To było cudowne, bajkowe miejsce, w którym od zapachu kwiatów aż kręciło się w głowie. Tylko oni je znali i tutaj właśnie mieli spędzić swój krótki miesiąc poślubny.
Ariel ułożyła się obok swojego młodziutkiego męża. Wyglądała przy nim jak mała kuleczka.
– Czyż to nie wspaniale, Feliksie? Dotąd byłeś moim jedynym zaufanym przyjacielem, a teraz jesteś również moim kochankiem i mężem. Chciałabym rozgłosić tę wspaniałą nowinę całemu światu. Chciałabym również nigdy już nie opuszczać tego miejsca. Chciałabym…
– Nie możesz przez całe życie marzyć o tym, czego byś chciała, Aggie. Wiem, że to jest przyjemne. Kiedyś też wymyśliłem sobie, że mam matkę chrzestną z bajki, która kazała mi zapisywać wszystkie moje życzenia. Spełnione życzenia z listy życzeń miałem zaznaczać, przyklejając obok nich złotą gwiazdkę. Nigdy nie miałem pieniędzy na złote gwiazdki, ale mogłem je rysować kredkami mojej siostry. Pod numerem pierwszym na mojej liście życzeń zapisałem, że chcę, abyś mnie polubiła. Ale ty mnie pokochałaś, a to przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Powinienem zaznaczyć realizację tego życzenia aż dwiema złotymi gwiazdkami. I nigdy nie wyrzucę swojej listy życzeń.
– Ja też zrobię sobie taką listę – szepnęła Aggie. – Czy będziemy je sobie pokazywać?
– Tak, jeśli chcesz, ale, moim zdaniem, powinniśmy poczekać z tym do starości.
– Dobrze. Powiedz mi… czy chcesz mnie pocałować? Czy będziesz dotykał mojego ciała? – zapytała drżącym głosem.
– Bardzo chciałbym to robić. A ty?
– Chcesz, żebym dotykała twojego ciała?
– Tak.
– Zrobię to i wszystko, co tylko zechcesz.
– Powiedz, czy zawsze będziesz mnie kochała?
– Do śmierci. A ty… także zawsze będziesz mnie kochał?
– Do śmierci. Kiedyś dostanę dobrą pracę i dam ci wszystko, czego tylko zapragniesz. I wciąż będę cię kochał do szaleństwa. Codziennie będę to powtarzał. Jesteś taka śliczna. Chciałbym mieć twoje zdjęcie. Czy możesz mi je podarować?
– Moi rodzice przestali ostatnio robić zdjęcia. Kiedyś, gdy byłam mała, robili ich bardzo wiele. Mogłabym podarować ci zdjęcie z okresu, gdy zaczynałam chodzić do szkoły. Miałam wtedy około sześciu lat. A ty masz jakieś swoje zdjęcie?
– Nie. Moi rodzice nie mają aparatu fotograficznego. Aggie, przecież my musimy mieć zdjęcie ślubne, aby potem mieć co pokazać naszym dzieciom. Pobiegnę do księdza, może będzie mógł dać mi kartkę papieru i ołówek. Sami siebie narysujemy. Czy chcesz, abym to zrobił, Aggie?
– Tak – szepnęła.
Feliks szybko wrócił z papierem i ołówkiem w ręku. Usiedli oboje ze skrzyżowanymi nogami w altance z paproci. Wyglądali jak dwójka dzieci, którymi zresztą byli. Uroczyście wpatrywali się w swoje twarze, aby zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół i brali ołówek do ręki.
– Chciałabym zatrzymać ten portret, ale matka przetrząsa mi rzeczy. Musisz trzymać go u siebie, Feliksie, tak samo jak akt naszego ślubu.
– W porządku. A wiesz, że ten akt spisany jest po hiszpańsku? Ale język przecież nie ma znaczenia. Schowam go w bezpieczne miejsce do czasu, gdy sami zechcemy zdradzić światu naszą tajemnicę.
– Już nie mogę doczekać się twoich pocałunków, Feliksie. Właśnie tutaj, w tym cudownym miejscu, które sam dla nas przygotowałeś. Co za piękna woń… Mmmmmm.
– Wstawać! Pobudka! Ariel, już za piętnaście piąta!
Dolly patrzyła na nią z uśmiechem. Ariel jąknęła przejmująco i cisnęła w nią poduszką.
– Popsułaś mi taki cudowny sen! A tutaj co mnie czeka? Muszę wstawać i jeździć jakimś osiemnastokołowcem dokoła parkingu. Potem strzelanie z pistoletu, a jeszcze potem wymachiwanie nogami i pięściami, zakończone ukłonem i podziękowaniami za przyjemnie spędzony czas. – Ariel pokiwała ironicznie głową. – Czy ten instruktor jazdy naprawdę myśli, że zdołam nauczyć się tego wszystkiego w ciągu trzech tygodni? Podwójne wysprzęglenie, monitoring satelitarny, tego nie można zrozumieć tak szybko. Ado tego jeszcze rozpisywanie kursów… Jakże można prowadzić samochód, pisać coś na klawiaturze, odbierać informacje, rozmawiać przez CB, przez cały czas nie spuszczając oka z drogi? Taka praca to naprawdę ciężki kawałek chleba. A mnie czeka egzamin na dwuprzyczepowce, trójprzyczepowce i cysterny. Myślę, że zanim dostanę swoje prawo jazdy CDL, minie co najmniej rok! No, sama powiedz, jak mam to wszystko opanować, skoro nawet nie pamiętam, czy jest to federalny czy jakiś inny typ tego prawa jazdy?!
– Tak samo jak kiedyś, gdy uczyłaś się na pamięć całego scenariusza – bez namysłu odparowała Dolly.
– Ba, teoria to jeszcze nie wszystko. Ja mam kłopoty z praktyką. Weźmy chociażby to podwójne wysprzęglenie: wcisnąć sprzęgło, połączenie układu jest przerwane, wrzucić pierwszy bieg, puścić sprzęgło, pojazd rusza, znowu wcisnąć sprzęgło, wrócić dźwignią w położenie jałowe, zdjąć nogę ze sprzęgła, tak jakby „luz” był jednym z biegów. Eeee, powiedz mi lepiej, co dziś na śniadanie? Mam ochotę na francuskiego tosta z dużą ilością masła i dżemu! – krzyknęła Ariel, idąc do łazienki.
– Ja też, ale nie ma już na to czasu. Po drodze zjemy pączka i napijemy się kawy. Pospiesz się, jesteśmy już spóźnione. I ubierz się ciepło, bo na dworze jest nieprzyjemnie.
Kiedy po upływie trzech godzin Ariel wyszła z kabiny ciężarówki, czuła się tak, jakby ktoś zdjął jej z pleców ogromny ciężar. Z niechęcią patrzyła na instruktora.
– Potrafię to zrobić jak trzeba, wiem, o co chodzi. Tylko niech pan nie mówi więcej o ciężarówkach. A jeśli już musi pan ciągle gadać, to o czymś innym, dobrze?
– Oczywiście, pani Hart. A o czym życzy sobie pani rozmawiać? – i, nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej: – Wygląda na to, że będzie pani miała kłopoty z niektórymi kierowcami Asy. Wiem, że pani dopiero zaczyna pracę w tym interesie, więc pozwolę sobie udzielić pani pewnej rady. Niech pani ich zwolni, dopóki jeszcze nie jest za późno. To jest, proszę pani, beczka z prochem, która kiedyś musi wybuchnąć. Chet zaczął ostatnio podburzać do buntu robotników na ranczach. On nie cierpi Leksa Sandersa, to stara sprawa. Twierdzi, że Sanders ponosi winę za śmierć jego dwóch braci. Ale przecież nie on kazał im siadać po pijanemu za kierownicę. Chłopcy potem spadli do wąwozu, a Chet stwierdził, że to wina Sandersa i że on będzie musiał za to zapłacić. Firma ubezpieczeniowa’ wypłaciła odszkodowanie, ale nie obyło się bez problemów, bo powodem wypadku był alkohol. A ten Sanders jest w porządku facet. Nikt w okolicy nie traktuje tak dobrze jak on tych z mokrymi tyłkami *.
Ariel ze złością pchnęła instruktora na drzwi.
– Proszę nigdy więcej nie mówić o tych ludziach w ten sposób, chyba że pan chce, abym zabrała z pańskich lekcji wszystkich moich ludzi. Meksykanie są takimi samymi robotnikami jak wszyscy inni, czy to jest jasne?
– Oczywiście, ja tak tylko powiedziałem, zresztą wszyscy tak mówią. Moja żona, podobnie jak pani, też się na to złości. Ale czasami zapominam. Tu wszyscy tak mówią, jeszcze trochę i przestanie to panią razić, sama się pani przekona.
