Gdy tylko Kelly zaczęła chodzić na zajęcia, natychmiast zorientowała się, że jej umysł niemal całkowicie odwykł od wysiłku. Na początek wybrała więc łatwy, lecz bardzo ciekawy kurs z podstaw archeologii. Wykładowcy doceniali jej pracowitość, cieszyła się popularnością wśród pozostałych studentów. Będzie wiodła spokojne życie, o jakim zawsze marzyła.
Jedynym szkopułem była konieczność podjęcia pracy zarobkowej. Inaczej nie dałaby rady związać końca z końcem, musiała przecież spłacać kredyt zaciągnięty na pokrycie kosztów nauki.
Zatrudniła się jako kelnerka w małej restauracji. Zajęcie okazało się bardziej wyczerpujące, niż sądziła, choć pracowała tylko trzy wieczory w tygodniu. Pod koniec dnia dosłownie padała z nóg.
Chyba powinna przyjąć finansową ofertę Jake'a. Mogłaby wówczas porzucić pracę, przestałaby wreszcie wdychać kuchenne zapachy, od których dostawała mdłości.
O Jake'u, odkąd wypadł jak burza z jej mieszkania owego pamiętnego poranka, słuch zaginął. I bardzo dobrze. W ten sposób łatwiej będzie o nim zapomnieć.
Jednak i tak wciąż wracała myślami do ich ostatniego spotkania. To absurd kochać się tak namiętnie na pożegnanie.
Absurd. Głupota. Idiotyzm. Ale czy te słowa mogły znieczulić ból rozdzierający jej piersi?
Wiedziała, że Jake wrócił do swego świata. Gdy otworzyła gazetę, zobaczyła jego zdjęcie na wystawnym przyjęciu, z Olimpią w ramionach. Zresztą, wystarczyło włączyć telewizor w porze wiadomości, by zobaczyć i usłyszeć Jake'a, jak miało to miejsce pewnego wieczoru, gdy kładła się już do łóżka. Patrzył na nią z ekranu, a spiker w tle mówił: „Oto relacja Jake'a Lindleya z pola walki".
Kelly ziewnęła, nie słysząc reszty. Jake zawsze pchał się w rejony ogarnięte konfliktem. Tam był najszczęśliwszy, podczas gdy ona siedziała w domu, umierając z niepokoju.
– To wszystko propaganda, kochanie – mawiał po powrocie. – Nigdy nawet nie wróciłem posiniaczony, prawda?
Trzeba przyznać, że dobrze prezentował się przed kamerą. Był opalony, miał zmierzwione włosy, wysławiał się z lekkością i swadą.
Nie słuchała go zbyt uważnie, całą uwagę skupiając na jego twarzy. Kiedy pojawiła się u niego ta mała zmarszczka pomiędzy brwiami?
Głos Jake'a nagle umilkł. Kelly wróciła myślami do rzeczywistości. Zdała sobie sprawę, że zniknął z ekranu. Kamera zakołysała się, ktoś krzyknął rozdzierająco, a Jake… leżał na ziemi, przyciskając ręce do brzucha. Spomiędzy jego palców przeciekała krew. Został postrzelony!
Nadal mówił do kamery i, nie do wiary, zdobył się nawet na bolesny uśmiech. W końcu podbiegli do niego jacyś ludzie, wzięli go pod ręce i odciągnęli z linii ognia.
Kelly chwyciła słuchawkę, ale po chwili rozmyśliła się. Nie była już żoną Jake'a, zapewne nikt nie udzieli jej informacji o jego losie. Gapiła się więc bezmyślnie w ekran telewizora, ale nie mogła skupić się na słowach redaktora prowadzącego wiadomości.
Mniej więcej po godzinie, gdy już trochę doszła do siebie, zadzwoniła do studia i poprosiła o połączenie z Dave'em Hadwayem, którego dość dobrze znała. Okazało się jednak, że Dave odszedł ze stacji i Kelly połączono z Olimpią Statton.
– Tu Kelly – powiedziała, zmuszając się do zachowania spokoju. – Czy są jakieś wieści o Jake'u?
– Został przewieziony do frontowego szpitala – wyjaśniła Olimpia.
