Zagrodziła im drogę ogromna, zwarta zaspa śnieżna.
– Spróbujemy – postanowił Ivar, jakby chcąc zachęcić pasażerów, autobus i samego siebie.
Pod kołami zaskrzypiało, kiedy po wycofaniu ostro ruszyli, chcąc sforsować przeszkodę. W pewnym momencie sytuacja przedstawiała się naprawdę krytycznie, koła buksowały, a pod błotniki nabiło się mnóstwo śniegu.
Nagle cały ten balast się odczepił i można było ruszać dalej.
– No, proszę – odezwał się triumfalnie kierowca – poczciwy wóz Ivara dał sobie radę!
Rikard zadygotał od podmuchu wiatru, nanoszącego grudki śniegu przez szczelinę w przednim oknie. Pomimo gorących grzejników biegnących wzdłuż podłogi czuło się zimny powiew. Jakieś dziecko zrobiło kiedyś dziurę w obitym brązowym pluszem oparciu fotela. „Poczciwy wóz Ivara” był bardzo zdezelowany.
– Zobaczycie, że najgorsze mamy już za sobą – stwierdził Ivar.
Ale nie było to prawdą.
Zmagania ze śniegiem stawały się coraz bardziej uciążliwe, koła obracały się z coraz większą trudnością, stalowoszary zmierzch przybrał ciemniejszy odcień. Z zewnątrz dobiegało wycie i zawodzenie wichury, samochodem miotała prawdziwa burza śnieżna. Ivar zupełnie stracił orientację w terenie.
– W każdym razie jesteśmy na drodze – uspokajał pomocnik kierowcy.
– Tak, ale na jakiej drodze? Wydaje się taka wąska…
– Co znowu? – wtrącił się mężczyzna o byczym karku. – Nawet nie wiesz, dokąd jedziesz?
– Oczywiście, że wiem! – zaprzeczył trochę urażony Ivar. – Ale to nie takie proste. Okolica wygląda jak jedno wielkie białe pole. Poza tym wjechaliśmy do brzozowego lasku, którego nie powinno tutaj być.
– Nie powinno tutaj być? Co to za gadanie? – groźnym tonem zapytał ten sam mężczyzna. – Jeśli dziś wieczorem nie dojedziesz do Vindeid, będziesz miał ze mną do czynienia! Nie po to pokonałem taki szmat drogi z Drammen, żeby opuścić mecz tylko dlatego, że kierowca autobusu nie zna się na swojej robocie!
– Chyba jesteśmy na dobrej drodze – bronił się Ivar. – W śniegu wszystko wydaje się takie obce. Aha, masz na myśli mecz między Vindeid a Björn? On się zacznie nie wcześniej niż jutro przed trzecią po południu. Do tej pory już dawno tam będziemy! A poza tym wcale nie wiadomo, czy nie zostanie przełożony z powodu śniegu.
– Raczej nie – odezwał się jego pomocnik. – Nie sądzę, żeby w Vindeid padało, jest przecież położone nad fiordem.
– Nie możemy dojechać za późno. Ta kobieta… – zagorzały kibic wskazał na swoją łagodną żonę – chciała za wszelką cenę jechać ze mną, żeby zrobić niespodziankę córce i wnukom, a nie możemy ich przecież zaskoczyć odwiedzinami w środku nocy! Ale baby mają teraz takie pomysły!
Żona skuliła się, słysząc pogardę w głosie męża. Przypominała małego, szarego wróbelka, przystrojonego w jaskrawe piórka. Drogie ubranie o krzykliwych barwach wcale nie zapewniało jej bardziej eleganckiego wyglądu.
– A więc pochodzisz z Vindeid? – zapytał Ivar.
– Jasne! Muszę zobaczyć, jak Vindeid daje łupnia drużynie z Björn. Muszę kibicować staremu Vindeid!
– Trzeba przyznać, że to niewielka frajda!
– Dla ciebie będzie jeszcze mniejsza, jeśli nie zdążysz! Gliniarz kazał nam zostawić samochód w Boren i jechać z tobą, gdyby nie to, już dawno byłbym na miejscu.
– Bardzo wątpię – mruknął ledwie słyszalnie Ivar.
W autokarze zapadła cisza.
Niepokój widoczny w ruchach kierowcy zaczął się udzielać innym.
Pojazd brnął powoli przez grząski śnieg. Ivar rozglądał się na boki, na biały krajobraz ciemniejący w zapadającym zmierzchu.
– Nie rozumiem… – mamrotał.
Tymczasem znowu musieli się zatrzymać. Kierowca z pomocnikiem pospieszyli na zewnątrz z szuflami, żeby odgarnąć śnieg spod kół. Kiedy wrócili, odezwała się żona niesympatycznego kibica:
– Czy jednak nie byłoby lepiej zawrócić?
Mąż skarcił ją za to ostrymi słowami.
– Teraz już za późno – stwierdził Ivar. – Jesteśmy bliżej Vindeid niż Boren, a poza tym nie chciałbym wracać tą drogą!
Nagle rozległo się wołanie jego pomocnika:
– Tam jest jakaś tablica! Jest na niej jakiś napis!
– No, Bogu dzięki – mruknął Ivar. – Chociaż nie powinno tu być niczego takiego… Svein, wyjdź i przeczytaj to!
Chłopak posłuchał natychmiast Wycieraczki zgrzytały. Za chwilę wrócił i otrzepując zaśnieżone ubranie, rzucił oschle:
– Trollstølen.
Rikard zauważył, że Jennifer się wzdrygnęła, a jej twarz wyrażała jeszcze większe napięcie niż przedtem.
– Trollstølen? – wybuchnął Ivar. – Co do…
– Czy zabłądziliśmy? – padło krótkie pytanie.
– Tak, przy trzęsawisku musieliśmy skręcić w prawo. Chyba ktoś zniszczył drogowskaz. Ale przynajmniej wiemy, gdzie jesteśmy. Właśnie tutaj chciała panienka dojechać, prawda? Podwieźliśmy cię więc prawie do celu, co nie jest takie złe. W takim razie podjedziemy jeszcze tylko trochę do przodu i zawrócimy. Możecie mi wierzyć, wkrótce będziemy w Vindeid!
Pozostali nie wyglądali na takich optymistów. Zaczynali nienawidzić śniegu i całej Kvitefjell. Opadły ich przerażające myśli, że do końca świata będą błądzić tym starym autobusem po nieznanych, mrocznych drogach.
– Ale Trollstølen stoi teraz chyba pusty? – ciągnął dalej Ivar, zerkając we wsteczne lusterko na Jennifer. – Czy może ktoś tam na ciebie czeka?