– To zwykła wymówka, panie Norbert. Ale od tej pory zna pan już moje zdanie na ten temat. Niech mi pan powie, dlaczego Chet podburza robotników? Co chce przez to uzyskać?
– To jest szczwany lis. Asa trzymał go w firmie, bo jest jednym z najlepszych kierowców w okolicy. W przeciwieństwie do innych, lubi brać niebezpieczne materiały, na przykład chemikalia, bo lepiej mu za to płacą. Ma własną ciężarówkę, „te zmiennika, więc może jechać non stop. Słyszałem, ale to tylko pogłoski, że Prowadzi dwa dzienniki przebiegu. On i jego partner w ogóle nie zwracają uwagi na limit siedemdziesięciu godzin jazdy non stop. Dla Asy był on istną maszynką do robienia pieniędzy. Słyszałem, że kilka tygodni temu złapali go, jak wiózł zapalniczki do papierosów przez tunel w Pensylwanii. Z własnej kieszeni musiał wyłożyć tysiąc dwieście dolców kary. Zresztą nie pierwszy już raz zapłacił karę. Kiedyś Asa często sam wyciągał go z tarapatów, a teraz Chet się niepokoi, że pani nie będzie dla niego równie łaskawa. Dobrze pani dziś jeździła – zmienił temat – oby tak dalej, a za kilka tygodni będzie pani mogła przystąpić do egzaminów. Ariel, na przekór samej sobie, uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– Do zobaczenia, do jutra, panie Norbert.
Przed upływem dwudziestu minut zdołała przyjechać do Able Body Trucking, aby zabrać Dolly. W drodze na zajęcia ze strzelania piła z butelki dietetyczną pepsi bez cukru i zajadała ze smakiem kanapkę hot-pocket.
– Wożenie pistoletu w ciężarówce jest nielegalne, ale robią to wszyscy kierowcy. A gliny przymykają oko. Dzisiaj się dowiedziałam wszystkiego. Ja już dziesięć dni temu kupiłam pistolet, ale noszę go przy sobie dopiero od dwóch dni. Dziewięciomilimetrowy glock. Norbert powiedział, że jest zrobiony z jakiegoś specjalnego gatunku tworzywa i jest lekki. Dla ciebie też kupimy coś takiego.
– Ależ ja nie mogłabym nikogo zabić! – Dolly jęknęła przerażona.
– Mogłabyś, jeśli tylko ktoś dybałby na twoje życie. Pamiętasz jeszcze rolę, którą grałam wiele lat temu w filmie pod tytułem „The Lady and the Thief’? Jak ja to przeżywałam! W chwili gdy jakiś czarny charakter miał zepchnąć mnie z dachu, wyciągnęłam swój rewolwer rekwizyt i zastrzeliłam go. Ale coś takiego musiałabyś przeżyć osobiście, żeby zrozumieć, o czym mówię. Na razie miejmy nadzieję, że żadna z nas nie będzie musiała go użyć. Jak ci idą zajęcia z komputera?
– Okropnie. Jest na przykład coś takiego, co się nazywa mysz. Należy suwać ją dookoła, co robiłam właściwie, ale przecież i tak skasowałam cały plik! Całe szczęście, jak później wyjaśnił mi nauczyciel, pracowałam akurat na dysku A, a twardy dysk C został nienaruszony. A podręcznik też jest dla mnie niezrozumiały, istna chińszczyzna. Ja tak sobie myślę, Ariel, że dobra jestem jedynie w prowadzeniu domu i gotowaniu. Nie chciałabym cię rozczarować, ale nie potrafię prowadzić ogromnej ciężarówki, a moje kości są zbyt kruche i nie nadaję się do uprawiania walki wręcz. A do tego już na sam widok pistoletu jestem sparaliżowana ze strachu. Dla zabawy mogę ci towarzyszyć, ale nie chciałabym, byś była zła, gdy coś sknocę.
– A chciałabyś poświęcić się pracy biurowej i dać sobie spokój z całą resztą?
– O tak, z samym komputerem na pewno dam sobie radę. Nauczyciel twierdzi, że już dzieci z pierwszej klasy znają się na komputerach. To będzie dla mnie świetne wyzwanie. Aha, Ariel, czy zdajesz sobie sprawę, że jesteś właścicielką dziewięciuset wózków i trzech tysięcy półciężarówek? Trzeba już wymienić niektóre z nich na nowe. Asa Able kupił kiedyś naraz sto pięćdziesiąt wózków czy, jak to tutaj mówią, ciągników siodłowych i robił na tym świetny interes. Po przebiegu dwustu tysięcy mil, zamiast przydzielać taki wózek grupie ludzi, przekazywał go jednemu człowiekowi, który robił na niej następne sto tysięcy mil. Potem przekręcało się licznik i sprzedawało za prawie taką samą cenę, za jaką był kupiony. Teraz to nawet ja widzę, że decydując się na prowadzenie tej firmy, podejmujemy pewne ryzyko. Według mnie powinnyśmy kupić sto pięćdziesiąt nowych wózków, a firma sama będzie szła, gdy tylko wprowadzimy wszystkie dane do komputera. Aha, dowiedziałam się dziś rano, że te prostytutki, które kręcą się po obrzeżach terenu firmy, biorą dwadzieścia dolarów, a Chet jest ich najlepszym klientem. Trzeba się ich pozbyć. Pan Able dawno już by to zrobił. Teraz ta sprawa leży w twoich rękach.
Ariel opowiedziała Dolly o rozmowie z Norbertem.
– Weź dziś do domu akta tego Cheta. Po zajęciach ze strzelania przywiozę cię do biura i samodzielnie zrobię sobie lekcję z walki wręcz. Dla mnie to tylko kwestia przypomnienia. Mój mistrz uważa, że mogę już podchodzić do egzaminu na brązowy pas. Jestem najlepsza w całej grupie – dodała z dumą – bo też i od samego początku miałam przewagę. Wszystko zaczyna się jakoś układać, a bałam się, że będę do tego potrzebowała całych miesięcy, może nawet lat. Zdarzają się chwile, gdy zaczyna mi się podobać to moje nowe życie.
– Bardzo mnie to cieszy, Ariel. Nie zapominaj jednak, że ludzie to tylko aktorzy na olbrzymiej scenie życia.
– Tak, ale ja już nie gram. Dopiero teraz zasmakowałam prawdziwego życia, po raz pierwszy od wielu lat.
– Wiedziałam, że to się stanie – powiedziała Dolly z zadowoleniem.
Ariel uśmiechnęła się przez sen. Otworzyła oczy i przeciągnęła się leniwie. Znowu to samo…
Przecież miałam wznowić poszukiwania Feliksa. Ciekawe, czy istnieją jakieś całodobowe agencje detektywistyczne? Tylko… po co go szukać po upływie tylu lat? Kiedyś moje życie wyglądało zupełnie inaczej. A teraz… może okazałby się wspaniałym partnerem… cholera, znowu gadam do siebie. Próbowałam go odnaleźć, naprawdę próbowałam, ale on także powinien był mnie szukać. Nie mogę zapominać, że naszemu związkowi nie było pisane przetrwać. Ale… teraz wszystko wygląda inaczej. Najlepiej będzie, jeśli dowiem się tylko, czy jest szczęśliwy. A gdy okaże się, że on lub jego rodzina potrzebują pomocy, poproszę księdza z parafii, aby przekazał mu moją anonimową pomoc. I przysięgam, że nie będę wtrącać się do jego życia.
Ariel tym razem potrzebowała zaledwie piętnastu minut, aby wziąć prysznic, ubrać się i zejść na dół. Tam przygotowała kawę, wzięła książkę telefoniczną i wróciła na górę. Znalazła więcej niż jedną całodobową agencję detektywistyczną: – to jej nie zdziwiło, ale gdy mimo wczesnej pory w słuchawce usłyszała zamiast sekretarki automatycznej ludzki głos, zdziwiła się niepomiernie. Zapisała dokładnie wszystkie usłyszane informacje. Cóż, usługi detektywistyczne nie są tonie. Nie tak dawno była kobietą detektywem w bardzo udanym filmie. Potem grała jeszcze w kolejnych trzech częściach tego filmu, bo cieszył się wielkim Powodzeniem. I mimo wielu sceptycznych prognoz wszystkie cztery części były jednakowo udane. To były czasy, gdy za główną rolę dostawała dwieście dolarów cennie plus zwrot kosztów własnych ponoszonych podczas realizacji, co w sumie daje dokładnie tyle, ile obecnie życzy sobie sam Beverly Leroy.
