Stojący z dala od wszelkich innych zabudowań dom sprawiał wrażenie samotnego i porzuconego.
Większość domów żyje własnym życiem, ma coś do opowiedzenia, może w nich panować jakiś nastrój. Ale nie w tym. To był martwy dom, bez atmosfery, bez uczuć, bez potrzeby ludzkiej obecności. Nie wiedział nawet, że jest pogrążony w oczekiwaniu. Nie przypuszczał, że właśnie w jego ścianach dokonają się wielkie przemiany w życiu ośmiorga ludzi. Drogi życiowe części z nich miały tutaj ulec zmianie – na lepsze lub na gorsze. Dla kilkorga oznaczał nieszczęście.
To go jednak absolutnie nie martwiło. Nic a nic.
Właśnie ta całkowita obojętność, ten brak jakiegokolwiek nastroju dość paradoksalnie przydawał domowi atmosfery zła.
Oczy doradcy wyrażały niezachwianą wolę. Ton głosu nie dopuszczał sprzeciwu.
– Dzwonił do mnie brat. Jak wiesz, mój nieuleczalnie chory ojciec mieszka od kilku miesięcy w Vindeid. Kochany braciszek grozi, że wyśle do niego list z opisem transakcji, którą przeprowadziliśmy ty i ja. Znaczy to, że ojciec mnie wydziedziczy, bo czegoś takiego nigdy mi nie wybaczy. Musisz tam natychmiast pojechać i dopilnować, żeby list nie dotarł do adresata.
– Ja? A jak to zrobić?
– Jeśli sprawa wyjdzie na jaw, znajdziesz się w takich samych tarapatach jak ja. Mój brat chce przekazać ten list przez przyjaciela, aby mieć pewność, że nie zginie gdzieś w drodze. Jak wiesz, on mnie nienawidzi. Nie mogę tego załatwić osobiście, bo jego przyjaciel może wiedzieć, jak wyglądam. Dlatego to ty musisz pojechać i nie pozwolić, żeby list dotarł do rąk mojego ojca. Za nic w świecie!
– Nawet gdybym musiał się uciec do drastycznych środków?
– To już twoja sprawa, ja umywam ręce.
– Nie będzie łatwo przechwycić ten list!
– Łatwiej niż myślisz. Jest kilka punktów zaczepienia. Znam, na przykład, nazwisko tego przyjaciela. Wiem też, kiedy i czym zamierza podróżować.
Rikard Mohr z komendy miejskiej policji w Oslo postawił kołnierz swojej skórzanej kurtki zaraz po wyjściu z kawiarni w nie znanym mu miasteczku o nazwie Boren. Z bezsilną złością popatrzył na lodowaty deszcz siąpiący na domy i ulice.
Deszcz ze śniegiem nie był jednak w stanie go powstrzymać. Cały dzień spędził w samochodzie, żeby tutaj dotrzeć. Musiał jeszcze tylko przejechać przez pasmo górskie, a potem już będzie na miejscu.
Kto się mógł spodziewać takiego zimna w październiku? W każdym razie nie taki mieszczuch jak on. Wyruszył na północ, nie zastanawiając się nad pogodą. Oprócz skórzanej kurtki nie miał na sobie nic ciepłego. Nie zmienił też opon na zimowe. Kiedy tylko zobaczył w gazecie ogłoszenie, wsiadł do samochodu i ruszył w drogę. Taka haniebna zdrada…
Jego związek z Marit trwał od roku. Sądził, że był to niezobowiązujący romans. Ona, młoda i atrakcyjna nauczycielka, pracowała niedaleko stąd, w Vindeid. Kiedy przyjeżdżała do stolicy, zatrzymywała się u niego, i odwrotnie. Zawsze podkreślał, że nie wierzy w małżeństwo, nigdy jej niczego nie obiecywał. Wydawało się, że się z nim zgadza.
A teraz się dowiaduje, że wychodzi za mąż. I to za innego. Tak nagle i bez jakichkolwiek skrupułów. Po prostu zamieszcza ogłoszenie w gazecie. Gdyby jeszcze chodziło o kogoś z miejscowości, w której mieszka, byłoby może Rikardowi łatwiej zrozumieć, że doskwierała jej samotność i dlatego postąpiła tak pochopnie. Ale nic podobnego, chłopak był z Oslo, tak jak on.
Natychmiast musi z nią porozmawiać! Jeśli zależy jej na małżeństwie, mogą się pobrać, chociaż sama myśl o tym budziła w nim sprzeciw. Dziwił się przemianie, jaka się w nim dokonała – zainteresowanie osobą Marit zmieniło się teraz w naprawdę silne uczucie.
Rikardowi przemknęło co prawda przez głowę, że nie powinien pod wpływem impulsu podejmować tak ważnej decyzji, ale zaraz odpędził tę myśl. Bzdury! Marit to wspaniała dziewczyna, zasługująca na miłość. Oczywiście poczuł zazdrość, cierpiała też jego ambicja. Nie można się chyba było spodziewać niczego innego?
Wiatr targał jego czarne włosy, a stalowoszare oczy zwęziły się w padającym deszczu. Dzięki ciemnym rzęsom oczy sprawiały wrażenie błyszczących.
Poboczem drogi, ku zaparkowanemu samochodowi Rikarda, podążał mężczyzna ubrany w jaskrawopomarańczową kamizelkę. Spostrzegłszy kierunek jazdy samochodu, przystanął z pewnym wahaniem.
– Zamierza pan przejechać na drugą stronę góry?
– Owszem – potwierdził krótko Rikard.
– Ma pan zimowe opony? Nie? Nie radziłbym więc tej trasy. Cały dzień pada, a to może oznaczać śnieg w górach. Nie jestem tego pewien, ale z Kvitefjell nigdy nic nie wiadomo. O tej porze roku panuje na tej drodze spory ruch. Przy letnich oponach jazda samochodem jest absolutnie wykluczona!
Rikard zaklął pod nosem, nie zamierzał jednak rezygnować!
