Tego dnia wszyscy wstali późno. Wszyscy byli przerażeni perspektywą spędzenia kolejnych dni w tym odciętym od świata starym hotelu.
Ivar zaproponował, że skoro on najlepiej zna drogę, a Jennifer ma najbardziej odpowiednie ubranie, to może wspólnie postarają się sprowadzić pomoc. Jednak Rikard zaprotestował tak gwałtownie, że wszystkich to zastanowiło…
Trine zamknęła się na klucz w swoim pokoju i nie chciała do nich przyjść. Zostawiali jej jedzenie przed drzwiami. Kiedy musiała wyjść do łazienki, uzbrojona w masywny świecznik przebiegała w tę i z powrotem jak wicher.
A zatem siedzieli przy stole tylko w czwórkę. Cztery osoby, zebrane wyłącznie ze względów grzecznościowych. Panował bardzo nieprzyjemny nastrój. Nikogo nie cieszył nawet fakt, że temperatura na zewnątrz powoli rosła. Czy mogło być inaczej, skoro mieli między sobą mordercę?
W prasie pojawiły się spekulacje.
Zgłoszono jeszcze jedno zaginięcie – Sveina.
Dopiero teraz zauważono pewną prawidłowość.
Państwo Pedersen mieli córkę w Vindeid. Rikard Mohr jeździł czasami w odwiedziny do swojej dziewczyny, mieszkającej w Vindeid. Lektor Jarl Fretne miał w imieniu swojego przyjaciela załatwić w Vindeid pewną sprawę. A chłopak imieniem Svein pochodził z Boren, miejscowości graniczącej z Vindeid, leżącej po drugiej stronie góry Kvitefjell.
Podawano komunikaty, w których proszono, aby zgłaszać zaginięcie innych osób.
Dyrektor Egil Borgum dowiedział się o tym przez radio. Zadzwonił do Boren pod pewien numer, którego zdążył się nauczyć na pamięć. Dowiedział się, że jego była żona opuściła dom w sobotę, dwudziestego trzeciego października. Zadzwonił na policję i zgłosił zaginięcie Louise Borgum, po czym wsiadł do samochodu i ruszył w długą drogę do Boren.
Policja w Vindeid zaczęła działać. Bystrzy i energiczni dziennikarze też się tam udali, żeby spróbować szczęścia. Niestety, nie powiodło im się.
W przeciwieństwie do tych, którzy pojechali do Boren…
Rikard poprosił Jennifer, żeby zaniosła Jarlowi Fretne dzbanek gorącej kawy i małą przekąskę. On tymczasem miał trzymać straż w kuchni i dopilnować, żeby nikt za nią nie poszedł.
Kiedy byli ze sobą sam na sam, starali się na siebie nie patrzeć. Wkradł się między nich jakiś nieznany dotąd nastrój, znikła dawna spontaniczność. Wyznanie Rikarda ani trochę nie pomogło, stało się tylko jasne, że musi nastąpić ostateczne rozstrzygnięcie. Albo ich przyjaźń przetrwa, albo też umrze śmiercią naturalną. Obie możliwości wydawały się Jennifer nie do przyjęcia. Czy musiał jej o tym mówić? Czy nie byłoby lepiej zachować tego miłego, nie zobowiązującego status quo?
Jennifer wiedziała, że jest teraz niesprawiedliwa w stosunku do Rikarda i nieszczera wobec siebie samej. Już od dawna nie istniało żadne status quo, przynajmniej jeśli o nią chodzi.
Przystanęła z dzbankiem i talerzykiem w jednej ręce, otworzyła drzwi kluczem otrzymanym od Rikarda. Weszła tyłem do pokoju.
– Przynoszę ci trochę…
Zamilkła. W pokoju panowało lodowate zimno. Fretne leżał nieruchomo na łóżku, twarz miał zasłoniętą kocem.
Jennifer zamarła w bezruchu, krew tętniła jej w uszach.
– Fretne? – zapytała ostrożnie. – Dlaczego tak leżysz? To tylko ja, Jennifer, przyniosłam ci jedzenie.
Och, przyszło jej do głowy idiotyczne skojarzenie z Czerwonym Kapturkiem i wilkiem! Podeszła do łóżka śmiertelnie przerażona, żeby odsłonić koc.
