ROZDZIAŁ V

Rozpoczęła się właśnie trzecia doba pobytu w Trollstølen, kiedy Jennifer gwałtownie usiadła na łóżku. Zapaliła światło i spojrzała na zegarek. Była czwarta rano.

Nietrudno było się domyślić, co ją obudziło. Z dachu jakiejś szopy oderwała się blacha i strasznie hałasowała na wietrze.

Jeszcze bardziej zaniepokoił ją inny dźwięk dochodzący z samego hotelu.

Docierał z drugiego piętra. Krótkie urywane okrzyki jakiejś kobiety, które zamieniły się w spazmatyczny szloch.

Gość? Ta, która powiesiła się dawno, dawno temu?

Równocześnie zaczęło migać światło, a kiedy się uspokoiło, dawało taką niepewną, zaledwie księżycową poświatę, że można się było spodziewać, iż zgaśnie lada moment.

Specjalnie jej to nie zdziwiło. Cały dzień się niepokoili, że prędzej czy później burza zerwie przewody.

Ale dlaczego musiało się to stać właśnie teraz?

Kiedy dziewczyna się ubierała, usłyszała, że pozostali też nie śpią. Ktoś biegł na górę po schodach, a kiedy otwierała drzwi, zobaczyła, że jeszcze ktoś inny znika na samej górze.

– Rikard? – zawołała.

Ale jej pytanie zagłuszyło zawodzenie wichury. Doszła do wniosku, że on musi być już na górze, więc pospieszyła za nim, przechodząc obok skrzyni, olbrzymiego trolla i tajemniczych zwierząt, wyglądających groteskowo w mdłym świetle.

Zaledwie zdążyła dotrzeć na górę, zrobiło się jeszcze mroczniej. Widać było zaledwie żarzącą się spiralkę żarówki, a to nie zasługiwało na miano światła.

Jennifer przystanęła z wahaniem w długim korytarzu. Nigdy jeszcze tu nie była. Usłyszała jakieś osoby wchodzące po schodach, z daleka dobiegły ją głosy, w tym męski, próbujący uspokoić kobietę.

Zaczęła posuwać się korytarzem w ich stronę, kiedy spostrzegła drzwi.

Sporo trudności nastręczało jej orientowanie się po głosach, nie była pewna, skąd dochodzą. Powoli weszła do długiego pokoju…

Zatrzymała się przerażona.

W najodleglejszym końcu sali ktoś się poruszył, zbliżał się, wpatrując się w nią.

Wokół panowały takie ciemności, że istota ta była zaledwie cieniem, zarysem, ale dziewczyna widziała, że na pewno nie był to nikt z zebranych w hotelu.

Jennifer straciła głowę i wybiegła. Rzuciła się korytarzem przed siebie, bo miała przeczucie, że znajdzie tam Rikarda, a Rikard kojarzył się z bezpieczeństwem.

Zgasł ostatni słaby płomyczek światła, jakby zdmuchnięty porywem wiatru, i zapanowały nieprzeniknione ciemności.

Zupełnie straciła wyczucie przestrzeni, nie wiedziała, gdzie się znajduje ani dokąd powinna iść. Schody zostały gdzieś daleko, a ponieważ wichura przetaczała się z łoskotem, nie słyszała już głosów, które wcześniej pomagały jej w orientacji.

Zbyt późno zrozumiała, że musiała przejść przez korytarz i wejść do jakiegoś pomieszczenia, bo nagle poczuła wokół siebie ciasną przestrzeń. Próbowała zawrócić, potknęła się o starą sofę, między palcami zostały jej strzępki obicia i końskiego włosia. Uparcie brnęła dalej po omacku.

Coś lepkiego przykleiło się jej do twarzy.

Pajęczyna…

Ściągała ją jedną ręką, przestraszona już nie na żarty. Miała wrażenie, że znalazła się w przerażającym świecie swoich własnych urojeń.

Serce waliło jej tak mocno, że aż odczuwała ból.

– Rikard! – zawołała zrozpaczona, ale któż mógłby ją usłyszeć w piekielnej wrzawie, spowodowanej zabawą burzy z dachówkami i okiennicami.

Jennifer z trudem łapała powietrze. Gdzieś było to, co przed chwilą spotkała, a teraz tkwiła tu samotnie w pułapce, nie wiedząc nawet, dokąd trafiła. Wydawało się, że to jakiś pokój na poddaszu, gdzie przechowywano niepotrzebne rzeczy.