– Ale ja muszę się dostać na drugą stronę.
– Niech pan pogada z Ivarem, widzę jego autobus po drugiej stronie rynku. Na pewno ma zamiar wrócić do domu, do Vindeid, przed nadejściem zimy.
Rikard natychmiast przeszedł przez rynek. Stał tam niewielki, najwyraźniej prywatny, miejscowy autobus, mniej więcej w połowie wypełniony pasażerami. A więc nie tylko ja odczuwam lęk przed długą podróżą do Vindeid okrężną drogą, promami i innymi środkami lokomocji, pomyślał.
Właściciel pojazdu, krzepki, zwalisty mężczyzna około pięćdziesiątki, z jasnym zarostem i posiwiałymi brwiami, zapewnił Rikarda, że naturalnie uda mu się przejechać na drugą stronę. Śnieg? Nie należy się go obawiać tak wcześnie. Jeśli nawet się pojawi, to najwyżej kilka płatków!
Po staranniejszym zaparkowaniu samochodu Rikard wsiadł do wysłużonego pojazdu i zajął miejsce prawie na samym końcu.
Musi się przedostać przez góry! Chciał przemówić Marit do rozsądku. Jadąc samochodem na północ, rozmyślał nad tym, jak sobie ułożą przyszłość. Na pewno jakoś im się to uda, nawet jeśli Marit nie zechce zrezygnować ze swojego obecnego miejsca pracy, a on ze swojego w Oslo. Marit to pierwsza dziewczyna, z którą chodził dłużej niż miesiąc. (Może dlatego, że tak rzadko się spotykali? Nie, nie powinien myśleć w ten sposób!) Przecież nie mogła zakochać się w tym facecie! Minęło dopiero pięć, no, może sześć tygodni od jej ostatniej wizyty u Rikarda w Oslo.
Te odwiedziny utkwiły mu w pamięci. Nie bardzo się udały. Prawie cały czas miał służbę i chwilami atmosfera stawała się dość napięta. Zabrakło im tematów do rozmowy. Ale to wszystko jego wina. Biedna Marit, czuła się taka osamotniona, że musiała się rzucić w ramiona innego! A może to z jej strony tylko dziecinna zagrywka? Po prostu chciała zemścić się za jego chłód, zamieszczając w gazecie takie ogłoszenie!
Znowu zawrzała w nim wściekłość.
Kiedy w końcu ruszą?
Ivar ładował jakieś bagaże, towarzyszył mu pewny siebie i nieprzyzwoicie wprost przystojny młodzieniec.
Deszcz za oknem był jak gruba kurtyna, całkiem przesłaniał widok. Rikard postanowił się przyjrzeć pozostałym pasażerom.
Z przodu siedziało parę starszych kobiet i kilku rolników. Najwyraźniej mieszkali gdzieś na wzgórzach otaczających górę Kvitefjell i zamiast czekać na regularne połączenie, skorzystali z okazji, aby wcześniej dotrzeć do domu. Jedna z kobiet powiedziała: „Ivar chce dziś wrócić do matki, do Vindeid. Wygląda na to, że czeka go trudna droga!” Inna odrzekła: „Nie ma obawy, on da sobie radę w każdą pogodę!”.
Dobrze, że jej słowa dodawały otuchy, bo autobus nie imponował wyglądem!
Obok Rikarda, po drugiej stronie przejścia, siedziała niezwykle elegancka dama. Wyglądała na bogatą turystkę, która przyjechała tu poza sezonem. Trudno było określić jej wiek. Raczej po czterdziestce niż przed, uznał. Nerwowo paliła papierosa, miała niespokojne ruchy i nieustannie wyglądała przez okno w oczekiwaniu na odjazd autobusu.
Przed nim siedziała niedobrana para. Mężczyzna był ciemnowłosy i nalany, trochę otyły, na byczym karku zaczynały mu się tworzyć fałdy. Nazbyt wystrojona kobieta zachowywała się w sposób zdradzający ciągłe napięcie, jak gdyby w każdej chwili spodziewała się reprymendy. Teraz Rikard widział ich przeważnie z tyłu, ale przypatrzył im się wchodząc. Ona miała pełne kształty, w nim, pomimo zewnętrznej ogłady, dało się dostrzec coś grubiańskiego i odpychającego. Miejsce na ukos przed Rikardem zajmowała dziewczyna, ubrana w białą futrzaną, czapkę i białą pikowaną kurtkę. Za nim też ktoś siedział, ale nie był na tyle zainteresowany, żeby się obejrzeć.
Kiedy dziewczyna nieznacznie odwróciła głowę, Rikard wzdrygnął się gwałtownie. Przez głowę przemknęły mu wspomnienia.
Jennifer?
Nie! Ze wszystkich ludzi na całym świecie… Nie, tylko nie ona. Jennifer to ostatnia osoba, którą chciał spotkać teraz, kiedy jego umysł mąciły smutek i zazdrość, a on starał się zachować trzeźwość myślenia. Ta dziewczyna oznaczała kłopoty, żeby nie powiedzieć nieszczęście!
Przekręciła głowę jeszcze bardziej, tak że widział ją z profilu. Nie ulegało wątpliwości, to ona! Nikt inny nie mógł mieć równie anielskiego wyglądu. Półdługie jasne kręcone włosy wystawały spod czapki. Duże, patrzące z dziecięcą ciekawością niebieskie oczy…
Jak to się stało, że go nie zauważyła? Przypomniał sobie, że kiedy wsiadał, siedziała pochylona nad książką.
Nic się nie zmieniła. Może tylko w oczach pojawił się cień smutku. Nie zaskoczyło go to. Jennifer wprost została stworzona do samotności, do tego, żeby dostawać cięgi od życia.
Musi być już dorosła, ale nie było po niej tego widać.
Wreszcie autobus ruszył. Kiedy podskakując na nierównej drodze wyjeżdżali z miasteczka, Rikard na pewien czas zapomniał o swojej zranionej dumie i powrócił pamięcią do dnia, w którym po raz pierwszy zobaczył Jennifer. Rychło jednak stwierdził, że myślenie o samotnej i zwariowanej małej Jennifer wciąż jeszcze sprawia mu ból.
