Nie wiadomo, kto był bardziej podekscytowany, Ariel czy Leks. Czterdzieści siedem rowerów dwukołowych, cztery treningowe i osiem trójkołowych stało równiutko w jednym rzędzie. A oprócz tego czternaście składanych wózków zapełnionych pudłami z łyżwami i łyżworolkami. Nie zabrakło rakiet i piłek do tenisa, dmuchanych zabawek do basenu, huśtawek, laleczek w bawełnianych ubrankach, małych wózeczków i łóżeczek, które już tylko czekały na pieszczoty maleńkich rączek swych milusińskich właścicieli.
– Oto i autobus szkolny. Śpiewają. Najmłodsze dzieci zawsze śpiewają w drodze do domu. O Boże, już dawno nie byłem tak przejęty. Może wtedy, gdy w dzieciństwie dostałem nową koszulę na Boże Narodzenie. Miałem dziewczynę i pamiętam, że nie mogłem się doczekać, aby się jej pokazać w mojej nowej koszuli. Ona ją pochwaliła i powiedziała, że dobrze w niej wyglądam. Czy panią także nachodzą czasami takie wspomnienia?
– Bardzo często – powiedziała wzruszona Ariel. – O, już są. Czy wygłosi pan przemówienie?
– Przemówienie?
– Tak, coś w stylu: „To wszystko jest dla was, ponieważ”… Inaczej będą zachodzić w głowę, po co to pan zrobił. Naprawdę uważam, że należy coś powiedzieć.
– Chyba ma pani rację. Hej, dzieciaki, podejdźcie tu do mnie. Mam dla was niespodziankę. Te rzeczy należą do was. Szukajcie swoich imion.
Potem dodał coś jeszcze po hiszpańsku, ale tego Ariel nie zrozumiała.
Dzieci podbiegły do rowerków. Różowe i purpurowe dla dziewczynek, a niebieskie i czerwone dla chłopców. Chłopięce wyposażone w metalowy koszyczek na tylnym kole, a dziewczęce w biały pleciony koszyczek na przednim kole. A wszystkie, bez wyjątku, z dzwonkiem albo z trąbką. Już po chwili zrobił się hałas nie do opisania. Ariel patrzyła zachwycona na uszczęśliwione dziecięce twarzyczki.
– Dobry z pana człowiek – powiedziała, biorąc go pod rękę. – Proszę mi tylko nie mówić, że nie jest pan z siebie teraz dumny. Dobrze jest dzielić się własnym powodzeniem z innymi ludźmi, bo dopiero wtedy ma ono prawdziwą wartość. O, idą ich matki, są wyraźnie zdziwione. Można im przy okazji powiedzieć o pralkach i suszarkach.
– Mam nadzieję, że nie zrozumieją tego opacznie. Czasami zachowują się śmiesznie przy przyjmowaniu prezentów. Chyba chodzi o to, że nie chcą przyjmować jałmużny, chociaż same lubią obdarowywać innych, najczęściej wytworami pracy własnych rąk. A niech to cholera, wiedziałem, że tak będzie, myślą, że te rzeczy zapiszę im na rachunek w sklepie – zaczął machać rękami i kręcić głową w prawo i lewo. – Nie, nie, nie, to prezenty z dobrego serca – zaczął walić się w piersi i wyjaśniał coś drżącym głosem, z czego Ariel zrozumiała tylko dwa słowa: „pralki i suszarki”. Potem wskazał na nią, sięgając jednocześnie po jej rękę.
– Ach, si, señor – wszystkie kobiety zaczęły się znacząco uśmiechać, dzieci głośno chichotać, a Leks odetchnął z ulgą.
– Co pan im powiedział? – spytała Ariel z ciekawością.
– Że mamy zamiar się pobrać za jakiś czas i pozwoliłem sobie dopowiedzieć, że to był pani pomysł.
– Nie wierzę! Przecież my się w ogóle nie znamy! Jak można mówić takie rzeczy! Proszę powiedzieć im, że to nieprawda, niech pan im to powie!
– Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy się lepiej poznali. Powiedziałem, że za jakiś czas, a to nie jest żaden konkretny termin. Teraz już nie mogę się wycofać, straciłbym autorytet. Nie mogę rzucać słów na wiatr. O Boże, one chcą zobaczyć pierścionek zaręczynowy.
– Ciekawe, jak pan teraz z tego wybrnie, panie Wielki Mądralo – syknęła Ariel.
Leks potarł ręką czoło, a potem paplał coś przez prawie pięć minut.
– Aha, si, si, señor Leks.
– Co pan im powiedział? – Ariel natychmiast zażądała wyjaśnień.
– Powiedziałem, że jest pani szczupła, czego zresztą nie da się ukryć, i że pierścionek był na panią za luźny, więc musieliśmy go odesłać, aby go przerobili.
– Co one mówią?
– Chcą wiedzieć, czy zamierzamy urządzić duże wesele – zaśmiał się.
– Ciekawe, jakie będą mieli miny, gdy zobaczą, że pan samotnie kroczy do ołtarza – zaperzyła się Ariel. – Godzę się na te niemądre wymysły tylko dlatego, że nie chcę stawiać pana w niezręcznej sytuacji. Jednak nie mam najmniejszego zamiaru wychodzić za mąż za pana, przecież znamy się zaledwie jeden dzień!
