Jake nie pamiętał, w jaki sposób opuścił mieszkanie Olimpii. Pamiętał tylko, że siedział obok Kelly na tylnym siedzeniu taksówki i szukał schronienia w jej ramionach. Kołysała go łagodnie i szeptała słowa pociechy. Kiedy dojechali do domu, wzięła Jake'a za rękę i poprowadziła do budynku. A kiedy już dotarli bezpiecznie na górę, objęła go czule ramieniem.
– Cały drżysz – powiedziała.
– Nie mogę przestać – odpowiedział, szczękając zębami.
– Włączę ogrzewanie. Powiedz mi, co się stało?
– Nie wiem – odpowiedział ochryple. – Naprawdę nie wiem. Nagle ogarnęła mnie ciemność i wszystko znikło. Wszystko poza strachem, rozpaczą i tą wirującą ciemnością. Wtedy przypomniałem sobie o tobie i zrozumiałem, że tylko przy tobie będę bezpieczny. Pomóż mi!
– Tak, kochanie, tak… – Słowa wyrwały się jej bezwiednie. – Jestem tutaj. Nie zostawię cię.
Ona też przeżywała szok, oszołomiona nagłością, z jaką jej świat wywrócił się do góry nogami. Wepchnęła go w ramiona Olimpii, wmawiając sobie, że tak będzie najlepiej dla nich obojga. A potem wyobrażała sobie minuta po minucie przebieg tego wieczoru: romantyczna kolacja przy świecach, podróż do mieszkania Olimpii… Niemal słyszała łagodną muzykę, kiedy zaczęli się rozbierać…
Próbowała położyć kres natrętnym myślom, ale bezskutecznie. A kiedy była bliska szaleństwa, zadzwonił Jake, prosząc o pomoc.
Siedziała teraz przy nim na kanapie, czując drżenie jego ramion i zastanawiała się, jakie koszmary go prześladują i dlaczego opadły go tak nagle. Nie nakłaniała go do zwierzeń, nie był jeszcze to tego zdolny. Kołysała go tylko w ramionach, wiedząc, że potrzebuje jej teraz bardziej niż kiedykolwiek.
Powiedział, że jest jego żoną, tak jakby ich małżeństwo nie zostało rozwiązane. I przyznał się do dziecka… A przecież nie miał pewności. Nie mógł mieć. Nie powiedział jej tego w oczy, wyznał to innym. A jeśli po prostu majaczył?
Teraz wiedziała, że nadal go kocha. Na próżno walczyła z tym uczuciem. Byłoby jej łatwiej, gdyby Jake zachowywał się jak dawniej, z właściwą sobie impertynencją. Jednak teraz jego bezbronność złamała jej serce.
– Masz dreszcze – powiedziała. – Połóż się do łóżka. Potulnie dał się zaprowadzić do łazienki. Była wstrząśnięta jego kiepskim wyglądem. Miał poszarzałą twarz i wielkie sińce pod oczami.
– Zostań ze mną – szepnął. – Nie chcę być sam, Kelly.
– Oczywiście, że zostanę.
Wyszła tylko na parę minut, aby się przebrać w piżamę. Jake stał przy drzwiach, wyczekując z niepokojem jej powrotu.
– Już idę – powiedziała i szybko wzięła go za rękę. Położyli się razem do łóżka, a wtedy Jake opowiedział jej wszystko, niczego nie kryjąc.
– Miałem zamiar iść z nią do łóżka – przyznał otwarcie – ale nie mogłem. Nic do niej nie czułem. Nic. Tak jak poprzednio.
– Poprzednio?
– W Paryżu. Nigdy cię nie okłamałem. Upiłem się i chciałem uwieść Olimpię, ale nagle doznałem wrażenia, że ty na mnie patrzysz ze smutkiem. Do niczego wtedy nie doszło. Nie chciałaś mi uwierzyć, a to była szczera prawda.
– Wierzę ci. Nie znałam cię wtedy tak dobrze jak teraz.