Droga prowadząca ku Kvitefjell cały czas pięła się pod górę. Padający deszcz zmienił się w śnieg. Białe płatki tańczyły niespokojnie w zapadającym zmierzchu. Dojechali właśnie do skupiska gospodarstw, które wyłoniły się ze śnieżnej zawiei jak duchy. Ivar zahamował i z autobusu wysiadła ponad połowa pasażerów. Kierowca z pomocnikiem wyszli, żeby założyć łańcuchy na koła. Potem pojazd ruszył dalej.
Dobrze ubrany mężczyzna o byczym karku zawołał:
– Jak wyglądają szanse na dotarcie do Vindeid?
– Znakomicie – odparł Ivar. – Tego autobusu nigdy nie przestraszyła odrobina śniegu.
– To dobrze, bo musimy się dostać na drugą stronę. To sprawa życia i śmierci!
– Spokojnie, dojedziemy tam!
Co, u licha, Jennifer miałaby robić w Vindeid? pomyślał Rikard. Nie mógł jednak tego wiedzieć, przecież zerwał z nią kontakt kilka lat temu.
Kiedyś była nieodłączną częścią jego życia, przedziwnym dzieckiem zagubionym w starannie uporządkowanym świecie „normalnych” ludzi, spragnionym czułości i irytującym jak natrętna mucha.
Jennifer spoglądała przez okno na śnieg, który napierał na autobus. Właściwie tak jej się tylko wydawało, bo kiedy samochód stał, śnieg padał prawie pionowo. W oczekiwaniu na odjazd siedziała zagłębiona w lekturze. Jednakże jeden raz wydawało jej się, że słyszy głos, który rozpoznałaby zawsze i wszędzie. Musiała się pomylić. Niemożliwe, żeby tutaj pojawił się Rikard.
Ale wspomnienia ożyły. Jennifer przypomniała sobie swoje pierwsze spotkanie z Rikardem Mohrem, starszym bratem Johnny’ego. Kiedy go poznała, miała skończone piętnaście lat.
Podczas gdy autobus z trudem piął się w górę, wspomnienia Jennifer i Rikarda uzupełniały się, tworząc pełny obraz wydarzeń.
Wytrwałe próby mieszkańców miasteczka, pragnących za wszelką cenę nagiąć postępowanie Jennifer do obowiązujących norm, spełzły na niczym. Większą część dzieciństwa spędziła z dziadkiem profesorem, oryginałem, nie będącym raczej odpowiednim wychowawcą dla małej dziewczynki o bujnej wyobraźni. Od momentu gdy Jennifer poznała Rikarda, minęło kilka lat, ale jej niebieskie oczy w dalszym ciągu patrzyły naiwnie spod jasnej grzywki. Niezmiennie pytała „dlaczego” tym samym łagodnym, czystym głosem. Z zaciekawieniem chłonęła całe piękno tego świata, zdumiewając się skomplikowanym stylem życia prowadzonym przez ludzi.
Aż nadeszła ta noc, kiedy Jennifer stanęła na drodze przestępcom albo raczej kiedy oni się na nią natknęli…
Program telewizyjny dobiegł końca i Jennifer została pozbawiona ostatniego kontaktu ze światem zewnętrznym. W domu zapanowała przerażająca cisza. Usiadła skulona w fotelu, próbując udawać, że jest w nim bezpieczna. Rodzice, jak zwykle, byli w podróży. Zawód wymagał od nich częstszego przebywania poza domem niż w domu. „Przecież Jennifer tak świetnie sobie radzi, ona ma już piętnaście lat”. „Duchów nie ma, Jennifer, to tylko twoje wymysły”. Może i tak. Ale czy nie rozumieli, że w takim samym stopniu jak realny świat przerażały ją wytwory własnej wyobraźni?
Podczas naprawdę ciężkich napadów lęku przed ciemnością szukała zwykle schronienia w łazience. Duchy nie chowały się wśród prozaicznie bulgocących rur i zimnych błyszczących kafelków. Siedziała na opuszczonej pokrywie ubikacji i śpiewała na cały głos, póki nie nabrała dość odwagi, by wbiec po ciemnych schodach na górę, do swojego pokoju.
Tego wieczoru czuła się jeszcze bardziej samotna niż zwykle, bo pies musiał zostać u weterynarza, a przeważnie był jej wielką pociechą. Chociaż nie zawsze. Psy mają ten nieprzyjemny zwyczaj, że czasami podnoszą łeb, nasłuchując i wpatrując się przy tym z natężeniem w okno, jak gdyby kogoś tam widziały.
Zadzwonił telefon.
O tej porze? Mama? Tata? Wypadek?
Pełna najgorszych przeczuć podniosła słuchawkę tak, jakby aparat telefoniczny był zarażony jakąś śmiertelną chorobą.
– Halo? – odezwała się ze strachem.
Nieznany głos rzucił krótko:
– Cześć, to ty?
– Tak – odparła Jennifer, bo co do tego nie było wątpliwości.
– Wiesz, oni są na weselu. Zostaną tam całą noc. Kristian siedzi w domu, a on jest przecież bezbronny. W takim razie będziemy u ciebie za kilka godzin. Ze sporym łupem.
– Poczekaj – przerwała zdezorientowana Jennifer.
Nieznany rozmówca zamilkł na moment, przeczuwając, że coś jest nie tak.
– Kickan?
– Nie, mam na imię Jennifer.
Rozległ się szczęk odkładanej słuchawki.
Stojący zegar zgrzytnął, po czym z wielkim wysiłkiem wydał z siebie dwanaście głuchych uderzeń. Jennifer ocknęła się z odrętwienia.
Kristian? Bezbronny? Kristian Walle chodzący do klasy wyżej! Był niepełnosprawny i mieszkał w ogromnym domu nazywanym Zamkiem. Doskonały cel dla włamywaczy!