W tej samej chwili uświadomiła sobie, że w pokoju unosi się mdły, obrzydliwy zapach.
Zimno – koc – zapach…
Jennifer jęknęła, skoczyła do drzwi i otworzyła je. Wyjrzała na korytarz. Wszystko się zgadza! Pomyliła się i weszła do pokoju, w którym leżał Børre Pedersen.
Drżącymi rękami podała Jarlowi jedzenie i raz jeszcze obejrzała jego ranę.
No, pomyślała. W każdym razie już wiem, że to był koszmarny sen, kiedy widziałam twarz zmarłego w swoim pokoju. Trudno było wymazać z pamięci ten widok. W gorączce śniło jej się tyle niesamowitych rzeczy. Przypomniała sobie na przykład, że przez całą noc układała małe okrągłe miseczki, nie mogąc zrobić z nimi porządku.
To był niezwykle denerwujący sen, który uporczywie powracał. W końcu zaczęła nienawidzić niewinnych naczyń.
Jarl Fretne dopytywał się, co się dzieje w domu, ale Jennifer nie miała zbyt wiele do opowiedzenia. Jedyne, o czym mogła mówić, to lęk i beznadziejna tęsknota za powrotem do ludzi.
Potem wyszła, zostawiając lektora samego w przymusowym odosobnieniu.
– Louise – rzekł zdecydowanie Rikard. – Mogę z tobą porozmawiać?
– Oczywiście!
– Chodźmy do mojego pokoju. Wprawdzie Jennifer tam czyta, ale ona jest wprowadzona w sytuację. Nie musisz się jej obawiać, to najuczciwsza ze wszystkich znanych mi dziewczyn.
Jennifer przyjęła ich z pytającym, odrobinę nieprzytomnym uśmiechem i odłożyła książkę. Czytała ckliwą powieść pod tytułem „Bez zrozumienia”. Dzieło to było tak szmirowate, że od pewnego czasu wywoływało u niej mdłości, więc z tym większą wdzięcznością przywitała odmianę.
Kiedy usiedli, Rikard od razu przystąpił do rzeczy.
– Wydaje mi się – powiedział z naciskiem – że rozwiązałem dręczącą nas tajemnicę, ale jest jedna rzecz, która się nie zgadza.
Louise czekała bez słowa.
– Pierwszej nocy, kiedy byłem z Jennifer w piwnicy, ktoś stamtąd wybiegł i nas zamknął. To byłaś ty, prawda?
Nie odpowiedziała od razu, po prostu obserwowała go, paląc papierosa.
– Dlaczego tak uważasz?
– Myślę, że czegoś szukałaś. Czy nie mam racji? Czegoś, czego nie znalazłaś.
W dalszym ciągu milczała.
– Nie znalazłaś tego również następnej nocy na piętrze. Ogarnęła cię taka rozpacz, że przeżyłaś tam załamanie nerwowe. Później przyszło jeszcze jedno, wtedy próbowałaś stąd uciec. Teraz się uspokoiłaś, być może tylko chwilowo.
Jego słowa nie doczekały się odpowiedzi, jedynie na twarzy Louise malowało się coraz większe napięcie.
Rikard kontynuował:
– Bo na razie już tak nie cierpisz z powodu braku alkoholu, prawda?
Przez chwilę wyglądało na to, że Louise rzuci się do wyjścia i ucieknie, ale się opanowała.
– To niedorzeczne! Co za pomysły przychodzą ci do głowy?
– Byłaś tak lekko ubrana. W Boren jest sanatorium odwykowe dla alkoholików. Uciekłaś stamtąd?
Strzepnęła popiół z papierosa.
– Nie, to nie było konieczne. To nie jest zakład zamknięty, mogę przychodzić i wychodzić, kiedy tylko chcę. Sama prosiłam, żeby mnie przyjęto, ale po kilku dniach nie mogłam tam wytrzymać. Pragnęłam tylko, żeby móc wypić chociaż jeden kieliszek, śniły mi się butelki wina. Powiedziałam więc, że mój mąż zachorował i muszę pojechać do domu. Nie wiem, czy mi uwierzyli, bo przecież nie mam już męża. W Boren wprowadzono zakaz sprzedaży alkoholu, więc zdecydowałam się pojechać tym dodatkowym autobusem do Vindeid, bo tam jest sklep monopolowy i restauracja. I w ten sposób znalazłam się w tym piekle. Hotel dla abstynentów!
