Dokładnie o siódmej Ariel przekazywała swój wóz parkingowemu, który bacznie obserwował Snookie. Wielki owczarek uwiązany na smyczy od Gucciego kroczył dumnie obok swej pani. Ludzie zdumieni niecodziennym widokiem zaczęli odwracać się i pokazywać go sobie nawzajem. Jedna z pań ośmieliła się nawet podejść na tyle blisko, aby pogłaskać Snookie po głowie. Ale to nie zostało dobrze odebrane przez sukę, która natychmiast się zatrzymała, położyła uszy po sobie i groźnie warknęła. Kobieta cofnęła się i, rozzłoszczona, zaczęła wykrzykiwać piskliwie:
– Nie mam zamiaru zatrzymywać się w tym hotelu, jeśli wolno tu wprowadzać tak złośliwe zwierzęta! Przecież to nie do pomyślenia!
– Na pewno uwierają ją paski od podwiązek – zauważyła ironicznie Dolly.
Ariel śmiała się, biorąc klucz z rąk recepcjonisty hotelowego.
– Mamy pokój 711. Trzeba dobrze zapamiętać tę liczbę, może przynieść nam szczęście.
– Jak to? Przecież nie uda się wyjść z pokoju, więc nie będziemy mieć okazji sprawdzić, czy to szczęśliwa kombinacja cyfr.
– Uda się, Snookie możemy zabrać ze sobą. Navaro nie zabronił wychodzenia z pokoju, prosił jedynie, by Snookie nie zapaskudziła dywanu. Nie przepuszczę takiej okazji: skoro jestem w Las Vegas, wstąpię również do kasyna, a Snookie pójdzie ze mną. FBI czuwa tu nad wszystkim. Po prostu powiemy, że na wprowadzenie Snookie zgodził się agent Navaro, i to powinno załatwić sprawę.
– Oczywiście pod warunkiem, że mamy ochotę na odrobinę hazardu. Jeśli chodzi o mnie, jestem gotowa na wszystko, byle nie siedzieć i nie myśleć o następnych czterdziestu ośmiu godzinach. No, idziemy pod prysznic i przebieramy się. Trzeba spróbować szczęścia. Chciałabym jeszcze zadzwonić do Leksa, więc pierwsza możesz zająć łazienkę. I tak na pewno dzwoniłby dziś do mnie… powiem mu tylko, gdzie jesteśmy.
Dolly mrugnęła, uśmiechając się od ucha do ucha.
– Ach, nie da się dłużej ukryć wielkiej miłości – zanuciła, wchodząc do łazienki. Snookie wskoczyła na łóżko, ziewnęła szeroko, wyciągnęła się na całą długość i, westchnąwszy cicho, przymknęła oczy.
Ariel przeczytała instrukcję na telefonie, wybrała numerki i uzyskała połączenie.
– Tiki, mówi Ariel Hart, czy zastałam Leksa? – słuchała z szeroko otwartymi oczami paplaniny Tiki. – Jak to? Wszyscy od niego odeszli? Mój Boże, co on ma teraz robić? Czy możesz przekazać mu informację, jeśli zadzwoni do domu? Ma telefon w samochodzie? A znasz numer? Nie? Nic nie szkodzi, jak się odezwie, powiedz mu, aby zadzwonił do agenta Navaro, on mu wszystko wyjaśni.
– Dolly!
– Co się stało?!
Dolly z krzykiem wybiegła z łazienki. Snookie otworzyła jedno oko, rozejrzała się dokoła i z powrotem usnęła. Ariel powtórzyła przyjaciółce całą rozmowę z Tiki.
– Co to wszystko ma znaczyć? I czym grozi to nam? Czy ma to jakiś związek z poprzednimi wydarzeniami? Powinnyśmy coś zrobić, ale co? Naprawdę porzucili wszystkich ranczerów? – nie dowierzała Dolly.
Ariel wzruszyła ramionami.
– A cóż my mogłybyśmy tu zrobić, w Las Vegas? Nie znam się na prowadzeniu rancza. Odpowiadając zaś na twoje pytanie, to owszem, uważam, że to wszystko jest ze sobą powiązane, pod warunkiem że Chet Andrews pracuje dla człowieka, który odkupił ranczo Tillisona. Facet z takimi pieniędzmi musi być znany na Wall Street. Zaraz zadzwonię do Kena Lamantii i Gary’ego Kapłana i dowiem się, co to za jeden ten Drew Marino. Nie mam pojęcia, do czego mogą przydać się takie informacje, ale zrobię to tak czy owak. Idź spłucz pianę, zanim twoja skóra całkiem się zeschnie.
Dziesięć minut później krzyknęła:
– Naprawdę nazywa się Iwan Jakiś tam”. Jest oskarżony o nielegalny handel, siedział w więzieniu. Dorobił się na mikrofonach dla dzieci. Ket twierdzi, że to jeden z takich, co to zawsze balansują na krawędzi. Ma forsy jak lodu, bardzo dużo, prawdopodobnie miliardy. A teraz zachciało mu się zostać szanowanym ranczerem. Podobno ukazał się o nim cały artykuł w „Wall Street Journal”, w którym zapowiedział, że w ciągu dwóch lat stanie się największym ranczerem w stanie Kalifornia. Będzie odkupywał od właścicieli rancza znajdujące się na skraju bankructwa. Nie ma już porządnych ludzi na tym świecie. Niektóre z tych rancz od wielu pokoleń należą do tej samej rodziny!
– Nie przesadzaj, Ariel, przecież zawsze tak było. Tylko że ty, siedząc w tym swoim Hollywood, byłaś pogrążona w świecie fantazji. Rzeczywistość rządzi się innymi prawami.
– Wcale nie podoba mi się ta rzeczywistość – prychnęła Ariel. – Ten Drew Marino to przestępca, powinien zostać ukarany.
– Wszyscy to wiedzą, ale nikt nie podejmuje żadnych kroków. I właśnie dlatego tacy jak Drew Marino czy Chet Andrews pozostają bezkarni. Teraz kolej na ciebie, złotko – rzekła Dolly z głębokim ukłonem.
– Dolly! – rozległo się wołanie z łazienki.
– Co znowu? – odkrzyknęła Dolly
– Mam pomysł. Dziś jest niedziela – zaczęła Ariel, stojąc za zasłoną. – Dzwoń do wszystkich znajomych z Hollywood. Powiedz im, że w nocy z czwartku na piątek urządzamy wielkie przyjęcie w stylu country. Zadzwoń do linii lotniczych, zorganizuj czartery samolotów, wynajmij autokary i wiesz, wszystko co trzeba. Niech wszyscy nasi znajomi tu ściągną, a po drodze niech zabiorą swoich znajomych. Hollywood ma dobre serce. Aktorzy nie odmówią pomocy ranczerom. Na pewno się zgodzą, a potem jeszcze film o tym zrobią, sama zobaczysz. Trzeba przeprowadzić tę akcję z rozmachem; gazety chętnie nagłośnią całą sprawę. Zadzwoń na dół i poproś, aby dali nam drugi telefon. Zamów też do pokoju stek z grzybami i sosem, do tego ryż i marchewkę dla Snookie. Niech będzie jeszcze kilka piw korzennych. Ona je uwielbia. Czy zapomniałam o czymś?
– Tak. Kto będzie nas grał w tym filmie? – zapytała Dolly, a Ariel wybuchnęła śmiechem.
O pierwszej w nocy Ariel wyjęła z gniazdka wtyczkę telefoniczną.