– Miałem wrażenie, że staczam się na dno piekielnej czeluści – powiedział po chwili. – Jakby złe moce, uwięzione za kratami mojego umysłu, nagle wydostały się na wolność. Nie wiem, co robić… – Próbował zachować jasność myśli. – Teraz czuję się już lepiej.
Ale głos mu drżał. Kelly przytuliła go mocniej.
– Wszystko będzie dobrze – obiecała. – Jutro zadzwonię do lekarza…
– Nie potrzebuję lekarza… – Wzdrygnął się na to słowo.
– Potrzebujesz – oświadczyła zdecydowanie. – Koniec dyskusji. Tak postanowiłam.
– Dobrze, kochanie.
Uśmiechnęli się do siebie w ciemnościach, ale Kelly czuła ciężar w sercu, ponieważ wiedziała, że znaleźli się na groźnym zakręcie, przed którym przestrzegł ją doktor Ainsley.
Następnego dnia rano zadzwoniła do lekarza. Jake był tak udręczony swoimi koszmarami, że nawet nie protestował.
Rejonowy lekarz miał dobre intencje, ale myślał bardzo schematycznie. Kliniczna depresja była dla niego chorobą, którą należało leczyć farmakologicznie, resztę miał załatwić czas. Przepisał silne lekarstwa, które powinny poskutkować. Kelly obawiała się, że to nie wystarczy. Jake potrzebował czegoś więcej. Pozostało jej obserwować Jake'a i czekać, co przyniesie przyszłość.
Jake nie znał objawów klinicznej depresji, dlatego uważał, że już dawno ją przeszedł, wtedy gdy zaraz po postrzale wylądował w szpitalu. Teraz jednak zrozumiał, że tamto doświadczenie było zwykłym dołkiem psychicznym i nie miało nic wspólnego z prawdziwym piekłem, które przeżywał teraz.
Lekarstwa przytępiły jego świadomość, ale nie poprawiły stanu psychicznego.
W ciągu dnia zapadał w rodzaj letargu, w nocy przewracał się z boku na bok, dręczony przez demony. Męczyło go poczucie winy i bezsens istnienia. Całe dotychczasowe życie jawiło mu się jako jałowa egzystencja, zaś przyszłość postrzegał jako czarną otchłań.
Miał ciało jak z ołowiu; przesunięcie stopy urastało do rozmiarów niebotycznego wysiłku. Nie rozumiał nic z tego, co się wokół niego działo. Twarze pojawiały się i znikały. Głosy tłukły się po jego głowie upiornym echem. Tylko Kelly trwała obok niego, jak niezawodna podpora, zapewniając go, że wkrótce wszystko będzie dobrze.
– Byłeś taki silny – powiedziała łagodnie. – Teraz też się z tym uporasz.
Silny? Próbował przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek był silny. A może wszystkie swe siły czerpał właśnie z tej podpory? Kiedy ją stracił, spojrzał na siebie z przeraźliwą jasnością. Zobaczył słabego, bojaźliwego człowieka, niezdolnego do czynu. Zaledwie cień dawnego Jake'a Lindleya. Bez Kelly właściwie nie istniał.
Dni mijały powoli, wszystkie szare i monotonne. Świat zewnętrzny spowijała gęsta mgła. Wyłaniała się z niej tylko twarz żony – skupiona, naznaczona niepokojem. Kelly, która cicho przeniosła swoje rzeczy do pokoju Jake'a, spędzała z nim teraz noc na dużym podwójnym łóżku. Wzięła kilka dni zwolnienia, ponieważ bała się zostawiać go samego. Poświęcała się dla niego. Po raz kolejny. To go zaniepokoiło. Historia lubi się powtarzać.
W końcu namówił ją, by wyszła na zajęcia. Spędził kilka piekielnych godzin w samotności, walcząc ze ścianami, które się wokół niego zamykały. Kiedy Kelly wróciła wreszcie do domu, Jake nawet zmusił się do uśmiechu.
– Zrobię ci herbatę – powiedział z udawaną wesołością.
– Jak było? – zapytała, patrząc na niego z niepokojem.
– Nieźle – skłamał.
