Z każdym dniem Kelly lepiej się czuła w swojej nowej skórze zdecydowanej, dojrzałej, odpowiedzialnej kobiety. Nie była już tą naiwną dziewczyną, za którą inni podejmowali decyzje. Dokonywała własnych wyborów, a jeśli przynosiły ból, potrafiła się z nim uporać.
Jake szybko powracał do zdrowia, zapewne rozmyślał już o przeprowadzce. Kelly postanowiła, że to ona pierwsza wykona ruch w tym kierunku. Tak dyktowała jej ambicja, a raczej poczucie dumy.
– Nie uważasz, że nadszedł już czas, byś zrobił jakiś znaczący krok w stronę Olimpii? – powiedziała pewnego dnia.
– Co konkretnie masz na myśli?
– Och, daj spokój, Jake. Ona jest tą osobą, która „porusza niebo i ziemię", nieprawdaż? Zawsze mówiłeś, że niektórzy ludzie mają dość hartu ducha, by wpłynąć na losy świata. Nadszedł czas, żebyś „poruszył niebo i ziemię" razem z nią.
Spojrzał na nią z zainteresowaniem.
– Czy byłabyś uprzejma dokładniej zdefiniować, co przez to rozumiesz?
Wzruszyła ramionami, udając beztroską obojętność.
– Daj się porwać prądowi. A ściślej, pozwól Olimpii, by cię za sobą pociągnęła.
– Co przez to rozumiesz?
– Po prostu nie pozwól, by sprawy zarosły mchem. Spojrzał na nią rozwścieczony.
– Czy myślisz, że należę do facetów, którzy idą do łóżka z kobietą, by ułatwić sobie karierę?
– Ależ Jake, sugerowałam jedynie, że powinieneś żyć z nią w zgodzie.
– Miałaś na myśli o wiele więcej.
– Nie obchodzi mnie, czy z nią sypiasz…
– A jeśli z nią sypiam? – zapytał groźnie.
Chciała krzyczeć. Ty głupi ośle, oczywiście, że mnie obchodzi. Kocham cię i jeśli odejdziesz, moje życie po raz drugi legnie w gruzach. Dlaczego tego nie widzisz?
– Omówiliśmy to już dawno temu – powiedziała beztrosko. – Nie warto do tego wracać. Jedyne, o co proszę, to byś nie robił tego tutaj, gdy będę pisała pracę semestralną.
– Niech mnie diabli! Wiesz, jak mi dokopać!
Pod wpływem złości zadzwonił do Olimpii i zaprosił ją na kolację przy świecach. I zanim Kelly zdążyła się zorientować, już byli umówieni na jutrzejszy wieczór. No cóż, mogła za to winić wyłącznie siebie.
Na żale było za późno. Zresztą nie zamierzała obnosić się z zazdrością. Jak przystało na prawdziwą Annę Kliwijską nazajutrz z podejrzaną gorliwością pomagała mu w przygotowaniach do randki.
– Musisz zrobić dobre wrażenie – protestowała, kiedy narzekał. – Nie, nie ten czerwony krawat. Jest obrzydliwy.
– Sama mi go kupiłaś.
– Naprawdę? Musiałam być wtedy na ciebie wściekła. Weź jest o wiele lepszy.
– Ten dostałem od Olimpii.
– Będzie więc zadowolona, gdy go założysz. – Kelly z aprobatą pociągnęła nosem. – Dobra woda po goleniu. To też prezent od Olimpii?
– Nie, sam kupiłem.
– Będzie oczarowana. – Otrzepała mu marynarkę, cofnęła się o krok i spytała: – Masz wszystko? Pieniądze? Kartę kredytową? Chusteczkę?
– Tak, mam.
– Długopis? Skarpety do pary? Czyste majtki? Wiesz co, powinieneś się jeszcze raz uczesać.
– Na litość boską, Kelly!
– Gdybyś uległ wypadkowi i wylądował w szpitalu – powiedziała niewinnie. – Tak mawiała moja matka.
– Moja również. Nigdy nie zdołałem jej wytłumaczyć, że gdybym znalazł się w szpitalu, majtki byłyby ostatnią rzeczą, którą bym się przejmował.
Wymienili uśmiechy.
– Idź już – powiedziała. – Bawcie się dobrze.
– Dziękuję, taki mamy zamiar. – Rzucił okiem na jej okazały brzuszek. – Wszystko w porządku?
– W najlepszym. Wrócisz późno, prawda? – spytała z udawaną nadzieją w głosie.