Jęczała popłakując ze strachu.

Znowu się o coś potknęła, coś bezkształtnego i, z westchnieniem ulgi wyczuła dłonią futrynę drzwi. Zdążyła tylko stwierdzić, że przed chwilą zaczepiła nogą o zwinięty dywan, chociaż wyobrażała sobie coś o wiele gorszego. Wybiegła z pomieszczenia i zrozumiała, że znalazła się z powrotem na korytarzu.

Na zewnątrz rozpętało się istne piekło. Tu na górę, na pierwsze piętro, odgłosy srożącej się burzy docierały ze zdwojoną siłą. Czuła lodowaty powiew na korytarzu, ale ponieważ nie włączyli tu ogrzewania, łatwo było to wytłumaczyć.

Była wściekła na siebie i na wszystkie przeszkody, zniecierpliwiona i zrozpaczona. Nic nie słyszała poza strzępkami rozgorączkowanych rozmów, w dodatku nie potrafiła stwierdzić, skąd dobiegały. Nic nie widziała, korytarz nie miał okien.

Ale najbardziej dokuczał jej strach. Myśl, że musi dotrzeć do Rikarda, powstrzymywała ją od panicznego rzucenia się na oślep przed siebie, co mogło się skończyć upadkiem ze schodów. Ktoś przecież wieczorem mówił, że są też drugie schody, dla obsługi hotelowej.

Ostrożnie, Jennifer! Jeszcze jedne schody? Mogą być gdziekolwiek. Może metr od ciebie?

W tej samej chwili gdzieś całkiem niedaleko otworzyły się z impetem jakieś drzwi i ktoś z nich wypadł.

– Rikard? – zawołała Jennifer.

Kimkolwiek była ta postać, nie była z pewnością Rikardem. Gdy znalazła się obok niej, Jennifer poczuła, że wciśnięto jej do ręki coś przypominającego kartkę papieru.

– Weź to! – nakazał szeptem jakiś głos. – I nikomu nie pokazuj!

Obca postać popędziła dalej w stronę schodów, Jennifer zaś stała w miejscu, trochę oszołomiona, dotykając papieru. Był to list, zaklejona koperta o dość pokaźnej zawartości. Szybko schowała ją do kieszeni swojej białej kurtki i zapięła suwak. Coś jej powierzono i naprawdę nie miała zamiaru tego nikomu pokazać, oczywiście wyłączając Rikarda.

Ogłuszający napór burzy sprawił, że nie usłyszała zupełnie żadnego dźwięku w pobliżu, gdy niespodziewanie ktoś ją przewrócił i para lodowatych rąk chwyciła ją za gardło. Niezwykle mocny uścisk sprawił, że uznała, iż napastnikiem nie może być żywa istota.


Jennifer, nosząca w duszy strach przed ciemnością, nieoczekiwanie dla samej siebie zamiast panicznego lęku poczuła zwyczajną wściekłość!

– Auu! – zapiszczała. – Puść mnie, ty niezdarny idioto!

Ku swojemu przerażeniu odkryła, że od mocnego chwytu napastnika zaczęło jej dziwnie szumieć w głowie.

– Och, Rikard! – jęknęła, ale równocześnie miała wrażenie, że jej świadomość gdzieś odpływa.

Napaść trwała zaledwie kilka sekund. Nieznany drań, jak go nazwała w myślach, zwolnił swój obezwładniający uścisk, podniósł się i oddalił. Wydawało się jej, że usłyszała jakieś wycedzone przez zęby przekleństwo, ale nie była tego pewna.

– Duchy nie przeklinają – uspokajała samą siebie, podnosząc się na nogi. – Nigdy nie słyszałam, żeby któryś z klasycznych duchów wypowiedział słowa: „Przeklęta smarkula!”

Dopiero wtedy, gdy tak stała otrzepując się z kurzu, poczuła, jak całe jej ciało zmienia się w galaretę. Zatoczyła się pod ścianę, szukając oparcia. Chwilę postała bezradnie, po czym sprawdziła, czy ma jeszcze list w kieszeni. Miała. Musi go pokazać Rikardowi.

Ale gdzie go szukać?