– W ten oto sposób została mi przywrócona wiara w człowieka. To prawda, co mówią, Hollywood nie zapomina swoich ludzi. Jeśli tylko przyjadą wszyscy, którzy obiecali to zrobić, zdołamy zebrać awokado wszystkich okolicznych ranczerów. Musimy jeszcze pomyśleć o jedzeniu, wiesz, ludzie muszą mieć siłę do pracy. Zresztą skoro powiedziałam, że przyjęcie będzie, to będzie. Zaraz zadzwonię do Tiki i poproszę, aby kobiety z ranczo Leksa zajęły się gotowaniem. Jeśli się nie zgodzi, trzeba będzie uruchomić wariant B i wynająć kogoś.
– Każdy dzień jest drogi – stwierdziła Dolly, skończywszy ostatnią rozmowę. – Problem w tym, kto zawiezie awokado do skupu? Zebrać to jeszcze nie wszystko, trzeba jeszcze załadować i zawieźć na miejsce.
– Ejże! Przecież ja jestem właścicielką firmy transportowej, nie pamiętasz? W najgorszym wypadku wszystkie kobiety, które mają prawo jazdy, pojadą w trasę. Inni ranczerzy mają swoich kierowców. Naszych też wsadzimy za kierownicę, jeśli inne firmy przewozowe nie zechcą wziąć w tym wszystkim udziału. A na pewno nie zechcą, bo ten potentat finansowy obieca im krocie za świadczenie usług właśnie jemu. Jednak tym razem porwał się na nieodpowiedniego przeciwnika, na samo Hollywood. A swoją drogą, chciałabym zobaczyć tego faceta.
– Powiedz, Ariel, czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że może się tu wydarzyć tyle rzeczy?
– Skądże. No dobrze, pora na spacer dla Snookie. Po drodze zatrzymamy się gdzieś na drinka, a potem spróbujemy szczęścia w kasynie, tak zapowiada się ta noc. Dobrze się spisałyśmy, Doiły. Wiesz, czuję się teraz jak… nigdy dotąd tak się nie czułam. Każdy chciał pomóc, a nikt nawet nie zapytał o pieniądze. Na tym świecie są jeszcze dobrzy ludzie. Zeke Neuimer, najlepszy kaskader, obiecał, że dostarczy ludzi własnym transportem. Nigdy bym nie pomyślała, że on mnie w ogóle pamięta. Wygląda na to, że na jakiś czas Hollywood będzie musiało zamknąć się dosłownie na cztery spusty. Zarezerwuję całą stronę w „Variety”; znajdzie się tam nazwisko każdej osoby, która weźmie udział w akcji. I pieniądze wyłożę na to z własnej kieszeni. No, chodź, Snookie, zobaczymy, jak wygląda owa przesławna noc w Las Vegas, a przy okazji znajdziemy dla ciebie kawałek trawnika.
Po ulicach kręciło się więcej ludzi niż za dnia. Zafascynowane, przyglądały się dłuższą chwilę „erupcji” wulkanu Steve’a Wynna.
– I Hollywood nie zrobiłoby tego lepiej – westchnęła Ariel.
– Wiesz, zastanawiam się, jak wiele pieniędzy przechodzi z raje do rąk każdego dnia w Las Vegas – głośno rozmyślała Dolly.
– Nie potrafiłybyśmy się nawet doliczyć. Jak tu pięknie, każdemu musi się podobać. Czy wiesz, Dolly, że istnieją tu specjalne kaplice, do których wjeżdża się samochodem i, nie wysiadając, zawiera się ślub? Nie ma czekania. Możesz sobie wybrać ślub spośród kilku kategorii. Najdroższy kosztuje pięćset dolarów, trochę tańszy trzysta osiemdziesiąt i zupełna taniocha za około sto pięćdziesiąt. Niekiedy państwo młodzi dostają szampana i prawdziwą orchideę. To dopiero jest klasa. Dolly, umówmy się, że jeśli ty lub ja będziemy brać ślub w najbliższej przyszłości, weźmiemy go właśnie tu, w jednej z kaplic, nie wychodząc z samochodu. To byłoby wspaniałe przeżycie, a jednocześnie doskonałe zakończenie filmu. Co ty na to? Tak zrobimy. O, Snookie gotowa, możemy wchodzić. Mam pięć żetonów do automatów. A ty ile masz?
– Siedem.
Pół godziny później Ariel miała o dwadzieścia pięć dolarów więcej, a Dolly przegrała wszystkie siedem.
– To oznacza, że ty stawiasz drinki. Zamawiam piña colada. Już trzecia, a o siódmej mamy być na nogach, zgadza się?
– Nie będziemy zamawiać żadnego budzenia na telefon, jeśli ci o to chodzi. Pośpimy smacznie do czasu telefonu od Navaro, chyba że Snookie nas wcześniej obudzi. Ja także proszę piña colada - wręczyła Dolly dziesięć srebrnych dolarów.
– Czy to nie dziwne, że ani jedna osoba nie zwróciła uwagi na Snookie? W tym mieście naprawdę liczy się tylko hazard. Nieprawdopodobne.
– Ty w ogóle nie doceniasz FBI. A teraz na górę i do łóżek. Co za zwariowany dzień…
– Masz teraz lepsze zdanie na temat Hollywoodu, zgadza się?
– Nie zawiedli mnie. Jestem im za to bardzo wdzięczna. Żal mi tych ranczerów, ich życie i tak jest ciężkie bez jakiegoś sukinsyna, który dodatkowo je im zatruwa. Ale rzeczywiście, masz rację, jestem w świetnym nastroju.
– Mam nadzieję, że obu nam dopisze humor, gdy jutro przyjdzie pora wyjechać w trasę.
– Musiałaś sprowadzić rozmowę na ten temat?
– To nieuniknione, Ariel.
Była dziesiąta rano, gdy zadzwonił agent Navaro. Ariel zapisała adres firmy przewozowej, zadzwoniła do recepcji, aby zamówiono taksówkę, a potem zatelefonowała do biura ekspedycyjnego w Chula Vista. Przekazała Stanowi informację, której wcześniej wyuczyła się na pamięć.
– Wyjeżdżamy punktualnie o dwunastej. Kiedy weźmiemy ciężarówkę, Navaro i Harry będą już z tyłu. Wszystko załatwione. To zabawne, ale w ogóle nie jestem zdenerwowana. Mam przeczucie, że Andrews nie da się na to nabrać. Ten krezus musiał go przyjąć do siebie i, z tego, co mówi Navaro, dobrze mu zapłacił. Nie będzie chciał ryzykować utraty takiej pracy. Terrorysta dobrze wie, kiedy uderzyć, a kiedy sobie odpuścić. Powiedz mi, czy owe trzysta osiemdziesiąt dolarów, które wygrałaś wczoraj w kasynie, masz zamiar wydać na seksowną bieliznę?
– Przestań, Ariel, co moja bielizna ma z tym wszystkim wspólnego? W tej chwili mogę myśleć tylko o jednym.
I Dolly tak energicznie zasunęła suwak w swojej torby, że Ariel aż podskoczyła ze strachu, słysząc ten zgrzyt w cichym pokoju.
– No wiesz, przecież trzeba o czymś gadać. Jestem gotowa. Gdzie klucz?
Dolly cisnęła go na toaletkę zgodnie z instrukcją Navaro. A godzinę później Ariel była już przy ciężarówce, którą miała prowadzić. Usiadła za kierownicą i przez chwilę rozkoszowała się swą nową pozycją. A potem włączyła CB-radio i głośno i wyraźnie podała w eter wiadomość o swoim kursie.
Kiedy je wyłączyła, sięgnęła po glocka i zatknęła go z tyłu za paskiem spodni, a bluzkę obciągnęła na biodra. Spojrzała na pobladłą Dolly, a potem na Snookie; pies chyba się uśmiechał.
