ROZDZIAŁ SIÓDMY

Carl nie skłamał, ogłaszając się ekspertem w dziedzinie ciąży i wychowywania dzieci. W college'u często towarzyszył Kelly podczas lunchu i udzielał jej porad żywieniowych. Zaczęto więc plotkować na ich temat, jednak Carl okazywał Kelly wyłącznie przyjaźń i po prostu ją wspierał. Była mu za to wdzięczna.

Czasami zawoził ją do domu, niósł jej książki i wstępował na herbatę. Niekiedy przyłączał się do nich Jake, ale zwykle szybko wycofywał się do swego pokoju. Gdy byli z Kelly sam na sam, nigdy nie pytał o Carla.

Zarówno Kelly, jak i Jake zdawali się ignorować fakt, że ciąża wkracza w czwarty miesiąc. To właśnie w tej fazie ciąży Kelly straciła pierwsze dziecko. Dni upływały, cisza stawała się coraz trudniejsza do zniesienia. Kelly czasami miała wrażenie, że przybył im jeszcze jeden kłopotliwy lokator, a ona i Jake udają, że nie wiedzą o jego istnieniu.

Zaraz po obudzeniu wsłuchiwała się w swój organizm, wyczulona na najmniejszy niepokojący objaw. Dopiero po upewnieniu się, że wszystko jest w porządku, oddychała z ulgą i zaczynała nowy dzień.

Na szczęście zdrowie Jake'a nie budziło obaw. Gdy wróciły mu siły, zaczął nawet wychodzić do pobliskich sklepów lub przylegającego do domu parku. Od czasu do czasu Kelly mu towarzyszyła. Spacerowali razem, ramię w ramię, niewiele mówiąc. Kelly starała się wspierać Jake'a, on odpłacał jej tym samym.

– Na razie nie potrzebuję podpórki – zaśmiała się pewnego wieczoru, siadając na parkowej ławce.

– Potrzebujesz opieki.

– Niby dlaczego, czuję się bardzo dobrze. I wcale się nie martwię, naprawdę.

– Kłamiesz. Boisz się przeraźliwie.

– Skąd wiesz?

– Ponieważ nie robisz ubranek na drutach. Poprzednim razem zaczęłaś dziergać już pierwszego dnia.

Uśmiechnęła się.

– Mówiłeś, że nasze mieszkanie przypomina gigantyczną pajęczynę.

– Tak, ale lubiłem to. I te wszystkie pluszowe zabawki, które kupiłaś. Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy skończyłaś pierwszą parę bucików. Byłaś taka dumna.

– Dopóki nie odkryłam, że pomyliłam oczka i wyszły dwa buciki w różnych rozmiarach.

– Wybuchłaś wtedy płaczem. Nie wiedziałem, co robić.

– Byłeś bardzo praktyczny – przypomniała mu. – Powiedziałeś, że powinnam wydziergać jeszcze jeden mniejszy i jeden większy i połączyć je w pary. To była rozsądna rada. Nie wiem, co mnie napadło, by walnąć cię pluszową żyrafą.

– Nie uderzyłaś mnie żyrafą – powiedział Jake stanowczo. – To był słoń o imieniu Dolph, skrót od Dolphina. Wiem to, z całą pewnością, ponieważ jego trąba po tym wypadku trochę się przekrzywiła.

– Dlaczego nazwaliśmy go Dolphin?

– Bo był słoniem – wyjaśnił Jake spokojnie.

– Ciekawe, choć nie do końca zrozumiałe. Nadal jestem pewna, że ta żyrafa też uczestniczyła w jakiejś awanturze.

Obydwoje wybuchnęli śmiechem, ale po chwili Kelly spoważniała.

– Tym razem wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Carl mówi, że jedna z jego sióstr za pierwszym razem poroniła, a potem urodziła trójkę zdrowych dzieci.

– Rozmawiasz o tym z Carlem? – Uśmiech zamarł na jego ustach.

Zaintrygowało ją napięcie, które wyraźnie pobrzmiewało w jego głosie.