– Mogę w ogóle nie wrócić na noc.
– Ach, to świetnie – wyraziła entuzjazm.
Oszukiwała go, wiedziona pragnieniem zemsty. W pewnym sensie triumfowała. Ale jakiż żałosny był ten triumf! Kiedy Jake wyszedł, usiadła nieruchomo, obejmując się ciasno ramionami. Po chwili zaczęła kiwać się w przód i w tył, niezdolna w inny sposób wyrazić żalu.
Wybrał najdroższą restaurację. Zamówił najprzedniejsze wino i najbardziej wyszukane dania. Zadbał o detale z największą starannością, ponieważ tej nocy miał nadzieję odzyskać utraconą wolność. Nie wiedział dokładnie od czego, ani tym bardziej od kogo mierzą się uwolnić. Nie mogła to być Kelly, ponieważ ona stale zaprzeczała, że ich jeszcze cokolwiek łączy. A zatem chodzi o uwolnienie się od więzów przeszłości, co Kelly najwidoczniej miała już za sobą.
Drażniło go jej zachowanie. Nie miała prawa tak ostentacyjne popychać go w ramiona Olimpii. Wiedział, że po dzisiejszej nocy nic już nie będzie takie jak dawniej. Nie będzie powrotu. Być może właśnie o to chodziło Kelly. Jeśli tak, to trzeba przyznać, że po raz kolejny zdobyła przewagę.
Zatrzymał te przemyślenia dla siebie i zgodnie z wolą Kelly opuścił mieszkanie. Gdyby się opierał, protestował, zdobyłaby punkt w tej podstępnej grze, którą rozgrywali. Nie chciał dać jej takiej satysfakcji.
Siedząc przy stoliku naprzeciw Olimpii, przeczuwał, że spędzi dziś noc w jej łóżku. W przeciwnym razie, jak by wyglądał w oczach Kelly?
– Zawsze wiedziałam, że to się tak skończy – powiedziała Olimpia, uśmiechając się do niego. W jej oczach odbijało się światło świec. Sięgnęła przez stół i ujęła dłoń Jake'a. Musiał przyznać, że prezentowała się wspaniale. Czarna jedwabna suknia miała głęboki dekolt, śmiało odsłaniający wydatne piersi. Włosy, ułożone w małe, puszyste loczki tańczyły wokół twarzy Olimpii, ilekroć się zaśmiała.
Wyglądała tak samo jak tamtej nocy w Paryżu, kiedy myślał tylko o tym, jak ją uwieść… Pamiętał tę palącą pokusę. Gdyby wtedy nie zaprosiła go do swojego pokoju, pewnie rzuciłby się na nią przy wszystkich.
Ale potem, kiedy zamknęły się za nimi drzwi i nadszedł ten oczekiwany wielki moment… nagle czar prysł. Miał dziwne wrażenie, że Kelly stanęła pomiędzy nimi. W rzeczywistości Kelly była oddalona o setki kilometrów, ale Jake naprawdę czuł jej obecność. Widział jej ufne, pełne miłości oczy. I wtedy opuściła go odwaga.
Ale dziś w nocy Kelly nie mogła im popsuć zabawy. Obserwował loczki tańczące wokół twarzy Olimpii, czuł ciepło jej delikatnych palców na swojej dłoni i przechodził go rozkoszny dreszcz na myśl o rysujących się przed nim oszałamiających perspektywach.
– Los spiętrzył przed nami liczne przeszkody – mówiła półgłosem Olimpia – ale naszym przeznaczeniem było je pokonać. Nie uważasz?
– Myślę, że masz rację. Brakowało mi tylko dystansu, jasności spojrzenia…
– Mój drogi, doskonale cię rozumiem. To musiał być dla ciebie okropny szok. Ale ten koszmar już minął.
– Jaki koszmar?
– Mieszkanie z tą dokuczliwą kobietką, niedającą ci chwili spokoju.
– Ta kobietka jest zbyt zajęta swoimi studiami, żeby droczyć się ze mną – odrzekł kwaśno.
– Chyba domyślasz się, co jej chodzi po głowie? Chce cię odzyskać.
– Ależ skądże! To ja nalegałem, że z nią zamieszkam.
– Mój drogi, nie oszukuj sam siebie. To tylko takie kobiece gierki, uwierz mi.
– W takim razie nie rozumiem reguł tej gry. Kelly, o ile wiem, interesuje przede wszystkim college i dziecko. Ja jestem na dalszym planie.