– I wtedy widziałam go po raz ostatni. – Ariel kończyła już opowiadać swoją historią pani z agencji detektywistycznej. – Zdają sobie sprawą, że od tego czasu minęło już trzydzieści cztery lata, ale może uda się wam coś wyjaśnić. Jeszcze dzisiaj prześlą wam czek. Wszelkie informacje proszą kierować pod adres Able Body Trucking listem poleconym. Tak, w zwykłej brązowej kopercie, i bez adresu zwrotnego. Czekam na szybką odpowiedź.
Kolejny, nowy dzień. Jak ten czas szybko leci… aż trudno uwierzyć, że minęło już sześć tygodni, odkąd zaczęła pracę w swojej nowej firmie.
Nie zaczął się najlepiej i szybko się okazało, że dalsza jego część będzie jeszcze gorsza.
Gdy skręciła na podjazd do swojej firmy, otoczył ją ogłuszający hałas. Na parkingu stały samochody ciężarowe z włączonymi silnikami, a ich kierowcy snuli się gdzieś po placu.
– Zanosi się na kłopoty – stwierdziła Ariel, wyskakując szybko z range rovera. – Co tu się dzieje? Proszę natychmiast wyłączyć silniki! Marnujecie paliwo, za które ja płacę. Daję wam trzy minuty i jeśli ktoś nie wykona polecenia, niech bierze pieniądze, które zarobił, i wynosi się z tego terenu! I nic mnie nie obchodzi, czy macie na utrzymaniu rodziny czy nie!
To jest twoja rola, Ariel. Zagraj ją do samego końca. Nie pozwól, aby ta zgraja wilków dyktowała ci, co masz robić.
Ariel odwróciła się i poszła szybko w stroną biura.
– Czy tak właśnie wygląda dziki strajk? Czego oni chcą? Dzwonić na policją czy po kierowników zespołów? Jak najszybciej sprowadźcie tu Stana! – Ariel była równie zdenerwowana jak kiedyś, gdy musiała kręcić scenę wspólnie z jakimś wielkim gwiazdorem Hollywoodu.
Weź głęboki oddech, jeszcze jeden. I pamiętaj, że cokolwiek się stanie, jutro będzie po wszystkim. Rozegraj to najlepiej, jak potrafisz. Dasz sobie radę i zrobisz dokładnie to, co trzeba.
Cicha autoperswazja dała żądany efekt: oddech Ariel wrócił do normy.
– Oni chcą cię wypróbować – powiedziała Dolly. – Myślą, że cofniesz swoją groźbą. Dowiedz się, ile spośród tych ciężarówek jest własnością kierowców. Policja powinna zmusić ich do opuszczenia placu. Do reszty ciężarówek Stan na pewno ma dodatkowe kluczyki, będziemy więc mogli wyłączyć silniki. I nic im nie mów o swoich planach. Jeśli chcesz ich zwolnić, zrób to. Niestety, nie mam zielonego pojęcia o związkach zawodowych czy innych zrzeszeniach pracowniczych. Ale Stan będzie wiedział. Oto i on, może wie, czego oni się domagają.
– Słucham, proszę pani – starszy człowiek ukłonił się z szacunkiem.
– Stan, czy wiesz, co tu się dzieje? Powiedz mi, czy mamy zapasowe kluczyki?
– Oni wystawiają panią na próbą, bo jest pani kobietą. Nie lubią stosować się do poleceń kobiety. Tak najkrócej można ująć to, co się w tej chwili tu dzieje Jeśli zaś chodzi o kluczyki, to owszem, mamy zapasowe.
– Przecież nie wydawałam jeszcze żadnych poleceń – zastanawiała się głośno Ariel. – Do tej pory wszystko idzie normalnym, starym trybem. I nie miałam zamiaru niczego zmieniać, dopóki nie poznam się lepiej na prowadzeniu firmy. Nie chciałabym, aby mnie źle zrozumiano: nie będzie wielu jakichś nadzwyczajnych zmian, ale też nie twierdzę, że wszystko na zawsze zostanie po staremu. Dzwoń na policję, Dolly. Kierowcy, którzy są właścicielami ciężarówek, niech się wynoszą razem z nimi z mojego placu. Nie pracują dłużej w mojej firmie.
– Nawet Chet? – Stan nie ukrywał przerażenia.
– Przede wszystkim Chet. Czy on dla ciebie coś znaczy, Stan?
– Wręcz przeciwnie. Modliłem się, aby zostać w tej firmie na tyle długo, by zobaczyć, jak ten myszołów dostaje za swoje. On nie wierzy, że pani mogłaby to zrobić. A i pana Sandersa bardzo ucieszy ta nowina. Od tej pory już w ogóle nie będzie chciał korzystać z jego usług. Nawet śmieci nie pozwoli mu wywieźć. Kierowcy z naszej firmy dostają od pana Sandersa dwa centy na milę więcej niż inni. To dobry człowiek, uczciwy, czasami wymagający, ale widocznie tak musi być. I na pewno służyłby pomocą, gdyby tylko pani o nią poprosiła.
– Na razie sami damy sobie radę. Czy ten Chet jest niebezpieczny?
– Z nim trzeba być ostrożnym.
Ariel sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej glocka. Stan sapnął głośno na jego widok, a potem jeszcze raz na widok magazynka z nabojami.
– Weź kluczyki, Stan, silniki wciąż pracują.
Ariel wsunęła glocka do tylnej kieszeni dżinsów. Potem otworzyła drzwi i odsunęła się na bok, aby Stan mógł przejść do swojego biura po kluczyki.
To była pozycja rodem z Hollywood. Ariel stała pewnie, w lekkim rozkroku, prawą ręką przesunęła nieznacznie do tyłu daszek baseballówki. Nabrała powietrza w płuca i krzyknęła głośno:
– Może dowiem się wreszcie, o co chodzi? Pytam, żeby wiedzieć, co mówić policji, która będzie tu lada moment. To nielegalny strajk. Nie wykonaliście mojego polecenia i nie poszliście odebrać swoich pieniędzy. Moja decyzja brzmi: zabierajcie się stąd razem z ciężarówkami albo zacznę strzelać w opony. Taka naprawa będzie kosztowała ładnych parę dolarów! – cholera, to prawie jak rola w filmie. Ręce na biodra, Ariel! Podeszła do Cheta tak blisko, że czuła jego cuchnący oddech. Nie pokazuj po sobie strachu – graj do końca. A to jeszcze nie koniec ujęcia. Ustawiła się tak, aby mieć tuż za sobą jego ciężarówkę. Zauważyła namalowany znak na jej boku. Big Red. Mogłaby się założyć o pięć dolarów, że to było jego hasło wywoławcze z kanałów CB-radio.
Warkot silników zagłuszał dosłownie wszystko, ale zaczął maleć, gdy tylko Stan przystąpił do wyłączania silników. Kiedy zamilkła ostatnia ciężarówka, Chet wciąż dumnie przechadzał się po placu, zupełnie jakby był jego właścicielem.
– No to gdzie są te gliny? – zapytał wyniośle z tak pogardliwym i nieprzyjemnym wyrazem twarzy, że Ariel drgnęła. Ale zaraz przypomniała sobie o glocku zatkniętym w tylnej kieszeni spodni.
– Już tu jadą, a ja wciąż nie wiem, o co wam chodzi.
– Chodzi o to, paniusiu, że staruszek obiecał dawać mi pięć kursów na tydzień, «e nici wyszły z tej umowy. Człowiek powinien dotrzymywać danego słowa. Zawarliśmy układ. Muszę spłacić tę ciężarówkę i jeszcze posłać dzieciom. A skąd na to wszystko brać, jeśli nie zarabia się pieniędzy?
– Kiedy firma zmieniała właściciela, pan Able nie wspomniał słowem o żadnym układzie. A co za tym idzie, dostawał pan dokładnie tyle kursów, ile panu przydzieliliśmy. A jeśli się to panu nie podoba, proszę poszukać innej pracy. Na pewno nie uda się panu mnie zastraszyć. Niech pan już zabiera swoich kumpli i wynoście się z mojej posesji, natychmiast!
– Nie tak szybko, jest mi pani winna trochę pieniędzy, pani Gwiazdo Filmowa.
– Dostanie pan dokładnie tyle, na ile zapracował i ani centa mniej czy więcej. A wy – Ariel zwróciła się do reszty mężczyzn – naprawdę chcecie się poświęcić w imię interesów tego człowieka? W dzisiejszych czasach niełatwo o dobrą pracę. Przez osiemnaście miesięcy będziecie mieli prawo do zasiłku, ale co potem? W każdym razie proszę odebrać pobory. – Ariel wciąż rozmyślnie omijała wzrokiem Cheta. – A jeśli tego nie zrobicie, czeki prześlemy pocztą.