– Nie – odparła niepewnie dziewczyna. – Nie mogłam się przecież spodziewać takiej pogody w październiku!
– Jeśli chodzi o Kvitefjell, to trzeba być przygotowanym na wszystko. Ale muszę przyznać, że w tym roku śnieg spadł wyjątkowo wcześnie. Co będziesz robić zupełnie sama w tej starej ruderze?
Rikard przysłuchiwał się rozmowie w napięciu.
– Mogę ją przejąć, jeśli będę chciała. W pewnym sensie ją odziedziczyłam – wyjaśniła Jennifer odrobinę drżącym głosem. – Pomyślałam więc, że rzucę na nią okiem. Czy jest w strasznej… ruinie?
– No, nie – uspokoił ją pełen skruchy Ivar, wiercąc się na siedzeniu. – Przez jakiś czas latem hotel był czynny… Ale nie mógłbym cię wypuścić teraz samej, w żadnym wypadku!
– Nie, też tak myślałam – przyznała Jennifer.
Ach, jak dobrze Rikard znał to niezdecydowanie brzmiące w jej głosie!
– Jeśli można, pojechałabym z wami do Vindeid.
– Tak będzie najlepiej – zapewnił Ivar. – Zaraz zawracamy.
W ten sposób Rikard dowiedział się, dlaczego się tu znalazła. To było podobne do niej – pod wpływem impulsu wyruszyć w drogę. Przypuszczalnie nie pomyślała nawet o tym, że będzie tam musiała sama przenocować.
Jennifer zawsze była sama, a jednak nienawidziła tego.
Naturalnie powinien się natychmiast ujawnić. Wymagała tego przyzwoitość. Ale nie mógł się z nią znowu spotkać.
Czas nie zdołał jeszcze zatrzeć szoku i rozgoryczenia spowodowanego jej ostatnim wyczynem. To, co się wydarzyło po śmierci jej ukochanego dziadka…
Nie zdążył rozwinąć tej myśli, bo kierowany instynktem musiał się chwycić oparcia przed sobą. Z ust pasażerów wyrwał się zgodny okrzyk przerażenia.
Trzeszcząc złowróżbnie, pojazd zsunął się na prawą stronę, lądując w głębokim, wypełnionym śniegiem rowie. Kiedy gwar trochę przycichł, Ivar zawołał:
– Czy ktoś jest ranny?
Okazało się, że nikomu nic się nie stało. Lądowanie przebiegło bez zarzutu.
Wtedy nastąpiło to nieuniknione, to, co prędzej czy później musiało nastąpić. Jeszcze przestraszony, ale równocześnie przepojony radością głos zawołał:
– Rikard!
Trochę trudno było Rikardowi udawać zaskoczenie, kiedy walczył o powrót do normalnej pozycji w przewróconym autobusie.
– Nie, Jennifer? To naprawdę ty? Nie poznałem cię.
Z łatwością dała się oszukać. Odwróciła się do pozostałych.
– Nie ma się czego obawiać. Jest z nami Rikard, a on poradzi sobie ze wszystkim!
Rikard zrobił taką minę, jakby przełknął coś gorzkiego.
– Jennifer przesadza – powiedział z wymuszonym uśmiechem. – Ale jeśli tylko będę mógł pomóc, chętnie to zrobię.
– No cóż! – odezwał się Ivar. – Nawet dźwig będzie miał kłopoty z tym autobusem. Wydaje mi się, że możemy zrobić tylko jedno. Musimy dotrzeć pieszo do Trollstølen i czekać, aż nas ktoś stamtąd zabierze. To chyba nie potrwa długo.
– Czy to daleko stąd? – zapytała elegancka dama, a Rikard dostrzegł, że ma mnóstwo zmarszczek pod oczami. Zwiodły go kruczoczarne włosy, chyba się znacznie pomylił co do jej wieku.
– Nie tak daleko, jakieś dwieście-trzysta metrów – oszacował Ivar. – Nie możemy, w każdym razie, zostać w autobusie, bo zaraz skostniejemy z zimna. – Potrząsnął niecierpliwie dużą latarką. – Do diabła, że też musiała się zepsuć akurat teraz. Przydałaby nam się.
– Naprawdę musimy tam iść? – dopytywała się nerwowo elegancka dama. – Mam dość lekkie obuwie, może zaczekam w autobusie?
– Im prędzej się znajdziemy pod dachem, tym lepiej – odparł Ivar. – Powinniśmy iść szybkim krokiem.
– I w zwartej grupie – dodał Rikard. – Zrobiło się prawie zupełnie ciemno, a w tej burzy śnieżnej łatwo stracić kontakt wzrokowy.
– Złożę skargę w przedsiębiorstwie przewozowym – groził mężczyzna o byczym karku. – To przecież skan…
– Chodźmy – przerwał mu Rikard.
Zauważył, że Jennifer jako jedyna z nich była ciepło ubrana. Miała ocieplane kalosze i długie spodnie, a na dodatek wełniane rękawice. Poczuł się znacznie spokojniejszy. Najwyraźniej nie mógł się uwolnić od odpowiedzialności za nią.
Był zdenerwowany całą tą sytuacją, w której się znalazł. Marnował swój czas, podczas gdy powinien spotkać się z Marit i nakłonić ją, żeby skończyła z tymi wszystkimi fanaberiami, zanim będzie za późno. Obecność Jennifer na pewno nie ułatwiała sprawy! Natychmiast rzuciło mu się w oczy, jak niezmiernie się ucieszyła na jego widok.
Głupia dziewczyna!
Nie on jeden w tym towarzystwie miał powody, by się wściekać. Mężczyzna o byczym karku cały czas wrzeszczał na Ivara, a jego korpulentna żona wykrzykiwała słowa przeprosin. Elegancka, prawie bliska płaczu dama wydawała się szczególnie zdenerwowana opóźnieniem, ale była zbyt kulturalna, żeby pokazać swoje rozdrażnienie.
Nagle na siedzenia obok Rikarda wspiął się szybko jakiś cień i sięgnął do małej szafki z narzędziami.
Policjant cały czas wiedział, że ktoś za nim siedzi. Teraz dopiero zobaczył, że był to niezwykle wysoki i chudy mężczyzna o bladej i wymizerowanej twarzy, z podkrążonymi oczami.
Przypuszczalnie wkraczał w wiek średni, ale wydawał się starszy.