Jennifer zawsze brała w obronę słabych i bezbronnych, dotyczyło to również Kristiana Walle. Musi go ostrzec! Znalazła numer telefonu i wybrała go drżącymi palcami, ale nikt się nie zgłosił.
Jennifer poczuła przypływ odwagi. Spadła na nią odpowiedzialność, wielka odpowiedzialność.
Po raz pierwszy zadzwoniła na policję, wciągając tym samym Rikarda Mohra w jedną wielką improwizację, jaką było jej życie. Przez następne lata przeklinał tę chwilę wielokrotnie.
A mimo to…? Czy naprawdę ktoś znaczył dla niego tak wiele, jak ta impulsywna, radosna i jednocześnie bardzo nieszczęśliwa dziewczynka imieniem Jennifer?
Obserwując z nieokreślonym niepokojem śnieg, którego warstwa ciągle rosła w miarę, jak zbliżali się do Kvitefjell, Jennifer i Rikard powracali myślami do chwili, kiedy spotkali się po raz pierwszy.
Młody Rikard Mohr z policyjnego patrolu drogowego zdjął kask motocyklowy i białe rękawice z mankietami.
– Coś nowego?
– Ach, to ty – przywitał go dyżurny. – Nie, nic. Pół godziny temu dzwoniła jakaś smarkula. Plotła coś o włamywaczach w Zamku. Twierdziła, że zadzwonili pod zły numer. Wyglądało to na dość naciąganą historię, pewnie chciała wzbudzić sensację. Przypuszczam, że była sama w domu i zatęskniła za przygodami.
– Dla pewności muszę tam chyba pojechać. Jak się nazywa ta dziewczyna?
– Jennifer Lid.
Rikard Mohr, zakładający zdjętą przed chwilą prawą rękawicę, zastygł w bezruchu.
– Jennifer? To musi być ona!
– Kto?
Rikard uśmiechnął się na samo wspomnienie.
– Chodzi do jednej klasy z moim bratem. Johnny lubi ją, chociaż jej nie rozumie. Nie, ta dziewczyna na pewno nie kłamie. Może coś źle zrozumiała, ale dla niej to musi być poważna sprawa. Czy mogę rzucić okiem na raport?
Podczas gdy dyżurny policjant go szukał, Rikard mówił dalej:
– Brat opowiadał niesamowite historie o jej wyczynach w szkole. Ona jest tak bezgranicznie szczera, że jeśli jego opowiadania są choć w połowie prawdziwe, mogła już dawno doprowadzić nauczycieli do załamania nerwowego.
– Urwisy powinny dostawać lanie.
– Nie – zaprzeczył Rikard z wahaniem. – Ona nie jest urwisem. Po prostu jest inna. Myślisz, że najpierw powinienem pojechać do jej domu?
– Wydaje mi się, że na zakończenie dodała, iż skoro nie ma żadnego wolnego policjanta, będzie musiała tam pobiec sama.
– To niedobrze. Jeśli wierzyć mojemu bratu, stać ją na wszystko. Jadę tam natychmiast.
Chwilę potem ciężki motocykl ruszył sprzed posterunku z takim dudnieniem, że rozlegało się echem na całej ulicy, budząc sąsiadów z koszmarnych snów o szalejącej burzy, nalotach bombowych i końcu świata.
Jennifer siedziała w sypialni Kristiana Walle, próbując mu wytłumaczyć, dlaczego się tu znalazła. Wpuścił ją do domu po długim wahaniu.
– Jesteś niemądra – stwierdził. – Czy masz w zwyczaju odwiedzać bezbronnych chłopaków w środku nocy? Nigdy bym cię nie wpuścił, gdyby nie to, że trudno mi uwierzyć, że mogłabyś się zakochać. Jesteś zbyt…
– Cicho! – szepnęła. – Spójrz tam!
Wśród drzew otaczających dom zobaczyli nadjeżdżający prawie nie oświetlony samochód, który za chwilę się zatrzymał i zupełnie wyłączył reflektory.
– Miałaś rację – zgodził się z nią wreszcie Kristian. – Podaj mi protezę, na której siedzisz!
– Proszę! Przymocujesz ją nad czy pod kolanem?
– Nigdy nie słyszałaś o czymś, co się nazywa takt albo wyczucie? – zapytał uszczypliwie Kristian.
Popatrzyła na niego zdumiona.
– Czy naprawdę chcesz, żeby przemilczano twoją ułomność?
– Oczywiście, że nie – odwarknął ze złością.
Jennifer podeszła do okna.
– Zbliża się tu dwóch mężczyzn. Śmiesznie to wygląda, kiedy tak się skradają w krzakach, bo z góry świetnie ich widać! Co robimy?
Chłopak, włożywszy koszulę i spodnie, usiadł na brzegu łóżka. Na parterze rozległ się brzęk rozbijanego szkła.
– Wchodzą tu – wyszeptała przerażona. – Może uda się nam jakoś ich wystraszyć?
– Wystraszyć? – prychnął Kristian. – Zejdziemy na dół w białych prześcieradłach, co?
– Nie, nie! Myślałam, że… Czy tę wieżę, która stoi na twoim nocnym stoliku, słychać w całym domu?
– Zaczynam rozumieć. Tak, na dole też są głośniki Poza tym mam do niej dołączony mikrofon, żebym w razie potrzeby mógł wezwać pomoc. Co planujesz? Krzyknąć „Uuuu”?
Dziecinne oczy Jennifer roziskrzyły się,
– Nie, ale możesz mi wierzyć, jestem specjalistką od strasznych odgłosów!
– Mogę przełączyć mikrofon tak, żebyśmy słyszeli, co mówią. Uwaga, włączam. Skończ paplać, bo nas usłyszą!
Jennifer sięgnęła po mikrofon i podniosła go do ust…
Rikard zaparkował motocykl przed Zamkiem i przycisnął guzik domofonu. Kristian poprosił go, żeby wszedł na pierwsze piętro.
Zaskoczony gość przyjrzał się niesamowitemu spustoszeniu na parterze, po czym udał się na górę.