– No dobrze, poczekamy tylko na znak ekspedytora i już nas tu nie ma!
– Czy nie powinnaś powiedzieć teraz coś beztroskiego w rodzaju: „szczęśliwej drogi, już czas…”? – zapytała Dolly przez zaciśnięte zęby.
– Tak mówi się w filmach, a propos, przypominaj mi co jakiś czas, że ten kurs to rzeczywistość. Ale powiedz mi jeszcze, czy poczułabyś się lepiej, gdybym tak powiedziała?
– Może, nie wiem.
– No dobra, maleńka, w takim razie: szczęśliwej drogi, już czas… – uśmiechnęła się Ariel, naciskając pedał sprzęgła, ze wzrokiem utkwionym w ekspedytora. – Lepiej, żeby ci faceci w tyle mocno się trzymali, bo trudno im będzie utrzymać równowagę. Przed nami szmat drogi i dużo ostrych zakrętów. Za sześć, siedem godzin powinnyśmy być w domu. Lepiej porozmawiajmy teraz o przyjęciu.
– Wolne żarty. Pomyślmy raczej o ciężkiej pracy, która się z tym wiąże. Jak tu się cieszyć z imprezy, gdy człowiek pada z nóg?
– To nie ma znaczenia. Będzie się rozmawiać o dobrze wykonanej pracy. Niekoniecznie zawsze trzeba śpiewać czy tańczyć na przyjęciu. Przyjęcie to przyjęcie, kupimy tysiące balonów.
– Co komu po balonach, jak nikt nie będzie miał siły ich nadmuchać? – narzekała Dolly.
– Kupimy nadmuchane, po prostu dopłacisz. Już lepiej porozmawiajmy o miłości, seksie i przystojnych facetach. Czas upłynie nam szybciej.
Ariel chciała sprowokować Dolly do rozmowy o Leksie. Niech powie raz jeszcze, że Leks jest w niej zakochany, choć przecież Ariel sama zaczynała w to głęboko wierzyć.
– Jak myślisz, Dolly, czyja będę dobrą żoną? Moje dwa pierwsze małżeństwa nie były udane…
– Prawdziwa miłość zdarza się tylko raz w życiu, wtedy tylko ci się wydawało, że kochasz. Ale tym razem… sama dobrze wiesz. A ponieważ wiele dobrego spotkało cię w życiu, będziesz mogła spłacić wreszcie ów dług wdzięczności; razem to zrobicie. To jest najważniejsze. Odpowiadając zaś na twoje pytanie, uważam, że będziesz dobrą żoną, bo w ogóle jesteś wspaniałą osobą. I wszyscy miłośnicy twojego talentu wydadzą wspólne westchnienie rozpaczy, gdy tylko dowiedzą się, że ktoś się stara o twoją rękę. Od tej pory tylko pozytywnie możesz być nastawiona do życia.
– Będę posłuszna, o matko.
– Włącz CB-radio. Mężczyźni też lubią sobie poplotkować. Na słuchaniu czas szybciej zleci.
– No właśnie, może dowiemy się przy okazji, gdzie jest owo miejsce, w którym masaż trwa aż dwie godziny, a bitą śmietanę podają razem z syropem truskawkowym…
Tuż przed wschodem słońca samochód Leksa Sandersa skręcił na plac Able Body Trucking. Pierwszy wyskoczył z niego z młodzieńczą werwą Asa.
– Boże, to miejsce jest dla mnie jak cudowny okład na schorowane od kilku miesięcy oczy. Stan, jak to miło znów cię widzieć. Czy pani Hart dobrze was tu traktuje?
Leks patrzył, jak siwy staruszek poklepuje radośnie po plecach swojego dawnego spedytora. Zaraz potem wręczył mu cuchnące cygaro, a drugie przypalił dla siebie, używając do tego zapalniczki w kształcie lampy lutowniczej. Asa nie był wysokim mężczyzną, ale brak wzrostu z powodzeniem nadrabiał obwodem swojego pasa. Widać rozsmakował się w hawajskiej kuchni i miał za mało ruchu. Leks mógłby się założyć o ostatniego dolara, że Asa nie przepuścił żadnego odcinka mydlanych oper, teleturniejów czy programów kryminalnych, i to kosztem własnego snu. W jego wyblakłych, niebieskich oczach widać było wyraźne rozczarowanie odpowiedzią Stana, który nie szczędził pochwał nowej właścicielce Able Body. Przygładził ręką swe siwe, krótko przystrzyżone włosy. Widać było jego zniszczoną, usianą zmarszczkami twarz. Ubierał się dokładnie tak samo jak przez ostatnie dwadzieścia pięć lat ich wspólnej znajomości: miał na sobie luźne niebieskie dżinsy, bawełnianą koszulę, ciężkie buty robocze, a w kieszonce na piersiach pudełko obrzydliwych cygar.
– Powinien pan zobaczyć odnowione biura, panie Able. Pani Hart nie żałowała na to czasu ani pieniędzy. Robota pierwsza klasa, wszystko dopięte na ostatni guzik. Różowa łazienka, sztuczne kwiaty, kolorowe mydełka, glazura… miękki dywan na podłodze, słowem, wiele zmian.
Asa mruknął coś niezrozumiale, a Leks uśmiechnął się tylko nieznacznie.
– Drzwi otwarte, na placu zauważyłem już samochód Bernice, wcześnie dziś przyjechała. A pani Hart, nie wiesz, o której będzie?
– Raczej późnym wieczorem. Ona wczoraj wyjechała do Las Vegas. Myślałem że wie pan o wszystkim od tych facetów z FBI. Ona odprowadza tu ciężarówkę, to pułapka – dodał znacząco.
– Co? – krzyknął Leks.
– Ciiii, to tajemnica FBI. Mówię o tym w zaufaniu, bo wiem, że pan bardzo lubi panią Hart, więc powinien pan wiedzieć. Pańscy ludzie znaleźli nowy komplet staroci, których pan od dawna poszukuje. Pani Hart odgrywa tylko rolę wabika, a pańskie rzeczy, drugą ciężarówką, zostaną bezpiecznie dostarczone na miejsce. Idę o zakład, że podoba się panu to rozwiązanie, zgadza się?
– Tak, tak. Jezu Chryste, co ona wiezie?
– Z tyłu siedzą ci dwaj agenci FBI. Mówiłem już panu, że to pułapka. – Stan klapnął się po nodze rechocząc z radości.
– Używają kobiety jako przynęty – stwierdził Leks ze wzgardą. – Niech mnie diabli, jeśli to jest w porządku.
– Dwie kobiety i pies – wykrztusił Stan, zanosząc się ze śmiechu.
– Wszystko różowe i zielone! Muszle! A gdzie podziała się moja spluwaczka i mój biedny Teddy? – bełkotał Asa.
– Pakuj się do wozu, Asa. Jedziemy do Las Vegas! Podaj mi, jaką trasą jadą, Stan, i niech ci nawet nie przyjdzie do głowy powiedzieć mi, że jej nie znasz – zażądał Leks i po chwili wetknął do szorstkiej ręki Asy świstek papieru, który dostał od Stana.
– Vegas! Jasny gwint! – gwizdnął Asa, siadając do samochodu i zapinając pasy. – No, chłopcze, gaz do dechy. Chętnie wydam trochę pieniędzy, a i moje stare oczyska nacieszę widokiem ładnych dziewcząt. Oczywiście, o wszystkim opowiem żonie, gdy tylko wrócę do domu.
– Ją to guzik obchodzi!
– To nieprawda! A po co jedziemy do Vegas?