Rikard natychmiast podszedł do szczupłego mężczyzny, pomógł mu wybić okienko i wyjąć kawałki szkła. Autobus, którym jechali, był bardzo starego typu i nie posiadał specjalnych wyjść bezpieczeństwa, a ponieważ leżał na prawym boku, drzwi zostały zablokowane. Kierowca zdołał już odsunąć swoje niewielkie okienko, którym właśnie wychodził Svein, Mogły się przez nie wydostać tylko szczupłe osoby.
Ivar zadecydował:
– Pójdziemy dopiero wtedy, kiedy wszyscy wyjdą z autobusu. Niech nikt nie wyrusza sam! Jest nas ośmioro, pamiętajmy o tym! Musimy się często przeliczać, żeby nikogo nie zgubić!
Tylko Jennifer była zadowolona.
Czuła ogromną radość. Od wielu lat nie widziała swojego najlepszego, swojego jedynego prawdziwego przyjaciela, Rikarda Mohra, a tak bardzo tęskniła za oparciem i bezpieczeństwem, jakie jej zapewniał.
O wiele bardziej niż on sam mógł przypuszczać.
Pomyśleć tylko, że jej nie poznał! Czy naprawdę aż tak bardzo się zmieniła?
Powód jego nagłego wyjazdu do Oslo pozostał zagadką. Jennifer nie wiedziała, że zrobiła coś złego. Strasznie za nim tęskniła i opłakiwała jego stratę.
I oto był znowu z nią! Nie mogła w to uwierzyć!
Wpatrywała się w niego rozpłomienionym wzrokiem, kiedy pomagał wyjść eleganckiej damie.
– Ojej, ale ma pani cienkie buty! – zwróciła się do kobiety. – Jeśli pani chce, mogę pani pożyczyć moje.
Kobieta popatrzyła na nią ze zdziwieniem piwnymi, zmęczonymi z niewyspania oczami, najwyraźniej nie przyzwyczajona do takiej wspaniałomyślności.
– Ale przecież tak nie można!
– Ależ tak! Mam jeszcze skarpety, więc dam sobie radę.
Przerwał jej Ivar:
– Zatrzymaj swoje buty, dziewczyno. Dopilnujemy, żeby ta pani nie zamoczyła nóg. Jest niewysoka i szczupła, a my mamy tu przecież kilku krzepkich mężczyzn.
– Twoja kolej, Jennifer – powiedział Rikard.
– Nie, poczekam na ciebie. Najpierw pomóżmy pozostałym.
Nic się nie zmieniła! Na pierwszym miejscu troska o innych.
Kilkoro z podróżujących miało ze sobą bagaże. Wywiązała się krótka dyskusja, czy mają je ze sobą zabrać. Po rozważeniu sytuacji Rikard z Ivarem stwierdzili, że mogą czekać nawet kilka godzin na nadejście pomocy, więc dobrze będzie mieć przy sobie rzeczy osobiste.
W końcu wszyscy znaleźli się na zewnątrz w rozszalałej burzy śnieżnej, stawiając wspólnie czoło gwałtownej zawiei. Wiatr hulał i zawodził w brzozowym zagajniku, śnieg przewalał się z wyciem po ziemi, zbijając się w twarde zaspy. Ubrania nie stanowiły dostatecznej osłony, zimno wdzierało się wszędzie.
– Mam nadzieję, że wiesz, dokąd nas prowadzisz – z pogróżką w głosie krzyknął do Ivara potężny mężczyzna.
Ivar już się zorientował w terenie.
– Tutaj mamy drogę. A rowy łatwo znaleźć.
– Dziękuję bardzo, właśnie niedawno zauważyłem, ze przyszło ci to z łatwością – skomentował z przekąsem mężczyzna.
– Chodź tutaj, Jennifer, złap mnie za rękę – zawołał Rikard i zaraz poczuł, że trzyma jej dłoń w wełnianej rękawicy.
Z ufnością podała swoją drugą rękę osobie stojącej najbliżej. Była to ta niewysoka korpulentna kobieta.
– A więc ruszamy – rzekła do Jennifer z odważnym uśmiechem. – Nazywam się Trine Pedersen.
Jennifer też się przedstawiła. Potem zaczęli posuwać się po omacku wzdłuż drogi, którą bardziej wyczuwali niż widzieli.
Mało rozmawiali, koncentrując się na obronie przed zacinającymi grudkami śniegu i przed zimnem, które niemiłosiernie przenikało przez ich ubrania.
Jennifer zauważyła, że stopy Trine zapadają się głęboko w śnieg.
– Tak dalej nie może być! – krzyknęła. – Pójdę pierwsza i będę torować drogę, bo mam najcieplejsze buty. Podążycie za mną gęsiego.
Zmęczenie przyszło dość szybko. Brnęli po kolana w śniegu, wpadali w głębokie zaspy. Mężczyźni, zmieniając się, nieśli lekko ubraną damę, żeby nie odmroziła nóg w nylonowych pończochach. Od czasu do czasu Jennifer gubiła drogę i lądowała w rowie. Tylko z największym trudem udawało się jej podnieść. Rikard otrzepywał z niej śnieg, prosząc, żeby się lepiej rozglądała. Łatwo mówić!
Najistotniejsze było zachowanie kontaktu z pozostałymi. Rozejście się i szukanie drogi na własną rękę oznaczało śmierć, dlatego też ciągle liczyli się nawzajem.
– Najwyraźniej hotel leży dalej, niż sądziłem! – zawołał Ivar.
Bagaż im ciążył, ale nieśli go na zmianę. W tej małej grupce panował dobry nastrój, wszyscy starali się sprostać sytuacji, mimo że zimno, wiatr i zmęczenie dawały się coraz bardziej we znaki. Tylko gburowaty mąż Trine Pedersen awanturował się i przeklinał, mówiąc bez przerwy o meczu piłkarskim, którego pewnie nie obejrzy. A zatem to była ta jego sprawa życia i śmierci w Vindeid! Jennifer się zaśmiała, a on przeszył ją złym wzrokiem w ciemności.
– Pomyślałam tylko – odezwała się z uśmiechem, a płatki śniegu wpadały jej do ust – że mówienie o meczu piłki nożnej brzmi w tej sytuacji trochę absurdalnie, prawda?
– Zatrzymajmy się – zawołał Rikard – kogoś brakuje.
– Nie ma dwóch osób! – stwierdził Ivar. – Svein? Gdzie jest Svein?
– Tutaj! Na pomoc! – dał się słyszeć głos dobiegający z jakiegoś nieokreślonego kierunku.
– Zatrzymajcie się – polecił Rikard pozostałym. – Ivar, pójdziesz ze mną.
Zniknęli w ciemnościach. Jennifer stłumiła gwałtowne pragnienie, żeby go zawołać.