– Utrzymuje cię w tym przekonaniu, ale w rzeczywistości na pewno nie chce, żebyś się wyprowadził.
Jake popatrzył na Olimpię z zaciekawieniem. To niesamowite, jak różnymi językami mogą mówić dwie istoty ludzkie.
– Wcale nie – zaprotestował. – Kelly już dawno mnie zostawiła. Ona się bardzo zmieniła. – Urwał, ponieważ Olimpia delikatnie ziewnęła. – Tak to wygląda.
– Jake, z pewnością Kelly jest poczciwą osóbką i jestem jej szczerze wdzięczna, że tak troskliwie zajęła się tobą podczas choroby. Jednak nie wolno ci zapominać, że to ty ją rzuciłeś, niezależnie od tego, co zdołała ci wmówić. Jak myślisz, co by zrobiła, gdyby wiedziała, że jesteś teraz ze mną? Oszalałaby z zazdrości!
Jake znalazł się w kłopotliwej sytuacji. Dżentelmen nie powinien zapewniać damy, z którą chce się przespać, o zaletach innej kobiety.
– Masz rację, skończmy już ten temat – wycofał się pośpiesznie, a potem otworzył szampana. – Wypij jeszcze trochę, kochanie. Wyglądasz dzisiaj wspaniale.
Rzuciła mu czarujący uśmiech, niczym bogini przyjmująca należny podarunek, i uścisnęła jego dłoń. Odwzajemnił pieszczotę i spojrzał jej głęboko w oczy, myśląc o tym, co niebawem nastąpi. Jednak w głębi serca czuł dziwną, porażającą pustkę… Taką samą pustkę widział w błyszczących oczach Olimpii. Czy mężczyzna mógł ulec takiemu spojrzeniu? Tak, o ile nie bawił się w filozoficzne dywagacje.
Miał wrażenie, że gra dobrze wyuczoną rolę. I wtedy, kiedy wznosił toast szampanem, i potem, kiedy opuszczali restaurację i zatrzymywali taksówkę. Kiedy usiedli z tyłu, próbował wziąć się w garść. Mężczyzna, który podjął decyzję, nie powinien się wahać. Wziął Olimpię w ramiona, a ona przywarła do niego z całą mocą. Ależ ona ma zimne wargi, pomyślał w pewnym momencie.
Olimpia mieszkała w eleganckim apartamencie w zamożnej dzielnicy miasta. Kiedy przeszli przez hol, Jake poczuł pod stopami miękki dywan. Winda wyłożona była lustrami, z głośników płynęła muzyka.
Jej mieszkanie było takie jak jego właścicielka: wykwintne i nowoczesne, urządzone drogimi sprzętami. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Olimpia zarzuciła Jake'owi ręce na szyję, szepcząc namiętne słowa prosto w usta.
Zrobił to, czego po nim oczekiwano – pocałował ją ostro, gwałtownie, żeby stłumić natrętne myśli o własnej głupocie.
– Jak mocno bije ci serce – szepnęła cicho. – Pożądasz mnie, czuję to…
Wydał z siebie gardłowy odgłos, dzielnie trzymając się swej roli. Cokolwiek dostrzegła Olimpia, jego ciało było drętwe, pozbawione żądzy. Na czoło wystąpił mu zimny pot, kiedy pomyślał o tym, jak skończy się ta przygoda.
– Chodź ze mną – szepnęła. – To będzie naprawdę coś specjalnego…
Rozpięła suwak i pozwoliła sukience opaść na podłogę. Jake obserwował tę scenę w desperackiej nadziei, że jego zmysły wreszcie przebudzą się z letargu. Ale nic się nie stało, nawet kiedy Olimpia ściągnęła jego marynarkę i zaczęła rozpinać guziki koszuli. Wreszcie naprowadziła jego palce na zapięcia swojego stanika. Widok nabrzmiałych, rozkołysanych piersi powinien doprowadzić go do szaleństwa. Ale on miał wrażenie, że dotyka plastiku. Nie będzie już powrotu do Kelly… Nie będzie powrotu… Te słowa jak mantra tłukły mu się po głowie.
Nagle poczuł, że upada… O, Boże! Przytrzymał się ściany i spojrzał na siebie jakby z boku, zastanawiając się, gdzie jest i co tutaj robi.
– Jake? – zdziwiony głos Olimpii dobiegł z oddali. – Wszystko w porządku?