Asa, wysłuchawszy wyjaśnień Leksa, potarł ręką kilkudniowy zarost.
– Coś takiego nie zdarzyłoby się, gdybym wciąż jeszcze był właścicielem tej firmy. Kobiet nie powinno się używać jako przynęt na oszustów! – stwierdził tonem najuczciwszego człowieka świata, czym niepomiernie zadziwił Leksa.
– Zamierzam się jej oświadczyć, zrobię to jak najszybciej, w najbliższych dniach, może w przyszły weekend, może trochę później, na przykład, gdy wyjaśnią się wszystkie sprawy z robotnikami. Może w ogóle tego nie zrobię, bo cały mój dorobek szlag trafi. To nie jest jakaś głupia gęś, aby ją do tego nakłonić, musieli wstawić jej jedną z tych swoich górnolotnych gadek o odpowiedzialności względem ojczyzny i od jej udziału uzależnili powodzenie akcji.
– Ona prawdopodobnie zrobiła to z myślą o tobie. Kobiety są w stanie popełnić wiele głupstw, gdy są zakochane, podobnie zresztą jak mężczyźni, chociażby to, co robisz w tej chwili, może być tego jaskrawym przykładem. Nie wiadomo, czy ujdziemy z życiem, jeśli będziesz próbował zatrzymać tę ciężarówkę, i tylko mi nie mów, że nie taki jest twój plan. Będziemy siedzieć jej na ogonie, potem w dogodnej chwili przesiądziemy się do ich wozu, a obie kobiety i pies wsiądą do naszego.
– Daj spokój, Asa, to nie jest mój plan.
– W takim razie jaki masz plan?
– Niech szlag trafi plan! Nie mam żadnego, choć może i mam, będziemy po prostu jechać za nimi. Chyba że masz lepszy pomysł? – mruknął Leks. – Dlaczego nie zadzwoniła i nie powiedziała, co robi?
– Ci faceci z FBI zobowiązują wszystkich do utrzymania takich akcji w tajemnicy. Widziałem to na filmie, a pani Hart zrobiła wiele filmów i zna się na rzeczy. Tylko Stan nie potrafi zachować tajemnicy. Ona zrobiła to dla ciebie, synu, obaj o rym wiemy.
– Nie chcę, żeby dla mnie robiła takie rzeczy. Pragnę, aby siedziała w domu cała i zdrowa.
– Mamy lata dziewięćdziesiąte, synu. Kobiety nie chcą siedzieć w domu całe i zdrowe. Weźmy chociażby moją żonę: zamiast siedzieć w domu, robi biżuterię z morskich muszelek, a potem sprzedaje ją na chodniku. No, sam powiedz, czy to nie koniec świata? I całkiem nieźle na tym zarabia. A za zarobione pieniądze kupuje kwiaciaste ubrania, cały pokój już nimi wypchała.
Nawet w tej sytuacji Leks nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
– To wszystko byłoby jeszcze zabawniejsze, gdybyś powiedział, że pomagasz jej robić tę biżuterię.
– Od czasu do czasu. Albo te ananasy, nic tylko ananasy, jak ja ich nie cierpię, jak ja nie cierpię Hawajów! Nienawidzę tamtejszego słońca, całego tamtejszego blichtru. A meble, nic tylko żółte i zielone. Jak sądzisz, czy pani Hart odsprzeda mi moją firmę?
– Jeśli to wszystko się wreszcie skończy i jeśli zgodzi się wyjść za mnie, masz całkiem duże szanse. A co na to twoja żona?
– Będę ją odwiedzał. – Asa parsknął śmiechem. – Odpręż się, synu, w tej chwili nie możesz wiele zrobić. Ona ma wystartować w południe, będziemy wtedy około dwóch godzin jazdy od Vegas. Moja rada brzmi: czekać tam na nią spokojnie. Nie mam złych przeczuć, federalni źle to wymyślili. Pułapka jest dobra tylko wtedy, gdy jest ktoś, kto może w nią wpaść. Chet nie dałby się na to nabrać, to szczwany lis. Przez wiele lat zdążyłem go dobrze poznać, możesz mi wierzyć, że on w tej chwili piecze inną pieczeń.
Dalej jechali w milczeniu. Od czasu do czasu Leks włączał radio, słuchał przez chwilę i natychmiast je wyłączał. Palił papierosy i zanosił się kaszlem, podczas gdy Asa delektował się swoimi obrzydliwymi cygarami. Westchnął z ulgą, gdy stwierdził, że starszy człowiek uciął sobie drzemkę. Jechał ze stałą prędkością zerkając na prędkościomierz w obawie, aby wskazówka nie wychyliła się ponad sześćdziesiąt pięć mil. Pojedyncze oko antyradaru spoglądało na niego niczym mitologiczny Cyklop.
Leks robił wszystko, aby tylko nie myśleć, co w tym samym czasie dzieje się na jego ranczu. Jadł orzeszki ziemne, żuł gumę, palił papierosy, nucił coś pod nosem, wystawiał głowę przez okno i oddychał głęboko. Dopiero na początku trzeciej godziny jazdy przestał się wiercić.
Ale zaraz potem wydarzyły się dwie rzeczy: Asa się obudził, a Leks złapał gumę w obu tylnych kołach.
– Kto, do cholery, byłby w stanie przewidzieć coś takiego? – zaklął; z tyłu miał tylko jedną zapasową oponę.
– Nieszczęścia chodzą parami, synu. Czy tam z tyłu nie masz przypadkiem jakiegoś zestawu do klejenia? Wciśnij klakson i zaraz zadzwoń po pomoc drogową. Powinieneś dojechać do najbliższego zjazdu, bo pobocze w tym miejscu jest zbyt wąskie.
Leks posłuchał Asy. W ten sposób po piętnastu minutach rozminął się z Ariel. Przez następne pół godziny, w oczekiwaniu na pomoc drogową, biegał dokoła samochodu, kopał z wściekłością jego tylne i przednie opony i, zaciągając się łapczywie dymem papierosowym, przeklinał w dwu językach. Po upływie kolejnych siedemdziesięciu minut pędem ruszył z powrotem na południe; nie miał już żadnych wątpliwości, że rozminął się z Ariel.
– To głupiego robota – mruknął Leks z niezadowoleniem. – Asa, dzwoń do Stana, musimy jakoś skontaktować się z tymi agentami lub z Ariel. On może zrobić to przez CB-radio, a potem przekazać nam wiadomość. Gdybym choć wiedział na pewno, gdzie są, mógłbym dostosować naszą prędkość, aby nas dogoniły. Ale z pewnością są przed nami, mógłbym założyć się o całe ranczo. Asa, Ariel waży najwyżej sto dziesięć funtów, aż trudno uwierzyć, że ona prowadzi osiemnastokołowca!
– Mnie też trudno uwierzyć, że ona przystroiła moje biura na różowo i zielono, wszędzie muszelki. Uciekłem z Hawajów, bo miałem dość muszelek i tych przeklętych kolorów zachodzącego słońca. One nie są… męskie.
– Ale Ariel nie jest przecież mężczyzną. Jeśli odkupisz od niej biura, będziesz mógł z powrotem przykleić na ścianach tapetę w paski. Dzwoń do Stana!
– To on do nas zadzwoni. Na razie wie tylko tyle, że Ariel w południe wyruszyła w trasę. Na pewno masz rację, że minęła nas, gdy nasz samochód był w naprawie. Cierpliwości, synu, jeśli coś by się stało, Stan na pewno już by o tym wiedział.
– Ona jedzie już cztery godziny. Wiesz, co może się wydarzyć w ciągu czterech godzin? Trzymaj się, Asa, bo mam zamiar wyprać flaki z tego samochodu. W tym roku choinkę udekoruję mandatami.