– Chodźmy na spacer, będziemy mieli doskonałą okazję poznać się trochę lepiej. Z chęcią odpowiem na każde pani pytanie. Myślę, że możemy sobie na to pozwolić po tym, jak lekką ręką rozdysponowała pani pięć tysięcy moich dolarów i jeszcze wystawiła rachunek za transport. No to jak, czego pani chciałaby się dowiedzieć? – zapytał i wziął ją za rękę.
I jak tu się gniewać na tak uroczego faceta?
– Może jednak zostanie pani na obiad? Frankie przyjedzie dopiero około szóstej. Mogłaby pani przenocować i wrócić dopiero rano.
– Nie, nie mogę, może innym razem.
– Kiedy?
Ariel uśmiechnęła się.
– Gdy tylko zostaną zaproszona. Musimy umówić się na randkę. Pan dzwoni do drzwi, Dolly otwiera, bierze pana na spytki i każe odprowadzić mnie do domu przed północą. Typowa randka.
– Może być w sobotą?
– Świetnie. Najlepiej o siódmej.
– Jeździ pani konno?
– Tak, nawet nieźle. Głównie dlatego, że rola w jednym z moich filmów wymagała tej umiejętności. Muszę przyznać, że nim przywykłam do siodła, przez rok nie mogłam siadać na tyłku. A teraz lubią sobie pojeździć przynajmniej raz na miesiąc.
– Czy istnieje w ogóle coś, czego pani nie potrafi robić? – zdumiał się Leks.
– Tak, nie umiem gotować i nie zamierzam się tego uczyć!
Leks wybuchnął śmiechem, co znów przyprawiło Ariel o przyspieszone bicie serca.
– Wiem, że w dzieciństwie cierpiał pan biedę. W jaki sposób dorobił się pan tego wszystkiego? – zapytała, wskazując ręką na to, co ich otaczało.
– Moja rodzina utrzymywała się z pracy przy drzewkach awokado u pewnego człowieka. On mnie polubił i wysłał do szkoły rolniczej. Po ukończeniu studiów wróciłem na jego ranczo, aby doglądać upraw i odpracować za wykształcenie. Wkrótce właściciel umarł i mnie zostawił w spadku swoje jedenastoakrowe ranczo oraz niewielką, trzyakrową parcelę. Zakasałem rękawy i wziąłem się do pracy, a wszystkie zarobione pieniądze odkładałem i co pewien czas dokupywałem kolejne kawałki ziemi tutaj, a także w Meksyku. Przez długi czas żyło mi się bardzo ciężko, ale potem było już coraz lepiej. Kilka razy na aukcjach wykupiłem ziemię ranczerów, którym nie udało się przetrwać. W ten sposób stałem się właścicielem około stu tysięcy akrów pól. Ten dom to także dzieło moich rąk. Na początku było tu tylko pięć pokoi. Doprowadzenie go do obecnego stanu kosztowało mnie aż dziesięć lat. Czasami przestawałem już wierzyć, że kiedykolwiek go skończę, i chciałem wynająć kogoś, aby zrobił to za mnie. Ale za każdym razem udawało mi się przezwyciężyć kuszące myśli i znowu sam zabierałem się do roboty.
– Dlaczego? – zapytała Ariel z ciekawością.
– Czy pamięta pani tę dziewczynę, którą chciałem zadziwić moją nową koszulą? Otóż kiedyś obiecałem jej księżyc, gwiazdy i ogromny dom. Księżyc i gwiazdy są tu większe i świecą jaśniej niż gdziekolwiek indziej, czasami zdaje się, że wystarczy wyciągnąć rękę, aby wziąć sobie jedną z nich. A dom? Mam ogromny dom, ale nie mam mojej dziewczyny – powiedział tak smutno, że Ariel ścisnęło coś za serce.
– Co się z nią stało? Zresztą… to nie moja sprawa. Przepraszam, nie powinnam była pytać.
– Nic nie szkodzi. Nie wiem, co się z nią stało.
Ariel popatrzyła na zegarek.
– Powinniśmy już wracać. Czy ta furgonetka nie kieruje się do pana podjazdu?
– To Frankie. Jest wcześnie, biegnijmy, kto pierwszy do stajni.
– Prawdziwy dżentelmen pozwoliłby mi zwyciężyć – stwierdziła Ariel po pięciu minutach.
– Trzeba było wcześniej powiedzieć, że chce pani, abym oszukiwał.
– Ależ nic takiego nie wynikało z tego, co powiedziałam przed chwilą. Poza tym na pewno przegrałby pan ze mną, na przykład, w tenisa.
– Jeśli jest pani lepszą zawodniczką, to w porządku, jakoś to zniosę.
– Lubię zwyciężać.
– Ja także – powiedział Leks.