– Co się tutaj stało? – zapytał. – Przeszedł tędy huragan?
Kristian wyszczerzył zęby.
– Aż tak źle to wygląda?
– Myślałam, że policjanci są starsi – odezwała się z wyrzutem Jennifer.
Rikard uśmiechnął się szeroko, pokazując białe zęby.
– Pracuję nad tą sprawą powoli, ale dokładnie. Jestem bratem Johnny’ego Mohra.
– Ach, tak – twarz Jennifer rozjaśniła się. – To ty jesteś tym bohaterskim „bratem”! W takim razie trochę się już znamy. Wyglądasz prawie zwyczajnie. Myślałam, że policjanci są… są…
– Starymi zarozumiałymi nadludźmi? Nie, jesteśmy tylko zwykłymi śmiertelnikami. Ale może mi w końcu powiecie, co się stało? Dokonano włamania?
– Oczywiście, że tak – zaszczebiotała Jennifer. – Przyszli tutaj, ale ich spłoszyliśmy.
– Stąd, z góry – dodał Kristian. – Jennifer była wspaniała. – Powinieneś ją słyszeć. Ona tylko oddychała, wiesz? Do mikrofonu. Głęboko i z wysiłkiem, jak nasłuchujący udręczony dom. Brzmiało to tak, jakby ściany ożyły i zaczęły wydawać pomruki. Potem się zaśmiała, niemal bezgłośnie i gardłowo, jak sadysta. Jeden z tych facetów od razu zgłupiał ze strachu, ale drugi, bardziej inteligentny, pozostał niewzruszony. Wtedy wpadła na kolejny pomysł. Był bardzo ryzykowny, ale niegłupi! Wyłączyłem wszystkie głośniki na górze, a następnie nastawiłem taśmę z muzyką elektroniczną i rozkręciłem wzmacniacz na maksymalną moc.
– O rety! – wymamrotał Rikard.
– To musiało być nie do wytrzymania – zaśmiał się Kristian. – Dom się trząsł, a szyby na parterze leciały jak liście. Wybiegli z przyciśniętymi do uszu rękoma. Mało brakowało, a byś się na nich natknął. Jeśli znajdziesz dwóch ogłuszonych facetów, to na pewno będą oni!
– Trochę mnie dręczą wyrzuty sumienia – wyznała Jennifer.
– Tak, no i ciekaw jestem, co powie ojciec na te zbite szyby. Ale, co najważniejsze, uratowaliśmy dobytek. Wiem o co im chodziło.
– O co? – zapytał Rikard.
– O jakiś wartościowy dokument, który krótko przed śmiercią schował gdzieś tutaj stryj mojego ojca, wstrętny, zgorzkniały starzec. To bardzo cenny papier. Ten, kto go znajdzie, dostanie mnóstwo pieniędzy. Szukamy go od dawna, ale bez rezultatu!
– Właściwie ile masz lat? – nagle zapytała Jennifer Rikarda.
– Dwadzieścia cztery, ale…
– Aż tyle? – zdziwiła się, a on poczuł się tak, jakby jego mundur był ze starości pokryty pajęczyną. – Jestem głodna – dodała.
– Dzieciak! – prychnął Kristian. – Ale możemy, oczywiście, zejść na dół.
Żadne z nich nie próbowało pomagać Kristianowi. Opracował własną technikę schodzenia po schodach, z której był dumny.
– Ale tu wieje – stwierdziła Jennifer.
– Poczekajcie, zadzwonię na komisariat – odezwał się Rikard.
Słyszeli, jak mówił, żeby sami się zajęli pijaczkami, bo on odpowiada za dwoje dzieci… nie, dwoje młodych ludzi, poprawił się i odłożył słuchawkę.
– Rano przyjedzie tu dwóch policjantów, żeby zabezpieczyć ślady włamania. Kristian, kiedy wrócą twoi rodzice? A twoi, Jennifer?
– Moi przyjadą chyba wczesnym rankiem – odpowiedział chłopak.
Jennifer z rezygnacją wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Może jutro, ale potem znowu mają wyjechać.
Rikard popatrzył na nią przez chwilę, ale się nie odezwał.
– Masz naprawdę bardzo ładne oczy – stwierdziła ze zdumieniem w głosie. – Koń mojego dziadka też ma takie melancholijne spojrzenie.
– Dziękuję za komplement – odezwał się oschłym tonem urażony Rikard.
W drodze do kuchni musieli przejść przez salon.
– Ach! – westchnęła Jennifer ze łzami w oczach. – Jestem taka szczęśliwa! Wszystko jest tutaj takie nieskończenie piękne, że aż robi mi się jakoś dziwnie w głębi serca.
Rikard popatrzył na nią w zamyśleniu, kiedy zaciśniętymi dłońmi wycierała oczy. Ta dziewczyna jest taka wrażliwa i bezpośrednia, pomyślał.
Podczas jedzenia w kuchni jakichś naprędce przygotowanych kanapek Rikard zapytał:
– A teraz powiedz mi, Kristianie, co miałeś na myśli, mówiąc, że wiedzieli, czego szukają? Jennifer, co robisz pod stołem?
– Koło nogi stołu widziałam ładną butelkę. Taką samą tata ukrywa przed mamą.
Rikard pociągnął dziewczynkę delikatnie za włosy, żeby wyszła spod stołu.
– Tylko bez wścibstwa! Dlaczego się uśmiechasz?
– Bo wydłubujesz z bułek rodzynki, żeby zjeść je najpierw. Teraz już wiem na pewno, że jesteś zwykłym człowiekiem.
– No, cóż – zaczął swą opowieść Kristian. – Cała ta historia z ukrytym dokumentem jest powszechnie znana i, niestety, stanowi świetną przynętę dla złodziei.
– Może stryj twojego ojca miał zamiar ukryć dokument w salonie – spekulowała zamyślona Jennifer. – Ale nie mógł, bo było tam za dużo ludzi.