Wiedział, że mu nie uwierzyła, ale dzielnie się uśmiechał, dopóki nie dotarł do kuchni. Tutaj nie musiał już udawać. Przytrzymał się półki, ciężko dysząc, czując, jak pot zalewa mu oczy. Usłyszał kroki Kelly i szybko wziął się w garść. Skrzywił twarz ni to w grymasie bólu, ni to w uśmiechu.
Udało mu się oszukać Kelly, przynajmniej na jakiś czas. Nazajutrz wyszła z domu spokojniejsza. Pomachał jej przez okno, lecz gdy znikła z pola widzenia, znów zalała go fala rozpaczy.
Pewnego dnia zadzwonił do doktora Ainsleya.
– Dostałeś dwie kulki, a to wystarczy, żeby ściąć z nóg najsilniejszego mężczyznę – tłumaczył doktor pogodnie. – Po prostu jeszcze nie doszedłeś do siebie, ani psychicznie, ani fizycznie. Zgrywałeś zucha, a to wcale nie wpływa korzystnie na rekonwalescencję. Co zażywasz? – Kiedy usłyszał nazwę, mruknął: – W porządku, to dobry środek. Przyjmuj go zgodnie z zaleceniami, a resztę pozostaw Kelly.
Z dnia na dzień mgła nieco się podnosiła, ale świat zewnętrzny nadal jawił się Jake'owi jako niewyraźna plama. Przeczytał otrzymaną pocztę, nie rozumiejąc sensu stów. Gdzieś tam na zewnątrz były rzeczy i sprawy, o których powinien pomyśleć, którymi powinien się zająć, ale nie miał na to ochoty.
Pewnej nocy udało mu się zasnąć na kilka minut, a potem nagle się rozbudził. Spod drzwi sączyło się światło. Zmusił się i wstał. Kelly leżała na kanapie, z książką w ręku. Nagle coś dotarło do jego świadomości.
– Będziesz miała dziecko – wyszeptał zdumiony.
– Jake…
– W porządku. Nie oszalałem. – Usiadł obok niej. – Wiedziałem, że jesteś w ciąży… wiedziałem, prawda?
– Tak – odpowiedziała łagodnie. – Wiedziałeś.
– Teraz sobie przypominam… – Potrząsnął głową, jakby próbował uwolnić się od roju pszczół. – Jest coś, czego nie mogę w pełni… Dlaczego siedzisz tutaj sama? Dlaczego nikt się tobą nie opiekuje? – zapytał ostro. – Twój mąż powinien o ciebie dbać, ale my wiemy, jaki z niego gagatek, prawda?
– Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek dobrze go znał – odpowiedziała Kelly łagodnie.
– To frajer. Zmarnował ci życie, i robi to nadal.
– Co przez to rozumiesz?
Powędrował z powrotem do sypialni, by po chwili wrócić z kawałkiem papieru, który wcisnął Kelly do ręki. Był to wyciąg z konta bankowego, na którym pozostało niewiele pieniędzy.
– Nie tylko frajer, ale i biedak – powiedział grobowym głosem. – Nie dbał o oszczędności, nie pomyślał, że kiedyś mogą nadejść ciężkie czasy. Wszystko wydawał na przyjemności.
– Wydawał również na swoją żonę – przypomniała Kelly. I – Te wszystkie prezenty…
– Których ona wcale nie chciała. A teraz ten głupek jest biedny i nie ma żadnych oszczędności. Kiedy zostałem ranny, firma ubezpieczeniowa wypłaciła mi odszkodowanie, oczywiście najmniejsze z możliwych. Myślałem, że szybko wrócę do pracy, jak przystało na prawdziwego dziennikarza. A teraz, spójrz na mnie. Wrak człowieka.
Kelly popatrzyła na rachunek bankowy i w głowie zaświtało jej rozwiązanie. Położyła dłonie na ramionach Jake'a i popatrzyła mu prosto w twarz. Podejmowała ryzyko, chwilę więc zastanawiała się nad możliwymi konsekwencjami.
Zdawała sobie sprawę, że popełniła błąd, pchając go w ramiona Olimpii. Być może nawet przyspieszyło to atak choroby. Jeśli teraz podejmie niewłaściwą decyzję, wyda wyrok na Jake'a. Jednak jeśli opuści ją odwaga, Jake może wegetować w swoim obecnym stanie do końca życia.