Zadzwonił telefon. Asa mruknął pozdrowienie, wysłuchał, pokiwał głową i odłożył słuchawkę.
– Wszystko w porządku jak do tej pory. Stan przekazał jej, że Wielki Tata, czyli ja, i Junior, czyli ty, mieliśmy kłopoty z samochodem i spotkamy się dopiero przy kolacji. Bał się mówić zbyt wiele. Ale jeśli ona jest tak bystra, jak mówisz, na pewno zorientuje się, o co chodzi. Jest godzinę drogi przed nami. Jedziesz osiemdziesiątką, synu. Ciekawe, jak to jest jechać sto mil na godzinę? Albo z prędkością światła lub dźwięku? No, dalej! Wypróbuj te swoje dwanaście cylindrów! – zarechotał radośnie Asa.
– Boże drogi! Asa, od kiedy zrobiłeś się taki odważny?
– Odkąd zacząłem robić naszyjniki z muszelek.
Dwadzieścia minut później odezwał się sygnał antyradaru i w tym samym momencie usłyszeli wycie syreny policyjnej.
– Cholera! – zaklął Leks. Przyhamował i zjechał na bok. – Asa, udawaj chorego. Zresztą i bez tego jesteś jakiś zielony na twarzy, zdaje się, że duże szybkości nie działają na ciebie zbyt dobrze. Już lepiej zostań przy tym swoim nawlekaniu muszelek.
Leks, wręczając policjantowi stanowemu prawo jazdy, dowód rejestracyjny oraz kartę ubezpieczeniową, popatrzył na jego starannie doczyszczony mundur, na jego czarne, odblaskowe okulary i regularne rysy twarzy.
– To nie jego wina, sierżancie. Dostałem akurat ataku woreczka żółciowego i mój chłopak chciał dowieźć mnie jak najszybciej do domu, boja nie chcę iść do szpitala. Wolę umrzeć w swoim własnym łóżku. Daj nam już ten mandat i jedźmy wreszcie do domu, do mojej żony i do łóżka. Ojojoj! Jak to strasznie boli!
Asa położył głowę na oparcie i zaczął ściskać brzuch, nie mając nawet zielonego pojęcia, gdzie w ogóle jest woreczek żółciowy.
– Hm… trzeba się na coś zdecydować. Macie do wyboru: albo osobiście odeskortuję was do szpitala, albo dalej sami pojedziecie z bezpieczną prędkością. Jechaliście dziewięćdziesiąt siedem mil na godzinę! Ale tym razem nie dam wam jeszcze mandatu, bo mój ojciec cierpi na podobnie dokuczliwą chorobę, więc was rozumiem. Mam zamiar podać o was wiadomość przez radio, więc lepiej jechać spokojnie. A pan – zwrócił się do Asy – jak przypuszczam, nie połknął swojego lekarstwa.
– Od tego jeszcze bardziej boli – jęknął Asa.
– To samo mówi mój ojciec. Niech pan poprosi doktora, aby zmienił lek.
– Zrobimy to, prawda… tato?
– Już za późno. – Asa znowu stęknął. – Chcę już tylko do mojego łóżka, tylko tego pragnę.
Leks wrzucił pierwszy bieg.
– Dziękujemy, sierżancie – mrugnął zawadiacko, ale nie widział, czy policjant odwzajemnił mu się tym samym, bo padał blask na jego zaciemnione okulary.
– Powinienem zostać aktorem. Może pani Hart postara się dla mnie o jakąś rolę w filmie.
– Myślałem, że chcesz odkupić firmę – odpowiedział Leks, zerkając we wsteczne lusterko.
– Toteż.
Leks jechał dalej z dozwoloną prędkością sześćdziesięciu pięciu mil na godzinę, zerkając co chwila w boczne i wsteczne lusterka w poszukiwaniu oznak obecności patroli policyjnych. Po półtorej godziny takiej jazdy, zadowolony, że nie ma policji, mocno przycisnął pedał gazu, aż głowa Asy poleciała bezładnie do tyłu.
– Mogłeś ostrzec – upomniał go Asa.
Po przejechaniu kolejnych trzydziestu mil Leks zwolnił.
– To na pewno ta ciężarówka przed nami. Zadzwoń do Stana i dowiedz się, czy mam rację. Opisz mu samochód jadący za nią. To biały ford mustang, New Jersey, numer rejestracyjny AWA-397. Z lewej strony, trochę z przodu jedzie chevy blazer z numerami Arizony, ale nie jestem w stanie dokładnie ich odczytać. Te dwa samochody to na pewno obstawa z bronią. Nie widzę, co jedzie z przodu ciężarówki, na filmie byłoby łatwiej, bo zobaczylibyśmy prawdopodobnie krótką migawkę. Moim zdaniem, przed ciężarówką Ariel jest jeszcze jakiś samochód lub ciężarówka i jeszcze jeden, który podąża za nami. Na umówiony znak wszyscy zjadą się w jedno miejsce. Tu idzie o duże pieniądze. O, mamy teraz z górki.
– Zbliżamy się do zjazdu Pine Valley. Jeśli cokolwiek ma się jeszcze wydarzyć, powinno stać się wkrótce. – Ariel wytarła z czoła krople potu. – Snookie jest spokojna, na drodze nie dzieje się nic niezwykłego. Moim zdaniem, cała ta akcja to chybiony pomysł. Wydaje mi się, że trzy samochody za nami jedzie Leks Sanders. Jeśli coś się stanie, jego obecność nic tu nie pomoże. Wszyscy dookoła znają Leksa i jego samochód. Sam Asa zwraca na siebie uwagę niczym różowy słoń. Nic się nie wydarzy, czuję to.
– Dzięki Bogu.
Dolly karmiła Snookie kością dla psów; uszczknęła sobie kawałek.
– Te rzeczy smakują okropnie.
– Dolly, mam… złe przeczucie. Jest tak nieprawdopodobne, że pewnie mi nie uwierzysz. Dziś rano, gdy wstałam z łóżka, zaczęłam porównywać całą tę sytuację do scenariusza filmowego. Gdyby tak było, to jak sądzisz, kto stałby za tym wszystkim?
– Nie mam zielonego pojęcia.
– Posłuchaj, otóż scenariusze, podobnie jak opowiadania, mają wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Jest jakiś dobry i zły facet. Mniej więcej w środku poznajemy złoczyńcę. My od początku obarczałyśmy winą za wszystko Cheta Andrewsa, ale oprócz niego jest jeszcze ktoś. Według mnie, ci faceci z tyłu wcale nie są agentami FBI, sądzę, że to są ludzie tego Drew Marino. A on z kolei jest tu po to, by zniszczyć Leksa Sandersa, podobnie jak innych właścicieli rancz, ponieważ sam chce zostać wielkim ranczerem, podobnie jak kiedyś był słynnym potentatem finansowym z Wall Street. Ci dwaj… od samego początku było w nich coś dziwnego. Trzeba przyznać, że dobrze sobie radzili, ale było w nich coś niepokojącego. Nigdy nie widziałam z bliska ich odznak, a ten Navaro… od początku nie podobały mi się jego oczy. Ty także wspominałaś, że coś cię niepokoiło w Harrym. Obaj zadawali mnóstwo pytań, które nie miały żadnego związku ze sprawą, ale też z wielu innych powodów nie przypominali prawdziwych agentów. Chyba się nie mylę.
– I co teraz będzie?