Podświadomie skupili się w zwartą gromadkę, żeby zmniejszyć napór zamieci. Słyszeli głosy nawołujące Sveina, a potem stłumiony przerwany krzyk.
– Co to było? – zapytała nieprzytomna ze strachu Jennifer.
Śnieg uderzał ją w twarz, więc znowu musiała się odwrócić.
– Jennifer! – zawołał Rikard. – Gdzie jesteście?
Odetchnęła z ulgą. W każdym razie to nie on krzyczał.
– Tutaj! – zawołali chórem wszyscy czworo.
Teraz już wiedzieli, że tym drugim zaginionym był nieznajomy mężczyzna, siedzący na samym końcu autobusu.
– Nie ruszajcie się, już idziemy! – nakazał Rikard. Trudno było zrozumieć jego słowa w przetaczającej się śnieżnej nawałnicy.
– Odnaleźliście ich?
Nie otrzymali odpowiedzi, ale za chwilę usłyszeli czyjeś kroki i znowu byli wszyscy razem.
– Jak to się stało? – zapytała Jennifer.
Svein nie odpowiedział. Był cały w śniegu, który dziewczyna ostrożnie strzepywała. Ivar pospieszył z wyjaśnieniem:
– Znaleźliśmy Sveina. Wpadł po samą głowę w zaspę. A drugi z nich błądził, próbując nas odnaleźć na własną rękę.
– Tak dalej nie może być – zadecydował Rikard. – Ci dwaj utrzymywali kontakt tylko ze sobą, a to najwyraźniej nie wystarczyło. Musimy iść bardziej zwartą grupą. Jak wasze stopy?
Kobieta o wyglądzie neurotyczki tylko potrząsnęła głową.
– Musimy się pospieszyć – mruknął Rikard. – Ivar, jesteś pewien, że to dobra droga?
– To musi być ta droga, ale myślałem, że dojdziemy tam o wiele szybciej.
Ktoś jęknął ze strachu i przerażenia. Perspektywa brnięcia w śniegu po nieznanym terenie nie przedstawiała się zachęcająco. Zwłaszcza że byli tak lekko ubrani!
Zamilkł nawet mąż Trine Pedersen.
Mozolnie szli więc dalej, udręczeni i zrozpaczeni. Jennifer, mimo że odpowiednio ubrana, zupełnie straciła czucie w odrętwiałych policzkach. Jak wytrzymywali to inni?
– Popatrzcie! – zawołał nagle Svein. – Brama!
– No, dzięki Bogu! – odetchnęła z ulgą jedna z kobiet.
Kiedy się znaleźli na terenie okalającym hotel, stracili z oczu drogę i rowy, które umożliwiały im orientację, ale to się już nie liczyło. Z ogromną ulgą przeszli pod wielkim portalem ze zniszczonym napisem „Trollstølen”.
– Gdzie jest hotel? – wykrzyknął Rikard.
Zrobiło się już zupełnie ciemno, a poza tym z powodu zamieci nie dało się na dłużej otworzyć oczu.
Ivar przystanął, zastanawiając się przez chwilę. Jennifer, stojąca w pobliżu, zauważyła, że jeden z jego policzków jest pokryty warstewką śniegu. Prawdopodobnie wszyscy, wyglądali podobnie. Dotknęła twarzy i stwierdziła, że całą prawą stronę ma ośnieżoną.
– Byłem tu dawno temu – wyjaśnił Ivar – ale myślę, że do głównego budynku musimy iść tędy. Chodźmy! Mam rację, Svein?
Chłopak się zawahał.
– Tak mi się wydaje.
Po przejściu kilku kroków Ivar potknął się o dyszel sań. Natychmiast pomogli mu wstać, a on otrzepał ubranie.
– Chyba coś widzę – zakrzyknęła Trine.
– To może być budynek.
Mieli rację. Wszyscy westchnęli z ulgą, kiedy Ivar odnalazł główne wejście.
– Ale czy uda się nam tam dostać? – jęknęła Trine Pedersen. – Och, muszę się natychmiast rozgrzać!
– Mam klucz – uspokoiła ją Jennifer. – W pewnym sensie hotel należy do mnie. A więc, zapraszam!
Chyba jeszcze nigdy osiem osób nie weszło do domu tak szybko!
– Ojej, ale tu ciemno! – przeraziła się Jennifer, a jej głos odbił się głuchym echem w dużym zatęchłym holu.
Ktoś włączył kontakt, ale światło się nie zapaliło.
– Prąd jest odcięty – stwierdził Svein.
– Świetnie – mruknęła elegancka dama. – Wprawdzie umknęliśmy przed wiatrem i śniegiem, ale tutaj nie jest wcale cieplej niż na zewnątrz. Taki tu chłód i wilgoć!
Rozbłysnął płomyczek zapalniczki.
– O, właśnie! – pochwalił Rikard – to było mądre.
W słabym świetle ukazała się niewielka część ponurego wiekowego pomieszczenia, a Trine krzyknęła:
– Świecznik, tam, na stole!
Zapalili go i teraz lepiej widzieli hol.
Jennifer rozejrzała się wokół. Gdyby chciała, mogłaby odziedziczyć Trollstølen.
Przeszedł ją dreszcz. Takie budowle zawsze ją przerażały, a ta napawała ją najgorszymi obawami. Kontuar recepcji był brudnobrązowy, pocięty i porysowany, meble też pomalowano na ten sam posępny kolor. Ale nie to okazało się najgorsze. Hol udekorowano powykrzywianymi korzeniami mającymi przedstawiać nie istniejące tajemnicze zwierzęta i olbrzymiego trolla o odrażającym wyglądzie, zerkającego na wchodzących. W każdym kącie stały rzeźby masowej produkcji polakierowane na ciemnobrązowy kolor, w kątach rozstawiono duże skrzynie, a na ścianach wisiały wyblakłe kilimy pokryte kurzem i pajęczynami.
Nie tylko Jennifer wzdrygnęła się na ten widok.
W tym samym momencie podmuch wichury natrafił na jakąś przeszkodę i zebrani w holu ludzie usłyszeli jakby wybuch przeciągłego szyderczego śmiechu.
Dom się doczekał gości.
Głos Rikarda wyrwał Jennifer z zamyślenia pomieszanego ze strachem. Takie wrażenie wywarło na niej to hotelowe monstrum.
– Czy naprawdę to odziedziczyłaś, Jennifer?
– Niezupełnie. Daleki krewny kupił dom trochę zbyt pochopnie w ubiegłym roku i chce go znowu sprzedać albo przekazać komuś z rodziny. Oczywiście mnie to zainteresowało i chciałam się przyjrzeć hotelowi.