– Hej, podejdźcie tu bliżej! – krzyknęła Frankie. – Jest tu ktoś, kto chce się z wami zobaczyć. Proszę spojrzeć, jak ona ślicznie wygląda w pasach. To bardzo elegancki pies, pani Hart. No dobra, maleńka, wychodź, czas, abyś poznała swoją nową właścicielkę, podejdź do niej bliżej. Musi pani wiedzieć, że ona uwielbia fig newtons. Proszę jej to dać – powiedziała, wręczając Ariel ciasteczko – ale dopiero gdy lepiej się z panią zapozna. Jeśli przy tym pochwali ją pani choć troszkę, z wdzięczności zaliże panią na śmierć. Ten pies ma w sobie tyle miłości, że wciąż mnie tym zadziwia. Musi teraz dokładnie panią obwąchać.
– Ach, mój Boże, ile ona waży? – zdumiała się Ariel.
– Dziewięćdziesiąt sześć funtów, w tym ani jednej uncji tłuszczu.
– Jest wspaniała i ogromna. Czy pani sądzi, że ona… no, wie pani, będzie mnie bronić? Czy to w ogóle możliwe, skoro jest taka łagodna i nieśmiała?
– To sprawa instynktu. Jeśli stwierdzi, że jest pani w niebezpieczeństwie, po prostu zrobi, co trzeba. Pokocha panią, gdy tylko zacznie ją pani karmić, dawać smakołyki, chwalić. Ona musi wiedzieć, że do kogoś należy. Niech śpi w nocy w pani pokoju. Psy czują się odpowiedzialne za swojego opiekuna, gdy on śpi. Czują podświadomie, że jest wtedy najbardziej bezbronny. Ja także mam psa i kiedy biorę prysznic, on przez cały czas leży pod drzwiami od łazienki i zastępuje moje oczy i uszy. Zrozumiałam to dopiero po dłuższym czasie.
Ogromna suka rasy owczarek alzacki biegała tymczasem dookoła Ariel i, popiskując raz i drugi, obwąchiwała jej buty i nogawki.
Ariel sięgnęła po fig newtona i wyciągnęła go w jej stronę. Snookie z godnością przyjęła prezent i schrupała go ze smakiem. Ariel w nagrodę podrapała ją za uszami, a potem ukucnęła w pozycji „twarzą w twarz” ze swoją nową przyjaciółką.
– Na pewno dobrze nam będzie ze sobą – szepnęła. – A w drodze do domu kupię ci mnóstwo fig newtonów.
Snookie przewróciła się na grzbiet, dając do zrozumienia, że chciałaby, aby ją drapać po brzuchu.
– Ciekawe, czy ona umiałaby mnie podrapać po plecach – śmiała się Ariel, pocierając ręką brzuch Snookie.
– To bardzo możliwe, widać już, że polubiła panią – rzekła Frankie. – No dobrze, ja już sobie pójdę. Zajrzę jeszcze do Cleo i jej dziecka. Cieszę się, że panią poznałam, pani Hart. I dziękuję, że wzięła pani Snookie. Będę o nią spokojna, bo trafiła w dobre ręce.
– Dziękuję. Czy mogłaby mi pani dać swoją wizytówkę? Mogłabym przyjeżdżać z nią do pani na wizyty kontrolne. W takim razie – powiedziała po chwili, chowając kartę Frankie do kieszeni – my też już sobie pójdziemy. Musimy jeszcze po drodze wstąpić po ciasteczka dla Snookie. Bardzo przyjemnie spędziłam ten dzień, jestem wdzięczna, że mnie pan zaprosił, i do zobaczenia w sobotę.
– Mnie także było bardzo miło, mam nadzieję, że częściej będziemy się spotykać. I, podobnie jak Frankie, będę teraz spokojniejszy, wiedząc, że ma pani psa. Proszę jechać ostrożnie. – Zatrzasnął drzwiczki i obserwował jeszcze przez chwilę, jak Snookie wciska się w pasy bezpieczeństwa, a potem czeka, aż Ariel je zapnie.
Patrzył na samochód, dopóki żelazna brama nie zamknęła się za nim piskiem. Coś go pchało, by pobiec za Ariel, ach, jak bardzo by chciał zostać dłużej z tą kobietą, być obok niej, gdy razem ze wspaniałym owczarkiem wejdzie do swojego domu, a potem – stać się częścią jej życia. Potrząsnął kilka razy głową, aby odpędzić uporczywe myśli. Dlaczego akurat ona po tylu latach? Co jest takiego specjalnego w Ariel Hart? Ale, nie znalazłszy odpowiedzi na te pytania, skierował kroki do stajni, gdzie czekała na niego druga, równie droga, żeńska istota w jego życiu.
– Piękny wieczór, Snookie – zagadnęła Ariel, odpinając pasy. Ogromny wilczur czekał cierpliwie, gdy Ariel wysiadała z samochodu i przeszła na drugą stronę, aby otworzyć mu drzwi. Wtedy wyskoczył zgrabnie z samochodu i czekał na komendę. Ale zamiast tego dostał ciasteczko, które schrupał z przyjemnością.
– To twój nowy dom, maleńka. Przejdźmy się trochę, będziesz mogła obwąchać teren. Tu wszędzie w razie potrzeby wolno ci podnieść nogę, ojej, przepraszam, zapomniałam, że ty jesteś damą i kucasz w takiej sytuacji.