Nic nie było w porządku. Nic już nie będzie w porządku. Świat poruszał się, wirował, wciągając go w oszałamiającą pustkę. Wszędzie panowała ciemność, ale najczarniejsza dziura powstała w jego umyśle. Nagle wszystko wokół wydało mu się pozbawione wyrazu, błahe, wręcz płytkie.
– Jake! – Olimpia trzymała go za ramiona, przyglądając mu się z obawą. – Jake, o co chodzi?
Nie był w stanie odpowiedzieć. Drżał konwulsyjnie, a serce biło mu jak oszalałe. Ale to nie miało nic wspólnego z pożądaniem, znamionowało raczej strach, paniczne przerażenie. Walenie serce narastało, dopóki nie wypełniło całego świata, ogłuszającym łomotem pełnym ponurych tonów rozpaczy. Nie była to tylko rozpacz mężczyzny próbującego się kochać i odkrywającego, że nie jest w stanie tego zrobić. Zatracał się w bezgranicznej otchłani, z której Olimpia nie mogła go wydobyć.
Głęboko, łapczywie wciągnął powietrze, ale nadal się dusił. Czuł, że jakaś nieubłagana siła wciąga go do czarnej czeluści, oznaczającej szaleństwo. Walczył, ale powoli opadał z sił. Brakło mu również motywacji, ponieważ nękała go świadomość, że cały wszechświat wypełniają strach i nieszczęście.
– Jake, weź się w garść! – Głos Olimpii przedarł się przez grubą warstwę mgły spowijającej jego świadomość. – Co się z tobą dzieje? – zażądała odpowiedzi. – Potrzebujesz lekarza?
– Nie – udało mu się wydusić. – Nie lekarza.
Wiedział, kogo potrzebuje, i zebrał wszystkie siły, żeby sięgnąć po telefon i wykręcić numer jedynej osoby na świecie, która mogła mu pomóc.
Boże, żeby tylko tam była! Proszę, bądź tam, Kelly!
Telefon po drugiej stronie zaczął dzwonić.
Zawsze na niego czekała. Oby i tym razem…
Telefon dzwonił i dzwonił. Nie ma jej? Ależ musi tam być! Musi, ponieważ jej potrzebował. Proszę, proszę…
– Halo? – odezwała się wreszcie.
Odczuł tak wielką ulgę, że prawie stracił przytomność.
– Kelly – powiedział niskim, nieswoim głosem.
– Kto mówi?
– To ja… Jake…
– Jake, co się dzieje? Jesteś chory?
– Nie wiem… – wysapał. – Jestem w mieszkaniu Olimpii… Czy możesz tu przyjechać… Proszę, przyjedź… Chcę wrócić do domu i nie mogę… – Znów musiał walczyć o złapanie oddechu.
– Przyjadę – powiedziała od razu. – Ale Jake, co się stało?
– Proszę cię, szybko… – Rzucił słuchawkę i oparł się o ścianę, cały drżąc.
– Co się dzieje? – Olimpia szarpała go za ramiona.
– Muszę wracać do domu. Przykro mi, Olimpio. Nie jestem dobrym towarzyszem… dziś wieczorem…
– To nie twoja wina – odpowiedziała z przejęciem. – Próbowałeś zbyt szybko stanąć na nogi.
– Masz rację – wymamrotał, nie bardzo rozumiejąc sens własnych słów.
– Jest z tobą gorzej, niż myśleliśmy.
– Tak. – Zgodziłby się z każdym stwierdzeniem, byle tylko Kelly zabrała go jak najszybciej do domu.
– Myślę, że powinieneś wrócić do szpitala – powiedziała łagodnie Olimpia.
– Nie chcę do szpitala… Chcę Kelly… – Wy sapał.
– Chodź i usiądź. – Podprowadziła go do kanapy, na którą padł jak martwy.
Olimpia pozbierała swoje ubrania i znikła w sypialni.
Jake przyglądał się czemuś na podłodze, długo zastanawiając się, co to jest. W końcu rozpoznał swoją koszulę. Nie mógł sobie przypomnieć, jak się tam znalazła. Wielkim wysiłkiem woli podniósł ją i włożył. Wyczerpany opadł z powrotem na kanapę, całą uwagę skupiając na przeciwległej ścianie. Dopóki intensywnie wpatrywał się we wzór na tapecie, dopóty mógł nie myśleć o potworze, który gdzieś w jego głowie wyrywał się z klatki.