Rikard i Jennifer siedzieli w milczeniu.
Wreszcie przerwała je Jennifer, pytając naiwnie:
– Może właśnie to zadziała? Być może twoje ciało tego potrzebowało, żeby się odzwyczaić?
Twarz Louise Borgum wykrzywił gorzki grymas.
– Żeby to było takie proste! Ale może tak, może nie. Wiem tylko, że w ciągu spędzonych tutaj dni przeszłam piekło. I jeszcze to, że próbowałam to ukryć…
Zaczęła cicho płakać.
Jennifer usiadła koło niej i położyła jej dłoń na ramieniu.
– Dziękuję – szepnęła Louise. – Jesteś bardzo miła, Jennifer. To takie niesprawiedliwe! Egil pije dużo więcej ode mnie, musimy to robić ze względów reprezentacyjnych, ale on może przestać, kiedy tylko chce. A ja nie. Mam o wiele niższy próg odporności niż on. Ale… jak się zorientowałeś, Rikardzie?
– Kojarząc mnóstwo szczegółów. Te potłuczone butelki na piętrze… Nie natknęłaś się na nie przez przypadek. Rozbijałaś je o ścianę z wściekłości i rozczarowania, nieprawdaż? Dlatego, że były puste.
– Tak – przyznała ze wstydem.
Ale Rikarda bardziej zajmował jego problem.
– A więc to ty byłaś w piwnicy?
– Tak. Przepraszam, że was tak mocno odepchnęłam i zamknęłam! Byłam zdesperowana, nie panowałam nad sobą. Bałam się, że zostanę zdemaskowana, jeszcze wtedy was tak dobrze nie znałam.
Rikard odetchnął z wyraźną ulgą.
– No, w takim razie zagadka jest już prawdopodobnie rozwikłana. Brakowało mi tylko wyjaśnienia tego epizodu z piwnicą. Wobec tego myślę, że możemy się przygotować na ostatni akt.
Jennifer popatrzyła na niego z wyrzutem.
– Czy policjanci używają takich teatralnych wyrażeń?
Rikard spojrzał na nią roziskrzonymi radością oczyma.
– Czasami i policjanci mogą sobie na to pozwolić.
– Jasne – Jennifer odwzajemniła jego uśmiech i poczuła, że wystarczy, iż jest dla niej miły, a gotowa pójść za nim w ogień.
Rikard podziękował Louise za pomoc i pozwolił jej odejść.
– To dopiero początek przedstawienia – rzekł do Jennifer, kiedy zostali sami. Miał surowy wyraz twarzy. – Odbędzie się tu prawdziwy spektakl, w którym ty, droga Jennifer, zagrasz jedną z głównych ról!
– Ja? Nic nie rozumiem.
– Zdobędziesz się na taką odwagę? Zdemaskujesz mordercę?
Popatrzyła badawczo na Rikarda i zaczęła żałować swojej obietnicy, że pójdzie za nim w ogień.
– Czy to niebezpieczne?
– Cały czas będę przy tobie.
Po krótkim wahaniu – zastanawiała się, na ile ją stać – skinęła głową.
– Oczywiście, dla ciebie zrobię wszystko.
– Prawie wszystko – poprawił.
– Tak – przyznała. – Prawie wszystko.
Sama myśl, że Rikard mógłby być dla niej kimś więcej niż silnym i godnym zaufania opiekunem, bezgranicznie ją przerażała. Nie potrafiła jednak tego wytłumaczyć.
Słowa Jennifer trochę zabolały Rikarda. Aby zatrzeć to wrażenie, rzucił lekko:
– No, wszystko się chyba wyjaśni, kiedy znowu porozmawiam z Marit, zobaczysz.
– Tak, na pewno – przyznała Jennifer najżałośniejszym i najbardziej grobowym głosem, jaki kiedykolwiek u niej słyszał.
Do licha! Dlaczego musiał wspomnieć Marit? Znowu zranił Jennifer.
Było rzeczywiście tak, jak sam powiedział: Rikard Mohr to chyba niezły policjant, ale jeśli chodzi o kobiety, posiada tyle wyczucia i taktu, co walec drogowy!
Jennifer się wyprostowała i zmieniła temat.