– W jakim jest stanie?
– Przykro mi, ale nie udzielamy tego typu informacji.
– Co to ma znaczyć? – Kelly podniosła głos. – Byłam jego żoną, o czym pani doskonale wie.
– Owszem, ale wiem również, że jesteście po rozwodzie – odparła Olimpia, nie kryjąc satysfakcji. – Przykro mi, panno Harmon, ale mogę rozmawiać na temat stanu zdrowia Jake'a wyłącznie z jego rodziną.
– On nie ma rodziny! – krzyknęła Kelly zniecierpliwiona.
– Za to ma przyjaciół, którzy się o niego troszczą. – Połączenie zostało przerwane.
Kelly z hukiem odłożyła słuchawkę. Potem zrobiła coś, o co nigdy by się nie posądzała. Chwyciła wazon i z całej siły rzuciła nim w przeciwległą ścianę. Widok skorup trochę ją uspokoił.
Aż do świtu siedziała przed telewizorem, przeskakując z kanału na kanał. Incydent pokazywały wszystkie stacje, a Kelly oglądała tę scenę z obsesyjną zachłannością.
Dopiero nad ranem dowiedziała się, że stan Jake'a jest stabilny, lecz nadal krytyczny. Usnęła wyczerpana na krześle i obudziła się dopiero koło jedenastej.
Ogrzewanie wyłączyło się automatycznie, toteż Kelly zdrętwiała z zimna. Zakręciło jej się w głowie, gdy wstawała z krzesła. Podniosła się i podkręciła ogrzewanie, a potem powlokła się do kuchni, by zaparzyć herbatę. Po tak wyczerpującej nocy potrzebowała pożywnego posiłku. Jednak jajka na bekonie natychmiast po usmażeniu wylądowały w koszu na śmieci. Nie mogła patrzeć na tłuszcz.
Opadła z powrotem na fotel, wyrzucając sobie słabą wolę. Co się stało z jej poczuciem niezależności? Czyżby wszystkie jej postanowienia i zaklęcia okazały się nieskuteczne tylko dlatego, że Jake został ranny?
Coś jeszcze ją niepokoiło. Olimpia nazwała ją „panną Harmon". Nie tylko wiedziała, że Kelly powróciła do panieńskiego nazwiska, ale w dodatku je znała! Tylko jedna osoba mogła udzielić jej tego typu informacji…
Następnego dnia samolotem sanitarnym przetransportowano Jake'a do szpitala na południu Włoch. Został poddany operacji, podczas której usunięto kulę. Potem przestano o tym mówić. Kelly doszła do wniosku, że w tego typu sytuacjach brak wiadomości to dobra wiadomość.
Żyła jednak w wielkim napięciu. Wydzwaniała do wspólnych przyjaciół, ale oni wiedzieli jeszcze mniej od niej. Jedyne informacje pochodziły od Olimpii, która udzieliła wywiadu popularnemu magazynowi, sugerując, że Jake jest jej bardzo bliskim znajomym.
Dopiero jakiś czas później Kelly spotkała zaprzyjaźnionego dziennikarza, który powiedział jej, że Jake dzwonił do niego z londyńskiego szpitala i prosił o przyniesienie kilku książek.
Kelly znała ten szpital. Znajdował się zaledwie kilka kilometrów od jej mieszkania. A więc Jake był tak blisko, a ona nic o tym nie wiedziała!
Powiedziała sobie stanowczo, że to nie jej sprawa. Powtarzała to sobie bez końca, lecz pewnego popołudnia wyruszyła do szpitala.
Młoda kobieta w dyżurce rozpromieniła się na jej widok.
– Proszę nic nie mówić! Niech zgadnę! -powiedziała. – Jest pani żoną Jake'a Lindleya. Widziałam was kiedyś razem w telewizji. To pani, prawda?
– Tak, to ja – odparła Kelly. – Ale już się rozwiedliśmy.
– Wiem. Czytałam o tym w gazetach. Nie podoba mi się ta druga… Szarogęsi się tutaj, jakby szpital był jej własnością. – Zniżyła głos. – Trzecie piętro, pokój.
