczna.

Nie mówiła Travisowi o swoich kłopotach z podległymi jej ludźmi ani o morzu łez, które codziennie wylewała.

Pewnego dnia, kiedy siedziała w bibliotece i starała się skupić nad jakąś książką, wszedł Travis.

Tutaj jesteś – uśmiechnął się.- Już myślałem, że wyparowałaś.

– Czy coś się stało?

Na ubranie narzucił nieprzemakalną pelerynę, jakiej używali marynarze na statku.

– Nadchodzi burza. Piorun zniszczył jedno z ogrodzeń i około stu koni uciekło.

– Będziesz je łapał?

– Tak, jak tylko sprowadzę tu Margo.

– Margo? – Regan zamknęła książkę. – A co ona ma wspólnego z końmi?

Travis roześmiał się, widząc jej minę.

– Niektóre z nich są jej własnością, a poza tym jeździ konno lepiej niż niejeden mężczyzna w naszym okręgu. Po prostu, moja zazdrosna żoneczko, będzie mi bardzo przydatna.

Wstała i spojrzała mu w oczy.

– A jak ja ci mogę pomóc?

Roześmiał się pobłażliwie i pocałował ją w nos.

– Nie zawracaj tym sobie pięknej główki, to po pierwsze. Dbaj o moje dziecko, to po drugie, i wreszcie po trzecie, chociaż wcale nie najmniej ważne, wygrzej mi łóżko. – Z tymi słowami wyszedł z biblioteki.

Przez chwilę Regan stała nieruchomo. Z początku chciała się rozpłakać, ale miała już dosyć przelewania łez! Nie będzie tu samotnie siedziała i troszczyła się tylko o dziecko Travisa. Przecież życie to coś więcej niż kilka intymnych chwil z mężczyzną, który dba tylko o to, co ona nosi w brzuchu.

Kiedy miał jakiś poważny kłopot, zawsze zwracał się o pomoc do jednej osoby – do Margo, do dumnej, wyniosłej sąsiadki, której nic pod słońcem nie mogło odebrać pewności siebie.

Niewiele myśląc poszła do sypialni, wyjęła torbę podróżną i zaczęła wrzucać do niej ubrania. Wiedziała, że musi coś zrobić, cokolwiek, i to dodawało jej skrzydeł. W szkatułce na komodzie leżała bransoletka wysadzana szafirami i para brylantowych kolczyków. Klejnoty te należały kiedyś do matki Travisa. Mąż je podarował jej po ślubie. Bez chwili wahania wsunęła kosztowności do torby.

Założyła ciepły płaszcz i upewniwszy się, że za drzwiami nikogo nie ma, wyszła na korytarz. U szczytu schodów zatrzymała się i spojrzała na dom, który kiedyś do niej należał. Nie! Nigdy nie był jej własnością. Ta myśl umocniła ją w postanowieniu ucieczki. Przedtem jeszcze wbiegła do biblioteki i pośpiesznie nakreśliła liścik do Travisa, w którym zawiadomiła go, że odchodzi, aby on mógł połączyć się z kobietą, którą naprawdę kocha. Następnie otworzyła szufladę i wsypała do kieszeni zawartość blaszanej puszki na pieniądze.

Łatwo było wymknąć się z domu tak, by nikt jej nie zauważył. Cały personel zajął się ryglowaniem okien i drzwi w oczekiwaniu na wichurę. Burza wisiała w powietrzu jak ciężka, mokra zasłona. Dom stał frontem do rzeki a za nim biegła wydeptana ścieżka, którą Travis nazywał drogą. Większość mieszkańców Wirginii podróżowała wodą, więc Regan była pewna, że jeśli ucieknie pieszo, nikt nie wpadnie na jej trop.

Szła przez godzinę w ciężkim, burzowym powietrzu. W końcu spadł deszcz. Ścieżka zamieniła się w błotniste bajoro, w którym trudno było się poruszać, ale łatwo zgubić buty.

– Podwieźć cię gdzieś, młoda damo? – zawołał jakiś głos.

Odwróciła się i zobaczyła za sobą wóz, na którym siedział stary człowiek.

– Zmoczy nas deszcz, ale to i tak lepsze niż piesza wędrówka.

Z wdzięcznością wyciągnęła rękę, staruszek wciągnął ją na wóz i posadził obok.

Z potarganymi włosami, ociekając wodą jak zmokła kura, Margo wpadła do domu. Przeklęty Travis! – zaklęła w duchu. Posyła po nią jak po pierwszego lepszego parobka, żeby mu pomogła przy koniach, a tymczasem jego ukochana, głupiutka żoneczka siedzi sobie w cieple. Nie było dnia, żeby nie prześladowało jej wspomnienie tego strasznego poranka, kiedy rozmawiała z nim sam na sam.

W przeddzień wyjechała powitać go po powrocie z Anglii i oczekiwała, że jak zwykle weźmie ją do łóżka, ale on, zamiast to uczynić, przedstawił jej swoją żonę, to nijakie dziecko bez charakteru. Następnego dnia rano stanęła z nim twarzą w twarz i bez ogródek zapytała, co on sobie, do diabła, wyobraża. Travis niewiele mówił, do czasu gdy zaczęła mu wyliczać wady Regan, o których w pełnej rozciągłości opowiedziała jej kuzynka Mai wina.

Travis uniósł wtedy rękę, żeby ją uderzyć, ale w porę się opanował. Tonem, którym nigdy przedtem się do niej nie zwracał, powiedział, że Regan jest warta dwóch takich jak ona i to, że nie potrafi nadzorować licznej służby, nic go nie obchodzi. Dodał też, że jeśli Margo chce, żeby ją przyjmowano w jego domu, to niech lepiej poprosi Regan o zgodę.