W hotelu zapanowała cisza, choć trudno by ją nazwać idealną. Gdzieś daleko Jennifer słyszała nerwowe kroki i podniesione głosy. Prawdopodobnie dochodziły ze schodów albo z niższego piętra, ale były tak odległe, że właściwie jej nie interesowały. Natomiast gdzieś w pobliżu rozlegały się przytłumione odgłosy prowadzonej rozmowy, te same, które zwabiły ją na to przerażające piętro. Krzycząca kobieta uspokoiła się, a Jennifer znalazła się na tyle blisko, że mogła rozróżnić męski głos.

To był Rikard.

Gdyby tylko lepiej sobie radziła w tych ciemnościach, w tym labiryncie korytarzy i pokoi! Nie minął jeszcze szok wywołany niedawnymi przeżyciami. Ramiona jej drżały, a nogi odmawiały posłuszeństwa.

Zamknęła oczy i znowu rozpaczliwie krzyknęła: „Rikard!”, bez jakiejkolwiek nadziei, że tym razem ją usłyszy.

Ale oto zdarzył się cud. Głosy ucichły i otworzyły się jedne z drzwi gdzieś w przodzie korytarza. Ruszyła w tamtą stronę, pochlipując jak skrzywdzone dziecko.

– Jennifer, co ty tu robisz? – zapytał Rikard, a ona poczuła taką ulgę, że chętnie rzuciłaby mu się w ramiona, gdyby nie były zajęte. Podtrzymywał jakąś kobietę, która wydawała się potrzebować jego pomocy bardziej niż ona.

– Co się stało? – dopytywała się Jennifer.

– Nie wiem – odparł Rikard. – Louise przeżyła załamanie nerwowe, musimy jej pomóc zejść na dół.

– Czy ciebie też napadł lodowaty przeklinający duch? – zainteresowała się Jennifer.

Louise przystanęła.

– Nie – zaprzeczyła niewyraźnym głosem.

– Co chcesz przez to powiedzieć, Jennifer? – dopytywał się Rikard.

– Chciał mnie udusić – ciągnęła. – Ale najwyraźniej nie ja miałam paść ofiarą, a w każdym razie trochę się rozzłościł, kiedy się zorientował, że to ja.

Rikard rzekł zdenerwowany:

– Jennifer, jak zwykle sobie kpisz, chociaż po głosie poznaję, że jesteś naprawdę przestraszona! Czy to coś poważnego? Zostałaś napadnięta? Jakiś człowiek próbował cię udusić?

– Nie wiem tylko, czy to był człowiek. Była to jakaś mroźna istota o silnych rękach, bez wątpienia odrażająca. Tak, bałam się.

Spotkali Ivara przy końcu korytarza i przerwali rozmowę.

Pozostali dwoje czekali na dole, przy wejściu na schody, i pełni niepokoju nawoływali ich po imieniu.

Ciepły blask gasnącego ognia zwabił wszystkich do salonu. Rikard posadził Louise na sofie, a potem, podtrzymując Jennifer za ramiona, pomógł jej usiąść na krześle. Kiedy wszyscy zajęli miejsca, odezwał się surowo:

– Chcę się dowiedzieć, co się stało! Po pierwsze, co przestraszyło Louise Borgum na górze, co w ogóle tam robiła i ilu z was tam poszło?

Jennifer zaczęła:

– Jeśli o mnie chodzi, to spotkałam na górze trzy istoty, oprócz was dwojga. Nie wiem, czy to byli żywi ludzie czy,…

– Trzy? – Rikard przerwał ostro jej metafizyczne wywody. – Oznacza to, że wszyscy tam poszliście.

– Nie, mnie tam nie było – zaprzeczyła Trine. – Wieczorem wzięłam tabletkę na uspokojenie, a po niej śpię tak mocno…

– Mnie też tam nie było – wtrącił Jarl Fretne.

– Ja tam poszedłem – przyznał Ivar – ale najwyraźniej skierowałem się w złą stronę, bo nikogo nie spotkałem.

– Jennifer, twierdzisz, że natknęłaś się na trzy osoby. Gdzie to było?

– Najpierw zobaczyłam postać, której nie mogłam rozpoznać, zbliżyła się do mnie. Byliśmy w jakiejś długiej sali albo czymś takim. Kawałek w lewo korytarzem.

– Tak, wiem, o co ci chodzi. To nie sala, tylko boczny korytarz. A później?