– Dziękuję bardzo – szepnęła Kelly i pospiesznie ruszyła ku windom.
Jednak gdy dotarła na trzecie piętro, opuściła ją cała odwaga. Przecież mogła natknąć się na pewną siebie, piękną, olśniewającą Olimpię! Buntowniczo uniosła brodę. Jeśli jej obecność wprawi Jake'a w zakłopotanie, trzeba będzie się wycofać. To najgorsze, co mogło ją spotkać. Dotarła pod właściwe drzwi, wzięła głęboki oddech i nacisnęła klamkę.
Na pierwszy rzut oka pokój robił wesołe wrażenie. Na wszystkich stolikach stały wazony z kwiatami, wśród których królował okazały bukiet róż. Nietrudno zgadnąć, kto go przysłał, pomyślała Kelly.
Jednak to pierwsze pozytywne wrażenie szybko ustąpiło miejsca zaniepokojeniu, ponieważ w pokoju panował nienaturalny spokój. Nigdzie nie było widać książek, nie grało radio czy telewizor. Chory sprawiał wrażenie wyczerpanego i znużonego. Z całą pewnością w niczym nie przypominał dawnego Jake'a.
Wolno odwrócił głowę. Kelly wstrzymała oddech. To jednak był Jake, ale jakiś inny. Jego twarz była szara jak popiół, miał zapadnięte policzki, a z jego oczu wyzierała rozpacz.
Jak mógł się tak bardzo zmienić w tak krótkim czasie? – pomyślała z trwogą, nerwowo przygryzając wargę.
Czekała na uśmiech, na jakiś znak rozpoznania, na najmniejszy gest. Jednak jej widok nie wywarł na chorym żadnego wrażenia. Na chwilę poraził ją strach, że Jake już nigdy nie wróci do pełni sił fizycznych i umysłowych.
– Czy to ty? – odezwał się w końcu znużonym głosem. Pochyliła się nad łóżkiem.
– Tak, to ja. Jake, poznajesz mnie?
– Nie martw się. – Uśmiechnął się blado. – Dostałem w żołądek, nie w głowę. Byłem pewien, że przyjdziesz. To miło z twojej strony.
Przysunęła krzesło i usiadła przy łóżku. Potem ujęła dłoń Jake'a.
– Przy szłabym wcześniej, ale ciężko cię było znaleźć. Czy Olimpia nie wpadnie tu zaraz z tabunem fotografów?
– Czytałaś ten wywiad? Zabawny, nieprawdaż? – Uśmiechnął się słabo. – Ale nie winię jej. Potrzebuje trochę reklamy. Pnie się na szczyt.
Jake podziwiał ludzi, którzy robili karierę. Kelly o tym pamiętała i miała świadomość, że nigdy nie zaimponuje Jake'owi.
– Dziś nie przyjdzie – uspokoił ją pospiesznie. – Jest na kursie menadżerskim.
– Pewnie marzysz o powrocie do pracy? – powiedziała Kelly.
– Skąd to przypuszczenie?
– Zawsze byłeś nieznośnym pacjentem, trudno było namówić cię do pozostania w łóżku.
– Teraz zachęcają mnie, bym wstawał choć na kilka minut dziennie, ale mam kłopoty z chodzeniem. Dostałem balkonik, jednak odmówiłem posługiwania się tym sprzętem. Zatoczyłem się, na szczęście pielęgniarka zdążyła mnie podtrzymać. Doktor Ainsley to wybitny chirurg, ale ma paskudny charakter. „Mówiłem ci, byś przestał robić z siebie pijanego wariata!" – powtarza mi w kółko. A więc przestałem.
– Chcesz powiedzieć, że znalazł się wreszcie ktoś, kto przemówił ci do rozumu? – spytała z łagodnym uśmiechem.
– Niestety nie miałem wyjścia, musiałem zaakceptować oczywiste fakty.
– Czujesz się odstawiony na boczny tor? – spytała współczująco.
– Trochę tak, choć Olimpia informuje mnie o wszystkim na bieżąco.
– Jake, nie musisz się przede mną tłumaczyć – wtrąciła pospiesznie. – Twoje prywatne życie to nie moja sprawa.