– Ach, tak – wtrącił Rikard. – Dlaczego nie miałby im go po prostu dać?
– Nie, Kristian powiedział, że był z niego niegodziwy starzec, chciał chyba zachować nad nimi władzę. Tymczasem w domu zebrało się dużo krewnych, bo przecież nieczęsto składał wizyty rodzinie.
Kristian patrzył na koleżankę zaskoczony.
– Mama musiała pójść do kuchni, żeby przygotować kawę – kontynuowała Jennifer. – Dzieci podążyły za nią, ale je odesłała, żeby zabawiały stryja. A on siedział tak ze swoim skarbem w wewnętrznej kieszeni marynarki i coraz bardziej irytowało go gapienie się i milczenie dzieciaków i mamy, która niespokojnie wybiegała i wbiegała do pokoju, nieustannie trajkocząc. Później powrócił ojciec rodziny, żona wyszła mu na spotkanie do przedpokoju i z wypiekami na twarzy oznajmiła, że przyszedł do nich stryj, małżonkowie wymienili pytające spojrzenia, po czym mąż poszedł się przywitać, mówiąc: „Ach, dzień dobry, stryju, jak nam miło!”, zaczęły mu się pocić dłonie i nie wiedział, co jeszcze powinien powiedzieć. Żona, chcąc rozładować sytuację, zawołała: „Napijmy się kawy”, a staruszek pochrząkiwał coraz częściej. Nagle nie wytrzymał i zerwał się na równe nogi, myśląc „Obrzydliwe lizusy, wychodzę stąd!”. Zmienił jednak decyzję, bo przecież ktoś musiał odziedziczyć po nim pieniądze, więc poszedł do toalety i schował dokument.
– Skąd to wszystko wiesz? – zapytał Rikard. – Byłaś tu wtedy?
– Nie, ale to oczywiste, że tak to musiało wyglądać. Chodźcie, poszukamy tego spadku!
Oniemiali ze zdumienia, podążyli za nią do łazienki.
– To jedyne miejsce, gdzie można być sam na sam ze sobą w domu, w którym jest się otoczonym tak męczącą opieką. Kiedy boję się ciemności, siedzę godzinami w toalecie, rozmyślając nad tym, że to, co wpada za wannę, ginie na dobre.
Rikard odzyskał w końcu zdolność mówienia.
– Czy właśnie taki jest tok twojego rozumowania?
– A czy to nie jest dość logiczne?
– Pomóżcie mi odsunąć wannę – poprosił cicho Kristian.
Pół godziny później trzymał w ręce grubą kopertę.
– O to chodziło. Odezwiemy się do ciebie, Jennifer!
– Powiedz mi jeszcze – wtrącił Rikard – czy w rozmowie ze złodziejem wymieniłaś swoje imię?
Zastanowiła się.
– Tak, rzeczywiście!
Na twarzy Rikarda pojawił się grymas niezadowolenia.
– To niedobrze. A może znasz jakiegoś Kickana?
– Tylko kota pana Svenssena, ale on jest chyba poza wszelkim podejrzeniem?
– Na pewno. Odwiozę cię do domu, o ile odważysz się siedzieć z tyłu na motocyklu. Nie mam na to zezwolenia, ale jest piąta rano, a o tej porze jeszcze nic nie jeździ.
– Na tym motocyklu? Och, co za szczęście!
– Kristian, nie mogę cię prosić, żebyś zamknął dom – uśmiechnął się Rikard, spoglądając na unoszone wiatrem firanki. – Ale przynajmniej zamknij na klucz drzwi swojego pokoju!
Dziewczyna z wielkim szacunkiem ulokowała się na szerokim, trzęsącym się siedzeniu motocykla i chwyciła się uchwytu.
– Musisz się mnie trzymać – zawołał Rikard, przekrzykując hałas. – Jeśli nie, polecisz w powietrze jak liść uniesiony wiatrem.
Z ramionami mocno oplatającymi policjanta Jennifer mknęła przez miasteczko. Jazda trwała stanowczo za krótko.
– Wiesz co, bracie Johnny’ego? – zagadnęła wesoło.
– Nazywam się Rikard.
– Aha. Wiesz, Rikard… lubię cię.
– Uchowaj Boże! – zażartował z uśmiechem. – Z wzajemnością – dodał poważnym tonem.
Warkot silnika zanikał w oddali, kiedy Jennifer lekkim krokiem wbiegła do domu.
– Johnny – zwrócił się Rikard do swojego brata następnego ranka. – Opowiedz mi trochę o Jennifer! Jaka ona jest i coś w tym stylu.
– Jest zwariowana – zaczął Johnny, biorąc następną kanapkę. – Na przykład wczoraj wyleciała na korytarz, bo za dużo gadała. A kiedy nauczycielka chciała ją zawołać, już jej tam nie było. Przeszła na drugą stronę ulicy, kupiła cebulki kwiatowe i zaczęła je sadzić na dziedzińcu szkolnym wokół masztu flagowego. Uznała, że to coś ważniejszego od słuchania o dawnej wojnie o wpływy prowadzonej między dwoma cesarzami.
– Niezwykłe imię: Jennifer!
– Rodzice nazwali ją tak po bogatej ciotce, ale to nie pomogło, twierdzi Jennifer, bo i tak nic nie odziedziczyli. Doskonale sobie radzi z przedmiotami, które ją interesują, ale, jak mówi dyrektor, średniaki łatwo się prześlizgują przez szkołę, a indywidualiści mają poważne kłopoty. Tak jest z Jennifer.
– Ma jakichś przyjaciół albo przyjaciółki?
– Nie sądzę, żeby jej na nich zależało.
Rikard nie mógł się zgodzić z tą teorią.
Johnny się roześmiał.