– Reflektujesz na niego?
W odpowiedzi usłyszał krótki nerwowy śmiech, bardziej wymowny niż słowa.
– Najwyraźniej jesteśmy w salonie – uznał Rikard trzymający w ręce świecznik, kiedy przeszli do drugiego pomieszczenia. – A oto kominek. Spróbujemy znaleźć trochę drewna.
– Svein, zajmiesz się tym, dobrze? – poprosił Ivar. – Szukaj wszędzie, tylko nie wychodź na dwór! W najgorszym razie będziemy musieli spalić meble. Nie możemy dopuścić do żadnego odmrożenia ani do zapalenia płuc! Jeśli dostanę jakiś ogarek, poszukam licznika elektrycznego.
– Świetnie! – rzucił Rikard. – Jakie szczęście, że jesteś z nami, Ivar.
Groteskowo podświetlona twarz kierowcy rozpromieniła się. Pochwała Rikarda zachęciła go do powiedzenia kilku słów o sobie.
– Staram się pomagać, jeśli jest taka potrzeba. Nie boję się ciężkiej pracy, o, nie! Mówią, że jestem całkiem zręczny.
– Jasne, elegancko nas wpakowałeś do tego rowu – odezwał się ironicznie otyły mężczyzna – i zabłądziłeś!
– Cicho bądź, Børre – szepnęła jego żona, Trine.
– To ty się zamknij! – wrzasnął Børre.
Jennifer niepokoił wysoki, szczupły mężczyzna. Nic nie mówił, przemykał się jak cień i przyglądał się wszystkim z prawie pogardliwą obojętnością. Było w nim coś tajemniczego, co podsycało jej ciekawość i przywodziło na myśl dawne pościgi za przestępcami, w których uczestniczyła razem z Rikardem Mohrem.
Svein też ją denerwował. Najwyraźniej należał do szczególnie wytrwałych podrywaczy, bo kiedy tylko nadarzała się okazja, „przypadkowo” jej lekko dotykał. Nie dawała tego po sobie poznać, ale rzeczywiście musiała przyznać, że jest bardzo pociągający. Nie mógł być też dużo starszy od niej. Wpatrywał się w nią niezwykle intensywnie, świadomie szukając kontaktu wzrokowego, a widząc jej zażenowanie, uśmiechał się porozumiewawczo.
Rikard obserwował ich z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
– Zanim się rozejdziemy – odezwała się modulowanym głosem nerwowa dama – powinniśmy się chyba poznać. Wygląda na to, że będziemy ze sobą przebywać przynajmniej przez trzy, cztery godziny. Nazywam się Louise Borgum, pochodzę z Toensberg.
Szczękała z zimna zębami, ale zdołała zachować dobre maniery.
– Ocalenie zawdzięczamy, jeśli się nie mylę, Jennifer, prawda?
– Tak – przytaknęła Jennifer – nazywam się Lid, właśnie zrezygnowałam ze szkoły i próbuję się sama utrzymywać, jak dotychczas bez większego powodzenia. A to jest Rikard.
– Oczywiście – wtrącił się Børre Pedersen. – Ten, który poradzi sobie w każdej sytuacji A więc, do licha, spróbuj nas wydostać z tych tarapatów, kolego! Bo ja muszę jutro obejrzeć ten mecz, nawet gdybym miał się tam doczołgać!
– Tego bym nie radził. Ale skoro już o mnie mowa, to nazywam się Rikard Mohr i jestem komisarzem policji.
Zgromadzonych przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a na twarzach odmalowały się wyrzuty sumienia, chociaż prawie wszyscy byli niewinni jak dzieci. Po prostu naturalna reakcja na dźwięk słowa „policja”. Tylko Jennifer przyglądała się Rikardowi z podziwem.
Trine popatrzyła na męża wyczekująco, a on, najwyraźniej uważany za głowę rodziny, mruknął:
– Børre Pedersen, sprzedawca samochodów.
Widocznie uznał, że nie ma sensu przedstawiać żony, więc sama musiała to zrobić, szepnąwszy nieśmiało: „Trine Pedersen”.
– Jak wiecie, nazywam się Ivar, a to Svein. Obaj mieszkamy w Boren. Svein zabrał się ze mną dla zabawy – powiedział kierowca.
Spojrzeli wyczekująco na bladego mężczyznę, ostatniego z zebranych.
– Jarl Fretne – przedstawił się krótko.
Później Ivar, Svein i Rikard rozeszli się w różne strony, a reszta pozostała, trzęsąc się z zimna. Jennifer zaczęła podskakiwać, a kiedy Trine poszła w jej ślady, Børre warknął:
– Zachowuj się jak człowiek!
Trine natychmiast go posłuchała, ale Jennifer niestrudzenie skakała dalej.
Louise Borgum ostrożnie masowała stopy i całe nogi. Panujące w pomieszczeniu lodowate zimno było prawie nie do wytrzymania. Jarla Fretne najwyraźniej znudziło ich towarzystwo, bo wyszedł do holu.
Kiedy wrócił Svein z naręczem suchego drewna brzozowego, wszyscy się rozchmurzyli. Za chwilę w kominku trzaskał ogień, oświetlając salon, który miał już za sobą okres swojej świetności. Przyciągnęli bliżej krzesła i sofę, nie przejmując się wydobywającymi się z paleniska kłębami dymu. Wkrótce ogień płonął czystym i jasnym płomieniem. Przemarznięte twarze i stopy ogarnęło miłe ciepło, ale plecy pozostały zziębnięte. Wyprostowane nogi Louise Borgum prawie dotykały kratki kominka. Po raz pierwszy i Jennifer zobaczyła spokój na twarzy tej kobiety.
Svein zachowuje się dziwnie, pomyślała dziewczyna, zagryza nerwowo wargę i rozgląda się po kątach. Odniosła wrażenie, że dopiero po powrocie Ivara i Rikarda odczuł ulgę.
– Znalazłem licznik – pochwalił się Ivar. – Ale nie było bezpieczników. Poszukam w recepcji, ale najpierw chciałbym się trochę ogrzać, jeśli można.
– Oczywiście – uśmiechnęła się Jennifer. – Dla ciebie też przystawiliśmy krzesło.
Po niedługiej chwili Svein poprosił kierowcę i Rikarda na stronę. Jennifer słuchała jednym uchem paplaniny Trine, a drugim rozmowy prowadzonej w tle.
– To takie dziwne – mówił chłopak – zupełnie jakby w domu był ktoś jeszcze! Dosłownie przeszły mnie ciarki. Czy tutaj straszy?