– Och, oczywiście – powiedział po chwili i wyswobodził dłoń z jej uścisku.
– Nie możesz narzekać na brak popularności – skomentowała, wskazując pocztówki z życzeniami.
– Chłopaki ze studia bez przerwy przysyłają mi sprośne kartki. Problem w tym, że niektóre są naprawdę śmieszne, a ja nie mogę się śmiać. Dostaję również życzenia od telewidzów. Próbuję odpisywać, ale… – Wzruszył ramionami.
Zauważyła stos nieotwartych kopert przy łóżku. Jeden z listów był do połowy wysunięty z koperty, jakby Jake zaczął go czytać i nagle stracił zainteresowanie.
Nagle zdecydowanym ruchem odrzucił pościel.
– Wyjdźmy stąd. Postawię ci herbatę i ciastko w bufecie.
– Czy to nie jest dla ciebie zbyt duży wysiłek?
– Skądże, zalecono mi lekką aktywność, cokolwiek to oznacza. Wstawałem już dzisiaj, ale zmęczyłem się i szybko wróciłem do łóżka.
Jej niepokój się nasilił. Często kłócili się, ponieważ Jake zawsze lekceważył wszystkie dolegliwości. Im bardziej się nad nim użalała, tym bardziej był rozdrażniony. Dziś jednak usiadł i potulnie pozwolił, by Kelly włożyła mu szlafrok, a nawet poprosił ją, by wsunęła mu kapcie.
Rozejrzała się w poszukiwaniu balkonika, ale zauważyła tylko wózek.
– To?
– Wypchaj się! – powiedział ze złością. – Mogę chodzić. Oparł się na jej ramieniu i powoli ruszyli. Jake nigdy nie należał do atletów, ale teraz wprost wyczuwała kości jego ramienia. Był taki słaby i kruchy…
Opowiadał wesołe anegdoty o doktorze Ainsleyu, ale Kelly dobrze wiedziała, że każdy krok kosztuje go mnóstwo wysiłku. Gdy wreszcie dotarli do celu, usiadł ciężko i westchnął.
– Co wolno ci jeść? – spytała Kelly.
– Niewiele. Długo byłem na kroplówce. Teraz traktują mnie jak niemowlaka. Możesz mi przynieść koktajl bananowy, a potem może truskawkowy.
– Tylko koktajle?
– Jeśli mam ochotę zaszaleć, pozwalam sobie na koktajl czekoladowy, a nawet na lody. To się nazywa rozpusta. – Uśmiechnął się figlarnie i przez moment znów przypominał dawnego Jake'a.
Po chwili oboje sączyli przez słomki mleczne koktajle.
– Wyglądamy jak para licealistów – mruknął Jake.
– Z zamierzchłej epoki. Dzisiejsi licealiści nie piją koktajli.
– To prawda, ale my byliśmy inni. Kiedy zaczęliśmy się spotykać, miałaś siedemnaście lat, ale wyglądałaś jeszcze młodziej, tak więc pozostawał nam tylko bar mleczny.
– No tak – westchnęła.
Nagle coś przykuło uwagę Jake'a. Kelly odwróciła się i w drzwiach zobaczyła wysokiego mężczyznę. Gdy dostrzegł Jake'a, ruszył w ich stronę.
– Zajrzałem do pokoju, ale nikogo tam nie zastałem – powiedział. – Postanowiłem cię poszukać.
– Kelly, to jest doktor Ainsley – powiedział Jake, a ona wyciągnęła rękę.
– Słyszałem o pani wiele dobrego – powiedział doktor, wesoło się uśmiechając.
– Pozwól, że postawię ci kawę – zaproponował Jake.
– Ja przyniosę – powiedziała Kelly, ale doktor Ainsley położył jej dłoń na ramieniu.
– Proszę mu pozwolić – przekonywał. – Trochę ruchu dobrze mu zrobi.
Kiedy Jake się oddalił, doktor rzekł pospiesznie:
– Chciałbym porozmawiać z panią na osobności.
– W jakim on jest stanie?
– Dochodzi do siebie, ale wolniej, niż przewidywałem.