– Masz coś przeciwko temu? Ja nie widzę w rozmowach nic nagannego.

– To trochę dziwne, zważywszy, że Carl jest twoim wykładowcą. – Nie dał jej czasu na wyjaśnienia i dodał szybko: – Chyba powinniśmy wracać do domu.

Pewnego dnia, gdy Kelly wróciła do domu wcześniej niż zwykle, Jake zaniepokojony wyszedł na jej powitanie.

– Dobrze się czujesz? – spytał.

– W porządku.

– Jesteś pewna?

– Oczywiście. A dlaczego pytasz?

– Zazwyczaj wracasz do domu o wiele później.

– Odwołano ostatnie wykłady.

– I to wszystko?

Rozczulił ją niepokój malujący się na jego twarzy.

– Jake. naprawdę wszystko w porządku. Nic się nie dzieje.

– Ale za pierwszym razem to wydarzyło się właśnie w tej fazie ciąży, prawda? – Jake ściszył głos. Nie potrafił zdobyć się na pytanie, od kiedy Kelly jest w ciąży. Jeśli dziecko zostałoby poczęte w noc po przyjęciu, ciąża zbliżałaby się do krytycznego momentu. W pokrętny nieco sposób zdołał przekonać siebie samego, że to jest jego dziecko, choć Kelly nigdy tego nie potwierdziła.

Jednak jeśli podczas przyjęcia Kelly już była w ciąży, to najbardziej niebezpieczny moment miałaby już za sobą. Ale czy poszłaby z nim do łóżka, gdyby żyła z innym mężczyzną? Zauważył, że się zmieniła, ale czy aż tak bardzo? Na tę myśl poczuł ostry, kłujący ból w sercu.

– Nie chciałbym, żebyś znów cierpiała – rzekł szorstko. – To wszystko. Nie róbmy zamieszania.

– Czuję się świetnie – potwierdziła. – Może przygotować ci coś do jedzenia?

– Sam sobie zrobię. Połóż się, odpocznij.

– W porządku, dziękuję.

Naprawdę przyjemne było wyciągnąć się na sofie. Kelly przymknęła oczy i wsłuchiwała się w ciche dźwięki kuchennej krzątaniny Jake'a. Zdrzemnęła się i ledwie zarejestrowała jego słowa: „Do licha, nie ma mleka!", a potem dźwięk otwieranych i zamykanych frontowych drzwi. Zapadłaby pewnie w głęboki sen, gdyby nie ostry dźwięk telefonu komórkowego Jake'a. Ziewając, odebrała połączenie. To była Olimpia.

– Przykro mi, ale Jake'a nie ma – powiedziała Kelly uprzejmie. – Czy ma oddzwonić?

– Przypomnij mu tylko, że czekam na niego dziś wieczór o wpół do dziewiątej w moim apartamencie. Nie zapomnisz?

– Postaram się – odpowiedziała Kelly pokornie. Olimpia odłożyła słuchawkę.

Kiedy Jake wrócił kilka minut później, Kelly stała przy stole i rozpakowywała książki.

– Nie zapomnij, że masz dziś randkę z Olimpią – powiedziała ze ściśniętym gardłem.

– Czyżby?

– Dzwoniła, by ci przypomnieć, że o wpół do dziewiątej czeka na ciebie w swoim apartamencie.

Jake gapił się na nią zdumiony.

– Ale ja się z nią wcale nie umawiałem.

– Wygląda na to, że teraz jesteś już umówiony.

– Nie masz prawa podejmować takich decyzji w moim imieniu – powiedział urażony.

– Wywnioskowałam z jej słów, że jesteście w tej sprawie dogadani. – Coś ją podkusiło i dodała: – Była bardzo zainteresowana twoim stanem. Pytała mnie, czy odzyskałeś już siły. Powiedziałam jej, że moim zdaniem tak, chociaż mam ograniczoną wiedzę w tym zakresie.

– Kelly, ukręcę ci kiedyś głowę.

– Dlaczego się irytujesz? To już mnie nie dotyczy, teraz oboje jesteśmy wolnymi ludźmi.