– Ach, Boże, sama chciałabym wiedzieć. Na razie mogę sobie tylko wyobrazić, jak właśnie w tej chwili bandyci obrabowują ciężarówkę z drugim kompletem staroci dla Leksa. A my pomagamy im w tym nieświadomie. Nie mam pojęcia, co robić. Kiedy dojedziemy na miejsce, ci dwaj zwyczajnie wysiądą, przeproszą, powiedzą coś, aby nas udobruchać, i odejdą równie beztrosko jak zwykle. Tymczasem nasze ubezpieczenie zostanie odwołane, podobnie jak ubezpieczenie Leksa. Te starocie to tylko przedmioty; Leks da sobie radę i bez nich. Ale podstawowy problem tkwi teraz w czym innym: w owocach awokado. Na razie nikt się nie spodziewa, że Hollywood przybędzie na ratunek ranczerom, choć, z drugiej strony, mogą już o wszystkim wiedzieć, jeśli podsłuchiwali nasze rozmowy telefoniczne z ostatniej nocy. W tym wypadku trzeba liczyć się z tym, że do czwartku podłożą ogień, zrzucą z samolotu truciznę na drzewa awokado… czy cokolwiek, aby tylko zniszczyć zbiory Leksa i innych ranczerów. Następna strona scenariusza nie jest jeszcze zapisana. Co ty na to, Dolly?
– Och, Ariel, mam kompletny mętlik w głowie. Nie pojmuję, jak ludzie mogą być tak źli. Musimy zadzwonić do prawdziwego FBI, postawić w stan pogotowia wszystkie oddziały straży pożarnej. Co można zrobić z samolotami przewożącymi truciznę?
– Nic, za to FBI może kontrolować przestrzeń powietrzną nad polami, a nawet całkiem małymi pólkami ranczerów. Musi istnieć jakiś sposób, aby skończyć z tym wszystkim raz na zawsze. Jak sądzisz, czy ja jeszcze nie zwariowałam?
– Nie, to wszystko ma sens. Dałyśmy się nabrać. A ci dwaj pewnie zacierają teraz ręce z radości, że im się udało. Mdli mnie na samą myśl.
– Nie będziemy wyprowadzać ich z błędu jeszcze przez jakiś czas. Tymczasem zadzwonimy do FBI z budki telefonicznej. Umówisz nas na spotkanie. Aż trudno uwierzyć, że tak niewiele brakowało, a nigdy nie dowiedzielibyśmy się całej prawdy. Asa Able, nie radząc się nikogo, nawet Leksa, sprzedał mi Able Body. Potem były napady na ciężarówki, myśleliśmy, że to jakieś osobiste porachunki, zemsta Cheta Andrewsa na Leksie. Okazało się jednak, że za tym stoi jakiś Marino, który chce zgarnąć wszystko. Gdybym się nie zjawiła, dostałby, co chce, i nawet nie zostałby żaden ślad wiodący do niego. Po jakimś czasie stałby się po prostu jeszcze jednym biznesmenem, któremu przyszło czerpać korzyści z czyjejś tragedii. Wkrótce ludzie by o nim zapomnieli, a on sam wiódłby spokojny żywot jako bogaty ranczer. To wszystko coraz bardziej trzyma się kupy. Zawracam, musimy wymyślić jakąś historyjkę dla tych głupków w przyczepie. Powiemy, że miałaś atak choroby wrzodowej i musiałam zawieźć cię do doktora. Przećwicz udawanie chorej.
– Nie muszę udawać, naprawdę jestem chora. Ci faceci wystrychnęli nas na dudka, jak to się stało?
– Nie umiem ci dokładnie odpowiedzieć, ale sądzę, że ktoś musiał podsłuchać, jak Dave Dolan mówił, że dzwoni po FBI. Ktoś przejął wiadomość albo zadzwonił. No i pojawili się ci dwaj faceci, mignęli swoimi odznakami i tyle. Od razu trzeba było ich sprawdzić. To moja wina. Jak mogłam być taka naiwna!
– Nie tylko ty, Ariel, wszyscy dali się nabrać. A przecież rozmawiali z nimi: Leks, Stan i ten ekspedytor Bucky. Ejże, ja sama poszłam z Harrym do łóżka! Teraz widać, jaka ja jestem rozgarnięta. Nie powinnaś się więc obwiniać.
– Łatwo ci mówić. No, najwyższa pora, abyśmy przygotowały naszą wersję. Będziemy z powrotem w domu za dwadzieścia minut. Moim zdaniem powinnyśmy powiedzieć, że…
– Do licha! Cóż one wyprawiają? – zdenerwował się Leks.
– Moim zdaniem, one zawracają na plac załadunkowy. Coś musiało się stać. Myślę, że musiały zmienić plan, coś je do tego skłoniło. Pewnie pani Hart ma już dość tego przedstawienia, dobrze powiedziałem, przedstawienia – podkreślił Asa.
– To śmieszne, że użyłeś właśnie tego określenia. Przez ostatnią godzinę myślałem o tym dokładnie tak samo. To od początku jest przedstawieniem. Te wszystkie napady, opuszczający mnie pracownicy, ten idiotyczny kurs i pościg za dwiema kobietami. Zastanów się chwilę. Kto w efekcie na tym wszystkim skorzysta? Oczywiście, nie ja ani inni ranczerzy. Wszyscy będziemy zrujnowani, podobnie jak Able Body, bo Ariel nie będzie mogła prowadzić swojej firmy bez ubezpieczenia. A ja sam pozbędę się tego zmartwienia, ponieważ nie będę już miał czego ubezpieczać. Jedyną osobą, która na tym wszystkim skorzysta, stanie się ów facet, który wykupił ranczo Tillisona. Nie chciałbym uprzedzać faktów, ale gotów jestem się założyć, że on zechce wykupić firmę Ariel, kiedy ta zacznie chylić się ku upadkowi, i wtedy przejmie nad wszystkim kontrolę. A Andrewsowi powierzy prowadzenie firmy transportowej. Ten nikczemnik dostanie swoją zapłatę za wszystkie krzywdy, jakie wyrządził innym ludziom. Jak sądzisz, Asa, czy to ma sens?
– Boże Wszechmogący, ma, synu.
– Ale jeszcze nie wszystko skończone. Nie mam zamiaru się poddać. Na pewno istnieje jakiś sposób, aby przechytrzyć tych sukinsynów.
– Do zbiorów zostało już tylko kilka dni. Załóżmy, że uda ci się w jakiś sposób zebrać owoce z drzew, i co dalej? Bez ubezpieczenia będziesz je transportował ciężarówkami pani Hart? To byłaby najgłupsza decyzja, a ty nie jesteś głupcem, mój synu.
– Mogę jeszcze przekroczyć granicę.
– Aby sprowadzić tu następną turę nielegalnych? Patrole graniczne złapią cię w mgnieniu oka.
– Są sposoby…
– Nielegalne, wyłącznie. Lepiej nie postępować zbyt pochopnie i nie sięgać po broń, którą operuje nasz wróg. Znajdzie się jakieś uczciwe rozwiązanie. Coś mi się zdaje, że pani Hart już coś wymyśliła. Już to że zmieniła plany i postanowiła zawrócić, świadczyć może tylko o tym, że wzięła sprawę w swoje ręce. Musimy umówić się z nią na kolację.
Leks opowiedział przyjacielowi o czekających ich kłopotach ze Snookie.
– Więc udam, że niedowidzę. Zresztą nie muszę udawać. Mam kataraktę w lewym oku. Dopiero gdy dojrzeje, będę mógł ją usunąć. Czy ty w ogóle masz pojęcie o takich dolegliwościach?
– Mam, mam, bardzo mi przykro, Asa.