– Później zaplątałam się w labirynt różnych pokoi i przejść, zanim udało mi się znowu wyjść na korytarz. Wtedy ktoś przebiegł obok mnie w stronę schodów i po prostu zniknął, nie wiem gdzie.

– Nie zbiegł ze schodów?

– Tego nie wiem, bo burza hałasowała bardziej niż cała szkolna klasa, a poza tym schody są wyłożone dywanem, potem jakiś idiota rzucił się na mnie. Nie mam pojęcia, gdzie się podział, bo wtedy starałam się tylko dojść do siebie po przeżytym szoku.

– Nie wiesz, kogo spotkałaś?

– Nie mam pojęcia.

Pamiętała oczywiście o liście w kieszeni, ale milczała.

– No, Louise – ponaglił Rikard – a co ty robiłaś na piętrze i co cię przestraszyło?

– Usłyszałam coś – wyjaśniała głosem ochrypłym od krzyku. – Ktoś był na piętrze. Zaciekawiło mnie kto to, a ponieważ światło jeszcze działało, postanowiłam to zbadać. Moje… nerwy nie są ostatnio w najlepszym stanie i kiedy się przekonałam, że jestem tam sama… zupełnie się załamałam.

Próbowali ją dojrzeć w mroku. Zarówno Rikard, jak i Jennifer czuli, że kłamie, ale nie naciskali.

Być może Ivarowi przyszło do głowy to samo, bo wziął jakieś stare gazety i dołożył do paleniska. Ogień strzelił wysokim płomieniem, na ścianach salonu ukazały się groteskowe cienie. Mimowolnie spojrzeli na Louise.

Wyglądała okropnie. Już niemal wcale nie przypominała eleganckiej damy z autobusu. Ramieniem próbowała osłonić zniszczoną twarz przed światłem.

Jennifer zawołała z desperacją:

– To, co spotyka nas w Trollstølen, jest wstrętne i przerażające, i oczywiście wszyscy nienawidzimy tego domu, ale przecież daje nam jakieś schronienie! Mamy dach nad głową, jest tu ciepło i względnie bezpiecznie. Wiem, że żadne z was nie wymówiło dziś imienia Svein, ale czy tak naprawdę potrafimy myśleć o czymkolwiek innym?

– Nie – przyznała Trine. – Widzieliśmy, jak… wyglądał Børre. Pomyśleć, że ten młody miły chłopak błąka się gdzieś w tej straszliwej śniegowej burzy. W dodatku zapadła noc…

– Już nie żyje – stwierdził krótko Jarl Fretne.

Jennifer skuliła się, jakby nie chcąc dopuścić do świadomości tych słów.

Nagle Ivar rzekł zamyślony:

– Bardzo długo się nad czymś zastanawiałem. Pierwszego wieczoru, kiedy razem ze Sveinem szukaliśmy drewna, a szopa z drewnem jest obok tej ze sprzętem narciarskim, rzuciła mi się tam w oczy para nart.

– Jesteś tego pewien? – zapytał Rikard z nadzieją w głosie.

– Próbuję przywołać obraz tego, co widziałem. Para starych norweskich drewnianych nart z kijkami stojąca w kącie. Nie wiem tylko, czy widziałem je tutaj, czy gdzieś indziej. Zaledwie mi mignęły. W każdym razie teraz nie stoją tam żadne narty.

– Nie mogłeś widzieć nart w innym miejscu o tej porze roku! – odezwał się pełen otuchy Rikard.

– Nie… Chyba nie. Rzeczywiście to musiało być tutaj.

– A to oznacza – podjął triumfująco Rikard – że wziął je Svein!

– Czy ma to jakieś znaczenie? – zapytała Trine.

– Oczywiście – wyjaśnił Ivar. – W takim wypadku wielokrotnie wzrosły jego szanse na przeżycie. Svein dobrze jeździ slalomem.

– Znaczy to chyba o wiele więcej – powiedział Jarl Fretne. – Czy nie to, że Svein jest naszą wielką nadzieją? Chodzi mi o to, że może zawiadomić innych, iż tu utkwiliśmy. Nie wydaje się, żeby świat zbytnio się o nas troszczył.

Zobaczyli wszystko w jaśniejszych barwach. Jennifer słyszała głębokie, radosne westchnienia ulgi.

– No tak – wtrącił Rikard, wstając z krzesła. – Jeśli chodzi o nasze sprawy tutaj, to na razie, dopóki jest ciemno, nie możemy zrobić nic więcej. Idźcie do pokoi i zostańcie w nich! – poprosił stanowczo.