Snookie, dając dowód, że właściwie rozumie słowa swojej pani, natychmiast ukucnęła, aby załatwić swoją potrzebę.
– Dobry pies, bardzo dobry. – Ariel pamiętała słowa Frankie, która radziła często chwalić Snookie. – A teraz chodź, przejdziemy się ścieżką po ogrodzie.
Wielki pies stąpał posłusznie przy jej boku. Kilka razy zatrzymał się, obwąchiwał jakiś krzak czy wystającą kępkę trawy, ale zaraz przyspieszał, aby dorównać kroku swojej pani.
– Kiedyś, gdy mieszkałam w Los Angeles, byłam przekonana, że najbardziej lubię zapach pomarańczy. Jednak teraz już wiem, że najbardziej kocham las. Uwielbiam świeży, intensywny zapach ziemi i bujnych, zielonych roślin. Robi się nawet wodę kolońską o zapachu lasu, ale oczywiście, nie jest taki jak w rzeczywistości – Ariel miała nadzieję, że Snookie rozumie jej słowa. – Nazywa się Wood Glen – dodała jeszcze i wcale nie było jej głupio.
Snookie przechyliła głowę na bok, przysłuchując się każdemu słowu swej pani.
– Chodź, będziemy się ścigać do drzwi na tyłach domu.
Snookie patrzyła z wyczekiwaniem, jakby nie była pewna, czy to, co usłyszała, było komendą czy nie.
– Biegnij, Snookie! – krzyknęła Ariel i zaczęła szybko biec. – To zabawa! – zawołała przez ramię.
Owczarek przemknął obok niej niczym błyskawica i usiadł na schodkach, przyglądając się spokojnie, jak Ariel, ciężko dysząc skręca za rogiem domu.
– Następnym razem będę musiała wymyślić inną konkurencję – westchnęła Ariel i już na schodach sięgnęła do torby po następne ciasteczko dla Snookie. – Teraz poznasz Dolly. Możesz mi wierzyć, że ona także cię polubi.
Ariel otworzyła drzwi do przedpokoju i odsunęła się na bok, ustępując miejsca Snookie. Dolly o mało się nie przewróciła na widok ogromnego czarnego psa w swojej kuchni.
– Co to jest? – pisnęła przerażona.
– To jest Snookie. Dostałam ją od lekarki weterynarii, którą spotkałam u Leksa Sandersa. Jest podobno trochę rozbrykana, ale za to świetnie wytresowana i należy tylko do mnie. Proszę, ugotuj dla niej coś smacznego, może stek, ziemniaki, hamburger i jakieś warzywa. Jej psia karma, której dostałam cały worek, przypomina z wyglądu królicze bobki. Co dziś mamy na obiad? Wiesz, ona uwielbia ciasteczka fig newtons, od tej pory musimy pamiętać, aby zawsze były w domu. Najlepiej wpisuj je na listę zakupów na pierwszą pozycję. Nazywa się Snookie. Czyż nie jest wspaniała? Waży aż dziewięćdziesiąt sześć funtów, ale w ogóle nie jest tłusta. Powinnaś zobaczyć, jak ona biega! No, Dolly, powiedz coś wreszcie.
– Według mnie jest piękna i ślicznie stawia uszy. A na obiad przygotowałam pieczeń i puree ziemniaczane. Może mogłaby zjeść tego trochę razem z tą swoją psią karmą?
– Oczywiście, będzie jadła to samo co my, jest tego warta – zdecydowała Ariel. – Ona będzie naszym stróżem. Będę teraz o nas spokojniejsza. Zapewne ty też to odczujesz, gdy tylko przyzwyczaisz się do myśli, że mamy zwierzę w domu. Będziemy zabierać ją ze sobą nawet do biura, jak maskotkę. A co przygotowałaś z warzyw?
– Młodą marchewkę z zielonym groszkiem.
– Bardzo dobrze. Wymieszamy to dla niej razem z puree. Idę wziąć prysznic. Chodź, Snookie, pokażę ci dom. Jak sądzisz, Dolly, powinnam jej kupić łóżko? Robią teraz takie, no wiesz – zawołała przez ramię.
– No jasne, a do tego koniecznie najdroższą, atłasową kołdrę „Bullocks” i komplet najdelikatniejszych prześcieradeł! – krzyknęła ironicznie Dolly.
– Załatwione! – odkrzyknęła Ariel.
Dolly wybuchnęła śmiechem. Jak cudownie, że Ariel jest w tak dobrym nastroju; oczy jej błyszczą na pewno nie tylko z powodu Snookie. Musiał się do tego przyczynić pewien przystojny mężczyzna, który właśnie wkroczył do życia jej przyjaciółki. I głęboko zamyślona, nawet nie zauważyła kiedy, nakryła do stołu na trzy osoby.
– O nie, pies będzie jadł na podłodze – stwierdziła stanowczo.
I jeden z trzech talerzy wylądował na macie przy krześle Ariel.
Wraz z pojawieniem się Snookie życie dwóch kobiet weszło w nowy, bardziej uporządkowany etap. Musiały teraz pamiętać o potrzebach psa, które należało zaspokajać. Z drugiej zaś strony osoba Leksa Sandersa dodawała im obu energii w stopniu, którego obie nie znały do tej pory. I tak mijały szybko dni, podobnie jak tygodnie i całe miesiące.