– Słyszałeś pewnie mnie albo Rikarda.
– Na pewno nie! Chyba żaden z was nie schodził do piwnicy? A później usłyszałem skrzyp drzwi na pierwszym piętrze…
– To byłem ja – uspokoił go Rikard – ale piwnica? Musiałeś się przesłyszeć!
– O, nie, bo wcześniej, kiedy szedłem korytarzem dla obsługi znajdującym się z tyłu domu, widziałem, że niedaleko kuchni zamykają się jedne z drzwi. Czy to byłeś ty, Ivar?
– Nie, od razu znalazłem szafkę z licznikiem, jest w przedsionku. Nie przejmuj się tym, Svein. W starych domach można usłyszeć dziwne dźwięki.
W tym momencie Trine podniosła głos, więc Jennifer udało się usłyszeć zaledwie fragment odpowiedzi Sveina: „ktoś za mną szedł…”
A ze słów Rikarda wywnioskowała tylko, że go uspokajał.
Jarl Fretne? Czy to on mógł się tam kręcić? Dziewczyna dokładnie nie pamiętała, ale wydawało się jej, że cały czas widziała go w holu.
A jednak to musiał być on. Oczywiście, nikt inny!
Mężczyźni przyłączyli się do reszty towarzystwa i usiedli przy ogniu. Jennifer próbowała przyciągnąć wzrok Rikarda, ale jakby odgadując jej niepokój, unikał patrzenia w jej stronę.
Zamiast tego zabrał głos:
– Rozejrzałem się trochę. Telefon jest oczywiście odcięty, ale można się było tego spodziewać. Gorsze jest to, że z żadnego kranu nie leci woda. Musimy się tym zająć, bo dobrze byłoby się napić czegoś ciepłego.
– Zobaczmy może, czy nie ma gdzieś whisky – zażartował na swój sposób Børre.
Nikt się nie roześmiał.
– Woda chyba zamarzła – uznał Ivar – ale obejdziemy się bez niej przez te kilka godzin.
Zobaczył bose nogi Louise Borgum.
– Dziecko, jak ty wyglądasz? – zwrócił się do wytwornej damy. – Przydałaby ci się gorąca woda na kąpiel, żeby ci odtajały nóżki Chodź, tatuś ci je rozmasuje! No, na szczęście palce są czerwone, to dobry znak. Czy masz w nich czucie?
Wymuszony grymas na twarzy Louise, mający uchodzić za uśmiech, świadczył o tym, że z pewnością nie była przyzwyczajona, żeby ktoś tak się do niej zwracał. Pominęła to jednak milczeniem, uznając słowa prostego kierowcy autobusu za przejaw troski.
– Tak, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości Strasznie mnie bolą!
– To świetnie!
Przyklęknął i ostrożnie masował jej stopy.
– Wkrótce przyjadą i nas stąd zabiorą – pocieszał. – Jak tylko ktoś zgłosi zaginięcie kogokolwiek z was, natychmiast rozpoczną poszukiwania.
– Nas nikt nie będzie szukać – odezwał się Børre – a to dzięki tej paniusi. Gdybyś została w domu, tak jak mówiłem, przynajmniej ty byś mnie szukała. A tak na pewno zrobisz niespodziankę córce i jej rodzinie. Oni przecież nic o nas nie wiedzą! Ale oczywiście w Vindeid się zorientują, że autobus nie dojechał.
– Niee – z ociąganiem zaprzeczył Ivar. – Nasz kurs nie był w rozkładzie, a autobus jest wycofany z eksploatacji. Wziąłem go, żeby odwiedzić matkę, zanim na drogach pojawi się śnieg, i żeby pomóc przyjezdnym, którzy będą chcieli przedostać się na drugą stronę. Zawsze zbiera się sporo ludzi obawiających się długiej podróży okrężną trasą i zdecydowanych na przejazd przez Kvitefjell. Nie mówiłem, jak długo zostanę u matki. A ona nie wie, że miałem zamiar przyjechać.
– Ojej – westchnęła zmartwiona Jennifer – ja dostałam klucz do Trollstølen od adwokata jakiś tydzień temu i mogłam się tu wybrać kiedykolwiek, więc mnie też nikt nie będzie poszukiwać. A poza tym kto miałby mnie szukać?
– A twoi rodzice? – zapytał Rikard.
– Rozwiedli się i mieszkają w różnych miejscowościach. Od czasu do czasu przysyłają mi pocztówki, a poza tym są mną strasznie rozczarowani, bo zrezygnowałam ze studiów architektonicznych. Ale ty jesteś policjantem. Ciebie na pewno będą energicznie poszukiwać.
– Wziąłem tydzień urlopu. Pojechałem do Vindeid pod wpływem nagłego impulsu. Nikt na mnie nie czeka.
Gorycz w jego głosie nie uszła uwagi Jennifer. Spojrzała na niego zaniepokojona, a on z irytacją odwrócił głowę.
– Pani czy panna Louise Borgum? – zapytał Ivar.
Louise odpowiedziała, lekko się uśmiechając:
– Jestem z mężem w separacji, on z pewnością nie będzie mnie szukać.
– A może ktoś miał czekać w Vindeid?
Zawahała się przez chwilę.
– Nie, nie w Vindeid. Byłam z… wizytą w Boren, pożegnałam się i udałam się w prywatnej sprawie do Vindeid. Ale nikt na mnie nie czeka ani tam, ani w Boren.
W grupie zaczął narastać wyraźny niepokój. Pozostały im jeszcze dwa promienie nadziei.
– No, cóż… – zająknął się Svein, na którego skierowały się oczy pozostałych. – Jak już powiedział Ivar, zabrałem się z nim dla zabawy. Jestem kawalerem, mieszkam sam i upłynie dużo czasu, zanim ktoś za mną zatęskni!
– Chyba masz jakąś pracę?
– Jestem samodzielnym mechanikiem, często wyjeżdżam, czasami na dość długo. Zamykam warsztat, kiedy chcę.
A więc został tylko jeden.
– Jestem lektorem – oznajmił Jarl Fretne chrapliwym głosem – ale w semestrze zimowym zwolniono mnie z zajęć ze względu na astmę. Miałem zamiar skonsultować się ze znanym lekarzem mieszkającym w Vindeid, ale nie byłem umówiony na wizytę. Nie zarezerwowałem też nigdzie pokoju, licząc na to, że hotele nie cieszą się zbytnim powodzeniem o tej porze roku.
Zaległa długa cisza. Słychać było tylko ogień trzaskający na kominku, podmuchy wiatru i grudki śniegu uderzające o szyby.