– Chyba będzie tam zimno, skoro nie ma prądu? – zapytała Trine.

– No, idźcie już! – polecił Rikard. – Jutro rano wszystko dokładnie sprawdzę.

– Louise, czy chcesz tabletkę na uspokojenie? – zaproponowała Trine. – Jeśli się ma kłopoty, naprawdę pomagają.

Nikt nie wątpił, że Trine w swoim małżeństwie korzystała z tabletek uspokajających.

Louise się zawahała.

– Tak, dziękuję. To bardzo miło z twojej strony.

Zawsze taka miła i dobrze wychowana, nawet wówczas, kiedy się wydaje, że cały świat wali się jej na głowę!

Jennifer znalazła się w tarapatach. Musi znaleźć okazję i powiedzieć Rikardowi o liście. Nie mogła jednak zwrócić jego uwagi tutaj, bo ktoś mógłby powziąć podejrzenia. Teraz liczyła tylko na to, że odprowadzi ją do pokoju.

Niestety tego nie zrobił.

Powiedział tylko odchodząc:

– I niech każdy zamknie drzwi!

Zabrzmiało to dość złowrogo. Wszyscy posłuchali jego polecenia.


W pokoju było okropnie zimno, kiedy Jennifer o skandalicznie późnej porze wstała z łóżka. Było już po pierwszej, burza szalała w dalszym ciągu, aż cały dom trzeszczał w posadach. Koniuszek nosa miała lodowaty i musiała zebrać wszystkie siły, nim odważyła się zdjąć koszulę nocną. Głośno szczękając zębami dotknęła kaloryfera w nadziei, że zdarzył się cud. Ale nie, kaloryfer był zimny.

W salonie natomiast płonął wspaniały rozgrzewający ogień. Nikogo przy nim nie było. Usłyszała głosy Trine i Louise dobiegające z odległej kuchni i ogarnęły ją straszne wyrzuty sumienia.

Poszła do nich.

– Cześć – odezwała się nieco zażenowana. – Niedługo przyjdzie pewnie moja kolej na pomoc w kuchni – rzekła bez entuzjazmu.

– Nie przejmuj się – uspokoiła ją Trine. – Same wstałyśmy zupełnie niedawno. Trudno mi było zasnąć, a później zrobiła się ta godzina.

– Jak miło to słyszeć. Jak się dziś czujecie?

– Właśnie stwierdziłyśmy, ze nasze samopoczucie nieco się poprawiło – oznajmiła Louise, stawiając talerzyki na tacy. – Trine nabrała dystansu do niedawnych przeżyć, a mnie pomogły chyba te tabletki uspokajające.

– To dobrze! A poza tym wielką ulgę przyniosły wszystkim nowiny na temat Sveina i nart. Gdzie reszta?

– Rikard jest na piętrze, a Ivar próbuje naprawić instalację elektryczną. Lektor Fretne przynosi nam drewno z szopy. Wszyscy dzisiaj zaspaliśmy.

– W takim razie biegnę do Rikarda.

Spotkała go na schodach, z czego się bardzo ucieszyła, ponieważ nie musiała krążyć po tym labiryncie na górze. Stanowczo miała go dość!

– Cześć, Jennifer! – przywitał ją i podszedł, taki przystojny i postawny, i emanujący bezpieczeństwem. – No, proszę, obudził się ostatni śpioch!

Uśmiechnęła się zawstydzona.

– Znalazłeś coś?

Patrząc na Jennifer w zamyśleniu, zaprowadził ją do salonu.

– Tak – potwierdził. – W każdym razie znalazłem tego, kogo spotkałaś w bocznym korytarzu.

Zadrżała.

– On mnie najbardziej przestraszył, bo potem przyszło mi do głowy, że musiała to być ta sama istota, która mnie napadła.

– Wątpię – skomentował krótko.

– A więc na kogo się natknęłam?

– Na lustro.

– Masz na myśli, że zobaczyłam siebie samą?

– Właśnie. Na końcu tego korytarza stoi duże lustro.

Zastanowiła się nad tym, co usłyszała.

– No tak, mogło tak być. Ubrana na biało postać i tak dalej. Czasami jestem taka głupia.

– W ciemności można się łatwo pomylić – pocieszył ją.