Chet popatrzył na nią z wściekłością. Podniósł pięść i zrobił krok w jej stronę. Reszta cofnęła się. Ariel błyskawicznie wyciągnęła pistolet z kieszeni. W sposób niezwykle opanowany jak na okoliczności, odciągnęła iglicę i strzeliła w ziemię niedaleko stóp Cheta – jeden, dwa, trzy, cztery strzały. Kawałki odszczypanego betonu poleciały w górę.
– Nieźle jak na gwiazdę filmową, co, panie Wielki Kierowco? Powtarzam ostatni raz, wynoś się z mojej posesji. A jeśli jeszcze kiedykolwiek tu wrócisz, będę celowała wyżej, tak jak teraz. – Ariel skierowała lufę pistoletu w okolice jego genitaliów. – Oto i policja. Żegnam pana.
Tuż za wozem policyjnym podjechał niebieski pikap. Ariel odwróciła się i odeszła. Była już w drzwiach, gdy usłyszała, jak policjant wita się z Leksem Sandersem.
– Co tu się dzieje?
Ariel patrzyła przez okno, jak policjant czubkiem swych wypolerowanych butów bada dziury w betonie, ślady po jej strzałach.
– Czy powiesz mi, co tu się dzieje? – powtórzył pytanie, patrząc na Stana.
– Dziki strajk lub coś w tym stylu. Chet Andrews zachował się jak zwykły łajdak. Ale nowa właścicielka dała mu niezłą nauczkę. I wyrzuciła z pracy całą tę jego bandę. Według mnie, nie ma czego żałować.
– Całą bandę? Z ilu ludzi składa się owa „cała banda”?
– Równo tuzin. Ale to żadna strata. Mamy długą listę kierowców, którzy tylko czekają, aby się u nas zatrudnić. I nie będą mieli nic przeciw naszej szefowej. Panujemy nad sytuacją, sierżancie – zapewniał Stan. – Według mnie, pani Hart postąpiła słusznie, a Chet zachowywał się po prostu podle.
– Jeśli będziecie mieli jeszcze jakieś kłopoty, proszę dzwonić na komisariat. Trzeba będzie spisać raport. Ta sprawa może mieć swój dalszy ciąg. Będę czujny i podwoję patrole na drodze. Miło było cię widzieć, Leks.
– Ciebie także, Stoney. Następnym razem, gdy tu będę, zapraszam na piwo.
– Zadzwoń do mnie. Powiedzcie mi jeszcze, pytam z czystej ciekawości, czyja to sprawka? – zapytał, wskazując dziury w betonowym chodniku.
– Naszej nowej szefowej – odpowiedział Stan z nie ukrywaną satysfakcją – Chet aż zbladł ze strachu, gdy zagroziła, że jeśli kiedyś zobaczy go tu jeszcze, to strzeli mu prosto w przyrodzenie. Jeśli nawet bała się trochę, nie dała poznać tego po sobie. Twarda z niej babka. Od razu widać, że jest w porządku. A pistolet trzymała jak zawodowiec. Ma dziewięciomilimetrowego glocka. Czy pan przyjechał w jakiejś sprawie – Stan zwrócił się do Leksa Sandersa – czy tylko z wizytą?
– Mam sprawę. Chciałem się dowiedzieć, czy macie w Seattle wolnego kierowcę, bo w Oklahomie mam przyczepę do zabrania. – Leks wręczył Stanowi kartkę papieru.
– Trzydzieści dwa centy za milę, panie Sanders?
– Tak jest. Chyba pójdę zobaczyć się z nową właścicielką.
– W takim razie musi się pan pospieszyć, właśnie wychodzi. Jeździ na lekcje, chce się nauczyć prowadzić ciężarówki. Wróci około południa. Ale pani Dolly, asystentka pani Hart, jest cały czas w biurze, uczy się obsługi komputera.
– Świetnie. Gdzie wszyscy się podziali?
– Też chodzą na kurs jazdy na ciężarówkach. Po tym, co tu dzisiaj przeszliśmy, jestem skłonny myśleć, że to dobry pomysł.
– Może i masz rację. Jeżeli byłby jakiś problem z moim ładunkiem, dzwoń do mnie do domu. Muszę już wracać: mam kobyłę na oźrebieniu. Źrebię szlachetnej krwi, musi być piękne.
W chwilę potem, w pogoni za Ariel Hart, Leks dociskał pedał gazu tak mocno, że dym leciał z opon. Nie wiedział, dlaczego tak się zachowuje, po prostu coś go do tego pchało. Wkrótce zobaczył ciemnozielonego rovera przed dwoma innymi samochodami. Wymyślając sobie od piratów drogowych, wyprzedził brawurowo sedana, a potem drugi sportowy samochód. Teraz był już bezpośrednio za samochodem Ariel. Trzy razy nacisnął klakson i zaczął wymachiwać rękąjak szalony, aby zwrócić na siebie jej uwagę.
– Zachowujesz się jak skończony dureń, Leksie Sandersie – mruczał do siebie, a robił to coraz częściej, od kiedy Asa sprzedał Able Body.
Ariel spojrzała we wsteczne lusterko. Zobaczyła niebieskiego pikapa i mężczyznę, który machał ręką w jej stronę. Leks Sanders!
– O Boże!
Makijaż! Czy aby dziś rano nałożyła makijaż?! Z przejęcia wszystko wyleciało jej z głowy. Miała ochotę zerknąć w lusterko, aby sprawdzić, jak bardzo widoczne są ślady po cięciach, ale za bardzo się bała. Może lepiej nasunąć włosy na twarz? Zwolniła i, włączywszy kierunkowskaz, zjechała do zatoki przy krawężniku. Z zapartym tchem patrzyła, jak jego samochód zatrzymuje się obok.
To tylko jeszcze jedna rola, Ariel. I pamiętaj, że kiedyś potrafiłaś oczarować każdego mężczyznę.
– Jest tak, jak myślałem. To panią spotkałem tamtego wieczoru w restauracji, gdy kelnerka ociągała się z obsłużeniem obu pań.
– A pan zafundował nam obiad – dokończyła Ariel. – Miałam wtedy zamiar się zatrzymać, przechodząc obok pańskiego stolika, ale pan wcześniej wyszedł. Jednak musi pan wiedzieć, że to była wyjątkowa sytuacja, na co dzień należę raczej do dobrze wychowanych osób.
Cóż to? Patrzy na nią tak, jakby zupełnie nic nie dziwiło go w jej twarzy… Pewnie on także jest jakimś zgorzkniałym aktorem, który gra swoją rolę…
– Zatrzymałem panią nie bez powodu. Stan powiedział, że pani jedzie teraz na lekcję, ale pomyślałem sobie… że może pani zechciałaby… to znaczy chciałem zapytać… czy pani kiedykolwiek chodziła na wagary? Otóż zajmuję się hodowlą koni arabskich i jedna z moich najlepszych klaczy lada chwila zacznie się źrebić. To jest takie piękny widok i… hm… może zechciałaby pani pojechać razem ze mną do Bonsall? Takich przeżyć się nie zapomina. Poza tym chciałbym także, aby na własne oczy pani zobaczyła, w jakich warunkach żyją moi pracownicy. Chet Andrews ostatnio buntuje ich przeciwko mnie, a ja przecież jestem dobrym pracodawcą. No to jak, pojedzie pani ze mną?
– Prawdę mówiąc, panie Sanders, ostatni raz wagarowałam w piątej klasie. Wtedy oberwałam za to w tyłek i nigdy więcej nie próbowałam. Ale chciałabym zobaczyć pańskie nowe źrebię. Czy mam jechać za panem?
– Naprawdę? Tak, tak, proszę jechać za mną. Chyba że pani chce, abym ją odwiózł, to żaden problem. Samochód może zostać w którymś z przydrożnych warsztatów naprawczych. Odbierzemy go w drodze powrotnej. Dla mnie to żaden kłopot.
Ariel zaczęła zastanawiać się gorączkowo. Ten facet jechał za nią, zatrzymał machnięciem ręki i zaprosił ją na swoje ranczo, aby wspólnie coś przeżyć. Jeżeli pojedzie jego samochodem, będzie musiała z nim rozmawiać, a on przy tej okazji dokładniej przyjrzy się jej twarzy. Zdecydowanie lepiej pojechać za nim własnym samochodem.
– Pojadę za panem, nie będzie pan musiał wracać potem ze mną taki kawał drogi. Ale chciałam prosić pana o przysługę. Niech pan zadzwoni do biura i powie Dolly, gdzie będę. Już od dawna miałam zamiar założyć sobie telefon w ciężarówce, ale jakoś nie mogę się do tego zabrać. To znaczy, miałam zamiar zrobić to jutro… – zaczęła się plątać.