Ostatkiem sił powstrzymał się przed wybuchem. A tak bardzo chciał krzyknąć: Nosisz moje dziecko! Powinnaś mnie poprosić o pomoc, a nie umawiać na randki!

– Nigdzie nie wyjdę – powiedział gniewnie. – Coś mogłoby ci się stać.

– Mało prawdopodobne. Czuję się świetnie.

– Nie powinnaś zostawać sama.

– To absurd, wiesz o tym.

– Nie wychodzę! – podniósł głos.

– W porządku, w porządku. Nie musisz krzyczeć.

– Muszę, ponieważ to jedyny sposób, by coś do ciebie dotarło. Zadzwonię do Olimpii i odwołam spotkanie.

Nie była pewna, dlaczego wpadła w gniew. Być może starała się zagłuszyć przyjemność, którą sprawiała jej jego troska. Dość tego! Gniew był o wiele bezpieczniejszy.

– Wyłączyła komórkę – mruknął zirytowany Jake. – Ale powinna być w studiu. – Zadzwonił do studia i poprosił Olimpię. Minęła dłuższa chwila, nim zapytał: – Nie wiesz, gdzie się podziewa? W porządku, jeśli zadzwoni, poproś ją, by skontaktowała się ze mną. To pilne, chodzi o dzisiejszy wieczór.

– Byłoby lepiej, gdybyś wyszedł z domu – powiedziała Kelly, idąc za nim do kuchni. – Muszę napisać referat o starożytnym Egipcie i będziesz mi tylko przeszkadzał.

– Będę siedział cicho jak mysz pod miotłą. Poza tym odwołałem spotkanie.

– Nie odwołałeś. Nawet nie rozmawiałeś z Olimpią.

– Zrozumie, gdy tylko dostanie wiadomość.

– Nie sądzę, by ją dostała.

– Nonsens. Dlaczego?

Ponieważ nie chce jej otrzymać, pomyślała Kelly rozdrażniona. Czy wszyscy mężczyźni są tacy tępi? A niby dlaczego Olimpia wyłączyła telefon komórkowy?

Kelly postanowiła jednak milczeć, bo przecież mogła się mylić. Nie miała pewności, że Olimpia jest pozbawioną uczuć manipulantką.

Mijały minuty, Jake niecierpliwie zerkał na zegarek, jednak telefon milczał jak zaklęty.

– Idź już! – ponagliła go Kelly. – Muszę napisać pracę, a ty doprowadzasz mnie do szału.

– Przecież nic takiego nie robię.

– Kręcisz się, jakby cię użądliła pszczoła.

– Och, przepraszam, że oddycham.

– To akurat wcale mi nie przeszkadza, ale nie mogę znieść tego dreptania w miejscu! Na litość boską, ubierz się i wyjdź! Może przynajmniej uszczęśliwisz Olimpię.

– To na wskroś niemoralna propozycja!

– Sugerowałam, że zaprosisz ją na kolację – wyjaśniła niewinnym tonem.

– Nie zostawię cię samej.

– Jeśli zapragnę towarzystwa, zadzwonię do Carla.

– Do Carla? – Jake zmrużył oczy.

– To dobry przyjaciel.

– Ale to nie z jego powodu chcesz się mnie pozbyć?

– Chcę się ciebie pozbyć, ponieważ trzęsiesz się nade mną jak kwoka nad pisklęciem! Bądź tak uprzejmy i zostaw mnie sam na sam z Tutenchamonem.

– Już dobrze. Nie denerwuj się, to szkodzi dziecku. Przez godzinę panował względny spokój. Jake prawie się nie odzywał. Obydwoje z ulgą przyjęli dzwonek telefonu. To była Olimpia.

– Usiłowałem się z tobą skontaktować – tłumaczył się Jake. – Mam nadzieję, że dostałaś wiadomość… Nie, nie jestem chory, to Kelly…

Kelly wyrwała mu słuchawkę.

– Olimpio – powiedziała łagodnie – przepraszam, że zepsułam wam wieczór. Ale może ty przyjedziesz do nas? Ja za chwilę wychodzę.