– Ale co z dwoma pozostałymi? – Zniżyła głos. – Muszę ci coś pokazać, ale tak, żeby nikt inny tego nie zobaczył.

Spojrzał na nią zamyślony, po czym skinął głową.

– Chodźmy do mojego pokoju.

Panowało tam dokładnie takie samo przejmujące zimno jak u niej. Poza tym było w nim okropnie nieprzyjemnie. Dopiero teraz zrozumiała, że jej pokój w porównaniu z pozostałymi był szczytem luksusu.

Wyjęła list i znowu zaskoczyło ją to, że tak cudownie jest być znowu z Rikardem.

– Wczoraj wieczorem nie mogłam tego wyjawić – odezwała się cicho – ale ta pierwsza postać, która przebiegła obok mnie, wcisnęła mi do ręki to. Nie miałam tego nikomu pokazywać. Ale przed tobą nie mam tajemnic.

– Czasami myślisz naprawdę rozsądnie – pochwalił ją. – Rzeczywiście miałem zamiar przyjść do ciebie wieczorem, ale uznałem, że nie wypada. Szkoda, że tego nie zrobiłem!

– Tak – potwierdziła żarliwie Jennifer. – Zawsze jesteś mile widziany. A to, co ludzie sobie pomyślą, przecież to jakieś bzdury!

– Tak uważasz, hmm – mruknął. – No, pokaż, co tam masz? List do… „Konsul Generalny Øysten Kruse, Vindeid”. Niewiele nam to mówi. Mam go otworzyć?

– Przecież nie jest do nas – wahała się Jennifer. – Myślę, że chodziło tylko o to, żebym go przechowała.

– Masz rację – przyznał. – Właściwa osoba chyba się z czasem ujawni. Ona lub on obawia się, że list może wpaść w niepowołane ręce. Zatrzymaj go i obserwuj rozwój sytuacji! Jeśli nic się nie wydarzy, dostarczysz go adresatowi, jak tylko się znajdziemy w Vindeid. Zapatrujesz się na to sceptycznie? Nie martw się, wydostaniemy się stąd, obiecuję! Najwyraźniej przynajmniej dwójka naszych towarzyszy niedoli zna się od dawna. Już ci mówiłem, że coś się tutaj nie zgadza.

– Wobec tego możemy chyba wykluczyć Louise Borgum, bo była z tobą cały czas na górze?

– Wcale nie! Raz po raz ode mnie uciekała, wpadła w histerię. Równie dobrze mogła zdążyć podrzucić ci list, a także próbować cię udusić. Tam na górze jest tak dużo zakamarków, no i te egipskie ciemności…

Jennifer zastanowiła się nad tym, co usłyszała.

– Powiedziała, że usłyszała coś na piętrze, i dlatego tam poszła. Wierzysz w to?

Rikard stał tyłem do światła, więc twarz miał pogrążoną w cieniu, ale Jennifer i tak widziała, że jego intensywnie szare oczy obserwują ją uważnie.

– Nie mam w każdym razie dowodów na to, że kłamała.

– Jak wyglądało pomieszczenie, w którym ją znalazłeś?

– Był to mały podręczny magazyn, gdzie sprzątaczki przechowują potrzebne rzeczy. Środki czystości, pościel i temu podobne. Louise zachowywała się nienormalnie, cały czas krzyczała, przypadkowo nadepnęła na jakieś butelki i mogła się nimi pokaleczyć.

– Myślę, że coś zobaczyła – odezwała się zamyślona Jennifer.

– Och, przestań już. Nie chcę znowu wysłuchiwać tych bzdur! Dzisiaj Louise czuje się w każdym razie lepiej, ale ma strasznie spuchnięte oczy!

– Musi dużo płakać. Nie sądzę, żeby była szczęśliwa.

– Na pewno nie jest! To nie wygląda dobrze, Jennifer! Nerwowo chora kobieta, jeden zgon i jeden człowiek zagubiony w burzy śnieżnej, a poza tym mnóstwo tajemniczych wydarzeń. Ty też jesteś dość skomplikowaną istotą!

– Nic nie szkodzi – odparła lekko. – Żebym tylko mogła być z tobą, wszystko będzie dobrze. Gdybyśmy odtąd mogli być już na zawsze razem!

Rikard uniósł brwi w rozbawionym zadziwieniu.

– Czy to mają być oświadczyny?

– Oświad…? – Spojrzała na niego zdumiona. – Dlaczego musisz zawsze wszystko komplikować?