– Teraz dopiero czuję, jak życie mi szybko ucieka, potrzebuję więcej godzin na dobę – mruknęła Ariel pewnego słonecznego dnia na początku kwietnia. – Dzisiaj podchodzę do egzaminu na prawo jazdy, wieczorem w środę jest popis z walki wręcz, a w piątek wieczorem konkurs strzelniczy. W sobotę zaś jem obiad u Leksa i wiem, że on… chce… sądzę, że… może powinnam odwołać… Chyba jeszcze nie jestem gotowa… mężczyźni chcą… a ja od dawna nie… – Ariel zaczęła się plątać.
– Z tym jest tak jak z jazdą na rowerze, wszystko sobie przypomnisz, oczywiście pod warunkiem że tego chcesz. A nawiasem mówiąc, odniosłam wrażenie, że jesteś aż nazbyt dobrze przygotowana do tej chwili. Daj spokój, Ariel, przecież widać, że masz chęć wpuścić go do swojego łóżka.
– Ależ Dolly!
– To prawda. Myślisz, że uda ci się wmówić mi, że ten uśmiech na twarzy i blask w twoich oczach to zasługa Snookie? I że z jej powodu zamawiałaś nowe stroje? Spójrz prawdzie w oczy, zakochałaś się i jest to cudowne, bo zasługujesz na wszystko co najlepsze w życiu. Leks Sanders jest wyjątkowym, jednym na milion mężczyzną. To twoje przeznaczenie. Nie możesz zaprzepaścić tej szansy, tym bardziej że on także już cię pokochał. No to jak, już coś zdecydowałaś?
– Niech będzie, co ma być. To najprostsze rozwiązanie. A los sam pokaże, czy nadszedł już odpowiedni moment. I przestań się martwić o moje życie seksualne, do cholery! To rozkaz, Dolly!
– Widzę, że się zdenerwowałaś, dostałaś nawet wypieków. Chyba rzeczywiście trochę przesadziłam, ale to z dobrego serca. Zaprosiłaś go na swój popis karate?
– Nie, i nie zamierzam tego zrobić. Mam już brązowy pas. A Leks mógłby… czasami mężczyźni niepokoją się, gdy kobiety potrafią takie rzeczy. I na razie postanowiłam zrezygnować z treningów do powrotu mistrza Mitsu z Japonii. Tylko nic nie mów Leksowi. Na konkurs strzelniczy również go nie zaprosiłam z tego samego powodu. Przyrzekasz, że nie piśniesz słówka?
– Przyrzekam, ale według mnie on nie jest taki jak inni mężczyźni i prawdopodobnie byłby dumny z twoich osiągnięć. Poza tym nie jest łatwo go zaniepokoić.
– Masz rację, Dolly, on jest absolutnie wyjątkowy. Szaleję za nim – wygadała się w końcu Ariel.
– Wiedziałam! Wiedziałam! Na tyłach domu jest wprost wymarzony plac na przyjęcie weselne! Sama wszystko ugotuję, najlepiej jak potrafię. Będę pełnić honory pani domu i wytresujemy Snookie, aby podała wam obrączki. Wiedziałam, wiedziałam! – cieszyła się Dolly.
Ariel, piorunując przyjaciółkę wzrokiem, cisnęła w nią ściereczką do naczyń.
Leks Sanders wyglądał na przygnębionego i taki w rzeczywistości był. Miał na sobie jeden z sześciu tradycyjnych garniturów, które sprowadził dla siebie aż z Hongkongu i wyglądał w nim niczym zawodowy makler z Wall Street. Ubrany tak odświętnie, uczestniczył w nabożeństwie żałobnym za jednego z ranczerów, swojego sąsiada i przyjaciela. Nie zabawił długo, po nabożeństwie złożył rodzinie zmarłego kondolencje i skubnął coś ze starannie przygotowanego poczęstunku.
A potem, wielce przygnębiony z powodu śmierci dobrego przyjaciela, udał się do samochodu. Ten, podobnie jak owe nieszczęsne garnitury wiszące w jego szafie, rzadko tylko był używany. Posiadanie mercedesa-benza zwyczajnie krępowało Leksa. Powinien był dobrze się zastanowić, zanim go kupił. Ale wtedy uważał, że otaczanie się drogimi rzeczami wyrówna pewien dyskomfort i chaos, którego wówczas nie brakowało mu w życiu. Po pewnym jednak czasie nauczył się, że wszelkie przejawy bogactwa nie odzwierciedlają wartości człowieka. A w ogóle jak miał czelność karcić Ariel Hart za kupowanie importowanych towarów?! Cholera, nigdy niczego nie zrobił dobrze. Popatrzył na swój krawat, który kosztował więcej, niż niektórzy mężczyźni są w stanie zarobić przez cały tydzień, i cisnął go na tylne siedzenie. Po chwili szarpnięciem ręki pozbawił się pierwszego guzika przy szyi. Pokręcił luźno głową, wyciągając szyję, i poirytowany zaklął na Tiki, bo zbyt mocno nakrochmaliła koszulę. Podwinął rękawy, raz jeszcze pokręcił głową i dopiero wtedy wrzucił pierwszy bieg.