– Już od dawna mówiłeś, że jesteś bliski rozwiązania zagadki. Jak do tego doszedłeś?
– Jeszcze nie wiem wszystkiego – przypomniał. – Børre mi podpowiedział, jak to mogło przebiegać. Wtedy, kiedy wszedł do holu, przemarznięty i na wpół przytomny.
– Ale to były tylko majaki! Mówił o jakichś skrzynkach na listy, przegródkach pocztowych czy czymś takim.
– Właśnie! I to mnie doprowadziło do interesującego odkrycia!
Jennifer popatrzyła na niego wyczekująco, ale nie chciał powiedzieć nic więcej.
– Rikard, na co zmarł Børre?
– Został uduszony poduszką…
– Wiedziałeś o tym przez cały czas?
– Wiele na to wskazywało. Ale nie mogłem uwierzyć, że ktoś z nas byłby zdolny do popełnienia morderstwa!
Jennifer przechadzała się niespokojnie po pokoju.
– Wobec tego wiesz, kto to jest?
– Sądzę, że wiem, Jennifer. To ta sama osoba, którą widziałem w policyjnym protokole. Intensywnie się zastanawiałem nad tym zdjęciem, aż wreszcie doznałem olśnienia. To człowiek bez sumienia, posiadający na swoim koncie liczne drobne oszustwa i różnego rodzaju malwersacje. Jest również podejrzany o popełnienie poważniejszych przestępstw, ale nigdy nie został skazany.
– Czy został ukarany?
– Tylko za drobne wykroczenia, głównie karą grzywny.
– Dlaczego nie interweniowałeś wcześniej?
– Wydawało się to takie nieprawdopodobne. A poza tym był jeszcze ten epizod z piwnicą.
– No tak. Też już wiem, kto jest mordercą, Rikardzie, i wcale mi się to nie podoba. Jest mi tak smutno.
Popatrzył na nią z odrobiną rozbawienia, ale bez złośliwości.
– A więc do czego doszłaś? – zapytał.
– Nie wiem, może to głupie, ale do tych napadów potrzeba było sporo siły, prawda? A dlaczego autobus miałby jechać właśnie tego dnia, w którym zjawił się lektor Fretne? I dlaczego zboczyliśmy z trasy?
– Nieźle pomyślane – przyznał Rikard. – Może chcesz wstąpić do policji?
Jennifer roześmiała się zadowolona z jego pochwały, ale jednocześnie przygnębiona.
– A ja, kiedy leżałam w gorączce, myślałam, że widzę w swoim pokoju zmarłego Børre!
Rikard zmarszczył brwi.
– Tak, wspominałaś o tym. Rzeczywiście tak było?
Odparła ze zdziwieniem:
– Nie, pamiętam tylko, że pomyślałam: To nie może być prawda, przecież ty nie żyjesz. Na szczęście nie przypominam sobie jego twarzy!
Poczuła nagle, że Rikard trzyma ją tak mocno za ramię, że aż ją to boli. Puścił ją zmieszany.
– Rzeczywiście miałaś straszne sny – zaśmiał się lekko.
Skonsternowana Jennifer pomyślała nawet, że zbyt lekko. Co się z nim dzieje?
– No, w każdym razie udało mi się uknuć świetną intrygę – kontynuował Rikard. – Musimy złapać mordercę na gorącym uczynku. Jeśli tylko zechcesz mi pomóc…
– Naturalnie! Co mogę zrobić?
– Będziesz udzielać odpowiedzi, których się wcześniej nauczysz. A poza tym musisz udawać, że jesteś we mnie zakochana. Myślisz, że dasz radę?
Zadrżała, powodowana tym samym niepojętym strachem.
– Spróbuję. Chociaż będzie to trochę trudne. Zawsze byłeś dla mnie dorosłym opiekunem, bezpieczną opoką. Ale… jesteś pociągający. Nie będzie to z mojej strony żadną ofiarą – zemściła się.
Jęknął, słysząc intonację jej głosu.
– Jennifer, bądź tak miła! Już słyszę, jak to okropnie zabrzmiało. Tak przerażająco wyrachowanie. Przebacz mi te słowa! Możemy teraz przećwiczyć twoje odpowiedzi?
Wszystko miało się rozegrać późnym wieczorem.