– Nie mogę powiedzieć, że to nic takiego, ale mam jeszcze drugie oko, które jest całkiem zdrowe. Poza tym zmysł słuchu i węchu funkcjonują prawidłowo, w moim wieku bardzo liczą się takie rzeczy. To tak jakby wciąż jeszcze należało mi się coś od życia.
Po dziesięciu minutach Leks skręcił na plac załadunkowy przy firmie. Range rover należący do Ariel stał na swoim miejscu, a więc ktoś musiał go odprowadzić,
Właśnie się nad tym zastanawiał, gdy dostrzegł Ariel, a potem Snookie, jak wychodzą z kabiny ciężarówki. Ariel razem z Dolly, która tymczasem podeszła z przeciwnej strony, otworzyły drzwi przyczepy. Ze środka wyszli dwaj agenci w wymiętym ubraniu, wyraźnie niezadowoleni. W tej chwili Leks dostrzegł Snookie, która szła niespiesznie w jego kierunku. Zmartwiał z przerażenia i, chwyciwszy Asę za rękę, czekał tylko, aż olbrzymi pies powali go na ziemię. Dlaczego Ariel nie przywołuje jej do siebie? W tym momencie spostrzegł małą karteczkę za psią obrożą. Natychmiast ukrył ją w dłoni i poklepał wielki łeb Snookie.
– Dobry pies – pochwalił ją szeptem.
Snookie w odpowiedzi obwąchała jego buty i pobiegła z powrotem do swojej pani.
Leks, odwróciwszy się tyłem do agentów, przeczytał wiadomość: „Czekaj na mnie tam, gdzie spotkaliśmy się pierwszy raz. Przyprowadź ze sobą pana Able’a. Jedź już”.
Wetknął karteczkę do kieszonki na piersiach i kazał Asie wsiadać do samochodu. Włączył silnik i wychyliwszy się przez okno krzyknął do Ariel:
– Czy jutro chciałabyś zjeść ze mną lunch na ranczo?
– Jasne! – odkrzyknęła w odpowiedzi i beztrosko pomachała mu ręką.
– No cóż, widać teraz, że plan się nie powiódł – stwierdziła Ariel. – Chciałabym tylko wiedzieć, czy któryś z panów lub może któryś z waszych przełożonych przemyślał dokładnie ten krok?
– Oczywiście, zresztą uprzedzaliśmy, że akcja może skończyć się fiaskiem. A teraz proszę mi powiedzieć, dlaczego pani nie zastosowała się do poleceń i nie pojechała dalej na ranczo Sandersa?
– Ponieważ owo polecenie było idiotyczne, a ja nie jestem idiotką. Dobrze wiedziałam, że na tym odcinku drogi nic nie mogłoby się wydarzyć, i miałam rację. A teraz, proszę mi wybaczyć, ale muszę się dowiedzieć, czy ładunek pana Sandersa dotarł bezpiecznie na miejsce. Aż do tej pory byłam przekonana, że FBI to najlepsza agencja rządowa. Ale po waszych ostatnich osiągnięciach w mojej sprawie muszę stwierdzić, że wasza praca jest funta kłaków niewarta. Chyba zadzwonię i osobiście złożę na was zażalenie w FBI. Przełożeni potrzebują informacji od zwykłych ludzi o waszych działaniach w terenie. O tak, zaraz to zrobię. Nie bójcie się, moje „pochwały” na wasz temat nie pójdą do akt, nie chciałabym popsuć wam opinii. Grałam kiedyś agentkę FBI i znam zasady.
Navaro był wyraźnie zdenerwowany, a twarz Harry’ego przybrała zielony odcień w nikłej wieczorowej poświacie. Wydawało się, że hałasy dobiegające od samochodów i ciężarówek dudniących w oddali jeszcze pogorszyły złe samopoczucie obu mężczyzn. W tym momencie sensorowe światła oświetliły cały obszar terenu parkingowego.
– To nie jest dobry pomysł. Moi ludzie wyciągają dość błędne wnioski z takich telefonów. Poza tym myli się pani – wszelkie informacje zawsze wędrują do naszych akt. I na pewno w niczym nam nie pomogą. Muszę pani przypomnieć raz jeszcze, że od początku nie mieliśmy pewności co do powodzenia całej akcji. Pani jest taka niecierpliwa. Razem z Harrym zapraszamy obie panie na obiad i spokojnie porozmawiamy o całej sprawie. Może razem coś wymyślimy Mamy za sobą długą drogę i potrzeba nam trochę odprężenia, choć przedtem powinienem się jeszcze zameldować w biurze. No to jak, mają panie ochotę na największy stek w San Diego na koszt rządu? – uśmiechnął się z udawaną wesołością.
– Nie dzisiaj. Ale w przyszłości bardzo chętnie skorzystamy z hojności naszego rządu, prawda Dolly? No dobrze, jutro zdecyduję, czy dzwonić z tą skargą. Panowie musicie zrozumieć, chciałabym wyrazić swoją opinię. A może umówimy się tutaj na spotkanie jutro około dziesiątej? Czy obu panom odpowiada taka pora?
– Tak, oczywiście, dziesiąta jest w sam raz.
Obie patrzyły, jak mężczyźni odchodzą do zielonego sedana, wsiadają i odjeżdżają.
– Jak sądzisz, czy istnieje jakieś prawdopodobieństwo, że zjawią się tu jutro o dziesiątej? Widziałaś wyraz twarzy Navaro? Ładnie go załatwiłyśmy, warto było czekać na taką chwilę. Aha, nic nie mów, gdy wsiądziemy do mojego range rovera. Po prostu rób to co ja. Jeśli wciąż mamy do czynienia z tym samym scenariuszem, należy przypuścić, że ktoś założył podsłuch w naszym samochodzie. Dowiem się tylko od Stana, co się stało ze starociami Leksa, i natychmiast stąd odjeżdżamy. Kiedy zatrzymam się przed restauracją, powiem tylko coś w stylu „No to jesteśmy”. Ten, kto będzie nas podsłuchiwał, pomyśli, że dojechałyśmy do domu.
– A jeśli oni będą nas śledzić? Zdaje się, że zasięg podsłuchu nie działa poza milą. Mogą być na tyle bezczelni, aby jechać za nami. To jest przerażające.
– Cieszę się, że o tym mówisz. O takich wypadkach wiem tylko z filmów, ale jak radzić sobie z tym wszystkim w rzeczywistości, nie mam zielonego pojęcia. Zresztą chyba już wkrótce wszystkiego się dowiemy. A tymczasem moim największym problemem jest wprowadzenie Snookie do restauracji. Może uda się to zrobić za pomocą studolarówki, zapewniając jednocześnie, że Snookie nie wylezie spod stołu? Jeśli będzie akurat tamta kelnerka, może Leks zdoła ją oczarować.
Ariel ruchem ręki przywołała do siebie Stana Petrie.
– Czy są jakieś wiadomości od kierowcy, który wiezie ładunek Leksa?
Stan potarł brodę.
– Nie, przez ostatnie dwie godziny nie mogę go złapać na CB. Dzwoniłem na ranczo Leksa, ale tam także jeszcze nie dojechał. Wiem, że na to za wcześnie, ale z tymi facetami wszystko jest możliwe, oni potrafią przycisnąć pedał gazu. A ten Tim Ryan wyjątkowo lubi szybką jazdę. Kiedy ostatnio z nim rozmawiałem, powiedział coś dziwnego i chyba myślał, że go rozumiem, ale to nieprawda. Powiedział, że pani R.R. Hood kieruje się na wschód z całym swoim towarem. A może pani wie, co to znaczy, pani Hart?
– Kto to jest R.R. Hood? – zapytała Dolly.
Ariel zaśmiała się.