– Powinieneś ją słyszeć, kiedy nasz wychowawca zaprosił do siebie całą klasę. Byli tam też dorośli Ktoś akurat podawał szklaneczkę sherry przed nosem Jennifer, a ona zawołała: „Ojej! Pachnie dokładnie tak, jak główny księgowy, pan Nilsen, kiedy za wszelką cenę próbuje mnie uścisnąć!”. Księgowy, który akurat to usłyszał, stwierdził z kwaśną miną, że nie znosi dzieci. „Aha, więc nie jest pan żonaty?” zapytała uprzejmie Jennifer. „Nie, po co tracić czas na jedną, skoro można ich mieć wiele”, odpowiedział. „Naprawdę?” zdziwiła się naiwnie. „Sądziłam, że z każdym rokiem staje się to trudniejsze. Ale czytałam o przypadku pana księgowego”, dodała życzliwie. „O trudnym wieku mężczyzny, który widzi, że czas mija nieubłaganie, i który z desperacją próbuje lgnąć do młodych”. Wyobraź sobie, jaki wściekły był księgowy!
Rikard uśmiechnął się z roztargnieniem.
– Johnny, możesz się podjąć dla mnie pewnego zadania? Prawdziwej misji godnej detektywa?
Oczy młodszego brata zabłysły.
Rikard natychmiast się domyślił, że zbliżają się do Kvitefjell. Wiatr szarpnął autobusem, potrząsając nim tak, że stare okna skrzypiały i pobrzękiwały.
– Rany boskie! – zawołał pomocnik kierowcy. – Może lepiej zawrócić?
– Nie wiem – zawahał się Ivar. – Droga nie jest specjalnie zaśnieżona…
– Nie ma mowy o żadnym zawracaniu – wtrącił nalany, elegancko ubrany mężczyzna. – Zapłacę każdą sumę, żeby tylko znaleźć się wieczorem w Vindeid.
– Tak, ja też muszę się bezzwłocznie dostać do Vindeid – poparła go elegancka dama, a pozostali tylko skinęli twierdząco głowami. Jedynie Jennifer wydawała się zatroskana. Rikard zastanawiał się, czym się martwiła.
Poprosił Johnny’ego, żeby czuwał nad Jennifer, ponieważ niepokoił się o jej bezpieczeństwo. Brat, wychowany na kryminałach, nosił w kaburze pod pachą sześciostrzałowy rewolwer straszak, którym próbował bez powodzenia kręcić na palcu. Zapisywał wszystko, co się działo danego dnia na ulicy, przy której mieszkała Jennifer. Zatrzymuje się samochód z rybami. Dwoje dzieci nadchodzi ze wschodu. Mały biały piesek goni większego psa… „Mało konkretów” – podsumował po przeczytaniu Rikard, czym śmiertelnie zranił młodszego brata. Później chłopak wspinał się na drzewo, do domku Jennifer, żeby mieć stamtąd lepszy widok. Inne dziewczyny chodziły na dyskoteki, a ona budowała domki na drzewach! W końcu nadszedł dzień powrotu jej rodziców, a wkrótce po nich zjawił się Rikard. Nie było to zbyt udane spotkanie…
Kiedy wszedł, rodzice dziewczynki biegali w pośpiechu po domu, szukając rzeczy potrzebnych na następną podróż. Zamierzali wyjechać jeszcze tego samego dnia, a Jennifer stała bezradna, próbując przyciągnąć ich uwagę. Próbowała opowiedzieć o tym, co się wydarzyło, ale usłyszała tylko: „Żadnych zmyślonych historii, droga Jennifer, nam się spieszy, czy jest do nas jakaś korespondencja?”
Rodzice byli architektami, o czym Rikard dowiedział się później, razem pracowali i lubili napięcie, ostrą rywalizację i szalone tempo pracy. Córka wyszukiwała sobie zawsze mnóstwo chorób, żeby nie wyjeżdżali, ale oni nie dawali wiary jej słowom. Odczuwali ulgę, że jest taka duża i że mogą ją bez obawy zostawiać samą. Kiedy była dzieckiem, musieli przez wzgląd na nią rezygnować z wielu wspaniałych projektów. Dlatego wysyłali ją do dziadka tak często, jak pozwalała przyzwoitość. Nie zaniedbywali swojej córki świadomie. Dostawała to, czego pragnęła, a oni myśleli, że wszystko robią właśnie dla niej…
Rikard był wściekły, ale się opanował. Obiecał rodzicom Jennifer, że będzie czuwał nad bezpieczeństwem ich córki. Kiedy o tym mówił, czuł, że dziewczynka ściska jego rękę tak mocno, że aż drętwieją mu palce.
– To straszna historia – przyznała pani Lid. – Ale od tego obiadu zależy cała nasza przyszłość, a nie możemy przecież zabrać ze sobą Jennifer… Rozumie to pan, prawda? Dobrze by było, gdyby nie przychodził pan tutaj w mundurze. Wie pan, sąsiedzi mogliby to opacznie interpretować.
– Najważniejsze, żeby Jennifer nic się nie stało – szorstko zauważył policjant. – Jest naprawdę zagrożona i nie powinna zostawać sama.
Nie pojęli powagi sytuacji. Sądzili po prostu, że dał się nabrać na jedno z kłamstewek córki.
W końcu wyszli, ogromnie przepraszając i ubolewając, że muszą to zrobić.
– Czy będę dla ciebie dużym kłopotem? – zapytała cicho dziewczynka.
– Nie, wcale nie – odparł krótko. – A poza tym bez ciebie nie złapiemy złodziei.
Od tego dnia Jennifer weszła na dobre w życie Rikarda. Nigdy wcześniej nie był obiektem podobnego uwielbienia. Wszędzie czuł jej obecność, nawet jeśli pozostawała dla niego niewidoczna. Drobne upominki, bezinteresownie wyświadczane przysługi, próby ułatwiania mu życia. Darzyła go bezgranicznym zaufaniem. Czasami przesiadywała z psem na schodach komisariatu, czekając, aż skończy pracę, żeby przedyskutować z nim jakiś problem albo po prostu opowiedzieć coś wesołego.