– Nie pozwolę ci wyjść! – ryknął Jake.

– Owszem, wyjdę – odpowiedziała stanowczo.

– Jeśli Carl chce się z tobą zobaczyć, może tutaj przyjechać.

– Cóż za wspaniały pomysł! Jake, jesteś genialny!

– Jesteś tam jeszcze? – Zimny głos Olimpii zabrzmiał w słuchawce.

– Oczywiście – odpowiedziała Kelly. – Powiem Jake'owi, że przyjdziesz. Już nie może się doczekać. – Odłożyła słuchawkę i natychmiast wybrała numer Carla.

W kilka minut później Carl był w drodze.

– W co ty grasz, Kelly? – wybuchnął Jake.

– Pomyślałam, że możesz spędzić miły wieczór ze swoją dziewczyną.

– Tutaj? Razem z tobą i Carlem?

– My wyjdziemy i zostawimy was samych. Nie martw się, nie będę ci przeszkadzać.

– A może ja wcale nie chcę spotkać się z Olimpią?

– Dlaczego? Czyżbyście się pokłócili?

– Nie, ale…

Od tego momentu wieczór szedł jak po grudzie. Olimpia przybyła pół godziny później. Wyglądała jak zwykle olśniewająco. Kelly powitała ją życzliwie, a potem powiedziała słodko:

– Nie masz nic przeciwko temu, że was opuszczę? Muszę popracować. – A do Jake'a mruknęła: – Zabierz ją stąd.

– Nie – burknął w odpowiedzi.

Kelly jęknęła i zniknęła w swoim pokoju. Olimpia objęła Jake'a za szyję.

– Musisz być święty – szepnęła prosto w jego usta. Uwolnił się od niej delikatnie, znacząco spoglądając w stronę drzwi do pokoju Kelly.

– Moje biedactwo – westchnęła Olimpia – to musi być dla ciebie ciężkie.

– Jednak nie tak jak dla Kelly – odparł Jake. – Wyobraź sobie, że musi znów na mnie patrzeć, kiedy już myślała, że pozbywa się mnie na dobre.

Mina Olimpii świadczyła o odmiennym zdaniu na ten temat. Jednak zamiast się z nim spierać, zaczęła wypytywać Jake'a o samopoczucie.

– Wszystko w porządku – zapewnił ją pospiesznie.

Miał nadzieję, że to ogólnikowe stwierdzenie ją zadowoli, jednak najgorsze dopiero miało nadejść. Kiedy Kelly wynurzyła się ze swego pokoju, Olimpia zażądała dokładnych szczegółów na temat stanu zdrowia Jake'a i jego rekonwalescencji. Choć temat nie był łatwy, Kelly odpowiadała na wszystkie pytania pogodnie, zdobywając się nawet na uśmiech.

– Proszę, nie obawiaj się, Olimpio – zapewniła na koniec. – Obiecuję ci, że będę się nim dobrze opiekować. To miło, że tak się o niego troszczysz, zupełnie jakbyś była jego matką.

Olimpia była zbyt mądra, by dać się sprowokować, ale Jake posłał Kelly wymowne spojrzenie.

Dzwonek do drzwi przerwał niezręczną sytuację. Carl wszedł do środka i natychmiast wziął Kelly w ramiona, by ją uściskać. Śmiejąc się, odwzajemniła uścisk.

– Kto to jest? – mruknęła Olimpia.

– Profesor Carl Franton – powiedział Jake, kładąc nacisk na tytuł naukowy. – Z college'u Kelly.

– Czy to ojciec…?

– Możliwe.

– A więc, dlaczego…

– Nie teraz, Olimpio. Nie mieszam się do prywatnego życia Kelly.

– Ale czy on powinien…

– Powiedziałem, nie teraz.

– W porządku. Porozmawiajmy o nas. Mam tyle planów na przyszłość.