– Dobrze, dobrze. Zadzwonię do niej w pani imieniu. Widziałem wszystkie pani filmy – wygadał się. – Próbowałem je wypożyczyć w sklepie z wideokaseta – mi, ale nigdy ich nie było. Więc musiałem je kupić.
– Wszystkie?
– Pięćdziesiąt sześć kaset. Już zdążyłem je obejrzeć. Ariel była wyraźnie poruszona.
– Dziękuję. Podobały się panu?
Potaknął, kilkakrotnie kiwając głową. Ariel uśmiechnęła się.
– Pani jest naprawdę świetną aktorką. Wszystkie pani filmy są bardzo dobre. Według mnie, najlepszy jest ten o paszporcie Annabelle. Pierwszy raz widziałem go późną nocą w telewizji kablowej i od razu połknąłem bakcyla. Tam też strzelała pani w podłogę, nie gorzej niż dziś podczas zajść na terenie firmy.
– Skoro tak, dzisiejszy popis można nazwać powtórnym zagraniem.
– Lepiej zabierajmy się już z tej zatoki, nim jakiś zabłąkany glina wlepi nam mandat. Proszę jechać za mną.
– Dobrze, i niech pan nie zapomni zatelefonować do Dolly.
Jechała za nim, a myśli wciąż kotłowały jej się w głowie. Co ona właściwie robi? Dolly powiedziałaby na pewno, że podąża za swym instynktem. Ale to nieprawda. Jedzie za nim, bo… bo… patrzył na jej twarz i nie widziała litości w jego oczach. Może okaże się tak samo dobrym przyjacielem jak Ken, Gary czy Maks; przyjacielem lub nawet kimś więcej. Przecież nie ma żony, a ona nie ma męża. Przypomniała sobie teraz, jak się rozgniewała na wiadomość, że Bernice jest przydzielona do obsługi wyłącznie jego interesów. A od dzisiaj Leks Sanders prawdopodobnie stanie się dla niej kimś więcej niż klientem firmy. Ariel poczuła zawroty głowy.
Po upływie czterdziestu minut dojechali na miejsce i Ariel zaparkowała swojego range rovera przy fordzie Leksa.
– Powinna pani sobie kupić amerykański samochód – upomniał ją Leks.
– Wiem. Kupił mi go przyjaciel, bo uważał, że ten wóz to okazja, której nie wolno przepuścić. Może kiedyś kupię sobie dżipa – odpowiedziała.
– Nie, lepiej nie. Nie warto pozbywać się range rovera, aby na jego miejsce kupować dżipa. Z terenowych najlepsze są cadillaki. To samochody nie do zdarcia. Ale kupować trzeba amerykańskie.
– Przekonał mnie pan. – Ariel rozejrzała się dookoła i przez chwilę oniemiała z zachwytu. – Ależ tu pięknie! Czy to wszystko należy do pana? Nigdy dotąd nie widziałam podobnej bramy z kutego żelaza. Na pewno musi mieć około dwunastu stóp. Tylko artysta mógł wymyślić coś podobnego. Wygląda na to – powiedziała rozglądając się dookoła – że nieźle pan sobie radzi.
– To prawda. Na moim ranczo pracuje stu ludzi pochodzenia meksykańskiego, nie licząc innych, którzy zajmują się końmi. Najczęściej wyjeżdżają pod koniec dnia i wracają nad ranem. Inni mają tu swoje domy. Przyjeżdżają do pracy na kilka miesięcy w roku, a potem wracają do swoich. Na tyłach posiadłości znajduje się szkoła. Nie jest zbyt duża, mieszczą się tam zaledwie trzy klasy, które prowadzą trzej wspaniali nauczyciele. Niewiele meksykańskich dzieci umie mówić po angielsku po przyjeździe. Ale po ukończeniu naszej szkoły, gdy przychodzi pora zacząć chodzić do szkoły publicznej w mieście, nasze dzieci są dobrze przygotowane i znają już język. Miło mi poinformować panią, że absolwentami naszej szkoły jest już dwunastu nauczycieli, dziewięciu prawników, trzy lekarki, czterech lekarzy, dwóch księży i trzy zakonnice. Powinna pani zobaczyć to miejsce na Boże Narodzenie, gdy wszyscy się zjeżdżają… Ale jest też dwóch takich, którzy odsiadują w więzieniu federalnym wyrok za handel narkotykami. Chęć dorównania innym za wszelką cenę to paskudna rzecz.
– Co mieści się w tamtym budynku?
– To jakby dom towarowy. Tam można znaleźć wszystko, czego potrzebują moi pracownicy, a więc żywność i ubrania. Wszystko jest sprzedawane po cenach zakupu, a potem potrącane od zarobków. Istnieje tu nawet coś w rodzaju banku, a ściśle rzecz biorąc, ja sam prowadzę ten bank. Każdy, kto chce, może trzymać u mnie swoje oszczędności. A ja płacę za to odsetki – zaśmiał się. – Miesiąc temu przyszedł do mnie pewien młody człowiek i powiedział, że zrobiłem kiedyś błąd, prowadząc konto jego ojca. A potem sam podjął się prowadzenia obliczeń wszystkich kont. On jeszcze się uczy, ale wkrótce przystąpi do egzaminu na księgowego. Z chęcią zwróciłem cały dług i przekazałem mu prowadzenie rachunków naszego minibanku. Tam dalej jest kort tenisowy i basen. Tylko nikt się w nim nie kąpie, nawet dzieci. Ci ludzie są trochę nieśmiali.
– Ile rodzin tu mieszka?
– W tej chwili około trzydziestu. Ale to się zmienia, czasami jest więcej, jak w okresie zbiorów, a czasami mniej. Ich mieszkania są za moim domem, proszą za mną, zobaczy je pani w drodze do stajni.
– I jak się pani podobają? – zapytał Leks wskazując rząd starannie wykończonych budynków z czerwonej cegły.
– Uważam, że są wspaniałe. Kwiaty są tu takie piękne. I w ogóle… jest tu tak czysto i schludnie. Jak pan myśli, czy mogłabym zajrzeć do środka, czy lepiej nie zakłócać ich prywatności? Co za głupie pytanie, oczywiście że lepiej tego nie robić.
– Ależ proszę się tak nie przejmować. Mieszkanie na końcu jest akurat puste. Miguel z całą rodziną wyjechał na jakiś czas do domu, aby pomóc starszemu bratu. Wrócą dopiero po Wielkanocy.
Ariel uśmiechnęła się, gdy staromodna rama drzwiowa z siatką przeciw insektom zaskrzypiała przy otwieraniu. To było małe mieszkanie: dwie sypialnie, salonik, kuchnia połączona z jadalnią, ładna, wyłożona kafelkami łazienka i mała weranda z tyłu domu z przenośnym rożnem.
– Gdzie jest pralka i suszarka?
– Co takiego?
– Pralka i suszarka, gdzie one są? Widzę dwa piętrowe łóżka, więc musi tu mieszkać czwórka dzieci. Zgadza się? Gdzie oni robią pranie? Przecież do szkoły, to jeden komplet ubrań, do pracy inny, a na niedzielę – jeszcze inny. Gdzie oni piorą to wszystko?
– Jezu Chryste, nie mam pojęcia. Pewnie w… wannie. Nigdy o tym nie myślałem.
– No tak. – Ariel pokiwała głową.
Ach, gdyby tak było można wybiec i, na jej oczach, kupić całą ciężarówką pralek i lodówek!
– W kuchni nie ma już miejsca na dodatkowe urządzenia – myślał głośno.
– Widzę, ale może jest tu gdzieś jakiś pusty budynek? W nim można by urządzić coś w rodzaju pralni. I nie trzeba byłoby kupować oddzielnej pralki dla każdej rodziny, wystarczyłoby ich sześć lub osiem dla wszystkich. Macie własną studnię, więc jedynym dodatkowym kosztem tego przedsięwzięcia byłoby większe zużycie energii elektrycznej. Mógłby pan ich obciążyć kosztami za to wszystko, ale to byłaby chyba niemądra decyzja.
– Istotnie, niemądra – powtórzył Leks jak echo z cokolwiek głupkowatym wyrazem twarzy.
– I niestosowna. Jak człowiek na pana stanowisku mógłby obciążyć biednych ludzi kosztami za używanie pralek i suszarek? Absolutnie niestosowna.
– No jasne, niestosowna. Wiem, co pani ma na myśli. Wobec tego ile czasu może mi pani dać na załatwienie tej sprawy? – zapytał rozweselony.
Ariel zaśmiała się.
– Na pana miejscu od razu wzięłabym się do roboty. Nie ma nic gorszego niż płukanie przepoconej bielizny w umywalce. Niech pan to przemyśli.