– A więc chcecie powiedzieć – odezwała się Jennifer słabym głosem – że nikt nie wie o tym kursie?
Ivar wzruszył ramionami.
– Oczywiście, że w Boren słyszeli, że mam zamiar przejechać przez Kvitefjell, ale tam była stosunkowo ładna pogoda. Kto mógł przypuszczać, że będziemy mieli kłopoty z dojazdem do Vindeid!
– To karygodne! – zabrał głos Børre Pedersen. – A od strony głównej drogi przewrócony autobus jest niewidoczny? Tak, to jasne. Jak można być tak tępym i nieodpowiedzialnym…
– To był nieszczęśliwy wypadek – przerwał mu ostro Rikard. – Wszyscy zaufaliśmy Ivarowi, wierząc, że na wieczór dowiezie nas na miejsce. Z tego, co pamiętam, ktoś nawet próbował go przekupić. Nie można było przewidzieć takiej śnieżycy, więc nikogo nie obarczaj winą za to, co się stało! Lepiej się zastanówmy, co robić!
– Właśnie – poparła go Jennifer. – Najpierw sprawdźmy, czy jest tu coś do jedzenia i picia. Będziemy się chyba musieli przygotować do noclegu, prawda?
– Masz rację – poparł ją Rikard – Zaglądałem do pokoi, bo musieliśmy brać to pod uwagę już od początku. Parter jest stosunkowo nowocześnie urządzony. Dwa pokoje dwuosobowe, trzy jednoosobowe ze wspólną łazienką i toaletami w korytarzu. Najbliżej recepcji znajduje się bardzo ładny pokój, przypuszczalnie należący do dyrektora. Jedyny w całym domu z własnym prysznicem i toaletą. Pokoje na piętrze, nie wyglądają zachęcająco, a poza tym nie ma w nich kaloryferów. Sprawiają wrażenie bardzo staroświeckich.
– Tak, lepiej zostawmy je w spokoju – zadecydowała Trine Pedersen. – Jeśli można, zajmiemy pokój dwuosobowy. Co ty na to, Børre? – dodała szybko, jakby bojąc się samodzielnie podjąć decyzję. – A co z drugą dwójką…?
Nie dokończyła, ogarnięta wątpliwościami.
– Mogę w nim obozować razem ze Sveinem – rzekł Ivar. – Znam jego ojca i nie boję się, że zostanę napadnięty we śnie.
Zaśmiał się hałaśliwie, żeby pokazać, że to był tylko żart.
Svein, z zawadiackimi kasztanowymi lokami opadającymi na czoło i trochę zbyt pewnym siebie spojrzeniu, był bardziej sceptycznie nastawiony:
– Chrapiesz?
– Jak niedźwiedź. Ale założę tłumik. Chociaż ty pewnie najchętniej mieszkałbyś razem z panienką, co? Jennifer, tak masz na imię? Niemal jak z powieści w odcinkach!
– Ponieważ Jennifer jest prawie właścicielką hotelu, uważam, że powinna zająć najładniejszy pokój, ten przy recepcji – zadecydował Rikard. – A Louise Borgum, lektor Fretne i ja weźmiemy jedynki.
Jennifer gwałtownie zaprotestowała:
– Ale ja nie chcę spać tutaj sama! Nie odważę się!
– Przecież chodzi tylko o jedną noc – uspokoił ją Rikard. – Możesz zamknąć drzwi na klucz.
Louise pospieszyła z propozycją:
– Chętnie zajmę ten pokój, jeśli ma to pomóc Jennifer.
Rikard rzucił dziewczynie zdziwione spojrzenie. Znała je dobrze z czasów, kiedy ze sobą współpracowali.
Zrozumiała, co miał na myśli, i szybko odpowiedziała:
– Tylko tak żartowałam. Chętnie wezmę ten pokój, ale dziękuję za propozycję!
Kiedy już wszyscy się ogrzali, w każdym razie od zewnątrz, wysłano Jennifer do „swojej” kuchni, żeby się rozejrzała za czymś nadającym się do jedzenie lub picia. Ktoś poszedł, żeby się zająć elektrycznością, ktoś inny, żeby puścić wodę, a jeszcze inni postanowili lepiej się przyjrzeć swoim pokojom. Børre Pedersen, którego poproszono, żeby wyniósł z salonu ociekające wodą buty i trochę wytarł podłogę, wpadł w szał.
– Co, ja? Wycierać podłogę! Nigdy w życiu, to jest zajęcie dla bab! Niech one się tym zajmą.
– Znaleźliśmy się w sytuacji, która wymaga, aby każdy z nas okazał się przydatny – odezwał się ostro Rikard, ale Trine przyniosła już szczotkę do zamiatania i ścierkę do podłogi i zaczęła sprzątać. Jej mąż demonstracyjnie rozsiadł się na krześle.
Gdy skończyła, podeszła do drżącej z zimna Jennifer, stojącej bezradnie na środku kuchni ze świecznikiem w ręce.
– Mogę ci jakoś pomóc? – zapytała. Jej głos brzmiał o wiele pewniej niż wtedy, gdy w pobliżu był Børre.
Jennifer skwapliwie przytaknęła. Prace kuchenne nigdy nie były jej najmocniejszą stroną, usprawiedliwiała się, obiecując jednocześnie, że będzie pomagać, na ile tylko potrafi. Tak więc Trine objęła dowództwo…
Wzięła od Jennifer świecę i zaczęła zapoznawać się z zawartością szafek.
– Wygląda nieźle – stwierdziła, kiedy przejrzała wszystkie. – Sypkie produkty są na miejscu. Byłoby wspaniale, gdybyśmy jeszcze tylko mieli wodę. Jedzenia starczy na cały tydzień, jeśli będzie to konieczne.
– Chyba nie – zaśmiała się Jennifer. – Rikard powiedział, że na pewno wyruszymy stąd jutro przed południem. Taki pierwszy październikowy śnieg szybko się topi, więc dojdziemy do głównej drogi i złapiemy autostop.
Louise Borgum weszła do kuchni, rozejrzała się niespokojnie, po czym zapytała:
– Czy mogę być w czymś pomocna?
Trine odrzekła:
– Na razie, dopóki nie ma prądu, nie możemy zrobić zbyt wiele. Jeśli będziemy się musieli bez niego obyć, to obawiam się, że przyjdzie nam piec chleb z mąki i śniegu nad żarem z ognia w kominku.
– Nie ma żadnych konserw?
– Nie, jest tylko mleko w proszku, ale i do niego potrzebujemy wody.