Jake usiłował się koncentrować na tym, co mówiła, ale jednocześnie wytężał słuch, by słyszeć tamtych dwoje. Carl przyniósł książkę o pielęgnowaniu niemowląt i razem z Kelly przeglądali ją, raz po raz wybuchając śmiechem. Ale kiedy Carl mówił poważnie, ściszał głos, co doprowadzało Jake'a do pasji.

– Jake. – Olimpia dotknęła jego ramienia. – Pytałam, czy myślałeś o nowych projektach?

– Nie pracowałem nad żadnymi projektami – oparł słabo. Kątem oka zobaczył Kelly idącą do kuchni, więc przeprosił Olimpię.

– O co chodzi? – spytała Kelly, gdy pojawił się w kuchni. – Wyglądasz jak zbity pies. Nie możesz traktować Olimpii w ten sposób. Pamiętaj o swojej karierze.

– Może moja kariera nie zależy od niej?

– Rozchmurz się, Jake. Nie ma sensu zamieniać tego wieczoru w koszmar.

– Chyba powinienem ci przypomnieć, że ten zlot towarzyski był twoim pomysłem.

– Nie unoś się, to ci szkodzi.

– A ty przestań mi mówić, co mam robić.

– To należy do moich obowiązków. – Nie mogła powstrzymać się, by nie dodać: – Jestem pewna, że Anna Kliwijska nigdy nie miała takich trudności z Henrykiem VIII.

– Jeśli była choć trochę podobna do ciebie, dziwię się, że jej nie ściął tak jak pozostałych żon – powiedział kąśliwie.

– To nie był najlepszy pomysł – przyznała. – Ale dlaczego nie zaproponujesz wyjścia na drinka?

– Dobry pomysł. – Zatrzymał Carla, który pojawił się w drzwiach. – Wszyscy wychodzimy na drinka – zakomunikował. – Zbyt długo tu siedzę. Dobrze mi zrobi, jak się trochę przewietrzę.

Olimpia przyjęła tę propozycję z westchnieniem ulgi. Jake pomógł jej włożyć płaszcz i poszedł do garderoby po żakiet Kelly.

Jednak ona wróciła do kuchni, gdzie namiętnie dyskutowała z Carlem.

– Nie, to nie tak – mówił Carl. – Mówiłem o tym podczas wykładu, ale widać nie zrozumiałaś. Piramidy…

Jake zakaszlał głośno.

– Idziecie z nami? – spytał zimno.

– Pewnie. – Carl uśmiechnął się pogodnie. – Wiesz, ta twoja żona ma bzika…

– Ona nie jest moją żoną – oświadczył Jake beznamiętnym głosem.

Carl rozpromienił się.

– To prawda, nie jesteś – powiedział, nachylając się do Kelly, na co Jake zareagował gniewnym sapnięciem.

– Przepraszam – wtrąciła Kelly. – Kiedy się kłócimy, zapominamy o bożym świecie.

– Jak cudownie! – powiedziała Olimpia, pojawiając się u boku Jake'a. – Pewnie lubicie te wasze dyskusje. Dlaczego wciąż tu tkwimy? Dołączycie do nas, kiedy już dojdziecie do porozumienia w kwestii piramid.

– Świetna myśl! – zawołała Kelly.

– Lepiej chodźmy razem – naciskał Jake.

– Ale ja nie jestem gotowa, a Carl chce się jeszcze napić herbaty. Idźcie. Dołączymy do was później.

– Będziemy w „Czerwonym Lwie" – mruknął Jake.

Otworzył drzwi Olimpii i stał, by ją przepuścić. Zerknął na Kelly i Carla, którzy już siedzieli na sofie, pochyleni nad książką. Nic nie było bardziej niewinne i nic nie irytowało go bardziej.

„Czerwony Lew" był małym pubem, położonym dwie ulice dalej. Ten nieco zaniedbany lokal nie przypadł Olimpii do gustu. Z głośników płynęła ogłuszająca muzyka, która właściwie uniemożliwiała konwersację.

– Czy zdajesz sobie sprawę, jak dawno razem nie wychodziliśmy? – spytała Olimpia z emfazą.