– Myślę, że nadszedł czas, byś wrócił do pracy – oznajmiła.
– Uważasz, że ktoś da mi teraz pracę? – Spojrzał na nią zaskoczony.
– Nie będziesz czekał na propozycje. Pora wziąć się za książkę, o której tyle mówiłeś. Masz dużo materiału, to ciekawy temat, będzie się dobrze sprzedawać. Wykorzystaj z pożytkiem wolny czas.
Zapadła cisza.
– Naprawdę myślisz, że dałbym radę? – W jego oczach mignął cień zainteresowania.
– Wiem, że dałbyś radę. Jake Lindley potrafi wszystko.
– Nie… – Potrząsnął głową. – To już nie jest ten sam Jake Lindley. To tylko nieudacznik Jake.
– Dla mnie zawsze był przede wszystkim dobrym przyjacielem – powiedziała Kelly. – Nie przepadałam za sławnym reporterem Lindleyem.
– Ale książka… Mój umysł nie pracuje teraz na najwyższych obrotach.
– Postaraj się więc myśleć spójne i logicznie – powiedziała z ożywieniem. – Jake, nie straciłeś przecież talentu. Choroba minie…
Zaciskała dłonie na jego dłoniach, patrząc mu żarliwie w oczy. Przypominała znów tę siedemnastolatkę, zakochaną we wschodzącej sławie dziennikarstwa.
– Zrobię to, jeśli uważasz, że podołam. Chociaż wydaje mi się, że mam w głowie watę, a sklecenie sensownego zdania przychodzi mi z największym trudem.
– Nie musisz od razu zacząć pisać. Na razie opracuj szkic. Wystarczy, że zainteresujesz projektem jakiegoś wydawcę.
– Wymyśliłaś to wcześniej, prawda? – zapytał z odcieniem podziwu. – Jeszcze zażądasz procentów jako mój agent.
– Jasne, nie jestem głupia!
Prawie się roześmiał i przez moment myślała, że rozpaliła w nim iskrę, ale potem jego twarz znów zamieniła się w maskę bez wyrazu.
– Kelly, to szaleństwo. Jestem chory…
– Zapomnij o tym – powiedziała zdecydowanie. – Patrzysz na to z niewłaściwej strony.
– Myślisz? – Obserwował ją uważnie, jakby licząc, że znajdzie klucz otwierający wszystkie drzwi.
– Na razie pomyśl o pierwszym kroku. Kiedy go zrobisz, będziemy się martwić, co dalej. I tak krok po kroku.
Czekała w napięciu na jego decyzję, a on walczył, żeby zachować jasność umysłu, który znów pogrążał się w niebycie. Pierwszy krok… pierwszy krok…
– Moje notatki – powiedział w końcu. – Muszę je przerzucić… I taśmy… Muszę odświeżyć pamięć.
– Dobrze, gdzie one są?
– W moim mieszkaniu. Muszę się tam dostać.
– Załatwimy to jutro.
Zaledwie świtało, kiedy już dzwoniła po taksówkę. Ale kiedy szli do frontowych drzwi mieszkania Jake'a, Kelly się zawahała i przystanęła.
– Może powinnam poczekać na zewnątrz?
– Dlaczego? – zapytał zaskoczony.
– Nie pozwoliłeś mi zabrać stąd twoich rzeczy. Wysłałeś Olimpię.
– Olimpia nigdy tu nie była. Załatwił to dla mnie pracownik socjalny ze szpitala. Nie chciałem, byś zobaczyła to mieszkanie. Zrozumiała, kiedy otworzył drzwi. Nie było to mieszkanie, tylko bezosobowa klatka. Pokój wypoczynkowy, sypialnia wszystko pozbawione charakteru, nieodzwierciedlające upodobań właściciela. Trzymał Kelly z dala od tego miejsca, ponieważ wyrażało prawdę o tym, jak puste stało się bez niej jego życie.