– Dolly, wstydź się. Już nie pamiętasz, że grałam kiedyś agentkę FBI i nazywałam się wtedy Red Riding Hood lub krótko R.R. Hood? Na pewno chodzi o to, że Ryan wiezie towary Leksa inną trasą, niż to wcześniej przewidywano. Ale wschód równie dobrze może oznaczać zachód, północ czy południe. Według mnie Ryan ma zamiar doprowadzić tę ciężarówkę bocznymi drogami przez pola lub coś w tym stylu. Nie twierdzę… ale może przychodzi wam do głowy jakieś inne wytłumaczenie, to proszę bardzo. Możliwości jest wiele. A może Leks coś mądrzejszego wymyśli. Usiądziemy z nim i spędzimy razem z godzinę. Dostaniesz numer z informacji. Daj znać, jeśli dowiesz się czegoś ważnego.
– Oczywiście, pani Hart.
– Do zobaczenia jutro, Stan. Snookie, do samochodu!
Schłodzone piwa corona pojawiły się na stole, gdy tylko usiadły. Snookie usadowiła się pod stołem i zasnęła.
– Dziękuję, że załatwiłeś miejsce dla Snookie. Ile cię to kosztowało?
– Sto dolców.
– Warta jest tego, co do centa. Zaraz ci oddam.
– To dobrze, bo nie mógłbym zasnąć. – Leks zrobił minę w stylu Groucho Marxa, a Ariel uśmiechnęła się.
– Posłuchajcie uważnie… – Ariel skinęła na wszystkich, aby pochylili się nad stolikiem, i przedstawiła im swoją wersję wydarzeń. – Jestem pewna – dodała na zakończenie – że w moim samochodzie jest podsłuch. A jak już stąd wyjdziemy – zwróciła się do Leksa – razem z panem Able’em powinieneś odwiedzić wszystkich ranczerów i powiedzieć im, że w czwartek Hollywood przybywa im na ratunek. Być może, niektórzy ludzie zaczną się zjeżdżać już od jutra. Trzeba ich jakoś zakwaterować. Wierz mi, twoje owoce awokado będą nie tylko zebrane, ale również dostarczone na rynek.
– Ariel, jak ty to zrobiłaś?
– Po prostu poprosiłam, i tyle. Prawie wszystko jest już załatwione, ale niektóre punkty planu należy jeszcze dopracować. Żywność, urządzenia sanitarne i spanie muszą przygotować twoi ranczerzy. Jutro przyjadą namioty. Będzie potrzebna Tiki i gromada innych kucharzy, aby nie zabrakło jedzenia. A kiedy już będzie po wszystkim, piwo poleje się strumieniami. Czy jeszcze o czymś zapomniałam?
– Zdumiewające! Co ty na to, Asa? – zapytał Leks z przejęciem.
– O tak. Cały Hollywood? A kto w tym czasie zajmie się kręceniem filmów? Wstrzymają produkcję czy jak?
– Tak, a to dlatego, że Hollywood kocha niebanalne posunięcia.
– Pani musiała być tam kimś naprawdę ważnym, czegoś takiego nie robi się dla byle kogo – stwierdził Asa.
– Nie, oni nie spodziewali się, że opuszczę ich tak szybko, i myślą, że jest mi z tego powodu przykro. Być może robią to dlatego, że nigdy nie prosiłam ich o nic dla siebie, a czują, że są mi coś winni? Pewne jest jedno: chcą po prostu pomóc drugiemu człowiekowi, bo to dobrzy ludzie. Zresztą sami się przekonacie.
– O, jest jedzenie. Pozwoliłem sobie zamówić niewielki filet dla Snookie Można go pokroić na małe kawałki, żeby jej było łatwiej jeść, a i dywanu przy tym nie zabrudzi. O, te frytki z ketchupem także są dla niej.
– Dzięki. – Ariel pokroiła mięso na małe kawałki, wycisnęła ketchup na talerz, wszystko razem wsunęła pod stół i sama zaczęła jeść. – Czuję, że mam wilczy apetyt! Jeśli można, poproszę jeszcze o jedno piwo, ogromny deser czekoladowy i lody waniliowe z przybraniem.
– Załatwione – zaśmiał się Leks.
– Kiedy zadzwoni pani do FBI? – zapytał Asa.
– Kiedy będziemy stąd wychodzić; aparat telefoniczny wisi przy drzwiach.
– Według mnie nie powinnaś dziś nocować w domu. Najlepiej zatrzymaj się w hotelu. Zadzwonię do znajomego policjanta i powiem mu, aby nie spuszczał z oka tamtych dwóch facetów. A potem razem z Asą pojadę do ranczerów. Zapowiada się dziś dla mnie długa noc, nie chciałbym martwić się dodatkowo o was.
– Miło z twojej strony – powiedziała Ariel, obierając ze skórki ostatniego ziemniaka.
– To dlatego, że ja w ogóle jestem miłym facetem. – Leks uśmiechnął się od ucha do ucha. – A jeśli to wszystko byłoby tylko filmem, co działoby się potem?
Licho podkusiło Ariel. Zamyśliła się na chwilę.
– No cóż, według mnie, twórca scenariusza, z myślą o głównych bohaterach, usunąłby z tego miejsca wszystko co niepotrzebne. Potem by się upewnił, że jest tu obszerna damska toaleta. A ja miałabym powiedzieć, że wychodzę upudrować nos. Scenariusz nakazałby mi obejrzeć się przez ramię i zachęcić cię uwodzicielskim wzrokiem. A ty, aby przekupić Snookie, która przytrzymywałaby cię za nogawkę, rzuciłbyś jej resztkę swojego steku i pobiegł za mną do łazienki. Razem zamknęlibyśmy drzwi na klucz. A zaraz potem zaczęłabym cię rozbierać, ja ciebie, bo mamy przecież lata dziewięćdziesiąte. No wiesz, koszula, spodnie, jedno po drugim, a przez cały czas skubałabym delikatnie twoje ucho, szepcząc słodkie głupotki.
– A co potem, co potem? – Leks dyszał tak ciężko, że Ariel zaśmiała się.
– Potem reżyser zawołałby: „Cięcie!” i powiedziałby, że na dziś koniec.
– To mi się podobało! – Asa trzasnął pięścią w stół.
– Mnie też. A kiedy będzie dalszy ciąg? – zapytał Leks.
– Gdy tylko te cholerne awokado znajdą sie na rynku – odpowiedziała Ariel z uśmiechem.
– Daj mi to na piśmie.
Ariel napisała na serwetce.
– I lepiej, żebyś jej nie zgubił. Przyjdzie czas, że będziesz musiał ją pokazać.
Leks złożył serwetkę, wetknął ją do kieszonki na piersiach i dla bezpieczeństwa zapiął klapkę.
– No to bierzmy się do roboty. Pozwolę sobie pierwszy skorzystać z telefonu. Chcę, aby mój przyjaciel z policji osobiście zajął się zorganizowaniem twojego noclegu w hotelu. Będę do ciebie dzwonił.
– Uważaj na siebie, Leks.
– Ty także, Ariel.
Miała chęć go pocałować. Na samą myśl o wtuleniu się w jego ramiona poczuła, że nogi robią się jej miękkie jak z gumy. Jednak on sięgnął po słuchawkę, lewą ręką przytrzymując kieszonkę na piersiach. Mrugnął do niej, a ona, nieco oszołomiona, w odpowiedzi przesłała mu ręką buziaka. Zauważyła, nie bez satysfakcji, że jego dłoń drży.
– Ty, rozpustnico! – syknęła Dolly.
– Co, nie podobało się? – odsyknęła Ariel
– Ależ owszem, owszem! – rechotał Asa.