– Świetnie, ta sprawa należy już do załatwionych. Zaraz zadzwonię do hydraulika i zamówię w sklepie te pralki i suszarki. Pani zaś może zadzwonić do swojej firmy, aby przywieźli je tutaj. Urządzimy pralnię w moim garażu, a to oznacza, że od tej pory mój samochód będzie musiał nocować na dworze.
Ariel prychnęła pogardliwie.
– Przecież widać, że pan i tak w ogóle o niego nie dba. Kiedy ostatnio stał w garażu?
– W dniu zakupu, a potem stwierdziłem, że otwieranie i zamykanie drzwi garażowych zabiera zbyt wiele czasu. – Leks przyspieszył kroku, wyraźnie zakłopotany.
– Leks.
Odwrócił się i popatrzył na nią. Czy to możliwe, żeby tych wypieków dostał… ze wstydu?
– Nie chciałam być taka szorstka. Chodzi po prostu o to, że wiem, co to znaczy być biednym. Zrozumiałam to będąc jeszcze dzieckiem, kiedy trzeba było nosić dzień w dzień to samo ubranie, choć zawsze czyste i wyprasowane. Kiedy Pan Bóg daje człowiekowi możliwość niesienia pomocy innym, biedniejszym, nie można stać z założonymi rękami. Nie wolno zmarnować żadnej szansy. Nie chciałam krytykować, a jeśli tak wyszło, przepraszam.
– Nie musi pani przepraszać. Co racja, to racja. Byłem głupi, że sam na to nie wpadłem. Ale dlaczego nie prosili? No jasne, z tego samego powodu, dla którego nie korzystają z basenu. Czy jeszcze coś przeoczyłem?
– Czy dzieci mają rowery, łyżworolki, wózki, gry i zabawki?
– Ich rodzice nie mają pieniędzy na takie rzeczy.
– Rozumiem.
– Dobrze. Zadzwonię zaraz do sklepu z rowerami i z zabawkami. A czy pani nie znalazłaby trochę czasu, aby mi pomóc wybrać to wszystko? – popatrzył jej prosto w oczy.
– Postaram się. Ale najpierw chciałabym zobaczyć konie. Uważam, że jeśli tylko pan trochę dopłaci, znajdą się w sklepie ludzie do pomocy przy pakowaniu. Poza tym jakoś trudno mi wyobrazić sobie, jak pan cierpliwie przygotowuje rowery do transportu.
– Ma pani słuszność. Kiedyś, gdy byłem mały, też bardzo chciałem mieć rower. Nie gdyby nawet rodzice mi go kupili, nie cieszyłbym się, mając świadomość, że Pradze można było przeznaczyć najedzenie lub ubrania – sięgnął po jej dłoń. – Wiekuję za tę krótką lekcję wychowania.
– Zawsze do usług – uśmiechnęła się i uścisnęła mu rękę. To było cudowne uczucie i coś jej przypominało.
– To jest Cleo. – Leks wprowadził Ariel do czystej stajni. – Poznajcie się, Ariel Hart, doktor Lomez.
Ariel wymieniła uścisk dłoni z doktor Lomez.
– Jakie piękne zwierzę! – Ariel patrzyła zachwycona.
– Zgadza się. Dobrze, że jesteś, Leks, już niewiele czasu zostało. Na razie wszystko jest w porządku. Nie denerwuj się, bo twój niepokój udzieli się również jej. Z daleka widać, że jesteś zdenerwowany. Ukucnij i porozmawiaj z nią trochę. Jesteś dla niej najważniejszy, czekała już tylko na ciebie. Zupełnie jak kobieta, która pragnie zadowolić swojego ukochanego. Bądź dla niej czuły.
Ariel odeszła na bok i przyglądała się zdumiona, jak mężczyzna, który jeszcze przed chwilą trzymał ją za rękę, ukląkł przy leżącym na podłodze koniu i, głaszcząc go delikatnie, zaczął mu coś szeptać do ucha. Widać było, jak koń pod dotykiem jego rąk robi się spokojniejszy. Kimże jest ten człowiek, który wkracza do życia Ariel? I dlaczego ona czuje do niego sympatię? Nie pamiętała, by kiedykolwiek w życiu jakiś mężczyzna był dla niej równie czuły i delikatny jak Leks w stosunku do tego konia. On musi bardzo kochać to zwierzę. Ciekawe, czy kobietę umiałby kochać w taki sam sposób… Na myśl, jak by to było kochać się z takim mężczyzną, Ariel zrobiło się gorąco.
Co to za człowiek ten Leks Sanders? Wspominał, że w młodości zaznał biedy. Wyglądało na to, że coś go łączy z Meksykanami, których zatrudniał, na pewno jednak jest po prostu szczodrym, szlachetnym człowiekiem.
– Zaczyna się. Leks, przytrzymaj jej głowę, możesz ją poklepać i cały czas do niej mów. Świetnie, świetnie. Już go widać… Ach, Leks, ono jest… to znaczy on jest piękny.
Ariel patrzyła jak zahipnotyzowana, kiedy Leks wciąż poklepywał ciężko dyszące zwierzę. Była zdziwiona, że nie odwrócił się, żeby popatrzeć na źrebię. Chciał podkreślić w ten sposób, że w tym doniosłym momencie Cleo była dla niego najważniejsza.
– Wiem, że on jest piękny, Cleo. Kiedyś będzie silny i zdrowy jak jego matka. No, już jest dobrze, jeszcze tylko kilka minut. Frankie, ona chce już wstać i zobaczyć syna. Spokojnie, malutka, wytrzymaj jeszcze kilka minut. Dobrze, niech już będzie.
Klacz przy pomocy Leksa wstała i prychnęła radośnie, spoglądając do tyłu na źrebię i grzebiąc nogą ku wielkiemu zachwytowi swego pana. Lekarka radośnie klasnęła w dłonie.
– Jest przepiękny, Cleo – powiedział Leks, starając się nie dotknąć chwiejącego się na nogach źrebięcia. Dobrze wiedział, komu należy się pierwszy kontakt z małym. Lekarka odsunęła się kilka kroków, a Cleo zaczęła obwąchiwać źrebię. Po kilku chwilach, kiedy stwierdziła, że z jej synem wszystko jest w porządku, popchnęła go lekko w stronę Leksa.
Ariel miała łzy w oczach – jakże piękne jest macierzyństwo. Leks przytulił się do małego.
– Jaki on jest przystojny, Cleo, jaki piękny, zupełnie jak jego mama. Nie będziemy go sprzedawać. Zostanie z nami. Musimy wymyślić dla niego jakieś stosowne imię. Powinno brzmieć majestatycznie. Do jutra wymyślę coś odpowiedniego. Dziękuję, Frankie. Nie wiem dlaczego, ale cały jestem zlany potem.
– Bo Cleo to twoja wielka miłość. A dziękować nie ma za co. To przecież tobie zawdzięczam, że zostałam weterynarzem. Przyjdę tu jeszcze wieczorem. A teraz najlepiej zostawić matkę i syna samych, aby się lepiej ze sobą zapoznali. Nie przejmuj się aż tak bardzo, ona świetnie sobie sama poradzi, poza tym Cleo potrzebuje teraz spokoju. Miło było panią poznać, pani Hart. Czy pani przypadkiem nie chce psa? Mam piękną sukę, owczarka, która bardzo lubi się bawić. Nazywa się Snookie i jest naprawdę wspaniała. No to co? Nic z tego?
– Ależ oczywiście, że pani Hart ją weźmie – pospieszył Leks z odpowiedzią. – Pani Hart jest jedną z takich osób, które zawsze podejmują nowe wyzwania i realizują je z pozytywnym skutkiem. Poza tym każdy człowiek, który ma możliwość czynienia dobra, powinien ją wykorzystać. Mam rację, Ariel?
– Absolutną. A jeśli chodzi o psa, to bardzo chciałabym go mieć, myślałam już o tym przez dłuższy czas. Ale muszę się przyznać, że nic o psach nie wiem.
– O Snookie nie trzeba wiele wiedzieć. Jest wytresowana i posłuszna. Woli kobiety niż mężczyzn. Czasami uważa się za psa salonowego. Nie widziałam lepszego od niej psiego stróża. Jest absolutnie zdrowa. Razem z nią oddam całą torbę psiego jedzenia, a nawet obrożę i smycz firmy Gucci.
– Nie musi pani zachęcać mnie w ten sposób. Wezmę ją.
– To wspaniale. Przywiozę ją około szóstej. Czy zostanie tu pani do tej pory?
– Zostanie, zostanie – powiedział Leks. – Musimy razem kupić kilka rowerów dla dzieciaków. Frankie, powiedz mi, czy ty w dzieciństwie chciałaś mieć rower?