Obserwował ją z uwagą, pytając spojrzeniem, czy rozumiała, uśmiechnęła się i ścisnęła jego dłoń. Kiedy zaczął wertować rzeczy, Kelly przeszła do sypialni.
Ta była jeszcze bardziej bezbarwna. Proste łóżko, szafa, biurko. Żadnych bibelotów, zdjęć, pamiątek.
Nie potrafiła tego znieść ani chwili dłużej. Zaczęła otwierać szuflady, szukając choćby jednego osobistego drobiazgu.
Wreszcie znalazła.
Wszystko było w dolnej szufladzie, poczynając od ich zdjęć ślubnych. Kelly zmarszczyła brwi na widok Jake'a na fotografii.
Gdzie się podział ten pewny siebie młody mężczyzna z jej wspomnień? A uczucie, z jakim patrzył na swoją narzeczoną? Dlaczego wtedy tego nie dostrzegła?
Często sam robił jej zdjęcia. Jedno było szczególnie udane – młoda dziewczyna śmiała się na nim promiennie, ponieważ mężczyzna, którego kochała, poświęcał jej całą swoją uwagę. Jake powiększył tę fotografię, oprawił w ramki i… trzymał ukrytą w szufladzie komody.
Teraz wiedziała wszystko. Szuflada kryła jeszcze dwie tajemnice Jake'a. Kelly znalazła w niej parę zrobionych na drutach dziecięcych bucików, z których jeden był większy od drugiego, oraz niebieskiego, futrzanego słonia z naderwaną trąbą – tego samego, którym kiedyś uderzyła Jake'a w głowę. Łzy przesłoniły jej oczy na myśl, że tak niewiele wiedziała o człowieku, z którym przeżyła osiem lat.
Przypomniała sobie tę noc w parku, kiedy powiedział: „To był na pewno słoń o imieniu Dolph".
A zatem po stracie dziecka Jake cierpiał równie mocno, jak ona. Schyliła głowę i na futerko Dolpha pociekły jej łzy.
Poczuła obecność Jake'a. Usiadł obok niej na łóżku i wziął ją w ramiona.
– Nie płacz – powiedział łagodnie. – Możesz go dać swojemu dziecku.
– Nie o to chodzi – łkała. – To wszystko… Mieliśmy tak dużo i wszystko straciliśmy.
Przytulił ją mocniej. Szlochała głośno w jego ramię. Teraz nadeszła jego kolej, żeby ją pocieszać.
– Nie wiem, co mogę ci powiedzieć – rzekł. – Nigdy nie byłem w tym dobry. Chyba obydwoje nie potrafiliśmy chronić i docenić tego, co ofiarował nam los. Byliśmy tacy młodzi… Ja byłem niedoświadczony i taki niezdarny… Ty miałaś swoje egzaminy do zaliczenia, natomiast mnie pochłaniała praca. Zrobiłem w końcu karierę, ale ona przestała mi wystarczać. Kiedy zaszłaś w ciążę, odczułem ulgę. Miałem szansę przywiązać cię do siebie tak mocno, żebyś nie mogła już ode mnie uciec. Niezbyt szlachetne zamiary, nieprawdaż? Spójrz na mnie – wziął zdjęcie ślubne – byłem głupim bufonem. A ty byłaś najlepszą rzeczą, jaka mi się kiedykolwiek przydarzyła.
– Byłam najlepszą rzeczą? Kochałeś mnie?
– Nigdy w życiu nie kochałem nikogo tak bardzo jak ciebie. Pragnąłem jedynie wzajemności. Ale nigdy właściwie nie uwierzyłem, że ty też mnie pokochałaś.
– Ależ Jake, ja cię uwielbiałam – odpowiedziała zaskoczona. – Musiałeś o tym wiedzieć. Czciłam cię jak bohatera.
– O, tak – odpowiedział. – Wiem, że czciłaś mnie jak bohatera, ale to nie jest miłość. Byłem przerażony. Czekałem, kiedy odkryjesz, że jestem normalnym, przeciętnym facetem. Liczyłem się z tym, że wtedy mnie rzucisz. W końcu to zrobiłaś. Cóż, powinien się cieszyć, że przeżyliśmy razem osiem lat, to więcej, iż mogłem oczekiwać. Z początku była zbyt zaszokowana, by się odezwać.