Rikard cały czas czuwał nad przebiegiem wydarzeń, niemal je reżyserując. Razem z pozostałymi zasiadła do kolacji Trine. Uznała, że dalsze przebywanie w samotności nie ma sensu.
Nikt jednak się nie cieszył. W tej wciąż zmniejszającej się grupie panowała przytłaczająca atmosfera.
Kiedy tylko Rikard zauważył, że ktoś chce odejść od stołu, natychmiast zareagował. Wstał z miejsca.
– No, Jennifer, czas, żeby dzieci kładły się spać.
Wyszedł z nią do holu, gdzie oświetlenie, jak zwykle, było anemiczne. Zatrzymał się przy jej drzwiach.
– Dobranoc, moja przyjaciółko – przemówił teatralnym szeptem. Potem przyciągnął ją do siebie.
Jennifer wypowiedziała cicho swoją kwestię, tak bardzo skoncentrowana, że piekły ją z przejęcia uszy.
– Nie, zaczekaj, Rikardzie! Muszę cię o coś zapytać.
– Tak? – zainteresował się i lekko ucałował jej policzki.
Jennifer prawie wpadła w panikę. Nie sądziła, że tak się wczuje w rolę.
Uszczypnęła go ostrzegawczo.
– Wiesz, tej nocy na piętrze – zaczęła niby przyciszonym głosem, który w rzeczywistości rozbrzmiewał donośnie.
Zupełnie jak wytrawna aktorka na scenie! pomyślał Rikard.
– Tak, o czym chcesz powiedzieć?
– Ja… nie chciałam tego mówić, ponieważ uważałam, że ktoś mi zaufał i nie mogę go zawieść, ale być może to ważne.
W salonie zaległa głucha cisza. Trzy zebrane tam osoby czekały taktownie, aż miłosna scena dobiegnie końca i będą mogły przejść do swoich pokoi, równocześnie przysłuchując się rozmowie prowadzonej w korytarzu.
– Jennifer – rzucił surowo – czy coś przede mną ukrywasz?
– Tak… to tylko jakiś list. Ktoś mi go wcisnął w rękę.
– List? Otworzyłaś go?
– Nie, nigdy nie otwieram cudzej korespondencji.
– Gdzie go masz? – zapytał podekscytowany. – Mogę go zobaczyć?
– Jest w moim pokoju. Nie chcę, żeby dowiedzieli się o nim pozostali.
– W porządku! Wobec tego poczekajmy godzinę, aż pójdą spać. A potem do ciebie przyjdę.
– Ależ Rikardzie! W środku nocy? – zaprotestowała, zaszokowana propozycją.
– Tak, wtedy zobaczę ten list i zostanę u ciebie.
Odetchnęła zachwycona:
– Och, naprawdę zechcesz?
– Niczego bardziej nie pragnę – zapewnił tak namiętnie, że prawie dała się oszukać. – Nie zamykaj drzwi, Jennifer!
– Nie, na pewno nie zamknę. Do zobaczenia!
Naprawdę dobrze mi poszło, pomyślała, podczas gdy Rikard otwierał jej pokój. Zaraz jednak przeżyła gwałtowny wstrząs, bo Rikard przyciągnął ją do siebie i pocałował. Jennifer chciała go odepchnąć, ale zaraz pomyślała: Udawaj zakochaną! Musisz grać na wypadek, gdyby nadszedł ktoś od strony holu.
Uspokoiła się więc i położyła mu dłonie na karku. W głowie jej huczało. Natychmiast zauważyła, że uspokoiła się naprawdę, upojona bliskością Rikarda. Nie liczyło się nic poza nim. Czuła także, że i jego zachowanie uległo odmianie, już nie udawał. O Boże, co się z nami dzieje, pomyślała.
Powoli i niechętnie wypuścił ją z uścisku. Wciągnął głęboko powietrze, poruszony własnymi uczuciami. Nie bacząc na to, co miało nastąpić później, weszła do swojego pokoju, ale Rikard szybko ją stamtąd wyciągnął. Zamknął drzwi, żeby pozostali myśleli, że Jennifer rzeczywiście jest już u siebie, podczas gdy ona szybko się pochyliła i schowała za kontuarem recepcji. Rikard pogasił światła na noc i poszedł do siedzących w salonie.