Po upływie pięciu minut był już na międzystanowej numer pięć. Nim zdążył zjechać z głównej drogi w stronę domu, przypomniał sobie, że Ariel tego dnia zdaje egzamin na prawo jazdy. Zerknął na zegarek. Jeśli chce zdążyć, będzie musiał mocno dociskać pedał gazu. Jeśli Ariel powiedzie się na egzaminie, z przyjemnością złoży jej, jako pierwszy, swoje gratulacje. Jeśli zaś powinie jej się noga – w ogóle nie ujawni swojej obecności. I na myśl, że ujrzy Ariel w środku dnia, serce zaczęło mu walić jak młotem. Czyżby to oznaczało, że jest zakochany? Jeśli tak, będzie musiał przedsięwziąć pewne kroki, aby móc zalegalizować ten związek. Ale to nie takie proste; Leks czuł, jak krew napływa mu do głowy.
I tak, pogrążony w swoim własnym świecie, bardzo szybko znalazł się naprzeciwko szkoły jazdy, w której Ariel i inne pracownice Able Body Trucking zdawały egzamin. Skręcił swoim srebrnym mercedesem na teren restauracji Taco Bell i tam zaparkował. Wysiadł i zamówił jedzenie, na które nie miał ochoty, a potem usiadł przy jednym ze stolików stojących na zewnątrz. Miał stąd świetny widok na przeciwległą stronę ulicy, gdzie właśnie odbywał się egzamin. Natychmiast gdy zobaczył Ariel, jak wskakuje do kabiny niczym profesjonalistka, poderwał się na równe nogi. Zacisnął pięści, starając się nie odrywać oczu od osiemnastokołowca, w którym Ariel wykonywała manewry. Wstrzymywał oddech lub też uśmiechał się, gdy Ariel udało się zrobić coś lepiej niż j emu samemu na egzaminie, który zdawał dziesięć lat temu. Uffff! Zaraz, zaraz, co on właściwie, u diabła, tu robi? Chyba… szpieguje. Co za okropne słowo! Gdyby Ariel dostrzegła go tutaj… wtedy co? Czuł, że najwyższa już pora ulotnić się z tego miejsca, ale jego stopy nie chciały się ruszyć, zupełnie jakby wrosły w ziemię.
Po dwudziestu minutach, kiedy Ariel po raz ostatni zatrzymała ogromną ciężarówkę, Leks był wyczerpany niczym maratończyk. Patrzył, jak otwierała drzwi ciężarówki, a potem radośnie uniosła do góry zaciśniętą pięść. Ach, ileż by dał, aby tylko móc teraz być tam razem z nią! Ariel zeskoczyła, przybiła piątkę z Dolly i roześmiała się od ucha do ucha. A potem… Leks zdumiony szerzej otworzył oczy. Oto Ariel odtańczyła fragment giga *. Padł na krzesło i zaczął ciężko dyszeć. Dawno temu, przed laty, widział pewną młodą dziewczynę, jak wirowała w tańcu dokładnie w ten sam sposób.
W chwilą później superszpieg Leks Sanders siedział już w swoim srebrnym mercedesie i pędził w stronę domu. Tam był jego świat, tam czuł się znakomicie i tam wreszcie mógł do woli i bez skrępowania otaczać się wspomnieniami z przeszłości.
Nacisnął guzik pilota i, nie zwlekając, z przeraźliwym piskiem opon ruszył do przodu; brama ledwo zdążyła się otworzyć. Zaparkował samochód obok prastarej juki i natychmiast, jak oszalały, nie zważając na rozpryskujące się dokoła guziki, zaczął ściągać z siebie białą koszulę, a w biegu po schodach pozbywał się kosztownych butów brook brothers. Jeszcze tylko zrzucić skarpety i już można wskoczyć w czyste, wyprasowane dżinsy oraz luźną koszulkę banana republic z krótkim rękawkiem. Do tego grube białe skarpetki i znoszone buty robocze. Odetchnął z ulgą. O tak, dopiero teraz naprawdę jest sobą. Przygładził do tyłu ciemne, kręcone włosy, spojrzał w lustro i znieruchomiał. Czyżby ten mężczyzna o dzikim spojrzeniu, stojący naprzeciwko… to on sam?! Chyba tak… A wszystko przez pewną kobietę, która na jego oczach odtańczyła głupiutki, krótki taniec. Przypomniała mu w ten sposób kogoś z dawnych lat, i to nie byle kogo: jego własną żonę.
Leks poszedł do swojej sypialni i usiadł na brzegu łóżka. Na Boga, czyż znowu będzie teraz gadał sam do siebie? Powinieneś jak najszybciej udać się na wizytę do psychiatry, Leksie Sandersie. Co najmniej rok temu trzeba było to zrobić albo zdecydować się na prywatnego detektywa, aby odnalazł Aggie. Mogłeś sobie pozwolić na jedno i drugie, więc na co jeszcze czekasz?
– Zamknij się! – syknął Leks, ale podświadomość nie chciała być mu posłuszna.