– Jestem innego zdania. Uważam, że to znacznie ułatwiłoby sprawę.

– Ale ja nie to miałam na myśli.

– Tak, wiem. – Otoczył ją ramieniem. – Jennifer, dorośnij wreszcie! Już nie daję sobie z tobą rady!

Jej głęboko niebieskie oczy patrzyły na niego poważnie.

– Boję się. Dorosłe życie jest jak duży ciemny las. Kilka razy rzucił na mnie swój cień. Nie mam odwagi do niego wejść. Wolę zostać na łące i się bawić.

– Ale czy ty nie rozumiesz, że ta zabawa jest niebezpieczna? Może na ciebie rzucić inne ponure cienie.

– Chodzi ci o moją psychikę? Wiem o tym, nie martw się, staram się zachować równowagę.

– Nie uda ci się tego robić w nieskończoność.

Przez chwilę stali wyczekująco, nie wiedząc, jak kontynuować ten dialog, który właściwie był zawoalowanym sławnym pojedynkiem. Kiedy Jennifer się zorientowała, że Rikard szykuje się do zadania kolejnego pytania, uprzedziła go:

– Jak się czujesz w policji?

– Nieźle. Chociaż sam nie wiem. Niestety, zgubiłem gdzieś swoje idealistyczne podejście. Czasami czuję wielkie zniechęcenie. Zmieniła się mentalność społeczeństwa. Nie jest się już traktowanym jak stróż porządku, lecz jak wróg. Nie potrafię też zrozumieć niektórych moich kolegów. Zawód policjanta zawsze przyciągał mężczyzn rozumujących w stylu: „Jeśli rozrabiają, trzeba im dać nauczkę! A jeśli nie rozrabiają, jak zamierzali, najlepiej dać im nauczkę na wszelki wypadek”. Jest ich niewielu, ale są. A ty, Jennifer? Wspominałaś coś o szkole. Właściwie jak ci minęły te wszystkie lata?

Poruszyła się niespokojnie.

– Muszę przyznać, że żałośnie bezproduktywnie. Rodzice chcieli, żebym studiowała architekturę, a ja, żeby się zbliżyć do ich świata, zgodziłam się. Interesowali się mną, Rikardzie. Rozmawiali ze mną, zabierali na spotkania. Przez jakiś czas. Nie miałam czego szukać wśród architektów! Nie radziłam sobie na studiach, nie podobał mi się ten kierunek i zrezygnowałam. Wtedy znowu przestali się mną zajmować. Teraz nie robię nic.

– A co byś chciała robić?

– Nie wiem – odparła krótko. – Czy to nie straszne, że właśnie w tym czasie, kiedy trzeba sobie wybrać zawód, człowiek czuje się zupełnie rozkojarzony i niepewny? Nie wydaje mi się, żebym była w tym odosobniona. Tak naprawdę najbardziej interesowałoby mnie pisanie, ale moi rodzice uważają, że to żaden zawód. Twierdzą, że to hobby!

– Boże drogi! – mruknął Rikard. – Rozmawiałem kiedyś z jednym pisarzem. Powiedział mi, że odczuwał ogromną potrzebę pisania. Nakaz wewnętrzny.

– Dokładnie tak to czuję! – wybuchnęła szczęśliwa Jennifer. – Gdybyś wiedział, ile brulionów zapisałam! Czasami mogę pisać całą noc, albo kilka dni bez przerwy!

Rikard uśmiechnął się łagodnie.

– Pozwól mi coś kiedyś przeczytać! Na pewno znajdziesz swoje życiowe powołanie, nie bój się! Być może będzie to pisarstwo. Masz przed sobą całe życie. Cudowne życie!

Przez ułamek sekundy znowu zobaczył w jej spojrzeniu tę samą bezgraniczną rozpacz, którą widział poprzedniego dnia. Potem odwróciła głowę. Stała nieruchomo, patrząc na tumany śniegu przetaczające się nad równiną i nielicznymi karłowatymi brzozami, przyciskanymi do ziemi przez wiatr. Zadrżała.

– Chodźmy się ogrzać – poprosiła.

Rikard nie od razu poszedł za nią. Stał pogrążony w rozmyślaniach.

Co się z nią stało? Z tą małą energiczną Jennifer.

Z jakichś niezrozumiałych powodów poczuł się winny.

Загрузка...