– Ale… to nieprawda – wyjąkała w końcu. – To ja dreptałam zawsze w twoim cieniu. Bałam się, że jestem dla ciebie zbyt nudna, zbyt pospolita… Tyle osiągnąłeś…
– Tylko dlatego, że podtrzymywałaś moją wiarę w siebie. Byłem wygadany i dzięki temu łatwo znajdowałem pracę, ale równie łatwo z niej rezygnowałem, bo drażniłem ludzi swoją przemądrzałością i tupetem. A potem spotkałem ciebie. Ty mnie naprawdę uwielbiałaś, jak nikt inny. To ty spowodowałaś, że zacząłem widzieć siebie twoimi oczami. I uwierzyłem, że naprawdę mogę zostać kimś. A potem, kiedy się rozstaliśmy, znów spojrzałem na siebie własnymi oczami. Zobaczyłem człowieka, który wziął wszystko, niczego w zamian nie dając. To dlatego zgodziłem się na rozwód. Uważałem, że masz święte prawo uwolnić się ode mnie. – Zaśmiał się szyderczo. – Wmawiałem sobie, że pewnie się rozmyślisz. A już spekulacje na temat twojego ewentualnego nowego partnera doprowadzały mnie do szaleństwa.
– Nie związałam się z nikim, Jake, naprawdę tego nie zrobiłam.
– A co z Carlem?
– Carl nie jest ojcem mojego dziecka.
– Naprawdę? – Patrzył na nią nieruchomo.
– Jake, sam wiesz, kto jest ojcem dziecka. Zawsze to wiedziałeś.
– Nie jestem już pewien niczego. – Pokręcił bezradnie głową. – Nie sądzę, by kiedykolwiek udało mi się poukładać swoje sprawy. Straciłem wszystko.
– To nieprawda. Wciąż masz mnie, wciąż masz nasze dziecko i wciąż masz talent.
Wydawało się, że ledwo ją słyszy. Położył rękę na jej zaokrąglonym brzuchu.
– Nasz dziecko? – szepnął. – Nasze?
– Twoje – odpowiedziała miękko.
Pragnęła zobaczyć jego twarz, ale miał nisko pochyloną głowę. Powoli opadł na kolana, oparł głowę na jej brzuchu pomiędzy jej dłońmi. Mogła wyczuć gwałtowne, konwulsyjne drżenie ramion Jake'a. Próbowała coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Żadne słowa nie były odpowiednie. Żadne nie były potrzebne. Objęła jego głowę rękami, gdy głośno zaszlochał.
Domyśliła się, że nie płakał z żalu nad straconym życiem. Płakał z radości. Desperacko czepiał się wszystkiego, co mogłoby utrzymać go przy zdrowych zmysłach wśród wszechogarniającego chaosu. Teraz ujrzał nową nadzieję.
– Powiedz to jeszcze raz… Powiedz, że to moje dziecko.
– Kochanie, oczywiście, że twoje. A czyje miałoby być?
– Ale ja myślałem…
– Nigdy nie było nikogo poza tobą. Jak mogło być inaczej? Rozwiodłam się z tobą, bo myślałam, że już cię straciłam. Kiedy pojawiłeś się na przyjęciu, chciałam, żebyś mnie zobaczył w nowym świetle, żebyś był o mnie zazdrosny, ponieważ nadal cię kochałam, choć nie przyznałabym się do tego. A później, jak mogłam ci powiedzieć, co znaczyła dla mnie tamta noc?
– Możesz powiedzieć mi to teraz?
– Kocham cię, Jake. Kochałam i zawsze będę kochać. Dziecko jest twoje. Chcę, żebyś był z nami na zawsze. Nigdy więcej nie pozwolę ci odejść. Zabierz stad wszystko, czego możesz potrzebować, ponieważ już tu nie wrócisz. Zabieram cię do domu na stałe.
W odpowiedzi oparł głowę na jej piersiach i wyciągnął ręce, żeby objąć ją i ich dziecko.
– Jestem w domu – powiedział.