Słyszała, jak wszyscy czworo przechodzili przez hol w drodze do swoich pokoi. Rozmawiali o tym, że hol stał się taki ponury i odstraszający, kiedy oświetlał go tylko blask palącej się na zewnątrz lampy i światło padające z ich korytarza. Wszystkie drewniane postacie i wypchane zwierzęta wyglądały tak przerażająco.
Potem zniknęli każde w swoim pokoju i w hotelu zapadła cisza.
Jennifer przekradła się bezszelestnie i usiadła na podłodze za olbrzymim trollem.
Za chwilę równie bezgłośnie dołączył do niej Rikard. Siedzieli oparci o szeroki cokół, na którym stał troll, z oczami zwróconymi w stronę korytarza z sypialniami, żeby móc obserwować, czy ktoś nadchodzi.
Minęło dziesięć minut. Rikard tkwił bez ruchu, jak gdyby nie zauważał jej obecności. Przez szybę wpadał tylko blask oświetlenia z zewnątrz, ale mimo że nie dochodził do nich, Jennifer widziała Rikarda, bo oczy zdążyły się jej przyzwyczaić do ciemności. Zobaczyła, że drżą mu ręce. Nie wiedziała, czy powodem było napięcie, czy też to, co zaszło między nimi przed chwilą. Sama była tak poruszona, że serce nie zdążyło się jeszcze uspokoić. Bijące od Rikarda ciepło, dotyk jego kolana… To sprawiało, że czuła dreszcze przebiegające po całym ciele. Powróciły uczucia, które, jak sądziła, umarły przed pięciu laty. Uczucia, których nigdy nie doznała w obecności innych młodych chłopców. Była zrozpaczona, nienawidziła za to Rikarda. On i ta jego Marit!
Coś zamigotało w oku sowy wiszącej przy wejściu. W świetle lampy wykrzywiła się sylwetka zniszczonego przez mole lisa.
Minuty mijały, Jennifer zaczęła się poddawać narastającemu napięciu. Czy ta cała teoria na temat osoby mordercy, którą przedstawiła Rikardowi, miała sens? Czy nie zawierała mnóstwa nie wyjaśnionych szczegółów? A może Trollstølen kryło większe tajemnice, których po prostu nie dostrzegła?
Nagle Rikard chwycił ją za ramię, Jennifer nasłuchiwała.
Dotarły do nich jakieś odgłosy. Jakieś niewyraźne pocieranie czy szuranie. Potem wszystko ucichło. Pomimo to wiedzieli, wyczuwali, że coś się gdzieś porusza, niezwykle ostrożnie i powoli.
Niespodziewanie zgasło światło na zewnątrz i ucichła lodówka.
Jennifer zrobiła gwałtowny, ale bezgłośny wdech. Rikard ostrzegawczo ścisnął ją za rękę.
Znowu dało się słyszeć to samo szuranie.
Jennifer nic nie rozumiała. Siedziała jak na szpilkach, chętnie zmieniłaby pozycję, ale nie odważyła się poruszyć.
Teraz z kolei ona chwyciła za rękę Rikarda.
Rozległy się dobrze znane trzaski, które docierały do niej już tyle razy.
Brzmiały inaczej, niż kiedy słyszała je ze swojego pokoju, jakby bliżej, silniej. Coś jakby trzeszczenie starych desek.
Serce waliło jej niby oszalałe. Rikard oswobodził się z jej uścisku i uniósł, gotów do skoku. Dawał jej znaki, żeby się nie ruszała.
Usłyszeli szuranie drewna o drewno, jakie towarzyszy przesuwaniu mebli po podłodze. Jennifer ze zdziwienia i przerażenia szeroko otworzyła oczy, ale nic nie mogła dostrzec.
Nasłuchiwali w napięciu. Znowu zapadła cisza.
Trwała dość długo.
I potem… Człap, człap!… Człap, człap!
Ten sam dźwięk, który wcześniej tak Jennifer zastanawiał. To przytłumione dreptanie.
Niewiele brakowało, a zaczęłaby głośno krzyczeć. Odwróciła głowę od korytarza, w który się nieustannie wpatrywała. To wcale nie stamtąd dobiegały dźwięki.
Dochodziły z samej recepcji. Z wszystkich cieni wyodrębnił się jeden, na ścianie, tam gdzie znajdowała się przegródka na listy i klucze do pokoju Børrego…
Coś powoli płynnymi ruchami schodziło na podłogę.