Pierwsza miłość Jennifer… Zarośnięty młodzieniec o suchotniczym wyglądzie, chodzący w workowatych ubraniach. Długo adorowała go na odległość, aż w końcu podeszła do niego, mówiąc, że jest najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała, i że rozumie, że ma ciężkie życie, więc gdyby kiedyś głodował, to może do niej przyjść i się najeść. Chłopak nie pojął jej intencji i zaczął ryczeć ze śmiechu, jak zresztą wszyscy inni stojący w pobliżu. Rikard natychmiast zabrał stamtąd Jennifer, której uśmiech zamarł na ustach. Jej oczy przypominały wtedy oczy przeznaczonej na ofiarę lamy, którą przedstawiała oglądana przez niego kiedyś rzeźba należąca do staroindiańskiej kultury Chimu. Takie samo zdumienie, strach i rozpacz. „A ja tak bezgranicznie go kochałam”, szepnęła. „Nie kochałaś go”, zapewnił. „To było tylko żywiołowe zainteresowanie, nic poza tym”. „Jesteś dla mnie taki miły”, odezwała się cicho. „Prawie jak dziadek albo Tufsen, mój pies”. „Dzięki”, uśmiechnął się. „Pamiętaj, że zawsze będę twoim przyjacielem. Będę przy tobie, nawet jeśli czasami nie będziesz mnie widziała”. Wtedy uśmiechnęła się, zapominając zupełnie o poniesionej przed chwilą druzgocącej klęsce. „Nie muszę cię widzieć. Wystarczy mi świadomość, że jesteś”.
Wykazywał wiele cierpliwości w stosunku do tego samotnego dziecka. Niewielu ludzi ją rozumiało. Na ogół uważali, że udaje, ale on wiedział, że jej naiwne, czasami obraźliwe wypowiedzi były szczere i że nie chciała nimi nikogo zranić. Mnóstwo razy musiał pomagać w rozwiązywaniu pozornie zawikłanych afer, na których trop wpadli Jennifer z Johnnym, próbujący swoich sił jako detektywi i śledzący niewinnych obywateli w przekonaniu, że mają do czynienia z groźnymi przestępcami.
Niewątpliwie była dzieckiem. Skończyła piętnaście lat, a żyła w nieświadomości tych wszystkich spraw, które zazwyczaj zaprzątają myśli młodych dziewcząt. Rikard stanowił dla niej podporę, której potrzebuje każde dziecko. Czasami ta odpowiedzialność bardzo mu ciążyła.
Bywała też dość kłopotliwa, często wprost nie do wytrzymania. Na przykład wtedy, gdy przyszła do komendanta policji i w dobrej wierze wychwalała Rikarda pod niebiosa, chcąc mu załatwić awans. Albo kiedy z dobrego serca ingerowała w jego romanse. Najgorsze, że intuicyjnie wyczuwała, czy dana dziewczyna była dla niego odpowiednia, czy nie. Jeśli uznała, że dziewczyna się nie nadaje, „ratowała” Rikarda z opresji. W swoim mniemaniu, oczywiście. Trudno opisać kłopoty, które w ten sposób ściągnęła na jego głowę. Ale jeszcze bardziej się złościł, kiedy dochodziła do wniosku, że jakaś dziewczyna idealnie do niego pasuje. Wówczas knuła niezwykle misterne intrygi, próbując poznać Rikarda z wybraną przez siebie panną. Wtedy zwykle kończyła się wielka cierpliwość Rikarda i mówił jej po prostu, żeby się odczepiła.
Wówczas przez wiele dni trzymała się od niego z daleka, skradała się chyłkiem jak pies obawiający się bury. Był wstrząśnięty tym, że rodzice tak ją zaniedbywali, chociaż nie robili tego świadomie. „Jennifer jest taka samodzielna, że najchętniej radzi sobie sama”. Czy rzeczywiście? Na pozór tak to wyglądało, ale przecież dziewczynka ogromnie potrzebowała obecności innych ludzi. Pies jej nie wystarczał, więc znalazła sobie Rikarda. On nigdy się od niej nie odwrócił tak naprawdę. Szybko wyciągał rękę na zgodę, a wtedy ona przybiegała do niego, promieniejąc radością.
Ale oczywiście w dalszym ciągu wywoływała nowe skandale i sprowadzała kolejne kłopoty. Potem, całkiem niespodziewanie, doszło do tego brzemiennego w skutki wydarzenia, które zmusiło go do wyjazdu do Oslo. Obiecał sobie wówczas, że już nigdy więcej jej nie zobaczy.
Był jednak na tyle nieostrożny, że nie zakazał Johnny’emu podać dziewczynie swojego nowego adresu. Dosłownie zarzucała go widokówkami, drobnymi prezentami i bardzo długimi listami. Pisywał do niej sporadycznie i krótko, ale najwyraźniej nie chciała zrozumieć, że zdecydował się zakończyć tę znajomość. Po jakimś czasie, wciąż chyba jeszcze miała piętnaście lat, został zwolniony ze stanowiska opiekuna. Jennifer napisała, że do miasteczka przyjechał mężczyzna łudząco podobny do Rikarda, chociaż nie jest ani tak miły, ani tak kulturalny jak on. Najwyraźniej jednak przelała cały swój podziw na jego sobowtóra, bo raptownie zerwała korespondencję. Rikard odczuł wielką ulgę.
Potem otrzymał od niej tylko małą widokówkę ze słowami: „Proszę cię, Rikard, wróć do domu”. Kiedy nie odpowiedział, przyszła następna: „Czy mogę do ciebie przyjechać?” Pozostał jednak nieugięty. Wreszcie kiedyś muszą się nią zająć rodzice. Odpisał krótko, że te odwiedziny bardzo mu nie pasują.
Potem zapadło milczenie, nigdy już się do niego nie odezwała.
Przez następne lata zastanawiał się wielokrotnie nad tym, co się z nią działo, i może właśnie wówczas odczuwał wyrzuty sumienia Nie dowiedział się niczego na jej temat. A teraz pojawiła się znowu, i to w całkiem nieodpowiednim momencie!
Samochód zatrzymał się tak gwałtownie, że odruchowo chwycili się oparć foteli.