– Czy sprawdzałyście w piwnicy? – zapytała Louise.
– Nie znalazłam klucza. A poza tym nie wiem, czy się odważę tam zejść w takich ciemnościach.
– Równie dobrze ja to mogę zrobić – zapewniła Louise Borgum.
Och, nie, nie idź tam, pomyślała z przerażeniem Jennifer. Tam na dole… ktoś jest, słyszał go Svein.
– Trine! – rozległ się wrzask Børrego. W ciemności dały się słyszeć jego niepewne kroki, a zaraz potem on sam pojawił się w drzwiach kuchni. – Trine, potrzebne mi kapcie, chodź nas rozpakować!
Jennifer popatrzyła z uwagą na rozgniewanego mężczyznę, nie rozumiejąc, o co mu chodzi, Trine zaś od razu pospieszyła z odpowiedzią:
– Zaraz przyjdę, tylko…
– Czy nie zabraliśmy czegoś do jedzenia? Jestem głodny, zrób mi jakąś kanapkę!
– Nie wiedziałam, że jesteś kaleką – odezwała się zdumiona Jennifer.
Børre odwarknął:
– Do diabła, wcale nie jestem kaleką!
– Chodzi mi o to, że sam nie potrafisz otworzyć torby ani naszykować sobie kanapek.
– To nie moja robota! Zarabiam rocznie sto trzydzieści tysięcy, ty bezczelna dziewucho, może to mało, co? Mam jeszcze pracować za innych?
Jennifer popatrzyła na niego ze współczuciem.
– Biedny człowiek – rzekła ze smutkiem. – To straszne kalectwo.
– Chodź, Børre – ponagliła go żona. – Przygotuję ci coś do jedzenia.
Akurat kiedy wyszli, zapaliło się światło. Włączyła się lodówka.
– Hurra! – wykrzyknęła radośnie Jennifer. – To rozwiązało mnóstwo naszych problemów.
Oczom kobiet ukazała się kuchnia w całym swoim ubóstwie.
– Wiem jedno – zaśmiała się Jennifer. – Nie reflektuję na ten dom! Nie potrafiłabym też prowadzić hotelu.
– A odważyłabyś się spędzić tu samotnie noc? – zapytała Louise.
– Nie zastanawiałam się nad tym. Właściwie nigdy się nie zastanawiam.
– Właśnie to zauważyłam – uśmiechnęła się Louise. – Zupełnie się z tobą zgadzam co do Børrego Pedersena. Tacy jak on doprowadzają do pasji feministki, a kobiety pokroju Trine to typowe niewolnice. Czy… ten policjant jest dla ciebie kimś specjalnym?
Jennifer odpowiedziała dopiero po zastanowieniu:
– Można chyba tak powiedzieć. Właściwie nigdy nie nawiązałam kontaktu z rodzicami. Mieli dość kłopotów ze sobą i nie byłam im potrzebna, poza tymi okazjami, kiedy mogli się pochwalić swoim aniołkiem A kiedy ten ich aniołek okazał się prawdziwym enfant terrible, nie wiedzieli, co robić, i znowu poświęcili się architekturze. Są mili i hojni, i strasznie zajęci, a także dumni z tego, że radzę sobie sama. „Dzieci należy przyzwyczajać do samodzielności”, tak mówią tym, którzy oczywiście chcą ich słuchać. Sama nie wiem, czy wierzą w to swoje usprawiedliwienie. W pewnym okresie mojego życia Rikard zastępował mi i matkę, i ojca. Potem zniknął.
Przy ostatnich słowach głos jej się załamał. Niemal w tym samym momencie zauważyła, że Rikard odszedł od drzwi. Najwyraźniej chciał wejść do kuchni, ale się rozmyślił. Zastanawiała się, ile mógł usłyszeć z jej długiej przemowy. Jennifer nie miała zwyczaju rozmawiać o swoim życiu, ale Louise Borgum, która właśnie przeglądała szafki i półki, przypadła jej do serca.
Tymczasem do kuchni wróciła Trine. Najwyraźniej już nakarmiła Børrego, pomyślała złośliwie Jennifer.
– Popatrzcie, kuchenka elektryczna działa! – ucieszyła się Trine. – A więc brakuje nam tylko wody.
– Chyba niedługo będzie – rzekła Louise. – Ivar powiedział, że kiedy tylko naprawią prąd, z łatwością odmrożą wodę w kranach. Oczywiście zakładając, że woda nie zamarzła gdzieś na zewnątrz, bo wtedy będzie gorzej.
Jennifer odkręciła kran. Najpierw wydobywały się z niego jakieś chrapliwe odgłosy, ale za jakiś czas, bulgocąc, zaczęła lecieć woda.
Trzy kobiety zabrały się do przygotowania posiłku. Najlepiej radziła sobie z tym Trine, Louise pomagała jej z wielką wprawą, natomiast Jennifer z westchnieniem przyznała, że tego rodzaju zajęcia zawsze uważała za zło konieczne.
– Ale ci to sprawnie idzie – rzekła z podziwem, patrząc na Trine.
– Musiałam się nauczyć, kiedy wyszłam za mąż za Børrego. On chce, żeby wszystko było przygotowane perfekcyjnie. Moja córka mówi, że nie powinnam mu usługiwać jak niewolnica, ale skoro się ze mną ożenił, muszę go akceptować takim, jaki jest. Takie jest moje zdanie. Utrzymuje mnie przecież przez te wszystkie lata.
W słowach mówiącej dało się wyczuć lekki smutek pomieszany z wdzięcznością dla mężczyzny, który zechciał j się ożenić z kimś tak niewiele wartym jak ona.
Gdy w jadalni zestawiono kilka stolików, wszyscy poczuli, że nastrój zaczyna się poprawiać.
– Brakuje nam tylko kieliszeczka wódki do kolacji – stwierdził Ivar. – Czy znalazłyście może klucz do piwnicy?
W tym momencie Jennifer wyczuła coś jakby gwałtowne poruszenie, ale wrażenie było tak niejasne i ulotne, że szybko puściła je w niepamięć.
– Nie, niestety – odparła Trine.
– Szkoda – rzucił Svein. – Kto wie, co się może kryć tam na dole.
Jennifer się wzdrygnęła, a Rikard wyjaśnił szybko:
– Jennifer myśli raczej o duchach niż o alkoholu.
Wszyscy się roześmieli, jakby usłyszeli dobry żart, ale zaraz zamilkli. Siedzieli teraz bez ruchu przy stole, zerkając tylko na siebie z przerażeniem.
Ktoś schodził z góry, stawiając ciężkie, niepewne kroki.