– Co takiego? – Jake nadstawił ucha. Musiała prawie krzyczeć, by ją dosłyszał.

– Co za urocze miejsce – spróbowała znów. – Niezbyt wyszukane, ale… pełne charakteru.

– Ja też nigdy nie byłem zbyt wyrafinowany – ryknął Jake. – Jadałem w gorszych miejscach. To wydaje mi się wręcz luksusowe.

– Pamiętasz Paryż i tę kolację w restauracji na wieży Eiffla? To był wspaniały wieczór, prawda?

Poczuł się skrępowany, bo z pewnością wolałby zapomnieć o tej przygodzie.

– A potem przyszedłeś do mojego pokoju – przypomniała.

– I byłem zbyt pijany, by…

– Szanowałam cię za to. Byłeś żonatym mężczyzną i podchodziłeś do naszego związku poważnie. Ale teraz… – Dotknęła jego ręki i roześmiała się chrapliwie. – Teraz to się zmieniło.

– Tak, wiele rzeczy się zmieniło – przyznał ponuro, rzucając zaniepokojone spojrzenie na zegarek. Gdzie się podziewała Kelly? Co się dzieje?

Wybuch głośnej muzyki sprawił, że Olimpia się skrzywiła.

– Musimy tu siedzieć? – Rozejrzała się niechętnie po sali.

– Powiedziałem Kelly, że tu będziemy – upierał się Jake. – Nie możemy wystawić jej do wiatru.

– Och, kochanie! – Olimpia ścisnęła go za rękę. – Chyba nie myślisz naprawdę, że oni się zjawią?

– Do czego zmierzasz?

– Cóż, byli tak pogrążeni w dyskusji o piramidach… Spójrz prawdzie w oczy, jest tyle spraw, o których nie mogą rozmawiać przy tobie.

– Ale to przecież Kelly… – urwał.

– Kelly zaproponowała drinka i następnie wycofała się, gdy ty się zgodziłeś, prawda? Ale nie możesz jej winić, znalazła się w bardzo niezręcznej sytuacji. Dlaczego właściwie nie zamieszka z Carlem? Mówisz, że on jest ojcem…

– Powiedziałem, że on może nim być.

– Czy są jacyś inni kandydaci?

Bez ostrzeżenia poderwał się na nogi. Przecież nie mógł przyznać się Olimpii, że przespał się ze swoją byłą żoną i prawdopodobnie spłodził z nią dziecko. Prawdopodobnie, bo trudno mieć pewność, skoro od tamtej nocy Kelly trzymała go na dystans.

– Powiedziałem ci już, że nie powinnaś się wtrącać – rzekł stanowczo. – Mieszkamy z Kelly jak brat z siostrą. I nie zadajemy sobie kłopotliwych pytań, bo to do niczego nie prowadzi.

Choć ja osobiście bardzo chciałbym wiedzieć, czy podstępnie wyrzuciła mnie z domu, żeby być sam na sam z Carlem, dodał w duchu.

Konwersacja się nie kleiła. W końcu Jake wsadził Olimpię do taksówki i życzył jej dobrej nocy. Ucałowała go czule, jakby chciała zapewnić, że wszystko rozumie. Wiele by dał, by móc powiedzieć to samo.


Gdy wrócił do mieszkania, zastał zapalone światła, ale żadnych oznak życia. Po chwili zza zamkniętych drzwi do sypialni Kelly dobiegł go szmer głosów. Kelly coś mówiła, Carl jej odpowiadał, potem rozległ się kobiecy śmiech.

– To cudowne – mówiła Kelly. – Och, to mi się podoba.

– Wybór należy do ciebie, Kelly – odparł Carl. – To połowa radości z macierzyństwa.

Jake stał nieruchomo, mając nadzieję, że usłyszy coś więcej, ale głosy ucichły. Czekał jeszcze chwilę, wreszcie doszedł do wniosku, że podsłuchiwanie jest poniżej jego godności.

Położył się do łóżka i nadal nasłuchiwał. Doczekał się wyjścia Carla i w końcu zapadł w sen.

Загрузка...