– Marzyłam o nim dniami i nocami. A dlaczego pytasz?
– Dlaczego nic nie mówiłaś? Dlaczego nie poprosiłaś?
Frankie popatrzyła na niego tak wymownym wzrokiem, że Ariel zrobiło się przykro.
– Hej, poczekaj jeszcze chwilę. Gdzie twoja matka robiła pranie?
– W wannie.
– Postanowiłem urządzić pralnię w garażu. Wstawimy tam dwanaście pralek – rzucił beztrosko.
– Wspaniale, Leks. To naprawdę wspaniała nowina. Idę o zakład, że to pomysł pani Hart, podobnie jak tamten z rowerami – stwierdziła i, nim zdążył cokolwiek powiedzieć, ręką posłała mu pocałunek i wyszła za drzwi.
– Oni są jak jedna wielka rodzina.
– Rozumiem.
– Coś jeszcze?
– Nie, chyba że lekcje pływania albo tenisa. Małe dzieci nie powinny pracować w polu. Ich rodzice muszą dostawać więcej pieniędzy. Niech się panu wydaje, że jest ich aniołem stróżem. Zgłodniałam trochę.
Leks wziął Ariel za rękę, a ona podała mu ją, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Polubiła tego mężczyznę.
– Proszę za mną, obejrzymy dom. Tiki tymczasem przygotuje lunch. Nic wymyślnego, najczęściej jadamy proste potrawy teksaskie lub meksykańskie. A potem będziemy mogli pojechać po rowery i inne rzeczy. Poproszę Tiki, żeby sporządziła listę dzieci i napisała, ile mają lat. Żebym tylko potem gdzieś tego nie zawieruszył… Oto moje skromne domostwo – wskazał ręką swój dom. – Teraz muszę otworzyć drzwi, lepiej niech się pani odsunie, bo może się pani znaleźć na podłodze. Dobrze, możemy iść.
Nadbiegały ze wszystkich stron. Mnóstwo pięknych, kolorowych szczeniąt, które w wielkim pośpiechu, choć z trudem, biegły po śliskiej podłodze, aby tylko zdążyć na pieszczotę do Leksa.
– Moja suka wydała na świat aż dwanaście młodych. Wszystkie zatrzymałem. Dzieciaki wprost przepadają za nimi. A pani będzie miała własnego psa, radzę więc nie przywiązywać się zbytnio do moich.
– Ale one są takie milutkie! – Ariel zaśmiewała się do łez.
Usiadła na podłodze i zaczęła bawić się z psiakami, które oblepiły ją ze wszystkich stron. Wdrapywały się na jej nogi, skakały po brzuchu i lizały po twarzy. A ona śmiała się radośnie, wciąż ściskając i przytulając do siebie czule tłuściutkie, małe kuleczki.
– Powinnaś robić to częściej – powiedział poważnie Leks.
– Ale co?! – krzyknęła, bo akurat jedno ze szczeniąt wdrapało się jej na głowę, a potem klapnęło na podłogę. Inne tymczasem nasikało jej na nogę. Ale Ariel i tak była nimi zachwycona.
– Śmiać się – dokończył Leks, patrząc na nią tkliwie, i zwrócił się do Tiki. – Trzeba je zabrać na werandę. Czy mogłabyś przygotować nam coś do jedzenia, Tiki? Aha, potrzebuję jeszcze listę naszych dzieci, wiesz, ile jest dziewczynek, ilu chłopców i w jakim są wieku. Po lunchu chcemy iść na zakupy.
– Si, señor Leks. Za jedną, małą chwilkę.
– Proszę za mną, pokażę pani dom. – Leks zwrócił się do Ariel. – Kiedyś był dużo mniejszy. Musiałem go powiększyć, bo zbyt długo mieszkałem w ciasnych klitkach; bracia i siostry, wszyscy w tych samych dwóch pokojach. Pomyślałem sobie, że… dobrze jest mieć dom, po którym można przejść się troszkę. Urządziłem go w stylu, w jakim budowano misje hiszpańskie w Ameryce Południowej, głównie terakota i sztukateria. Projektant wnętrz dobrał właściwie kolory; dla mnie najważniejsza jest wygoda i jasne barwy. Lubię też mieć dużo łazienek, w tym domu jest ich razem siedem i jeszcze sześć kominków. Nie cierpię chłodu. Niektórzy twierdzą, że bieda kształtuje charakter. A co pani o tym sądzi? – zapytał z przejęciem, jakby jej opinia na ten temat była dla niego bardzo ważna.
– Coś w tym musi być. Bieda to bieda. Trudno oczekiwać, aby ludzie doskonalili swój charakter, kiedy jest im zimno lub gdy są głodni. Po sobie wiem, że jest to niemożliwe. Ale weźmy na przykład pana osobę. Widać wyraźnie, że odniósł pan sukces i jest pan miłym, przyzwoitym człowiekiem, wciąż dobrym dla ludzi i zwierząt, choć nie da się ukryć, że jest pan też mało przewidujący. Czy był pan kiedyś żonaty?
– Raz. Ale… nie udało się. A pani?
– Też się nie udało.
– I w jaki sposób radzi pani sobie z samotnością? Każdy człowiek pragnie mieć bliską swemu sercu osobę.
– Wiem o tym. Ja mam przyjaciół, ale bywają chwile, że po prostu płaczę. I wciąż, jak każe Bóg, czekam cierpliwie na swoje przeznaczenie, na mężczyznę, z którym spędzę resztę życia. Długo żyłam w pełnym napięcia stanie wyczekiwania, że może już… że za chwilę… I spotkałam pana, a w ogóle, dlaczego o tym rozmawiamy?
– Ja mam podobne zdanie na ten temat. Czy to nie jest dziwne?
– Trochę.
– I mówiłem poważnie, pani powinna częściej się śmiać. Jest pani piękna. Ale wstydzi się pani tych małych blizn na twarzy, zgadza się? – Leks postawił pytanie w sposób tak obojętny, jakby chodziło o pogodę, a nie o jej zdeformowaną twarz.
– A pan by się ich nie wstydził?
– Oczywiście, że nie! Co się stało, to sienie odstanie, i koniec. Jeśli ktoś mnie nie lubi, bo mam na przykład pryszcz na nosie, do diabła z nim! Po stokroć ważniejsze jest ludzkie serce. Ale zdaje się, że wy, kobiety, inaczej podchodzicie do tej sprawy.
– Łatwo mówić, kiedy wszystko jest w porządku. A ja mam za sobą poważną operację. Lekarze mówią, że po jakimś czasie lepiej to będzie wyglądało. Mam nadzieję, że się nie mylą.
– Tego nigdy nie wiadomo – prychnął Leks. – Ale jeśli przestałaby pani zwracać uwagę na to „coś”, na pewno lżej by się pani żyło. Po prostu musi się pani z tym pogodzić, i już! Ależ my ze sobą rozmawiamy! Pani beszta mnie, za chwilę ja panią, ale jest całkiem sympatycznie, prawda? No dobrze, chodźmy już na lunch, na pewno dostaniemy jarskie enchilady.
– Skąd pan wie?
– Tiki robi je codziennie, a mnie one smakują.
– Mnie też, mogę zjeść aż cztery – powiedziała Ariel z dumą.
– Nie może być!
– To prawda. A oprócz tego jeszcze przystawkę z prażonej fasolki. A pan, ile sztuk może zmieścić?
– Sześć, a do tego fajita i koniec.
Znowu trzymał ją za rękę. Było jej tak przyjemnie, że miała ochotę śpiewać, niestety żadna piosenka nie przychodziła akurat do głowy. Śmiała się więc tylko radośnie z wyrazem wielkiego uszczęśliwienia na twarzy.
Lunch smakował wybornie, a Leks przez cały czas zasypywał ją pytaniami na temat filmów, w których kiedyś grała. Okazało się przy tym, że ma świetną pamięć.
– Aż trudno uwierzyć – dziwiła się Ariel – że obejrzał pan wszystkie moje filmy i że tak dobrze je zapamiętał. Tylko po co to wszystko? Przecież pan mnie w ogóle nie zna.
– Właśnie o to chodzi. Chciałem w ten sposób lepiej panią poznać, bo martwiłem się trochę o losy Able Body Trucking. Od wielu lat współpracowałem z nimi i bardzo chciałem, aby wszystko w naszych stosunkach zostało po staremu. Teraz wiem, traktowałem panią jak egoista i przepraszam, że oceniałem to, co pani robi, wyłącznie z punktu widzenia zawodowego.