Ponieważ bałeś się, że jakiś gringo roześmieje ci się w nos na wiadomość, że poślubiłeś białą anglosaską dziewczynę. Dobrze byś wiedział, co potem mówiłoby się na ten temat za twoimi plecami. Nawet teraz nie jesteś pewien, czy byłoby inaczej. O Feliksie Sanchezie dawno już słuch zaginął, jesteś teraz Leksem Sandersem i lubisz nim być. Ale martwisz się z powodu Ariel Hart. Co się stanie, jeśli ona zechce poznać twoją tajemnicę, i ty się przed nią wygadasz? Jak ona to przyjmie? Powinieneś jak najszybciej uporządkować swoje życie, bo dopóki nie wyjaśnisz ostatecznie sprawy Aggie Bixby, nie będziesz w stanie pokochać innej kobiety, nawet Ariel Hart. I dzisiaj miałeś na to niezbity dowód.
Leks, bardzo sfrustrowany, ukrył twarz w dłoniach. Płakał. Ach, żeby tak było można stać się na powrót młodym Feliksem Sanchezem! Mógłby zobaczyć się ze swoją wiecznie uśmiechniętą matką i steranym ojcem, który imał się każdej pracy, aby tylko jego rodzinie starczyło na chleb.
Leks odczuwał potrzebę wypłakania się, podobnie jak pilnie potrzebował oczyszczenia się z wyrzutów sumienia. Kiedy już zabrakło łez, umył twarz i przyczesał swoje niesforne, trochę sztywne, szpakowate włosy. Nie zwlekając, udał się do gabinetu i sięgnął po książkę telefoniczną. Wybrał pierwszą z listy agencję detektywistyczną. Zadzwonił i opanowanym głosem wyjaśnił, o co mu chodzi. Na koniec powiedział, kiedy i gdzie się z nim kontaktować i wyrecytował numer swojej karty kredytowej. Niniejszym podjął decyzją: dopóki nie dowie się ostatecznie, co się dzieje z Aggie Bixby, jego szybko rozwijająca się znajomość z Ariel Hart musi zostać zawieszona na obecnym etapie. Nie można dłużej tak żyć, jeśli nawet mało znaczący szczegół, taki jak taniec, kompletnie wytrącił go z równowagi. Zostaną mu na pocieszenie jedynie jej stare filmy. Leks czuł się fatalnie, jakby cały świat walił mu się na głowę.
Uderzył pięścią w biurko. Gdyby ktoś inny przyszedł do niego z podobnym problemem, wiedziałby, co mu poradzić. Chcesz powiedzieć, że wciąż jesteś zakochany w dziewczynie, którą poznałeś i poślubiłeś trzydzieści cztery lata temu? Otrząśnij się, chłopie. Takie rzeczy zdarzają się i są możliwe jedynie w filmach ze szczęśliwym zakończeniem. Tak właśnie by powiedział. Ale sam nie zniósłby litości ani pogardy w czyichś oczach, dlatego też nigdy nie opowiedział nikomu o swojej przeszłości. Najlepiej czuł się z nią sam na sam w ciemnościach własnego pokoju.
Rozejrzał się. Tak, cały ten pokój to praca jego własnych rąk. Biurko i te ogromne, dębowe półki, które z czasem zapełnił od góry do dołu tysiącami książek, przy czym żadnej z nich nie odłożył nie przeczytanej. Umeblowanie w kolorze wiśniowym wyglądało na typowo męskie, ale było też wygodne. Zdarzało się, że sypiał na tapczaniku, jeśli był zbyt zmęczony, aby wspinać się po schodach na drugie piętro. Sam wybrał jutowy materiał na draperie, a pani Estrada uszyła je i zawiesiła; w efekcie stanowiły świetne zestawienie z pszenicznym kolorem dywanów. Mosiężne lampy o odcieniu burgunda rzucały na pokój ciepłe, miłe dla oczu światło. Tiki, jego gospodyni, wzięła na siebie obowiązek zajmowania się kwiatami. Sama pamiętała o podlewaniu i innych zabiegach pielęgnacyjnych. Ale i tak najwięcej życia do pokoju Leksa wprowadzały akwarele malowane małymi rączkami dzieci jego pracowników. Weźmy na przykład portret krowy oprawiony w elegancką, złotą ramę. Mały, pięcioletni artysta czerwoną kredką podpisał swoje dzieło. Obraz przedstawiał krowę skaczącą ponad żółtym, od góry pokropkowanym księżycem. Jasne światło gwiazd padało na namioty rozbite w dolinie, a pulchne, zielone chmurki płynęły nad niebieską łąką czerwonych stokrotek. Ulubiony obraz Leksa przedstawiał pociąg z dziewiętnastu małych samochodzików, które młody artysta namalował na zwykłym szarym papierze. Leks nie żałował pieniędzy na ozdobnie rzeźbione ramy, które wykańczały te wspaniałe dzieła sztuki. To był jego ulubiony pokój i tu właśnie spędzał większość swojego czasu. Od dawna marzył, że wstawi tu jeszcze kiedyś szafę grającą Wurlitzera, automat do coca-coli i drugi – na gumy do żucia w kształcie kuleczek. Bardzo pragnął kupić oryginalne urządzenia, ale nikt nie chciał mu odsprzedać swoich skarbów. Jemu samemu kojarzyły się one z młodością, której tak naprawdę nie było mu dane zakosztować. Ale wciąż próbował, zamieszczał ogłoszenia w gazetach, rozsyłał listy po całym kraju. I całkiem niedawno pewien handlowiec staroci z Las Vegas zaofiarował się zdobyć dla niego wszystkie te trzy urządzenia, ale zażądał za nie iście astronomicznej ceny. Astronomiczna cena to pojęcie względne. Poza tym tak to już jest, że gdy pustkę swojego życia człowiek chce zapełnić przedmiotami, musi liczyć się z kosztem.