– Przecież on zawsze był taki silny i pewny siebie…
– Tacy mężczyźni są najgorszymi pacjentami, bo uważają, że wszystko powinno iść po ich myśli.
– Opowiedział mi o swoich przedwczesnych próbach chodzenia. Nie jest dobrze…
– To był punkt zwrotny. Do tego czasu Jake uważał, że w pełni kontroluje sytuację. Podłamał się i teraz potrzebuje czułej opieki. – Doktor Ainsley popatrzył wymownie na Kelly.
– Doktorze, nie jestem już żoną Jake'a – powiedziała z wahaniem.
– Ale ja myślałem… – Zrzedła mu mina. – Musiałem źle zrozumieć…
– Rozwiedliśmy się kilka tygodni temu. Gdybyśmy nadal byli małżeństwem, nie zwlekałabym tak długo z odwiedzinami.
– Oczywiście, oczywiście. – Doktor na chwilę popadł w zadumę. – Przykro mi… Domyślam się, że Jake nie ma innej rodziny.
Kelly pokręciła głową.
– Nie ma braci ani sióstr, a jego rodzice nie żyją. Byli jedynakami. Tak, właściwie Jake nie ma nikogo.
– Z wyjątkiem pani.
– I Olimpii Statton.
– Ach, tak! Czy to ta afektowana, pretensjonalna blondyna? Kelly ukryła, jak dużą przyjemność sprawił jej ten opis.
– To ona.
– Była tutaj raz czy dwa, zawsze w towarzystwie kamer. Potem narzekała na wścibstwo prasy. Jake potrzebuje teraz spokoju i wsparcia.
– W porządku, będę go odwiedzać.
Jake wrócił z kawą. Wyglądał na zmęczonego, jakby krótka wycieczka do bufetu kompletnie go wyczerpała.
– Zapomniałem łyżeczki.
– Przyniosę. – Kelly poderwała się z miejsca.
– Ależ mogę…
– Nie, nie możesz! – zaoponowała stanowczo.
O dziwo, nie spierał się z nią.
Kiedy wracała do stolika, odniosła nagle wrażenie, że ziemia ucieka jej spod nóg. Przymknęła powieki i kurczowo chwyciła się oparcia krzesła. Potem ostrożnie usiadła.
– Co ci jest? – zaniepokoił się Jake.
– Nic, ja… – Kelly ponownie zamknęła oczy.
– Przecież mało brakowało, żebyś zemdlała.
– Jestem tylko trochę zmęczona – odparła z trudem.
– Chyba raczej przemęczona. Według mnie powinnaś zrezygnować z pracy.
– Tak, nie daję rady – przyznała, próbując opanować wzbierające mdłości.
– Jest bardzo blada, prawda, doktorze? – Jake wydawał się na serio zaniepokojony.
– To kwestia oświetlenia. – Doktor wzruszył ramionami. – Wszyscy wyglądają w nim upiornie.
– Wrócę za chwilę – wykrztusiła Kelly i pobiegła pędem do łazienki.
Jednak zanim tam dotarła, nudności minęły. Wzięła kilka głębokich oddechów i przemyła twarz zimną wodą. Kiedy wyszła z toalety, obaj mężczyźni czekali na nią na korytarzu.
– Jak się czujesz? – spytał Jake.
– W porządku – odpowiedział za nią doktor Ainsley. – Zobacz, już nie jest taka blada. To o ciebie się martwię. Wracaj do łóżka.
Przy drzwiach szepnął do Kelly:
– Nie więcej niż pięć minut. – odszedł.
– Rzuć tę pracę. – Jake położył się ostrożnie na łóżku. – Pamiętam twoje argumenty, ale przecież nie jesteśmy wrogami, prawda? Pozwól sobie pomóc.
– Porozmawiamy o tym jutro – odpowiedziała.
– A więc do jutra – zgodził się. Nagle chwyci! jej dłoń. – Przyjdziesz, prawda?
– Obiecuję.
Po chwili wahania pocałowała go w policzek i pospiesznie wyszła z pokoju.
Na korytarzu czekał na nią doktor Ainsley.
– Chciałbym zamienić z panią kilka słów.