– No cóż, muszę przyznać, że na początku wyglądało to groźnie. Miałam do wyboru: albo się panu podporządkować, a dziewczęta powiedziały, że jest pan bardzo wymagający, albo narazić się na to, że zerwie pan z nami współpracę. Nie mogłam dać się szantażować. Rozumie pan.
– Biznes to biznes, i koniec. Na pewno nie obejdzie się między nami bez konfliktów. Ale potrzebujemy się nawzajem, i to jest najważniejsze. Ale dość tego. Przestańmy tracić czas na rozmowy o Checie. Dzisiaj miała pani nad nim przewagę, ale trzeba uważać, bo on ma paskudny charakter. Żadna firma przewozowa w okolicy nie zechce przyjąć go do pracy. Able Body to jego ostatnia deska ratunku. Asa podczas naszego ostatniego spotkania był wyraźnie zaniepokojony zachowaniem Cheta. Według mnie bał się go, podobnie zresztą jak jego żona, która powiedziała mi to wprost. Nie zdążyłem. Nie było mnie w miasteczku, kiedy Asa bez wahania podjął decyzję o sprzedaży swojego interesu.
– A cóż takiego ten Chet może zrobić? Zastraszyć mnie? Zbuntować kilku innych kierowców przeciwko mnie? Jeśli zacznie się dziać coś podejrzanego, on będzie pierwszą osobą, do której uda się policja. Z tego, co wiem, pan Able bardzo uczciwie prowadził swoją firmę. I choć muszę przyznać, że niezbyt dobrze znam się na interesach, to przecież nie jestem głupia. Mój doradca finansowy, Ken Lamantia, dobrze wszystko sprawdził, zanim zdecydował się kupić tę firmę.
– Nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć. Uczciwi kierowcy nawet nie będą chcieli go słuchać. Ale znajdą się inni, którzy z ciekawości nadstawią ucha. Może to być grupa szesnastu lub siedemnastu odstępców, dla których ciężarówki są ich jedynym domem, a prysznic biorą na postojach w trasie; nie mają rodziny i nic ich nie wiąże. Chet jest rozwodnikiem. Asa opowiadał mi kiedyś, że jego była żona przychodziła kilka razy do biura Able Body po pieniądze dla dziecka. Asa zadzwonił do opieki społecznej, a potem alimenty automatycznie potrącano z jego pensji. A ile razy ten facet siedział w więzieniu, tego już nawet nie pamiętam. Zarówno policja, Asa, jak i ja dobrze wiemy, że Chet był zamieszany w wiele podejrzanych sytuacji, ale nie mamy przeciw niemu żadnych dowodów. W Trundle Trucking wybuchł pożar. Wszystko spłonęło. Na Mathison Trucking ktoś ciągle napuszczał agentów FBI, aż w końcu Jack Mathison machnął ręką i sprzedał interes. Mniejsze firmy ledwie dają sobie radę. A następne niebezpieczeństwo: bandyckie napady na ciężarówki. Wystarczy, że Chet i ci jego kolesie włączą CB-radio, a wszystkiego się dowiedzą. Jeśli Chet nie spłaci swojej ciężarówki, straci ją. Mowa tu o stu siedemdziesięciu tysiącach dolarów. To ciężarówka najwyższej klasy: peterbilt produkcji Cadillaca warta dwieście tysięcy dolarów. Z tego co wiem, Chet spłacił już sto siedemdziesiąt tysięcy. Teraz, gdy już prawie jest jej właścicielem, uważa się za kogoś lepszego. A mentalność jego kolesiów jest bardzo podobna. Niech mi pani wierzy, są powody, aby przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności.
Ariel ciarki przeszły po plecach.
– Słyszałam, że buntuje robotników na ranczu. Z jakim skutkiem? Co mu to da?
– Właśnie o to chodzi. To taki wredny sukinsyn, który lubi sprawiać ludziom problemy. A do mnie ma osobistą urazę, dlatego że nie chcę go znać. Podburza pracowników, namawia, aby więcej wymagali od pracodawców lub rzucali pracę. Ranczerzy są w kłopocie, bo praca nie posuwa się do przodu. Wtedy pojawia się Chet, każe robotnikom wracać do pracy, podjeżdża swym imponującym peterbiltem i za przyzwoitą cenę oferuje swoje usługi transportowe. Zwykły szantaż, ale kiedy jest się przypartym do muru, nie zwraca się uwagi na takie rzeczy. Oprócz właścicieli rancz, takich jak ja, Chet nęka również różne małe firmy. Dotychczas jestem jednym z nielicznych, którym dał spokój, ale coś mi mówi, że będę następny na jego liście. Obwinia mnie za postawę Asy.
– I pan twierdzi, że to ja powinnam trzymać się na baczności? A pan?
– Troszczę się o swoje interesy już od dłuższego czasu. Zatrudniam dobrych, lojalnych ludzi i spotkałem już w życiu wielu podobnych opryszków. Z Chetem zmierzę się, gdy przyjdzie na to pora. A co najważniejsze, umiem prowadzić osiemnastokołowce i w razie potrzeby sam siądę za kółko, aby dowieźć moje awokado na giełdę.
– Trochę mnie pan wystraszył. Able Body daje pracę wielu osobom, co z nimi będzie?
– Jestem po prostu trochę zaniepokojony. Znam go i wiem, czego chce. Ale jemu nigdzie sienie spieszy. Czeka stosownej chwili, przekonuje do siebie innych kierowców, a kiedy uzna, że nadeszła odpowiednia chwila, zaatakuje niczym jakiś grzechotnik. Smakują lody?
– Są wyśmienite. Ja wprost przepadam za kokosowymi. To moje ulubione.
– Moje także.
– Już więcej nie zmieszczę. – Ariel odsunęła się z krzesłem. – Zwykle nie jem tak dużo na lunch.
– Ja także nie. Po prostu chciałem się przed panią popisać.
– Ale dlaczego?
– Ponieważ panią polubiłem i chciałbym, aby pani mnie również polubiła. Lubię stawiać sprawę jasno.
– Jest pan bardzo miły – powiedziała, ale poczuła się trochę niezręcznie. Czuła, że nie jest w stanie nic więcej dodać, choć wydawało jej się, że Leks na to czeka.
– Czy powiedziałem coś niestosownego? Nie zrobiłem tego celowo.
– Nie, wszystko w porządku. – Ariel jeszcze bardziej się zmieszała i automatycznie dotknęła dłonią policzka, a kiedy uświadomiła sobie, co robi, wsadziła ręce do kieszeni.
– Możemy więc już jechać. Jeśli się uda przywieźć rowery, zanim dzieciaki wrócą ze szkoły, będę bardzo zadowolony. Pojedziemy jednym czy dwoma samochodami?
– Jednym. Przecież można zamówić transport. Zaraz, zaraz, przecież to właśnie ja posiadam firmę przewozową, nieprawdaż? Mogę zadzwonić do Dolly, żeby przysłała tu jakiś wóz transportowy. – Ariel patrzyła na niego, czekając na aprobatę.
Leks uśmiechnął się i ruchem głowy wskazał jej aparat telefoniczny wiszący na ścianie.
– Mamy szczęście, Dolly mówi, że jedna ciężarówka wraca właśnie z Ranczo California. Jak się nazywa ten sklep?
– Maynards. Tam znajdziemy zabawki, których potrzebujemy.
– Maynards, Dolly. Oczywiście, że przysłać panu Sandersowi rachunek. – Ariel mrugnęła do Leksa. – Mam dla ciebie niespodziankę. Wrócę około siódmej, może trochę później. Bardzo miło spędzam tu czas. Tak, oczywiście, zaraz go zapytam. Mam zrobić to teraz? Poczekaj chwileczkę. – Ariel spojrzała na Leksa. – Dolly pyta, czy może znasz jakiegoś miłego, nadzianego faceta około sześćdziesiątki. Koniecznie musi mieć poczucie humoru, własny samochód i gustownie się ubierać.
– Nie od razu, ale mogę rozejrzeć się po okolicy. – Leks zaśmiał się rozbawiony.
…ten śmiech, jak bardzo podobny do… do…
– No to do zobaczenia.
– Czy coś się stało? Przez chwilę wyglądała pani jakoś… dziwnie.
– Pański śmiech przypomniał mi kogoś, zabrzmiał tak znajomo. Pan także powinien częściej się śmiać. Kiedyś mój nauczyciel w szkole aktorskiej powiedział, że do namarszczenia brwi każdy człowiek używa aż dwudziestu jeden mięśni twarzy, a tylko dziewiętnastu do uśmiechu. Każda aktorka musi wiedzieć takie rzeczy. – Ariel chichotała jak uczennica.
Oto sam Leks Sanders zalecał się do niej, a ona odwzajemniała jego zaloty. Ach, życie jest piękne.