To dziwne, jak doskonale regularny wydawał mu się wzór na ścianie… Jeden, dwa, trzy… Za ile czasu Kelly tu dotrze? Cztery, pięć, sześć… Kiedy do niej telefonował? Siedem, osiem, dziewięć… Boże, proszę, niech przyjedzie jak najprędzej! Już!
Doszedł do końca rzędu i zaczął liczyć od nowa. Raz, dwa, trzy… Jak ona tu dotrze? Taksówką?… Cztery, pięć, sześć… Miała daleką drogę… Dystans nie do pokonania… Dlaczego dopiero teraz o tym pomyślał? Siedem, osiem…
Zamknął oczy, próbując ukryć myśli przed zaciekawionym spojrzeniem Olimpii. Tylko jednej osobie mógł zaufać. Jednej osobie pozwoliłby zajrzeć do swej duszy. Ale jej tu nie było. Obiecała, że przyjedzie… Gdzie się podziewała? Potwór rósł i potężniał, walił o kraty klatki, budząc trwogę. Jeśli Kelly nie zjawi się na czas…
Dzwonek do drzwi przerwał tę mękę. Na czole Jake'a perlił się pot. Już dobrze. Będzie dobrze.
Ale zamiast Kelly w drzwiach stanęło dwóch mężczyzn w szarych uniformach.
– Czy pani dzwoniła po karetkę? – zapytał jeden z nich Olimpię.
– Tak, ja.
– Kto kazał ci gdziekolwiek dzwonić? – Jake'owi udało się podnieść głos.
– Kochanie, potrzebujesz pomocy.
– Dostanę ją, gdy pojawi się Kelly.
– Mam na myśli prawdziwą, profesjonalną pomoc.
– Kim jesteście? – spytał Jake.
– Forest Glades – powiedział mężczyzna. – Najlepszy zakład w branży.
– Do cholery z waszym zakładem!
– Wszystko w porządku – łagodziła Olimpia. – Firma za to zapłaci.
Z niesamowitym wysiłkiem wziął się w garść. Następne słowa, które wypowiedział, zabrzmiały obco nawet w jego uszach, ale miały sens.
– Wracam do domu ze swoją żoną. Zaraz tu będzie. Mężczyźni spojrzeli po sobie. Olimpia wykrzywiła usta.
– Kochanie, ty nie masz żony – przemówiła. – Jesteś rozwiedziony. – Fałszywa troska zabarwiła jej głos. – Powinieneś o tym pamiętać.
– Nie zapominam o ważnych rzeczach. Bez względu na rozwód Kelly jest wciąż moją żoną. Zawsze nią będzie.
– Jake, doprawdy…
– A jeśli chcesz dowodu, to jest ze mną w ciąży. Sanitariusze popatrzyli na niego, a następnie na Olimpię.
Jake był świadom, że wprawił wszystkich w zakłopotanie, ale nie dbał o to. Koncentrował się tylko na tym, by jakoś przetrwać do czasu przybycia Kelly. Czuł, że traci nad sobą kontrolę. Gdyby mógł wytrzymać trochę dłużej… Ona o niego zadba… Była silna… Zawsze była silna…
– Przepraszam – dobiegł glos od drzwi. To była Kelly, uśmiechnięta i dziwnie zadowolona.
– Jake, kochanie! – Podeszła do niego. – Czy chcesz teraz wrócić do domu?
Nie zdawał sobie sprawy, jak długo tam stała. Czyżby wszystko słyszała?
Dźwięki dochodziły do niego z pewnej odległości, ale zauważył, że Kelly panowała nad sytuacją.
Sanitariusze szybko wycofali się za drzwi.
– Jeszcze się nie poddałaś, Olimpio? – spytała Kelly wesoło.
– Wygląda na to, że znów ci się nie udało, prawda? Nic nie szkodzi, może następnym razem będziesz miała trochę więcej szczęścia.
– Chyba powinniście już wyjść – powiedziała Olimpia przez zaciśnięte zęby.
– Z przyjemnością. – Kelly wzięła Jake'a pod ramię. – Jesteś gotów, kochanie?
– Poczekajcie – powiedziała Olimpia kwaśno i zniknęła w łazience. Po chwili wróciła ze spinkami od koszuli Jake'a.
– Nie zapomnij tego.
– Dziękuję – odpowiedziała Kelly, wyciągając rękę po spinki. Spojrzenia obu kobiet skrzyżowały się. – Współczuję ci, Olimpio – powiedziała Kelly łagodnie.
Widząc morderczy błysk w spojrzeniu Olimpii, przeżyła chwilę życiowego triumfu.