Żeby tylko udało się zdobyć te swoiste skarby… A wtedy będzie mógł siedzieć tu, w swoim pokoju, i słuchać wszystkich starych płyt z okresu swojej młodości. Potem by się podniósł, wcisnął dziesięciocentówkę do automatu i mógłby się delektować słodkim napojem, aż do zawrotu głowy. A wtedy wcisnąłby jeszcze centa lub pięciocentówkę do drugiego automatu i wziąłby sobie gumę do żucia, którą by żuł i żuł, aż do bólu. W piwnicy na dole miał aż sześćdziesiąt cztery skrzynki butelek coca-coli. W ich sąsiedztwie stały cztery kartony zapełnione kolorowymi, błyszczącymi kuleczkami gumy do żucia. Szafki na górze aż uginały się pod ciężarem płyt, które skupował od kolekcjonerów z całego kraju. Miał zamiar słuchać ich kiedyś całymi godzinami. Ciekawe, co Ariel Hart powiedziałaby o jego obsesji, bo co do tego, że cierpi na obsesję, nie miał wątpliwości.
– Masz nie po kolei w głowie, Leksie Sandersie – mruknął sam do siebie. – Nigdy nie uda ci się odwrócić biegu wydarzeń. Dobrze o tym wiesz. Nie można żyć wspomnieniami. Życie to nie wspomnienia, ono rządzi się swoimi prawami. Ale ja chcę… muszę wiedzieć, co się czuje, słuchając szafy grającej i siorbiąc coca-colę. Chcę mieć dużo centów w kieszeni i wkładać je do automatu. Chcę również żuć te maleńkie kolorowe gumy i robić z nich balony. Chcę wreszcie poczuć w nozdrzach powiew tamtych czasów, mojej młodości. Jeden, jedyny raz. Ale to nie będzie to samo – przekonywał sam siebie. – Nieważne, po prostu chcę czy potrzebuję spróbować. I, do cholery, dopnę swego. Dopiero wtedy, ze spokojnym sumieniem, zamknę tamten rozdział mojego życia.
– Tiki!
– Si, señor Leks. – Tiki weszła do pokoju, kołysząc biodrami.
– Nie rób dziś dla mnie obiadu. Mam zamiar przejechać przez granicę. Czy chcesz, abym przekazał jakieś wiadomości, czy przyniósł tu coś ze sobą?
– Si. Zaraz zrobię listę. Mogą być dwa koszyki dla księdza, señor Leks?
– Ile tylko chcesz. Włóż trochę cukierków dla dzieci i kilka książek z obrazkami, które dostarczono jakiś czas temu. Niech Manny załaduje to wszystko do samochodu. Jest w nim dużo miejsca.
– Señor Leks – powiedziała Tiki, zwijając w palcach brzeg swojego śnieżnobiałego fartucha – telefon dzwonił dziś wiele razy, a w słuchawce głucho. Ja mówię „halo, halo”, ale nikt nie odpowiada. Wczoraj było to samo.
Leksowi ciarki przeszły po plecach.
– A przedtem zdarzały się takie wypadki? Czasami ludzie wybierają niewłaściwy numer i odwieszają słuchawkę, gdy usłyszą nieznajomy głos.
Tiki pokręciła głową.
– Jeśli jutro będzie to samo, zadzwonimy do firmy telekomunikacyjnej. Może oni będą mogli ustalić, skąd są te telefony. Czy ty się boisz, Tiki?
– Nie, señor. Brama jest zamknięta. Jest tu Manny i Jesus. Ale nie chciałabym, aby pan miał kłopoty.
Leks uściskał starszą kobietę.
– Nie martw się o mnie, Tiki. Czy lody dla dzieciaków dotarły na czas?
– Si, wcześnie rano. Są teraz w zamrażarce. Dziś wieczorem rozdam czekoladowe, jutro truskawkowe, a pojutrze waniliowe. Mały Toro nie lubi czekoladowych, mówi, że smakują jak glina, on dostanie tylko truskawkowe.
– Glina? – uśmiechnął się Leks. – Skąd czterolatek wie, jak smakuje glina? Tiki wzruszyła ramionami. Leks znowu się uśmiechnął i wciąż z tym samym uśmiechem siadał za kierownicę. I, jak zwykle, nim przekręcił kluczyk w stacyjce, ogarnął wzrokiem olbrzymie ranczo Sandersów.
– Dziękuję ci, Boże, za wszystko, co mi dałeś, i za to, co mogłem zrobić dla innych.