Dopiero po tygodniu schowała dumę do kieszeni i poszła odwiedzić tę głupiutką niedojdę. I co zastała na miejscu? Dzieciak tonął we łzach i nawet nie potrafił opatrzyć własnej poparzonej dłoni. Ale przynajmniej udało się Margo wykryć, dlaczego Travis ożenił się z taką niezdarą. Z natury uległa, poddała się agresywnemu Travisowi, dala mu, czego chciał i zaszła z nim w ciążę. Teraz Margo musiała tylko udowodnić byłemu kochankowi, że robi wielki błąd poświęcając swoje życie – i pieniądze – takiej bezużytecznej laluni.

Ze złością, która nie opuszczała jej od tygodnia, biegła schodami na górę. Travis ją poprosił, żeby zajrzała do jego słodkiej żoneczki, bo on sam spędzi dzisiejszą, a być może i jutrzejszą noc w domu Claya. Piorun uderzył w mleczarnię Armstrongów i konieczna była pomoc przy odbudowie. Margo miała ochotę rzucić się na Travisa z pięściami, kiedy zobaczyła wyraz jego twarzy. Pomyślałby, kto, że dwie noce spędzone z dala od tego dzieciaka to wielka tragedia.

Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić i otworzyła drzwi do sypialni. Ze zdumieniem, spostrzegła że pokój jest pusty i panuje w nim straszliwy bałagan. Patrzyła na wyciągnięte szuflady i ubrania rozrzucone w nieładzie na łóżku. Przez chwilę żywiła płonną nadzieję, że jakiś złodziej wdarł się do domu i porwał małą księżniczkę. Wiedziała jednak, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Chwyciła jedwabną suknię w pięknym kolorze dojrzałej brzoskwini i aż zawarczała z wściekłości. Jeśli ktoś przyjrzałby się uważnie jej strojom, zauważyłby, że są stare i wytarte.

Odrzuciła suknię i przeszukała cały, tak dobrze znajomy dom, z hukiem otwierając drzwi. Nie opuszczała jej myśl, że to wszystko powinno należeć do niej. W bibliotece wątły płomień samotnej świecy rzucał blask na kartkę papieru na biurku Travisa. Margo z niesmakiem spojrzała na dziecinny charakter pisma, z niestarannie nakreślonymi literami „a" i „o".

Jednak, kiedy przeczytała treść listu, jej umysł zaczął pracować sprawnie. A więc to tak! Ta mała odeszła i zostawiła Travisa „kobiecie, którą kocha naprawdę". Może teraz nadszedł wreszcie czas, żeby rozprawić się z tym dziecinnym zauroczeniem Travisa.

Wsunęła karteczkę Regan do kieszeni i napisała własną.

Drogi Travisie,

Postanowiłyśmy z Regan lepiej się poznać, więc na kilka dni wyjeżdżamy razem do Richmond. Przesyłamy ci całusy.

M.

Kilka dni chyba wystarczy, żeby zatrzeć ślady Regan – pomyślała Margo z uśmiechem. Bez wątpienia dziewczyna zorganizowała tę ucieczkę równie nieudolnie jak wszystko inne, czego się podejmowała. Ale Margo jakoś temu zaradzi. Trochę pieniędzy z pewnością przekona wielu ludzi, że nigdy nie widzieli tej małej.

Cztery dni później Margo wróciła wreszcie na plantację Stanfordów, sama. Z niesmakiem patrzyła, jak Travis wybiega im na powitanie i wskakuje do powozu. Potem spojrzał na nią i rozgorączkowany zapytał: – Gdzie jest moja żona?

Kiedy było już po wszystkim, Margo czuła się dumna, że tak wspaniale odegrała swoją rolę. Zdenerwowanym głosem wyjaśniła Travisowi, że Regan wystawiła ją do wiatru i nie przyłączyła się do niej, chociaż tak się umówiły.

Gniew Travisa był przerażający. Znała go od urodzenia i nigdy dotąd nie widziała, żeby stracił panowanie nad sobą. W kilka minut postawił na nogi całą plantację i zarządził poszukiwanie żony. Pomagali mu wszyscy przyjaciele z okolicy, ale kiedy drugiego dnia znaleziono na brzegu rzeki strzęp sukni Regan, wielu straciło nadzieję na jej odnalezienie i rozjechało się do domów.

Ale nie Travis. Zatoczył wokół plantacji koło o promieniu stu mil i wypytywał o żonę wszystkich napotkanych po drodze ludzi.

Margo wstrzymywała oddech i miała nadzieję, że niczego nie zaniedbała. Po miesiącu została nagrodzona za swój wysiłek, kiedy Travis wrócił do domu zmęczony, wychudły i postarzały. Z uśmiechem wspominała, ile pieniędzy kosztowała ją ta operacja. Jej plantacja i tak już była pogrążona w długach, więc Margo nie mogła sobie pozwolić na żaden błąd. Wykorzystała całą gotówkę, jaką jeszcze dysponowała i przekupiła wielu ludzi w okolicy. Niektórzy z pytanych mówili Travisowi, że widzieli Regan i wskazywali mu zły kierunek. Ci, którzy ją naprawdę widzieli, zaprzeczali temu. Kilka nieprzekupnych osób powiedziało prawdę, ale kiedy Travis poszedł tym tropem, inni przysięgali, że jego żony tu nie było.

Powoli Travis wrócił do zajęć na plantacji, ale coraz więcej obowiązków przekazywał swojemu bratu, Wesleyowi. A Margo zajęła się pocieszaniem go w niedoli.

Загрузка...